One note song

Nie, nie chodzi o bardzo także przeze mnie lubianą One Note Samba. I właściwie nie był to jeden dźwięk, to jest wysokość dźwięku, były chyba ze dwie-trzy… Jechałam dziś pociągiem do Wrocławia i w sąsiednich przedziałach jechała kilkunastoosobowa wycieczka dziewuszek w wieku późnopodstawówkowym. Rozkręciły się w czasie podróży i zaczęły sobie dziarsko śpiewać.

To z całą pewnością miała być piosenka. Miało to jakiś rytm, zdecydowanie wyglądający na muzyczny. Wysokość dźwięku nie istniała, to znaczy była rozmyta, trochę się od czasu do czasu przemieszczała, ale nie na tyle, żeby można było zrozumieć jakąś melodię. I tak sobie pomyślałam: śpiewanie jest potrzebą, one to robiły z zapałem, miło jest czasem razem wydać dźwięki w jednym rytmie, jakaś potrzeba sprawia też, że nie jest to melorecytacja (chyba że w inkantacjach dziecięcych, które też miewają szczątkowe melodyjki, takie typu „kółko graniaste czworokanciaste” na trzech dźwiękach). Ale jeżeli nie jest się w stanie wykonać melodii, to czym to się różni od melorecytacji?

Słuchając tych dziewczynek byłam po prostu przerażona: oto jaki mamy skutek najpierw działania kolejnych pokoleń nieuków-nauczycieli, którzy udawali, że uczą muzyki, potem zlikwidowania w szkołach muzyki jakiejkolwiek. Spustoszenie chyba nie do nadrobienia. Dlatego – na wszelki wypadek, jeśli tu ktoś ze środowisk decydenckich zagląda – krzyczę: posłuchajcie ekspertów Polskiej Rady Muzycznej, niech do szkół wrócą muzycy uczyć muzyki, a zwłaszcza w pierwszych klasach podstawówki! Potem już najczęściej sprawa bywa przegrana, jeśli chodzi o muzykowanie, choć przy dużym samozaparciu zdarzają się cuda…

PS. Taniec-bloganiec i wielki chór koedukacyjny pod moją dyrekcją – jak mówi zeen… hm,  jeśli dojdzie co do czego, kto wie, czy raczej nie zabierzemy się za strojenie kotów… 😆

PS2. To taki trochę wpisik symboliczny, żeby nie trzeba było się przepychać przez ponad 200 komentarzy… teraz idę na premierę Raju utraconego Pendereckiego…