Sen z Lutosławskim
Od dobrych paru lat pracowano nad tym (wspólnie z Instytutem Adama Mickiewicza), by premiera mogła się dziś odbyć. Nowy spektakl Rambert Dance Company zostanie pokazany w wielu miejscach – w czerwcu na festiwalu w Bergen, a w przyszłym roku w ośmiu miastach Wielkiej Brytanii.
Life is a Dream – to tytuł kojarzący się ze sztuką Pedro Calderona de la Barca, acz sama sztuka była dla pracy duńskiego choreografa Kima Brandstrupa właściwie tylko inspiracją. Drugą zaś inspiracją były dzieła Witolda Lutosławskiego. To szczególnie ważny moment: po raz pierwszy jego muzyka została użyta do spektaklu baletowego, za życia twórca nie godził się na to. Właściwie mu się nie dziwię, ale też dzisiejsze wykorzystanie tej muzyki było bardzo adekwatne.
Premiera odbyła się w londyńskim teatrze Sadler’s Wells, a dokonał jej zespół (jak słyszę, to jego pierwsza pełnospektaklowa premiera od paru dekad; była tu szeroko zapowiadana w prasie) czerpiący tradycję od swej twórczyni, a zarazem twórczyni nowoczesnego baletu brytyjskiego Marii Rambert, która nazywała się naprawdę Miriam Ramberg i pochodziła z asymilowanej rodziny żydowskiej z Warszawy (1888-1982). Ale to nie jedyny akcent polski, nie mówiąc o Lutosławskim: także bohaterem sztuki Calderona jest polski książę Zygmunt. Choć to polonicum jest w sumie najmniej tu ważne (nawiasem mówiąc, to jeszcze jedno dzieło z cyklu „w Polsce, czyli nigdzie”), to jest o tyle istotne, że było ważne dla choreografa, który swego czasu zafascynował się spektaklem Grotowskiego Książę niezłomny według tegoż Calderona z pamiętnym Ryszardem Cieślakiem w roli głównej.
Co jest w tym spektaklu istotne, a co jest luźnym nawiązaniem do Calderona, to motyw uwięzionego, śniącego bohatera. I nieważne, czy postacie, które się pojawiają, zwidują mu się, czy bohaterem jest raczej scenarzysta tego spektaklu – w drugim akcie spotykają się zresztą i odzwierciedlają wzajemnie jak w lustrze. Ważne, że wszystko jest znakomicie wpisane w muzykę Lutosławskiego. Pierwszy akt rozpoczyna się onirycznym rzeczywiście w nastroju Interludium, tym, które Lutosławski napisał, by wypełnić przerwę pomiędzy Partitą a Łańcuchem II – ten drugi utwór zresztą później rozbrzmiewa w całości, ale oddziela je jeszcze największy przebój Derwida: Nie oczekuję dziś nikogo, z solowym epizodem tancerki. (Nawiasem mówiąc, bracia Quay, autorzy scenografii do tego spektaklu, a wcześniej, także z inicjatywy IAM, filmu do Kwartetu Lutosławskiego, a także Ulicy Krokodyli według Brunona Schulza, zainteresowali się postacią wykonawczyni tego przeboju Reny Rolskiej). Resztę tej części wypełnia Muzyka żałobna, a akt drugi – całość IV Symfonii oraz czwarte z Preludiów tanecznych, oba utwory otoczone krótkim elektronicznym połączeniem. Orkiestra, nazwana tu Rambert Orchestra i prowadzona przez Paula Hoskinsa, z Charlesem Mutterem (zbieżność nazwisk z Anne-Sophie Mutter zapewne przypadkowa) jako solistą w Łańcuchu II, została być może skrzyknięta do tego przedsięwzięcia, ale sprawiła się nadspodziewanie dobrze. Bracia Quay stworzyli sugestywną scenografię, oczywiście z udziałem projekcji. W sumie powstała rzecz w bardzo dobrym guście, zasługująca na muzykę Lutosławskiego.