Dwójkowe Dni Jazzu
Międzynarodowy Dzień Jazzu przypada 30 kwietnia i obchodzony jest od 2013 r. Dwójka uczciła go – rozszerzywszy na dwa dni – koncertami w Studiu im. Lutosławskiego, z transmisją bezpośrednią na antenie.
15 lat temu siedziałam na Placu Zamkowym na tym koncercie – dużo się tam działo, choć szkoda mi było, że nie słucham raczej programu berlińskiego (na pewno bardziej by mi odpowiadał), ale i tak najważniejsze było czekanie na północ i na Odę do Radości. A potem już można było bankietować – co mnie bardzo rozbawiło – w rosyjskiej knajpie prowadzonej wówczas przez Gesslerową na rogu Świętojańskiej (dawno już nie istnieje). Przechowuję na pamiątkę tego dnia plakietkę VIP z tego koncertu, a także, z wcześniejszych dni, niebieski znaczek z wiadomymi gwiazdkami i napisem „tak! w referendum”. Ale piętnastą rocznicę tego wydarzenia obchodziłam słuchając na pewno ciekawszej muzyki.
Poniedziałkowy koncert rozpoczął się występem Futoma Ensemble – nie wiem, dlaczego akurat tę nazwę wybrał znakomity perkusista Miłosz Pękala (HobBeats Duo, Kwadrofonik) dla firmowanych przez siebie – w różnym składzie – projektów. Tym razem szyld ten posłużył projektowi nowej interpretacji pamiętnego debiutu Jerzego Miliana – płyty Bazaar z 1969 r. W lidera na wibrafonie (i marimbie) wcielił się właśnie Miłosz Pękala, towarzyszyli mu Ksawery Wójciński na kontrabasie i Macio Moretti na perkusji, który dwa lata temu również na Dwójkowym święcie jazzu jako lider zespołu Mitch & Mitch firmował uwspółcześnienie innego, późniejszego o kilka lat albumu Miliana (nagranego już z założoną przezeń Orkiestrą Rozrywkową PRiTV w Katowicach). Do energii typowej dla lat 60. muzycy dodali własną i była to mieszanka piorunująca. Do tria dołączali też w niektórych utworach Joanna Halszka Sokołowska (głos) i Tomasz Duda (flet) – tak jak na oryginalnej płycie, w której jako goście uczestniczyli członkowie NOVI Singers Ewa Wanat i Janusz Mych (tyle że ten ostatni na flecie).
Drugą część wypełniły inne wspomnienia – lat 90. w Bydgoszczy, gdzie równo ćwierć wieku powstał klub Mózg, który wraz z Trójmiastem był kolebką kierunku zwanego yass. Z yassu wyrosły później inne ciekawe sprawy, tym razem jednak mieliśmy wrócić do korzeni pod wodzą ojców założycieli – Jerzego Mazzolla i Sławka Janickiego, do których dołączyli młodzi muzycy, ale nie tylko. Wykonali oni improwizację, która właściwie równie dobrze mogłaby zaistnieć na Warszawskiej Jesieni, a znamienne tu było zaproszenie warszawskojesiennej ikony – wybitnego pianisty-improwizatora Szabolcsa Esztenyi’ego. Dla spragnionych lżejszych wrażeń nie było to łatwe, ale cóż, za bezkompromisowość się płaci…
Wtorkowy koncert to już był po prostu piękny jazz. Główni bohaterowie to także jubilaci – bracia Marcin (kontrabas) i Bartłomiej (perkusja) Olesiowie obchodzą właśnie dwudziestolecie działalności. Grywali już w różnych składach, czasem też sami w duecie. W pierwszej części zaprezentowali swój nowy projekt w hołdzie Joemu Zawinulowi, do którego doprosili Piotra Orzechowskiego – Pianohooligana (zawsze mnie bawi ten pseudonim, bo to pianista wrażliwy i subtelny, a nie żaden chuligan). Okazało się, że znakomicie pasują do siebie – Olesiowie zwykle pięknie i delikatnie rzeźbią w dźwięku i tkają swoją muzykę, a Orzechowski potrafi się tu świetnie dostosować. Wzięli na warsztat twórczość Zawinula z początków Weather Report, ale bez elektroniki, tylko z akustycznym fortepianem; szczególnie ciekawe były nawiązania do europejskiej awangardy. Nagrali również ten program studyjnie, można się więc spodziewać dobrej płyty.
Nie wiadomo, czy utrwalona zostanie też druga część koncertu – program Polish Jazz Requiem, złożony z utworów, które jedni muzycy poświęcali pamięci innych, np. Tomasz Stańko Krzysztofowi Komedzie, Krzysztof Komeda Johnowi Coltrane’owi, Andrzej Przybielski Jackowi Bednarkowi. Tym razem do braci dołączyło trzech muzyków grających na instrumentach dętych: trębacz Wojciech Jachna i saksofoniści Irek Wojtczak i Bartłomiej Prucnal. Oczywiście różniło się to bardzo od oryginalnych wersji i to dobrze, choć np. w przypadku Nighttime-Daytime Komedy żal mi było szczególnych, wyrafinowanych harmonii głównego tematu, bardzo tu uproszczonych. Ale też wzruszyło mnie, że Stańko jest zawsze do rozpoznania, ten szczególny rodzaj budowania tematów, ni to chorałów, ni to recytatywów. Trębacz, choć ma całkiem inną barwę, próbował też momentami oddać charakterystyczne niby-tryle Stańki, które są w tej muzyce jak podpis.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=sOFpzi14S9c
Dzien dobry !
Miłosz Pękała urodził sie w Rzeszowie, Futoma to miejscowość na głębokim Podkarpaciu, jakieś 20 km jeszcze na południe od Rzeszowa, podejrzewam, ze to moze być trop 🙂 pozdrawiam
No coś podobnego, rzeczywiście! Może i tak.
Fajna Pobutka 🙂
Zwłaszcza, że Futoma jest bardzo mocna w branży muzycznej i słynie z cymbałów. 😎
Jak gminna wieść niesie, Futoma produkuje (słynne na całym świecie) futomaki 😉
😆
Faktycznie brzmi ta nazwa z japońska…
Dzień jazzu się trochę wydłużył – na dzisiejszym koncercie w Operze Narodowej z okazji naszego 15-lecia w UE. Jimek (Radzimir Dębski) zrobił efektowną kompilację najbardziej znanych standardów; co rozpoznało się temat, nadchodził kolejny. Nazwał ją Historia jazzu, a fakt jej obecności na tym koncercie uzasadnił tak: Unia to dla nas wolność, a symbolem wolności jest właśnie jazz.
Orkiestrę – NOSPR – po prostu podziwiałam, bo przecież to nie jest big band, choć coraz częściej zdarza się jej towarzyszyć wybitnym jazzmanom w swojej siedzibie. Przedtem Jimek zaprezentował własną kompozycję orkiestrową pt. Crux – dość eklektyczną, zaczynającą się od nawiązań do młodego Pendereckiego, później były różne rzeczy, nawet dość hollywoodzkie akordy. Napisane jednak zręcznie na orkiestrę. Młodzi wielbiciele tradycyjnie piszczeli i stali, ale nie było bisów.
A w pierwszej części Łukasz Borowicz dyrygował Polonezem z Pana Tadeusza Kilara oraz czwartą częścią IX Symfonii Beethovena – trochę dziki pomysł, ale w końcu nie miał to być koncert o końca poważny. Wielki podziw zwłaszcza dla Joanny Freszel, która dała radę sprawnie wyśpiewać wszystkie te tortury, jakie Becio zafundował sopranowi. Reszta też w porządku. Trochę się parę razy rozeszło – na tak dużej scenie można się wzajem nie słyszeć.