Pieśni pianisty
Przyszła płyta od p. Szymona Chojnackiego z kompletem pieśni autorstwa Ignacego Friedmana, wydana przez Acte Préalable. Bardzo interesująco było się zapoznać.
Szymon Chojnacki, bas-baryton, po studiach na poznańskiej Akademii Muzycznej wyfrunął na dalszą naukę i sceny do Niemiec – związany był z teatrami w Lubece i Stuttgarcie, potem w szwajcarskiej Lucernie, teraz działa jako freelancer. Pianista Jakub Tchorzewski, również od lat działający za granicą (obecnie we Włoszech), specjalizuje się w kameralistyce i w utworach mało znanych albo wręcz nieznanych (nagrał np. płytę z solowymi dziełami Romana Palestra). Muzycy doprosili jeszcze do kilku pieśni śpiewaczkę turecką Sen Acar, związaną z teatrem w Kilonii, obdarzoną lekkim, wdzięcznym sopranem. Większość jednak śpiewa Chojnacki głosem o pięknej, ciepłej barwie. Pianista towarzyszy im z pełnym zrozumieniem.
Niestety nie znamy dat powstania większości tych utworów, jedynie w przypadku dwóch nieopusowanych cykli z 1905 i 1910 r. i jednej pieśni z 1917 r. W sumie Friedman jako kompozytor działał, o ile wiadomo, głównie przez pierwszą połowę życia, gdzieś do 1925 r. Ciekawe jest zestawienie pieśni z innymi gatunkami, które uprawiał. Wychodzi na to, że w muzyce wokalnej najbardziej dochodził do głosu jego pierwiastek romantyczny, Bo Friedman był wielkim romantykiem z ducha, choć zmieniał trochę styl. Taki np. Kwintet fortepianowy op. 35 z 1918 r. wyrasta na ucho z Brahmsa, a w fortepianowych 8 Preludiach op. 80 (wbrew różnicy opusowej – zaledwie rok późniejsze) obraca się blisko Rachmaninowa czy młodego Skriabina, ale w środku pojawia się niespodziewanie debussy’owskie szóste preludium. No i oczywiście są w jego twórczości mazurki – wspominałam niedawno o interesującej kategorii „mazurków żydowskich”, te jak najbardziej się wpisują, zresztą taki interpretator Chopina nie mógł ich nie pisać – jest np. w tym cyklu – i o wiele później w tym. Ciekawe, że w pierwszym mazurku z tych ostatnich (z 1925 r.) pobrzmiewa nuta skandynawska – zapewne wpływ bytności w Kopenhadze.
Pieśni są w większości słodko romantyczne, i w większości – do polskich tekstów, poza jednym cyklem po niemiecku i jedną pieśnią po duńsku. A przypomnijmy, że ten chłopak z krakowskiego Podgórza jako 18-latek wyjechał na studia do Lipska, a zaraz potem do Wiednia, później mieszkał w Berlinie, Kopenhadze i różnych jeszcze miejscach. Wzruszające jest więc, że wciąż, przebywając od dawna poza Polską, powracał do polskiej poezji, by ubierać ją w muzykę. Romantyczna słodkość tłumaczy się więc tu także nostalgią za młodością. Co więcej, dużo tu nawiązań do muzyki polskiej, także ludowej. Z czasem i w pieśniach język muzyczny się trochę zmienia, ale nie wychodzi daleko poza stylistykę, powiedzmy, Henriego Duparca.
Poezja, jakiej używa, też jest przede wszystkim romantyczna, najpóźniej młodopolska: Konopnicka, Mickiewicz, Przerwa-Tetmajer, Asnyk, Rydel, Miciński… Zwłaszcza Tetmajer był ulubiony – 9 pieśni na 38, w tym jeden wiersz (Zawód) opracowany dwukrotnie; parę z nich znamy dobrze z pieśni Karłowicza czy młodego Szymanowskiego, można sobie porównać. Pieśni były wydawane w Polsce, więc zapewne były wykonywane, bo inaczej wydawcy nie mieliby w tym interesu – ale nic na ten temat nie wiadomo. Szacunek dla tych, którzy przypomnieli prawie nieznaną stronę tego wielkiego artysty. A właściwie zupełnie nieznaną – to pierwsza rejestracja wszystkich pieśni, które napisał. Nie wiem, czy ktoś w ogóle wcześniej nagrywał pojedyncze pieśni – w sieci nic nie ma.
Na koniec więc znów fortepian i zabawna muzyczna tabakierka.
Komentarze
38º Festival de Música de Canarias. Sala koncertowa w Santa Cruz z daleka podobna do tej w Sydney. W środku piszczałki organowe na skrzydłach proscenium a za kulisami Atlantyk. Pięknie.
Wczoraj Paris Chamber Orchestra zagrała Idyllę Zygfryda, koncert Prokofiewa i II symfonię Beethovena. Za kilka dni będzie tu Lang Lang – w przeciwieństwie do biletów na jego koncert, których nie ma, nie będzie i chyba nigdy nie było. Taki los.
Przy wejściu chaos zaplanowany. Sala podzielona na kolory według numeracji rzędów. Żółci mieli wejść jako pierwsi trzy kwadranse przed. Podobnie następnych pięć kolorów aż do czarnego, ostatniego tuż rozpoczęciem koncertu. Wtedy weszli wszyscy razem. Pstrokatą hurmą.
O, super artyści występują, zazdroszczę 🙂
https://www.icdcultural.org/fimc
Pani Doroto ,
bardzo dziękuję, że poświęciła Pani czas żeby posłuchać naszych nagrań i napisać o nich na łamach bloga.
Pozdrawiam serdecznie i wszystkiego dobrego!