Trzy-Czte-Ry i Krauze

I znów rozpoczął się festiwal ciekawych programów – w tym roku tylko sześć koncertów. Centralnym punktem inauguracyjnego miał być i był II Koncert fortepianowy Zygmunta Krauzego z kompozytorem jako solistą.

Maciej Grzybowski, szef artystyczny festiwalu, zwykle sam projektuje programy koncertów od początku do końca. Tym razem jednak było nieco inaczej: musiał uczynić to wspólnie z dyrygentką Ewą Strusińską, która poprowadziła Sinfonię Varsovię. Skończyło się na tym, że przedstawiła mu różne możliwości i dopiero z nich dokonał wyboru.

W pierwszej części znalazł się więc program klasyczny – nietypowa 60. symfonia Haydna Il distratto i uwertura do Snu nocy letniej Mendelssohna. Oba te dzieła są związane z teatrem – symfonię Haydn skompilował z muzyki do sztuki pod tym właśnie tytułem i jest to jeden z jego licznych żartów muzycznych, z groteskowymi kontrastami dynamicznymi, nietypową liczbą sześciu części i nagłym strojeniem się w środku finału. Ewa Strusińska znakomicie się bawiła, a orkiestra starała się dotrzymywać jej kroku. Podobnie zresztą w uwerturze Mendelssohna, której może przydałoby się jednak więcej lekkości.

W drugiej części przeskok do XX wieku – jego początku i końca. Najpierw końca – koncert Krauzego pochodzi z 1996 r. Napisany dla Suntory Hall na osobiste zamówienie ówczesnego szefa tej sali Toru Takemitsu, jest osobistym opisem wrażeń kompozytora z czterech miejsc zwanych świętymi (dla różnych religii): Delf, Teotihuacan, Kyongju w Korei (miejsce założenia buddyzmu) i Jerozolimy. Nie ma nic wspólnego z duchowością, nie ma tam też żadnych nawiązań do muzycznych kultur tych miejsc. To jedynie pejzaże wewnętrzne twórcy, własna reakcja na niewątpliwą siłę tych miejsc. Części idą attacca, niektóre motywy powtarzają się w różnych częściach (w tym charakterystyczne dla Krauzego – krótkie, niespokojne i poszarpane), więc trudno powiedzieć, który fragment mówi o którym miejscu. Kompozytor zawsze sam grał ten utwór i dziś stwierdził, że chciałby, by zaczęli go grać inni pianiści, wyrażając ciekawość, jak by to zrobili.

Po tak mocnym utworze wydawałoby się już nie może być nic mocniejszego. A tu proste Pytanie bez odpowiedzi Charlesa Ivesa z początku XX w. – i wychodzimy z jeszcze innym wrażeniem niż pozostało nam po utworze Krauzego. To jest jednak dzieło niezrównane.

Festiwal był chyba słabo rozreklamowany i dlatego przyszła publiczność – jak to mawiam – mała, ale smaczna. Kolejny koncert za tydzień. A ja lecę na dwa dni do Londynu – będzie o czym opowiadać.