Niemcy grają Francuzów
Często naszym orkiestrom, kiedy wyjeżdżają na występy zagraniczne, patrzy się na ręce, czy aby umieściła coś polskiego w repertuarze. A tu proszę: zespół wypełnia cały swój koncert muzyką z kraju sąsiedzkiego…
Junge Deutsche Philharmonie z Frankfurtu nad Menem to orkiestra młodzieżowa z tradycjami – założono ją w 1974 r. Pamiętam żywiołowy występ zespołu na Warszawskiej Jesieni w 1984 r. pod batutą Heinza Holligera z muzyką Witolda Lutosławskiego (Novelette, Łańcuch I). Oczywiście to nie ta sama orkiestra – ci, co wówczas grali, dawno już są w różnych innych orkiestrach (niektórzy nawet być może szykują się do emerytury) lub profesorują na uczelniach. Tu się gra od 18 do 28 roku życia. Ale klasa i legenda pozostaje.
Orkiestrą kierował dziś David Afkham, młody dyrygencki gwiazdor o korzeniach niemiecko-perskich. Obecnie stoi na czele Narodowej Orkiestry Hiszpanii; jego brat Micha, altowiolista, jest z kolei członkiem Filharmoników Berlińskich, a to jeszcze nie wszyscy członkowie tej zdolnej rodziny.
Jedną z rzeczy wyróżniających tę właśnie młodzieżówkę jest częste wykonywanie muzyki współczesnej i współpraca z kompozytorami. Pierwszą część wypełniły utwory nie całkiem współczesne, lecz z XX w. Les Offrandes oubliées Oliviera Messiaena to wczesny jego utwór, z 1930 r., praktycznie pierwsze jego dzieło orkiestrowe. Z kolei Tout le monde lointain… Henriego Dutilleux na wiolonczelę i orkiestrę zostało skomponowane w 1969 r. dla Mścisława Rostropowicza, który swego czasu nagrał je na płytę razem z Koncertem wiolonczelowym Lutosławskiego. Dziś partię solową grał Steven Isserlis, wiolonczelista natchniony. To piękny, uduchowiony utwór; kompozytor deklarował jego związek ze światem poetyckim Baudelaire’a (stąd też tytuł), ale nie należy tu dopatrywać się jakiegoś programu. Polecieliśmy z Isserlisem gdzieś daleko. Bisy dał dwa: pierwszym była katalońska Pieśń ptaków, ulubiona przez Pabla Casalsa; co do drugiego, krótkiego i żartobliwego, nie mam pojęcia, co by to mogło być.
Jeżeli w orkiestrze w tych dwóch utworach brakło może francuskiej subtelności i wyrafinowania, to wszystko zostało odrobione w drugiej części w brawurowym wykonaniu Symfonii fantastycznej Berlioza. Tak barwnie i z fantazją zinstrumentowany utwór to gratka dla młodych muzyków. No i się wyżyli – entuzjazm po zakończeniu był zasłużony. Na bis jeszcze był Janáček, ale co – nie dosłyszałam (może ktoś z blogownictwa usłyszał?).
No i na tym kończę swój udział w tegorocznym Festiwalu Beethovenowskim. Paru koncertów mi żal, ale trudno, nie da się rozdwoić. Jadę więc do Krakowa na dwa dni, a potem do Gdańska.
Komentarze
Na bis było to:
https://www.youtube.com/watch?v=9syFnitY9og
Dzięki 🙂
A an bis Isserlisa był Marsz na wiolonczelę solo Piatigorskiego wg Prokofiewa, chyba…
A drugim bisem Isserlisa była ta zabawna miniatura Dymitra Kabalewskiego:
https://www.youtube.com/watch?v=zYxCBd1_7RA
Taaa, to było to, nieprawdaż?
https://www.youtube.com/watch?v=wqySbNVd42U
Nie widziałem oczywiście powyższego wpisu pianofila (drugiego) 😉
A jednak – ścichapęku – masz rację :-). Kabalewski i Prokofiew, z jednego jednak pili korytka 🙂
Czytasz mi w myślach, bo identycznie chciałem rzecz skomentować 🙂
Isserlis jest muzykiem wielobarwnym. Dobrze jest na jego koncertach siedzieć z przodu. Piękniej i wyraźniej brzmi wiolonczela, którą traktuje, jak osobę, z którą wspólnie tworzy utwór. To Stradivarius ‚Marquis de Corberon’ z 1726 roku, wypożyczona mu przez Royal Academy of Music. Po koncercie, gdy wychodził na scenę do ukłonów, wykonał również zabawny gest ukłonu wiolonczeli. Podczytuję czasami jego wpisy na twitterze. Zdarza się, że zamieszcza zdjęcia wiolonczeli starannie przypiętej pasami do siedzenia obok niego w samolocie, strzeżonej jak najdroższa kochanka. Artysta ten ma wyjątkowe poczucie humoru, nawet ponad średnią angielską, olbrzymi dystans do samego siebie. Wczoraj to poczucie humoru objawiło się w minach robionych do orkiestry po koncercie. Udawanej, smutnej minie do fotografa, gdy ten podszedł zrobić mu zdjęcie.
Był też jeden uroczy moment w trakcie, gdy dyrygent niepostrzeżenie, nie odwracając się, odwrócił mu nuty, by ten nie musiał przerywać swojej partii.
A sama muzyka poruszająca wyobraźnię, zagrana ekspresyjnie, wyraziście, soczyście. Po prostu cudowna. Tak właśnie sobie wyobrażałam wykonanie tego dzieła francuskiego, dwudziestowiecznego kompozytora. Warto było wybrać ten jeden utwór z całego festiwalu Beethovenowskiego, przyjść wczoraj do filharmonii dla Isserlisa.
Choć Berlioz zdecydowanie nie jest moim typem muzycznym, podziwiałam zaangażowanie i entuzjam młodych muzyków w tym utworze. Była tam również niemiecka solidność, to już świetni wykonawcy. A po skończonym koncercie na scenie zrobił się rejwach, jak wśród ptaków na festiwalowym plakacie. Myślę, że występ ten był również dla orkiestry przeżyciem i publiczność wspaniale im podziękowała, oklaskując przez kilka minut na stojąco.
Nie miałam w nocy głowy do szukania bisu Isserlisa, ale to ten Kabalewski, fakt 🙂
W siedzeniu na balkonie ujemną stroną jest, że nie da się zobaczyć tych różnych smacznych szczegółów, które dostrzegła Frajde 🙂
Fenomenalny Steven Isserlis! Tę właśnie – poetycko wysmakowaną, oniryczną – interpretację Dutilleux (choć bez naddatków) słyszałem już kilka dni temu w transmisji z Filharmonii Berlińskiej. Pewnie więc niebawem trafi ona na płytę – i pewnie, jak najsłuszniej, mocno zamiesza na szczytach 😀
Również to, co zrobił na bis z opracowaniem Paua Casalsa (skądinąd często ostatnio grywanym), to absolutne mistrzostwo – Isserlis przebił wszystkie znane mi wykonania.
To zresztą nie pierwszy jego występ w Warszawie, który zabiera nas w kosmos; z rzeczy z orkiestrą utkwił mi zwłaszcza Schumann… Nawiasem mówiąc, gest ukłonu wiolonczeli stałym bywalcom jego koncertów jest dobrze znany; a wyjątkowe poczucie humoru bierze się zapewne z (nie całkiem przecież angielskiej…) mieszanki genów. Kocham także tę jego fryzurę.
Pierwsza część wieczoru była zresztą najciekawsza, bo Fantastyczna jakoś jednak nie wbijała w fotel (stosunkowo najlepiej wypadła końcówka), zwłaszcza gdy ma się słabość do Berlioza i słyszało się wcześniej kilkadziesiąt rozmaitych wykonań op. 14a (na żywo rzecz jasna znacznie mniej). Odnosiło się wrażenie, że młody dyrygent nie do końca czuje to akurat dzieło, choć miejscami – przynajmniej w dwóch ostatnich częściach – bywało ciekawiej.
Ale to, dlaczego trzeba było być na wczorajszym koncercie, napisała już wyżej Frajde – i trudno się z nią nie zgodzić 🙂
Ja z kolei już przyzwyczaiłam się do wykonań na instrumentach z epoki – to dopiero fascynujące brzmienia!
Pozdrowienia już z Krakowa.
Miłym zaskoczeniem na zakończenie wieczoru był także niesztampowy wybór bisu; mogli w końcu zagrać jakiś popularniejszy taniec słowiański czy węgierski – i na bank mieliby drugiego stojaka. A jednak nie poszli po tej linii najmniejszego oporu, co należy docenić.
Zanim jednak Ścichapęku płyta z Dutilleux, wygląda na to, że kolejna płyta z Olli Mustonenem. Na stronie Isserlisa widnieje, że nagrywali wspólnie dla Hyperionu na początku marca. Treść nie została podana, ale z koncertu dla Fazioli można wnioskować, że znajdą się na niej:
http://www.fazioli.com/en/concert-hall/concert-season/steven-isserlis-olli-mustonen
Sonatę Szostakowicza nagrali już co prawda wcześniej dla RCA, ale może będą powtarzać. I jest tutaj też, tak świetnie odgadnięty przez Ciebie, Kabalewski:-)
Dziękuję za wczorajszą podpowiedź pierwszego bisu. Również byłam pod dużym urokiem tego utworu. Wprawdzie myślałam, że to jakaś melodia rosyjska, albo żydowska, ale nie:-) Pieśń ptaków doskonale pasuje do plakatu festiwalowego, który już tu chwaliłam i może to zainspirowało artystę.
Frajdo, w Hyperionie Isserlis nagrywał ostatnio głównie z Houghem (choć op. 102 Schumanna nagrał dziesięć lat temu jednak z Varjonem), więc rejestracje dla TEJ firmy z Ollim Mustonenem byłyby czymś nowym; podobnie jak opracowanie skrzypcowej sonaty Saint-Saensa (tej lepiej znanej, op. 75) na wiolonczelę.
Czy zawartość płyty będzie w znaczniejszym stopniu powtórką zalinkowanego przez Ciebie koncertu, trudno przewidzieć (a więc i wykluczyć) 🙂 W każdym razie świetna wiadomość, dzięki!
I też uwielbiam tę fryzurę Isserlisa. Na twitterze lubi on czasem fotografować się z psami – jest zdecydowanie psiarzem – które przypominają go wyglądem np. tu:
http://shyambhatt.tumblr.com/post/57264144181/its-essential-in-playing-chamber-music-to-find
To było na twitterze kiedyś, ale nie znalazłam już tam, więc zamieściłam z czyjegoś tumblera.
A tu zdjęcie z młodości, z jego własnym psem:
https://twitter.com/StevenIsserlis/status/946067584692244480
A właściwie, pisząc to, zdałam sobie sprawę, że fryzura PK całkiem może przypominać tę Isserliasa. Jeszcze PK powinna tak artystycznie wymachiwać włosami, gdy robi wpisy na blog, jak Isserlis, gdy gra. Pozostaje zazdrościć:-)
Oj, te „Offenbark duos” muszą być rzeczywiście niesamowite 😀
Znalazłam już też na twitterze, z komentarzami:
https://twitter.com/StevenIsserlis/status/363250991371526145
Najbardziej podoba mi się: „you should add some Hundemith to the programme”:-)
Offenbark i Hundemith – pyszne 😆
Kto kiedykolwiek miał psa, psiarzem pozostanie. Jak ja, choć aktualnie nie mam. Frakcja kociarzy zawsze na tym blogu była większa, ale do niej jak dotąd się nie zaliczałam, choć koty też bardzo lubię.
Moja fryzura? Poczytuję to sobie za komplement 😆
A ja myślałam, że Pani jest kociarą:-) To pewne jednak dlatego, że przez lata dominowała tu frakcja kociarzy. Skoro ich nie ma, albo są w ukryciu, czas by blog przejęła frakcja psiarzy:-)
Są, są. Czasem się odzywają, choć nie tak często jak kiedyś, ale wiem, że zaglądają 🙂 Ja do kociarzy się nie zaliczam, bo nigdy z kotem nie mieszkałam. To co ja wiem? 😉
Jeden z naszych kociarzy niestety w żałobie – Niunia 60jerzego odeszła do Krainy Wiecznych Łowów 🙁
A Offenbarka to wykonywałam niegdyś w duecie z moim pieskiem Kajtusiem. Właściwie można by raczej powiedzieć, że był to Offensing, bo brzmiało to mniej więcej tak: – Auuuu! – Auuuu!
To był prawdziwy Sing-Saens:-)
Chłopiec z fryzurą a’la Nelson Goerner
Chowa tam w chmurze nadzieję wierną
Że drzwi odemknie ta jedna dziewczyna…
Choćby z fryzurą a’la Violetta Villas
Dla wszystkich – PK, Frędzelków – Świąt pełnych nadziei. Nadziei – Matki… wszystkich czułych i czujnych mędrców. Wprawdzie już urlop 🙂 ale na Festiwal Wielkanocny pewno jeszcze wpadnę. pa pa m
He, mnie na bloga przywiodły właśnie Pani kręcone włosy:)) Pewnego wieczora, z daleka, zauważyłam je w Filharmonii Narodowej. Zapytałam pewną osobę – łysą zresztą:) – czy wie może, kim jest Posiadaczka takiej cudownie bujnej, artystycznie zmierzwionej fryzury. W odpowiedzi dostałam linka. I rozczytałam się na dobre w kiksach waltorni, w opiniach o tych koncertach, które i ja pamiętam:)
A moją przygodę z Festiwalem Beethovena zakończył wczorajszy Haydn w FN. Spodziewałam się, że część czytana będzie rozbudowana. Ale zakładałam też, że wieczór pozostanie KONCERTEM. Bilet kupiłam przecież dla muzyki. Szacuję natomiast, że ponad połowę czasu zajęło czytanie osobistych, współczesnych rozważań o męce Chrystusa, opartych na fragmentach z Ewangelii. Stąd http://beethoven.org.pl/festiwal/xxii-wielkanocny-festiwal-ludwiga-van-beethovena/recenzje/?view=649 dowiedziałam się więcej o tych tekstach. Tak na marginesie: nie przeanalizowałam dokładnie wszystkich recenzji zamieszczonych na stronie Festiwalu i moja wiedza jest niepełna. Ale kilka przejrzałam. I w tych kilku zwróciło moją uwagę, że pani autorce podoba się… wszystko;)
Ja z wczorajszego wieczoru najbardziej polubiłam, gdy pan Pszoniak tak dźwięcznie wymawiał głoskę „w” w słowie „chwała”. Kiedy nastał koniec występu (nie było przerwy), tłum ludzi bił brawo, a drugi tłum szybko wyszedł z sali.
Pozdrawiam Państwa na Święta – czy to Wielkanocne, czy Wiosenne. Co tam komu w duszy gra:)