Nie tylko barok
Dobrze, że recital Jakuba Józefa Orlińskiego z pianistą Michałem Bielem w krakowskim Teatrze im. Słowackiego miał tak urozmaicony program – można było szerzej poznać możliwości śpiewaka.
Na większości swoich występów solowych Orliński prezentuje ostatnio program ze swej płyty Anima Sacra. Tym razem było inaczej. Także dlatego, że repertuar był całkowicie świecki. Pierwszą część („chcieliśmy najpierw państwu pokazać, jak kolorowa jest muzyka baroku” – zapowiedział) wypełniły arie z oper przede wszystkim Haendla (Agrippina, Orlando, Amadigi di Gaula), ale także Giuseppe Marii Orlandiniego, Giovanniego Battisty Bononciniego i Luki Antonia Predieriego. Rzeczywiście we wszelkich nastrojach i barwach. Trochę mnie na początku raziło, że głosowi kontratenorowemu w utworach barokowych towarzyszy fortepian, ale Michał Biel jest rzeczywiście świetny. Obaj artyści mają też podobne poczucie humoru i swobodę w muzykowaniu, porozumiewają się znakomicie, zresztą występują ze sobą od dawna.
Muzykę polską też prezentowali już nie od dziś, ale zwykle robią to za granicą. Orliński zażartował nawet, że trochę mu głupio, bo jeżeli się pomyli w tekście, to za granicą nikt by tego nie zauważył, a tu każdy dostrzeże od razu. Myślę, że to trochę kokieteria, bo dawno już nie słyszałam polskiego śpiewaka o tak nienagannej dykcji. Pierwszy raz usłyszałam w jego wykonaniu cztery z Pieśni kurpiowskich op. 58 Szymanowskiego (na tubie znalazłam jedną – wykonanie z Konkursu Moniuszkowskiego, na którym dostał II nagrodę). Nawet nie przeszkadzało, że np. Lecioły zórazie to pieśń dziewczyńska – w ogóle to nie grało roli, co było tym ciekawsze, że nie było to po prostu piękne śpiewanie, ale też bardzo emocjonalne i zmysłowe. Podobnie zresztą Cztery sonety miłosne Bairda, utwór, wydawałoby się, lekki, łatwy i przyjemny, nawet z pogranicza kiczu. Pamiętam porządne, kulturalne wykonania Andrzeja Hiolskiego czy Jerzego Artysza, ale o wiele bardziej przypadły mi do gustu w tym wykonaniu, w które zostały włożone młodzieńcze emocje.
W uzupełnieniu polskiego programu była jeszcze Jesień Pawła Łukaszewskiego, a na koniec – „bo lubimy zaczynać, ale też kończyć barokiem” – jeszcze jedna aria Francesca Bartolomea Contiego. No i trzy bisy: jeden z płyty, drugi Purcella i wreszcie największy przebój, upowszechniony przez słynny już filmik na YouTube wrzucony przez France-Musique.
Słuchanie Orlińskiego i Biela sprawia tym większą przyjemność, że obaj są naturalni – owszem, odgrywają pewien teatrzyk, ale znakomicie się nim bawią. Technicznych problemów nie odczuwa się w ogóle, wręcz ma się wrażenie, że nie ma w tym wykonawstwie żadnego wysiłku. Jest wdzięk, a także umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością. Jeśli zaś chodzi o publiczność, trochę denerwowały oklaski po każdym utworze, zwłaszcza w drugiej części, w której wykonane zostały dwa cykle. Ale trochę można to zrozumieć, bo widownia była wyciemniona i nie każdy musiał o tym akurat pamiętać.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=JfhK0JHjzHg
Miło było zobaczyć PK na tym – rzeczywiście świetnym – recitalu!
Szkoda, że nie trwał dłużej! 🙂
Bałem się, że Artysta upojony oklaskami wykona coś w rodzaju „dodatku” w złym stylu, coś, co zrobił już w finale koncertu z Arpeggiatą, ale ma poczucie smaku i miejsca!
https://www.youtube.com/watch?v=TsqBijSX4P4
Wolałbym Go z orkiestrą, ale cóż… Wrzucam więc znaną wersję dla przypomnienia…
https://www.youtube.com/watch?v=HMJOcyveDq4
Dzień dobry, dziś święty Walenty 🙂 Nawet w pociągu dziś dostałam walentynkę w postaci czekoladki. To i ja wam tu wrzucę małą walentynkę. Pisałam tu powyżej o Czterech sonetach Bairda i właśnie przyszedł klip zapowiadający nową płytę Szymona Komasy:
https://www.youtube.com/watch?v=uVWhXO5T7C4&utm_source=Og%C3%B3lna+Klasyka&utm_campaign=2ddd14accc-EMAIL_CAMPAIGN_2019_02_14_11_05&utm_medium=email&utm_term=0_fd93788058-2ddd14accc-190216413
Płyta zapowiada się atrakcyjnie, głos piękny. Ale to jest wykonanie właśnie, jak pisałam wyżej, „kulturalne”, w tradycji Hiolskiego i Artysza. Jestem za, jednak bardziej żywe było dla mnie wykonanie Orlińskiego, świetne aktorsko, oddające nostalgię. Nawiasem mówiąc, klip jest troszkę bez sensu, bo sonet mówi o rozłące, a tu na początku nijakiej rozłąki nie widać… No, chyba że kiedy wraca z tego biegania, ale wtedy już jest prawie po sonecie 🙂
Ach, dziś Walentynki, zupełnie zapomniałam, bo nigdy nie obchodziłam. Ale to miłe:-)
Wracając jeszcze, J.J. Orliński poza tym, że jest dobrym muzykiem, jest przecież wielowymiarowy. Myślę, że to często przywoływane, bardzo nietuzinkowe, zainteresowanie break dance, pomaga. Nie mamy tylko wychudzonego, albo, częściej spotykanego, papuśnego śpiewaka, ale młodego, przystojnego, o zapewne pięknym ciele. To pewna nowa jakość. Myślę, że „morza siwych głów’ na salach koncertowych, również z tego powodu, bardzo zachwycone.
A odchodząc, ale, wyjątkowo, tylko odrobinę od tematu, podzielę się moją ulubioną płytą w ostatnim miesiącu, czyli „Winterreise”, śpiewane przez Juliana Prégardiena. Trudne zadanie sobie postawił… Co można zrobić, gdy jest się synem sławnego ojca, który nagrał te pieśni kilka razy, nagrać inaczej? Też nie do końca, bo i tę wersję – interpretację kompozytorską – instrumentację Hansa Zendera –ojciec nagrał. Christopha jednak nie słyszałam, Julian mnie w tym śpiewie bardzo intryguje. Podoba mi się jego temperament, doskonale wyczuwa kontrasty muzyczne stworzone przez Zendera, wielobarwny głos; raz drapieżny, a raz aksamitny, a z taką dykcją nie slyszałam, żeby ktoś śpiewał, nawet kantaty Bacha.
Jak zwykle mam mieszane uczucia. Bardzo ładnie, tak, poszukiwanie mniej znanego repertuaru, praca nad głosem (zmiany rejestrów, jeszcze dwa lata temu bardzo denerwujące, są już prawie niesłyszalne), ale te recitale z fortepianem… Nawet z niekonwencjonalnym akompaniatorem, fortepian to tylko fortepian. Śpiewając z fortepianem trzeba każdą tonację utemperować i to się utrwali, zwłaszcza, jeśli większość czasu zajmują te recitale, obojętnie jak piękne, a z prawdziwym zespołem śpiewa się od święta. A może nie, może to wyjątkowy twardziel, zobaczymy. 😎
Płyta Komasy już jest. Początek – Chopin, Moniuszko – taki sobie. Kolejne numery podobają mi się dużo bardziej – mogli się skoncentrować na repertuarze późniejszym, zamiast robić taki groch z kapustą 🙂
O, to jeszcze będzie prawie na temat, o różnicy między wykonem „kulturalnym i tradycyjnym”, a graniem i śpiewaniem. 🙂
Przypadkiem wczoraj przypomniała mi się taka stara hiszpańska piosenka, znana może szerzej z powodu, że Liszt napisał na niej jeden ze swoich hałaśliwych, średnio sensownych wyłamywaczy palców. Rozejrzałem się po jutubie i jest wykon kulturalny, proszę bardzo, z fortepianem i bardzo kompetentnym tenorem:
https://www.youtube.com/watch?v=Z9CKpJQJBks
Ślicznie. A obok jest prawdziwe granie, z jajami, że tak powiem:
https://www.youtube.com/watch?v=pRxjcObAknQ
Żeby było weselej, ten pan tenor jest podopiecznym fundacji Cecylii, promującej rozmaite talenty. Chyba sporo pracy przed nimi.
Bądźmy jednak sprawiedliwi. Ów kulturalny wykon z fortepianem jest i tak o kilkanaście półek wyżej, niż standardowa stęchlizna szkoły muzycznej najwyższego stopnia, na przykład:
https://www.youtube.com/watch?v=RXZUtNGANwA
oraz szereg podobnych, gdyby ktoś myślał, że dziadowskie koncerciki po kościołach i domach kultury to wyłącznie polska specyfika. Tu nawiążę jeszcze do wczoraj omawianego artykułu z NYT – rzekomo młodzi, amerykańscy falseciści tam przywołani to właśnie amerykańska specyfika tego rodzaju. Autor albo nie ma pojęcia, albo pisze pod gust przeciętnego kowboja. Raczej to drugie, mam nadzieję taką w każdym razie. 😎
Hoko, masz tam jakiś kalendarz? Na kogo w 2019 roku idą dotacje? Proszę mi tu nie udawać naiwnego. 🙂
Aaaaa… to o dotacje chodzi… To nie wiedziałem.
Ale to dziwne, że „Między nami nic nie było” udało się przemycić. Dziś już by chyba nie dali dotacji 😀
No to sobie zapamiętaj – jak w branży muzycznej nie wiadomo o co chodzi, zawsze chodzi o dotację. 😛
Jak mowa o Die Winterreise – nie kupilem (na razie) biletu, bo nie mam przekonania do tego rodzaju przerobek:
Philippe Sly & Le Chimera Project: Winterreise. A fresh theatrical take on Schubert’s final masterpiece – 24 songs based on poems by Wilhelm Müller that recount the tale of a lonely traveller who ventures on a winter journey in the snow to rid himself of his lost love. Philippe Sly’s version is dramatically staged and lit, and includes an on-stage ensemble with all musicians playing from memory. 😮
https://www.youtube.com/watch?v=LqGK7j1M_SU
Nie wiem, czy ktos z Areopagu cos o tym slyszal?
Ja się wprawdzie nie zaliczam do tego Aero…, no, to chyba nie jest obraźliwe? Tak tylko pytam. No więc nie słyszałem i było dobrze, teraz już usłyszałem i znów musiałbym sprawić przykrość, gdybym napisał co sądzę. 😛
Może zamiast tego podsunę pomysł na promocję kultury polskiej za granicą. Moniuszko w wersji klezmerskiej – klarnet, szkszypce i syntezator marszczony. W Ameryce to kupią, będą dulary dla artystów i wszyscy będziemy mogli być dumni. Tylko z tym graniem from memory może być problem, jeśli rozważamy absolwentów szkół, oni nieprzyzwyczajeni. 😎
Szksypcze, jeśli już 😈
Tak? I może jeszcze wola boszka? 🙂
A właściwie czemu nie 😆
@ Schwarzerpeter
Dzieło przestaje być własnością autora, gdy jej upublicznia. Każdy ma prawo do dowolnej interpretacji. Myślę, że ta, którą zapowiada załączony przez Pana fragment, ma służyć popularyzowaniu. Jest łatwiejsza w odbiorze muzycznie i poprzez grę sceniczną, dla osób, którzy przyjdą posłuchać grupy klezmerskiej a czystej muzyki klasycznej już niekoniecznie. Nie oburza mnie to, może przyciągnąć do posłuchania prawdziwego utworu. Uczestniczyć w tym jednak bym nie chciała.
Orliński ma swietny glos, ale jakos nie potrafie dosluchac sie w jego spiewie uczuc. Co prawda to tylko youtube…
Na moje ucho pieśniom Schuberta służy minimalizm, a takie rozbuchane aranżacje wypadają pretensjonalnie – bez względu na to, w która stronę idą.
Sly lepiej by to nagrał z gitarą. Wydana parę lat temu składanka jest całkiem przyjemna.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=2gINf2Hy0as
@Hoko
Kontra:-)
https://www.youtube.com/watch?v=cuUTA1Qzqxg
PS W moim wcześniejszym wpisie powinno być „dla osób, które”.
To jest, Lisku, ciekawa obserwacja i potwierdza moje wrażenie na żywo, z odległości może 5 metrów i z piszczącym fanklubem żeńskim za plecami (fanklub męski nie piszczał, to muszę przyznać). Raczej więc Giulio Cesare, a nie Rinaldo. Nie każdy musi, prawda? 😛
Frajde, masz rację oczywiście z punktu widzenia teorii komunikacji, ale z punktu widzenia prawniczego to trochę inaczej wygląda. 🙂 Na szczęście (dla naszych artystów) nikt nie wykonuje praw osobistych Schuberta, a on sam, jak wiemy, nadal nie żyje.
A ja właśnie tym razem zupełnie inaczej odebrałam go na żywo – zwłaszcza w Szymanowskim i Bairdzie. Na płycie wydawał mi się trochę jednostajny, na koncercie już nie.
Philippe Sly to niezwykle utalentowany śpiewak. Może sobie poszaleć, bo tak też umie :
https://www.youtube.com/watch?v=6Xu_ZRs8aE8
Pobutka (zainspirowana wczorajsza)
http://www.youtube.com/watch?v=hPMl2-DFmuA&t=0m55s
Teraz już nie jest taki cherubinek i głos mu jeszcze okrzepł:
https://www.youtube.com/watch?v=HuxCzbasu3Y
Miło widzieć PMK! 🙂
Wlasnie sluchajac Philippe’a Sly (dzieki Schwarzerpeterowi i Hoko, bo nie znalam go, a od wczoraj wyszukuje jego rozne nagrania) myslalam o slowach PMK, ktory kiedys napominal tu ze trzeba slyszec i czuc ze spiewak rozumie o czym spiewa 🙂
No właśnie. Ale ja mam jeszcze z czym innym problem. W moim odczuciu wielu pieśniom Schuberta bliżej do Mahlera niż do takich klimatów kalsyczno-romantycznych. W Winterreise ma być prawdziwy mróz, brud, ciemnica… Pregardien w tym nagraniu z gitarami na pewno wie, o czym śpiewa, i doceniam artystyczny i estetyczny kunszt, ale emocjonalnie nic mnie to nie rusza. Ot siedli sobie przy kominku, w ciepłych papuciach, popijają winko i śpiewają stare bajki, którymi nikt tak naprawdę się nie przejmuje 🙂
Zgadzam się i nie zgadzam się. Wydaje mi się, że „mróz, brud, ciemnica”, to jednak stany bliższe romantyzmowi z jego umiłowaniem eksploracji natury, doświadczaniem grozy. Tak interpretując, śpiew Sly’a będzie odzwierciedlał ten klimat.
Te dwa wykonania są jednak trudne do porównania. Pregardien, moim zdaniem, bardziej zajmuje się jak najwierniejszym oddaniem emocji, zawartych już w samym tekście. Język i znaczenia są dla niego ważniejsze niż nastrój.
No ale ja właśnie u Pregardiena nie bardzo czuję związek interpretacji z tekstem – na poziomie konkretnych zdań. Tam jest sam nastój, ujęty wąsko i sztywno w karby estetyki. Odnoszenie się do treści i znaczeń to dla mnie różnicowanie najrozmaitszych niuansów, zawieszenia głosu, zmiany dynamiki, w takiej najniższej, osobistej i intymnej skali, jak w rozmowie, naturalnie, z ekspresją, ale bez pozy. Tymczasem u Pregardiena to jest trochę jak publiczne przemówienie, jakaś relacja z zewnątrz 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=i6_iZmURMR4
Rany, co za pogłos. Ale w sumie ciekawe 🙂
Z Winterreise jest w ogóle o tyle kłopot, że to historia napisana w pierwszej osobie, a więc już na pierwszy rzut oka osobista. I owszem, można pięknie – głosowo, a nawet ze zrozumieniem (w końcu dla Juliana jest to język ojczysty, trudno, by nie rozumiał tekstu 🙂 ) – dystansować się od tej historii, ale wydaje mi się, że jednak to błąd. Choć i to może się bardzo podobać.
Pamiętam, jak kiedyś dyskutowaliśmy (z bardzo żywym udziałem PMK), jak powinna być wykonywana partia Ewangelisty w pasjach Bacha – czy ma być emocjonalnym uczestnikiem wydarzeń, czy też opowiadać pewną historię. Moim zdaniem tu sytuacja jest odwrotna: Ewangelista jest świadkiem, powinien wykazywać empatię, ale pełni raczej rolę kronikarza.
Bohater cyklu Schuberta jest podmiotem wydarzeń, więc nie bardzo może być tylko opowiadaczem. Zwierza się z tego, co sam przeżywa.
Furlanetto najlepszy na płycie. Na tubie jest jeszcze cały koncert z przyzwoitym dźwiękiem, ale wykonanie momentami takie, powiedziałbym, koncertowo-przypadkowe.
Na Pobutkę jeszcze inny Schubert
https://www.youtube.com/watch?v=rZWhT6JINFE
O tak, pamiętam 🙂
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/03/11/schubertiada-z-korba/
„Rany, co za pogłos.” 😮
No, to mnie juz nie pozostaje nic innego, tylko lecieć do kasy i kupić bilety! 😉
Dziekuje za komentarze. 😀
To już było parę dni temu, ale nie miałam za bardzo czasu, żeby napisać. Jestem trochę bezradna, bo nie mam odpowiednich narzędzi, by przekazać, że śpiew Prégardiena naprawdę bardziej mnie przekonuje. Nie chcę wyjść na ślepego Germanofila, bo nim nie jestem, choć, zdaje się, dużo pisałam ostatnio o Niemczech na tym blogu. Jestem jednak pewna, że w „Winterrreise” język, jego świadomość zwłaszcza fonetyczna ma olbrzymie znaczenie. Podmiot liryczny przedstawia swoje emocje tu i teraz, wynikające ze znaczeń poszczególnych słów w tym tekście, ale też te słowa muszą wybrzmieć i odwołują do innych słów i tesktów. Najchętniej bym napisałam, że Prégardien wyssał to z mlekiem… (choć ten piękny zwrot ma obecnie złą prasę).
Może moglibyśmy się pogodzić w śpiewie Bostridge’a? Choć nie jest Niemcem, dla niego świadomość języka też ma bardzo duże znaczenia, a jednocześnie jest tak inteligentny i oczytany, że umieszcza „Winterreise” w kontekście epoki.
A wracając do płyty (Prégardiena), to, to jak gra tam orkiestra – Deutsche Radio Philharmonie – to jest prawdziwy majstersztyk. Niesamowita selektywność intrygujących dźwięków, ale i piękne sola instrumentów To jedna z niewielu płyt, gdzie słuchając, mam wrażenie, jakbym siedziała na sali koncertowej (to pewnie też zasługa nagrania). I to chyba jedna z tych płyt, gdzie nośnik ma znaczenie. Wydaje mi się, że w streamingu ta głębia może zanikać.
Nikt nie mówi o ślepych – każdemu pasuje co innego, kwestia upodobań. A tu tylko staramy się powiedzieć, dlaczego podoba nam się to, a nie tamto 🙂
Bostridge u mnie notuje średnio. Gura i Kaufmann, ci mogą być. Ale przed nimi Christine Schafer 🙂
No i to:
https://www.youtube.com/watch?v=goE5AgXEu3E
Tak tak, tylko wolałam zgłosić to zastrzeżenie, żeby nie było, że ciagle bezrefleksyjnie upieram się, czy to przy Niemcach czy niemieckim. Choć akurat w przypadku „Winterreise” dość się upieram.
A pan załączony, niestety, nazistą był, takim chyba oddanym sprawie mocno? Ciekawie śpiewa to „Winterreise”, też zważywszy na okoliczności, bo to chyba 1945, no ale cóż z tego…
Kaufmann, ten Kaufmann? Muszę posłuchać. Postrzegam Kaufmanna raczej jako Don Giovanniego, więc nijak mi do tego mroku i rozpaczy nie pasuje:-)
Frajdo, ale przynajmniej tego paskudnego hitlerowca kara boska nie ominęła (zmarł w następstwie wypadku samochodowego niecałą dekadę po tych schubertowskich sesjach).
Jeśli idzie zaś o Kaufmanna: wiem, że w Das Lied von der Erde robił także – nie wiedzieć po co – za barytona, ale żeby aż Don Giovanni? Tylko nie to!
Chyba że chodzi Ci o donżuanerię w realu 😉
Przecież to tenor, więc prędzej Don Ottavio 😆
Ścichapęku tak, chodziło mi przede wszystkim o donżuanerię w rzeczywistości. Choć, wiesz…”Don Giovanni” jest jedną z nielicznych oper, które znam i tak chciałam… zabłysnąć:-) No i ładnie zabłysnęłam, bo byłam pewna, że Kaufmann śpiewał w niej główną rolę (ta, o której mówię, to było chyba live z Monachium parę lat temu) Zatem na temat oper milczę, jak to czyniłam do tej pory:-)
Przytoczę tylko anegdotę, którą opowiedziała mi koleżanka w operach rozmiłowana, po świecie w tym celu podróżująca i ten blog też czytająca. Na koniec któregoś występu, po licznych owacjach dla wyżej wymienionego, nagle na sali zapadła cisza a następnie wszyscy zaczęli chichotać. Kaufmann, stojący na scenie, nie wiedział o co chodzi. Po kilku chwilach, wyłoniła się wprost przed nim zakochana wielbicielka, wręczając bukiet czerwonych róż. Nie widział jej, bo przez całą salę „szła” do niego na kolanach., by uzyskać efekt końcowy. Widziała za to cała sala. Nie jestem pewna, czy nie opisywałam tu tego wcześniej, ale nie szkodzi, to jest nie do wiary… Trochę straszne, trochę śmieszne.
I jak ktoś taki może potem śpiewać – utożsamiać się ze zranionym, porzuconym wędrowcem…
No i potem dostajemy takiego Mahlera „dwa w jednym” – narcyzm w pełnej krasie.
Swoją drogą: tym lepiej teraz rozumiem, na jakiej zasadzie niejaka Kristine Opolais może robić za gwiazdę pierwszej wielkości. Po prostu chodzi w pakiecie z bóstwem 😛
Ale przecie Kaufmann nie pierwszy, za którym fanki biegają, wśród śpiewaków nie jest to znowu takie nadzwyczajne.
A i artystów, którzy biorą się za repertuar nie dla nich stworzony, też multum – zwłaszcza w dzisiejszych czasach, toż to niemal norma. Tylko nie wiadomo, czy więcej tu winy samych artystów, czy rozmaitych menedżerów, którzy szukają okazji, by na tych pierwszych jak najwięcej zarobić. Kaufmann w Mahlerze nie jest taki ostatni, poczekajcie, niech jakiemuś inteligentnemu menedżerowi z dużej wytwórni przyjdzie do głowy, ażeby wykorzystać w tym repertuarze Bocellego 🙂
Zresztą, z drugiej strony, mnie Kaufmann najbardziej śmieszy we włoskich pieśniach i piosnkach – na Dolce Vita to już momentami kabaret.
Ani ostatni. Wiadomo.
A w wypadku Andrei B. o małej wytwórni mowy być przecież nie może… Choć tutaj istnieje przynajmniej pewność, że nie zaśpiewa obydwu partii 🙂