Dawno nie było tu pianisty…
…tu, czyli w Filharmonii Narodowej: ostatni raz w piątek i sobotę (z relacji słyszę, że tym razem Seong-Jin Cho był zupełnie inny niż na Chopinie i Jego Europie, naprawdę romantyczny, co cieszy). A teraz recital dał Alexander Gavrylyuk.
Zanim ktoś się zacznie czepiać pisowni, przypomnę, że pianista ten, choć urodził się w Charkowie 34 lata temu, to już jako 13-latek zamieszkał w Sydney. Występuje od czasu do czasu w Polsce, najczęściej chyba w Dusznikach, w Warszawie rzadziej, choć też. Kilka lat temu zastępował Marthę w koncercie Prokofiewa; na porządnym recitalu dawno go nie słyszałam. Tym razem można było go ocenić z różnych stron, ciekawie zresztą ułożył program: każdą z części zaczynał łagodnie, by potem całkowicie zmieniać nastrój.
Na początek Mozart – wcześniej był zapowiadany Koncert włoski Bacha, ale w sumie cieszę się, że zamiast niego było KV 330, bo to jedna z moich ulubionych sonat. Gavrylyuk zrobił z niej istny bibelocik, grał ją pięknym dźwiękiem, z prawdziwą czułością. I, co ciekawe, ta czułość została w następnym utworze – Balladzie F-dur Chopina, w momentach, gdy pojawia się główny, kołyszący temat. Burzliwe fragmenty zagrał – i owszem, burzliwie. Natomiast zupełnie inaczej podszedł do Liszta – fantazji Po lekturze Dantego: już od pierwszych akordów nawet zmienił postawę, zgarbił się (przy Mozarcie i Chopinie siedział prosto), zaczął się demonicznie rzucać na klawiaturę. To wszystko oczywiście zrozumiałe, ale niestety w forte jego dźwięk stał się nieładny, przeforsowany. Jednak ludzie oczywiście lubią, jak jest głośno i szybko, więc były wielkie brawa. A ja wspominałam jakże inne wykonanie Avdeevej, która mimo temperamentu nigdy nie pozwala sobie na brzydki dźwięk…
Jednak nie wiem, czy artysta to zauważył, ale w drugiej części takie forsowanie dźwięku już się nie powtórzyło. Zaczęła się od kilku preludiów Rachmaninowa (m.in. to), bardzo łagodnych i lirycznych, a po nich pianista znów się sprężył i rzucił się drapieżnie na VII Sonatę Prokofiewa. Trochę może w pierwszej części za szybko, co poskutkowało pewnym chaosem; wolę tu jednak selektywność dźwięków. Finał też był raczej z tych szybszych, ale nie przesadnie zapędzony; znów wywołał owację, co było do przewidzenia. Niektórzy nawet zdecydowali się na stojaka, nie dołączyłam się jednak do nich. Na bis zagrał pierwszą ze Scen dziecięcych Schumanna; zauważyłam, że to jeden z tych bisów, który ma dać do zrozumienia, że więcej bisów nie będzie. Jednak publiczność nalegała i w końcu solista zdecydował się na kolejny uspokajający bis: środkową część (w formie powolnego menueta) Sonaty h-moll Haydna. Bibelocik również na koniec.
PS. Z innej beczki, jeśli kogoś interesują ciekawostki przyrodnicze, to kolejną środę w UMFC ma wypełnić Sławomir Zubrzycki ze zbudowanym przez siebie instrumentem zwanym viola organista (rozwinięty projekt Leonarda), o którym kiedyś pisałam w papierowej „Polityce”; towarzyszyć mu będzie Lilianna Stawarz. Myślę, że warto, choć ja akurat udam się gdzie indziej – zobowiązania.
Komentarze
Dzisiaj zagra drugi recital, ale w Szczecinie. A za jakiś czas w Filharmonii Berlińskiej w kameralistyce z Janiną Jansen. Na berliński występ się chyba wybiorę, bo nie mogę na panią Jansen trafić (co kupię bilet to właśnie odwołuje)
https://filharmonia.szczecin.pl/wydarzenia/908-Laureaci_konkursow__Alexander_Gavrylyuk_
https://www.berliner-philharmoniker.de/konzerte/kalender/details/52213/
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=VTpSfiB6bdw
@Robert2, szczęśliwie będę dziś na tym recitalu 🙂
Co do występów w Filharmonii Szczecińskiej to szkoda, że w przyszłym tygodniu nie wystąpi Tomasz Ritter, tylko zdobywca 2 nagrody: Naruhiko Kawaguchi… Oczywiście, nie chodzi o tego pianistę, jednakże nastawiałam się na pana Rittera…
A, czyli jednak nie jest dobrze 🙁
@ Maatat Ale pan Kawaguchi chyba też był dobrze oceniany np. przez PK o ile pamiętam. Gdybym mógł to przyjechałbym posłuchać zwłaszcza, że tylko Chopin i na historycznym fortepianie. Bo czytając kiedyś zapowiedzi tego koncertu obawiałem się, że to będzie taki „zwykły” recital na współczesnym filharmonicznym instrumencie. Tak więc liczę na relację 😉
@Robert2, postaram się zrecenzować, choć moje muzyczne wykształcenie jest marne… 🙂
Akurat się złożyło, że byliśmy w tamten piątek i to na miejscach, które uchodzą za dobre akustycznie, bo siedzi tam jury na konkursie. Rzeczywiście, do wytrzymania, fortepian słychać bez efektów specjalnych. Cokolwiek ma oznaczać, że Seong-Jin Cho jest bardziej niż kiedyś romantyczny, nie zgadzam się z tym na podstawie mojej wyrywkowej i amatorskiej wiedzy o romantyzmie. 🙂 Może w bisach muzykował przyjemnie, zgoda, ale koncert zagrał i tyle, nic w tym nie było, o czym warto by pamiętać. A jeśli się okaże, że jednak warto, to nie przypomnę sobie nawet na mękach. Przeleciało. On jest, moim niefachowym i skromnym zdaniem, muzykiem kameralno-salonowym i nie radzi sobie z potężniejszym repertuarem. Koncerty Chopina to jeszcze, ale późniejsze sonaty Beethovena nie, koncert Rachmaninowa nie. Coś jeszcze słyszałem kiedyś, też z orkiestrą, ale nie przypomnę sobie co – no właśnie. Natomiast Debussy z płyty DG to jest sam cymes, kiedyś Enescu na bis po Chopinie też, tam jest nastrój, piano zupełnie doskonałe, wreszcie słychać, że ktoś gra, a nie wykonuje. Jeśli to jest romantyzm, to tak, ale chyba nie o to chodziło relacjonującym. 😎
Jeszcze dodam z reporterskiego obowiązku, że orkiestra w tym Rachmaninowie nie pomogła. Oj, nie pomogła. Pianista wystąpił dodatkowo jako dyrygent mimo woli, bo wszyscy patrzyli na niego, słusznie nie spodziewając się niczego konstruktywnego ze strony dyrygenta tytularnego. No, ale jakoś dzięki temu kreski taktowe się nie rozłaziły. Jakoś.
Trochę inaczej było w pierwszej części imprezy, gdzie ofiarą padła zadziwiająco (dla mnie) dobra kompozycja Eugeniusza Knapika. Trochę kompromisowa, bo wiadomo, inauguracja sezonu, trzeba dać zatrudnienie całemu aparatowi wykonawczemu, ale gdyby zrezygnować z chóru, produkującego niepotrzebne dźwięki o straszliwym natężeniu i dodać parę głosów w dętych zamiast tego, a potem całość porządnie przećwiczyć pod kierownictwem odróżniającym więcej niż dwa stopnie dynamiki, to kto wie, nawet bym się jeszcze raz wybrał posłuchać. Nie o każdej współczesnej kompozycji mogę to powiedzieć. 😎
Maatat, zlituj się, jakie muzyczne wykształcenie i do czego potrzebne? Ja nie mam i sobie chwalę. Masz uszy na swoim miejscu? To do roboty. 🙂
@Maatat, e tam…Jak ktoś lubi pianistykę i jest osłuchany to co za problem. I tak przecież każdy, zawodowiec czy amator, kieruje się przede wszystkim gustem. A i znanych recenzentów nie brakuje, którzy nie odebrali formalnego wykształcenia muzycznego. Nie wiem czy to dobrze, czy to zle, ale tak jest. Myślę, że PK nie będzie miała nic przeciwko jeśli Pani nam coś napisze o tym recitalu.
Pewnie że nie 🙂
Stokrotnie dziękuję Wam za tak motywujące wsparcie, tyle, że czytając wypowiedzi na tym blogu czuję marność mojego „wykształcenia muzycznego”…:) No, ale jak Wódz powiedział – uszy mam i nie zawaham się ich użyć 🙂
A co do prapremiery opery Guru w Operze na Zamku w Szczecinie, to oprócz dobrych recenzji w prasie polskiej, także znakomita recenzja na forumopera.com:
https://www.forumopera.com/guru-szczecin-je-ne-suis-pas-un-numero
A propos tego „Guru”. Czytałem w szczecińskiej Wyborczej pomysły Pisu na tamtejszą kulturę. Nie będę szukał cytatu, ale mniej więcej państwo z tamtej strony politycznej mają za złe jakieś prawykonania zagranicznych kompozytorów skoro mamy swoich. No i generalnie grać się powinno cały czas Moniuszkę i Chopina oraz kochać narodową kulturę. No więc tak. Poza wszystkim co się dzieje z demokracją walec pisowski jeśli się po wyborach samorządowych rozpędzi to chyba bardzo te różne instytucje, które zaczęły robić fajne rzeczy ucierpią. Bo jeśli nawet PiS w wielu sejmikach nie wygra to pewnie centrala się już postara jakby także kulturze dokuczyć. A jak PiS wygra to kontraktowy dyrektor z innej opcji politycznej będzie się bardzo nie podobał. W Warszawie kultura sobie jakoś tam będzie radzić, ale te regionalne i miejskie instytucje mogą mieć przechlapane.
Posłuchałam właśnie w niemieckim radiu III koncertu Bartoka w wykonaniu PA, o którym informowałam dwa dni temu. To pierwszy raz, gdy słyszałam PA grającego Bartoka, poza tym folkowym bibelocikiem, który często grywał na bis. I muszę powiedzieć, że podobało mi się bardzo. Bardziej niż koncerty Mozarta. Nie wiem, czy to kwestia, że Mozarta mam już osłuchanego, a to było świeże. Wydaje mi się raczej, że wolę po prostu PA w takim wyrazistym, konstruktywistycznym i kanciastym repertuarze. Podobnie jak w Bachu, a ostatnio Szostakowiczu. Może będzie można tego Barotka posłuchać na żywo w bliższej lub dalszej przyszłości. Choć musiałaby być równie świetna orkiestra jak tu – Münchner Philharmoniker i Paavo Järvi. Mam poczucie, że w tym koncercie zrozumienie jest również bardziej kluczowe niż w koncertach Mozarta. Ale że o muzyce piszę zazwyczaj intuicyjnie (to do Maatata, żeby się nie przejmowała i uczestniczyła:-), to mogę się mylić.
A dla miłośników opery jutro z kolei w tym samym radiu godzinna audycja – rozmowa z Piotrem Beczałą:
https://www.br-klassik.de/programm/radio/ausstrahlung-1535556.html
a tu z drugiej strony oceanu, chociaz na temat polskich muzykow.
Skonczyl sie wlasnie mini-festiwal, ktory moze jednak warto wspomniec.
Sprawozdanie nieco dlugie, ale przeciez nie ma obowiazku czytania do samego konca.
Invitation Festival
To nazwa trzydniowego festiwalu poświęconego albo muzyce polskiej, albo też pamięci wielkiej polskiej artystki, jaką była klawesynistka Wanda Landowska. Prezenterem festiwalu była warszawska fundacja artystyczna Concentus Pro Arte jego artystycznym dyrektorem wybitny polski klawesynista, dyrygent and pedagog Władysław Kłosiewicz.
Wspólna nitką, która przeplatała się poprzez ten interesujący i ambitny cykl trzech koncertów opatrzonych angielskim podtytułem „Legacy of Polish Music Abroad At Three Glances” był fakt, że albo kompozytorzy, albo wspomniana Landowska działali poza Polską, lub przynajmniej najbardziej znaczna część ich działalności miała właśnie miejsce poza Polską.
Pierwszy z programów, którego wykonawczyniami była para warszawskich artystek: skrzypaczki Joanny Okoń i pianistki Katarzyny Glensk był być może najbardziej intrygujący jako że prezentował szereg krótkich kompozycji – każda z których mogła by z powodzeniem służyć jako atrakcyjny bis po recitalu- kompozytorów, z których większość mogłaby być znana, poza środowiskiem muzykologicznym, jedynie „fanatykom o encyklopedycznej wiedzy” i piję tu oczywiście do naszego blogowego Pianofila, który w moim doświadczeniu byłby chyba w stanie wygłosić wykład na temat prababki któregokolwiek kompozytora z tej listy. Dla mnie, przyznaję, były w większości dotąd nieznane nazwiska. Dobrze opracowane informacje w starannie i okazale wydane książeczce programowej były pióra Marcina Majchrowskiego, doskonale znanego wszystkim słuchaczom Polskiego Radia dziennikarza radiowego i jak widzimy wciąż pierwszorzędnego muzykologa. Jako ciekawostka: nawet tutaj nie znaleźliśmy na przykład daty śmierci jednego z kompozytorów, urodzonego w 1907 Wacława Niemczyka, natomiast autor tej atrakcyjnej książeczki programowej, Rafał Horsztyński, przyznał się, że miał w przypadku jednego z kompozytorów spore problemy w odnalezieniu choćby jednej jego fotografii.
Słowa uznania należą się oczywiście autorkom projektu, paniom Okoń i Glensk za pełną poświęcenia pracę nad odkryciem i przywróceniem do życia niemal całkowicie zapomnianej literatury skrzypcowej, której , jak mnie poinformowano, jest jeszcze bardzo wiele. Ów nowojorski recital był także powiązany z pojawieniem się na rynku nagrania naszych artystek, na którym zduplikowany niemal całkowicie jest program jaki usłyszeliśmy w Weill Recital Hall, recitalowej sali w legendarnym budynku Carnegie Hall. To nagranie ukazało się dosłownie kilka dni temu, nazywa się „Polish Impressions, early 20th century violin music” i wydane zostało nakładem firmy Anagram. Szkoda bardzo, że koncert zorganizowany również jako promocja nowego CD, z repertuarem oferowanym niemal w całości, samo nagranie nie było dostępne do nabycia. Dowodzi, że potrzeba nauczyć się nie tylko repertuaru, ale i sztuki promocji….To zresztą dotyczy także pozostałych dwóch koncertów i przypuszczam, że brak do nabycia nagrań zarówno Maestro Kłosiewicza jak i Tria Kuby Stankiewicza powodowany był jedynie obawą o nadwagę w samolocie.
Program był na swój sposób ciekawy, jako że oferował nam szanse na posłuchanie kompozycji, które nie powinny chyba pozostać zapomniane. Większość z kompozytorów, takich jak Zofia Ossendowska, Piotr Maszyński, Wacław Niemczyk, Regine Wieniawski znana jako Poldowski, Adam Wieniawski i kilku innych miało dobrze opanowany warsztat kompozytorski i ich miniatury najprawdopodobniej przyjęte by były z uznaniem przez niejednego wirtuoza poszukującego nowego repertuaru bisów. Inni kompozytorzy prezentowani tego wieczoru jak Józef Achron, Leopold Godowski czy też Mieczysław Wajnberg(Weinberg) znani są lepiej. Achron, przedwcześnie zmarły we wieku lat 57, miał to szczęście, że kilka jego kompozycji znalazło się w repertuarze wielkich skrzypków (takich jak Heifetz, Milstein, Hassid, Elman), Godowski, mistrz klawiatury i autor fantastycznie trudnych kompozycji fortepianowych, podczas tego recitalu prezentowany był w miniaturze Alte Wien, w transkrypcji właśnie Heifetza. No i Weinberg(Wajnberg?), którego „Rapsodia na tematy mołdawskie” była jedyną pokaźniejszą kompozycją tego programu. Była to też druga kompozycja , której materiał oparty był na tematach/motywach żydowskich. O ile jednak Achron mógł swoją nazwać „Hebrew melody”( wiele z innych jego miniatur miało także te same hebrajsko-żydowskie korzenie) , o tyle rapsodia Weinberga, powstała w1949 dla bezpieczeństwa nazwana została „mołdawską”: muzyka oparta na folklorze, wszystko się zgadza, zaaprobowane przez władze…..a tematy, trochę bardziej pochodzące z rejonów Besarabii, w których wychował się jego ojciec. Kompozycja napisana, władza oszukana. Nie zapominajmy na moment: Rosja w latach stalinizmu….
Joanna Okoń, ambitna i zdolna warszawska skrzypaczka solistka, kameralistka i muzyk orkiestrowy, zasługuje na wielkie uznanie za odgrzebywanie tego zapomnianego repertuaru, którego jak zapewniała istnieje jeszcze sporo, także we lwowskich archiwach. Ze swego zadania wywiązała się bardzo dobrze, jeśli nawet odczuć można było początkowo pewne zdenerwowania, prawdopodobnie spowodowane obecnością na tej prestiżowej scenie. Ma ładny, niezbyt nośny ton i technikę, która pozwoliła jej na zaoferowanie wymagającego programu w sposób godny pochwały. Tak, czasami na strunie G był pewien niedostatek brzmienia, ale to już chyba nie wina skrzypaczki, ale jej instrumentu. Czasami, nawet podczas słuchania po raz pierwszy nieznanych utworów, można mieć uczucie, że inny instrumentalista zagrałby to inaczej, może lepiej. Tym razem słuchałem w wystarczającym komfortem, chociaż bez wątpienia inni skrzypkowie odnaleźliby w tej muzyce inne walory, czy szczegóły. Specjalne słowa pochwały należą się pianistce Katarzynie Glensk, grającej zresztą na otwartym fortepianie: to samo już świadczy, że pani Glensk nie występuje w roli akompaniatorki, ale raczej partnerki. I to doskonałej partnerki czujnej, sprawnej i umiejętnie słuchającej i wiedzącej kiedy jej partia powinna być podporządkowana linii skrzypcowej, a kiedy wyjść na plan pierwszy. Pani Katarzyna posiada wydobyła z fortepianu ładny ton i gdzie się dało pięknie zarysowaną frazę. Nie byłem zresztą specjalnie zaskoczony , jako że cztery lata temu ta sama pianistka asystowała w nowojorskim recitalu innej skrzypaczki, Henryki Trzonek i już wtedy wróciłem uwagę na jej umiejętności i talent.
Chociaż program był ułożony dość starannie ukazując zróżnicowany charakter jedenastu kompozycji, to nie dało się uniknąć pewnego uczucia jednostajności. I może dlatego byłem nieco rozczarowany dowiadując się, że w repertuarze tych artystek jest n.p. Sonata Juliusza Wertheima, pianisty, dyrygenta, kompozytora i w życiu prywatnym jednego z najbliższych niegdyś przyjaciół Artura Rubinsteina. Taka sonata nadałaby innego profilu, większej podniosłości całemu programowi. Może następnym razem.
Następny dzień przyniósł nam recital znakomitego klawesynisty Władysława Kłosiewicza, który , obawiam się, jest na nowojorskim rynku mniej znaną postacią niż na to zasługuje. Czasami ,jak widać, JEST SIĘ jednak prorokiem we własnym kraju….
Kłosiewicz swój ambitny recital złożony z kompletu , czyli sześciu Partit J.S. Bacha zadedykował pamięci Wandy Landowskiej, wspaniałej klawesynistki, która ostatnie dwie dekady swego życia spędziła w Stanach, uciekając wcześniej z Francji przed Hitlerem. Nie był to pierwszy raz kiedy ten doskonały klawesynista właśnie niej poświęcał swe występy Landowskiej, która na swój sposób tworzyła również , jeśli nawet nie komponowała, poza ojczyzną.
O ile inni wykonawcy, którzy stawiają czoła temu gigantycznemu przedsięwzięciu, jakim jest wykonanie całego kompletu Partit, nie trzymają się chronologii, grając je w różnych im pasujących kombinacjach, o tyle Kłosiewicz grał owe dzieła tak jak są ponumerowane.
I o ile również tradycjonaliści , tacy jak pianista Andras Schiff, obserwują wszystkie powtórki, o tyle p.Władysław czasami powtórki opuszczał, co mi przeszkadzało szczególnie w prędszych fragmentach pierwszych trzech partit ( B-dur, c-moll i a-moll)
Należy od samego początku wspomnieć, że swoim wykonaniem pan Kłosiewicz ustanowił pewien rekord: otóż jak wywnioskowałem z przeglądnięcia archiwów Carnegie Hall stał się on pierwszym w historii tego budynku- jako, że archiwa odnoszą się do wszystkich trzech sal w kompleksie Carnegie Hall- wykonawcą owego kompletu na klawesynie. Jedynym innym wykonawcą przed nim był wspomniany już pianista Andras Schiff. Brawo więc dla Maestro Kłosiewicza.
Podczas całego wieczoru nie było cienia wątpliwości , że słyszymy pierwszorzędnego instrumentalistę i muzyka. Sam klawesyn- niestety wypożyczony instrument z najwyraźniej nie najlepiej wyposażonego salonu- nie był najciekawiej brzmiącym i tonalne walory były dość ograniczone; jak się dowiedziałem później sama klawiatura dostarczyła wykonawcy problemów ze względu na węższy rozmiar klawiszów, które nadawały się ponoć lepiej do francuskiego repertuaru. Ten fakt był być może odpowiedzialny za kilka niedokładności skądinąd świetnie przygotowanego i nader pewnego technicznie klawesynisty. Jeśli miałbym wybrać kompozycję, która największe zrobiła wrażenie to byłaby nią wykonana po przerwie Partita No.4, bo tam w wykonawcę wstąpił jak gdyby nowy duch i gra nabrała dotąd niesłyszanej spontaniczności. Nam pianistom kiedy słuchamy klawesynu, szczególnie w takich pokaźnych dawkach, brakuje czasami zróżnicowania barwy-tutaj Kłosiewicz nie poszukiwał specjalnie wyrafinowanej rejestracji preferowanej przez innych klawesynistów- jaką oferuje koncertowy fortepian. Z drugiej strony była to dla nas lekcja godnej pozazdroszczenia sztuki ornamentacji, artykulacji oraz poprawności rytmicznej, której czasami pianistom brakuje. Być może w Polsce dostępne są nagrania tego repertuaru z Włądysławem Kłosiewiczem i jeśli tak, to warte jest to eksploracji. Na bis artysta uraczył nas pełną życia wersją jednej z sonat Scarlattiego zagranej z polotem, temperamentem i godną podziwu wirtuozerią.
Panie Romku, jak miło Pana tu widzieć i to w tak obszernej formie!:-) Bardzo ciekawe, wieczorem pewnie napiszę więcej. Teraz chciałam tylko dać znać, jak radośnie, że Pan się odezwał tu.
I jeszcze jeden fakt wprawił mnie dziś rano w dobry nastrój. Gdy tylko włączyłam dziś radio, inne niż wczoraj radio niemieckie (rbb kultur), to od razu zapowiedzieli Allegro vivace z koncertu fortepianowego Schumanna, w wykonaniu Berlińczyków, Manacordy i.. .PA. Przeniosłam się więc w swojej słuchalności z Monachium do Berlina, a tam wciąż PA:-). Niemcy szczerze go lubią. A PA koncert Schumanna dalej gra dziwnie:-)
Dzień dobry.
Gliński zapowiedział, że Aleksandra Kurzak zaśpiewa obok Jana Pietrzaka na koncercie na Stadionie Narodowym.
https://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/poranna-rozmowa/news-glinski-o-filmie-kler-ten-pan-z-tematu-powaznego-zrobil-kary,nId,2642779
Bacha Kłosiewicz nagrał jedynie Wariacje Goldbergowskie. Ponadto płytę sonat Scarlattiego i płytę suit Frobergera. Nagrał też komplet utworów Francoisa Couperina. Są też pojedyncze pozycje na czarnych płytach (koncerty klawesynowe Bacha).
Dyskografia jest bardzo skromna.
@ GP Kłosiewicz dawno temu nagrał też komplet Rameau (dla Warnera), tylko firma wciąż zwleka z wydaniem. Ale może już niedługo się doczekamy 🙂
A jednym z istotnych warunków występu na Narodowym wiadomego dnia jest ponoć nieoglądanie „Kleru” (kandydat ma prawo obejrzeć tylko darmowy trailer, a potem należy się krytycznie wypowiedzieć do mediów). Najostrzejsze wypowiedzi zostaną stosownie nagrodzone – tak czy inaczej.
Nie tylko poeta pamięta. Minister także…
Pietrzak i Kurzak – co za mieszanka firmowa! 🙁
No i czekamy w związku z powyższym na kolejne występy i nowe sceniczne kreacje Grażyny Szapołowskiej.
Ostatnio drewno i wazelina podobno zwyżkują – a w najgorszym razie dowiezie się żołnierzy…
Tak, rzeczywiście o Rameau coś kojarzę – ale chodziło mi o płyty wydane 🙂
Po co to wszystko Aleksandrze Kurzak? Te wszystkie popowe koncerciki a teraz jeszcze grzanie się w blasku „dobrej zmiany”? Artystka, która jest przecież w rozkwicie światowej kariery stricte operowej. Kiedyś był w Polsce pop-tenor o ambicjach politycznych, ale facet miał poważną karierę za sobą, ale Kurzak przecież przebiera w propozycjach z największych teatrów.
Kłosiewicz nagrał również komplet Partit i Suit Francuskich Bacha dla APERTO (Są w PR), ponownie Partity dla jakiegoś szwajcarskiego producenta, ale nie zgodził się na publikację, a także komplet Louisa Couperina (7 CD), który podobnie jak Rameau czeka na wydanie. Jest też kilka czarnych płyt z muz. francuską (Balbastre, Clerambault, Marchand) i polską od Jana z Lublina do Ogińskiego. Są też opery pod jego dyrekcją: Haendla Imeneo, Rinaldo i Giulio Cesare, Hassego Zenobia, Periego Euridice, Fr. Caccini La Liberazione di Ruggiero, oraz komplet dzieł S.S. Szarzyńskiego, nie licząc muzyki kameralnej z różnymi partnerami, np. bardzo wdzięczne Sonaty z kręgu Fryderyka Wielkiego z Małgorzatą Wojciechowską i Markiem Caudle.
Wczorajszy recital pana Alexandra Gavrylyuka był bardzo zaskakujący…z różnych względów 🙂
Pianista zaprezentował chyba ten sam program, co w Warszawie, na początek piękny, pozytywny, radosny i lekki Mozart – to czysta przyjemność słuchania, następnie Balladę nr 2 F-dur Chopina, którą zagrał trochę dziwnie – to moje subiektywne odczucie – gdyż wzmocnił melodię lewej ręki kosztem tej prawej i zabrzmiało to jakby niepełnie, albo to tylko moje przyzwyczajenie to równorzędnego brzmienia melodii obu rąk. Natężenie i skoki dynamiczne były dobrze poprowadzone, tworzyły niesamowity nastrój.
Sonatę dantejską Liszta artysta zagrał iście diabelsko, gdzie forte było przez duże F, ale nie odniosłam wrażenia, że zaraz ogłuchnę 🙂 To bardzo mroczne dzieło, pełne niepokoju i nieuchronności losu.
Na koniec, po pięknych czterech Preludiach Rahmaninowa, pianista – demonicznie zgarbiony (jak pisała PK :)) – „wyszarpał” z klawiatury Sonatę nr 7 B-dur Prokofiewa. Przyznaję z góry, że jest to dla mnie niezrozumiały utwór, bardziej jak patchwork z różnych fragmentów melodii głoszących wielkość radzieckiej Mateczki Rasiji…
Na koniec dodam, że recital ten był też zaskakujący ze strony publiczności, która uczyniła sobie konkurs pt. „która część sali zakasła głośniej i bardziej chrypiąco, czy może odchrząkiwanie będzie głośniejsze” 🙂
Na dodatek młoda pani obok siedząca, która przyszła na koncert z mamą, bardzo okazywała swoje znudzenie i brak zainteresowania sms-ując z kimś przez telefon, pijąc wodę i przestawiając co chwilę w inne miejsce laptopa i kurtkę (!). Okropność.
@Romek z NY – szefem artystycznym Invitation Festival w Carnegie Hall nie był Władysław Kłosiewicz, lecz brat klawesynisty – Bogusław Kłosiewicz. Warto też – oprócz wspomnianego już Marcina Majchrowskiego – wymienić pozostałych autorów esejów zamieszczonych w książce programowej: Ewę Obniską – o Partitach Bacha i Adama Domagałę – o utworach Henryka Warsa, Victora Younga i Bronisława Kapera wykonanych przez Trio Kuby Stankiewicza.
@ Felix1
Czy i (pamiętny) „Rinaldo” pod dyrekcją Kłosiewicza został oficjalnie opublikowany na jakimkolwiek nośniku? Bo tutaj mam jednak wątpliwości.
@Maatat
Są gorsi. Dużo gorsi. Z Krakowa…Jest w tym głębszy sens, nieprawdaż? 😉
Co do Pietrzaka…Nie będąc, mam nadzieję, ostentacyjnym patryjotą, ale odpowiednio zaopatrzony, jesienną porą…
https://youtu.be/RoidjHh1W2w
Starsza rzecz i nie we własnej osobie. Może to jest ten klucz.
Po co to wszystko Aleksandrze Kurzak?
Kto chodził do szkół muzycznych, na pewno zna wszelkie stereotypowe opinie o wokalistach. Tak, tak, krzywdzące, niesprawiedliwe, złośliwe. Skąd się wzięły, pytam? 🙂
Ale kosmopolitycznie i lekko sprośnie – why not?…
https://youtu.be/_VZr_H0D–Y
Oddalam się.
Dziękuję Maatat za ciekawą relację. W dużej mierze chyba podobne wrażenia jak PK w Warszawie. Ale towarzystwa z rzędu to współczuję bo wiem jak to potrafi być irytujące.
Ajajajajaj, Ścichapęku, za bardzo się rozpędziłem z tym”Rinaldem” – widzę go na półce pod sufitem, stoi obok „Imeneo” i „Giu.C”, ale to nie Kłosiewicz, przepraszam, rzeczywiście ‚Rinalda” nie wydali. Za to przypominam sobie, że miał zostać nagrany i wydany „Ariodante” z Kacprem Szelążkiem i Olgą Pasiecznik, była to zresztą ostatnia produkcja Kłosiewicza w WOK. Oczywiście już do tego nie doszło z wiadomych przyczyn powodu – że się tak wyrrrrrażę…
W samej rzeczy, Feliksie1, i mnie się cisną wyrrrrazy, jak myślę o tej niewykorzystanej szansie z „Ariodantem”.
Wprawdzie WOK roboczo nagrywał na dvd dawne swoje spektakle (czy wciąż to robi, nie wiem, choć obstawiałbym, że tak) – istnieją więc i nieoficjalne rejestracje „Rinalda” – ale komercyjnie nigdy tego nie wydano. Szkoda.
Co zaś do rzeczonego „Imenea” (pierwszej – chociaż jednej z ostatnich w dorobku kompozytora – opery G.F.H. nagranej pod kierownictwem Władysława Kłosiewicza) – przypomniało mi się, jak latem w telewizji śniadaniowej doktor dyrektor gorąco zapraszała widzów na premierę właśnie „opery «Imeneo»” :-O A chodziło jej wtedy oczywiście o „Idomeneo” Mozarta.
W końcu co za różnica – grunt to stołek i kasa!
Dobra, WOK nagrywała – coby się nikt nie czepnął 😉
@ Romek
Skomentuję od strony socjologicznej. Bardzo mnie zdziwiło, ale też oczywiście ucieszyło, że tak niszowy festiwal znalazł swoje miejsce w Carnegie Hall. Nie wiem jednak wiele o działaniu tej instytucji. Mam wrażenie, że z punktu widzenia Ameryki, tak skoncentrowanej na sobie, poświęcanie trzech dni w głównej sali/salach koncertowych tego kraju Polsce, to dość ekstrawaganckie. Czy publiczność nowojorska jest aż tak wyrobiona, że ją to zainteresowało?
Natomiast klawesyn powoli wchodzi na salony. Pamiętam, że, chyba dwa lata temu, grał na nim, po raz pierwszy na Promsach, Mahan Esfahani, a w tym roku poszedł chyba w jego ślady Jean Rondeau.
I świetnie, że się Pan podzielił. Z dwóch powodów, bo można poczytać, jak Pan odbiera muzykę, a poza tym można poczytać, co się w dalszym świecie dzieje. Mnie zawsze zawsze ciekawią, w kontekście Ameryki, właśnie upodobania publiczności. Czym jest dla nich koncert? Na przykład, z niewiadomych powodów, moja ulubiona pianistka MJPires, kariery nigdy w Stanach nie zrobiła. Może była tam kilka razy, nawet nie wiem. Pierwszy raz chyba w zastępstwie za Polliniego. Muzyka w kontekście różnic kulturowych, czy muzyka ponad podziałami.
Klawesyn nie tyle wchodzi na salony, bo tam jest przynajmniej 500 lat (a niektórzy uczeni twierdzą, że dłużej), co trafia pod strzechy. Może nie w kurnych chałupach, ale w takich dla aspirującej klasy średniej, do tego właśnie służą wszelkie promsy-sromsy. Ktoś dostrzegł lukę w rynku i próbuje zapełnić. Bo trzeba wiedzieć, że wśród mainstreamowej (przepraszam za ten wyraz) krytyki, docierającej do usiłujących się interesować czymś kulturalnym Januszów i Grażynek całego świata, klawesyn cały czas jest traktowany jako brzęczące, męczące słuch wynaturzenie. Gdyby Bach miał fortepian… znacie to, prawda? No i mamy teraz prawdziwe wynaturzenie, czyli klawesyn w salach na zylion miejsc, najczęściej z nagłośnieniem.
Co zaś do Carnegie Hall, to warto pamiętać, że to nie jest instytucja kultury. To jest budynek z pomieszczeniami do wynajęcia, trzeba uzgodnić terminy, ceny, warunki ppoż itp., po czym sprzedaje się bilety i gra. Carnegie Hall nie prowadzi działalności misyjnej, chiciaż jak każda szanująca się firma posiada i misję, i wizję, i całą resztę tych modnych kwitów. Nie ma dyrektora artystycznego, tylko takiego normalnego, od pieniędzy i organizacji. Dlatego każda impreza może się tam odbyć, jeśli organizatorowi z jakiegoś powodu na tym zależy i stać go na czynsz. Nic nie umniejszam, tylko wyjaśniam – fakt grania muzyki polskiej (czy jakiejkolwiek innej) w Carnegie Hall nie wymaga niczego od Ameryki i Amerykanów, a zwłaszcza poświęcania czegokolwiek, nawet tych trzech dni – to były dni opłacone według stawek. I bardzo dobrze, lepiej w Carnegie Hall, niż w muszli koncertowej w Ciechocinku, tak uważam. 🙂
http://invitationfestival.pl
U nas (Toronto) Seong-Jin Cho tez sie pokaze – 28 pazdziernika. W programie Chopin i Debussy. Bilety mamy, a jakze! 🙂 , wrazenia przekaze po koncercie.
Uklony 🙂
@WIelki Wodz
strasznie mi sie nie chce obszerniej pisac , ale choc pare slow……Polskiej czcionki ten nie mam.
Z ta Carnegie Hall to nie do konca jak to W.W. postrzega.
Istnieje Carnegie Hall jako budynek, z trzema salami koncertowymi oraz wieloma innymi pomieszczeniami , czasami o duzych gabarytach, ktore sluza jako sale koncertowe, konferencyjne lub sale prob.
Istanieje jednakowoz Carnegie Hall jako instytucja prezentujaca wlasne koncerty i te sa juz prestizowe. Jesli sie wejdzie na ich strone internetowa, to bez trudu mozna znalezc wlasnie sezon koncertow prezentowanych przez Carnegie Hall , instytucje nie tylko
kulturalna , ale tez rozpowszechniajaca muzyke. I te koncerty nazywane sa „Carnegie Hall Presents”.
Inne imprezy, czasami doskonale, czasami prestizowe, czasami nic wiecej niz koncerty szkolne, koncerciki dla uczniow i spragnionych slawy ich pedagogow, debiuty instrumentalistow itd. Na te wlasnie , wynajmuje sie sale i placi. Potem potrzeba zadbac, aby sie ludzie pojawili, a to czasami potrafi byc poblemem. Idea zaoferowania wolnego wstepu na trzydniowy festiwal Invitation Festival miala sens i rezultaty byly raczej pozytywne, a na ostatnim jazzowym, przy udziale Trio Kuby Stankiewicza sala byla juz bardzo dobrze wypelniona. Wiec to byl, w moim przekonaniu, dar polskich muzykow dla nowojorskich sluchaczy, bardzo zreszta cenny dar. Czy Nowy Jork zrewanzuje sie, nastepnym razm juz zapraszajac albo Maestro Klosiewicza, albo panie Okon/Glensk, albo wspomniane Trio, to juz pozostaje poczekac i zobaczyc. Wszak cuda sie, ponoc, zdarzaja…
Co do „Ameryki, tak skoncentrowanej na sobie”, w Nowym Jorku, San Francisco i wielu innych miastach spoleczenstwo jest dosc zroznicowane etnicznie i kulturowo, a spektakli roznych stylow muzyki z roznych stron swiata jest o wiele wiecej niz w Polsce
choc i w Polsce jest ich wiele
Lisku odrobinę znam klimat Nowego Jorku, San Francisco zdecydowanie mniej. Nawet jeśli społeczeństwo zróżnicowane etnicznie, pozwoliłam się zastanowić, czy przekłada się to na zainteresowanie muzyką polską. Czy wystarczy wiedza o Polsce jako kraju europejskim (czyli kontynencie, który jest chyba wciąż podziwiany), miejscu urodzenia Chopina – znanego kompozytora, miejscu, z którego pochodzą, być może. koledzy/koleżanki mieszkający w Ameryce, by zachęcić Nowojorczyka do wybrania się na taki koncert? Zwłaszcza przy tak wielu możliwościach, jakie oferuje to miasto. Postrzegam też Amerykanów, przepraszam nie chcę urazić, jako większych snobów niż inne nacje. Czy można wyjść z takiego koncertu i zrobić na innych wrażenie, opowiadając o tym? Wydaje mi się, że kluczem była tu faktycznie rekomendacja Carnegie Hall, dlatego się zdziwiłam i ucieszyłam, że tam.
Nie bardzo potrafie uogolniac w skali polowy kontynentu, a spoleczenstw snobistycznych w roznych krajach jest wiele, choc w kazdym z nich okreslenie co jest in a co outjest troche inne (i czasem zmienne). W spoleczenstwie zanudzonym lubiacym multi-kulti kryterium moze byc „im bardziej niecodzienne tym lepiej” 😆
Na powaznie, mam wrazenie ze okreslenia koncertow wg pochodzenia kompozytorow maja sens glownie w wypadkach gdy w danym kraju i danym okresie wyksztalcila sie jakas specyficzna szkola muzyczna, lub jesli w danym kraju dziala/la grupa kompozytorow i muzykow nie bardzo znanych poza jego granicami. W innych wypadkach koncert okreslony w ten sposob bedzie atrakcyjny, i zapewnie przeznaczony, glownie dla publicznosci zainteresowanej tym krajem z powodu wlasnych z nim zwiazkow, niekoniecznie muzyka.
Co do szerszej publicznosci, watpie czy miejsce urodzenia Chopina moze wzbudzic zainteresowanie polska muzyka; ale np mocna reprezentacja polskich solistow w MET tak 🙂
Dodam jeszcze, że niektórzy polscy kompozotyrzy – Karłowicz, Szymanowski – poradzili sobie, że tak powiem, sami, bez masywnych kampanii patryjotyczno-narodowościowych (przynajmniej nie kojarzę). Może mieli łut szczęścia, że znaleźli się tacy ludzie jak Simon Rattle, którzy tę muzykę popchnęli do przodu.
Ciekawe, że tyle dobrego dla polskiej muzyki zrobili Anglicy.
Dzień dobry 🙂
Nie byłabym taką optymistką jak Gostek. Szymanowski wciąż z trudem się przebija, opowiadał mi o tym Mariusz Kwiecień w wywiadzie z czerwca, jak w paru wypadkach wszystko było już ustalone, żeby wystawić Rogera (oczywiście z nim w głównej roli), po czym teatr zmieniał plany.
Nie jestem też pewna co do Karłowicza – rzeczywiście sobie poradził?
Nie twierdzę, że są wymieniani jednym tchem z Chopinem, ale jednak zostali zauważeni, nie tylko „rocznicowo” – Tasmin Little w 2016 r. nagrała sonatę Szymanowskiego z Piersem Lanem, w 2017 koncerty Karłowicza i pierwszy Szymanowskiego.
Aha – ja patrzę praktycznie wyłącznie przez pryzmat nagrań, nie obecności na salach koncertowych. Jednak takie firmy jak Chandos czy Naxos (Karłowicz) nie są niszowe czy specjalistyczne. Mają światową dystrybucję.
Romku, wiem, że uprościłem – instytucja zarządzająca Carnegie Hall wspiera, organizuje i dba o poziom, tak, ale najpierw musi na to zarobić, więc zarabia. Jak każda fundacja czy stwór fundacjopodobny według ichniego prawa. Chodziło mi o oddzielenie tych dwóch sfer działalności, zdecydowana większość imprez w tym budynku służy zarabianiu i nie ma nic wspólnego z ową częścią szlachetną, a w powszechnym odbiorze jest inaczej, co prowadzi do niepotrzebnej egzaltacji. Wystąpił w Carnegie Hall, wielki sukces i powód do dumy dla wszystkich!!! Co na to Ameryka?! No tak, ja też mógłbym wystąpić, gdybym znalazł jakąś odpowiednią dotację. A tę inicjatywę z muzyką polską i wolnym wstępem nadal i niezmiennie uważam za pożyteczną, miejsce za dobrze wybrane, pieniądze za dobrze wydane. 🙂
Ciekawe, że tyle dobrego dla polskiej muzyki zrobili Anglicy.
Można do tego dodać efekty współpracy IAM z The Sixteen, na przykład. Coś tam jeszcze było z Francuzami w podobnym klimacie. Fundusze polskie, muzyka polska, wykonawca zagraniczny, znany i kompetentny, to chyba niezły sposób na jakąś popularyzację. Pamiętajmy, że to jest nisza w niszy, ale i tam istnieje konkurencja.
W ramach Polska!Music najwięcej było współpracy z Anglikami, bo Ewa Bogusz-Moore, która kierowała tym programem, miała tam najlepsze kontakty – spędziła tam trochę czasu:
http://www.nospr.org.pl/pl/aktualnosci/650/ewa-bogusz-moore-nowym-dyrektorem-narodowej-orkiestry-symfonicznej-polskiego-radia
@Gostek Przelotem ja mam nawet wrażenie, że Karłowicz zyskuje cieplejsze uwagi poza Polską (np. przy okazji recenzji płyt z jego muzyką, które mają szeroką dystrybucję poza Polską) niż w kraju. To mnie trochę dziwi, bo na moje ucho to gdy się słucha jego np. koncertu skrzypcowego czy utworów orkiestrowych – nie ma się czego wstydzić na tle ówczesnej twórczości.
Jeśli idzie o „Króla Rogera” Szymanowskiego to i tak się przecież bardzo dużo udało zrobić: Paryż, Londyn, w 2019 będzie w La Scali. A jak Met nie chce to i strata. Jakoś przeżyjemy.
* mialo być: ich strata
@Dorota Szwarcman, 12 października o godz. 11:26
„Szymanowski wciąż z trudem się przebija” – nie tak dawno w CBC, Paolo Pietropaolo 😉 https://www.cbcmusic.ca/hosts/23221/pietropaolopaolo reklamowal Szymanowskiego jako nieslusznie zapomnianego kompozytora.
@ Lisku najbardziej mi się podoba (i chyba pasuje) kryterium „im bardziej niecodzienne, tym lepiej”:-)
W Ameryce to nie wiem, ale tu, na Powiślu, nazywamy to hipsterstwem. 😎
Wodzu, chodzilo nie o styl wlasny lecz o to co uznaje sie za dostatecznie wyszukana rozrywke, bardziej w stylu Woody Allen’owskich nowojorskich postaci, i byla to proba odpowiedzi na pytanie Frajde czy Nowojorczyk moze udac sie na koncert polskiej muzyki z pobudek snobistycznych 😀
Jesli moge zapytac przy okazji, co to za instrument miedzy wiolonczela a skrzypcami? (widoczny na poczatku i w 33’10)
https://vimeo.com/176842640#t=30m59s
@lisek. https://pl.wikipedia.org/wiki/Serpent_(instrument_muzyczny)
Tak, to jeden z tych mniejszych. Taki jak w wikipedii trochę by zdominował skład widoczny na filmie. 🙂
Lisku, ja też nie o stylu własnym mówiłem (na Powiślu nazywamy to stylówą 🙂 ). Jeśli stylówa jest hipsterską bazą, to chodziło mi o nadbudowę. 😎
Nie, Wielki Wodzu, to jest dokładnie taki, jak w Wikipedii. To jest instrument o delikatnym brzmieniu, tu jest doskonale słyszalny, gra linię basową. Mniejsze – tenorowe – miały inny kształt 🙂
O tak, groźny hipster znad Wisły powraca:-) „Sam”, „Vegdeli”, a już niedługo „Elektrownia Powiśle”, to jego rejony. Atakuje znienacka, oślepiając czerwonym Macintoshem (tak, tak Wielki Wodzu, pamiętam:-). Gdy nie odpowiesz, w jakim nietypowym wydarzeniu ostatnio uczestniczyłeś, wgryza się w szyję niczym wampir, bo hipsterstwo, hipsterstwem, ale nie ma jak soczyście czerwona krew o metalicznym posmaku (kompatybilna kolorystycznie z Mackiem oczywiście).
No, to tyle. Zaczął się właśnie w Muranowie festiwal Bergamana. Właśnie widziałam, po raz pierwszy w życiu, „Siódmą pieczęć”, więc jestem w odpowiednim nastroju do refleksji, jak powyżej. A a propos filmów, to przebrnęłam również przez program WFF i są dwa filmy muzyczne, gdyby ktoś miał ochotę: „Blue note” – tytuł sam wyjaśnia o czym, oraz dokument o Maestro Maksymiuku „Koncert na dwoje”.
To są skutki wyłączania dźwięku w komputerze. Obejrzałem parę sekund filmu niemego, a tam prawie nic nie widać. Masz rację, normalny, to znaczy najbardziej powszechny serpent, po potraktowaniu obrazka filtrami ukazał mi się cały. A trzeba było głośniczek uruchomić. 🙂 Z kolei ten w wikipedii wydał mi się kontrabasowy na pierwszy rzut oka, a nie jest. No cóż, na kalendarzu wychodzi, że już mogę nie wszystko kojarzyć. 😛
Sorry, ale kliknąłem chcąc się wylogować, a tam komunikat, że ze względu na prace TECHNOLOGICZNE chwilowo nie mogę. Znaczy co, jakiś ciąg tam w redakcji uruchomili, z maszynami, transportem wewnętrznym, nadzorem jakościowym i całą resztą? Niedługo nasz osiedlowy hydraulik zacznie mówić o TECHNOLOGII. 😛
Moim najskromniejszym zdaniem…jak ma wypłynąć Szymanowski na szersze wody międzynarodowe, skoro u siebie, w Polsce, jest absolutnie zdominowany przez Fryderyka Wielkiego? Szczerze podziwiam znawców, którzy są w stanie tak płynnie z CHiJE do „małego konkursu” Chopinowskiego, tymczasem duży tuż za rogiem….Do tego każdy szanujący się pianista czuje się w obowiązku (materialnym?) wieźć do Warszawy Chopina właśnie, jak drewno do lasu. Gdzie oddaje się na pastwę najlepszych na świecie (nie wątpię) chopinologów, surowych wielce (co prawda zelżyli nieco od czasów KCH z Sułtanowem, kiedy to, na falach UKF, orzekali, że pianista „ma palce jak kluchy”, wywierając zemstę na, przybyłym, jak koza do woza, „pierwszym świecie” – w ten sposób to dzisiaj interpretuję). No więc Chopin za Chopinem i Chopinem pogania. A jeszcze NIFC buduje to Stemachowe MCM w Żelazowej Woli, gdzie będą zakatowywać tego Fryca przez okrągły rok. PR2, w efekcie, zwiększy zawartość Chopina w Chopinie (o radiu, „Chopin”, ma się rozumieć, nie zapominając).
OK, trochę się wyzłośliwiam. Pewnie inaczej bym śpiewał, gdyby Chopin „z Krakowa” był. A, jak wiemy, było blisko (miejscem w wawelskiej krypcie byłbym skłonny pohandlować).
Wobec takiej (prze)mocy, świeżo zainaugurowany Konkurs im. Szymanowskiego (raz na 5 lat) niewiele tu da, zwłaszcza jeśli PR będzie kładzion po całej linii, jak ostatnio.
Z praktycznego punktu widzenia, jedynym skutecznym remedium wydawałby się „Instytut Kompozytorów Polskich – oprócz Chopina”. Z budżetem porównywalnym do NIFCowego (któren już nie wie, co z tą forsą robić). Najlepiej w „innym mieście”… Żeby subwersywny zamiar zyskał odpowiedni napęd.
Notabene, ciekawe, jak to będzie z Pendereckim „po Pendereckim”. Kiedyś tam. Szczęśliwie, Mistrz i Małżonka, potrafią zadbać o aspekt popularyzatorski. Co im się chwali. Jest też ECM (w terenie…), więc można liczyć na dalsze rzeczy trwanie. Acz inne dzieło, OAB, zespół wiecznie młody i świetnie zapowiadający się, jest zmuszon prowadzić intensywną działalność zarobkową. Raczej nie przelewa się. [Na marginesie: czy rzeczywiście jest to najlepsza orkiestra w mieście? Jakoś tak się utarło…ogólnopolsko].
Tym bardziej, >100 lat…
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=510338576100556&id=372579856224851
Wielkie dzieki!!
Zagladajac pod „serpenty” nawet znalazlam przypadkiem kto na nim gral. Okazuje sie ze to tz serpent angielski lub wojskowy, stosunkowo maly i trzymany poziomo.
(Uciekla mi linka:
http://www.whitecottagewebsites.co.uk/lst/personnel.html )