Ma sto lat i wciąż śmieszy
Kto? Kisiel. Dla świata muzycznego raczej po prostu: Stefan Kisielewski, kompozytor. I myślę, że byłby bardzo zadowolony z tego, co mógłby zobaczyć dziś: że wszyscy wychodzą z koncertu poświęconego jego muzyce z szerokim uśmiechem, podśpiewując i kiwając się w takt polki husia-siusia, w znakomitym humorze.
W gruncie rzeczy żałował, że jego życie potoczyło się tak, że tylko środowisko muzyczne pamięta go jako kompozytora. Felietony do „Tygodnika Powszechnego”, powieści i teksty wydawane przez paryską „Kulturę” – to historia, danina spłacana specyficznym czasom. Podobnie jak jego posłowanie z klubu „Znak”. I, prawdę mówiąc – dla niektórych może będzie to bluźnierstwo, co napiszę – jego teksty były bardzo nierównej wartości, a prognozy nie zawsze trafione. Ale nie sposób odmówić im jednego niewątpliwego waloru: Kisiel pisał zawsze jako człowiek wolny, co zresztą władzuchnę drażniło jak rzadko co – i ta pobrzmiewająca w jego tekstach wolność do dziś ujmuje.
Ale zdecydowanie wolę jego wolność w muzyce. A tę mało kto niestety poznał. Przeglądałam YouTube, czy może dałoby się tu podrzucić jakiś przykład – niestety nic nie ma. Tymczasem wolność w muzyce Kisiela jest dużo sympatyczniejsza, bo jest wolnością do wesołości, do mrużenia oka, do pokazywania jęzora – bez plątania się w kwestie gospodarcze czy ustrojowe. Jest także wolnością „od” – od dyktatu awangardy, wszelkich sonoryzmów i innych izmów. Kisiel zawsze był ten sam i taki sam: czy w Koncercie na orkiestrę kameralną, pisanym jeszcze podczas wojny, czy w Koncercie fortepianowym, ostatnim utworze w życiu, którego prawykonania w 1991 r. na Warszawskiej Jesieni miał jeszcze możność wysłuchać przez radio w szpitalu, na kilka dni przed śmiercią. I czy czasy trudne, czy lżejsze, zawsze w jego muzyce było to samo: humor, trochę zjadliwy, kpiący, ale jednocześnie ciepły. Zastanawiałam się właśnie dziś, słuchając jego utworów w wykonaniu Sinfonii Varsovii pod batutą Jacka Kaspszyka (Koncert fortepianowy grała Julia Samojło), co to jest, co sprawia, że ta muzyka jest rozpoznawalna – poza charakterystycznymi rytmami, predylekcją do polek, ale też pewną celową nieregularnością, drobnymi efektami niespodzianki. Wydaje mi się, że często powtarzają się też podobne harmonie. No, ale nie miejsce tu na wykład muzykologiczny.
Program (poza wymienionymi utworami jeszcze Cosmos I i suita z baletu Wesołe miasteczko) został otwarty Uwerturą (z 1943 r.) zaprzyjaźnionej z kompozytorem Grażyny Bacewicz oraz kompozycją Dramma e burla prywatnego ucznia Kisiela, Adama Walacińskiego (tu się trochę zdziwiłam widząc datę powstania 1988 r., bo to zdecydowane nawiązanie do konwencji neoklasycyzmu – wcześniej pisał całkiem inaczej. No, ale to też wolność.). Pan Walaciński przyjechał na koncert; cieszę się, że jest w dobrej formie.
To było zdecydowanie lepsze i sympatyczniejsze wspominanie Kisiela niż to, którego świadkiem byłam w poniedziałek w Muzeum Niepodległości. Tam było dużo pompy, nawet mimo to, że nad estradą wisiał ekran z wyświetlonym na nim zdjęciem Kisiela z wywalonym językiem. A już jak podszedł do mikrofonu jakiś siwy pan nauczyciel i wygłosił długaśną pompatyczną wierszowaną apostrofę, stwierdziłam, że Kisiel albo by się z tego śmiał, albo – co prawdopodobniejsze – czułby pewien niesmak.
Pamiętam, jak kiedyś na Poznańskiej Wiośnie Muzycznej odbyło się spotkanie z nim i jego wielbiciele tytułowali go: mistrzu, mistrzu; koncertmistrz Filharmonii Poznańskiej padł przed nim jak przed idolem na kolana, przyniósł mu ulubioną whisky itp. A on biedny mówił (a nikt nie słuchał): ludzie, przestańcie, to do mnie zupełnie nie pasuje. Spędziłam z nim wówczas trochę czasu, holując go (miał już 80-tkę na karku); ubieraliśmy to dla zabawy w teatr pt. Kisiel mnie podrywa – ale był w gruncie rzeczy wówczas bardzo smutny, a właściwie to jeszcze śmierć ukochanego syna Wacka tak nim tąpnęła (potem także śmierć żony). „Po co ja tak długo żyję” – mówił. Ewidentnie wybierał się już wówczas na tamtą stronę i wtedy właśnie mnie poprosił: „Napisz o mnie, jak umrę. Mój rektor, profesor Eugeniusz Morawski, powiedział mi kiedyś: zamawiam u ciebie tekst pośmiertny, bo ty mnie nie lubisz, ale o mnie uczciwie napiszesz. Więc ty zrób to samo dla mnie”. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że wywiązałam się z tego tylko krótkim tekścikiem w „Wyborczej”. No, ale teraz właśnie nakładem PWM wyszła – w końcu, po latach powstawania – monografia pióra Małgorzaty Gąsiorowskiej, bardzo porządna, z analizami utworów. Czyli wreszcie – Kisiel jako kompozytor. Pewnie nie zrobiłabym tego lepiej. Jutro o 18. promocja tej książki w ulubionej kawiarni Kisiela (bo najbliższej od domu) – „Rozdrożu”.
Komentarze
Kisiel i jego twórczość jest dla mnie źródłem wielkiej pociechy w kompozytorskim żywocie. Otóż dobitny dowód, iż nowa muzyka może bawić i ironizować, nie tylko epatować doskonałością techniczną czy też tzw. głębią. Może być po prostu zabawna i właśnie to mieć na celu.
Czy to jest „nowa muzyka”? To jest muzyka Kisiela. I tyle. 🙂
No dobra, znikam stąd, zanim blog zniknie 😉 Do rana zatem.
„Nowa” w kontekście czasu powstania, to miałem na myśli. Dobranoc 🙂
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=_9QHsK2aLTM&feature=related
O, dzięki, Hoko! 🙂 Teraz można spokojnie zasiąść do porannej kawki 😉
Widzę, że operacja przebiegła bez zakłóceń. Teraz tylko ja będę miała „od tyłu” trochę inaczej. Ale to nie jest rzecz nie do opanowania. 🙂
A, to remont był na zapleczu. Od frontu nawet nie nakurzyli 😉
Od frontu tylko kody usunęli 🙂
Od frontu macie teraz tę przyjemność, że kodu nie musicie wpisywać 😀
Łajza, jak widać, działa po staremu 😆
Ciekawe zdjęcie, na którym widać skalę i proporcję wydarzeń http://english.kyodonews.jp/photos/2011/03/77429.html
Szacunek budzi również solidarne pomaganie sobie w trudnej sytuacji, tj. społeczne, obywatelskie podejście zarówno przez pojedynczych ludzi, co przez koncerny i małe firmy, które przerwały produkcję lub ograniczyły pracę w celu oszczędzenia zużywanej energii.
Przepraszam, że dopiero teraz o Winterreise, ale całą sobotę i niedzielę miałem zajęcia organizacyjne.
Po pierwsze – poproszę PK o automatyczną zmianę mego nicka z „lesio” na „gapa”. Bo stałem w S1 tuż koło wystawki z płytami i nie kupiłem.. Tłumaczy mnie jedynie to, że byłem w stanie kompletnego wzruszenia pięknem tej interpretacji. Dobrze, że mt7 spostrzegł ją w MPiKu. Zaraz lecę
Po drugie – późnymi wieczorami porównywałem to co zapamiętałem z S1 z tym co na różnych CD (muszę dokupić w końcu gramofon do moich kilkuset winyli) znalazłem (Holl, Quasthof, Gerhaher). Powiem tak – chyba od teraz każdą partię fortepianu będę słyszeć przez pryzmat liry.
Po trzecie – obejrzałem nuty ; nie wszystkie zapewne pieśni na lirze brzmią równie dobrze jak na fortepianie (czy nikt tego nie grał na pianoforte ?) – typowo klawiszową strukturę ma np. 13-ta ” Die Post”, czy znana z „Pianistki” 17-ta „Im Dorfe”. Chętnie zobaczyłbym jakąś analizę tego cyklu.
Po czwarte – w S1 wręcz uderzył mnie nastrój 18-tej „Der sturmige Morgen” kilkadziesiąt lat później odtworzony przez Mahlera w Pieśniach wedrującego. Słuchając później wersji fortepianowych – nie znalazłem tej atmosfery. Czar uleciał …
Nie zmienię Ci nicka, lesiu, ale mt7 jest rodzaju żeńskiego. Była też na koncercie 🙂
Na pianoforte, i owszem – nie byłeś na Pregardienie ze Staierem? 😯
No i już teraz wiem, dlaczego nie przyszedłeś na Kisiela, choć się wybierałeś – szkoda.
eeeeeee, kodów nie ma 😥
Kody były pewnym wyznacznikiem przyszłości…
Dla zainteresowanych:
(Re)transmisja koncertów fortepianowych Czajkowskiego z Louisem Lortie będzie jutro (wtorek, 15 III) o 19:00.
Rzadka okazja posłuchania czegoś innego oprócz b-molla.
Ja nie będę słuchać – ze względów towarzyskich (książkę już mam) jestem pewnie jeszcze o tej porze na promocji książki o Kisielu.
Wielkie zmiany widzę. Czy to podmuch z Japonii kody powymiatał? O Kisielu już pisałem wcześniej. Wielka osobowość dla mnie. Nie tylko cenzura miała z nim kłopot, ale czasami i redakcja Tygodnika. Zresztą stale podkreślał, że jest organem niezależnym, także od Tygodnika. Nie było w tym kokieterii, ponieważ kilka dni temu słyszałem rozmowę z Księdzem Bonieckim, który potwierdził, że już w pierwszej rozmowie o ewentualnej współpracy zapewniona została pełna niezależność.
A może to właśnie na pamiątkę Kisiela kody skasowano? Byłoby to godne uczczenie rocznicy.
Niestety, rząd uczcił inaczej 🙁
Kiedy wybory? W październiku?
Jezu szepnij mi coś, co mnie przekona na ruszenie odwłoka z domu w tym smutnym dniu.
Pani Kierowniczko, nie wygląda to tak źle. W Chinach internet ma znacznie większe ograniczenia i ludzie żyją (czasami przestają z woli sądów, to prawda). W końcu rząd ma korzenie w Kongresie Liberałów, więc w pełni się na Chinach wzorował nie będzie.
Ciekawe, że kiedyś miałem zastrzeżenia wobec nadużywania haseł liberalnych, teraz wahadło przesunęło się znacznie i czuję skutki lekko przerażony. Podejrzewam, że likwidacja demokracji wewnątrzpartyjnej pociąga za sobą pomysły orwellowskie we wszystkim. Nie da się być satrapą w partii i demokratą na zewnątrz.
Gostku, nie wystarczy pójść, trzeba jeszcze mieć do wyboru kogoś rozsądnego 🙂
Hoko, właśnie o to mi chodzi. Po co mam iść, jak na miejscu będę grał w chybił-trafił? Nie chcę tak.
Gostku, co tu szeptać. Ja i tak będę głosował na PO uważając, że nie tylko głosowanie na PiS ale i pozostanie w domu jest bardziej szkodliwe. Na SLD głosował nie będę na pewno, na PJN też nie. Na PSL z wielu względów nie. Partii doskonałej nie doczekamy nigdy. PO od doskonałości jest bardzo daleka, ale i tak jest w tej chwili najlepsza. Denerwuje mnie bardzo, jestem jej członkiem, więc wszystkie jej głupoty odczuwam podwójnie boleśnie. Ale znam tam wiele osób, które mając pewien wpływ na różne decyzje, działają na pożytek ogólny. Nie jest ich wcale tak mało. Jednak działali dużo skuteczniej, gdy było tu choć trochę demokracji.
No fakt, głosować nie ma na kogo. W ostatnich głosowałam (jak wielu innych w mojej dzielnicy) na miejscowy komitet, czego skutkiem jest, że rządzi, i że jest sekowany przez PO-wskie władze Warszawy 👿
A że w Chinach mają ograniczenia i żyją? Wiem, przecież widziałam 😈
Stanisławie, wiem, wiem. Zwlokę się wbrew sobie i podszeptom chorego rozsądku.
Ogniolisek zaczął mi się wykrzaczać. Jeśli dobrze go zrozumiałem, przyczyną jest zakładka z blogiem 😯
Gostku, przeczytałem Twoją odpowiedź i jakbym wstyd jakiś poczuł. Ale z drugiej strony przez 20 lat mnóstwo się zmieniło w naszym kraju. Jest to już kraj zupełnie inny i z tego się cieszę.
Nie wszystko zmieniło się in plus. Program telewizyjny publiczny jest dużo gorszy, choć przedtem TV była całkowicie podporządkowana. Jednak powstawało mnóstwo świetnych rzeczy, choć i powstawały takie, których należało się wstydzić. Ale teraz mamy możliwość wyboru kanału i dostęp do kilku całkiem niezłych. Najbardziej ucierpiało radio i teatry. Większość teatrów podupadła, niektóre uciekają w farsy. Powstaje jednak mnóstwo prób robienia czegoś i czasem coś się z tego wykłuwa.
Problemem wtedy i obecnie są osoby, które szkodzą. Taką mają naturę – o różnym podłożu. Wtedy ich znaczący udział w życiu publicznym wynikał z natury rzeczy. Jednak w Polsce był stosunkowo mały. Sporo mieliśmy ludzi, którzy pomimo wszystko działali ku pożytkowi. Były kraje, gdzie ich było bardzo mało, raczej byli eliminowani. Teraz występowanie szkodników nie ma racjonalnego uzasadnienia poza niedomogami ordynacji wyborczej. Że się pchają do godności, jest zrozumiałe. Gorzej, że nie są eliminowani.
Mnie ten brak sensownej opcji dotyka bardzo boleśnie w praktyce. Udział w wyborach oznacza dla mnie konieczność pamiętania o wcześniejszym zarejestrowaniu się w wyznaczonym terminie, następnie poświęcenie połowy dnia na jazdę do konsulatu i z powrotem, no i bulenie za benzynę. Jak jeszcze mam to robić w gruncie rzeczy przeciw sobie, bo wcale nie wybieram najlepszych, tylko jakieś tam najmniejsze zło, to… Uch!
Gostku, może musisz ognioliska zaktualizować, bo wersji, którą posiadasz, nie podobają się obecne wnętrzności Dywanika ❓
Zaktualyzerować to ja se mogie w domu. W rabocie to ja se dużo mogie 👿
Stanisławie, Ty nie masz powodu czuć wstydu. Chodzi, jak wiadomo, o szczyty waadzy, o te głowy, które są najbardziej widoczne.
ad Pregardien & Staier at CiJE
ano właśnie nie było mnie wtedy w Wawie…
—-
Na kolanach … Kisiela …. to kiedyś wylądowałem (sic!) Było to na jego autorskim koncercie we Wrocławiu (festiwal Ziem Zachodnich i muzyki współczesnej czy jakoś tak – chyba w 1966 r.). Kisiel siedział w pierwszym rzędzie, a ja będąc spóźniony (orkiestron już na estradzie) przyspieszyłem kroku, poślizgnąłem się jak wyżej i dyrygent (chyba Tadeusz Strugała) obśmiał się jak przysłowiowa norka….
@Dorota Szwarcman (godz. 11:21):
<>
<– To jest promowanie na siłę Europy (nawet nie Polski) z mocą ustawy za bliżej nieokreślone prywatne środki obywateli, również podważenie polskiej państwowości – odniesienie do obywateli a nie do państwa. Pewne radio i telewizja, o których wszyscy wiemy, a jak nie wiemy to pomyślmy, kto za tym stoi, chyba się jednak nie podporządkują?
<>
<– Ten postulat jest technicznie niewykonalny w obecnym stanie rzeczy, inaczej takie mechanizmy bardzo dawno funkcjonowałyby na całym świecie i nie byłoby wokół tego żadnego szumu, po prostu zostałyby wprowadzone i u nas.
Przeniesienie wyłącznej odpowiedzialności wychowawczej na udostępniającego zdalnie dowolną treść jest niedorzeczne, a nawet anty-rodzinne. Nie było i nie ma pewnej możliwości sprawdzenia kto jest jej faktycznym odbiorcą, nawet podanie pełnych danych osobowych lub numeru karty kredytowej czy innego kodu PUK nic tu nie zmieni. Wypada się "puknąć".
Hipotetyczne zagrożenie czyjemuś rozwojowi "fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu" (świetny pożywka dla obrońców tych dóbr) to wytrych do wykorzystania podczas ew. procesu, bardzo "precyzyjne" narzędzie do określenia zakresu dowolnie interpretowanej odpowiedzialności.
Proponuję wprowadzenie równie zajmującego zapisu, który będzie określał konieczny procent emisji utworów z różnych wieków w ofercie obecnych nadawców (np. zgodnie z numerem wieku, tj. obecnie skończymy ofertę na schyłku XVI w., wcześniejsza jest passe, przewagę zyska muzyka najnowsza do romantyzmu włącznie) oraz określić procent audycji muzycznych na dobę dozwolonych do odbioru w zależności od wieku (np. zgodnie z liczbą lat do stu)… a następnie go wyegzekwować…
Techniczny "profesjonalizm" autorów ustawy oraz jej tendencyjny, opresyjny i interpretacyjny (życzeniowy?) charakter są dosłownie porażające. Strach się bać co jeszcze mogą wymyślić, a prężnie się uwijają.
Pewnie to efekt treningu w lawirowaniu między omawianymi tu widocznymi atrybutami wiosny? Czy ktoś zgodnie z rocznicą już je posprayował na popularny kolor kisielu?
To było w pierwszych nawiasach –> Wszystkie serwisy objęte ustawą będą miały obowiązek promowania „audycji europejskich”, będą musiały mieć w ofercie audiowizualnej co najmniej 15 proc. produkcji europejskich.
A to w drugich –> „Dostawca” musi za pomocą zabezpieczeń technicznych zablokować (nie ostrzec, zablokować!) małoletnim dostęp do treści, które „zagrażają ich fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi”.
Nie wiem, jak to miało być z tymi kodami przy wpisywaniu komentarzy, ale ja tu widzę „kapcia”, nb. większe utrudnienie dla osób z wadami wzroku, niż dla automatycznego przetłumaczenia na użyteczny tekst.
Jakiego „kapcia”? Przecież kodów nie ma.
Kierowniczko, kod powrócił, tylko wygląda inaczej (jest poniżej okienka wiadomości i ma formę graficzną).
The code is back.
They’re baaaack…
Ja widywałem kody polegające na złożeniu obrazka z puzzla.
Normalnie dla niedowidzących stosuje się syntezator mowy
No faktycznie, spojrzałam na inny blog… bez sensu 👿 Idę do internetowców.
Tak, powrócił. Niewątpliwe utrapienie osób z niektórymi wadami wzroku. Ale trzeba wszystko ulepszać, prawodawstwo też. Było podejrzenie, że ustawa i blogów sięgnie. Na szczęście chyba nie sięgnęła. Myślę, że z czasem się dotrze. To znaczy portale komercyjne będą musiały goliznę skrywać przed godziną 23, ale to chyba i dotąd musiały. Inne rzeczy się dotrą dzięki Trybunałowi Konstytucyjnemu, ponieważ ograniczanie konstutucyjnych wolności na dłuższą metę nie przejdzie.
Lesiu, takie przykre w momencie zaistnienia przypadki przechodzą po latach transformację w najmilsze. Mnie w wieku 4 lat bardzo skarcono za ciśnięcie na murawę stadionu piłkarskiego kapelusza świętej pamięci profesora Kieturakisa, osoby w Gdańsku bardzo niegdyś znanej. Zabierał mnie na mecze kilkakrotnie i teraz tamto zdarzenie wspominam
Przypominają te kody trochę testy przy badaniu wzroku na prawo jazdy. Widać poruszanie się po Dywanie wymaga jeszcze bardziej ekwilibrystycznych zdolności. Kto obleje, jego strata
Mojemu Panu Administratorowi (oby żył wiecznie) udało się znaleźć taką niewidzialną bramkę spamową, która naprawdę działa (wcześniejsze działały nieszczególnie). Ale jak już jakaś widzialna bramka musi być, to normalne cyferkoliterki są jednak znacznie przyjemniejsze od kapcia.
Byłam u internetowców. Jest jedna rada na razie: jeśli ktoś z Was ma trudności z odczytaniem kodu, który się właśnie pokazał, może go zmienić przez kliknięcie na małe kółeczko, które znajduje się koło prawego górnego roku ramki z kodem. Jeśli wciąż jest niewyraźny, można szukać dalej 🙂
Tam, bez sensu…
To jest kod na miarę naszych możliwości (a nawet trochę większy, niż ostatnio). My tym kodem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz kod, przez nas zrobiony i to nie jest nasze ostatnie słowo!
testujemy coś
Właśnie – nie ma potrzeby pisania DUŻYCH LITER.
HK5F = hk5f
@Stanisław: Skrywanie golizny przez portale jest niezależne od godziny, a opiera się wyłącznie na charakterze treści. Zazwyczaj przyjmuje się, że strona internetowa jest miejscem, którego treści nie sposób a priori przewidzieć, dlatego pewną regulacją dostępu do stron dla dorosłych lub kontrowersyjnych jest umieszczanie tzw. przedstrony z informacją o mającej się pojawić za chwilę treści której możemy sobie nie życzyć lub możemy być niepełnoletni.
Idąc tym tropem można by np. udostępniać serwisy o określonej treści tylko w porach nocnych. Pozostaje wszakże pytanie o dogodną strefę czasową…
Och, Kisiel… po nim mam fascynację Strawińskim! Tak napisał, gdym był młodym pacholęciem, że poszedłem słuchać Le Sacre… i Symfonii psalmów, że wsiąkłem. Groźbą i prośbą wyciągnąłem te 130 zł od rodziny i miałem! Rowicki i Wodiczko.
O Haydnie napisał: „Czy to był geniusz? – i to jaki!”. I tyle. Widać go jednak nie ruszał.
Żeby się nie rozpisywać, tu jest ciekawy artykuł dotyczący słabości różnych „kapci” (chodzi o możliwość poprawnego odczytania zawartości obrazka przez automat – po przeciwnej stronie tej huśtawki siedzi człowiek, któremu czasem jest znacznie trudniej) http://ocr-research.org.ua/list.html
A mnie się przypomniał duet fortepianowy „Marek & Wacek”, Marek Tomaszewski (1943-1986) i Wacław Kisielewski (1943). Potem jeszcze Marek & Michel (z Michelem Prezmanem).
http://www.youtube.com/watch?v=gbWNQvhQe8E
Daty na odwrót… Wacław Kisielewski zmarł po wypadku samochodowym, przepraszam.
Marek Tomaszewski właśnie nagrał płytę ze swoją autorską interpretacją Święta wiosny.
W piątek i niedzielę w TWON (ten skrót jest w swej szpetocie fascynujący) Rigoletta będzie śpiewał Dobber, ktoś się wybiera ? Obok niego Woś jako Gilda, zapowiada się pięknie. W grudniu Kwiecień wraca do Warszawy jako Don Giovanni. Jaś doczekał…a w każdym razie ja z pewnością. Gdyby tak jeszcze Kurzak jako Donna Anna, bo na Beczałę (a raczej jego Ottavia) chyba nie można liczyć.
Ja się wybieram w niedzielę a księcia ma śpiewać boliwijski tenor Cesar Guttierez. Na youtubie brzmi całkiem obiecująco w duetach z Dianą Damrau. Jestem ciekaw usłyszenia go na żywo. Może zbyt wiele sobie obiecuję…
Panie Tadeuszu, moze tutaj:
http://www.mp3cd.ru/page.php?path=catalog&element_id=3942&folder_id=145
Czy stream dwójki nie działa, czy to coś u mnie? Podkasty z dwójki działają, inne streamy internetowe też.
Przez RadioSure działa ten:
http://www.polskieradio.pl/st/program2.asx
a mms nie działa.
Ja w niedzielę idę do filharmonii na Zukerman Chamber Players.
Tak, dzięki.
O, też dziękuję, bo niedawno próbowałam wejść na stream Dwójkowy i jakoś nie mogłam.
Może stały odnośnik tu zrobić? 🙂
Oszszsz…Za chwilę komiks o Chopinie będziemy przerysowywać zamiast kodu!
Ważne, że podawana krzywa ma tendencję wzrostową 🙂
Stały odnośnik,pliiiiiiiiiiz!
łabądku, a może na bramce nie rysowanie, a czytanie nut głosem? 😉
No, udało mi się spełnić życzenie łabądka 🙂
W blogrollu w kategorii: Witryny, które odwiedzam.
Kisiel zauważył, że trzy najbardziej lubiane przez mężczyzn zajęcia są na literę P. Są to mianowicie: picie, palenie i… polowanie.
rotuA – witam. Nie słyszałam, ale to do niego podobne 🙂
A propos lubianych zajęć to wprawdzie nie u nas i nigdy tego świństwa nie lubiłem, ale co do zasady, to trochę wieje grozą.
Kod odczytać łatwiej, niż dostrzec klawiaturę przed świtem.
I przyznaję, że to jest straszne — szukam pobutki, a tu polityka i polityka… I to przez małe ‚p’…
No tak… wstaje człowiek rano, a tu kapeć 😆
Ciekawe, jak długo będzie, bo przyzwoity bot sobie z takim obrazkiem radzi bez problemu. Żeby nam tylko re-captcha nie wprowadzili, bo wtedy połowa komentujących odpadnie 🙂
Bobiku, nie znasz dnia ani godziny 🙂
Jak to nie znam? Dzień się nazywa 14 marca, a godzina 8.45 😆
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://www.sibcattery.com/images/arif.jpg
Stały link to ten podany przez Wielkiego Wodza o 21:45.
Wystarczy wkleić do ulubionego plejera.
A ja znalazłem dwa koty:
http://www.youtube.com/watch?v=HdPZqW7Z_9A&feature=player_embedded
🙂
Ach, jakie słitaśne kiciusie, mru mru.
Ten link od Wodza wstawiłam właśnie wczoraj na blogrollu. Nazywa się: Dwójka na żywo. Kto zechce, może kliknąć i słuchać Dwójki.
Brawo PAK! Znalazł jedno jedyne wykonanie utworu Kisiela na tubie. Danse vive to najpopularniejszy, w szkołach go grywają. Ten młody człowiek trochę sztywny, ale się technicznie wyrabia.
No i – zapomniałam – jest przecież Przygoda człowieka poczciwego z muzyką Kisiela:
http://www.youtube.com/watch?v=_NHNpUxICeo&feature=related
I to już chyba niestety, jeśli chodzi o sieć, wszystko 🙁
Panie Piotrze: bardzo dziękuję za linka. Co prawda strona podaje, że kupić można chyba tylko płytę, ale można odsłuchać za to całe utwory, ponieważ zaś w formacie są flasha, jak ktoś wie, gdzie ma cache przeglądarki, ma też i plik 🙂 Piękny głos! I interpretacje! Nawet wymowa mi się podoba, hehe (co nie jest bagatelne, Ukraińcy potrafią mieć całkiem specyficzną wymowę rosyjską).
Tu znalazłem pliki z Rejzenem wykonującym pieśni ludowe, co oznacza i twórców ludowych jak Czajkowski; http://kkre-40.narod.ru/reizen.htm.
Bardzo mnie zawsze zdumiewa jakie ruchliwe te gigantyczne głosy potrafią być…
A w ogóle wykonania Kisiela? na płytach?? jest coś??
Dawno dawno temu, we Wrocławiu na festiwalu muzyki współczesnej miała być Symfonia w kwadracie. Ale taki sympatyczny pan z KW PZPR zadzwonił i powiedział niu niu. I było sza sza. Ani mru mru. Ruki po szwam.
I tak posłuchałem Kisiela.
Co do piwa:
zasada może dziwna, ale ideał słuszny. Zwłaszcza w Polsce. Piwo, które ma alkoholu tyle co słabe wino, to jest koktajl piwopochodny, z dodatkiem spirytusu, nie piwo. A takie są najchętniej kupowane piwa Strong w Polsce. Inne piwa mają alkoholu coraz więcej. Polskich dawno już nie piję. A, zapomniałem, ostatnio nic nie piję…
Ładna zresztą historia z tym Danse vive. Został napisany w 1939 r., kompozytor dokonał jego prawykonania już podczas okupacji, w „Salonie Sztuki” przy Nowym Świecie w Warszawie, prowadzonej przez Bolesława Woytowicza. Grywał go tam później Lech Miklaszewski (kompozytor i pianista, ojciec Kacpra), który zamówił u Kisiela ten utwór; nagrał go zaraz po wojnie, i całe szczęście, bo rękopis razem z innymi Kisielowymi nutami spłonął podczas Powstania.
Jest o tym oczywiście w książce Małgorzaty Gąsiorowskiej. Jest to co prawda monografia muzyczna, składająca się w dużym stopniu z analiz utworów, ale troszeczkę smacznych anegdot też się pojawia, bo jak o Kisielu bez anegdot. Np. (cytowana za Waldorffem). gdy w 1949 r. dyrektorem Filharmonii Krakowskiej został Piotr Perkowski, zaangażował Waldorffa do stworzenia muzycznego tygodnika; ten zaś – m.in. Kisiela, który, już wówczas mający kłopoty, postanowił publikować pod pseudonimem. I wszystko by przeszło, gdyby nie ten pseudonim: J.E. Baka. Gdy wreszcie ktoś z bogobojnych krakusów zauważył, jak można go czytać, zrobiła się awantura, a pismo rozwiązano…
Tadeuszu, w kwestii piwa zgadzam się całą duszą, wątrobą i pęcherzem!!!
Słodkawy (żeby chociaż był gorzki) napój z dolaną pięćdziesiątką chamskiego spirolu nie godzi nazywać się piwem.
Kisiel jest na nośnikach (patrz poniżej), tylko raczej nie na tych ogólnodostępnych 👿
Danse Vive jest w dziesięciopłytowej kolekcji Warszawskiej Jesieni Andrzeja Chłopeckiego.
Koncert fortepianowy był grany przez Drewnowskiego na WJ 1991, więc w kronice musi być. W 1991 roku jeszcze chyba kasety produkowali…
Poza tym można zerknąć tu:
http://www.kppg.waw.pl/person.php?art=8062&nazwa=&ath=1&ruch=200
Jest coś takiego.
Chyba mam to gdzieś w domu, nie jestem pewna.
Ło matko! Krążek wydany przez Towarzystwo Zachęty Kultury w Katowicach. Uwielbiam takie ezoteralia.
p.s. „Chyba mam to gdzieś w domu” 😆
cholera, spamuję.
Na płycie wymienionej przez PK jest właśnie nagranie Drewnowskiego z WJ ’91.
No bo ja już sama nie ogarniam, co mam…
Gostku,
jak gdzieś tę płytę też mam, ale szczerze mówiąc, od początku tego wpisu na blogu jeszcze nie doczołgałem się do niej… Może dzisiaj?
Fajna jest też anegdota ze Szpilmanem. Szpilman był szefem w radiu od muzyki rozrywkowej i swoimi zamówieniami ratował kolegów zgnębionych socrealizmem. Kisiel pisał tam jakieś opracowania melodii ludowych, ale raz dostał zamówienie na utwór. Tyle że jak dał nuty orkiestrze (to chyba była orkiestra Rachonia), Szpilman powiedział mu: co pan tu przyniósł, muzycy nie dają rady tego zagrać, bo pękają ze śmiechu. Kisiel na to: No to chyba dobrze, przecież to miał być utwór rozrywkowy?
PKierowniczko, zaczynałem ze trzy razy, ale w końcu zrobiłem sobie taką łorksową bazę danych. Wpisów (linijek) ci w niej jakieś 4800, ale wystarczy klik i już wiem czy mam, co mam i w jakiej okolicy można toto ewentualnie znaleźć..
Lesiu, żebym to ja trzy razy zaczynał…
Za każdym razem moje cholerne szczególarstwo uniemożliwia mi dokończenie bazy, bo zawsze zatykam się na jakiejś pozycji, która nijak nie pasuje do żadnego pola czy kategorii.
Powinienem uprościć maksymalnie, ale nawet na początek nie mogę się zdecydować, czy katalogować dziełami, czy płytami.
Na szczęście porządek na półkach (i w komputerze) mam żelazny, więc przynajmniej to mnie ratuje.
No, jest to jedynie słuszne postępowanie. Tylko jeszcze te płyty musiałyby w jakimś porządku leżeć. Ja częściowo wiem, gdzie co mam, ale częściowo leżą one po prostu w stertach, i to przypadkowych, bo muszę dopiero zrobić miejsca na półkach 🙁 Od pewnego czasu też nachodzą mnie myśli o wymianie regałów ikeowych na głębsze… Ale to musiałaby być duża operacja i to mnie odstrasza 🙁
Hura, znalazłam płytkę! A to dzięki temu, że jest stara, więc leżała tam, gdzie jeszcze mam względny porządek 😉
To nie jest nagranie Drewnowskiego z WJ, tylko dokonane miesiąc później w Katowicach, jak cała reszta.
Czy z grubsza wiadomo, kiedy skończy się drażliwy temat porządkowania? To ja wtedy tu wrócę. 😈
Hi, hi 👿
No i Bobik wypłoszył towarzystwo… 🙄
zanim Bobik wróci – PK, regały głębsze już były grane – nie polecam, jest gorzej niż w kupach…
Wiosna idzie, porządki przyleciały 🙄
Światło pomiędzy półkami w głębszym regale musi być na tyle duże, żeby móc zerknąć do drugiego rzędu.
Należałoby wyliczyć, czy mieści się więcej płyt w regale „podwójnym”, czy w „pojedynczym”, ale z większą liczbą półek.
Podwójne rzędy może mają sens, jeśli w kolekcji są płyty, których się „prawie nigdy” nie słucha. Prawo Murphyego jednak mówi, że ochota na posłuchanie danej płyty jest tym większa, im głębiej ta płyta została schowana, więc sam nie wiem.
Opcją ostateczną jest zrzucenie wszystkiego (albo dowolnej części) kolekcji do komputera i podłączenie kompa do sprzętu. Zgrane płyty można wtedy wynieść do piwnicy.
Jednak nie wszyscy (w tym ja) to lubią. Rytuał wkładania krążka do odtwarzacza jest zbyt ważny.
Źle – żeby móc wyjąć płytę z drugiego rzędu trzeba ją przecież wysunąć pionowo do góry, a potem „do się”, tak więc światło musi wynosić przynajmniej dwukrotność wysokości CD, czyli się nie opłaca.
(Zakładając całkowite zapełnienie półki).
A jeszcze trzeba pamiętać o różnych edycjach niewymiarowych, z reguły wyższych od standardowego „jewel case”.
Przecież to nie tylko problem płyt, ale i książek… 🙁
U mnie już i tak jest wszędzie dwurzędówka (i póki wiem, gdzie co, to się sprawdza), ale te regały za płytkie – niecałe 30 cm w głąb, bez sensu.
Na regale z muzykaliami książkowymi (głębszym, ale gołym, bez ścianek) miejscami jest nawet trzyrzędówka i to jest dopiero groza 👿
Zrzucanie wszystkiego do komputera by wymagało zatrudnienia służącego na pełnym etacie na jakiś rok, do tego największy dysk dostępny na rynku, drugi na kopię zapasową, za te pieniądze można kupić bardzo ładne regały. 🙂
I służącego do ustawiania na regałach, tudzież drugiego do odkurzania 🙁
A są takie sprytne programy, które przy zrzucaniu na dysk od razu katalogują zawartość (potrzebne połączenie z netem). Tylko ich sprytota nie obejmowała tzw. muzyki poważnej… ale już program EAC nie dość, że sprawdza, czy plik jest dobry zapisywany (net jw.), ale dopisuje informację o zawartości każdego pliku (jw. net). I nawet się zgadza 🙂 Tylko ezotoralia — to już nie 🙁 Ale sami możemy skatalogować i wysłać 😉
To teraz trzeba policzyć ile służących trzeba i skorelować z ilością potencjalnych regałów!
Kopia zapasowa nie jest (w zasadzie 😈 ) potrzebna, bo są oryginały…
Rok? Może nie aż tak źle. Zmierzam ku końcowi procesu archiwizowania moich nagrań radiowych (tych już zgranych na płyty, bo tych jeszcze w komputerze to zupełnie inna inszość). Jedna płyta to jest ok. 15 minut dość nudnej roboty, polegającej głównie na nazwaniu plików, ale nawet to można sobie od biedy darować, tylko porządnie opisać katalog (znaczy folder).
A pliki można kompresować bezstratnie? I już trzeba mniejszy dysk! Zresztą tanie teraz bardzo.
Chyba każdy program do ripowania łączy się z jakąś tam bazą. Niestety nazwy utworów/ piosenek/ części są często dość niechlujne i trzeba na piechotę poprawiać.
Ale nagrań radiowych jw. już w bazie raczej się nie znajdzie…
p.s. oczywiście myślę wyłącznie o FLACzkach.
WAV ani MP3 nie ma sensu.
Kopię ulubionych utworów warto mieć również w głowie. Daje to niesłychaną niezależność 😉
Ale ja nie umiem nucić fug trzygłosowych 🙁
Beato, na te kilkaset godzin muzyki wychodzi mi w obwodzie (głowy) jakies pi x 47 cm :-). To duża głowa – chapeaux się nie zmieści 🙂
PK, z regałem Gostek ma absolutnie rację (z przyjemnością wrzucania CD do playera też), ja z kolei się rozgościłem (z CD) na szerszych nieco parapetach nieotwieralnych okien. Znakomity ogląd i dostęp. Ponieważ jednak parapety się zwolna zapełniają rozważam stopniowe przenoszenie CD do cienkich indywidualnych pudełek (już tak uczyniłem z najgrubszymi – często zawierających np. powtarzające się katalogi). Szacuję że to jest jakiś 30% zysk na płytach z metra 🙂
Fakt, poza zasięgiem ricercary z dMO.
Ale za to z nuceniem dwugłosowych, Gostku, nie ma na szczęście żadnego problemu 🙂
Moje zbiory w pamięci nie są tak pokaźne, by rzutowały na obwód głowy 😉 Ot trochę Haendla, Mozarta, Bacha, Schuberta… W sam raz, żeby nie ciążyły.
Mhm. Od stawiania na oknie blaknie poligrafia. Dla płyt światło też nie jest zbyt dobre…
Ale nawet jak CD się przeniesie do slimów, to przecież oryginalnych pudełek się nie wyrzuci…
No dobra Lesiu, ale w tych cienkich pudełkach nie wiesz co jest w środku, dopóki nie wyciągniesz z półki.
(To znaczy w zwykłych też do niedawna nie wiedziałem, dopóki nie założyłem okularów +1) 🙂
Parapetów nie mam tylu, poza tym stoją na nich kwiatki i różne tak takie, a w ogóle okna się otwierają.
Ale mowa jest o jakim playerze?
Mowa jest o zwykłym CD playerze, który po bożemu nazwałem odtwarzaczem 😉
Plejerek na moje to może być program typu winamp albo jakaś empetrucha w kieszeni.
Nie, no pewnie, rytuał wrzucania CD do odtwarzacza jest nie do zastąpienia. Jak nigdy nie lubiłam rytuałów związanych z czarną płytą (a jeszcze porysuję, a może skłukę, a tyle zachodu z tym czyszczeniem), to CD to coś w sam raz dla mnie 😆
W człowieka wierzyć należy zawsze. W artystę – jak tylko na to pozwoli.
W jednym i drugim przypadku wybaczać należy – nawet jeżeli rozsądek podpowiada coś zgoła innego – i nie spisywać na straty. W ostatecznym bilansie zysk musi być.
Co i rusz tę teoryjkę przekuwam w czyn – i cały czas jestem na plusie (ja, ale już nie moje konto).
Spojrzałem na program koncertu – skonstruowany w sposób patchworkowy – same szlachetne i modne materie. Bo to i V Suita francuska Jana Sebastiana, i sonata e-moll op. 90 Ludwiga van, i Johannesa B. intermezza z op. 119 z rapsodią na dokładkę. A na drugą stronę kobierczyka Kinderszenen biednego Roberta, całość obszyta preludium fis-moll op. 28 nr 8, mazurkiem cis-moll op. 30 nr 4 i scherzem cis-moll op. 39 Fryderyka (chciałoby się napisać Wielkiego, ale nam ta zbitka jakoś tak nieszczególnie się dobrze kojarzy). Spojrzałem i… troszkę zadrżałem. Pomny pewnego nieodległego zawodu. Ale – w końcu w człowieka – jako się rzekło – wierzyć należy…
I całą tę tezę będę bronił – pomimo przeżytego déjà vu. Bo pierwsza część recitalu – pyszna.
Suita – spójna, prosta, żadne tam szlifowanie fasetek poszczególnych ogniw, by jakiś naszyjnik brylantowy z tego wyszedł. Żadnego grzebania w głosach; gdzie miało być tanecznie – było, gdzie chwila oddechu – był oddech, a nie wzdychanie. Ludzkość na sali od razu kupiła.
Sonatą Beethovena – a jeszcze bardziej utworami ze schyłku życia Brahmsa – win wszelakich odkupienie nastąpiło. Mianowicie uczynił z tej sonaty swego rodzaju opowieść – pełną żaru, uczucia, melancholii. To już nie była żadna obiektywna czy wręcz neutralna gra. W tym miejscu pomyślałem sobie, że mamy do czynienia z mądrym pianistą, który już nie musi światu udowadniać, a chce tylko coś przekazać, opowiedzieć – od siebie, szanując przy tym tekst. W intermezzach przepięknie pokazał jak Brahms przetarł szlaki impresjonistom (co zresztą niezbyt chętnie się Johannowi przyznaje – a przecież on już czuł, on wiedział). W tych perełkach pokazał czym jest dźwięk, faktura, humor i zabawa – do tego stopnia, że po trzecim intermezzi sala nie wytrzymała i już waliła brawa. To był właśnie ten zeszłoroczny warszawski bis Murraya – bo w końcu trzeba powiedzieć, że mowa tu cały czas o Perahii. I moich lękach o… ale dalej, po kolei.
Schumanowski cykl – jeżeli w paru chwilach nie wzruszy – to szkoda głowę zawracać. Tłuką lub grają te Kinderszenen jak świat pianistyczny długi i szeroki. Nie zadając sobie trudu – o czym i do kogo ta opowieść. I czy ważniejszy Schumann, czy ja – grający. A może ten KTOŚ – komu gramy.
Perahia zdecydował się prostotę środków, unikanie ckliwości, żadnych tam westchnień, zawieszeń. Nie pozbawiając narracji czułości. Do tego poszedł w kierunku ciągłej narracji – płynnego przechodzenia z jednego tematu do kolejnego (tzn. były przerwy, ale jakieś takie niedostrzegalne, z wyjątkiem gdy narracja wymagała wzięcia głębszego oddechu.
Jednak z tyłu głowy uporczywa myśl kołatała – co z Chopinem. Preludium – ucieszyłem się, bo zagrał je przepięknie, dopieszczając każdy dźwięk. Ale przy mazurku – pięknym lecz cholernie trudnym w interpretacji, boć to nie tylko sam idiom mazurkowy wpisany jest weń, ale i kujawiak jawi się i zjawy oberkowe, a wszystko to takie ze sobą poskręcane, zaplątane, nokturnowo oczadziałe. U Perahii ostatnia rzecz, którą można by mu zarzucić, to obecność mazurka, Lub też było coś z tańca pijanego, któremu czasami nóżki efektownie się splączą, korpusik się wygnie i wyjdzie poza olśniewająca, trafiająca w samo sedno, by w chwilę po tym Zasady Dynamiki Newtona zadziałały. No, ale Perahia wszystko co czynił – czynił świadomie i celowo. W każdym razie granaty przy mazurku odbezpieczono, by przy scherzu zrobić z nich użytek. Ja wiem, że mamy rok Lisztowski – ale dalibóg, nie grajmy to Scherzo tak, jakby napisał je tegoroczny jubilat. Zagonione, nakręcone, na koniec zahuczane – z potknięciami w tekście. Trochę to wszystko podobne do casusu Horowitza – obydwaj pianiści wielbili Chopina, szukali cały czas drogi do niego i… co i rusz lądowali w manowcach. Ale mimo wszystko – pozostawali wielkimi pianistami. Którym wybacza się wiele, bo dają nam prócz tych chwil niezrozumienia – całe doby wzruszeń i radości.
Na bis MP zagrał 2 Impromptu D.899 (Op.90) Schuberta – tyz piknie.
W przyszłym sezonie w Sali Pleyela dwa razy pojawi się R.Blechacz – raz z koncertem Chopina, raz z recitalem. Z samymi (od)grzanymi kotletami (Bach – 3 partita, Debussy – Estampy, LvB son. op. 10, nr3 i zestaw z Chopina. Coraz trudniej mi uwierzyć w to budowanie repertuaru, w którym w siódmym roku po konkursie mamy prawie ten sam zestaw utworów – solo i z orkiestrą.
Pozdrawiam z nadsekwańskich bulwarów, skąpanych w wiosennym słońcu, nad któymi leczę skołatane nerwy.
Bardzo się przydaje taka relacja znad Sekwany, szczególnie jak jest nasłoneczniona nad Sekwaną (u nas zimno, ciemno, niżowo i momentami w ogóle nie tak). Dobrej kontynuacji 🙂 Słyszałam przez Internet, jak Mme de La Haltière daje czadu…
PS. Wierzę też w człowieka w artyście. W każdym razie dobrze jak tego pierwszego jest przynajmniej trochę więcej niż tego drugiego.
To ja dla równowagi nikomu nie wierzę!
Nawet sobie? 😉
Nikt to nikt. Trzeba mieć jakieś zasady! Np. ścisłej logiki 😉
O! 60jerzy się wreszcie odezwał – stęskniliśmy się już tutaj. I zazdrościmy nadsekwańskich bulwarów w wiosennym słońcu 😉 A co z Kopciuszkiem?
A w omawianym burzliwie Studiu S1 z okazji wiosny koncert promocyjny długo oczekiwanej płyty Marka Tomaszewskiego – Le Sacre du Printemps. Znakomity pianista, kompozytor i aranżer, współtwórca legendarnego duetu „Marek i Wacek”, wykona „Święto wiosny” Igora Strawińskiego w opracowaniu na fortepian. Niezwykły koncert i wielki powrót na polski rynek muzyczny Marka Tomaszewskiego! Te świąteczne radości w poniedziałek, 21. marca, o godz. 19.00!
Pani Kierowniczko! Tradycyjnie oczekujący na akceptację komentarz dywanowy proszę anulować, żeby nie było dubla. A jeszcze można wyciąć tę prośbę. Dziękuję.
A ja mam taką prośbę i liczę na szanowną erudycję. Jak wszyscy wiedzą, nie znam się na romantyzmach, dlatego pytam mądrzejszych, chociaż się trochę wstydzę.
Dobre 10 lat temu były takie wydawane przez Hiszpanów zeszyty z płytami do zbierania w segregator, w ogólnie czerwonym i niebieskim wystroju, zdaje się z witrażami na okładce. Nazwy za nic sobie nie przypomnę. Jakimś trafem miałem jedną płytę zupełnie luzem, nawet bez pudełka, a na niej było to, co katują po kościołach jako Ave Maria Schuberta, ale w wersji z orkiestrą i po pieśni jako takiej szły dwie czy trzy części instrumentalne. Czy ktoś mi może powiedzieć, kto tam konkretnie grał?
a coś na samej płycie jest wydrukowane…?
Płyta zaginęła dawno, jak to płyty bez pudełek. Ale tam raczej nic nie było, bo bym wiedział. Wszystkie informacje dawali na okładkę.
No ciekawa wersja na fortepian solo Święta… Mam na dwa fortepiany i tam jest sporo tego grania… A żeby jeszcze ktoś napisał kto tę płytę wydał!
Wielki Wodzu: a Allegro? Tam często takie cymelia sprzedają.
Najpierw muszę wiedzieć, czego szukam. 🙂
No Schubert, to jedno, płyta, to drugie. Ma być tanie (?) i z witrażem. Hehe.
Strzelam, że była to płyta w jednej z licznych kolekcji wydawnictwa de Agostini, ale po pobieżnym guglu nic wiążącego się nie znalazło.
Nie, to Hiszpanie byli na pewno, de Agostini nie. To było na pograniczu epoki internetowej, więc śladów raczej nie zostawili.
Nie męczcie się, liczyłem na to, że ktoś ma w domu i znajdzie. 🙂
Nie, de Agostini wydawal w pudelkach. Ale z doswiadczenia wiem, ze z reguly wykonawcy byli z Bulgarii.
Aa propos naszego dobra narodowego, wykonywac ono bedzie jutro w Pleyelu IV Koncert Becia. Isc? Nie isc? Isc? Nie isc? Isc? Nie isc? Isc? Nie isc?
Help, nie moge sie zdecydowac.
60jerzy, Rafalek te odgrzane kotlety to tak nie do konca. Mielismy nad Sekwana juz Koncert Italianski, I Partite z wydania Petersa, brrrr, Mozarta B-dur dwukrotnie zreszta i tudziez z bardzo starego Petersa wrrrr. Pour le piano (bardzo przeswiete, chyle), ale Sonaty op. 10 n. 3 nie (nawet kultowej op.2 n.2 nie); bukiet Chopina obowiazkowy, ciekawe co tym razem.
Slowem schemat programow ten sam. No, powtarzal sonate Mozarta, powtarzal, ale tak mi wynika, ze za pare lat bedziemy mieli szesc partit Bacha, moze tryptyki Debussy’ego, 4 Ballady i 4 Scherza i rozne takie.
W gruncie rzeczy moze w tym szalenstwie jest metoda?
Przepraszam ale z powodu awarii mojej poczty – nawoluje aby Wielki Wodz napisal do mnie bo stracilam maila….a mam pytania.
Oj a co tu za zmiany.
W graniu tego samego metoda? Jaka? 🙁
Chociaż przynajmniej ten Beethoven nowy. Ulubiona sonata Richtera… hm. Nie podejrzewam, żeby zagrał podobnie…
No wlasnie, niezupelnie tego samego. Schemat koncertow pozostaje bez zmian: Bach, sonata klasyczna (Haydn, Mozart, Becio), Debussy (moze byc Szymanowski, ale na razie tylko slyszalam wariacje) i bukiet chopinowski. Tez nie do konca ten sam, chociaz w 25% tak.
Wiec mamy reperuar ktory docelowo wyglada na dazenie do kompletow Partit Bacha, scherz i ballad Chopina. Sonata Becia bedzie inna, Debussy’ego po Suite Bergamasque i Pour le Piano mamy Estampes, ale przede wszystkim w czerwcu mamy… Sonate Szymanowskiego. Pierwsza. Cenne bardzo!
A ze na prezydencje ma grac f-molla Chopina? No bo e-molla juz gral w listopadzie, a nie sadze, zeby decydenci woleli stawiac na IV Symfonie Szymanowskiego. Niestety.
O tyle nie nowy, że niejako następny w kolejności.
Z drugiej strony, co człowiek musiałby zagrać, żeby zostało uznane za nowe? Obrazki? Prokofiewa? Brahmsa? Co Brahmsa?
Ja go niestety „nie widzę” zbyt dobrze w żadnym repertuarze.
Gostku, Mlody Becio OK, Debussy calkiem, calkiem, Chopek jak na konkursie, wdziecznie. Umieram z ciekawosci na sonate Szymanowskiego.
Problem naszego dobra narodowego lezy niestety w pewnej prowincjonalnosci spojrzenia (vide ten Peters z blednym frazowaniem, juz by sie nie przyznawal, wstyd. Ale nie tylko). Szkoda.
Jednak zdecydowanie wolalam lata, bitwy pod Grunwaldem, smierci Sforzyi inne. Tu mi miga, blyszczy i zezuje.
Isc? Nie isc? Isc? Nie isc? Isc? Nie isc? Isc? Nie isc?
Heeelpppp!!!!
E… nie chce mi sie
Chyba wszyscy poszli spać.
Ja bym się zdał na los. Pójść 10 minut przed koncertem, bo a nuż ktoś ma bilet do odstąpienia za pół ceny.
Jak Ci się nie chce, Tereniu, to nie masz się co zmuszać. Choć… kto nam wtedy opowie? 😉
Ja nie poszedłem jeszcze, męczę gugla. I nic. Za to trafiłem na taki uroczy tekścik
W tym samym czasie Montserrat Figueras zapoznał go z hiszpańską muzyką wokalną XVI i XVII wieku.
Dotąd tylko pani Jose Maria Lo Monaco zmieniała płeć przyjeżdżając do Polski, a tu proszę.
No, bywało, bywało. Np. Isidore Cohen z pierwszego składu Beaux Arts Trio zmienił nie tylko płeć, ale i imię na Isadorę 😆 I to w Dwójeczce…
Heeej! Kie jo w tamtyk starodownyk casak chytołek Tygodnik Powsechny, to wse najpierw cytołek mistrza Kiśla, a dopiero potem pozirołek, co jesce tamok jest ciekawego do pocytania. Ino… cy to bedzie barzo nieładnie z mojej strony, kie powiem, ze choć barzo lubiłek felietony pona Kiśla, to jego muzyke… eee… nooo… yyy… racej tak sobie? Jeśli to nieładnie, to jo piknie przeprasom 😳 😀
Matador, Torreador, Izydor?
BraNoc 😉
Gostku dzieki za rade 🙂 Dobra
Oj, obsuwa straszna. Bilet to je bade miala za friko, za zadne pol cany, a rada dobra byla Pani Kierowniczki (po francusku by bylo – no, prawie – Madame de Volant). Tez ladnie, prawda? A i jakiego krola mozna by uwiesc. Chociaz Ludwiki nieciekawe w zasadzie.
Gdy moja sąsiadka spytała mnie, na co tym razem jadę, na wszelki wypadek podałem tytuł francuski oraz parę słów, że to rzecz o trudnym dorastaniu, walce z nieuczciwą konkurencją, z romansem w tle. Ogólnie rzecz biorąc taki reportaż interwencyjny. Ale z dobrym końcem. – Acha, to nawet ciekawe może być. – powiedziała najlepsza ze znanych mi sąsiadek. Dzięki czemu kot ma znowu zapewniony dozór, dogłaskanie i catering.
Ale problem nie zniknął. Uświadomiłem sobie, patrząc w lustro, że łeb siwy, lata przeżyte – jak w pysk strzelił – widać. Wzrost – powyżej średniej targetu. Cholera, co zrobić? No to wymyśłiłem, że na łeb sobie wsadzę perukę blond-loki, sprawię ubranko marynarskie, białe podkolanówki, czarne trzewiczki, małą hulajnogę (jazdę mam opanowaną – ścigałem się z dziećmi w markecie sportowym i byłem lepszy) i może jakoś wtopię się w tłum. Tłum dzieci. Bo ja, drodzy, wybrałem się na „Kopciuszka”. Co to napisany został dla dzieci. Zwykłych dzieci. Dawno temu, ale dzieci to dzieci. Poszedłem. Zobaczyłem tłum. Bez dzieci. Gwoli prawdy była czteroosobowa reprezentacja targetu hipotetycznego, ale generalnie rzecz biorąc to był błąd statystyczny – zachowywał się jednak bezbłędnie – czyli cicho siedział, raz tylko został uciszony. Zatem peruka, ubranko, trzewiczki – wszystko na nic.
Pierwszy raz byłem w Opera Comique. Wielce zasłużony to przybytek – wystarczy sprawdzić na Wiki kto, co i kiedy tam robił. Sala nabita do ostatniego miejsca, wcześniej wysłuchana transmisja radiowa. Jednak to, co widziałem i słyszałem, przeszło moje oczekiwania. Ta realizacja jest absolutnie do o g l ą d a n i a. Gdyż jest to po prostu przepiękna, urzekająca inscenizacja. Początkowo zastanawiałem się, czy jechać na wersję koncertową do Wiednia – bo blisko, czy na spektakl w Paryżu i podjąłem jedną z nielicznych sensownych decyzji. Powody zachwytu są proste jak drut: wierność tekstowi, pozostawienie baśni baśnią, powierzenie kierownictwa muzycznego Marcowi Minkowskiemu, pozostawienie jemu decyzji obsadowych oraz przekonanie p. Podleś, aby zgodziła się zaśpiewać i zagrać rolę macochy. W rozmowie po spektaklu przyznała się, że nie chciała wziać udziału w tym spektaklu, ale MM tak długo ją namawiał, aż osiągnął cel zamierzony. Chwała jemu za to, a Ewie Podleś czoło bić za robotę włożoną.
Wyobraźcie sobie starszawą Ćwiklińską w wersji hard, w kostiumie pomiędzy Królem Słońce a Rewolucją Francuską – z wszystkimi możliwymi przerysowaniami – to zobaczycie Mme de La Haltiere w całej jej okazałości. Do tego w podobnym anturażu jej córeczki. Wszystkie z imponującymi czubami na głowach. Cuda istne. Zresztą budowanie napięcia poprzedzającego pojawienie się Madame jest przykładem tego, co myślący i wsłuchujący się w muzykę reżyser Benjamin Lazar) może osiągnąć. A pomysł goni tu pomysł. Tym co łączy ich paradę, jest lapidarność, prostota, perfekcja wykonania. Sceny baletowe, w których pojawiają się duszki i wróżka rozgrywane są w parterze, a dwoje chochlików wykonuje balety na linach na całej wysokości sceny – przy czym choreografia ich ruchu jest wywiedziona z działań aktorskich w pierwszej kolejności, a nie jest samym popisem tanecznym na linie.
Na scenografię składa się konstrukcja szkieletowa dużego budynku z dwuspadzistym dachem, paroma poziomami i przemieszczającymi się schodami z obu stron. To wszystko wypełnia całą scenę. Przy tym jest to konstrukcja dosyć mobilna, dająca wiele możliwości aranżacji. Sceny z wróżką (której partia stawia śpiewaczce najwyższe wymagania – ale taki już los śpiewających wróżek, że lekko nie ma) są kwintesencją baśniowości. Zaczyna się powoli w całą tę opowieść wierzyć. Zwłaszcza po przebraniu Kopciuszka w strój balowy: suknia jak u Manon, mieniąca się światełkami elektrycznymi bez zasilania z siec -, taki to cud energetyczny Pani Wróżki. Scena balu – kostiumologiczne rozpasanie w stylu epoki p. Rameau. Balety dworskie przekomiczne, z cytatem z czterema łabądkami z wiadomego jeziora. Zapomniałbym o prześmiesznej scenie rozpoczynającej II akt, w której badane są przyczyny choroby księcia – z rolki papieru odwija się powoli acz nieustannie taśma papieru, którą dogłębnie badają dworscy specjaliści.
Mógłbym ciągnąć tę opowieść jeszcze długo – ale czasu brak. Nie mogę tylko pominąć przepięknej i niesłychanie wzruszającej sceny (III akt) między Kopciuszkiem a jej ojcem, Pandolfem, gdy postanawia zająć się już tylko biednym, załamanym dzieckiem. Na scenie jest tylko łóżko, a ojciec po prostu rozbiera powoli swoje maleństwo do spania, przytula je, kładzie, uspokaja. Tak poprowadzona scena pokazuje jakim klejnotem jest ta partytura. I jak ważne jest, by trafiała w dobre ręce. Zdumiewa jej praktyczna nieobecność w katalogach płytowych (o DVD nawet nie ma co wspominać). Skoro o Pandolfie mowa – tu było (świetne skądinąd) zastępstwo Laurenta Alvaro. Wspomnianą wróżkę obsłużyła Eglise Gutierrez – i zrobiła to z wielką klasą. Śpiewającą w dzisiejszym spektaklu rolę tytułową Blandine Staskiewicz znamy już choćby z Mszy h-moll – i w niej właśnie niebawem usłyszymy ją w Krakowie na Misteriach Paschaliach. Tu można by trochę pokręcić nosem, ale nie będę. Nosem pokręcę na co innego. Mianowicie zapytałem p. Podleś, czy coś wie o ewentualnej rejestracji tej inscenizacji lub o przyszłym (daj Panie Boże) wznowieniu. Nie wie nic. I to jest niewytłumaczalne oraz niezrozumiałe. Podobnie jak to, że w kolejnym sezonie 2011/12 Opera Paryska (na obydwu scenach) nie uświadczy MM. Chyba, że stoi za tym nawał innych zobowiązań MM.
A jak grali Les Musiciens du Louvre – Grenoble? Jak to oni – cudownie.
Wróciłem późną nocą do domu – to znaczy do hotelu. I jak małe dziecko – rozgorączkowane świeżo otrzymanym prezentem – nie mogę zasnąć. Spędzam ostatnio wolny czas w parkach na przyglądaniu się m.in. dzieciom i zastanawianiu się, jak wielki dystans dzieli moje dzieciństwo i ich. Moje – jakim je sobie przypominam z tych chwil, gdy było jeszcze dzieciństwem, zanim los zderzył je z pierwszymi doświadczeniami tnącymi jak gilotyna. I co mi wychodzi?Ano, to samo. Że kochamy baśnie, wierzymy w cuda i że każdy ma swoją opiekuńczą wróżkę.
To chyba dobrze być dzieckiem – cały czas znajduję je w sobie.
Dobrej nocy.
Pobutka.
60jerzy, dzięki za umożliwienie – czytam z zapartym tchem! Czego oko nie widziało, tego mu bardzo żal. Na szczęście można było posłuchać, a Mme de La Haltière miała tak wyrazisty kształt akustyczny, że stawała przed oczami jak żywa. Dobrego dnia 🙂
PS. Tylko co Ty teraz powiesz najlepszej z sąsiadek? 😉
PK, wdzięczna będę za nadanie mojemu komentarzowi mniej krzykliwego wyglądu 🙂 Nie zamknęłam kodu – sorry.
jestem ciekaw, kiedy – wzorem teatru Ateneum – muzycy zaczną brać zaświadczenia od psychologa, że nie mogą grać smutnych (np. mollowych) utworów w obawie przed możliwą depresją
Gostku dziękuję za podpowiedź slimową – oryginalne wyrzucam jednak
Same ciekawe rzeczy. RB może rozwija repertuar w sposób mało rewolucyjny, ale i tak poszedłbym, gdybym miał okazję. Od nadmiaru dobrych wykonawców w głowach zaczyna się przewracać. Kiedyś świetnych pianistów mogliśmy posłuchać na żywo raz na kilka lat, w międzyczasie kilkunastu zwanych świetnymi – wszak wyznaczali kanony szopenowskie – i było dobrze. Oczywiście słuchając kolejno różnych bardzo dobrych słyszy się różnice. Jeden to ma lepsze, drugi tamto. W rezultacie każdy mógłby jeszcze coś lepiej. Ale ja na to nie wybrzydzam tylko cieszę się muzyką.
Wodzu Wielki,
tak dokładnie to oczywiście nie wiem, ale chociaż okolicę z dokładnością do +/- 5cd można zlokalizować. Poza tym nie wszystko przekładam do slimów, niekiedy jest jakaś ładna, a nie zabierająca dużo miejsca okładka (po złożeniu to tylko 2 grubości kartonika) oryginalnego pudełka – takie miejsca są dobrymi punktami odniesienia.
Dzień dobry 🙂 Właśnie w Poranku słyszałam o tym wywiadzie z Izą Cywińską o Ateneum, ale nie dosłyszałam, gdzie on jest. Bardzo to smaczne 🙂
No i co? W Opera Comique byłam zeszłej jesieni (na Nocy Głosu), panią wróżkę o kościelnym imieniu słyszałam rok temu jako Łucję w Berlinie… Ewa Podleś – niby wiadomo… a i tak żałuję, że nie widziałam Kopciuszka. Buuu 😥
Idę sobie. Na projekcję.
Eee tam, Montserrat. A o takim na przykład Turandocie to już nikt nie słyszał? Bo ja nie zliczę.
Była też dawniej w Le Monde dziennikarka nazwiskiem Waltraud Baryli. Przyprawiali jej wąsy przy każdym cytowaniu.
Waltraud to imię żeńskie, jak wie każdy wagnerzysta, ale po francusku z niektórymi trzeba sprawdzać: np. Claude może być i to i to. Są też inne imiona obojnacze, ale akurat zapomniałem (Teresko?).
W tłumaczeniu bywa też inny problem pciowy, czasem bardzo trudny do rozwiązania : po francusku „neveu/nièce” to, obojętnie, dziecko siostry albo brata. Po polsku trzeba sprecyzować: bratanek/bratanica, siostrzeniec/siostrzenica. No i bądź tu mądry, szukaj teraz, czy to był akurat brat, czy siostra!
PMK
Dominique ?
Ja jednak nie potrafiłbym wyrzucić oryginalnego pudełka… Na niektórych wszak są wytłoczenia (np. Warner). Ale co tam. Każdy robi jak mu wygodniej.
Nie daj Boże tylko jak przychodzą znajomi i zaczynają wyciągać i przestawiać płyty. Wtedy mogiła. Ale ja takich gonię, albo przynajmniej zabraniam odstawiać na półkę, jak w bibliotece.
Bilet za friko też jest rozwiązaniem losowym, ale nie tak fajnym jak pójście pod kasy w ostatniej chwili 🙂
To 🙁 nie jest „pobuTka”, nie podszywam sie itp., ale jakos mi w tych dniach 🙁 egocentrycznej, trywialnej krzykanini brakuje http://youtube.com/watch?v=FfBVYhyXU8o wszedzie. ありがとる
Pani Doroto, znalazłem fragment koncertu Kisiela, mam nadzieję, że się nie powtarzam z tym linkiem.
http://www.youtube.com/watch?v=3FIVUHfjXTk&feature=channel_video_title
Pozdrawiam z Krakowa 🙂
Dobry wieczór. Już myślałam, że się coś zatkało, ale widzę, że tymczasem Mateusz Borkowski odetkał – witam i dzięki za link 🙂 No, jak było napisane „Kiseliewski”, to ciężko było znaleźć… Wzajemnie pozdrawiam Kraków 😉
Nic się nie zatkało, tylko ludzie się boją, bo było ciągle o porządkach. Psy też. Niech ktoś powie Bobikowi, że już można wychodzić. 🙂
Dzisiaj przyszedł do mnie zaskakująco pogodny aneks do umowy o świadczenie usług… W imieniu firmy telekomunikacyjnej podpisał niejaki pan … Haendel 🙂
Nie wystarczy, że ktoś psu powie. Musi jeszcze powiedzieć GŁOŚNO. Bo pies ma daleko. 🙂
Ale naprawdę już nie będzie o porządkach? Nie nabieracie mnie? Jakoś nie chciałbym stracić zaufania do ludzi. 😈
W piątek na Mezzo jest transmisja „Orlanda szalonego” z Teatru Pól Elizejskich, którą to produkcję w wersji koncertowej usłyszymy w czerwcu w Krakowie w cyklu Opera Rara. Ja nie wiem czy to nie powinno być zatytułowane Orlando z Chaillot – ale zobaczcie sami. Ciekawe, co Antoni V. powiedziałby, gdyby zobaczył tego Orlanda? To może być również retransmisja – bo dzisiejszy spektakl był rejestrowany. Chyba, że to tylko próba nagrania.
Idę odpocząć.Ja i moje nogi.
Tak, Panie Piotrze, to sie nazywa „prénom épicène”. Wlasnie Claude, Dominique, ale i Philippe, Nikita, Camille, Ariel i takie inne. Wbrew pozorom jest tego, a jest, a jedno dziwniejsze od drugiego.
A tak nawiasem mowiac, Dorothée tez jest takim imieniem.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=wfduuHqDrfE
Dziękuję, Hoko!
Newsik z rana: Christian Gerhaher dostał nagrodę im. Laurence’a Oliviera za swojego Wolframa w Royal Opera House: http://www.olivierawards.com/nominations/view/item114063/Outstanding-Achievement-in-Opera/
Nieśmiałe pytanie: Czy cokolwiek nowego słychać wokół Studia Koncertowego im. Lutosławskiego? Na stronie radiowej studia praktycznie brak promocji bliskich koncertów (no, jest jeden) oraz brak opisu repertuaru na najbliższe miesiące (pustka choć wiadomo, że należy się czegoś spodziewać pod określonymi datami, bo gdzie indziej od dawna zapowiedzi).
Bobiku, ja już na pewno (na pewno na razie 🙂 nie będę o porządkach ..
„Wszystko ma swój koniec, tylko kiełbasa ma dwa” jak mówi rzeźnik w Jellinkowej Pianistce..
A może Bobik coś wywęszy lub jakieś dźwięki odległe pochwyci? 🙂
Może odkrywam Amerykę, ale coś mi się widzi, że Pani Kierowniczce spodobałaby się angielska śpiewaczka, Julia Doyle. Nie znałem jej dotychczas, usłyszałem po raz pierwszy w bardzo pięknym skądinąd nagraniu… Mesjasza (dir. Clayton, na Hyperionie).
Od dzisiaj jest u mnie pod ścisłym nadzorem!
Całusy
PMK
Dzień dobry, zaspałam, taka rzewna Pobutka 😉
Wczoraj miałam wrzucić wpis, ale w TVN24 było powtórzenie debaty o książce Grossów i musiałam obejrzeć. Co nie znaczy, że chcę tu zajmować się tym tematem. A potem to już poszłam spać.
Co do Studia, gdyby coś się wydarzyło, pewnie już bym wiedziała, byłyby telefony alarmujące – na wszelki wypadek podzwonię dziś ja. W każdym razie rozpuszczam wszędzie, gdzie się da, informację, że Studio nie może zostać wydzierżawione. Że tym @#$%^&*( po prostu nie wolno tego zrobić, bo statut PR tego nie dopuszcza. Może w końcu zbastują.
Tereska mnie zaskoczyła, że Dorothée jest również imieniem „obojnaczym”. O panu, który miałby na imię Dorot, jeszcze nie słyszałam 😆
Pobutka dopasowana do pogody była 🙂
Clayton czy Layton? 🙂
I jeszcze fajnego kota znalazłem 🙂
http://s08.radikal.ru/i181/1004/80/75e22d5ca4fet.jpg
No to ja jeszcze, żeby się rozruszać w ten pochmurny poranek, wrzucam rzecz ukradzioną od Bobika 😉
http://www.youtube.com/watch?v=6tw4DaaPdDI
Samba! 😀
A jak zapisać Wilhelminę – też Guillaume ?
No nie, istnieje forma Guillemine.
Dorotko, a kiedy obchodzisz imieniny?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Doroteusz
A poniewaz w jezyku francuskim oba imiona pisze sie dokladnie tak samo, czyli Dorothée, wiec…
Teodorów spotykałam, Doroteusza żadnego 😉
A imienin nie obchodzę wcale, bo to moje imię zastępcze 😀
Jezeli przeliczyc na swietych, mamy czterech facetow kontra trzy kobitki
http://fr.wikipedia.org/wiki/Dorothée
😉
Przy swiętych nie ilość się liczy tylko jakość. A i ta się zmienia. Taki Święty Jerzy był zaliczany do I kategorii, a teraz całkiem wykreślony.
Statutem tak bym się nie samouspokajał. W naszym państwie prawa nie takie numery odchodziły. Warto zwrócić uwagę na bezskuteczność takiej umowy nie tylko w PR lecz i w Urzędzie Marszałkowskim, gdzie audyt wewnetrzny i kontrola ze stronu RIO badają takie rzeczy. Zresztą wydzierżawienie nieruchomości od kogoś wymaga odpowiedniej uchwały Sejmiku, a wszystkie uchwały rodzace skutki finansowe są badane przez RIO, a wszystkie w ogóle przez Wojewodę (pod względem zgodności z prawem).
Poza tym ewentualne zachowanie Studia nie rozwiązuje problemów WOK, którymi tez warto się zająć. Z tego, co mi wiadomo, nie tylko Struzik tu zawinił. Gospodarowanie majątkiem przez Dyrektora nie budzi zastrzeżeń pod względem przejrzystości, natomiast celowość bywa oceniana różnie. Również dbanie o dodatkowe możliwości uzyskiwania przychodów pozostawia sporo do życzenia. W tej sytuacji łatwo o preteksty do ograniczania dotacji. Zasługi Dyrektora powodują, że trudno nim potrząsnąć; nikt nie śmie.
Szukając wczoraj wywiadu z I. Cywińską znalazłem jakiś inny sprzed trzech lat. Była tam mowa o podupadnięciu rangi artystycznej Ateneum za dyrekcji g. Holoubka. Znakomity artysta, ale osiągnął wiek, w którym dobrze się dyrektoruje tam, gdzie wystarczy talent i doświadczenia. Ale tam, gdzie trzeba dużo energii i przebojowości staruszkowie chyba gorzej się sprawdzają. Przykro mi to pisac, sam jestem staruszkiem. Ale co prawda to prawda 🙁
Stanisławie,
Akapit 2: no to mamy pewność, że będzie OK, bo wojewodę mamy sensownego i po naszej stronie 🙂
WOK – nie bardzo wiem, o co chodzi z celowością ❓ Z tymi dodatkowymi możliwościami uzyskiwanie przychodów to niestety prawda. Po prostu dyrektorowi już się nie chce, robił to tyle lat, teraz jest już zmęczony i trudno mu się dziwić. W przyszłym roku skończy 80 lat.
A wywiad z Izabellą Cywińską jest tutaj.
Ja tymczasem machnęłam nowy wpis i można się tam przenieść.
REKLAMA
Z naszym WOK nie masz ci problemów!
Celowość 100% – składniki na pewnie lądują we wśrodku.
Dołączamy każdy potrzebny certyfikat.
W promocją dajemy imię darmo.
I PO REKLAMIE
🙂