Polska pańskość rosyjskiej pianistki
Wybrałam się na koncert do Filharmonii Narodowej, bo Paderewski Paderewskim, ale obecność Jerzego Maksymiuka i Yulianny Avdeevej gwarantowała ciekawe wrażenia.
Zabawne było opracowanie fortepianowego Nokturnu przez dyrygenta. Instrumentacja bliska filmowych klimatów, z brzękiem triangla na początku i na końcu, tylko zaśnieżonego krajobrazu z sankami na ekranie brakowało. To był taki sobie mały wstępik przed Fantazją polską, w której wystąpiła zwyciężczyni Konkursu Chopinowskiego z 2010 r.
Naprawdę, zaimponowała mi. Na początku co prawda trochę mi jej wykonanie pobrzmiewało Rachmaninowem, ale gdy przyszły wyraźniejsze akcenty polskie, zwłaszcza te taneczne, nie było już wątpliwości, co to za muzyka. Już na wielu wcześniejszych koncertach i w różnych utworach mieliśmy możność zaobserwować wyrazistą osobowość i swoistą muzyczną asertywność tej artystki: ona nie da się zdominować nawet wielkiej orkiestrze. Ale gdy nadchodzi mazur, a później krakowiak, dochodzi jeszcze zamaszystość, posuwistość, pewność siebie oraz specyficzna polska, rzekłabym nawet szlachecka galanteria – nie słyszałam chyba jeszcze tak efektownie polskiego Paderewskiego. No, po prostu „podkóweczki dały ognia”. Jeszcze więcej go dały w zagranym na bis Krakowiaku fantastycznym. Przy tej wirtuozerii zdarzyło się może parę nietrafionych nutek, ale w tym kontekście było to zupełnie nieistotne.
Drugą część wypełniła monumentalna Symfonia „Polonia”, szczególnie lubiana przez Maksymiuka. Jest to niestety utwór bardzo długi, dyrygent nawet kiedyś prowadził go w całości z Sinfonią Varsovią. Orkiestry Filharmonii Narodowej aż tak nie męczył, dokonał skrótów, co miało też gorsze strony, jak zaburzenie formy. Ale i tak to kawał porządnego neoromantycznego mięcha orkiestrowego, jeśli ktoś taką muzykę lubi. No i jeszcze marsz do zwycięstwa, powtórzony na bis. Cóż, na swój sposób była to promocja nieistniejącego jeszcze wówczas na mapie kraju i kto wie, czy się nie przyczyniła jakoś do tego, że w końcu mógł powstać. Był stojak, do którego akurat się nie przyłączyłam, ale doceniam trud.
PS. Niektórzy pewnie pamiętają, że pianistkę przezywaliśmy tu Nefrytową Kocicą. Dziś była ubrana w zielone lśniące wdzianko (jak na siebie nietypowo, bo bez żabotu), bardziej w kolorze malachitu niż nefrytu, ale tyz piknie. 7 czerwca w NOSPR gra Rach 3 – bardzo jestem ciekawa, jak jej pójdzie. Później, w lipcu, ma go grać w La Roque d’Antheron.
Komentarze
Łza się w oku kręci 🙂
Mi przypominała w tej zieleni jaszczurkę. Sympatyczną.
Rzeczywiscie, pokazała, co umie. Jak się przypomni, ze ostatnio grała tu, oprócz Chopina – Kwintet Weinberga i w duecie z Julią Fischer z Brahmsem, Szostakowiczem i Szymanowskim, to widać, jak bardzo jest uniwersalna. Przyznaję się bez bicia, że po wygranej w 2010 niekoniecznie ją lubiłem, ale teraz, z koncertu na koncert (choć nie z płyty, na płytę, bo ostatni bach nudnawy) doceniam coraz bardziej. Niestety polscy pianiści zazwyczaj z Fantazji polskiej zazwyczaj robili straszliwą ramotę, tak, ze ten francuski krytyk, który po pierwszym wykonaniu w Paryżu pisał bodaj, że brzmi to jak „tarantela dla niedźwiedzi” *czy jakoś tak), wydawał się wiarygodny, i trzeba było Earla Wilde’a, by w ogóle się tego dało słuchać z prawdziwą przyjemnością. A tutaj jednak ten pazur wirtuozowski (w końcu jest uczennicą Szczerbakowa) pokazała, i idiom polski uchwyciła i w dodatku się tym nawet trochę bawiła. I ładny, świeży oraz znów w punkt trafiony „Krakowiak fantastyczny”, też zamęczony (wraz z nieszczęsnym Menuetem) przez naszą tradycję wykonawczą.
Przy okazji warto nadmienić, ze ta Fantazja jest o tyle POLSKA, co UKRAIŃSKA. Przecież obok mazurka i krakowiaka głównym „mięsem” tego utworu są dumki ukraińskie (i w prototypie Chopina to jest) i to zresztą Awdiejewa i Maksymiuk ładnie pokazali, z całą duszoszczypatielnością. Ale oczywiście nie ma o tym słowa w komentarzu w książeczce programowej. Paderewski był oczywiście człowiekiem z „dalekich kresów” i dla niego to był Heimatland. Rusini, bo termin”Ukraińcy” wówczas u nas raczkujący, a potem na cenzurowanym, są tu włączeni w obręb ethni nie tyle polskiej, co zostali uwzględnieni jako grupa etnograficzna w ramach Rzeczypospolitej. Ale to już były mrzonki i jak IJP umierał w 1941, to było po ptakach. Wiec z tą „polską pańskością” to bym jednak uważał 🙂 Ale oczywiście wrażenie właściwie miałem takie samo – idealnie oddana ukraińska „wschodnia” rozlewność, rzewność, bierność oarz polska „pańska” zamaszystość, aktywność, pańskość: zważywszy na polityczne alianse Paderewskiegow miedzywojniu wszystko to się bardzo logicznie układa. Swoiste ćwiczenie z dyskursu postkolonialnego – i to musiała przyjechać Awdiejewa, by to tak się unaoczniło!
Swoją drogą siedzący niedaleko pewien krytyk muzyczny, znany z tego, że to co w 150% polskie zawsze mu się podoba, a jak nie jest polskie, to nie, a już szczególnie nie, jak rosyjskie lub żydowskie (lub, nie daj Boże, rosyjsko-żydowskie) wyrażał całym sobą dezaprobatę :-). Pewno docierało do niego to samo, ale ile musiał energio zużyć, by to na bieżąco wypierać 🙂
Nokturn zabrzmiał moim zdaniem koszmarnie – był po prostu źle i trywialnie zinstrumentowany. Coś jak muzyka na wieczorku w domu spokojnej starości.
Symfonia – cóż… Trzeba to zaakceptować, jak „Trylogię” albo „Bitwę pod Grunwaldem” – i tyle. Ale w zasadzie słuchając tego, doszedłem do smutnej konkluzji, że (nie licząc może koncertów Szymanowskiego, które nie są „czysto” symfoniczne) pierwsze naprawdę arcydoskonałe polskie dzieło symfoniczne światowego formatu, to chyba dopiero Koncert na orkiestrę Lutosa…
Dobrze słyszeć, że Julka ma za sobą kolejny udany koncert 🙂 Ja również bez bicia przyznaję – po Konkursie byłem bardzo daleki od entuzjazmu, wyrażając swoje rozczarowanie gdzie tylko się tylko dało – dziś mądrość jurorów okazała się prorocza 🙂 Fragment recitalu YA z jakiegoś francuskiego festiwalu (Francja gości ją bardzo często) widziałem jakiś czas temu na mezzo i pamiętam, że Prokofieva chyba druga sonata zrobiła na mnie naprawdę spore wrażenie.
Ona weszła do „stajni” René Martina – gra na jego festiwalach, a Mirare też jest jego firmą.
Tak, właśnie miałam to napisać i zapomniałam, że ona przy tym wszystkim jeszcze świetnie się tym bawiła. To był taki trochę teatr, ale fajny.
Co zaś do dumek ukraińskich, to niezależnie od tego, skąd wywodził się Paderewski, na polskich terenach uznawano je za „swoje”. Przecież i w Fantazji polskiej Chopina mamy dumkę, i wśród jego pieśni.
Szanowna Pani Gospodarz. Po polsku to brzmi: J. Awdiejewa, a nie Y. Avdeeva!!!.
Po polsku to tak brzmi. Ale na afiszach i na płytach wygląda inaczej. Już dyskutowaliśmy to tu wielokrotnie.