Dwadzieścia lat Piotra Beczały
Swoją karierę nasz wspaniały tenor liczy od związania się z operą w Zurychu w 1997 roku. Na jubileusz daje cykl recitali pieśniowych – właśnie wystąpił w Warszawie.
W ciągu najbliższego miesiąca wystąpi z recitalami jeszcze kilkakrotnie; później będą kolejne w sierpniu. Kiedy rozmawialiśmy równo dwa lata temu dla „Polityki”, wspomniał o tym, że zamierza coraz częściej śpiewać pieśni, i opisał program, który przedstawił rok wcześniej na słynnym austriackim festiwalu Schubertiada w Schwarzenbergu, a następnie powtórzył w Zurychu i wiedeńskiej Musikverein. A ten program był dokładnie taki sam, jak dzisiejszy: w pierwszej części cały cykl Dichterliebe Schumanna, w drugiej – repertuar słowiański, czyli pieśni Karłowicza, Dvořáka i Rachmaninowa. Warto zauważyć, że od owego debiutu tenor pojawia się na Schubertiadzie co roku; będzie tam i w najbliższym sierpniu, śpiewając pieśni Chopina, Szymanowskiego i Tostiego. To piękne, że stara się wciąż promować muzykę polską.
Nie dziwi więc, że skoro ma ten repertuar tak dobrze ośpiewany, wykonywał prawie wszystko z pamięci. Prawie, bo do Zigeunerlieder Dvořáka postawił sobie jednak obok pulpit, ale starał się korzystać z nut nader dyskretnie, z rzadka zaglądając do nich kątem oka. Dzięki temu skupieniu mógł bardziej wczuwać się w dzieło także od strony aktorskiej. Jego rozwojowi w dziedzinie techniki wokalnej towarzyszy również widoczny rozwój właśnie umiejętności aktorskich; kiedyś można było mieć pewne zastrzeżenia do tego aspektu, ale to już bardzo odległa przeszłość. Dziś można było przeżywać wszystkie zmiany nastrojów poety-bohatera dzieła Schumanna/Heinego: od miłości radosnej, szczęśliwej, do beznadziejnej i tragicznej. W drugiej części zaś mieliśmy przykład idealnego rozumienia muzyki słowiańskiej – można było się przekonać, że możliwe jest śpiewanie po polsku tak, by każde słowo dało się zrozumieć; artysta ma też znakomitą wymowę czeską, a zwłaszcza rosyjską.
Im dalej, tym bardziej się rozśpiewywał. Podziwiać też można było skalę dynamiki: od niemal niesłyszalnego piana, które wbrew pozorom, jak podejrzewam, można było usłyszeć z każdego niemal punktu sali (a przecież Sala im. Moniuszki w Operze Narodowej ma bardzo trudną akustykę; dobrze, że opuszczona była żelazna kurtyna), do forte wypełniającego salę bez problemu. Rozumiejącym partnerem był Helmut Deutsch, znany również z występów z innymi wybitnymi śpiewakami (z Beczałą współpracuje od pewnego czasu).
Potem były wielkie owacje i oczywiście bisy – aż pięć. Solista zaczął i skończył piosenkami neapolitańskimi (ostatnią był tradycyjny bis dla żony Katarzyny – Core ‚ngrato – Catari); w środku były Zueignung Richarda Straussa, aria La fleur que tu m’avais jetée z Carmen, a także E lucevan le stelle z Toski.
W wydrukowanym w programie wywiadzie artysta zakończył rozmowę tak: „Kultura powinna łączyć i może przez muzykę będę mógł się trochę przyczynić do tego, aby chociaż na czas koncertu runęły mury dzielące moich rodaków i by opuścili salę pełni pozytywnej energii”. Jeśli chodzi o publiczność, to się sprawdziło. Ale w tym samym czasie o ulicę dalej można było usłyszeć o „Odzie do radości granej w imię nienawiści”, by „uniemożliwić Polakom korzystanie z ich praw”… Obłęd postępuje niestety.
Komentarze
Pobutka 11 III
https://www.youtube.com/watch?v=E82TSAn-TLo&list=PLC0A0ECF69B0C0F09
PS Totenberg koncertowal w Warszawie – za mojej pamieci – dwa razy, rok po roku, z dokladnie tym samym programem, wzbudzajac niejakie zdziwienie krytykow. Na pewno bylem na pierwszym koncercie, ale zupelnie nie pamietam kiedy to bylo – koniec lat piecdziesiatych?
O skrzypcach nie pisze szczegolow, bo wszystko jest w zalaczonym artykule.
Ups – nie ta linka, co trzeba; tu wlasciwa pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=RmIaBDa_7f0
To już musiały być lata 60., bo byłam szkolnym dzieckiem.
Dzień dobry 🙂
Dzień dobry!
Bardzo udany koncert! Cieszy, że po raz kolejny można było w Warszawie posłuchać recitalu pieśniarskiego, co tutaj jednak bardzo rzadkie. I chyba też trochę dlatego część publiczności chciała oklaskiwać artystę po niemal każdej pieśni Schumannowskiego cyklu.
(swoją drogą to różnie z tym jest i w Europie, zarówno jeśli chodzi o recitale pieśniarskie czy też np. aplauz po poszczególnych częściach koncertów; ale można na ten temat długo dyskutować…)
Ujęły mnie przede wszystkim kultura wokalna, znakomita dykcja Beczały (we wszystkich językach) oraz znakomity, „partnerski” akompaniament Helmuta Deutscha; praca pianisty przy recitalach to w ogóle wielka sztuka, choć chyba czasem niedoceniana (nie w tym przypadku).
Pozdrawiam sobotnio wszystkich 🙂
ps. w pierwszej części tenor zaśpiewał jeszcze pieśń, która nie widniała w programie (przed ‚Pamiętam ciche, jasne…’). Czy ktoś może wie, co to był za utwór? Będę wdzięczny za wskazówkę!
No właśnie. To też był oczywiście Karłowicz, ale jak ta pieśń się nazywa, nie wiem.
Najpiękniejsze piosnki op. 4, do słów Adama Asnyka. Pieśń pochodzi z 1898 roku.
Niezawodny ścichapęk! 🙂
W nagrodę te same pieśni w wykonaniu z 2014 r. w Salzburgu. Ale wczoraj było chyba ładniej 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=5U4j4yNj62Q
Bylam na tym koncercie P. Beczaly w Musikverein. Rzeczywiscie, niezwykle przezycie, ujmujaca technika i zrozumienie tekstu. Siedzaca obok mnie melomanka, rodowita Austriaczka, stwierdzila, ze lepiej rozumie polski Beczaly niz niemiecki Renee Fleming, ktorej koncert odbyl sie dzien wczesniej 😉
Pozwolę sobie na odejście od tematu.
W Filharmonii Łódzkiej odbył się wczoraj b.interesujący koncert. W programie znalazły się same repertuarowe perełki, a jako drugi utwór wykonano LA DAMOISELLE ELUE Debussy’ego. W partii solowej wystąpiła – znakomita jak zawsze – Urszula Kryger.
I tu pojawia się problem: w różnych, ogólnie dostępnych nagraniach tego dzieła [na YT jest dużo wykonań z samym Toscaninim na czele!] oprócz orkiestry, chóru żeńskiego występują dwa żeńskie głosy solowe. We wczorajszym łódzkim wykonaniu brała udział tylko jedna w/w solistka.
Pytanie: czy istnieją dwie wersje tego utworu? Czy obie są dziełem Debussy’ego? Czy jest inne wyjaśnienie?
Tęga głowa – Marcin Majchrowski, obecny przed koncertem jako prelegent, nie potrafił sensownie tego wytłumaczyć.
Więc może ktoś z P.T. blogowiczów??
SERDECZNIE POZDRAWIAM
Z tego, co wiem, to jest dzieło na sopran, chór żeński i orkiestrę, ale część tekstu jest recytowana i czasem robi to recytatorka. Ale wydaje mi się, że solistka też może. Zresztą jeszcze sprawdzę.
Tu jest o tym w opisie:
https://www.youtube.com/watch?v=9fHmCE1ZWc4
„The Blessed Damozel [tytuł dzieła Dantego Gabriela Rossettiego – DS] is portrayed by the soprano in this work, while narrative portions of the text are divided between the women’s chorus and contralto soloist, who serves as the Narrator”.
Ach ten angielski!
DZIĘKUJĘ!!
Widzę, że owa „recitante” też jednak śpiewa 🙂 Ale Pani Urszula jest mezzosopranem, więc jest w stanie uciągnąć jedną i drugą partię. Właściwie można było zapytać ją 🙂
Niestety, nie jestem w stanie ocenić czy Urszula Kryger uciągnęła partie recytatorki i tytułowej „dziewy wybranej” , ale sądzę, że tak!!!?
Po przerwie – też wystąpiła, ale partia w REQUIEM Maurice’a Durufle jest tak niewielka, że nie powinno to stanowić problemu!
POZDRAWIAM!
W kwestii wycierania sobie tego i owego Odą do radości, Slavoj Žižek przyłożył wszystkim ideologiom koncertowo 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=XM9erS90gTE
Pobutka 12 III. https://www.youtube.com/watch?v=hz_aWpJT-sE
Po drugie, maly przyczynek do rozwazan o wyzszosci MELODIE nad LIED. https://www.youtube.com/watch?v=kP2pKG7PuV0
Być może zainteresuje Gospodynię poniższy wywiad z panem Kwietniem:
http://www.polskieradio.com/dzwieki.aspx
trzeba przewinąć do dołu strony i kliknąć w numer „2” a następnie poszukać wywiadu zatytułowanego „Dziś w programie (2-23) Marcin Kwiecień, Małgorzata Ptaszyńska”.
Dzięki. No, brawo, radiowi archiwiści – „Marcin Kwiecień” 😆 Nie dało rady posłuchać pierwszej minuty rozmowy, kiedy bohater jest przedstawiany?
Trochę nie na temat, ale mam nadzieję w zgodzie z intencjami Gospodyni i wypowiadających się na tym forum. Proszę wytłumaczyć mi o co chodzi z tym „sonorystycznym rytmem oddechu lub fal” w tej wypowiedzi: „Quadra – najstarsza z kompozycji zawartych na płycie – pochodzi z roku 2007. W nagraniu Polskiej Orkiestry Radiowej pod batutą Łukasza Borowicza hipnotyzuje już sam początek utworu, w którym skrzypce, tam-tam, talerz i grające bez zadęcia instrumenty dęte tworzą sonorystyczny wręcz rytm oddechu lub fal.” To fragment recenzji płyty „Emerge” z muzyką Tomasz Jakuba Opałki zamieszczonej w lutowym numerze Ruchu Muzycznego.
http://webpaper.nzz.ch/2017/03/12/kultur/Q1HRK/nie-wieder-saengerin?guest_pass=47a59d69bf%3AQ1HRK%3A427f432e6a9a62c360df3d8e8ad10e1c792e59b7
Polecam ciekawy, mądry wywiad z legendarną Christą Ludwig.
PS.PS. Jeszcze o Totenbergu, ktorego zawsze mialem w zyczliwej pamieci. Tutaj bardzo ladne wspomnienie po jego smierci:
http://www.tvp.info/7325482/zmarl-skrzypek-roman-totenberg-mial-101-lat
A co do jego wystepu (wystepow) w Warszawie, przesunalbym date na wczesne lata 70-te. Zaczalem chodzic na koncerty w Filharmonii w 1967, najpierw z Ojcem, potem samodzielnie. Totenberg, pamietam, gral kilka lat pozniej.
@ jastej
No prawdę mówiąc nie wiem, co to „sonorystyczny wręcz rytm”, ale jeszcze mniej rozumiem, co to znaczy „grające bez zadęcia instrumenty dęte”. Nie da się zagrać na instrumencie dętym nie dmąc weń, że tak się wyrażę. Można wydobywać nietypowe efekty dmuchając bezpośrednio w instrument bez ustnika, i zapewne o to niedouczonemu recenzentowi (nie wiem komu, bo nie czytam obecnej wersji „RM”) chodziło. Są tam właśnie takie szmerowe efekty. Ale mnie to jakoś nie hipnotyzuje, choć przyznam, że muzyka orkiestrowa Opałki jest sprawnie napisana.
„Instrumenty dęte grające bez zadęcia” może oznaczać (jak by to nie zabrzmiało) grę na luzie, swobodnie, bez wielkiej pompy. Ale czy o to chodziło piszącej?!
Myślę, że wątpię 😉
Minister meloman
https://oko.press/meloman-szyszko-koncerty-znajomego-tenora-zaplacil-kasy-ministerstwa-55-tys-zlotych/
Off topic, ale chciałabym opisać pewną sytuację i to jeszcze nie w swoim imieniu:-) Chwaliłam tu w zeszłym tygodniu koncert Graindelavoix, i z tego się nie wycofuję. Wycofuję się natomiast z pochwały festiwalu Nowe Epifanie. Może mi przejdzie, ale na razie jest mi smutno. A było tak. Rozdzieliliśmy się dziś muzycznie Ł. poszedł na popołudniowy koncert Ensemble Peregrina do Katedry św. Jana, właśnie w ramach festiwalu, ja natomiast wieczorem na Berlioza i Bizeta do Studia. Przychodzę i co słyszę. Koncert był bardzo piękny, ale… zaczęło się modlitwą. Myślę, jak to modlitwą, czy to możliwe i próbujemy ustalić, co to było. W końcu udało nam się dojść do tego, że była to Koronka do Miłosierdzia Bożego. Choć naprawdę nieważne, co to było. Indoktrynacja. Piszę to, jako osoba, która stara się wierzyć. Najchętniej w ekumenicznego Boga. Nie jestem zadeklarowanym przeciwnikiem Kościoła. Ale, jak można być tak mało subtelnym. I to jeszcze w Katedrze – siedzibie światłego arcybiskupa Nycza. Przecież wiadomo, że na taki koncert mogą trafić osoby różnych wyznać, czy też niewierzące. Przecież już wystarczy, że chcą one słuchać katolickich pieśni. Te pieśni, które śpiewała Agnieszka Budzińska-Bennett z zespołem, powstawały w ramach kultu. Tylko i wyłącznie. To była siedemnastowieczna muzyka pasyjna benedyktynek z Jarosławia i Sandomierza. Jeżeli ktoś chciał, to mógł się modlić, słuchając ich. To była ich funkcja, po to zostały napisane. Modlitwa przed była zatem jak kwiatek do kożucha.
Poza tym festiwal tworzy Centrum Myśli Jana Pawła II. To jest instytucja miejska, a nie kościelna. Jeżeli zatem pieniądze na ten cel daje miasto, nie powinno się takiego koncertu łączyć z dewocją.
Na szczęście na koncercie w Studiu kontrowersji wiele nie było, a jeśli to tylko muzyczne:-)
@jrk “A co do jego wystepu (wystepow) w Warszawie, przesunalbym date na wczesne lata 70-te. Zaczalem chodzic na koncerty w Filharmonii w 1967, najpierw z Ojcem, potem samodzielnie. Totenberg, pamietam, gral kilka lat pozniej.”
Co za nieslychanie fajny zbieg okolicznosci. Ja tez zaczalem chodzic na koncerty z Rodzicami, ale to byly wczesne lata piecdziesiate. Na Totenbergu bylem z Ojcem (Ojciec skonczyl konserwatorium w klasie skrzypiec i chodzil na wszyskich skrzypkow, ale i nie tylko skrzypkow). Po maturze (1961) na koncerty chodzilem sam, albo z narzeczona 😉 – stad moje oszacowanie czasu – ale pamiec plata figle. Oczywiscie Ojca na koncercie moglem po prostu spotkac 🙂 .
Na przyklad – kiedy byl Menuhin? Wedlug mnie, dobrze przed 1960 rokiem 😯
Albo kiedy Nikolajewa grala wszystkie sonaty Beethovena, albo Szafran wszystkie suity Bacha?
@Marcin D “I chyba tez troche dlatego czesc publicznosci chciala oklaskiwac artyste po niemal kazdej piesni Schumannowskiego cyklu.” Pamietam Fischer-Dieskaua z Richterem (H. Wolf), kiedy to DFD wyraznie poprosil sale o nie klaskanie po poszczegolnych piesniach. Sala raz tylko pekla, po Der Feuerreiter https://www.youtube.com/watch?v=7pZS3X5tdFY
@ Frajde
A jak było w Studiu? Nie poszłam, bo musiałam kończyć robotę, a żałuję trochę, bo bardzo cenię Krzysztofa Chorzelskiego.
O Studiu to może lepiej Ścichapęk, którego spotkałam, powinien napisać. Nie mam porównania, słyszałam oba utwory tj. Berlioza „Harolda w Italii” i Bizeta „Symfonię nr 2 Roma” po raz pierwszy. Poszłam właśnie ze względu na Krzysztofa Chorzelskiego. Berlioz bardzo mi się podobał, Bizet tak sobie. Chorzelski grał swobodnie, ale też dość energetycznie. Czasem zbyt przysłaniała go orkiestra, ale może ten utwór jest tak napisany, żeby altówka nie była tak bardzo z przodu. W programie jest napisane, że Paganini, na którego zamówienie utwór powstał, był niezadowolony z powodu zbyt mało wirtuozowskiej partii solowej.
Koncert będzie retransmitowany w Dwójce w najbliższy wtorek wieczorem.
@schwarzerpeter:
Rok 1967 w Filharmonii zapamietalem z przyczyny koncertu Stuligrosza, ktory mial zakonczyc sezon. W programie byl „Izrael w Egipcie” Haendla. Niestety, na poczatku czerwca wybuchla Wojna Szesciodniowa i slowo cialem sie stalo. Koncert zostal odwolany. Co za pech…
W programie byl „Izrael w Egipcie” Haendla. Niestety, na poczatku czerwca wybuchla Wojna Szesciodniowa i slowo cialem sie stalo.
Co za pech? Jak to rozumiec? Ze Izrael w Egipcie? 😉
😯 😀
Oj, podwójne logowanie, z podaniem hasła – zaczynają się schody.
Ciekawe, że Bizetowską Romę – podobnie jak Frajde – słyszałem w całości pierwszy raz. Jakoś i mnie nie porwała – pozostanę więc wielbicielem tylko młodzieńczej cedurki tegoż.
A Harold zrobił na mnie jednak większe wrażenie jakiś czas temu w FN (tam solistą był Ryszard Groblewski). Ale może też dziś nie byłem akurat w nastroju na Francuzów 😉 Nie mówiąc o tym, że mam spory problem nawet z HwI z płytowego ujęcia Marca Minkowskiego – czyli może jednak wina jest po mojej stronie i nie do końca czuję ten romantyczny idiom… Najlepiej więc posłuchać we wtorek dwójkowej retransmisji 😀
@Dorota Szwarcman 12 marca o godz. 10:33 260661
„No, brawo, radiowi archiwiści – „Marcin Kwiecień” Nie dało rady posłuchać pierwszej minuty rozmowy, kiedy bohater jest przedstawiany?”
Zapewniam, że podlinkowane radio jest jeszcze najnormalniejszym (tematycznie) i najbardziej profesjonalnym (technicznie) z kilku polonijnych opcji w Chicago. Słynna scena z polonijnego studio radiowego z filmu „Kochaj albo rzuć” jeszcze dzisiaj świetnie oddaje to co dzisiaj, czyli po 40 latach, płynie tu z anteny. Z tą różnicą, że wielu dzisiejszych polonijnych sprzedawców reklam ma gorszą dykcję niż ówczesny Pietrzak. Niestety i Jan Pietrzak nie ten sam…
Kilku tutejszych „radiowców” cały czas żyje przeszłością i chwali się swoimi przewagami na scenach peerelowskich teatrów przeplatając te wspominki pluciem na „komunistyczne i postkomunistyczne, okupacyjno-zdradzieckie rządy putinowsko-merkelowych agentów i bolków”.
Szczególnie wesoło jest słuchać byłego Pana Aktora, który w jednym zdaniu potrafi powiedzieć, że jako młody aktor świeżo po studiach dostał angaż w teatrze w Legnicy osłodzony przydziałem na M-5 i możliwością grania ważnych ról w dobrym repertuarze aby zakończyć o zniewoleniu narodu pod sowieckim ideologicznym butem.
Spod którego to buta uciekał do teatru na Wybrzeżu, przez jakiś czas dojeżdżając do niego swoim maluchem.
No i skutkiem tych cierpień był zmuszony wybrać wolność w polonijnym radyjku… 😉
Ja zatem dziękuję tu za każdy przejaw zainteresowania czymś więcej niż weekendowa przecena na kurze nóżki po 66 centów za funt, ale tylko we środy i dla osób powyżej 60-go roku życia. 😉
@schwarzerpeter:
„Izrael w Egipcie”. A nie tak sie skonczyla Wojna Szesciodniowa? PRLowska cenzura nie mogla tego najwyrazniej przelknac i koncert odwolano. Byl to zreszta poczatek nieslawnego Marca 1968.
Pobutka 13 marca. https://www.youtube.com/watch?v=bvEmq-cX0G4
PS1 @ jrk 13 marca o godz. 3:27 Wydawalo mi sie, ze odnosniki czasowe do mojego wieku, 😯 oraz smileys, wyraznie okreslily co mialem na mysli. Jak widac – nie. 😆 Czy pobutka rozwiewa watpliwosci?
Pobutka 14 marca https://www.youtube.com/watch?v=mq_0cyw5qJ4
PS Smile at smileys 😳 🙄 😉
Dobranocka 14 marca. Dzis jest π dzien! https://www.youtube.com/watch?v=1_hTfmg1Te0
O, jaka piękna dobranocka. A ja tymczasem nowy wpis wrzuciłam. Dobranoc 🙂
Nadrabiam zaległości czytelnicze i dopiero teraz dotarłam do jubileuszu.
Zurych nie zapomniał o Piotrze Beczale, choć jak na Szwajcarię z pewnym opóźnieniem rozpocznie się świętowanie.
Na 18 czerwca zaplanowana została premiera „Das Land des Lächelns”, spektakl grany będzie w czerwcu i lipcu. A w 2018 wznowiony i wystawiony podczas „Oper fur alle”, kiedy to niezależnie od deszczu, słońca, temperatury czy wiatru połowa centralnej Szwajcarii zjeżdża się na plac przez operą by posłuchać i na telebimie zobaczyć co się dzieje w środku teatru.
http://www.opernhaus.ch/vorstellung/detail/das-land-des-laechelns-18-06-2017-18761/
Oprócz tego na 11.1.18 r. zaplanowany został znany i opisany wyżej recital – jestem bardzo ciekawa jak zabrzmi nad jeziorem zuryskim Szymanowski i Moniuszko 😉
I inny polski kwiatek: niestety w przyszłym roku nie usłyszymy tutaj ani Krzysztofa Bączka, ani Adama Pałki – a szkoda, bo się bardzo spodobali.