Clubbing z Presslerem
Deutsche Grammophon obchodzi w tym roku 120-lecie. Właśnie ogłosiła w Berlinie program obchodów – można o nim trochę przeczytać tutaj. Ja napiszę na ten temat więcej na papierze, ale teraz o wydarzeniu, którego właśnie byłam świadkiem.
Po uroczystym ogłoszeniu tychże obchodów wieczorem odbyła się kolejna impreza z cyklu Yellow Lounge. To jedyny w swoim rodzaju pomysł na spopularyzowanie muzyki poważnej wśród młodej publiczności. Koncerty takie odbywają się od kilkunastu lat: zaczęły się właśnie w Berlinie, teraz zdarzają się w różnych miejscach na świecie; z okazji ekspansji Deutsche Grammophon na Daleki Wschód szykują się również w tych rejonach.
Polega to na wprowadzeniu klasyki do przestrzeni klubowych, z ich estetyką i wymaganiami. Tak więc występ poszczególnego muzyka musi być dość krótki, trwać niewiele więcej niż pół godziny. Publiczność – oczywiście w większości młoda, starszej byłoby trudniej – słucha na stojąco. Występowi towarzyszy warstwa wizualna stworzona przez VJ-a, bazującego na przekazie z kamer. Oczywiście jak to w klubie jest bar, można się napić itp. Co wyróżnia taką imprezę od innych klubowych, to to, że publiczność na czas występu solisty zachowuje się niemal jak w filharmonii – milknie i w wielkim skupieniu słucha.
Tym razem, z okazji ogłoszenia programu jubileuszu firmy, bohaterami byli: najstarszy muzyk związany z DG oraz najmłodszy. Najstarszym jest pianista Menahem Pressler, lat 94; najmłodszym – skrzypek Daniel Lozakovich, lat 17 (kontrakt podpisał 2 lata temu). Obu z nich płyty właśnie wyszły: Clair de lune Presslera, na której znajdują się utwory Debussy’ego, Faurégo i Ravela, ukazała się już parę miesięcy temu; utwory Bacha w wykonaniu Lozakovicha, jego debiut – to nowość dosłownie z tych dni.
Występ Presslera, podobnie jak ta jego płyta, był wzruszający. Twórca Beaux Arts Trio, który przez lata był słodkim tyranem dla swoich współpracowników, teraz działa na własne konto, solo. Ale ledwie się rusza; wprowadziła go na scenę jego przyjaciółka i agentka Annabelle Weidenfeld (to ta sama, dla której Rubinstein pod koniec życia rzucił żonę; potem wyszła za mąż za również starszego o ćwierć wieku lorda George’a Weidenfelda, cenionego brytyjskiego wydawcę, który zmarł dwa lata temu). To jej Pressler zadedykował najnowszą płytę, i jej też poświęcił kilka słów w swojej przemowie wygłoszonej po zagranym programie, przed bisem. Mówił o niej jako o miłości swojego życia, choć i on, podobnie jak Rubinstein, ma za sobą kilka dekad małżeństwa (tyle że jego żona zmarła cztery lata temu). Cóż, są sobie nawzajem potrzebni i to dobrze. Pomijając sprawy osobiste, występ Presslera wzruszał, ponieważ mimo że już z coraz większym trudem rusza palcami i trafia w klawisze (a czasem upraszcza akordy, żeby było mu wygodniej grać), to wciąż słyszało się, że to artysta, który wie, o co chodzi, zna wagę i znaczenie każdej nuty. Zagrał kilka utworów Debussy’ego, które są również na płycie: preludia Dziewczyna o włosach jak len i Zatopiona katedra, a ponadto Rêverie, Le plus que lente i Clair de lune. Ową przemowę zakończył – poza pochwałą wspaniałej publiczności – zapowiedzią bisu: Nokturnu cis-moll op. posth. Chopina. Przedstawił kompozytora jako jedynego, który potrafił sprawić, żeby fortepian śpiewał. Cały występ został przyjęty z entuzjazmem.
Po przerwie na klubowe pogwarki i popitki pojawił się Daniel Lozakovich. Jego program również zawierał elementy z płyty: Allemande, Courante i Sarabande z II Partity d-moll Bacha. Gra ją bardzo ładnie, po prostu, naturalnie, bez pretensji. Pomiędzy nie wstawił utwór wirtuozowski – Paganiniana Nathana Milsteina, który jednak podobał mi się mniej. Bisów nie było. Szkoda, że młodemu artyście nie przyszło do głowy jakoś skwitować fakt, że Menahem Pressler został na jego występie… Wypadałoby po prostu.
Komentarze
Kiedys Deutsche Grammophon Gesellschaft – caly czas mam plyty! 🙂
Na płycie Bach Lozakovicha też ładniutki, taki trochę do kotleta, przynajmniej w koncertach. Partita taka sobie – trzeba było, tośmy tę ciakonę odwalili 😉
Pozdrawiam już z Warszawy i wrzucam zdjęcia z Berlina:
https://photos.app.goo.gl/tLfTxEVdVRAMMvUw7
Menachem Pressler
Wspanialy pianista i pedagog. Obywatel Izraela ktory nigdy nie zostal zaproszony przez Izraelska Filharmonie… Kariere jako solista zaczyna w bardzo „mlodym” wieku: 87 lat. Ciekawe czy pobije rekord Horszowskiego – ostatni wystep w wieku 101 lat…
@ Hoko
Posłuchałam tej płyty i wydaje mi się, że to jednak przesada. Chłopak ma 17 lat, w jego wieku skrzypkowie nie grają tej „ciakony” w sposób tak dojrzały. To nie jest granie na odwał, on to traktuje poważnie. Oczywiście, że znam wykonania bardziej poruszające, ale to granie jest naprawdę w porządku. Koncerty – no, tego się nasłuchaliśmy, a dzieciaki to grywają jeszcze w podstawówce. Ale to wykonanie jest bez jakichś pretensji i to mi się w nim podoba.
@ JANLARON – witam. Nie wiem, czy pobije, choć mu oczywiście tego życzę, ale jest dość słaby fizycznie – „duch silny, ale ciało mdłe”…
Byłam na ostatnim koncercie Horszowskiego w Warszawie w 1984 r. – był wówczas dwa lata młodszy (92) niż Pressler teraz, ruszał się całkiem nienajgorzej jak na ten wiek (ten koncert był zdaje się utrwalony na płycie). Ostatni występ dał, jak miał 98 lat; zmarł mając 101.
Pressler a Filharmonia Izraelska… to chyba trochę nie tak: przez pół wieku był on przede wszystkim pianistą Beaux Arts Trio, a trio grywało wszędzie, także w Tel Awiwie.
Oj, było się wtedy, było, Pani Kierowniczko! Niewysoki artysta (co również łączy go jakoś z M.P.) wszedł na estradę o własnych siłach, a Bacha, Mozarta i Chopina grał tak, że ciarki po grzbiecie chodziły. Horszowski planował potem jeszcze raz odwiedzić Warszawę w początkach lat 90. (chyba nawet był wyznaczony konkretny termin występu w FN), ale tymczasem lekarz zabronił mu latania i ponowny recital nie doszedł w końcu do skutku – choć bardzośmy się już nań cieszyli.
Na płycie – początkowo jedynie winylowej – zawarto tylko część (aczkolwiek całkiem pokaźną) tamtego pamiętnego koncertu; szczęśliwie w radiowych archiwach istnieje zapis całości.
W wieku 101 lat M.H. nie dawał już wprawdzie koncertów, ale lekcje i owszem…
A Presslera słuchałem na żywo wielokrotnie (aż mi trudno zliczyć), bo wyraźnie lubił do Polski przyjeżdżać – począwszy przynajmniej od drugiej połowy lat 80. – a ja nie przepuściłem bodaj żadnej okazji 🙂 Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie było zbyt wielu triów fortepianowych w ogóle, a Beaux Arts Trio przez długie lata uchodziło (i słusznie!) za najlepszy taki zespół na świecie – i niespecjalnie mu szkodziło nawet to, że w pewnym okresie M.P. zmieniał smyczkowców jak rękawiczki. Jego ostatnie występy na Chopiejach także zapamiętałem jako fascynujące; to samo mogę powiedzieć o znanych mi solowych nagraniach (zwłaszcza tych dokonanych dla BIS-u).
Hmmm, OTT, jeśli można…
Chórzystka sądziła, że jej już naprawdę nic nie zaskoczy w tej polskiej – pożal się PB – polityce…
I zobaczyła Hymn według MENu…
(14 czerwca 7:44 am)
To ja nie mówię, że Partita nie jest w porządku – tylko że takich wykonań „w porządku” jest na pęczki. Problem nie w tym, jak, tylko, po co – ale to nie sprawa (wina) skrzypka, tylko tych, co mu kazali, czyli menedżerów z wytwórni. Co jakiś skrzypcowy debiut, to artysta zaraz musi sobie strzelić tego Bacha. Tymczasem znacznie lepiej by zrobił, gdyby poczekał z tym przynajmniej do wieku dojrzałego, gdy będzie nie tylko będzie traktował to poważnie, ale będzie też miał coś swojego do powiedzenia 🙂
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=TbyJZdEzJBU
Dzień dobry 🙂
@ a cappella – hmmm… jaki MEN, taka wersja hymnu 😆
@ Hoko – z tego, co usłyszałam, to akurat Lozakovich sam chciał od początku tego Bacha, i tak ładnie, że poczekał dwa lata 😉
Ten z Pobutki to taki folkowy więcej 😉
Tyz prowda 🙁
— ale łony tam teroz straśnie patryjotysowe som… godajom… 🙄
***
Zaś na nieco ambitniejszą nutę…
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2017-11-23/c-dur-zamiast-f-dur-w-hymnie-panstwowym-krakowscy-artysci-apeluja-do-prezydenta-o-zmiane-tonacji/
Folkowy? Ba… na pewno tańcujący. Jeden z nielicznych wykonawców, który zrozumiał jak należy, że ciaccona to taniec – teatralny, a, jak tu i ówdzie piszą, nawet swawolny i rozwiązły – i że trudno jest tańcować na kolanach. I nawet jeśli Bach muzycznie przenosi ten taniec na wyższy poziom, to i tak nie widzę powodu, by z tej taneczności rezygnować zupełnie – jak czyni to większość wykonawców – i grać to jak na pogrzebie. Owszem, jest kilka świetnych wykonań, które biorą to dramatycznie – tez można, i może się udać. Ale w przypadku większości to jest takie, już nawet nie salonowe (jak w przypadku całego cyklu), ale pogrzebowe przynudzanie.
Bismuth nie nudzi – chociaż w tym fragmencie i tak jest w miarę poprawny, w innych częściach tańcuje jeszcze bardziej i czasem zdarza mu się w tym zapale odbić od ściany. Ale i tak wolę takie fikołki niż wspomnianych nudzących salonowców czy metafizyków 🙂
Niestety maestro Pressler w kilku wywiadach w prasie izraelskiej zawsze czul sie dotkniety faktem ze jako Izrealczyk nigdy nie zostal zaproszony przez Izraelska Filharmonie.
Ten sam los spotkal Otto Klemperera: tez jako obywatel Izraela nie dyrygowal IPO. Powod: zmiana wiary (tak samo jak Bruno Walter). Raz dyrygowal orkiestra radia izraelskiego.
W Wiki piszą, że Klemperer otrzymał obywatelstwo izraelskie na krótko przed zakończeniem kariery:
One of his last concert tours was to Jerusalem, a couple of years after the Six-Day War, at which time he was awarded an Israeli honorary passport.[10] Klemperer had performed in Israel before it became a state, and returned to Jerusalem only in 1970 to conduct the Israeli Broadcasting Authority Symphonic Orchestra in two concerts, performing the six Brandenburg Concertos of Bach, and Mozart’s symphonies 39, 40 and 41. During this tour he took Israeli citizenship. He retired from conducting in 1971.
W ksiazce „Maestro” napisanej (po hebrajsku) przez legendarnego krytyka muzycznego Nathana Dunewicza „romans” Klemperera z Izraelem wyglada inaczej: Maestro dyrygowal w Jerozolimie i Ramat Gan juz w 1951. Jego siostra mieszkala w Jerozolimie i poraz pierwszy odwiedzil Ja w 1948 w trakcie wojny. IPO nie byla zainteresowana i to bardzo obrazilo Klemperera. W 1967 dyrygowal orkiestra radia Kol Israel za darmo ba benefis Uniwersytetu Hebrajskiego. Po raz ostatni dyrygowal w Izraelu w 1970 i po koncercie dostal honorowe obywatelstwo . W 1966 dyrygowal 9 symfonia Mahlera z jerozolimka orkiestra symfoniczna. IPO nie zgodzila sie na „pozyczke” muzykow i dyrygent wzmocnil obsade studentami muzyki.
Anegdota zwiazana z tematem: W trakcie wizyty w Izraelu Klemperer spotkal sie z dyrektorem IPO i poskarzyl sie ze nie jest zaproszony jako zydowski dyrygent. Odpowiedz Zvi Heftela:nie jestes Zydem przeszles na katolizm. No to co – przeciez Kusewicki tez przeszedl na katolizm i dyrygowal I P O. Tak ale on dyrygowal za darmo. Klemerer: „mimo ze jestem teraz katolikiem to nadal jestem Zydem zeby tego nie robic „. Warto wspomniec ze inni artysci jak A. Rubinstein , Izaak Stern i wielu innych gralo zawsze w Izraelu za darmo. Takze w wypadku Klemperera chodzilo bardziej o cechach niz o pochodzeniu…..
No i jeszcze o starych pianistach:polecam wzruszajacy film na youtubie: alice herz sommer 109 lat
Ciekawe, takie szczegóły są mi nieznane.
O Alice Herz Sommer już tu wiele razy rozmawialiśmy. Zaiste, piękna postać.
Skręcę trochę „pudelkowo”. W tym wpisie zaintrygowała mnie postać Pani Weidenfeld, która stała u boku Presslera. Przeznaczenie – bycie muzą. Pianista za pianistą, z przerwą na angielskiego arystokratę:-) Gdyby jeszcze było tak, że ten Rubinstein, to miłość życia. Mamy oczywiście mnóstwo muz artystów w historii np. Lou Salome czy Alma Mahler i pewnie wiele innych, które teraz nie przychodzą mi do głowy, choć one same były również nie tylko wyrazistymi osobowościami, ale i twórczyniami. Takie są pewnie losy wielu artystów, a zwłaszcza żon artystów, które muszą pogodzić się z tym, że mając męża wykonującego tak obciążający i jednocześnie przyciągający zawód, mogą go w którymś momencie stracić. Natomiast rozstawiać się z kimś, a zwłaszcza wiązać się z kimś w wieku 90 lat, kosztem innych, to mi się wydaje, że użyję kolokwializmu, po prostu słabe, że pozwolę sobie na ocenę, nie znając kontekstu jednak. Ach, wychodzę na konserwatystkę, romantyczkę i nie wiem, kogo jeszcze. Oczywiście wiem, że nie trzeba wiele, by zauroczyć się wybitnym pianistą:-)
Otwiera się też pole na kolejny, już bardzo obszerny problem, czy powinno się łączyć ocenę twórczości artysty z oceną jego życia? Czy to ma jakieś znaczenie? Wszyscy pamiętają Rubinsteina jako wybitnego pianistę, a nie jako kobieciarza.
No tak, to interesująca postać. Sprawa z Rubinsteinem wywołała swego czasu niesmak. W Polsce po raz ostatni był jeszcze z Nelą, mówiąc o niej „moja wspaniała żona”. To było w 1976 r. W rok później, że się tak wyrażę, puścił ją w trąbę, bo ponoć miał dość jej scen zazdrości. Jak było naprawdę, trudno powiedzieć, w każdym razie był dość apodyktycznym człowiekiem – dopiero po latach dzieci, zwłaszcza najstarsza Eva, zaczęły mówić o tym, jak wszystkich w domu tyranizował. Annabelle więc też nie miała pewnie zbyt wiele do gadania – tak postanowił i już.
Z tym „angielskim arystokratą”, który był też człowiekiem kultury: wydawcą i publicystą, a także członkiem Izby Lordów (z urodzenia był zresztą austriackim Żydem, w Wielkiej Brytanii otrzymuje się tytuł szlachecki za zasługi), małżeństwo trwało 24 lata. On też był niezłym numerkiem – Annabelle była jego czwartą żoną; zmarł mając 96 lat. Był od niej starszy o ćwierć wieku.
Wygląda na to, że ona po prostu tak lubi. Jak widać ze zdjęć, jest to kobieta przystojna, do bardzo starszych panów jest przyzwyczajona, więc on jest zaopiekowany, a ona czuje się potrzebna i młoda, mając zaledwie 🙂 72 lata.
Tak, byłam niesprawiedliwa wobec „angielskiego arystokraty”, skracając jego małżeństwo do epizodu. Kobieta na pewno niebanalna. Cóż, może w pewnych sferach towarzyskich żyje się tak barwnie i różnorodnie. Może ja jej po prostu zazdroszczę. Żartuję, oczywiście:-)))
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=vz8Fjx4qvyk
🙂
Jaka muzyka, mówicie?
https://www.youtube.com/watch?v=eaXmIPHrHmY
To jak rytuał wygląda 😯
Podleś z Walewską były bardziej wyrafinowane…..
Zmarł Giennadij Rożdiestwienski.
🙁
Wielki był.
To ciekawe co robi DG z tym wprowadzaniem muzyki w przestrzenie klubowe. Pamiętam przed laty taki koncert z udziałem A.S.Mutter i berlińskich DJ.
Ale od pewnego czasu mam wrażenie, że dobrze gdy przestrzeń filharmonii otwiera się także na muzykę klubową-elektroniczną oraz na muzykę ludową. Tym gatunkom też należą się optymalne warunki akustyczne a bardziej konserwatywna publiczność filharmoniczna (jak ja), która nie pójdzie do klubu, może poznać w filharmonii coś innego. Dlatego podoba mi się to co robi Filharmonia Szczecińska na przykład przy okazji obchodów 100 lecia odzyskania przez Polskę gdzie z jednej strony jest Ensemble Musikfabirk i Natalia Zamilska a z drugiej „Halka” Moniuszki na starych instrumentach http://filharmonia.szczecin.pl/cykl/143-JESTESMY_W_DOMU