Orfeusz i gęsia skórka
W zeszłym roku minęło 400 lat od prawykonania jednej z pierwszych i, jak dla mnie, wciąż jednej z najgenialniejszych (i moich najukochańszych) oper – Orfeusza Monteverdiego. W związku z tym wiele zespołów na świecie przygotowało to dzieło; parę z nich dojechało z nim do Polski. W listopadzie w Filharmonii Narodowej całkiem przyzwoicie wykonał je New London Consort Philipa Picketta, a wczoraj właśnie w Operze Narodowej, w Salach Redutowych – belgijsko-francuski skład: zespół La Fenice z burgundzkiego Sens i Choeur de Chambre de Namur, oba kierowane przez Jeana Tubery i działające często wspólnie. Jak na przykład we wrześniu 2006 r. w Warszawie, kiedy w niewdzięcznej akustyce Bazyliki na Kawęczyńskiej stworzyli przepiękny i wzruszający – no, chyba prawie spektakl, misterium, z przemieszczaniem się w przestrzeni, z Vespro della Beata Vergine tegoż Monteverdiego. Sprowadziła ich wówczas do Polski Małgorzata Markowska, córka dyrygenta Andrzeja, którego jedną z licznych zasług było wymyślenie i założenie festiwalu Wratislavia Cantans – i chciała też, żeby wystąpili również na Wratislavii, ale już wtedy rozpoczynał tam rządy Paul McCreesh i nie chciał na swoim festiwalu konkurencji. No, przestałam się dziwić, kiedy usłyszałam płytę Gabrieli Consort&Players z Vespro…
Można więc było oczekiwać wydarzenia. I słusznie. Co prawda byli i wybrzydzacze, którzy narzekali na efekciarskość – dla mnie to było tylko podkreślenie teatralności w wykonaniu koncertowym, ale z lekka inscenizowanym. Podobnie zrobił też w Filharmonii Pickett, ale rzeczywiście bardziej dyskretnie. Wczorajsze wykonanie mnie jednak ujęło swoją innością. Na przykład wstęp śpiewany przez Musicę (sopran) został zakończony nietypowo: zamiast zwykłego zakończenia zwrotki nagle wszystko zaczęło się dramatycznie rwać, zapowiadając tym samym, co będzie działo się dalej. Ujmowała też wielofunkcyjność muzyków: dyrygent grał też na flecie prostym i na kornecie, a teorbanista w pewnym momencie wstał i – wciąż grając – zaśpiewał tenorem o pięknej barwie (potem dołączył do chóru). A zabawy z przestrzenią znów były wspaniałe – Tubery jest w tym mistrzem.
Więcej o tej interpretacji nie będę pisać, bo obiecałam recenzję „Ruchowi Muzycznemu” i nie chcę się wypstrykać. Chcę tu o czymś innym, o czym trochę zresztą tu już kiedyś było. Czyli o emocjach. Bo to naprawdę niesamowite: niby jest to wszystko w ramach jakichś konwencji, ale ściska za gardło. Automat. Weźmy ten kluczowy moment w I akcie, kiedy wesołą pasterską zabawę przecina Messagiera, czyli Posłanka, przychodząca z wieścią o śmierci Eurydyki. Natychmiast zmienia się barwa, harmonia, kształt melodii, wszystko. Nie będę tu opisywać dokładnie, żeby nie wdawać się w fachowe terminy, ale zatrzymam się na tym momencie: Posłanka w rozpaczy nie może początkowo wypowiedzieć do końca, co się stało, zaczyna ogólnie (oczywiście jest to zgodne z konwencją tragedii greckiej), potem zwraca się do Orfeusza: La tua bella Euridice… I przerywa. Tu zaniepokojony Orfeusz, który chwilę wcześniej wypowiedział do niej trzy wznoszące się, pytające frazy: D’onde vieni? D’ove vai? Ninfa, che porti? (Skąd przychodzisz, gdzie idziesz, nimfo, co przynosisz?), wydaje z siebie tylko krótki jęk przeczucia. I wtedy Posłanka kończy: La tua diletta sposa… e morta. (Twoja ukochana żona umarła) I na tym e morta jest taki skręt harmoniczny, że włos się jeży. Nawet gdybyśmy nie zrozumieli tekstu, wiedzielibyśmy, że stała się rzecz ostateczna.
No i teraz: czy czyste wyrachowanie genialnego kompozytora, który wiedział dokładnie, co robi? Czy też się wzruszał? No właśnie… to jest to, czego się nie dowiemy. Ale przecież musiał wiedzieć, że takie uczucia wywoła. Musiał więc sam je przeżywać. Dlaczego mamy wrażenie, że choć Monteverdi był wierny konwencji, to to, co mówił, było absolutnie szczere?
Ten automat swoją drogą jest ciekawy – ja już sama się z siebie trochę nabijam, jak to jest? Znam mechanizm, a i tak, kiedy słyszę wejście Komandora z Don Giovanniego, od razu robi mi się gęsia skórka. Już sobie nawet obśmiewałam ten finał, o co mi akurat nietrudno, bo znajduję się w szczęśliwym posiadaniu wyciągu fortepianowego z czeskim tłumaczeniem libretta – kto nie wymięknie czytając ostateczny dialog dwóch bohaterów (niestety bez akcentów): – Probuh! – Co jest? – mas ruku jako led! – Kaj se a zmen sve ziti, tot posledni tva chvile! – Jak zil jsem, dal chci ziti, blahove marnis cas! – O, klekni, kaj se z hrichu! – Tve zwasty jsou mi k smichu! – Kaj se jiz! – Ne!
No, a gęsia skórka dalej się robi…
Nie ma rady!
Komentarze
Poni Dorotecko, kie wpis wklejo sie w samiućkim środecku nocki, to w gre bardziej wchodzi Morfeusz niz Orfeusz 😀
Teroz juz ide spać, ale jutro ten wpis ocywiście piknie przecytom.
Dobrej nocki syćkim 🙂
To jeszcze a propos Orfeusza i Morfeusza dorzucę anegdotę. Na festiwalu Warszawska Jesień przyznawana jest Nagroda Orfeusza za najlepsze wykonanie polskiej kompozycji. Kiedyś towarzystwo wymyśliło, że trzeba by było przyznawać też Nagrodę Morfeusza – za najnudniejszy utwór festiwalu… To by było coś jak Złote Maliny w filmie 😀 Niestety, projekt dotąd nie wszedł w życie…
A teraz to już naprawdę dobranoc.
Widzę, że nocne markowanie to typowo psia cecha. Ale cóż, obejścia trzeba pilnować 🙂
Pani Kierowniczko, ja do Pani będę przybiegał i do bywalni, i na dywanik, i gdzie tam jeszcze Pani każe, byle tylko herbatka do pochłeptania była. No i to smyranko po brzuszku, mmmm!
Tylko do saloonu bym się trochę bał, bo to strzelanie z coltów przypomina mi zmorę wszystkich psów, czyli Sylwestra. Ale gdybym wolno mi było schować się pod Owcarkiem, to może, może… 🙂
Rozumiem, że mam poszukać najgorszego nagrania Orfeusza na świecie i sprawdzić, czy gęsia skórka pozostaje?
Swoją drogą to nie do końca tak jest. Bo ta gęsia skórka to nie tylko emocja zapisana w muzyce (za sprawą tej, czy innej kownencji), ale to także kwestia wrażliwości odbiorcy. Co piszę, przypominając sobie dawną dyskusję z 3M, który komentując szokujące wrażenie jakiegoś dysonansu u Bacha (‚który sprawiał, że słuchacz mógł spaść z krzesła’) stwierdził, że dzisiaj, aby zrzucić słuchacza z krzesła, należałoby zapisać w partii wiolonczeli: „Wiolonczelista podchodzi do słuchacza i zrzuca go z krzesła”…
(Owszem, pamiętam ten fragment u Monteverdiego — on robi duże wrażenie; chyba większe niż ów dysonans u Bacha, ale mimo wszystko, wymaga to pewnej wrażliwości — to trzeba chcieć słyszeć.)
Dzień dobry wszyskim Bywalcom.
Pani Kierowniczko, przypomnialo mi się jeszcze inne znaczenie Dywanu. Z ” Bajek 1000 i jednej nocy” oraz z „Klechd Sezamowych” wynikalo, że Dywan, to byla audiencja u Sultana. To w takim razie byla by audiencja u Pani Kierowniczki. A na Dywanie na pewno jest wygodniej niż na ciasnej kanapie. 😀
Czy przeżywali (Bach, Monteverdi i inni) czy świadomie konstruowali wszystkimi środkami epoki i całym talentem, jaki mieli do dyspozycji? A może najpierw jedno (choćby wzruszenie mitem, który i dzisiaj porusza… choćby studenta polonistyki, który musi ich opanować tysiące przed egzaminem)…
… A potem siadali i konstruowali. Na zimno ‚utrwalali swe wzruszenia’. I ich konsekwencje intelektualne.
Ale – aby to dziś ‚rozczytać’ – potrzebujemy analogicznej kultury literackiej i muzycznej. Oraz pamięci swych wcześniejszych emocjonalnie-intelektualnych ‚porywów’. Inaczej będzie ciągła ciuciubabka = gombrowiczowskie ‚jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca?’
Dlatego proszę ‚wdawać się w terminy fachowe’. Tylko tą drogą zrozumiemy coś więcej, niż chwilę wcześniej. I odczujemy coś więcej, niż na poprzednim koncercie/ odsłuchaniu.
🙂
@pak
Nie wiolonczelista a kontrabasista 😉 A inicjatorem wątku o spadaniu z krzesła był Marek.
Uff, wreszcie odespałam nocne pisanie i mogę Wam powiedzieć dzień dobry 😀
Pewnie, że w opisanej sprawie działa wrażliwość odbiorcy, i ona tu jest podstawą. Co prawda nie pamiętam, żebym się jakoś nastawiała na gęsią skórkę w Orfeuszu czy Don Giovannim, ani żeby mnie ktoś tego wyuczał. Ale rzeczywiście nie jestem typem, którym wstrząsnęłoby zrzucenie mnie przez kontrabasistę z krzesła…
Z drugiej strony jednak nie tylko ja te emocje odczuwam. A one są zaplanowane przez kompozytora… Ja myślę, że to mogło być tak, jak pisze a cappella. Ale nie dowiemy się tego na pewno.
Oczywiście to też kulturowe. Kto chował się od dzieciństwa w systemie dur-moll, ten będzie uwrażliwiony na harmonie bardzo od niego odbiegające. A co do Komandora, to pewnie jeszcze nawyk z dziecięcości: groźne głośne akordy, mit, co tylko chcieć… Wszystko jasne, jak napisałam. A jednak wciąż działa. Choć pewnie też nie na każdego…
Terminy fachowe? Hmmm… Tu zawsze mam zgryz. No bo zrozumie je śpiewająca a cappella, grająca passpartout, erudyci tacy jak PAK czy 3M (zawsze się cieszę, kiedy ten drugi się odzywa, bo ciągle przypuszczam, że się już zniechęcił, bo jak na jego potrzeby to ja właśnie za prymitywnie piszę). Ale przecież są i tacy, jak Alla, która napisała tu wczoraj – i tych nie chcę odstraszać terminologią, tylko zachęcić, żeby posłuchali tego czy owego… No i co mam zrobić? Szukam złotego środka. Kiedyś Witold (chyba już tu nie zagląda, a może nasze dzikie harce go odstraszyły?) wyraził pragnienie, żebym robiła tu coś w rodzaju wykładów. Ale czy da się zmieścić wykład w takim okruchu literatury internetowej jak wpis blogowy? Sądzę, że wątpię… Poradźcie.
A gdzie to ma być, czy na dywanie, czy w bywalni – co kto tylko chce, najważniejsze, że przychodzicie tu 😀 I herbatka z przyjemnością, może być czarna, zielona, mieszanka, smakowa, jak kto lubi… Dziś obowiązkowo z pączkiem z konfiturą z róży. Smacznego 😀
Pani Kierowniczko (Sułtanko?), pisze Pani, że gęsiej skórki Pani nikt nie uczył, a równocześnie o nawykach z dziecięcości. No właśnie! Przecież dzięki temu, że słuchała Pani w dzieciństwie tego czy owego, dostaje Pani gęsiej skórki, zamiast od razu zmienić stację, albo wyłączyć grajo, jak to robi spory procent ludzkości. A że uczymy się nie zawsze świadomie? No cóż, znana sprawa…
Moja mama terminów fachowych nie rozumie ni w ząb, ale ze swojego dzieciństwa przypomina sobie, że przychodziło do szkoły paru facetów (z rzadka i ze dwie panie) z filharmonii, wyciągali błyszczące puzony, kruche skrzypce i figlarne flety, stawiali na przodku pana konferansjera, który opowiadał zajmującą historyjkę i przystępnie objaśniał, co będzie grane, po czym zasuwali coś zabawnego, jakiś marsz turecki czy koci duet. I nie zdarzyło się, żeby ktoś uciekł z sali gimnastycznej.
Mama nie ma do czasów szkolnych szczególnych sentymentów, ale akurat te audycje umuzykalniające wspomina bardzo ciepło, bo może dzięki nim teraz nie zmienia stacji 🙂
A co do systemu dur-moll i kulturowego imprintingu: święte słowa Pani Dobrodziejki! Nasz znajomy, bardzo wykształcony, doktoryzowany w Belgii Kongijczyk notorycznie zasypia przy Bachu albo Vivaldim i zawsze w końcu trzeba mu puścić Milesa, żeby się obudził 🙂
@Bobik: bo Miles jest dobry na wszystko, nie tylko na przebudzenie 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=TNP9OuwCVJs&feature=related
W całej rozciągłości zgadzam się ze zdaniem mojego Szanownego Przedmówcy (Przedpiszcy?) na temat Milesa. Time after Time pomaga nawet na wredną germańską pogodę. 🙂
Ktoś tu mówi „wykład z bloga”
a ja mówię: „olaboga”
bo to będzie ręka-noga
mózg rozlany gdzieś na ścianie
czyjeś oko na firanie
krwawe skutki da pisanie
ex cathedra i wykłady,
nikt czytać ich nie da rady.
Więc zostańmy na dywanie
i porzućmy to gdybanie
Blog – nie sala wykładowa
nie zmuszajcie bym od nowa
musiał tę wyjaśniać kwestię
bo się zmienię w dziką bestię!
Tyle z mojej strony w tej chwili, powrócę tutaj zapewne z wieczora.
No, to już mamy wypowiedź dobitną na temat wykładów 😆
Quake, udanej sprawy 😀
O, Miles to i mnie zdecydowanie wybudza…
Ja tak jeszcze się zastanawiam nad tą indywidualną wrażliwością, o której pisze PAK. Bo przecież ona jest naprawdę bardzo indywidualna. Weźmy na przykład taką sprawę: kochamy, dajmy na to, jakiś cykl utworów, takie, powiedzmy, Koncerty brandenburskie, ale każdy ma wśród nich inny ulubiony, a nawet każdy ma jakieś ulubione miejsce i dla każdego może ono być inne. Prawda?
A takie momenty jak te, o których piszę, wymagają zastosowania języka, co do którego kompozytor MUSIAŁ przewidzieć efekt. Podświadomie, znając na wylot kod kulturowy, wiedział, co wybrać…
I jeszcze co do słuchania w dziecięctwie – pewnie, im wcześniej się zacznie, tym lepiej, a u nas teraz bywa z tym zupełnie źle. Ale przecież można się „nawrócić” w wieku późniejszym. Kiedyś Hoko tu coś na ten temat zeznawał (nie mogę sobie przypomnieć, przy jakiej okazji). Znam takich, co dochodzili do muzyki poważnej przez różne inne muzyki w wieku już całkiem dojrzałym, paru nawet mi opowiadało, jak to muzyka została im obrzydzona na szkolnych lekcjach. A jednak jakoś dotarli… Ale to też wrażliwość indywidualna 😀
3M:
No tak, jak widać moje cytowanie z pamięci jest niedokładne. Nawet można tę niedokładność zmierzyć (co piszę tuż po zakończeniu zebrania, a właściwie dodatku pączkowego po zebraniu o niedokładności wyznaczania położenia w przestrzeni na podstawie dwóch obrazów).
Pani Kierowniczko:
Pisałem w nawiazaniu do dyskusji z 3M i Markiem (i nie tylko), bo ona przypomniała o czymś innym — że pewne efekty się zużywają przez częste ‚zgranie’. Czyli nawet, gdyby wrażliwość była wrodzona, to możemy przestać ją odczuwać. Przykład — dzisiaj widziałem tabelę, w której wyliczono ile trupów na minutę pada w kolejnych filmach serii Rambo. I wychodzi na to (tak, wszyscy zgadli), że z film na film, coraz więcej.
Z muzyką jest trochę podobnie: niektóre efekty były naśladowane, powielane, powiększane. W końcu banalizują się. I coraz trudniej uwierzyć w szczerość muzyki, czy poczuć gęsią skórkę.
Monteverdi jest w niezłej sytuacji — długi czas był kompozytorem bardzo ‚niszowym’ (poniekąd nadal jest). Mozart… no owszem, z Mozartem to jest trochę inaczej, ale akurat w Don Giovannim robi czasem takie rzeczy… Nie przypominam sobie ich prostych naśladownictw. Ale już z włoską operą XIX wieku mam koszmarne problemy (z nielicznymi wyjątkami), bo odnajduję jedynie zgrane schematy.
Co do nawrócenia — pisałem już chyba o znajomym ‚nawróconym’ koło trzydziestki. Dzięki Bachowi i Gouldowi (choć to w drugiej kolejności). Z tym, że dla niego problemem muzyki poważnej było postawione w szkole równanie: muzyka poważna = Moniuszko. A to jednak zbyt wąsko, by się w niej odnaleźć.
Ha! właśnie…
W następnym numerze „Polityki” wreszcie się ma ukazać zapowiadany przeze mnie od jesieni tekst o raporcie na temat umuzycznienia naszej młodzieży.
Poza różnymi smutnymi rzeczami niezbicie wynika z niego jedno: że co do szkolnego wpajania muzyki, bezwzględnie DZISIAJ TRZEBA ROBIĆ TO INACZEJ.
Jak mnie postawili przed lufą kal. 240mm to zeznawałem… nie było wyjścia… 🙄
I nie ma się co wzruszać, Bo to Orfeusz jest. Jego przemiana w tym albo w owym… 🙂
O, na mój dusiu!!! Tośmy rzecywiście piknie sie zgrali, Poni Dorotecko! Dwa wpisy naroz z cytatami od nasyk południowyk sąsiadów! Jo se myśle, ze powinniśmy godać, ześmy tak to między sobom uzgodnili. Bo po co momy godać, ze to dzieło przypadku? I tak nifto nom nie uwierzy 😀
A teroz juz lece gaździnie pącki wykradać. Syćkiego najtłuściejscego syćkim z okazji dzisiejsego Cwortku! 🙂
Pewnie, że nawracać można się, tak samo jak uczyć, do końca życia 🙂 Ale ja się zastanawiałem nad tym, jak to zrobić, żeby możliwie najwcześniej otworzyć drzwi, albo też dać klucz do kuferka. Po to, żeby nie musiało się nawracać, tylko od początku można było wybierać. Jasne, że nie każdy wybierze poważną, a w niej nie każdy akurat Monteverdiego. Ale jak się o Monteverdim nigdy nawet nie słyszało, to dość trudno odróżnić go od Monte Christo.
Ważne pytanie: jak to robić? Pierwsze przykazanie – nie nudzić. Dlatego pisałem o tych audycjach umuzykalniających (sama nazwa, swoją drogą, okropna), bo one były dla dzieciaków bardzo „nieszkolne” – śmieszne, intrygujące, wciągające, często interaktywne. Ale też towarzystwo z filharmonii bardzo się starało, żeby nie odwalać chałtury, tylko traktować dzieciarnię poważnie. Jeżeli tych muzyków jeszcze po czterdziestu latach ktoś wspomina z wdzięcznością i łezką, to znaczy, że robili to dobrze.
No…
Że znowu nawiążę do wywiadu z Łukaszem Borowiczem (udał się nam), on jako przedstawiciel pokolenia trzydziestolatków powiedział to samo: że ludzie w każdym wieku lubią, jak się ich traktuje poważnie, i że on nie rozumie, dlaczego do umuzykalniania używa się zwykle muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, bo np. młodzi ludzie wolą słuchać muzyki trudnej i wiedzieć przy tym, że to jest muzyka trudna. Małym dzieciakom też można serwować o wiele trudniejsze rzeczy niż zwykle się to robi. Ale to, co było na wspomnianych przez Bobika audycjach, też było dobre. I, jak widać, skuteczne…
Tylko nie wykłady, tylko nie wykłady! (jak sugerował Witold). To by dopiero było! Ja bym uciekła – a tak, to się otrę o to i owo.
Dzieci lubia muzykę poważną. Za przykład miałam 4-latka, przez przypadek musiał słuchać całymi dniami Bethoveena i Mozzarta, bo w samochodzie nic innego nie było, a była to dłuuuuga podróż. Nie minęło dwa dni, a nucił wszystko z pamięci. A już jak się trafi muzykalne dziecko… 🙂
Bobik,
chyba nie chcesz mojej zimy. Dzisiaj co prawda -8C i słońce, ale wczoraj były wichury , w okolicach do 120km/godz , u mnie troche mniejsze i zawierucha śnieżna okropna. A żeby było weselej, poprzedniego dnia deszcz z lodem na zmianę. I tak będzie do maja 🙁
Dopiero by Ci łapki zmarzły!
Krucafuks!
Ale mamy zdolną młodzież! Taki Bobik, ma podobno sześć miesięcy a już owiec pilnuje na nizinach niemieckich, lekcje umuzykalnienia pobierał i odróżnia Monte Christa od Monteverdiego! 🙂
I jeszcze mówi, że jak się nie nudzi, to można być po czterdziestu latach wspominanym!
Skad on to wszystko wie?
No dobrze, juz nie nudzę; spadam! 😉
Jędrzejecek zawołoł: spadam!
Na mój dusicku! Niek ftoś wezwie GOPR!!!! 🙂
Lecimy, lecimy 😆
A czy leci z nami pilot?
No, przyleciałam. Metrem.
Jędrzejecek żyje? 🙂
Jeszcze wracam do tematu indywidualnej wrażliwości i ulubionych miejsc w utworach. Tak mi przyszło do głowy, że skoro każdy lubi inne momenty, jeden, jak jest żywo i w nastroju podnoszącym, inny, jak jest słodko i melancholijnie itp. – to dobry psycholog mógłby pewnie powiedzieć: pokaż mi momenty muzyczne, które lubisz, a powiem ci, kim jesteś 😀
Żyje, żyje! Wirtualne spadanie nie jest takie groźne! 😉
A jednak żal czasami czasów, kiedy można było spaść naprawdę…
Pani Marylka dobrze to ujęła…
http://swann.wrzuta.pl/audio/Zuuq2LN9HL/maryla_rodowicz_-_dzis_prawdziwych_cyganow_juz_nie_ma
Ech… 🙂
Coś dziś mamy dzień „echania” 😆
…a to echo grało…
ale w jaki sposob to tak wlasnie, zaprogramowanie dziala? .. e morta- ciary po plecach, Komandor-ciary, gdzie indziej, nie ciary. Rozrzewnienie, owszem, bojowy duch, owszem, blogosc, owszem, moc-owszem, ale nie ciary. To jest jakis fizjologiczno-harmoniczny odruch bezwarunkowy? Swoja droga, przyjaciolka dentystka gluche ucho, tylko Elvis, po filmie Formana Don Giovanni, w reakcji na Komandora- ciary.
A z tymi momentami…, każdy chyba zaczął od dramatycznej pauzy w…hejnale mariackim i całej beletrystyki z tym związanej!
Dalej to już zależało od „indywidualnej wrażliwości” i „lekcji umuzykalniania, ktore pobierał”. 🙂
Już, już…
Hej!
Czy można wiedzieć,kto jest autorem przeglądów prasy w „Ruchu Muzycznym” ?
Witam vrotkę! Fajnie, że tu trafiłaś (przypadkiem?) 😉
No właśnie, to wielka zagadka. Co do Komandora to może łatwiej wyjaśnić strasznym głosem z tamtego świata 😀 W Orfeuszu też jest powiew śmierci. Ciekawe, że to zupełne przeciwieństwa: u Mozarta ten głos jest donośny, wstrząsa hałasem, u Monteverdiego tragiczne słowa wypowiadane są cicho, grają instrumenty o głuchym brzmieniu, a po słowach e morta jest wręcz pauza, chwila śmiertelnej ciszy… I proszę, jak różnie można człowiekiem wstrząsać…
Przykład z przyjaciółką dentystką jeszcze raz daje dowód, że Forman, choć różne różności o tym Mozarcie naopowiadał, to i tak zrobił świetną robotę 🙂
A a propos wspomnianej przez Jędrzeja pauzy w hejnale mariackim – to już w związku z tym mam pomysł na kolejny wpis…
f.v.: autorem przeglądów prasy jest Ludwik Erhardt, wciąż jeszcze redaktor naczelny (wybiera się na emeryturę w niedługiej przyszłości).
Czasem musi być wręcz cisza we właściwym czasie — jak w Pasjach Bacha, choćby w Pasji Mateuszowej po ‚Aber Jesu schriee abermal laut und verschied.’
Co do Mozarta, warto dodać, że on świetnie czuł scenę, Harnoncourt nawet gdzieś przytacza jego list, w którym krytykuje on Szekspira — bo scena z duchem jest zbyt długa, jak na zdolność widzów do koncentracji na postaci nie z tego świata 🙂
To świetne, muszę poszukać w listach 🙂
Mozart miał fantastyczny zmysł dramaturgiczny. Miał go również Lorenzo Da Ponte. I jeszcze świetnie się ze sobą rozumieli. Jak te dwa geniusze się spotkały, musiał wyjść dynamit i nawet niemądra fabułka Cosi fan tutte jest tak ubrana, że mucha nie siada…
Bach – o tak, tak! Też był dramaturgiem nie lada.
Hmmm…, Mini wykłady o maxi muzyce byłyby bardzo mile widziane!
Pani Kierowniczko,
Już teraz tacy jak Alla całkiem sporo pani zawdzięczają. To jest bardzo proste – może pani pisać do i dla osób z wykształceniem kierunkowym, zawodowo związanych z „maxi muzą” lub zachowac formę i język blogowiska jednoczesnie sącząc, dawkując, dozując wiedzę, wskazując kierunek poszukiwań i sugerując ich kierunek.
Serdecznie pozdrawiam,
Alla
ps. Stukam w klawiaturę słuchając „Man of La Mancha” Mitch’a Leigh
nie ma przypadkow, blog jest dobry, glosowalam, tu nawet wpisy bywaja wciagajace.
Zauwazcie w nnowym numerze Polityki tekst wywiadu Gospodyni z dyrygentem-laureatusem paszportu, mowi o wiekszej popularnosci koncertow, wiekszym zainteresowaniu sluchaczy muzyka dawna, niz repertuarowa symfonika . Jak to z kolei sie ma do idiomu percepcji nabytego przez oswajanie ze standardem kulturowym? Czyzby to, co wzruszalo, juz nie wzrusza? I dlaczego teraz, wspolczesnie, wzrusza bardziej barok? Wszak z tego osluchania kulturowego, osmozy kultury, wlasnie nie powinien …
😀
Tak się właśnie staram 😉
PAK-u, szukałam o tym Szekspirze u Mozarta, tzn. zajrzałam do indeksu nazwisk, ale nie ma tam niestety ani Szekspira, ani Shakespeare’a… Może ten fragment się akurat nie znalazł (to wybór, i to z pewnymi skrótami), a szkoda. Chyba że p. Ireneusz Dembowski, tłumacz, zapomniał wstawić Szekspira do indeksu, ale to już trzeba byłoby szerzej się rozejrzeć po samych listach. Teraz muszę zająć się czymś innym (coś tam sobie piszę i wpadam na blog od czasu do czasu).
Początek poprzedniego komentarza był do Alli 😀
vrotka: a to już dużo szerszy temat, jak zmienia się nasz gust w dziedzinie wzruszania (się) i od czego to zależy. Trzeba będzie się nad tym też zastanowić…
Ostatnio dyskutowałam z moim młodym przyjacielem, który bronił doktoratu w jednej z Akademii Muzycznych. Jedną z jego tez była, że nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć muzyki dawnej, że odbieramy ją siłą rzeczy bardziej powierzchownie, bo nie przeniesiemy się do tamtych realiów, a według niego sam argument „bo się podoba” jest dość płytki, bo zadając się z muzyką powinniśmy rozumieć w pełni, o co w niej chodzi. Ja się z tym nie do końca zgadzam, ale zgodziliśmy się co do tego, że rozumieć też trzeba próbować i jeśli wiemy więcej, jakość odbioru jest lepsza.
Siadł se prawnik na dywanie
szybko wita wszystkie panie
oraz panów bowiem spanie
ma on dzisiaj wczesne w planie.
Bo kto siedział długo w nocy
temu sen już mruży oczy.
Nie mam siły pisać wiele
wchodzę zaraz wprost w pościele.
Nie dziwię się – ja dziś też chodziłam trochę nieprzytomna. Nocne życie blogowe 😀 Też pewnie zalegnę tym razem przed północą.
Dziś i tak jest inaczej, bo bardziej merytorycznie niż towarzysko… Tak też czasem jest fajnie.
Ale dlaczego tylko „czasem”? 😀
Bo towarzysko też lubimy 😉
Ale główny temacik widzę taki hardkorowy 😉 z pogranicza filozofii, psychologii i sztuki: dzieło i reakcja odbiorcy. Ile jest „czucia i wiary” a ile „szkiełka i oka” w tworzeniu? Moim zdaniem najpierw jest zwykle jakieś przeżycie (wzruszenie, uczucie), które dopiero później twórca swoim „warsztatem” obrabia. A miarą genialności jest m.in. zakres (wielkość, stopień) przekazania odbiorcy tego pierwotnego wrażenia.
O, taka jest moja koncepcja 🙂
I ja się z nią w pewnym stopniu zgadzam, czemu daję wyraz powyżej 🙂
Tyle że czasem używane środki ulegają zgraniu, zbanalizowaniu, jak słusznie napisał PAK @ 12:53.
I weź tu człowiek powiedz coś MONDREGO. Zaraz się okaże, że jakiś cwaniak przed tobą już to wszystko dawno temu wykombinował 😉
Nie szkodzi. Wszyscy jesteśmy w takiej sytuacji 😆
Już o tym kiedyś pisałem u fomy ale powtórzę bo pasuej jak ulał do sytuacji:
http://62.121.129.121/fragment.php?id=1687
„“Można dodać, że teorię wiecznego powrotu, głoszoną jeszcze przez starożytnych stoików, uważał Nietzsche za swoją hipotezę naukową. Teoria ta powiada, że wszechświat ma skończoną liczbę cząstek, a więc także skończoną liczbę ich możliwych układów; każdy układ musi przeto powracać, i to nieskończoną ilość razy, choć wielkie otchłanie czasu oddzielają te powroty. Cokolwiek się tedy dzieje, włączając wszystkie detale życia każdego z nas, powtarza się dokładnie, jak było, choć oczywiście pamięci poprzednich żywotów mieć nie możemy. Nie jest to reinkarnacja, jak w orientalnych religiach, gdyż nie ma tam ani postępu, ani degradacji, ale monotonne powtarzanie tego samego.”
Czyli generalnie możemy tu sobie pomilczeć: przecież wszystko już dawno zostało powiedziane 😀
No, nie bądźmy tacy nietzcheańscy. Ja to raczej za Noblistką: nic dwa razy się nie zdarza…
„żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy” – no dobra, to też jest jakaś koncepcja. Ma ona tę przewagę, że można sobie pogadać i nie mieć poczucia, że się człowiek powtarza 🙂
Ano. Bo kontekst jest za każdym razem inny. I dlatego jeszcze jest ciekawie 😀
Tja, kontekst to generalnie jest ważna rzecz 😉 Albo inaczej: „trzeba się trochę znać na retoryce i trzeba widzieć cały kontekst”. Stare ale jare:
http://www.youtube.com/watch?v=7PAQl3QKP6Q 😆
uuuuu… nie uwłaczając, Panie Kolego… 😆
Bez obrazy 😆
A tak w ogóle to bardzo kameralnie się dziś zrobiło na dywanie. Mam wrażenie, że oprócz Kierowniczki i mnie to już nikogo tu nie ma 🙁
Wszyscy śpiący.
Ale w dzień trochę się pogadało.
Zauważyłam, że jak wpuszczam wpis tak, żeby najpierw go było widać rano, to jest więcej wypowiedzi merytorycznych. Umysł jeszcze świeży 😀 Potem to już chcemy się tylko zrelaksować…
Dwie funkcje dywanu. Przed południem jest – z rosyjskiego – kanapą, na której się konwersuje. Wieczorem – dywanem, na którym się baraszkuje 😆
A najciekawsze jest obserwowanie, jak poranni intelektualiści zmieniają się w wieczornych baraszkowników 😉
Nooo… 😆
Ale być może ta epoka już się skończyła? Na tym blogu, mam na myśli.
Dywany Dory to model wielofunkcyjny jest 😀 Z tym większym żalem muszę go już opuścić – niestety jutro mam wyjazd na drugi koniec Polski i znowu wczesne wstawanie :wkurzona kufa:
Do poczytania wkrótce!
No to w takim razie dobranoc i szerokiej drogi!
Nie sądzę, Pani Kierowniczko, że ‚coś się tu…’ itd.
Siła spokoju! 🙂 🙂 🙂
Dobranoc 🙂
Ja tam spokojna jestem 😀
I tak jest co robić. I dla kogo.
Pa!
Jeśli o mnie idzie, to jo tak objodłek sie wykradzionymi gaździnie pąckami, ze kapecke trudno było mi sie wgramolić na krzesło przy biurku z komputrem. A wom ludziom tyz trudno? Jeśli tak, to juz wiadomo, cemu dzisiok kapecke puściej niz zwykle 🙂
Hej,
czy nie mogę być równocześnie konstrukcją literacką, bytem realnym,łagodnym żarcikiem i shcsheniaque terrible? Czy komuś to przeszkadza? 🙂
A mnie przeszkadza, że dzisiaj porządnego pączka nie dostałem. Tutejsze nawet się nie umywają!
Pani Kierowniczko:
Ja o tym czytałem u Harnoncourta — albo w „Muzyka mową dźwięków”, albo w „Dialogu muzycznym” (pierwszej pozycji nie posiadam, pożyczałem, więc tam nie sprawdzę). A czy mogło być po prostu „Hamlet”?
A to wszyscy znają (nie sugeruję, że są tak długowieczni, bynajmniej 😉 )?
„Tragedyje Szekspira mogą dziś tylko pod względem zabytku starożytności uchodzić. Krytyka nie przyjmuje na siebie tego ciężaru, aby ich rozbiorem trudnić się miała.”
(Gazeta Krakowska (z okazji wystawienia Hamleta w 1817 roku)).
Bobicku! Shcsheniaque terrible? Słysołek, ze język francuski jest pikny. ale nie myślołek, ze jaz tak! 😀
Bobiczku, możesz być wszystkim, co się tylko takiemu – jak to będzie we francuskiej transliteracji – chtcheniaque (a może nawet chtcheniatcheque 😆 ) podoba, żałuję tylko, że nie mogłam wirtualnie podesłać pączuszka. Tego, o który ja zjadłam za dużo… 😆
A ja po odespaniu (wreszcie) mam natchnienie od rana (to dobrze, bo jeszcze muszę dziś napisać to i owo), więc zaraz pewnie załaduję nowy wpisik. Tak, zdecydowanie muszą się pokazywać rano 😀