Niech żyje chucpa
Wyszła pierwsza płyta Ingolfa Wundera w Deutsche Grammophon – w piątek była premiera wydania na rynek polski. Koledzy w gazetach codziennych już zareagowali tutaj i tutaj. Są i krótkie wypowiedzi pianisty. Ale wszelkie granice przekracza wywiad zamieszczony w książeczce dołączonej do płyty – tekst wyłącznie po polsku, rozmowę przeprowadził niejaki Jürgen Otten (chyba to autor tej pozycji).
Wywiad zaczyna się od wstępu, oto jego początek: „Drudzy będą pierwszymi: w ten sposób można w skrócie podsumować wyniki Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w 2010 roku. Wszyscy eksperci jednoznacznie wypowiedzieli się, że nie Julianna Awdiejewa, nominalny zwycięzca konkursu, tylko austriacki pianista Ingolf Wunder zasłużył na pierwszą nagrodę”. W wywiadzie również pada niemal jednobrzmiące z tym zdaniem pytanie: „Wszyscy fachowcy twierdzili jednoznacznie, że zasłużył Pan na zwycięstwo. Czy dotarły do Pana te pogłoski wokół Pana osoby i domniemanej błędnej decyzji jury?” Wywiadowany pozwala sobie odpowiedzieć: „Tak, nie było możliwe, tego nie usłyszeć [interpunkcja oryginału, DS]. W Polsce był to skandal – mówiono o największym od czasów Pogorelicha. Ale ja próbowałem nie zajmować się tymi dyskusjami”.
Otóż NIE, NIE I NIE. Nieprawdą jest że „wszyscy fachowcy twierdzili jednoznacznie”, że Wunder powinien wygrać. Jesteście tu wszyscy świadkami tego, że ani przez sekundę tak nie uważałam i nie byłam w tym zdaniu bynajmniej odosobniona. Więcej, cały czas odnosiłam wrażenie, że Wunder jest sztucznie windowany. Jak było, mogliśmy obejrzeć w konkursowej punktacji. Według jego konkursowych osiągów nie należała mu się moim zdaniem nawet II nagroda. O wiele lepszy był Trifonov – teraz już także zwycięzca Konkursu im. Rubinsteina; ciekawe, jak mu pójdzie na Konkursie im. Czajkowskiego (grał wczoraj I etap – słyszał ktoś?).
Ale przedstawiciele Deutsche Grammophon przyjechali już ponoć nastawieni na to, że Wunder wygra i od razu pewni, że to z nim będą współpracować. Bardzo byli zaskoczeni, kiedy nie wygrał. Kto ich urobił? Jak widać, z planów nie zrezygnowali, wzięli go. Ciekawam, jak na tym wyjdą.
A sama płyta? Słuchając jej otwierałam oczy coraz szerzej. Gdzie ten spontaniczny Ingolf z konkursu, zdobywający publiczkę temperamentem i efekciarstwem? Ta płyta jest stateczna, jakby grał starszy pan – może chłopak chce naśladować papę Harasiewicza? Wszystkie tempa wolne, żadnych zaganiań i galopowań (a to przecież był zawsze jego znak rozpoznawczy). Jak nie podobało mi się – poza finałem – bałaganiarstwo jego konkursowej gry, tak ulizanie i porządnictwo jego nagrania po prostu śmiertelnie mnie nudzi. Na płycie jest Sonata h-moll, Polonez-Fantazja, Ballada f-moll i Andante spianato i Wielki Polonez. Z ulgą wyjęłam płytę z gramofonu.
Pianista nie zgodził się, by na „niebieskiej płycie” NIFC znalazła się Sonata. Teraz już wiadomo, dlaczego. Ciekawam, co wunderomani powiedzą na tę płytę. Jeśli ktoś jest fanem samej postaci, zapewne przyjmie od niego wszystko. Jeśli był zwolennikiem jego produkcji konkursowych, może być bardzo rozczarowany. To po prostu nie ten sam pianista. Trzeba przyznać, że aby stać się aż takim kameleonem, potrzebne są duże umiejętności i giętkość. Ale kim jest prawdziwy Wunder i o co mu chodzi – nie wiadomo.
Komentarze
Pani Kierowniczka to się sama prosi. Do rana tu będzie ze trzech oburzonych. 😈
Lubie Wundera, nie jestem oburzona. CD raczej nie kupie, poslucham jak bedzie w radiu. Moze artysta nie nadaje sie do nagran? To jak bycie aktorem nie kazdy bedzie dobrym, nie kazdy nadaje sie na radiowca czy na bycie aktorem z zcieciem komediowym.
Dzień dobry
Trifonov już w drugim etapie – co zważywszy poziom jego gry w I etapi (pozycje 6-11 w spisie utworów z tego dnia konkursowego):
http://vimeo.com/25286482
oczywiście nie dziwi. Mephisto Walz (który kończy jego występ w I etapie) nie tylko słuchać , ale i oglądać koniecznie. Jakim sposobem pod własnej produkcji prysznicem dojechał do końca – nie mam pojęcia. Barcarola najmniej mi przypadła – poszło jakoś w klimat ballady, puls jakoś chwilami zatracany, trochę tej esencji barkarolowatej (jak dla mnie ) za mało. Jako całość – podziw, ale bez ekscytacji.
Próba wyciągnięcia pojedynczych wykonań ze strony konkursowej – patrz reklama Media Markt.
Płycie Wundera będzie poświęcona cała przyszła (26.06) Płytomania. O co chodzi Wunderowi? – na mojego czuja o jedno: o sukces. Dziecko swoich czasów.
No i przynajmniej wiadomo, kiedy dwójkowy Trybunał zajmie się w końcu klawiszowcami – jesienią. Biorąc na wokandę sonatę h-moll. Rzecz jasna Liszta.
Strasznie mnie tytuł w oczy gryzie. Pewnie to zapalenie spojówek…
Mephisto Waltz w wykonaniu Trifonova na pierwszym etapie konkursu Czajkowskiego
http://vimeo.com/25288477
Pobutka.
Konkurs wzbudził wielkie emocje. Teraz wracają. Wunder w finale był chyba niezły, ale to za mało na cały konkurs. Avdejeva zrobiła na mnie dużo większe wrażenie. Nawet, gdy budziła sprzeciw, czymś zawsze imponowała. Rosyjska dominacja była niesamowita, może i to trochę przekory wzbudzało i premiowanie innych. Czytałem parę wywiadów z Wuderem i te już budzą zażenowanie ze względu zarówno na odpowiadającego jak i pytających. A opinia o prawdziwym zwyciężcy się rozpowszechnia.
Aha, o co chodziło Wunderowi? Ponoć o powrót do wzorcowego, zgodnego z polską tradycją, wykonywania utworów Chopina, które na podstawie tej płyty będzie można traktować jako punkt odniesienia. W następnych nagraniach dopiero pokaże, jak to można zagrać inaczej, w domyśle. Nie mam tutaj tego wywiadu, ale wśród twórców tego kanonu, na który Wunder się powołuje, jest Rubinstein i chyba Horowitz. Nie wątpię, że Horowitz, choć chyba nie miał specjalnych związków rodzinnych z Polską (może dzieciństwo w Berdyczowie mżna tu zaliczyć), mógł mieć wpływ na wykonywanie u nas Chopina. Ale jak pogodzić Horowitza z Rubinsteinem? Obaj byli gigantami, ale przecież bardzo się w interpretacji Chopina różnili.
Czyżby Wunder chciał ich zintegrować własnym wykoaniem… To już przekracza wszelkie granice autoreklamy i megalomanii. Szczególnie dla melomanów.
Ah, Danił, mój szopenowski faworycie – już po pierwszym etapie
Sądząc po Mefisto – będzie wieniec
Znowu musze się wyłączyć na kilka dni – do Hamburga trza dienstlich fahren
Jeszcze przed krakowskim wpisem niejakiego – zapomniałem nicka tego gościa – nabyłem plecaczek (podobny) z normalnej skóry (ooo), no bo gdy gorąco – czyli bez marynarki – to niby gdzie mam upchnąć portfel, notatnik, telefon, aparat, netbook, kluczy ze trzy pęczki. W 2 kieszeniach spodni ?
PK ! Mnie to gila (jak powiada mój kolega) !
Spostrzegłem, że teraz na panie niecięzkich obyczajów (poprzednie wpisy operowe) wróciła nazwa kurtyzana, czyli – Rokokowa Kokota
Dzień dobry,
niezłą robotę zrobił nasz przyjaciel andrusz – dziękujemy 😀
ewkas – witam. Tak, wiem, co gryzie – chucpa przez ch. Już tu chyba kiedyś o tym wspominałam, ale mnie z kolei gryzie ewidentny błąd ortograficzny, jaki popełniono przy polskiej transkrypcji tego hebrajskiego słowa, które w oryginale ma na początku twarde „ch”. Jeśli Wam bardzo zależy, mogę poprawić 😈
Panu Chevalier odpowiem osobno, ale najpierw może rzeczywiście lepiej przeniosę jego komentarz pod wpis poświęcony Capelli, żeby znów nie było na 120 tematów pod tym samym wpisem.
No i super. Po prostu super.
Mam ci ja tę płytę, a jeszcze nie miałem okazji przesłuchać, i teraz odbiór będę miał skażony… 👿
Interpunkcja, hmmm… 👿
Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale recenzje pp. Marczyńskiego i Hawryluka raczej nie są złe.
Czy drugie zdanie z wpisu PK zdaje się sugerować, że Marczyńskiemu i Hawrylukowi ta płyta też się nie podoba?
Przedstawiciele DG z pewnością wyjdą „na swoje”. Tak to już w tym dzisiejszym szołbizie jest. Uporczywa, może nawet agresywna (jak kiedyś w przypadku np. Magdaleny Kożeny) reklama zrobi swoje. Jak działają, kogo biorą teraz na tzw. ekskluzywne kontrakty wytwórnie płytowe to osobny temat. DG, moim zdaniem, przoduje w absurdalnych decyzjach w rodzaju płyt Patricii Petibon czy takich tam.
Gostku, drugie zdanie mojego wpisu jest neutralne. Zareagowali. Jak – nie wypowiadam się, podaję linki. Ale proszę zauważyć, że nie ma tam jakichś wielkich ochów i achów, które zapewne byłyby, gdyby płyta była naprawdę porywająca. Jacek Marczyński w ogóle zresztą trochę jakby się wykręcił 😈
FanMuzyki – a co Pan ma przeciwko Patricii Petibon? 😯
Witam,
Daniil przechodz samego siebie w tej Moskwie, gra jak nawiedzony w kazdym znaczeniu tego słowa. Boris Giltburg (druga nagroda w Tel Avivie) nie wyszedł z I etapu, nie podołał. Trifonov, mimo ze dosłownie trzy dni przed rozpoczeciem konkursu odegrał ostatni koncert pokonkursowy obowiazkowy dla laureata, pokazał, co w nim siedzi, a siedzi całe mnostwo, mnostwo wiele 🙂 Za skora ma zarowno anioła jak i demona, co uwidocznilo sie nie tylko podczas wykonania Mephisto Waltz ale takze i Prokofiewa. Cyborga-Trifonova nie beda meczyły i stresowały koncerty nagrania, konkursy. On kocha muzyke i granie jest dla niego przyjemnoscia w czystej postaci, radoscia, niezaleznie czy to proba, wystep czy nagranie.
Wspołproducentem prysznica była zaniechana przez organizatorow nieaktyeacja klimatyzacji 😀
Wystep Daniila w II etapie jutro (wtorek 21.07) o 12.10 polskiego czasu.
Chciałam tez zwrocic uwage na kolejnego rosyjskiego pianiste. Filipp Kopachevskiy i probka jego konkursowych umiejetnosci: http://www.youtube.com/watch?v=0AIHkQh-GQE
Filipp zagra dzis o 18.10 polskiego czasu. Warto.
Bardzo przepraszam za pisownie, pisze na niemieckiej klawiaturze.
Pozdrawiam
Fajne radio rosyjskie, jesli ktos nie moze ogladac albo lubi tylko słuchac, polecam, na zywo konkurs z Moskwy plus ciekawe komentarze miedzy wystepami.
http://www.muzcentrum.ru/orfeus/live/
Dzięki!
Daniil jest jak szatan. Cieszmy się jego kondycją, niech teraz załatwi te wszystkie nagrody i ugruntuje pozycję…
1. Zinterpretowałem zwrot „już zareagowali” jako „już zdążyli zjechać płytę”.
2. Pisząc „nie są złe” niekoniecznie mam na myśli „recenzja jest świetna”… 😛
@FanMuzyki:
Koncerny, zwłaszcza mejdżorsy, chwytają się czego mogą. Równie absurdalną można nazwać decyzję EMI do podpisania Yundi Li, czy RCA (czyli Sony BMG) do nagrania kompletu mazurków przez Luisadę 😈
Dodam jako ciekawostkę, że płyta Wundera będzie dostępna (także u nas) na winylu.
Tak, Hawryluk o tym wspomniał.
Rozumiem, że wszyscy się załapują na snobujący wózek winylowy, ale dopóki nie zobaczę wiarygodnego opisu procesu produkcyjnego winylu, mam to w nosie.
Do znudzenia nawiązuję do swojej teorii, że duża większość współcześnie tłoczonego winylu to po prostu kompakt przegrany na winyl. Nie wierzę, że firmy nagrywają materiał dwutorowo – na sprzęcie cyfrowym na CD i na sprzęcie analogowym na LP.
Tylko wtedy coś takiego ma sens.
Nie wiem, co FanMuzyki ma przeciwko Petibon, ale ja osobiście mam wszystko.
Wieloletnie promowanie na siłę tego trzeciorzędnego sopraniku – w sytuacji, gdy jej francuska koleżanka Annick Massis, która przerasta ją pod każdym względem o dwie głowy, nigdy nie nagrała ani jednej płyty solowej – to absurd większy jeszcze, niż sztuczne nadymanie Gergiewa…
PMK
No to się dziwię.
Że Annick Massis nie ma płyty, to rzeczywiście zdumiewa. Ale że Petibon jest trzeciorzędna, też się nie zgodzę. Jest wyrazista, inteligentna i ma poczucie humoru. Technicznie też jej nie ma czego zarzucić. Porównywanie różnych sopranów jest trochę bez sensu – każdy to inna osobowość.
A czy Gergieva ktoś sztucznie nadyma? Sam to świetnie potrafi 🙂 I trzeba przyznać, że jest bardzo sugestywny, a to też ważna umiejętność 😉
„Nie wiem, co FanMuzyki ma przeciwko Petibon, ale ja osobiście mam wszystko.
Wieloletnie promowanie na siłę tego trzeciorzędnego sopraniku – w sytuacji, gdy jej francuska koleżanka Annick Massis, która przerasta ją pod każdym względem o dwie głowy, nigdy nie nagrała ani jednej płyty solowej – to absurd większy jeszcze, niż sztuczne nadymanie Gergiewa…”
I jeszcze fałszuje 🙂
Gergiew sam się nadyma, a dodymuje go wytwórnia.
Przecież nie muszę starym wróblom dywanowym przypominać, że liczy się sprzedaż, a nie co tam ktoś wyrabia na płycie.
Wracając do Wundera:
Stary mistrz kiedyś powiedział „Expectation is a prison„.
Przyjmuję do wiadomości, że materiał nagrany przez Wundera jest nudny, ale dlaczego akurat miałby grać dokładnie tak samo jak na konkursie?
No pewnie, że nie musi tak samo. Ale to zwrot o 180 stopni…
Najlepiej zresztą przesłuchać tę płytkę i samemu się wypowiedzieć 😉
Tia, stoi na półce i czeka na tzw. dobrą okazję. W te upały co były słabo się słucha Chopina.
Myślę, że nadymanie Gergiewa jest w interesie bardzo wielu osób od bardzo wielu lat. Jedyna rada – słuchać innych i porównywać. Właśnie posłuchałem VII Mahlera w jego wykonaniu z nie byle jaką orkiestrą, bo LSO : wolne żarty.
Petibon ma, na moje ucho, maleńki, niezbyt ładny głosik, niewykończoną technikę i sztuczne sfabrykowaną „personę”. Nie o to mi przecież chodzi, żeby jej zabronić. Niech śpiewa, jeżeli się podoba. Zdumiewa mnie jedynie niebywała dysproporcja między jej karierą i rozgłosem – a sytuacją Annick Massis.
To nie żadna nowość. Była w latach 80-90 niejaka Sylvia McNair. I była Yvonne Kenny. Wystarczy porównać głosy, techniki, osobowości – i kariery. Po prostu wierzyć się nie chce – a lata lecą i zmarnowane talenty nie wracają.
Także w Polsce, zresztą.
PMK
Nabawiłam się niedawno alergii na Petibon (wcześniej ani mnie ziębiła ani grzała) – tak przekombinowanych interpretacji jak na jej najnowszej płycie z francuskimi ariami barokowymi dawno nie słyszałam. Prawie każdą arią krzyczy: patrzcie, co wymyśliłam i jaka jestem ekscentryczna! Mnie to po prostu rozstraja – zupełny brak linii wokalnej, o głębi emocji już nawet nie wspominając.
Zmieniając trochę temat:
Z cyklu „Niech zgadnę, pan w mieście to od niedawna mieszka?”
http://failblog.org/2011/06/19/epic-fail-video-woodpecker-fail/
Widzę, że napisałam „francuskimi”, a chodzi mi o włoskie, sorry. To ta płyta: http://www.deutschegrammophon.com/special/?ID=petibon-rosso
Ojojoj, Beatko – ja to chyba w ogóle nie dojechałem do końca tej płyty… Się nie dało.
Piękny ten dzięcioł! 😆 Perkusista mimo woli 😉
Witam, nie przedstawiam się, bo to raczej nieistotne. Dwa słowa tylko: gdzie można się było tego temperamentu w grze pana Wundera w czasie konkursu dosłuchać, to nie wiem. Przypominam sobie, że w trakcie III etapu prawie przysypiałam. Co do efekciarskiego zaganiania temp, to proszę sobie raczej przypomnieć niektóre produkcje p. Trifonowa (a propos jego Mefista: chowałam się na Horowitzu, więc tego typu „szatańskość” wrażenia raczej nie wywiera). A propos płyty DG, słyszałam tylko urywki ze strony internetowej: wstęp do Larga płaski, kompletnie bez wyrazu. Po zapoznaniu się z próbkami, jakiejś gigantycznej metamorfozy nie dostrzegam.
W pełni się solidaryzuję ze zdaniem Piotra Kamińskiego odnośnie Petibon. Ja też przeciwko niej mam prawie wszystko. Pół biedy gdy jej „poczucie humoru” (pamiętacie jej „zakręconą” fryzurę, estradowe zgrywy, repertuar i koszmarne płyty przed kontraktem z DG?) było w niszy, dla wtajemniczonych. Teraz DG próbuje z niej zrobić śpiewaczkę mainstreamu dając do śpiewania barok, Mozarta, ale jestem pewien, że niebawem dostaniemy coś włoskoromantycznego. Część krytyki się już nabrała, ale na szczęście nie wszyscy.
O Annick Massis można to i owo powiedzieć, ale też miałem zawsze przeświadczenie, że jest ona m.in przez francuskich menedżerów wypychana z rynku także na rzecz Natalie Dessay. A szkoda, bo przecież na nadmiar dobrych śpiewaków Francja nie cierpi tak jak cała scena wokalna.
Dlaczego porównywanie jest bez sensu? Spiewaczek o zbliżonym typie głosu, działających w tym samym czasie, z których jedna jako bezgłosie czerpie profity, a druga- wysokiej klasy profesjonalistka- nie doczekała się ani jednej nagraniowej wizytówki?
Petibon ma paskudny, szklisty i ostry głosik. Na scenie zachowuje się tak jak na tej płycie: oczkiem rzuca, minki stroi: patrzcie jaka jestem urocza. Jedyne, co mi się w niej podoba to wygląd uciekinierki ze „Snu nocy letniej”.
Massis, którą bardzo lubię można na szczęście wytropić na kilku płytach Opera Rara (dużo Donizettiego). Tyle, że ona nie na te czasy: nie wdzięczy się, nie kokietuje i zapewne (nic nie wiem o jej życiu osobistym) nie ma właściwego męża.
A może właśnie ma właściwego, tylko w nieodpowiednią stronę? Takiego, któremu nie musi co dwa tygodnie grozić rozwodem, porzucać go i wracać, zdradzać go z ogrodnikiem, pokazywać telewizji podbitych lub zapłakanych ocząt… Wiadomo, żaden żer dla mediów, nie ma z czego zrobić story. 🙄
Właściwość lub niewłaściwość mężów (i żon) jest rzeczą względną. 😉
Petibon vs Massis?
Oddaję głos za Massis – jej aria z początku „La Resurrezione” Haendla (Archiv) to jedno z najwspanialszych wykonań w historii barokowych nagrań!
Cieszy mnie fakt, że z Panem Piotrem Kamińskim mamy podobne zdanie, szkoda że nie udało się podyskutować więcej przy okazji spotkania w Akademii w Łodzi.
DG juz kolejny raz wystawia „ładne sopranowe buzie”, co nie zawsze umieją śpiewać dobrze…
Petibon, De Niese… 😀
a na przykład partner(ka) p.De Niese z Juliusza Cezara – Sarah Connolly, która co prawda mezzo, ale wielka i wspaniała artyska dla DG nie nagrywa…a za to Sea Pictures Elgara dla Naxosa 😀
a co powiedziecie Państwo o Meashy Breuggergosman ?
http://www.youtube.com/watch?v=Vqwls2dMTyw
też DG 🙂
Sopranowych buź w DGG jest jak…
Prohaska, Erdmann, Garanca.
Zliczyć się tego nie da, a mnie te przyjemności patrzenia na buzie omijają, bo u mnie ze śpiewaniem „adresat w dalszym ciągu nie żyje”.
Co do „La Resurrezione” – też tak uważam 🙂
A Massis miałam szczęście usłyszeć na żywo i to w… Poznaniu, niecałe dwa lata temu, śpiewała wyjątki z Mozarta, Rossiniego, Belliniego i Donizettiego. Wspaniała.
Ale porównywać jej z Petibon nie potrafię, bo to dwie zupełnie różne bajki. U Petibon na piewszym planie jest ostentacyjne powiewanie (niezbyt okazałymi) fałdami głosowymi, a Massis „tylko” wyraża nimi emocje 🙂
Koncepcja prawdziwych, moralnych zwycięzców ma u nas doskonały grunt. Posiana, zakorzeni się i zaowocuje 😈
Niech się pochwalę, że Massis przyjechała do Poznania z mojego podbechtania… Po czym miejscowa pani krytyczka dosłyszała tylko parę wysokich nut, bo jej pewnie nikt nie poinformował, kogo słucha.
Przyjechała z bardzo przystojnym Włochem, jakby się kto pytał… Który pewnie nie pisze bestsellerowych kryminałów jak Donna Leon, protektorka Alana Curtisa!
Annick Massis ma do tego autentyczny urok osobisty i wielkie poczucie humoru, na scenie bywa do zjedzenia (jako Hrabina Adela w Hrabim Ory – niezastąpiona, na zmianę z Delunsch jako La Folie w Platei Minkowskiego i Pelly’ego – jest nagranie), a z różnych krążących piratów Łucji czy Traviaty wynika, że mało jest takich dziewczyn na świecie.
Z Minkowskim nagrała Białą Damę, L’Inganno Felice Rossiniego, zrobiła z nim też wspaniałą Semele parę lat temu, po której zostało radiowe nagranie.
Na marginesie : Prohaska, Erdmann, Garanca, cokolwiek o każdej z nich powiedzieć, to jednak inna kategoria głosowa, niż Petibon.
PMK
Po nasiadówce 🙂
Petibon była dla mnie rzeczywiście raczej rodzajowa. Płyt jej nie znam; głównie widziałam ją na Mezzo lub YouTube. Jeżeli rzeczywiście każą jej teraz mainstreamy śpiewać, to to jest błąd. Właśnie dlatego trudno mi te śpiewaczki porównywać, bo każdą z nich widzę w innej kategorii.
Własnie dostałam De Niese, ale jeszcze nie przesłuchałam.
Druzylla – witam. Powiem szczerze, że na III etapie Wundera też przysypiałam 😉 Ale np. finał Sonaty zapędził. Trifonov też oczywiście ma tendencje do pędzenia (dlatego dostał ode mnie mały minusik w I etapie), ale to jest prawdziwy muzyk.
Ostatniej płyty De Niese nie słyszałem, ale dla mnie to też jednak inna jakość – i bardzo miła osoba.
Jak wspomniałem, nazwiska przeze mnie wymienione kategoryzowałem jedynie pod kątem ich buziowatości, nie jakości śpiewania.
„Buziowatość” 😆
Ale p. Massis też ma fajną buzię i resztę, tyle że nie wygląda, by traktowała ten fakt priorytetowo 🙂
Piotrze (14:55), grunt, że publiczność usłyszała, co trzeba i dała temu wyraz! Fajnie było i juszszsz, nawet zapamiętałam, co AM śpiewała. W sprawie podbechtywania: mam nadzieję, że i w przyszłym sezonie ktoś równie „głosowaty i buziowaty” do nas zawita 🙂
Gostku – tak też zrozumiałem, choć chętnie zobaczyłbym w tym szeregu jakąś panią powierzchowności… przeciętnej i z dużą nadwagą.
Precz z cywilizacją obrazkową!
PMK
Czy „buziowatość” w przekładzie na pieski to będzie „pyskatość”? 😆
Aha – i z przyczyn osobistych chciałem się upomnieć również o prawo do niedowagi i krzywego ogona. 😳 Z tym też można się czuć… jakby to powiedzieć… odbiegającym od obrazkowego ideału. 🙄
„Pyskowatość”.
Z hasłem PMK zgadzam się całkowicie.
Muzyki się słucha, nie ogląda.
http://www.youtube.com/watch?v=OWle3od3BCc&feature=related
De Niese miała recital „open air” w Amsterdamie – na Mezzo widziałem. Bardzo mi się podobało jako wydarzenie promenadowe. Płytę mozartowską znam już ze dwa tygodnie – bo „wymiana koleżeńska zadziała” i w sumie bardzo fajnie jak na składankę (jest obowiązkowo Exultate i La ci darem… z Terflem) .
MET zakontraktowało ją do „Zaczarowanej wyspy” pod dyrekcja Christiego – transmisja będzie 21-01-2012.
http://www.metoperafamily.org/metopera/season/production.aspx?id=11555
DG ma politykę jaką ma. Jak mówił stary Rozekranc oni działają z chęci zysku a nie z chęci straty. Lepiej dać w końcu zarobić swojemu niż kolejnemu Polakowi czy Rosjance jak się trafia okazja. Ja ich po ludzku rozumiem. No wydają też np. Sarę Alice Ott bo wygrała konkurs ogólnoniemiecki (no sorry ale tego się słuchać nie da i przy niej Wunder jest wunder). Robią też straszną promocję temu cymbaliście, co zapomniałem i tego też nie rozumiem inaczej niż w kategoriach narodowych. To z jednej strony. Z drugiej zaś Thomasa Quasthoffa wydają album gdzie śpiewa piosenki Tiny Turner i Steve Wondera – i wychodzi bardzo fajna płyta. Bo tam nic nie ma poza konwencją funkowo-soulową – po prostu wychodzi że Quasthoff ma murzyński głos. (No ale on umie wszytko i dlatego też jest profesorem.)
Może chodzi o to żeby DG było trochę bardziej Deutsche bo w końcu to jest wciąż największy rynek – tam Wundera sprzedadzą kilkadziesiąt tysięcy a u nas jak pójdzie (mimo Konkursu itd.) z 1000 sztuk to będzie sukces…
Wunder wyszedł w polskiej cenie, więc może sprzedadzą trochę więcej.
Hej Dywanik! Kiedy Kierowniczka dała Ligetiego, od razu posłuchałem berlinerów. Coś mi zalatuje Scelsim. Kto od kogo zrzynał? przepraszam do 29.06 mam zaćmę. Potem operacja za 7200 PLN pozdrawiam
To Dywanik też pozdrawia i życzy owocnej operacji 🙂 Zrobiłam korektę, żeby można było zrozumieć, o co chodzi.
A koniecznie musiał ktoś od kogoś zrzynać? 🙂
Tu jest artykuł o Scelsim:
http://www.ruchmuzyczny.pl/PelnyArtykul.php?Id=668
Tak naprawdę on długo był zapoznany. Myślę, że Ligeti nie musiał znać jego muzyki wtedy. A próby Scelsiego są wcześniejsze. Ale każdy z nich zresztą jest inny.
Massis ma udany komplet z JDF „Hrabia Ory” z Pesaro (Decca), w Opera Rara zmieniła się dyrekcja i, niestety, zniknęła Massis, a pojawiła się niejaka Carmen Giannastassio. Co za życie! Traviata A. Massis mnie raczej nie przekonuje, ale już jej Lucia wygrywa w rywalizacji z kilkoma lansowanymi koleżankami. Bardzo ładna jest francuska wersja Lucie, którą Massis śpiewała w wersji koncertowej w Amsterdamie (była transmisja radiowa, pewne jest też jakiś „live”na płytach). Ostatnio zadebiutowała jako Blanche de la Force w Seulu. Danielle
de Niese jest bardzo dobrą śpiewaczką ( a jej Cleopatra jest, oczywiście przepyszna), choć trochę brakuje prawdziwej wirtuozerii na jej płycie z Haendlem. Ona ma chyba zresztą kontrakt z Deccą, a nie z DG (?).
Ależ oni są tacy sami Kierowniczko! Ligeti 196 razy przesłuchany – 12 miesięcy . Scelsi 147 :
Pewnie, jak słucha się czegoś tyle razy, to wszystko się upodabnia 😆
Muszę się teraz niestety oddalić.
zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzto wsztstko dzkoła Harasimowicsaa. Nieudany pianista i mało udany uczeń !!!!!!1
Harasiewicza.No,aż tak bym tych dzieci z kąpielą nie wyciepnęła.Wundera niedawno miałam okazję live,niestety w stylu „ustoł,ustoł”.Ale Mistrz jeszcze 2 lata temu jak zagrał Poloneza As,to określanie „heroiczny” było oczywiste.A nie u wszystkich jest.
Do P. Kamińskiego
Czy scelsi to nie ligeti?”
>PKocham Ją! Trzeba ją zobaczyć n a scenie! petibon moja miłosć!
Biedny marslaw1 rozszalał się z tą zaćmą 🙂
Danielle de Niese oczywiście ma kontrakt z Deccą. Płyta, którą dostałam, nazywa się Beauty of the Baroque, repertuar mnięszany (Dowland, Purcell, Haendel, Bach, Pergolesi), z The English Concert pod Bicketem, w paru kawałkach w duecie z Andreasem Schollem. Przesłucham, ale już nie dziś – zapragnęłam ciszy. Byłam na koncercie WSJD, zmęczyłam się, w tej chwili mi się na ten temat rozpisywać nie chce 🙂
Niespodzianka – właśnie przesłano mi linkę do nowego filmu o Idzie Haendel; autorka ta sama, co filmów Ja wam to zagram (o Wandzie Wiłkomirskiej) i Dlaczego konkurs:
http://www.youtube.com/watch?v=MLq9Po5VaH0
Pobutka (była, ale mam słabość)…
Drogi Marslawie, ależ oczywiście, choć niedokładnie. Ligeti to nieślubne dziecko, jakie Varèse zrobił Scelsiemu, który w istocie był kobietą, trzecią córką Edgara Boulanger.
PMK
O ja… a Edgar to ten słynny kastrat? To musiało być ciekawe…
Ja też mam słabość, PAK-u, ale przede wszystkim genialny jest sam temat:
http://www.youtube.com/watch?v=xfsnVYVd3iI
Moim zdaniem jeden z najgenialniejszych w historii jazzu. Jest w nim wszystko, co potrzeba: oryginalność i lapidarność.
Witajcie w pierwszy dzień lata, który w Warszawie jest po raz pierwszy także Świętem Muzyki. Tereska nazywa go Dniem Rykowiska 😛 Ale dwa lata temu dzielnie zwiedzałyśmy paryskie święto od rana do wieczora… Ech, stęskniłam się.
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157620085627455/
I jeszcze:
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157620100000537/
Wracając do CudIngolfa, na błękitnej płycie NIFC jest ta sonata przecież:
http://en.chopin.nifc.pl/institute/publications/musics3/id/2034
A jeśli nie tam, to na kronice konkursowej nr 15…
… Annick Massis … nigdy nie nagrała ani jednej płyty solowej …
http://www.jpc.de/jpcng/classic/detail/-/art/Annick-Massis-singt-geistliche-Lieder-von-Mozart-Haydn/hnum/5103199
Uklony
No jest, ale wcześniej nie chciał się zgadzać. Płyty niebiestej Wundera zresztą akurat nie mam. Ale z Kroniką można sobie porównać.
O, dzięki, Janusie. Nie słyszałam zresztą nigdy o tej wytwórni…
Na płycie niebieskiej jest to samo, co na kronice, niechybnie.
No, co do nagrań to na pewno, innych przecież nie było do dyspozycji…
Tak, oczywiście, chodziło mi o nagrania.
W każdym razie w końcu kiedyś usiądę i puszczę sobie DGG i NIFC side by side i zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Drogi Janusie, dziękuję za przypomnienie – powinienem był sprecyzować, że miałem na myśli recital operowy, to jest wizytówkę artysty w jego zasadniczym repertuarze – przyzna Pan, że jak na Łucję z Metropolitan Opera jedna marginesowa płytka sprzed siedmiu lat to niewiele…
Cała dyskografia Mlle Massis jest na jej stronie internetowej:
http://www.annickmassis.com/discography.php
Wytwórnia Cascavelle to mała firma szwajcarska, powiązana z Radiem Szwajcarii Romańskiej. Pod tym szyldem ukazało się np. 19 lat temu zrealizowane live w Lozannie nagranie Potajemnego małżeństwa Cimarosy z Elżbietą Szmytką, pod dyrekcją Cobosa.
PMK
Oj,Pani Kierowniczko,pod każdym wpisem jakaś naparzanka.Chyba przez te wybuchy na słońcu.
Tu nie ma. Przecież można sobie lubić różne soprany, no nie? (do czasu) 😉
No dobra, więc przyznam się, że mógłbym w ogóle żyć bez takich solowych płyt. Cała opera zawsze ma dobre i złe strony w różnych proporcjach, a jak się trafi taka mniej udana solowa płyta, to tylko wyć z żalu. 😈
Naparzanki jakoś rozbroimy 🙂
Jeszcze tak nie było, zeby jakoś nie było 🙂
I lepsza taka pogoda, jak żadna.
To nie tylko tu. W ogóle w blogosferze jakaś naparzankowa atmosfera. Też to przypisuję plamom na słońcu. 🙄
No i stało się – Breslau! Hm…
W każdym razie gratulujemy!
W końcu Wrocław coś wygrał…
Szkoda, że nie postawiono na mniej rozwinięty kulturalnie ośrodek typu Lublin czy Katowice, byłaby szansa na rozwój.
I dalej nie ma powodu, żeby zbudować ten Teatr Szekspirowski w Gdańsku.
Nie będę udawać,że się nie cieszę 🙂
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114628,9825144,Wroclaw_Europejska_Stolica_Kultury_2016___Jednoglosnie__.html
Cytując pewnego zapomnianego polityka :Yes,Yes, Yes!!! Lecę wrzucić jakieś bąbelki do lodówki 🙂 🙂 🙂
A przez moment myślałam, że jednak Lublin – dzielnie walczyli i program mieli bardzo dobry. Wielki Wodzu – też jestem za Teatrem Szekspirowskim w Gdańsku ! To cudny pomysł i piękne miasto 🙂
No i na zdrowie! Szkoda tylko,że te prapolskie metody wciąż w użyciu.Piastowska tradycja chyba.
Pod linkiem dopiero naparzanka!!!
A swoją drogą,to ci równouprawnieni inaczej na wschód od Wisły albo się jakoś zintegrują i zawalczą,albo wymrą i tyle widzieli Piękny Wschód!
Gratuluje Wrocławowi !
O, jestem stolica kultury!! No jak, Br…, Wroclaw wygrał, Euro 👿
No i Światowe Dni Muzyki 2016 🙂
A Gdańsk nie ma tego teatru Szekspira?? Myślałem, że już dawno jest.
re naparzanek na forum Gazeta Kultur, najbardziej mi się podobał argument „sam jesteś śmierdzący”.
Z tym teatrem jest tak, jak z autostradą. Fajnie i opłacalnie jest robić siedemnastą koncepcję, a najgorsze co nas może spotkać, to budowa i oddanie do użytku. Teraz w Breslau właśnie zaczną się schody. 😈
Schodów ci u nas, Kolego, pod dostatkiem. Niektóre nawet prowadzą na mosty. Bo my przerzucamy mosty.
Nie, nie umiem tak.
Ja co prawda nie bardzo wiem co wynika z tej europejskości stolicznej, oprócz tego, że jesteśmy wspaniali, jak zwykle.
Już wiem:
mamy „szansę wprowadzić kulturę w trzecią prędkość kosmiczną”. „Tytuł kieruje uwagę na Wrocław, ale też wysoko stawia poprzeczkę. „, to „szansa dla Europy”. Zaczęło się jednemu pisać, że Wrocław to też miasto królewskie (obok W-wy i K-wa), ale chyba na czasie przypomniało się, że królów Prus 🙂 i zostało, że stolica kultury, hehe. Te obłąkane bełkoty są dosyć zabawne. Pardon za słownictwo, euforia mnie unosi.
Słownictwo w tym sensie, że K-wa? 😛
Oczywiście, Wielki Wódz ma absolutną rację z tym Teatrem Szekspirowskim. Póki go nie ma, można walczyć, np. jawnym łgarstwem, żeby na to nie dano pieniędzy.
A jak już będzie, zacznie się walka o to, komu go dać – koniecznie Swoim, a nie Obcym. I wyjdzie jak zwykle.
A tak na marginesie, w londyńskim Globie leci kolejny sezon, na Wielkanoc odczytano tam – przy kompletach – całą Biblię Króla Jakuba (69 godzin!) z okazji 400. rocznicy narodzin tego fundamentu angielszczyzny, a teraz grają – przy kompletach – spektakle piętnastego sezonu.
Hamlet i Jak wam się podoba już pojechały – po krótkiej serii londyńskiej – na tournée po teatrach prowincjonalnych, na miejscu grają Wszystko dobre, Wiele hałasu, Faustusa Marlowe’a i dwie sztuki współczesne, napisane specjalnie dla tego teatru.
Trwa też zbiórka na drugi teatr, zimowe siedlisko, teatr „jakobiński” pod dachem. Mury istnieją od początku, projekt pochodzi z XVII wieku, do jego realizacji brakuje 7 mln funtów, gdyby ktoś z Dywanowiczów miał akurat jakieś nadwyżki. Za 3 tys. funtów można sobie kupić „nominalne” krzesło na widowni.
http://www.shakespearesglobe.com/support-us/why-support-us/the-indoor-jacobean-theatre
PMK
O, W-wa!
No ciągłość kultury to jest to, na co tęsknym okiem patrzę w takiej Anglii, Ameryce czy Australii…
Czemuż to ach czemuż na moją prowincję taki teatr nie dociera…
A o Globie to czytałam niedawno w miesięczniku Teatr. Polecam
http://www.teatr-pismo.pl/index.php?sub=archiwum&f=pokaz&nr=1502&pnr=66
Jeszcze ruchome obrazki dorzucam: http://www.youtube.com/watch?v=G22dUJNtQXU
Przegladajac ten blog i wiele innych stron muzycznych, nie moge sie nadziwic skad u osob piszacych niektore opinie bierze sie tyle niecheci w stosunku do artystow, podejrzen ze sa „wypychani”, lansowani ponad miare ich talentow. Wynikaloby z tego ze talent artysty obecnie niewiele sie liczy, a jedynie sponsorzy? Radze obejrzec „Audition” z Metropolitan, pokazujacy kulisy konkursu dla mlodych spiewakow operowych. Reakcja w Polsce na wygrana Avdeevej w Konkursie byla skandaliczna, opinie komentatorow ze studia w sposob stronniczy i nieodpowiedzialny kreowaly wygranych na dlugo przed ogloszeniem wynikow. Mysle ze takie zachowanie nie licuje z istota muzyki Chopina, i muzyki klasycznej w ogolnosci. Ma ona ponoc lagodzic obyczaje. Sprawa z Petibon jest podobna, jak na przyklad ta z Nino Machaidze, ktorej obrywa sie ze wszystkich stron za rzekomy fakt nadmiernego lansowania jej przez La Scale. Tymczasem, kiedy obejrzy sie dokladnie przedstawienie np Machaidze w „I Puritani” (HD broadcast z Bologna), jasnym sie staje dlaczego ta artystka jest lansowana. Jest po prostu genialna.
Radze troche umiaru w ostrosci krytyki. Jesli chodzi o „ladne sopranowe buzie”, mysle ze „brzydkie sopranowe buzie” sa w fazie schylkowej. Trudno mi przyjac wersje Violetty spiewana przez starsza otyla spiewaczke. To jest po prostu niewiarygodne. Kiedys z dalszych rzedow teatrow operowych mozna bylo niedostrzec, ze co nie gra. Teraz w czasach HD live telecastu kazdy szczegol staje sie wazny; glos jest nadal najwazniejszy, ale coraz bardziej istotna jest persona sceniczna, wlaczajac w to urode (rowniez meska). Dla tych brzydkich pozostaja przeciez zawsze media dzwiekowe.
Bardzo Pania lubie, Pani Doroto, i z przyjemnościa spotykam Pania na warszawskich koncertach. Tylko dlaczego Pani zaangazowała sie tak beznadziejnie w forsowanie tej okropnej, nudnej i pretensjonalnej rosyjskiej szkoly pianistyki…Pewnie, ze ci mlodzi Rosjanie grali dobrze, ale nie tylko Wunder grał lepiej, ale i Bozanow tez…niestety…
chemician – właśnie dostałam również reklamówkę płyty Nino, z tym większą ciekawością przesłucham 🙂 I całkowicie się zgadzam ze słowami o reakcji na zwycięstwo Avdeevej!
Natomiast do wypowiedzi kaliny (pewnie też Panią lubię, tylko nie wiem, która to Pani 🙂 ) mogę tylko powiedzieć: kwestia gustu. Dziwię się tylko, bo naprawdę trudno jest powiedzieć, że Trifonov czy Kola grali nudno czy pretensjonalnie. I właściwie trudno dziś mówić o czymś takim jak rosyjska szkoła – każdy z nich jest inny, Avdeeva jest jeszcze inna. A Wunder z całą pewnością nie grał lepiej od nich. Bozhanov to osobny rozdział i już się cieszę na jego występ na ChiJE z repertuarem innym niż Chopin. On mnie ciekawi, natomiast Wunder – zupełnie nie.
Drogi Chemiku,
Obawiam się, że w Pańskiej wypowiedzi – silnie podszytej emocją – występuje z tej przyczyny wielkie materii pomieszanie.
Przede wszystkim radzę wnikliwą lekturę książki Normana Lebrechta „When the Music Stops – Managers, Maestros and the Corporate Murder of Classical Music”. Dowie się Pan z niej, z wielkim bogactwem szczegółów, jaką rolę odgrywają w dzisiejszym świecie muzycznym owi, jak Pan ich skrótowo nazywa, „sponsorzy”.
Po drugie, nawet powierzchowna obserwacja obecnego rynku muzyki klasycznej wskazuje, jak wiele niektórzy artyści zawdzięczają… szczęśliwym układom. Oczywiście, że było tak zawsze, są jednak fakty obiektywne wskazujące, iż wahadło przechyliło się nadmiernie.
Przykład konkretny i mało kontrowersyjny : gdyby Maestro Alan Curtis nie cieszył się poparciem wspomnianej przeze mnie pani Donny Leon, która finansuje wszystkie jego projekty, nie mógłby produkować swojej serii nagrań oper Haendla z najlepszymi możliwymi obsadami, a następnie ich sprzedawać jako „gotowce” kilku wielkim firmom płytowym.
W tym równaniu pytanie o jakość Curtisa jako dyrygenta w ogóle się nie pojawia. Czy jest Toscaninim czy nie (wyznam uczciwie od razu, że mam go za artystę miernego, a jego zespół za kapelę średniej jakości), żadnej w nim roli nie odgrywa. Curtis zagospodarował poletko wyłącznie dzięki czekom pani Leon, bez żadnych, merytorycznych powodów.
Trudno zaprzeczyć, że miejsce, jakie zajmuje, nie pozostaje w żadnej proporcji do jego talentu, oznaczałoby to bowiem, że przerasta o kilka głów wszystkich pozostałych działających dzisiaj w tym repertuarze dyrygentów.
Liczne kariery śpiewacze wynikały przez całe lata z niezwykłych wpływów i obrotności pewnego amerykańskiego impresaria, którego nazwisko przemilczę, bo nie o to chodzi, a także dlatego, że jego potęga osłabła. Jego śpiewacy robili kariery, inni ich nie robili, w podobnej jak w przypadku Curtisa proporcji. Przykłady można by mnożyć, a niektóre z nich tu podałem.
W naszej wymianie nie padło ani razu nazwisko Nino Machaidze, czy nie uważa Pan jednak, że dostarczył nam Pan niechcący doskonałego przykładu na dowód tego, co pisaliśmy? Ilu melomanów zna to nazwisko – w porównaniu np. z nazwiskiem Anny Netrebko? Nic nie mam zgoła przeciwko tej ostatniej, pani Machaidze jest jednak równie śliczna, ma piękny głos i śpiewa, łagodnie mówiąc, niewiele gorzej, niż Netrebko. I co? I nic.
Co do Pańskiego ostatniego akapitu – muszę niestety po raz kolejny odrzucić tę argumentację, jako zasadniczo sprzeczną z samą naturą opery jako sztuki rządzącej się pewną konwencją, gdzie uroda i tusza śpiewaka/czki nie odgrywa żadnej roli. A przynajmniej jej odgrywać nie powinna. To nie miejsce na realizm, ani na dosłowność.
Opera powstała w czasach, gdy nie było HD, telecastu i kamer zaglądających śpiewakom w stomatologię. Nie było również „mediów dźwiękowych”. To wścibska kamera i mikrofon rodzą w operze „nieprawdę”, a nie nadwaga suchotnicy.
Chwała Bogu, że przyznaje Pan, iż „głos jest nadal najważniejszy”, ale radzę uważać: pewnymi teatrami już zawładnęli panowie, którzy obsadzają artystów wedle wyglądu, a nie według głosu. Mając do wyboru „Patrycję Petibon” i „Joan Sutherland” – bez wahania wybierają pierwsze rozwiązanie. Do tego prowadzą użyte przez Pana argumenty.
Z szacunkiem
PMK
chemician:
jeżeli u Violetty prawda będzie w głosie i w oczach – nie ma żadnego znaczenia wymiar poprzeczny (ten ostatnio był jednym z kryteriów obsady Turandot – jak wieść niesie), podłużny, jak również ilość zmarszczek, funtów i lat.
Starsze, otyłe śpiewaczki – jeżeli potrafią uwiarygodnić tę postać – dają tylko dowód swojej wielkości. A przed wielkością nie ma co się bronić – przed nią należy tylko na kolana. Na młode łatwiej.
Żal mi kandydatury Katowic – nie ze względu na tak czy inaczej pojmowaną prestiżowość imprezy, co ze względu na możliwość wykonania pewnej pozytywistycznej pracy u podstaw – przy okazji i z okazji.
Jejku jejku, Panie Piotrze, i Pan poleca Lebrechta? 😯 Jaki to sensat, przekonałam się ostatnio czytając fragmenty jego okołomahlerowej twórczości…
Nino Machaidze właśnie wydała płytę w Sonym. Moja wrocławska koleżanka już zdążyła o niej napisać 🙂
http://kulturaonline.pl/nino,machaidze,sopran,romantyczny,tytul,artykul,11415.html
Oej, nie wiedziałem, że będę klepał tych parę słów równolegle z panem Piotrem – przepraszam, że wyszła powtórka argumentów. Ale ten kult piękna, powabu, pomady i młodości – coraz bardziej mnie irytuje. Nie z racji własnego wieku, ale głupoty (i braku wyobraźni) tych, którzy go lansują. Sprawiedliwość będzie polegała na tym, że sami padną jego ofiarą i to szybciej niż myślą.
Teraz pomilczę już.
Dobranoc.
Ja Lebrechta nie polecam globalnie, Boże uchowaj, bo sensat to on napewno jest i czytać go trzeba… ostrożnie (akurat jego mahlerologii nie studiowałem – a powinienem? mówi Pani o tej książce o 10 Symfoniach co wstrząsnęły światem?), ale „opis dziejów” zawarty w tamtej książce (która ma już swoje 15 lat) pozostaje, niestety, w mocy… Solidniejsze to wtedy jeszcze było, niż jego ostatnia książeczka o fonografii, sprzed trzech lat, choć skądinąd bardzo zabawna ona jest w lekturze!
Ojej, dobranoc? O tej porze? Nie wierzę 😆
Tak, o tej ostatniej książce mówię. Szukałam teraz, ale nie znalazłam, takiego zapowiadającego tekstu Lebrechta, w którym opowiada jakieś koszałki opałki o żydowskości muzyki Mahlera. Wynikało z tego, że on ma teorię, że Mahler inspirował się intonacją języka jidysz słuchanego w dzieciństwie w rodzinnym domu w Czechach, tymczasem wątpię, żeby tam mówiono w tym języku – oni byli niemieckojęzyczni.
PMK,
Denerwuje mnie brak umiarkowania i krytykanctwo, czasem wrecz jadowitosc niektorych opinii, calkowicie niezasluzonych i nie licujacych z przedmiotem krytyki. Machaidze nie jest zbyt znana z uwagi na bardzo mlody wiek, podobnie jak Anna Netrebko w tej samej fazie kariery ca 10 lat temu. Co z tego wynika ze ona dobrze spiewa? (I don’t get the question) Chyba to, ze „sponsorzy” czesciej jednak (choc pewnie nie zawsze, jak Pan sugeruje) wspieraja artystow godnych wsparcia. Czasami wydaje sie, ze przez slowa cietej krytyki przebija np. zawod z powodu wlasnej, moze mniejszej kariery …
Dzisiejsza opera przezywa transformacje; nowe formy przekazu sa nieublagane, pokazuja wszytko tak jak jest: dzwiek, obraz i dramat. Znacznie lepiej postrzega sie dzieki tym mediom wielkosc i mizerie. W dzisiejszej i przyszlej operze Joan Sutherland moglaby nie zrobic wielkiej kariery, choc pewnie moglaby sprzedac duzo plyt. Chyba dlatego, dzisiejsze pokolenie „div”, poza perfekcyjnymi warunkami glosowymi, posiada rowniez inne walory, jak chociazby umiejetnosc zagrania dramatu we wiarygodny sposob. Po to przeciez idziemy do opery zamiast sluchac CDs w ciszy wlasnego domu.
… Ot taki poglad amatora melomana na swiat muzyki.
Ostatnią Turandot, jaką widziałem na deskach naszego świętego Teatru (i miałem przyjemność współpracować przy produkcji) była Gwyneth Jones. Pamiętniejsi powiedząa, kiedy to było, ale raczej w zeszłym wieku. Paprocki był wtedy cesarzem, bardzo analogicznie do Pustelaka teraz, tyle że on nie miał mikrofonu i pogłosu…
Popadając leciutko w szowiznizm, na szczęście nie wszystkie śpiewaczki to lala-dziunie. Niektóre takowymi nie są, a mimo wszystko są bardzo szanowane za walory głosowe (również, a może nawet zwłaszcza na tym blogu).
Przepraszam, ale mam wrażenie, że nie bardzo składnie mi wyszło powyższe pisanie.
Hrm, naukowy termin „koszałki opałki” dziś padł u mnie w pracy.
No i proszę – jak tu dyskutować, a nie oberwać kopa w miękkie: „zawód z powodu własnej, może mniejszej kariery”.
Jakiej, Drogi Chemiku? Jako sopran koloraturowy? Gdzieś w okolicach mutacji te ambicje zarzuciłem, choć przedtem napieprzało się Królową Nocy jak Dessay.
Co z tego wynika, że Machaidze dobrze śpiewa? To się okaże. Znam takie, co lepiej śpiewały i mało co z tego wynikło. I takich, co sto razy lepiej dyrygują, niż przemilczany przez Pana Curtis – i też nic. Ja próbowałem na temat, Pan się od tematu wykręca. Sponsorzy wspierają tych, na których mają ochotę. Pani Leon miała ochotę wesprzeć trzeciorzędnego maestra, który dzięki jej milionerskiemu widzimisię zajmuje miejsce przeznaczone dla bardziej od niego utalentowanych.
Podobnie zresztą w temacie wyglądu śpiewaków. Tłumaczymy Panu z 60Jerzym, jak komu dobremu, na czym polega opera – że to konwencja, że młodość i uroda śpiewaka nie odgrywają żadnej roli, bo młode, przystojne barytony śpiewają tatę Germonta, a sześćdziesięcioletni, gruby Pavarotti śpiewa Alfreda. Byle pięknie i mądrze i wyraziście.
Jego by Pan też wysłał do studia, żeby nam na HD wychowanych oczu nie ranił swoim obwodem w pasie?
Rzecz w tym, że gdzie tylko się pokazał na scenie, ludzie się zabijali o bilety. Takich było wielu i to było wczoraj, już za kamer i mikrofonów, więc niech Pan głupstw nie opowiada.
A że się „dzięki mediom” lepiej widzi brzydotę, tuszę oraz plomby w zębach śpiewaków – to co tu należy zmienić? Odchudzić Pavarottiego, czy wywalić kamery? Kto jest w operze intruzem? Wielki tenor – czy steadycam?
Niech no się tylko znów pojawią na scenie Pavarotti i Caballé, a zobaczy Pan, co zostanie z Pańskich „walorów”. Pan pierwszy będzie wył z zachwytu, taki zakład robię.
PMK
No nie, Panie Piotrze, kultura obrazkowa się ugruntowywuje i coraz rzadziej tolerowani są w teatrze operowym otyli piewcy. Taka jest prawda – czy smutna? Na pewno odchudzenie się robi dobrze na zdrowie i urodę, byle nie popaść w anoreksję, bo nie będzie czym śpiewać 😛
Dobrze takim, co z natury mają sprawną przemianę materii. Taka Olga Pasiecznik jest wręcz chudziutka, ale je – nie powiem jak drwal, ale porządnie. Twierdzi, że na każdym spektaklu spala ze dwa kilo 😆
Ten argument o niespełnionych własnych ambicjach krytyka został użyty dotąd jakieś półtora miliarda razy, dokładnie tyle, ile było wszelkich wykonów we wszystkich dziedzinach sztuki. Może się nie znam na erystyce, ale coś mi mówi, że on stracił świeżość. 😎
Ja bardzo przepraszam, ale zawirowało tu się nieco. Ja na swój użytek spróbuję odwirować. A, prawdziwy śpiew jest na żywo, bez pośrednictwa elektroakustyki, a przynajmniej ten nudny, czyli kanon, panów Verdiego, Pucciniego, Belliniego, etc. Idzie się do opery po to, by słuchać, i widzi się po swojemu. Zawsze ogólny plan. B, są też nagrania audio, z podrasowanym dźwiękiem (montaż z 5 wykonań to też rasowanie), C, są nagrania video/audio, gdzie jest podrasowany dźwięk i jest podrasowana wizja. Bo przecież oglądam to w takim rytmie, w jakim chce reżyser i w takich zbliżeniach. Ja nie widzę przeszkód, by tę wizję jeszcze bardziej podrasować, bo to jest kompletnie przecież odrealnione. Tak jak można w realnym czasie sprawić, że ktoś śpiewa idealnie czysto, tak można sprawić, że ktoś wygląda idealnie lalusiowato. A problem z operami w AV jest taki, że ekran zawsze wpycha wizję na pierwszy plan, muzyka jest zawsze dodatkiem (bardzo dobry reżyser wizji to umie nieco skorygować). No i zdecydujmy co naprawdę chcemy.
Jakoś mam wrażenie, że ten pseudo-realizm wizualny śpiewaka w nagraniach opery jest dziwaczny. Modelki przecież rewelacyjnie wyglądają na zdjęciach tylko, dlaczego śpiewak ma tak samo wyglądać na scenie, w życiu i na wizji?? Myślę, że kolejne odrealnienie nastąpi szybciej niż się spodziewamy.
A teraz dobranoc, to mnie objadą dopiero nad ranem, w mojej subiektywnej opinii 😆
A ja sobie słucham sopranów i potem o nich napiszę.
A jutro na wieczór wybieram się do Poznania. Dają tam Mandragorę plenerowo na Placu Wolności. Może być zabawnie 🙂
Myślę, Pani Doroto, że są „tolerowani” coraz rzadziej pod wpływem tego właśnie obrazkowego terroru, który jest z gruntu obcy samej naturze gatunku.
Moje pytanie o Pavarottiego i Caballé pozostaje w mocy. Raczej wielki śpiewak z brzuchem, czy średni przystojniak?
Z tą fizjologią też różnie bywa. I tu również terror czyni spustoszenia. Czy naprawdę uważa Pani – nie wierzę! – że drastyczna operacja, jakiej poddała się Deborah Voigt (zaszycie żołądka!!!) nie wpłynęła fatalnie na jej zdrowie i na jej śpiew?
Zgadzam się z Tadeuszem. Albo jest prawdziwa opera, na żywo i z teatralnym dystansem, wedle fundamentalnych kryteriów gatunku, albo jakieś kolejne stopnie fałszu. Dobrze rozumiem funkcję dydaktyczną nagrań, dzięki którym chodzimy dzisiaj do opery na rzeczy niegdyś niedostępne. Znacznie gorzej plagę opery sfilmowanej, która – jak słusznie mówi Tadeusz – wrzuca jeszcze jeden „ekran” między mną a dziełem, subiektywne oko realizatora, który najczęściej robi byle co.
A poza tym – co to niby ma być ten „wiarygodny sposób odgrywania dramatu”, o którym wspomina Chemician? Wedle jakich kryteriów estetycznych? Dziewiętnastowiecznego teatru realistyczno-psychologicznego z udziałem kamery? Czyli coś w rodzaju Mody na sukces? Monteverdi, Lully, Haendel, Mozart, Verdi, Wagner i Berg – wszystko pod jeden sznyt? Choć każdy z nich robił inny teatr, wedle innych zasad?
I to jest kolejny, glajchszaltujący terroryzm „młodszych, zdolniejszych” reżyserów po czterdziestce i ich intelektualnych guru. Bo w muzyce, także operowej, nauczyliśmy się wszystkich stylów, jesteśmy tu niezwykle wszechstronni, a do tego staranni i wykształceni, z wielką dla muzyki korzyścią – a na scenie wszystko ma być poddane jednemu wzorowi estetycznemu? który zresztą zdycha w oczach, po latach czołgania się brzuchem po piachu, banalny, płaski, wulgarny i dosłowny, zapatrzony we własny pępek, a do tego kompletnie głuchy?
Obawiałem się, że na fali „autentyzmu” zaczną nam niedługo chóry chłopięce kastrować. Wygląda na to, że niebezpieczeństwo tkwiło gdzie indziej : będą Jessye Norman robić mechaniczne odtłuszczanie (ktoś wie, jak się po polsku nazywa „liposuccion”)?
Zgiń, przepadnij, siło nieczysta.
Całusy
PMK
Liposukcja się mówi po polskiemu.
Biednej Jessye nawet liposukcja nie pomoże 🙁
Wrzuciłam już nowy wpis. Dobranoc 🙂
Ja odnośnie użycia nagłośnienia podczas spektaklu Traviaty w Krakowie. Poza fragmentem karnawału, głośnik użyty był dla wzmocnienia pierwszych skrzypiec, przed którymi stał mikrofon; jednakże głośność tego wzmocnienia była tak wyważona, że siedząc gdziekolwiek poza dolnymi rzędami loży lewej i prawej zauważyć to było raczej trudno.
Ja siedziałam dalej. Nagłośnienie w naszych operach stosowane jest coraz częściej…
Oj, muszę coś cicho szczeknąć w obronie opery sfilmowanej. Nie każdy mieszka w takim miejscu, żeby w operze bywać często, nie każdy ma możliwości „jeżdżenia za spektaklami”, a telewizor ma prawie każdy i może woleć rydza niż nic. I jeżeli ma świadomość, że to rydz, nie prawdziwek, to chyba nic złego się nie dzieje?
A niedoskonałości wizualnych śpiewaków wręcz można by używać do testowania ich klasy. 😉 Jeżeli stukilogramowa i w leciech Violetta zaczyna śpiewać i nagle jakimś cudem przed uszyma i oczyma duszy słuchacza pojawia się wiotkie dziewczę jak malina, to musi śpiewaczka posiada „to cóś”. A jak się nie pojawia… No, wtedy to i święty Boże nie pomoże. 🙄
Dobrze powiedziane. Wprawdzie nie w leciech, ale reszta się zgadza. I co, jest nimfa czy nie? 😈
od 4.20 mniej więcej
http://www.youtube.com/watch?v=cPDzH8r6bIM&feature=related
Tak, jestem fanbojem, i co mi zrobicie? 😛
Bobiku, masz oczywiście rację! Dlatego nie głoszę wcale konieczności ustawowego zakazu opery filmowanej, ujadam jedynie na próby narzucenia operze jako takiej – obowiązującej w tej dziedzinie kryteriów. Technologia rządzi się swoimi prawami, napewno ma swoje zalety, jest jej pod dostatkiem, ale nie pozwólmy, żeby nam zastąpiła (w życiu i w myśleniu) – „the real thing”.
Wolałbym też, by nieco mniej szmalu szło na te cuda technologiczne, a więcej na stare dobre sezony objazdowe, które Metropolitan Opera praktykowała latami. Postarajmy się raczej, żeby jak największa ilość widzów karmiła się prawdziwą operą na najlepszym, możliwym poziomie, zamiast im serwować technologiczny surogat.
Mówiąc w skrócie: jak najwięcej świeżej pasztetówki prima sort, a wątpliwej jakości puszki – do minimum.
Za uszkiem
PMK
Marie-Nicole – bardzo kulturalna nimfa, i jak się wdzięcznie porusza 😉
Opera to jednak jest wydarzenie artystyczne w ktorym kilka elementow (sound, visual imagery and motion) musi z soba wspolpracowac. W tradycyjnym teatrze operowym szczegoly wizualne byly mniej istotne z tego powodu ze widz w 20-tym rzedzie nie mogl zobaczyc ekspresji twarzy spiewaka (nie mowiac juz o wyrazie wczesniej wspomnianych oczu). Jasne, ze sa tacy szczesliwcy ktorych stac na to aby kupic bilety w pierwszych rzedach MET lub La Scali, ale wiekszosc z nas (amatorow, nie-krytykow muzycznych) zajmuje bardziej odlegle miejsca, gdzie pole widzenia jest male, a i dzwiek nie najlepszy (np po nawisami balkonowymi). Dla takich zwyczajnych (ale i najbardziej licznych) „konsumentow” muzyki, elektroniczne media (a zwlaszcza HD live broadcast) to prawdziwa rewolucja. MET transmituje swoje przedstawienia do czterdziestu kilku krajow (w tym do Polski), ogromnie powiekszajac dostepnosc sztuki operowej na najwyzszym poziomie. Tak juz zostanie! Niektorzy na tym blogu moga protestowac, ale to niczego nie cofnie. Zmiana sie juz dokonala. Obecnie wiekszosc znanych domow operowych cierpi biede, i widzi ten rodzaj przekazu jako dodatkowe zrodlo finansow. Tak wiec, La Scala zaczyna podobny program. Inne teatry operowe eg. Parma, Bologna, Barcelona, festiwale Salzburg, Bregenz, uczestnicza rowniez w podobnym programie, ktory jest udostepniany przez niektore uniwersytety (np. w USA). O cenach tych przedstawien nawet nie wspomne.
W tej nowej operze, brakuje oczywiscie fizycznego kontaktu z muzykami, ale wszystko inne jest lepsze. Ogladanie „Trovatore” w MET HD Live jest dla mnie o wiele glebszym przezyciem niz to samo w Lyric Opera w Chicago (przy tej samej obsadzie i scenografii), nawet jesli to ostatnie ogladalo sie z perspektywy przeciez bardzo dobrego miejsca w 22-gim rzedzie. Te nowe media sa bezlitosne z punktu widzenia „visual imagery”, ale rowniez muzyki. Kiedy slucha sie Stephanie Blythe, jest sie pod ogromnym wrazeniem jej fantastycznego glosu, ale w tym samym czasie, to przezycie jest zepsute przez pewien rodzaj litosci dla jej „physis”. Deborah Voigt zrobila bardzo dobrze radykalnie odchudzajac sie, i jej glos na tym nic nie stracil (np. jej ostatnia fantastyczna Brunhilda w Die Walkyrie). Pavarotti, jakkolwiek wspanialy, mialby pewnie jeszcze wieksza rzesze wielbicieli gdyby wygladal tak jak Domingo. Mysle, ze to samo mozna powiedziec o Caballe czy Tebaldi. Czasy otylych div operowych poszly do lamusa, i tam zostana, z pozytkiem zdrowotnym dla samych artystow, i bez uszczerbku dla sztuki.
Podsumowujac, jesli spiewak operowy ma piekny glos, ale jeszcze wyglada tak jak libretto kazaloby nam w to wierzyc, i potrafi poruszac sie po scenie tak jak Elina Garanca w Carmen, …..sztuka zyskuje.
Jeżeli teatry operowe na tym zarabiają, żeby nadal móc uprawiać sztukę operową w takiej formie, w jakiej została ona wymyślona, to tym lepiej.
50 lat temu niejaki Glenn Gould przepowiedział ostateczną śmierć życia koncertowego na rzecz płyty gramofonowej. Jak dalece się to sprawdziło – każdy widzi. Byłbym nieco przezorniejszy z tymi proroctwami.
Domingo wyglądał przez swoje długie życie raz lepiej, raz gorzej. Nie za to go kochaliśmy jak wyglądał i nie to po nim zostanie. Może i Pavarotti miałby więcej fanów, gdyby wyglądał jak Justin Bieber, ciekawe jedynie, gdzie by ich pomieścił, bo największe stadiony wypełniał bez trudu.
Czasami wielki tenor wygląda jak Pavarotti, czasami jak Corelli albo Kaufmann. Najważniejsze jest jak śpiewa. Coś w tym rodzaju, w innej dziedzinie, powiedział tow. Mao.
Głos Debory Voigt w jej obecnym stanie – i sprzed fatalnej kuracji, można bez większego trudu porównać dzięki licznym, zachowanym nagraniom. To samo dotyczy zresztą niejakiej Marii Callas.
Tebaldi była znacznie szczuplejsza od Caballé, co zresztą również jest pozbawione znaczenia.
Na wszystkie inne argumenty kol. Chemiciana już odpowiadałem po parę razy, nie rozumiem więc, dlaczego je powtarza, zamiast poszukać nowych.
Zauważam jedynie, że nadal nie odpowiedział na moje podstawowe pytanie : czy wybrałby wielkiego, grubego śpiewaka – czy średniego i przystojnego.
I proszę łaskawie nie wychodzić poza ramy zagadnienia, jak powiedziano pewnemu zającowi, który odmówił wyboru „w buraczkach, czy w potrawce”.
PMK
PMK,
My piszemy tutaj o spiewakach najwyzszego formatu i nie mieszajmy jablek z pomaranczami: Pavarotti byl lepszy dopoki nie przytyl (jego nagrania z 1964 kiedy jeszcze wystepowal z Belgradzie daja tego dowod, choc moze to jest wiecej kwestia wieku niz wagi), Kaufman jest bardziej przekonywujacy od Botha. Domingo spiewa swietnie jako starszy Pan, przy okazji dobrze przy tym wygladajac. Jasne, ze muzyka jest najwazniejsza… na plycie. W teatrze waznej jest wiecej rzeczy. Latwiej trawic spiewaka przecietnego, ale posiadajacego osobowosc sceniczna wlaczajac w to wyglad niz podobnego talentu grubasa, ktory zle porusza sie na scenie i pot z niego kapie przy kazdym ruchu.
Jesli chodzi o nowa technologie wypierajaca stara: plyty winylowe poszly do muzeum, muzyka na CD zaczyna byc szybko wypierana przez pliki mp3, a ta z kolei przez muzyke z „clouds”.
Skoro już mamy nie mieszać jabłek z pomarańczami: opera nie jest „technologią” nagrań i przekazu tych nagrań, tylko formą teatralną przeznaczoną do żywego odbioru w pewnych, określonych warunkach.
Słuchowiska radiowe i teatr telewizji nie wyparły żywego teatru. Nagrania studyjne nie wyparły życia koncertowego – przeciwnie. To nagrania płytowe są dzisiaj w kryzysie, a życie koncertowe kwitnie.
Podobnie HD nie wyprze żywych spektakli operowych, słuchanych i oglądanych we właściwych dla tej formy warunkach – bez nietaktownych zbliżeń na napięte mięśnie śpiewającego artysty.
Owszem : to z całą pewnością kwestia wieku, nie wagi. Radzę spojrzeć na obrazki ze szczytowego okresu kariery Pavarottiego. Ciekawe, czy jest na świecie jeden przytomny dyrektor opery, który tego śpiewaka wyrzuciłby ze sceny za nadwagę (że o jego partnerce nie wspomnę):
http://www.youtube.com/watch?v=B10sCYHWiBM
Porównaniem między Kaufmannem i Bothą nadmiernie ułatwia Pan sobie zadanie. Nie pytałem o śpiewaka „podobnego talentu”, ale o wybór między lepszym a grubym – a gorszym, choć przystojnym.
Czyli nadal wykręca się Pan od odpowiedzi.
PMK
P. S. Kaufmann też się poci, jak każdy przy dużym wysiłku, a w Walkirii z MET, o której Pan wspomniał (gdzie był olśniewający) do tego jeszcze się ślini.
Ale wiemy o tym wyłącznie dlatego, że idiota realizator nam to pokazał na zbliżeniu.
PMK
W sprawie nowych technologii – Carmen (na sznurku) Franceski Zambello
jako („first time ever!”) film w trzech wymiarach. Oficjalny trajler niestety nie koncentruje sie na spiewie…
a Renee ma 52 lata i wygląda bardzo dobrze jako Traviata… mówie o tej z Covent Garden…
A co do ślinienia Kaufmanna – on śpiewa tak pięknie, że nawet nie wypada tej ślinie wspominać.
O rany, to tu też się rozmawia? Bardzo miło 🙂
A Francescę Zambello lubię.
Tej realizacji z ROH zresztą jest dość dużo na tubie.
Spór PMK i Chemiciana oglądam sobie z boku, z małym wskazaniem jednak na Chemiciana. Bo jak idę do teatru, to chcę też oglądać.
PMK,
Porownania musza jednak dotyczyc artystow tego samego formatu, rozniacych sie wygladem fizycznym, ktory lepiej lub gorzej predystynuje ich do okreslonej roli. Nie porownujmy artysty formatu Pavarottiego z trzecioligowym Adonisem; odpowiedz w tym przypadku jest oczywista. Otyly spiewak operowy jest jednak bardzo malo wiarygodny jako amant na scenie, np Botha jako Radames. Podobnie z kobietami: np Dolora Zajick jako Amneris, pomimo wspanialych walorow glosowych tej ostatniej. Zajick natomiast doskonale pasuje do roli Azuceny.
Opera jest sztuka w ktorej obraz jest bardzo waznym elementem ogolnej estetyki. Niewlasciwie dobrany fizycznie spiewak jest takim samym zgrzytem jak zla scenografia. Z calym szacunkiem do Pavarottiego, ktory byl genialny, nie moglbym go sobie wyobrazic jako (stosownie do libretta) skapo ubranego Nadira w „Les pecheurs de perles”. Natomiast, polnadzy Eric Cutler jak i Nathan Gunn jako Zurga w produkcji w Lyric Opera byli bardzo naturalni; nie bylo zgrzytu. Czy mogly sobe Pan wyobrazic Violete Urmane spiewajaca role mlodej kaplanki Leili? A czasami, niestety tak jest.
Po co ubierac gruba spiewaczke we wspaniale kostiumy sugerujace ze jest ona piekna i mloda kobieta, kiedy kazdy widzi ze nia nie jest. Widz czuje sie troche zazenowany obserwujac taka „nieprawde” na scenie. Jasne, ze to „konwencja teatru”, gdzie nie wszystko jest doslowne, ale to jest niepotrzebny dysonans. Mamy dzis do czynienia z odbiorca sztuki (mlodym pokoleniem) wychowanym w swiecie obrazow; wiem cos o tym bo z racji swojej profesji stykam sie z produktem wspolczesnej edukacji. Aby do niego dotrzec wiekszy nacisk musi byc polozony na lepsza wiarygodnosc przekazu wizualnego. Nowe (pewnie zbyt inwazyjne) technologie tylko poteguja ta potrzebe.
Co do HD Live, teatry operowe mysla ze udostepnienie wysokiej jakosci muzyki operowej szerokiemu odbiorcy w przystepnej cenie zainteresuje wieksza liczbe potencjalnych melomanow, ewentualnie spowoduje rowniez wieksza frekwencja na salach koncertowych. Byc moze, ale nie jestem tego pewny. W mojej opinii, istnieje duza roznica w jakosci odbioru, na rzecz HD. Sam jestem zwolennikiem autentycznego obcowania ze sztuka w naturalnej postaci, na zywo, w tym samym miejscu. Gdyby tylko bylo mnie (i znakomita wiekszosc melomanow) stac na zakup karnetow do MET i La Scali w pierwszych rzedach, gdzie odbior sztuki jest pelniejszy.
Lolo : ja właśnie o tym. Że na scenie, w normalnych warunkach, przeszłaby niezauważona. Ale kamerzysta i realizator, wychowani na voyeuryźmie w stylu Big Brothera, nie byli w stanie taktownie „odwrócić wzroku”.
I to jest esencja tej obrazkowej zarazy.
PMK
PMK,
Nie bedac zwiazany z polska scena muzyczna, nie wiedzialem z kim wymieniam poglady. Gratuluje publikacji „Tysiaca i jednej opery”, ktora z krotkich opisow jake znalazlem, wyglada bardzo interesujaca (Tu uklony w strone autora). Nie omieszkam zakupic swojej kopii przy okazji najblizszej bytnosci w kraju.
Ja też chodzę do teatru, żeby oglądać, ale opera to jednak nieco inny gatunek teatru, a już tym bardziej – telewizja.
A psim obowiązkiem reżysera jest tak poprowadzić najlepszą możliwą obsadę wokalną (bo, jak Pani słusznie kiedyś napisała, tam się przede wszystkim śpiewa), żeby ukryć jej wady, także fizyczne i aktorskie, a uwypuklić zalety. Prawdziwi mistrzowie to potrafią.
Być może jednak po prostu inaczej rozumiemy estetyczne pryncypia tej najbardziej umownej ze sztuk.
Ostrożnie jednak: nie tylko śpiewaków, ale dyrygentów, skrzypków i pianistów też już próbują nam dobierać wedle urody.
PMK
Przepraszam Chemika, ale uwikłany w równoległe dialogi na dwadzieścia cztery nogi w sześciu wpisach naraz, przegapiłem jego ostatni.
Dziękuję za miłe słowa, życzę przyjemnej lektury.
PMK
Sledzilem tamte rowniez. Niestety, jako amator mam wyrobione opinie na tylko niektore sprawy zwiazane z muzyka, ale na wielu nie znam sie na tyle aby dyskutowac w tak szacownym gronie. Pozdrawiam.
PS. tj „Chemician”: hybryda chemika i musician.
Ale w deklinacji „Chemiciana” brzmi paskudnie, a „Chemyka” też jakoś dziwnie…
To po angielsku; nie deklinuje sie.
Chciałbym dodać informacje o CD Wundera. Przeczytałem w dzisiejszej tj.5.07.2011, Naszej Polsce prawdziwą, fachową recenzję o grze tego pianisty, bez osobistych animozji. Chciałbym również, aby Pani Dorota, skoro się tym zajmuje też pisała recenzje z koncertów, nagrań, które mówią co jest dobre a co złe w grze artysty, przecież recenzja ma pomagać artyście, a nie go gnoić, bo recenzentowi nie podoba się przysłowiowy frak grającego. Zachęcam do czytania recenzji fachowych z koncertów w prasie z początków XX wieku, kiedy bez pardonu kolega muzyk pisał w prasie o innym koledze druzgocącą jego grę recenzję, uzasadniając każdy wykonany utwór. Pozdrawiam i oczekuję utalentowango młodzieńca na koncercie w Zakopanem, gdzie wielu wspaniałych artystów gościło. A.Kowalik
Oj Dorota, poziom złośliwości nie zmienił Ci się od czasów szkolnych. Tytuł nietrafiony. No chyba, że pijesz do siebie…
Droga Koleżanko 🙂
Daję Ci pod rozwagę parę punktów:
1. Autor omówienia płyty pisze: „Wszyscy eksperci jednoznacznie wypowiedzieli się, że nie Julianna Awdiejewa, nominalny zwycięzca konkursu, tylko austriacki pianista Ingolf Wunder zasłużył na pierwszą nagrodę”. Poniżej udowadniam, że to NIEPRAWDA.
2. Bohater płyty w wywiadzie, na identycznie sformułowane pytanie, odpowiada m.in.: „W Polsce był to skandal – mówiono o największym od czasów Pogorelicha”. Otóż był to skandal dla pewnej grupy osób. Na tym konkursie było wielu lepszych od niego. Byłam – słyszałam. Na pewno nie był to największy skandal od czasów Pogorelicha. Zwłaszcza, że Pogorelicha odwalono przed finałem, a Wunder dostał AŻ II nagrodę, co najmniej o 3 miejsca za wysoko.
Dodam jeszcze fakt, że na okładkę pan Wunder sfotografował się siedząc na fortepianie (!), i to na dwóch zdjęciach – i teraz dalej się zastanawiaj, czy tytuł był nietrafiony 🙄
Jeszcze do Andrzeja, którego wcześniej z braku czasu pominęłam: o fraku Wundera nie pisałam, frak miał akurat całkiem zwyczajny 😉 Wpis na blogu nie jest recenzją; gdybym miała analizować, co mi się w grze pianisty nie podoba, wpis byłby trzy razy dłuższy… A fachowa recenzja muzyczna w piśmie „Nasza Polska” – niech Pan nie żartuje 😆
Pani to tego Wundera musi strasznie nie lubić. Pamiętam, gdy po Konkursie napisała Pani tekst, w którym równie złośliwie opisuje Pani tego pianistę. Proszę wziąć sobie na wstrzymanie, bo to jest co najmniej niesmaczne.
Odniosę się jeszcze do tego skandalu: Wunder wcale nie mówi, że dla wszystkich to był skandal – to po pierwsze. Po drugie rzeczywiście robiono porównania do skandalu Pogorelicha. Wiele zależy, jak się wypowiedź zinterpretuje. Gdy się jest tak stronniczym jak Pani, to wiadomo, w którą stronę ta interpretacja pójdzie.
Co do okładki: mnie się podoba! Jest świeża i młoda. Wreszcie nie ma klasycznej pozy – podparcie ręką na fortepianie.
Pozdrawiam.
Ostatni raz wpuszczam tu jakiegoś Galla Anonima. „Koleżanka”, „iksiński” – co to w ogóle jest? To Wy sobie weźcie na wstrzymanie, bo to jakieś chore.
Ani Wundera jako takiego lubię, ani nie lubię, nie znam go przecież osobiście. Więcej, trochę mi go żal, już wpadł w ręce Andrzeja Halucha, który go jeszcze podkręca. Nieszczęsny chłopak, któremu przewracają w głowie ludzie chcący na nim zarobić. Jakie mają być z tego skutki artystyczne? Będzie jak z biednym Stasiem Drzewieckim, kiedy to z muzykalnego chłopaka zrobiono geniusza – i jak się skończyło? 🙁 Niestety, Wunder też jeszcze pewnie się na tym przejedzie – oby nie przypłacił tego chorobą jak Pogorelić (powtarzam, porównywanie jego historii do Pogorelicia jest absurdem, nie oceniono go za nisko, lecz za wysoko, a jeszcze o skandalu się mówi? Ja bym powiedziała, że skandalem było ocenienie go wyżej od Trifonova – ten ostatni zresztą ostatnio podwójnie potwierdził swoją klasę).
Owszem, on osobiście nie mówi, że dla wszystkich to był skandal, ale takie pytanie do niego pada, on nie zaprzecza – a pisząc o chucpie mam na myśli właśnie to, co robi się WOKÓŁ niego. Gdyby miał trochę rozumu, nie pozwoliłby sobie i innym na ten cyrk.
Czy wyrażanie swojego zdania można nazwać stronniczością? To zlikwidujmy całą krytykę muzyczną i zostawmy wszystko agentom
„Świeże i młode” siadanie na fortepianie? Ile waży młody mężczyzna i jaki to ma wpływ na instrument? Proszę sobie to wyobrazić. To nie jest przecież fotomontaż.
Przepraszam, ja nie tyle na temat, co na tytuł. 😉 W słowniku ortograficznym – hucpa, w słowniku poprawnej polszczyzny – hucpa, ale w wielkim słowniku wyrazów obcych, który na mojej słownikowej półce jest najnowszy (wydanie z 2010 r.) jest już hucpa albo chucpa. 🙂 Stąd tylko krok do chucpy. 😉
No, ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy 😆
Język hebrajski ma trzy litery h, dwie twardsze, chet i chaf, i miękką/niemą, czyli przydech, zwykle na końcu słowa, albo na początku w rodzajniku „ha”, stąd np. angielska transkrypcja Hallelujah. Na początku wyrazu „chucpa” jest twarde h, tzw. chet:
http://www.iwrit.pl/alefbet.php
http://pl.wiktionary.org/wiki/%D7%97%D7%95%D7%A6%D7%A4%D7%94
Myślę, że polska transkrypcja chucpy przez h dowodzi zaniku polskiego wyczucia różnicy w mowie między h i ch 🙁 Kiedyś była ona zdecydowana, dziś już tylko w niektórych regionach…
Tu lingwistyczny opis Tadeusza hebrajskich trzech h.
😆