Smutny koniec legendy
Pogorelich z suczką Mią dziś na konferencji prasowej
Pamiętamy tę awanturę na Konkursie Chopinowskim w 1980 r. Tę postać w koszulach ze stójką, blond chmurą włosów i demoniczną grą łapami wykrzywionymi jak szpony Draculi. 22-letni świeży absolwent Konserwatorium Moskiewskiego, reprezentujący wówczas Jugosławię (jest synem Serbki i Chorwata), podbił warszawską publiczność w niemałym stopniu swoją autokreacją, ale przecież także niewątpliwym wielkim talentem. Jego odpadnięcie przed finałem wywołało skandal, a Martha Argerich zrezygnowała wtedy z dalszego udziału w jury.
Tak prawdę mówiąc to ja się temu ówczesnemu jury nie dziwię – jego wykonania czasami po prostu nie były wykonaniami Chopina. O Mazurkach nie miał zielonego pojęcia i uczynił z nich jakieś dziwne miniatury. Wiele też, jak słyszymy w nagraniach, było obsuwek i „dawania po sąsiadach”, jak mówią muzycy – a tego żadne konserwatywne z natury jury nie lubi. Ale przecież Preludia czy Etiudy robiły wrażenie, Ballada czy Scherzo były trochę dziwne, ale też niesamowite, a już zupełnie wstrząsająca była Sonata b-moll – i demoniczna część I, i Marsz żałobny z wichrem cmentarnym finału (tu kawałek marsza i finał; sorry za marną jakość dźwięku).
Ciekawe, czy Pogorelich zrobiłby taką karierę, gdyby nie ten skandal – życie artystyczno-estradowe kocha skandale i nimi się żywi. W gruncie rzeczy mógłby być wdzięczny jury Konkursu Chopinowskiego, bo stworzyło mu legendę. Przez wiele lat pianista obrażony nie przyjeżdżał, choć publiczność tutejsza go kochała – i to też, wydawało się, było częścią tej legendy.
Pogorelich robił karierę, wydał szereg płyt w Deutsche Grammophon – znamienne, że Dang Thai-Son, który ów konkurs wygrał, nagrał tam tylko jedną płytę (ja ogromnie lubię pianistykę Danga, jego subtelność i liryzm; to nie jest zwierzę estradowe, to jest artysta kameralny, taki wschodni kwiatuszek). Parę lat temu DG wydało dwupłytową kompilację jego nagrań pod tytułem The Genius of Pogorelich – właśnie słucham jej ze smutkiem… Bo te wszystkie nagrania są już stare. A potem co było? 12 lat temu zmarła jego żona, która była też jego pedagogiem – i pianista osunął się w depresję, wycofał na długo z życia koncertowego. Podam tu znów link na wywiad z nim, przeprowadzony parę lat temu, kiedy już próbował wracać. – I had to reinvent myself – zwierzał się. No i jak się wymyślił na nowo? Niestety, jak najgorzej…
Opowiadałam tu rok temu o zeszłorocznym powrocie Pogorelicha do Warszawy i o koncercie, który dla mnie i dla wielu innych był doświadczeniem niemiłym. Wkurzył mnie wtedy. Ale wczoraj, kiedy wystąpił na koncercie inauguracyjnym festiwalu Chopin i jego Europa, było już mi po prostu przykro.
Rozumiałabym koncepcję rozprawienia się z nieznośnie rozlewnym romantyzmem II Koncertu Rachmaninowa – ale żeby się go po prostu nie nauczyć (nie piszę tego dlatego, że grał z nutami na pulpicie, ale dlatego, że po prostu kaleczył tekst), żeby grać tylko w dwóch dynamikach – albo ciche pomruki, albo chamskie rąbanie siekierą (a fortepian filharmoniczny niestety ma bardzo brzydki dźwięk w forte i trzeba dużej sztuki, żeby coś z nim zrobić – on nie robił nic) – i to wszystko razem bez cienia muzykalności? To była po prostu jedna wielka żenada. I druga żenada – publiczność, która w części oczywiście wstała i krzyczała, no bo jak tu nie wyrazić entuzjazmu legendzie – nawet jeśli król jest nagi… W Berlinie ostatnio ponoć filharmonicy nie dopuścili do występu, na którym miał grać właśnie ten koncert. My przełknęliśmy – i tu podziw dla Jacka Kaspszyka za wytrwałość w prowadzeniu akompaniamentu oraz dla Sinfonii Varsovii za zimną krew…
W Gazecie Stołecznej Anna S. Dębowska napisała wprost, co myśli o tym koncercie, więcej recenzji na razie nie było, radiowa Dwójka wyraża się oględnie, bo jako współorganizatorowi wydarzenia inaczej nie wypada… Dziś odbyła się konferencja prasowa, z której kolega z „Rzepy” dał sprawozdanie. Ale nie wspomniał o zupełnie paranoicznych tekstach, które padły z ust pianisty. O tym, że jakoby podczas pamiętnego Konkursu Chopinowskiego jego pokoju pilnowali dwaj strażnicy, że ośmiu wojskowych wiozło go na lotnisko. Że Marcie Argerich grożono, że jeśli faktycznie zrezygnuje z dalszych prac w jury, to będzie musiała natychmiast opuścić Polskę… totalny nonsens, przecież ona wcale wtedy nie wyjechała, tylko przysłuchiwała się finałom, już po prostu będąc poza jury.
I to przekonanie, że się jest najwybitniejszym pianistą świata, i te zapowiedzi, że teraz już będzie przyjeżdżał, a nawet udzielał kursów pianistycznych (czego on będzie uczył?!), żeby publiczność polska nadrobiła wreszcie stracony bez niego czas. Szkoda, że nie dał jej do tego okazji, kiedy jeszcze naprawdę grał…
Ech, smutno. Ale festiwal dopiero się zaczyna, będzie dużo naprawdę dobrej pianistyki. O której oczywiście będę Wam zdawać relacje.
Komentarze
Fajna recenzja. Nie intersuje sie tak bardzo muzyka, ale tego Pogorelicha pamietam z konkursu. Trzeba jednak oddac mu sprawiedliwosc, ze wprowadzil wowczas fajny ferment do tego zatechlego PRLowskiego swiatka nie tylko muzyki. Chcialo sie wowczas zeby takich zbuntowanych bylo wiecej. Najciekawsze, ze dzis jego role odgrywa… prezydent tego kraju, ktory dasa sie na pilota swego samolotu (Gruzja czy Azejberdzan). Z Kaczora taki wlasnie troche Pogorelich. I takiego go zapamietamy. Za 30 lat wystapi ze swoja suczka Mia na rekach. 🙂
Cieszę się, że napisała Pani prawdę, ta choć nieprzyjemna jest krzepiąca. Są jeszcze ludzie, których stać na prawdziwy osąd. Zastanawia mnie tylko, czy przyjazd Pogorelicha do Polski nie wynika stąd, że jego paranoiczne fobie są pokrewne fobiom niektórych naszych polityków – a więc mógł tu rachować na zrozumienie i rozwinięcie twórcze tej bajdy. To roztkliwianie się nad własnym losem, opowiadanie o prześladowaniach ( o szafie Lesiaka na razie nie wspomniał) a przy tym brak kompetencji czyli podstawowych umiejętności do pełnienia funkcji wybitnego artysty…
Ja mam jego plyte z preludiami Chopina i druga- ze Scarlattim. Chyba nie sa, w sumie, takie zle. Gdzie mnie, laikowi, do koneserstwa muzycznego Pani. Oddaje pole bez walki.
Nb. mam do Pani pytanie. Ten konkurs, ktory wspomina Pani wygral, jezeli pamietam, Rosjanin, St. Bunin (jezeli nie pomylilem). Co stalo sie z nim?
Sloneczne pozdrowienia znad Lake Erie 🙂
Piotr M: O szafie Lesiaka nie wspominał, ale o IPN – i owszem…
Najsmutniej, że kompetencje to on miał. Mnie się wydaje, że to po prostu choroba… W zaproszeniu go tutaj nie ma co się dopatrywać takich rzeczy. Zapraszano go tu (zresztą wciąż ten sam impresariat) już od wielu lat. W końcu nazwisko, legenda, konkurs itp. Ten koncert sprzedał się w parę godzin – i myślę, że i październikowy recital (26.10. – z Chopinem, Ravelem itp.) się sprzeda… Mimo że wielu melomanów wyrobiło już sobie zdanie. Jeden znajomy wczoraj się wyraził, że ten Rachmaninow był jak wejście Rosjan do Gruzji 😆
Witam Kecaja – widzę ostatnio pewną migrację z blogów politycznych, no i fajnie, bo czasem trzeba odpocząć… Ale z Kaczora żaden Pogorelich, bo nigdy artystą nie był i raczej na to się nie zanosi 😆
PA2155 – ten konkurs wygrał – jak podaję we wpisie – Dang Thai-Son; Bunin wygrał kolejny, w 1985 r. Niestety, to kolejne rozczarowanie – też coś mu się stało. Delikatna psychika czy co? Zamieszkał w Niemczech, potem ożenił się z Japonką i mieszka to tam, to tu, ale niestety nie wyszło tak, jak się na to zanosiło. W ostatnich latach słyszałam go parę razy – w Dusznikach i Warszawie, i niestety, gra nerwowa, brutalna, niepewna. Jego też bardzo szkoda.
Kieroniczko,
ja pamietam ten wpis sprzed roku. Po diabła go zaprosili w tym roku? Czy to po prostu taki ladny zwyczaj, ze zaprasza się laureatów wszystkich byłych konkursów jako gosci, na towarzyszące recitale.
To mi brzmi trochę jak „Obłęd” Jerzego Krzysztonia, te wypowiedzi… Oj, smutno, ale wielcy artyści rzeczywiście nader często mają kruche psyche. Nadwrażliwość, która chyba jest kluczem do bycia wielkim artystą.
Wrażliwość – tak, nadwrażliwość – nie…
Tak sobie myślę 😉
A teraz idę na następny koncert…
Zle sie wyraziłam – nadwrażliwość to chyba cecha takich artystów, jak wyżej opisany.
Ale też musi być trudno grać z tak wysoko postawioną poprzeczką, oczekiwaniami. Nie każdy sobie radzi, zwłaszcza na życiowych zakrętach…
To nie dotyczy tylko wirtuozow, ale rowniez innych artystow. Czy ktos pamieta aktora T. Bottomsa z „Last picture show” P. Bogdanovicha? Albo Montgomery Clifta z „From here to eternity”? Nie wspomne Tatum O’Neill z „Paper Moon”, tegoz PB. Moze niektorym energii starcza na krotko.
Tatum była wtedy malutką dziewczynką, która tatuś wstawił do filmu, naturalnie – bo miała grać jego córkę. Nigdy nie chciała być aktorką, jako dorosła już kobieta. Ona niczego nie żałuje, jeśli chodzi o tzw. karierę, bo nigdy jej nie chciała.
Co do Bogdanovicha, to on ma na sumieniu inną gwiazdę, vide film „Star ’80”
Witam stałych bywalców. Włączam się do dyskusji pierwszy raz. Czekałam na echa wczorajszego koncertu. Był przykrym przeżyciem, które byłam skłonna przypisać niedyspozycji artysty, niezależnie od tego, czym była spowodowana.
To, co usłyszelismy, było po prostu przerażające, ale miałam wrażenie, że siedzący tam człowiek nie wie, co czyni, a wszedł na estradę tylko dlatego, żeby nie zerwać koncertu. Trzymałam kciuki, żeby dotrwał do końca. Teraz myślę, że to moja naiwność, a mistrz gdyby naprawdę nie chciał, nie zagrałby nic. W dodatku siedziałam, niestety, w pierwszym rzędzie i widziałam też z bliska udręczoną twarz, niezbyt przytomne oczy, dziwne ruchy. Dziwne to było, dziwne. Jestem pełna podziwu dla orkiestry i dyrygenta. Zachowali zimną krew. Te oklaski na koniec należały się im i mam wrażenie, że wielu obecnych właśnie im oddało sprawiedliwość. Przynajmniej ja miałam taki zamiar.
Relacje z dzisiejszej konferencji leczą mnie nieco z naiwności. Mimo wszystko bardziej jestem skłonna współczuc niż się oburzać. Szkoda…
Pamiętam tamtą sonatę b mol. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Taka jazda po bandzie. Strasznie kontra. I ja byłam kontra, ale bardzo ciekawa co dalej. A dalej była, mam wrażenie, tylko banda i jazda na kontrze. Nie lubię, gdy ktoś mną dla efektu szarpie.
Artysta nie jest, ale dasa sie tak jakby byl. 🙂
Wielkie dzieki Pani Dorotecce za przypomnienie tego ‚szatana”z konkursu Chopinowskiego 😉 Pamietam go,jakby to bylo dzisiaj,podobnie Bunina.
Ten ostatni podczas konkursu urzekl mnie swoja gra.A teraz slysze,ze nie sprawdzil sie 🙁 Wielka szkoda,za to nasz Krystian Zimmerman jest OK,zal,ze tak rzadko daje koncerty!Czy tez zostal zaproszony na festiwal????
Uklony 🙂
Smutne to, co Kierowniczka pisze… Podobał mi się wtedy na konkursie, chociaż nie podobały mi się wszystkie jego wykonania. To była ładna poza – zbuntowany, młody, zdolny, rzucający wyzwania rutynie. No i miał mnóstwo wdzięku. Kto wtedy nie stał po stronie artysty przeciwko jury?
Dobry wieczór 🙂
Witam ikun – dzięki za drugą relację bezpośrednią. No tak, owacja należała się orkiestrze i dyrygentowi… w ogóle pełna jestem podziwu, bo dziś dali kolejny koncert z bynajmniej niełatwym programem (cztery akompaniamenty, troje pianistów – Katia Skanavi, Nikolai Demidenko i Janusz Olejniczak), a jutro jeszcze kolejny koncert, znów z trójką pianistów (Dina Joffe, Maciej Grzybowski, Yevgeny Sudbin) i znów bardzo trudny program.
Jedno jeszcze jest bardzo smutne – i w przypadku Pogorelicha, i Bunina. Obaj mają w pobliżu grono głaskaczy, którzy im wmawiają, że wciąż są genialni i najwięksi.
Pogorelich ponadto na konferencji zaprezentował życzliwość i łaskawość dla narodu polskiego – zadeklarował, że za październikowy koncert nie weźmie honorarium, że da kurs pianistyczny też za darmo… Jest Ambasadorem Dobrej Woli UNESCO i w ogóle ideolo pozytywne. Jakby dawał przy tym wielką sztukę – byłoby cudownie…
Chcieliśmy z mężem spełnić swoje marzenie o wysłuchaniu i zobaczeniu Ivo, przejechaliśmy w sumie prawie 700km. Zmiana programu koncertu była dla nas niemiłym zaskoczeniem. Pojawił się, niedbale powitał orkiestrę, dyrygenta, publiczności zdawał się nie zauważać. Czekaliśmy w napięciu…i napięcie szybko zamieniło się w rozczarowanie i żal. Rachmaninow został dosłownie „rozszarpany”. Klaskaliśmy, ale nie wstaliśmy… byliśmy właściwie zszokowani, nie tylko interpretacją, ale również ignorancją, koncert grany z nut? Żałuję, że pojechałam na ten koncert. Obiecywałam sobie cudownych wrażeń, może kontrowersyjnych, innych, ale ciekawych i porywających. Został niestety smutek i obawa, że echa tego koncertu odbiją się na moim odbiorze wcześniejszych dokonań Pogorelicha. Czuję się jakbym coś zgubiła, coś, co bardzo lubiłam mieć przy sobie.
Pogorelich to wielki technik o dużej wyobraźni, pozbawiony kultury muzycznej.Abnegacja wyrażająca się lekceważeniem kompozytora, publiczności i wreszcie siebie samego świadczyć może o schyłku kariery.
‚I had to reinvent myself’ rzadko kiedy udaje się. Tak potrafił Horovitz, ale to był geniusz!
Niesprawdzonych/częściowo sprawdzonych talentów dzieje ludzkości znają mnóstwo. Dla mnie to są po prostu elementy historii kultury – nawet jak ktoś nie wszedł do pierwszej ligi, to jego droga życiowa o czymś tam mówi – o nim, o publiczności, o duchu czasu. Co oczywiście nie ma nic wspólnego z obiektywną oceną – jak gra do duszy, to gra do duszy i tyle. Ale naprawdę ciekawie się zastanowić: co się z tym facetem stało, dlaczego mu poleciało w tę, nie w inną stronę, itd. Praktyczne korzyści żadne, ale intelektualne a jakże. 🙂
To co Pani Dorotecka opisala z konferencji prasowej wyglada mi na klasyczne objawy PTSD (Post Traumatic Stress Disorder). A diagnoza moja bierze sie nie stad, ze sie znam na psychiatrii, ale dlatego, ze mialam w roznych okresach zycia do czynienia z dwiema bliskimi przyjaciolkami, ktore na to chorowaly.
Jedna oskarzyla mnie, ze na antresoli mam walizke z bronia aby zamordowac papieza.
Druga ( a dzialo sie to zaledwie dwa-trzy lata temu) zarzucila mi, ze dolaczylam do szajki szubrawcow skladajacej sie z jej matki, brata, promotora pracy doktorskiej oraz lekarki leczacej ja na PTSD.. I o malo nie rozbila mi na glowie piekny antyczny dzbanek porcelanowy – moj prezent dla niej.
Obie uciekly z mojego domu kiedy sie to dzialo. Obie sa juz wyleczone i dalej sa moimi przyjaciolkami. . Ale o schizoidalnych epizodach w swoim zyciu nie chca wspominac.
PTSD u obu trwal wiele lat. Obie byly leczone silnymi lekami, stosowanymi na schiozofrenie. Lekami dajacymi mase ubocznych symtomow. Zaczynaly obie od klinicznej depresji, wywolanej silnymi przezyciami ktora potem przechodzila w stan schizoidalny. I trwalo to i trawalo latami.
Mysle, ze Pogorelich zmaga sie z ta sama choroba – slabo rozumiana przez otoczenie, znacznie slabiej niz depresja czy schizofrenia. Na szczescie, w odroznieniu od schizofrenii, mozna z tego calkowicie wyjsc. I nigdy nie wrocic w to samo miejsce.
Pani Doroto,
pozwalam sobie dopelnic obraz dwoma kolejnymi recenzjami, moze najbardziej szczegółowymi:
http://tinyurl.com/5nyvz8
i
http://tinyurl.com/67ey3n
Po przeczytaniu tego wszystkiego aż sią zaczyna żałować że się nie mogło być na koncercie :-).
k.
O ile ocena wystepu Pogorelicha w FN 15.08.08 jest wsrod krytykow
zgodna i zecydowanie negatywna (choc stanowi zaprzeczenie
owacji na stojaco zgromadzonej publicznosci), to chcialbym zaprotestowac
przeciwko deprecjonowaniu przez Pania Szwarcman tego co pokazal
on na Konkursie Chopinowskim. Jego niektore interpretacje byly
bardzo nie standardowe, owszem. Ale wyrazaly tego pianiste i byly
prawdziwe. Obok odkrywczych walorow muzycznych, byly dla mojej
generacji swiadectwem i manifestem wolnosci w zatechlym PRL-u.
Nie mogly byc muzycznie kiepskie, bo Martha Argerich nie udzielilaby im
takiego poparcia, i nie wycofalaby sie z Jury.
Ja osobiscie dziwie sie Pogorelichowi, ze wystepuje w sali FN, z ktora
kojarzy mu sie tyle negatywnych wspomnien. (Ja osobiscie unikam miejsc
gdzie mnie pokrzywdzono). Takze ze tego powodu , ze Dyrektorem
Honorowym FN jest K. Kord, ktory wyjatkowo haniebnie zasluzyl sie
aby Pogorelica wykluczyc z Konkursu Chopinowskiego. Do dzis
pamietam jego bezduszne slowa: „Po co my tu dyskutujemy o jakims
tam Pogorelichu? My tu powinnsimy dykutowac o Chopinie.”
(w czasie obrad Jury).
Szanowna Pani Szwarcman: Nie wolno kopac lezacego!
O.
Witam, zwłaszcza nowych Państwa, i przepraszam, że niektórzy poczekali na uwolnienie komentarzy 🙂
Onufry – to wszystko nie takie proste. Przede wszystkim nie kopię leżącego, nie to było moim zamiarem. Proszę uważnie spojrzeć na mój wpis – ja przecież bynajmniej nie deprecjonuję dawnych osiągnięć Pogorelicha, o jego grze konkursowej piszę tylko, jak było – że nie czuł Mazurków (świetnie to pamiętam, niedawno nawet przypomniano mi to nagraniem bodaj na antenie Dwójki, niestety na YouTube przykładu nie znalazłam) i że nie zawsze jego gra była krystalicznie czysta, co można usłyszeć na zalinkowanych przeze mnie przykładach. Ale podkreślam, że niektóre jego interpretacje były naprawdę przejmujące. Tak jak i dalsze, zawarte na płytach – nie wszystko mogło się każdemu podobać, ale musiało zwracać uwagę. Wyraziłam jedynie wątpliwość, czy bez skandalu Pogorelich zrobiłby aż taką karierę, ponieważ nierzadko tak bywa, że nawet wielki talent bez jakiegoś specjalnego „kopa” nie może się przebić albo trwa to dłużej niż powinno.
Co do owacji na stojąco – ile razy ostatnio polska publiczność wstawała, bo usłyszała gdzieś, że tak wypada? Ten gest już tak się zdeprecjonował, że już o niczym nie świadczy. A orkiestrze i dyrygentowi na pewno się należało.
kanarek – Pogorelich ma tu przyjechać i dać recital 26 października, więc nic straconego 😉 A program tym razem planowany nad wyraz poważny: Nokturn op. 55 i Sonata h-moll Chopina, Walc Mefisto Liszta, Valse triste Sibeliusa i Gaspard de la Nuit Ravela. Ja pewnie z reporterskiego obowiązku pójdę…
Helena – dodam jeszcze jedną opinię znajomego: to taki David Helfgott naszych czasów 🙁
Jesli jest to to, co ja mysle, to nie da sie tego nawet porownac z autyzmem, poniewaz PTSD towarzysza stany poteznej nadpobudliwosci, przekonania, ze kazde morze mozna przejsc sucha noga, kompletne rozchwianie mechanizmow regulujacych apetyt (jedna moja przyjaciolka przez siedem dni pobytu u mnie odzywiala sie wylacznie, ale to wylacznie drogim szampanem przez siebie kupowanym, druga natomiast,kiedy ja o swicie padalam wykonczona jej tyradami o szajce szubrawcow, wyjadala wszystko z lodowki, lacznie z calym kartonem surowych jaj).
Czlowiek z PTSD funkcjonuje w jakims poteznym przyspieszeniu, choc w chwilach kiedy czuje, ze musi sie „wziac w garsc” wyglada na kompletnie normalnego i strannie maskuje swoje objawy.
Kiedys, po latach probowalam namowic moja pierwsza przyjaciolke na rozmowe o tym co sie z nia dzialo, kiedy przyjechala mnie odwiedzic. Nie chciala do tego wracac, mowiac jedynie, ze pamieta tamten epizod jako okres potwornej, potwornej wrazliwosci „na zlo tego swiata” -do ktorego ja tez najwyrazniej nalezalam.
Tu wszystkie wypowiedzi z powyższego forum:
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=10242&w=83446404&v=2&s=0
I jeszcze raz znalezisko p. onufrego, ale w dwóch częściach:
http://www.youtube.com/watch?v=9_lSPqoQkYE
i końcówka:
http://www.youtube.com/watch?v=s1DwoCe6FQ0&feature=related
I teraz ci, co byli, mogą sobie porównać. Tak, zręby tego są podobne do tego, co słyszeliśmy w filharmonii. Ale wszystko u nas było jeszcze bardziej powybijane, forte jeszcze brzydszym dźwiękiem, a to, co na początku drugiego filmiku, tu było rąbane wręcz klasterami, przypadkowymi uderzeniami w zbliżone klawisze. Kto słyszał, może teraz się odnieść. Ale już ta interpretacja, choć może momentami zainteresować, to moim zdaniem także jako objaw chorobowy… Szanowny pirat niestety nie podał, skąd to nagranie i kiedy zrobione 🙁
Bobiku:
Nie pisałbym o ‚niesprawdzonych’ talentach, bo w obu przypadkach talenty na pewno to były, w przypadku Pogorelicha jeszcze długo po konkursie. Raczej gdzieś się zagubili. Albo nie potrafili dźwigać dalej swojej legendy. Bo dlaczego Pogorelich ma sie wymyślać na nowo? Owszem, są artyści, którzy to potrafią, ale większość tego nie potrzebuje. To raczej świadectwo zagubienia niż ‚niesprawdzenia’.
Kiedyś, przy okazji mojego poprzedniego wspomnienia o Pogorelichu, rozmawialiśmy sobie o „pigmalionizmie na odwrót”, czyli relacją między nim a jego żoną-pedagogiem. Na nowo musiał się wymyślić po jej śmierci – tak wynikało z tekstu wywiadu. Tak więc pigmalionizm zawodzi… Może słysząc młodego, genialnego Pogorelicha słyszeliśmy raczej p. Alizę Kezeradze? 😯
Własnie w radio (ale nie wiem w którym, bo daleko stało) słyszałem parę niezyczliwych słów o wzmiankowanym koncercie 🙂
Jeśli przed chwilą, to nie w Dwójce, bo właśnie nadaje Oświecimów Karłowicza 😀
Dwójki słucham przez internet (właśnie leci takie oj dana dana 😆 Karłowicz juz się skonczył), a tamto radio stało w kuchni i relacje kulturalne były przerywane jakimiś krzykami z olimpiady 😀
To oj dana dana to była Carmen 😉 – wyłączyłam 😆
Polecam – http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=reportaz&name=231 .
I – http://www.martapiekarz.org , gdzie z lewej strony Strony można posłuchać, że Marta Piekarz gra Vivaldiego. Grała.
Posłuchałam nagrań „szanownego pirata”. Jest pewne podobieństwo zwłaszcza w swobodnym podejściu do tempa, ale poziom odlotu nie ten. Tu jeszcze słychać jakąś koncepcję.
Jeśli chodzi o zbiorową diagnozę piątkowego wydarzenia przemawiają mi do wyobraźni koncepcje „Helfgotta naszych czasów” i jednocześnie „pigmalionizmu na odwrót”. Może i Pogorelić potrzebuje kogoś, kto go stworzy na nowo, jako człowieka i artystę. Helfgott zdaje się rozwiódł się z pierwszą żoną, a druga jakoś go poskładała na nowo na tyle, że mógł grać. Tyle że głównie w domowym zaciszu, a to chyba nie zadowoli P. We wzmiankowanym wywiadzie sprzed kilku lat mówi, że potrzebuje publiczności, choć nie uważa, żeby musiał ją lubić. Nas chyba baaardzo nie lubi.
Niedoszły koncert w Berlinie był precedensem czy już zdarzaly mu się tak skandaliczne występy?
To bardzo dziwne, bo na konferencji wypowiadał się tak, jakby nas lubił, co więcej, jakby chciał nam dziś zrekompensować te lata bez niego…
A Helfgott? Tak naprawdę myślę, że to nie jest ten sam problem.
http://pl.wikipedia.org/wiki/David_Helfgott
Ja mam wrażenie, że ta druga żona (astrolog 😉 ) utrzymuje go w stanie takim, że jemu na świecie jest przyjemnie – i dla niego to już coś. A jego granie – no cóż, nie tylko w domu:
http://www.davidhelfgott.com/
tam jest rozkład jego najbliższych koncertów w tym roku. Myślę, że na te koncerty przychodzą ci, co chcą ujrzeć cielę z dwiema głowami… 🙁
Jest trochę nagrań Helfgotta na YouTube. Na przykład:
http://www.youtube.com/watch?v=EobyrtpM0Bc
albo kawałek tego:
http://www.youtube.com/watch?v=U0_4skUOjUg&feature=related
To są najbardziej aktualne rzeczy. Wynika z nich, że facet wciąż jest chory, a nawet rzecz się pogłębia… 🙁
Pogorelich w najlepszej formie, 25 lat temu:
http://www.youtube.com/watch?v=sUQoFOIn8dA&feature=related
dalej:
http://www.youtube.com/watch?v=moFE_x7TrR8&feature=related
i jeszcze:
http://www.youtube.com/watch?v=_pFsMqVr3B8
Szkoda, że wtedy nie chciał przyjeżdżać… 🙁
Nie.
Nie podoba mi sie to co powiedziala Pani Dorotecka o tych, ktorzy przychodza na koncerty Helfgotta (obejrzec dwuglowe ciele).
Zapewne nie przychodza po to aby wysluchac perfekcyjnego wykonania tego czy innego utworu.
Zapewne nie przychodza aby krytykowac.
A byc moze nawet nie wszyscy ktorzy na jego kobcert przychodza umieliby odrozmic dobre wykonanie od zlego.
Mysle, ze przychodza po cos wazniejszego nawet niz muzyka.
Byc moze przychodza dlatego, ze Helfgott ich inspiruje. Pokazuje im jak z pomoca sztuki mozna pokonywac najstraszniejsze nawet przeszkody, pieklo, ltore poptrafi zgotowac czlowiekowi jego wlasny mozg. Albo inna choroba. Ale umysl szczegoolnie.
I moze pomaga im to stawiac czola swoim wlasnym demonom – bardziej niz najlepiej zagrany koncert.
To się może nie podobać, ale śmiechy w niektórych momentach mówią za siebie… 🙁
Przykro mi, Heleno, nie jestem idealistką, za dużo widziałam. Może jakaś mniejsza część publiczności – tak, po to przychodzi, by się zainspirować i wesprzeć. Ale to naprawdę, myślę, mniejszość.
Nie jestem idealistka. a tez widzialam ( i wciaz widze na cidzien) duzo. Duzo cierpienia.I tryumfu nad nim, ktory nie zwsze jest pod reka. .
A jesli takich jak opisalam jest tylko mniejszosc, to warto dla tej mniejszosci grac.
Mniejszosc zawsze bedzie miala w moim sercu wiekszy kacik niz wiekszosc.
Doświadczenie traumatyczne.
Siedziałam wciśnięta w fotel z przerażenia, widząc furię pianisty Pogorelicha, gwałcącego fortepian i Rachmaninova, świadomego chyba swojej nieudolności i niemocy…
Wiele pada tu (często krytycznych) opinii nt owacji na stojąco, które zgotowała warszawska publika. Otóż ja byłam jedną z klaszczących, klaszczących chyba inaczej, bo z żalu i goryczy…
Najpiękniejszą puentę dopisała chyba aura. Gdy Pogorelich finiszował, do sali zaczęły dobiegać przerażające dźwięki nawałnicy przetaczającej się przez Warszawę. Na moment widownia chyba wstrzymała oddech, kto w tej walce na decybele odniesie zwycięstwo. Atak burzy w takim momencie jest cokolwiek symboliczny. Natura nie może się mylić…
MNad – no a nazwisko „Helfgott” – zle? 🙂 🙂 🙂
Czyli, Heleno, w gruncie rzeczy się zgadzamy. Ale niestety większość jest jaka jest i nic się na to nie poradzi.
Witam MNad. Nawet tak sobie myślę, że aura też miała jakąś kontrybucję w wydarzeniach filharmonicznych ostatnich dwóch dni – wczoraj też chyba dała się muzykom we znaki. Katia Skanavi, która swego czasu bardzo mi się podobała na Konkursie Chopinowskim (bodaj 1995; nie doszła niestety do finału), grając świetnie Wariacje na temat ‚La ci darem la mano’ Chopina rąbnęła się w jednym momencie i rozjechała z orkiestrą, potem trochę straciła kontenans. Potem wyszedł na estradę Demidenko, żeby zagrać Koncert d-moll Mozarta, i niestety też dawał po sąsiadach 🙁 Dopiero po przerwie passa została przełamana – Demidenko znakomicie wykonał Koncert Skriabina, a na koniec Olejniczak błyskotliwie zagrał Wariacje nt. Paganiniego Lutosławskiego (wersja na fortepian z orkiestrą) i otrzymał taką owację, że bisował 😀
Ciekawe, jak będzie dziś…
Domniemane przez Helenę pobudki, dla jakich niektórzy mają przychodzić na koncerty Helfgotta (dla mnie byłoby to wydarzenie przygnębiające, bynajmniej nie z powodu marnego grania), przypomniały mi o zupełnie innej sprawie. Innej, bo dotyczącej choroby fizycznej.
Otóż mój młody przyjaciel wiolonczelista, o którym kiedyś pisałam reportaż – wspaniały artysta i uroczy człowiek, no miłość mojego życia po prostu 😉 – po przebyciu operacji na raka mózgu jest niepełnosprawny. Z raka jest – tfu, tfu – wyleczony, natomiast lewą rękę ma bezwładną, miał też kłopoty z lewą nogą, ale nogę już znakomicie rozćwiczył, chodzi kulejąc, ale coraz lepiej. Ręka rozćwicza się o wiele wolniej i nie wiadomo, do jakiego stopnia będzie sprawna.
Dziś jest pedagogiem, podobno świetnym (piszę podobno, bo nie byłam świadkiem) i obronił doktorat. Ale tęskni za graniem. I wszyscy tęsknimy, bo grał przepięknie… No i parę znajomych kompozytorek zaczęło pisać utwory dla niego – na jedną rękę. Ale to nie takie proste – na fortepianie można jedną ręką zrobić wiele (znamy przecież całą serię koncertów, m.in. Ravela i Prokofiewa, napisanych dla Paula Wittgensteina, który stracił prawą rękę w czasie I wojny światowej), ale na wiolonczeli… Niewiele jest możliwości. Jakieś utwory jednak powstały lub powstają i teraz jest pytanie, które on sobie zadaje – tak głośno się zastanawiał. Jak to będzie, kiedy te utwory będzie wykonywał? Przecież na pewno wiele osób powie, że bierze ludzi na litość, na niepełnosprawność. – Nie zrozumieją, że ja po prostu chciałbym sobie pograć – żalił się.
Ja powiedziałam mu swoje zdanie: jako krytyk oceniam poziom artystyczny utworu i wykonania, jeśli utwór i wykonanie będą dobre, to nie ma najmniejszego powodu, by tego nie przyznać, czy utwór gra się jedną ręką, czy dziesięcioma 🙂
Czy to jest teraz oficjalna forma nazwiska omawianego pianisty? Mnie był dotąd znany jako Ivo Pogorelić i to w różnych językach 😎 Pogorelich kojarzy mi się smutno, nie dosyć, że pogorzelec, to jeszcze lichy 🙁 To już Helfgott ma bardziej optymistyczne nazwisko 😉
Przez lata, gdy zamieszkał w Wielkiej Brytanii (dziś mieszka w Szwajcarii 😉 ), przyjął pisownię Pogorelich i pod taką formą pisano jego nazwisko na płytach i afiszach. Ostatnio być może znów wrócił do formy Pogorelić – tak napisali go na afiszu i w programie obecnego festiwalu. Podkreśla, że ma paszport chorwacki i czuje się obywatelem tego kraju.
Niestety, sprawa choroby się potwierdza. Opowiadano mi właśnie o jego zachowaniu na próbach, o zmienności nastrojów, napadach serdeczności i agresywności. Podobno to, co zaprezentował na koncercie, to jeszcze jedna dziesiąta odjazdu – na próbie walił pięścią w klawisze, aż poranił sobie palce 🙁
W szwajcarskiej książce telefonicznej figuruje jako Ivo Pogorelic, w Aldesago koło Lugano. Chce ktoś numer telefonu i dokładny adres?
Pogorelicha nie ma w całej Szwajcarii ani jednego 🙁
Ale na płytach jest Pogorelich:
http://www.cosmopolis.ch/english/cosmo4/pogorelich.htm
Nie podaję w wątpliwość, że tak jest 🙂 Interesuje mnie tylko, czy ta pisownia, to na osobiste życzenie artysty? Wygląda na to, że jest zmienny i kapryśny, zwłaszcza że ma chorwacki paszport.
No jest zmienny i kapryśny… ukryć się nie da…
Skoro sobie poranił palce na próbie, to jak miał dobrze zagrać na koncercie?
Teoretycznie mógłby – historia zna takie przypadki…
Jeszcze jedna relacja z koncertu
http://wyborcza.pl/1,75475,5598066,Ivo_Pogorelic___kompromitacja.html
No tak, ale odkąd usłyszałam, że wygląda na to, że jednak jest chory, to mi go zwyczajnie po ludzku żal.
Jak ma okresy depresji i manii, a tak by z opisów wynikało, to i cyklofrenii nie można wykluczyć, albo jakiej innej psychozy 🙁
Pytanie tylko, czy jest leczony…
Szczególnie u artystów to bywa trudna sprawa, bo oni nadwrażliwi i nic powiedzieć sobie nie dają, a otoczenie uważa, że artysta to nie zwykły śmiertelnik i ma prawo do różnych odpałów, no i tak się to latami potrafi wlec, bo nawet na postawienie uczciwej diagnozy nikt się nie odważy. Ale gdyby było leczone, to prawdopodobnie objawy byłyby złagodzone, a nie tak wyraźne. Tak że czarno widzę 🙁
Jesli cyklofrenia to bipolar disorder (dawniej manic-depressive disorder), to to nie jest cyklofrenia z pewnoscia. Nie towrzysza jej zludzenia paranoidalne, tylko okresy straszliwego przyspieszenia i depresji. Raczej, jak pisalam wyzej PTSD – to jest powazniejsze niz bipolar, ale sie daje leczyc, choc moze to trwac dlugo. Ale nie ma tendencji nawrotu po wyleczeniu. A bipolar wraca u wielu pacjentow – jesli nie jest kontrolowane farmakologicznie.
On pewnie jest leczony. Ale wyleczenie calkowite moze przyjsc za pozno – keidy jego kariera legnie w gruzach.
Sorry, wpisalam sie jak zwykle, w Pikusiowa dzialke. Rozdwojenie jazni? Toby wskazywalo na galopujaca schizofrenie u mnie.
Cyklofrenii towarzyszą za to złudzenia mocy. Ale w sumie stawianie diagnozy na podstawie kilku przypadkowo zaobserwowanych objawów jest i tak wróżeniem z fusów, nawet jak to są objawy tak ewidentne, jak wpisywanie się w Pikusiową działkę 🙂 Ale czy ktoś leczony jest, to bym nie był tak całkiem pewien. Ludzie potrafią się czasem na przedziwne sposoby wykręcać przed leczeniem psychiatrycznym, a ich otoczenie czasem jeszcze ich w tym utwierdza. A artyści mogą jeszcze dodatkowo mieć boja, że leczenie zniszczy albo zablokuje ich twórczy napęd. Co zresztą tak całkiem bez podstaw nie jest, bo widywałem takie przypadki, choć tu z kolei można by się spierać, co było skutkiem leczenia, a co rozwoju choroby.
Leczenie PTSD jest trudnijsze w tym sesie, ze pacjenci dostaja nie antydepresanty (ktore na nich zupelnie nie dzialaja), ale srodki antypsychotyczne, te same co zapisywane sa schizofrenikom.
No i tu sie zaczynaja schody, bo po pierwsze oni czesto nie wierza, ze sa one im potrzebne, a po drugie one maja niemile skutki uboczne i chory czasami nie wytrzymuje i przestaje je brac.
Ze zludzeniami mocy w stanuie maniakalnym jest absolutna prawda. Co gorsza (co lepsza?) czasami to zludzenie mocy przynosi zdumiewajace rezultaty. Moja przyjaciolka w stanie maniakalnym zorganizowala w ciagu trzech tygodni slynny Maraton z Panem Tadeuszem z udzialem najlepszych dziesieciu aktorow jakicgh zna Polska, a niektorych sprowadzala nawet z zagranicy (Seweryna). Po prostu dzwionila i stawiala pod scana. Wszyscy w dodatku czytali tego Pana Tadeusza za darmo i
Maraton sie udal, dostala za to Nagrode Fikusa.
Kiedy indziej zmusila parysie wydawnictwo Noir sur Blanc do wydania ksiazki Kuronia i wydobyla od nich bardzo pokazna sume dla autora. Tez w stanie maniakalnym. Nikt nie byl w stanie jej sie oprzec.
Ale w stanie pozniejszej PTSD o malo nie zamordowala malarza Feliksa Topolskiego. Tylko moja przytomnosc umyslu uratowala mu zycie.Ale przezylam moment grozy. Nie mowiac o Topolskim.
O rany, to ona miała coś takiego? Ja wyczuwałam w niej (wtedy) coś dziwnego i jakoś negatywnie się do niej nastawiłam, ale trzymałam się od niej raczej z daleka…
nadwrażliwosć u artysty? Hmmm… Manet, Renoir, Goya, Watteau… tuziny wielkich malarzy miało przerośniete ego i nie przeszkodziło im to być wielkimi artystami. Niestety w przypadku muzyków sprawa ma się inaczej. Muzyk nie moze się zamknąć, odizolować i żyć w kokonie bo załozenia muzyk koncertujący tworzy dzieło samym sobą w konkretnej chwili. jeśli ma problemy z nadwrażliwoscią to stanie się jej niewolnikiem. Kiedyś zdaje sie Zydroń- Popowa zazdrosciła malarzom możliwości tworzenia i pracy w kompletnej izolacji i w chwili natchnienia kiedy muzyk nie dośc ze dzien w dzień musi orać klawiaturę to jeszcze koncertujac zdany jest na łaskę i niełaskę chwili. No ale taka to już żyzn pianisty koncertujacego – po trosze artysty a po trosze sportowca.
Nie slyszałem tego „skandalicznego” wykonania. Niemniej jednak to co dane było mi usłyszeć w dawnych jego nagraniach naprawdę zrobiło na mnie wrażenie. Konkursu wygrac nie mógł i do dziś by go nie wygrał.Konkurs Chopinowski jest konkursem akademików a nie eksperymentatorów. Takie były załozenia i tak tez został oceniony i dyskusja na ten temat nie jest warta 5 minut a ciagnie się przez 28 lat i nie wiem dlaczego. Koncert Chopina pod Abbado dla mnie jest wybitny ale jakby zagrał tak na Konkursie to pewnie oblałby tak jak oblał bez możliwości zagrania takowego.
Niemniej jednak trzeba rzeczywiscie wrzucić kamyk do ogródka – domaganie się odtajnienia protokolów, jakies apele do publicznosci, powoływanie się na demokratyczne zmiany… Ivo, chłopie, zejdź na ziemię.
A co do Bunina to po prostu zajał się tym co w japonii europejskim pianistom przychodzi bardzo łatwo. przyjmowaniem pokłonów, mniej lub bardziej udanym zyciem koncertowym i wygodnym zyciem. A szkoda bo zapowiadał się na pianistę wybitnego. To był pierwszy konkurs jaki dane było mi pamietać.. ba obejrzeć i mając do tej edycji sentyment jakoś zawsze do bunina wracałem.
Coś musiałam ruszyć tym Pogorelichem, bo wciąż nowe osoby się pojawiają… Witam erdwa 🙂
Ta wypowiedź prof. Popowej-Zydroń była w wywiadzie Teresy Torańskiej w „Wysokich Obcasach”:
„- Malarz też potrzebuje samotności.
– Ale nie codziennego treningu. Może malować tydzień, a przez trzy miesiące chodzić i myśleć. A ja musiałam pańszczyznę odrabiać codziennie’.
Cały wywiad:
http://www.popowa-zydron.net/wywiad3_pl.html
Już wiemy, że choroba. Ludzka rzecz. Współczucie też ludzkie. Ale niezależnie od przyczyny i jej praźródła pozostaje ten katastrofalny skutek. Chyba nikt z tu obecnych nie chciałby powtórki z rozrywki. To nie była rozrywka.
Byłam pełna podziwu dla orkiestry, ale teraz zastanawiam się, czy jednak nie powinni zachować się jak ich koledzy z Berlina. Wzięli w tym udział. Podpisali się pod rezultatem. Wykazali się znakomitym rzemiosłem, bo jakoś zagrali, doprowadzili do końca chaos, który w każdej chwili mógł się rozsypać i P. powinien być im wdzięczny. Ale czy bardziej profesjonalne nie byłoby przyznanie, że efekt współpracy – widoczny przecież na próbach – nie nadaje się do zaprezentowania publiczności? Chodziło o to, by nie zerwać koncertu? Nie obrazić artysty? A publiczność? Może słuchacze powinni się poczuć obrażeni? Tymczasem jest przeciwnie. Czytam kolejne głosy oburzenia – Dlaczego klaskali?
Czekam na propozycje – co słuchacze powinni zrobić. Wygwizdać całokszałt – w tym i orkiestrę? Poklaskać letnio i uprzejmie, licząc, że ktoś wyczuje oziębłość? Jakie powinny być mechanizmy weryfikacji wykonawców? Czy bredzący przy fortepianie chory człowiek to towar, który można sprzedać, bo ludzie albo się nie zorientują, albo właśnie specjalnie przyjdą, zwabieni famą o skandalu?
ikun – a ja wciąż, na dalszych koncertach festiwalowych, spotykam i wstrząśniętych (pozytywnie! 😯 ).
Widać niektórym to w coś trafiło… mówią nawet o jakimś katharsis… Nie rozumiem tego, ale to fakt.
Własnie przeczytałam to, co poniżej.
http://www.dziennik.pl/kultura/article224297/Chorwacki_pianista_nie_chcial_grac_Chopina.html
Jestem wstrząsnieta i zmieszana. Nie pozytywnie. Solidaryzuję się w kompletnym niezrozumieniu.
Mendyk nie był (nie widziałam go) na konferencji prasowej, na której Pogorelich tłumaczył, dlaczego nie zagrał Chopina. Otóż wyjaśnił to tak: ma zwyczaj na każdy sezon przygotowywać po jednym programie orkiestrowym i jednym recitalowym, a Chopina planował na następny sezon i wygadał się z tym przed organizatorami tego festiwalu. Dalszy ciąg wynikł ponoć z nieporozumienia: organizatorom wydawało się, że go przekonali, żeby zagrał Chopina tu i teraz, a jemu wydawało się, że im przetłumaczył, że teraz zagrać go nie może, tylko dyżurnego w tym sezonie Rachmaninowa, a Chopina chętnie zagra później – stąd termin październikowy. Tak że akurat w tej sprawie nie było co snuć spiskowych teorii i szkoda, że kolega się na konferencję nie pofatygował. Ja swoją drogą też miałam po koncercie wątpliwości, czy iść, ale postanowiłam jednak zajść z ciekawości, jak się też będzie zachowywał…
Pani też nocny marek (marka?). Miło spotkać.
Oprócz spiskowych teorii zwrócił moją uwage także akapit kończący się następująco: „Ale lepiej było poddać się obezwładniającej sile tego narcystycznego, lecz i fascynującego spektaklu”.
No i znalazłam taką ciekawostkę:
http://kamertonet.republika.pl/mark_pogor_zim.html
Ja bywam nocnym markiem z przypadku, nie zawsze 🙂
To dodam jeszcze, że podobne wrażenia, jakie odniósł Romek Markowicz (mój bardzo dawny kolega, świetny zresztą pianista), odniosłam i ja na koncercie Pogorelicha w Warszawie, 4 marca zeszłego roku (program ten sam), o czym napisałam w zalinkowanej w powyższym wpisie notce na tym blogu. I dodam jeszcze jedną rzecz zdumiewającą: prof. Jerzy Marchwiński nie był na tym koncercie, ale dostał kiedyś nagranie z innego, bodaj z Hiszpanii, i zafascynował się – zwłaszcza ostatnią sonatą Beethovena („Tak musiał to grać sam Beethoven, w ogóle nie czuło się w tym kresek taktowych” – powiedział). Oni z Romanem się przyjaźnią i Profesor wysłał mu to nagranie, wiedząc zresztą, że Roman go nie lubi (było to pewnie jeszcze przed opisanym koncertem amerykańskim). Roman odpisał: „Zwymiotowałem już w trzeciej minucie” 😉
A teraz dobranoc 🙂
A ja dzien dobry!
Pani Dorotecko, a czy „Romek Markowicz, swietny pianista” to ten sam Romek Markowicz, student konserwatorium i bardzo obiecujacy pianista, z ktorym przegadalam pol nocy we wspolnym przedziale pociagu wiozacego nas, emograntow z Wiednia do Rzymu 13 wrzesnia 1968 r?
Drugie pol nocy przegadalam/przeplakalam na korytarzu w pociagu z Wilhelmem (Kon Pana Boga) i Ola Dichterami, ktorzy byli z sasiedniego przedzialu.
Moj Boze…. Dobrze, ze jest swietnym pianista.
Tak, Heleno, to ten sam Romek, emigracja 68. O kilka lat ode mnie starszy, ale bylismy u jednego nauczyciela fortepianu i oboje byliśmy niezłe okazy 😉 , więc się znaliśmy 🙂 Grał przepięknie.
Jest świetnym pianistą, ale koncertuje rzadko. Bo jest też człowiekiem o niełatwym charakterze, typem weredyka (jak ja dobrze znam ten problem 🙂 ), z wieloma osobami skłóconym. Antytalent wręcz, i chyba także niechęć, do robienia kariery, a przy tym sceptycyzm i złośliwość. A przede wszystkim ogromna wiedza i kultura. Przegadać z nim można niejedną noc. Kiedyś po latach dowiedziałam się, że tenże nauczyciel fortepianu, postać dość znana w środowisku muzycznym Warszawy, kiedy rozstał się ze mną koło mojej IV klasy podstawówki, miał się wyrazić: „Ona jest zbyt inteligentna, żeby być pianistką”. Romek to widać podobny casus, choć on był jego ukochanym uczniem…
Po wielu latach odnalazł mnie w Warszawie i odwiedził ze swoją wówczas dziewczyną, dziś żoną, prześliczną dużo młodszą blondynką. Zaczął wtedy przyjeżdżać do Polski, pojawiać się na kursach mistrzowskich jako pianista-kameralista, ale to też się skończyło. Ja z kolei, kiedy wpadłam do Nowego Jorku, parę dni mieszkałam u niego pod fortepianem w malutkim, ale wspaniale położonym mieszkanku: dokładnie wpół drogi między Lincoln Center i Carnegie Hall. Teraz mieszkają już poza centrum, mają domek i dwoje dzieci – ale motorem wszystkiego była ona, jak się okazało kobieta dziarska i zaradna, dobrze zarabiający stomatolog.
Romek występuje rzadko, ale ja go parę razy słyszałam. Raz właśnie wtedy, w bibliotece Lincoln Center w ramach festiwalu polskich muzyków zorganizowanego przez kompozytorkę Martę Ptaszyńską, potem na recitalu w sali kameralnej Filharmonii Narodowej. Na obu koncertach grał swoje ukochane Wariacje nt. walca Diabellego Beethovena i tegoż Bagatele. Pięknie, choć w Warszawie miał drobną wpadkę, ale to z nerwów. Nasz nauczyciel bardzo wzruszony przyszedł wtedy na ten koncert (dziś już nie żyje); byli zresztą głównie dawni Romkowi koledzy, a szkoda, bo grał super, elegancko prezentując się we fraku po swoim nowojorskim profesorze Arturze Balsamie.
Jest stałym recenzentem „Nowego Dziennika”, zwanego pospolicie „Starym Nocnikiem” 😀
Jakie to… zabawne. Teraz Romek pracuje w Nowym Dzienniku vel Starym Nocniku, w ktorym ja zaczynalam prace dziennikarska (jako deputy editor), wraz z RG, ktora byla moja szefowa.
Juz wtedy 40 lat temu szla za im fama bardzo zdolnego muzyka.
Ciesze sie ze koncertuje i odnosi sukcesy. Sukces jest najlepsza zemsta, nie?
No rzecz w tym, że to bynajmniej nie takie sukcesy, jakie mógłby odnosić… Ja uważam, że mógłby być wielki. Ale pewnie by w tym nie wytrzymał i mielibyśmy kolejnego szajbusa.
Dostałam od niego płytkę z tym samym programem, czasem do niej wracam.
Jak to milo Dorotko, ze mnie tak ladnie opisujesz i wspominasz!
Nie wiem ,czy i Ty i czytelnicy tej strony, beda mieli nastepne pol nocy aby czytac moj komentarz, ale zaryzykuje.
Przede wszystkim, znalazlem przez przypadek, ale rowniez przez chec znalezienia informacji o ostatnim „wystepku” Pogorelicza w W-wie.Poniewaz nazwisko prof. Marchwinskiego juz padlo, nie widze powodu, aby nie powrocic do niego. Otoz prof.JM nadeslal mi tuz po tym koncercie swoja niezwykle optymistyczna , jesli wrecz nie ekstatyczna recenzje( jak zawsze, w punktach)
Sprowokowalo mnie to do piszukiwan innych, bardzie wiarogodnych informacji stalych recenzentow raczej, niz przygodnych (nie chce nadmieniac nic brzydkiego o tzw.kompetencji). Pan Hawryluk wydawalo mi sie niemal slowo w slowo powtorzyl moje opinie – i obawy- sprzed lat.
Te opinie odnalazlem niedawno w archiwum swoich recenzji nadsylanych dla bedacego dzis w hibernacji Kamertonu( kamerton.net) Zapraszam odwaznych czytelnikow na poswiecenie temu opisowi koncertu sprzed kilku lat kilka chwil, jako ze to co rozumiem po przeczytaniu komentarza i p.Szwarcman i p.Hawryluka jedynie potwierdza moje owczesne przerazenie.
Trzy istotne aspekty dotyczace tego artysty, jego interpretacji i opinii wsrod krytykow
1)w przeciwienstwei do sluchaczy z Warszawy, gre Pogorelicza znam doskonale i wspomniany Koncert c-moll Rachmaninowa sluchalem juz pod jego „szponami” juz trzykrotnie. Moje pierwsze zetkniecie sie z pirackim nagraniem z Waszyngtonu bylo moze najsmieszniejsze: nagranie dokonane zostalo na kasecie, 45min na stronie …i nie zmiescilo sie na jednej stronie kasety. Czy mozna wykonanie osadzac po czasie trwania? Wydaje mi sie, ze tak. Jesli konwencjonalny czas trwania jest 32-35min, to 48minut swiadczy o jakichs deformacjach.
nastepne nagrania kompozycji, z ktora w ostatnich latach Pogorelicz nie chce sie rozstac, uswiadczyly mnie w przekonaniu, ze wspomniane w recenzjach „zmaganie sie”z tekstem, ostry, agresywny dzwiek i innego rodzaju dywiacje(?) sa raczej regula niz wyjatkiem, zla forma, zlym dniem brakiem wystarczajacego czasu na proby. Czyli: to co uslyszala Warszawa, bylo Pogoreliczem, jakiego zna dzis swiat. Przypadkowo: pani Dorotka , ze swoja nienaganna pamiecia, wspomniala moja niegodna wpadka pamieciowa podczas recitalu w Warszawie, co jest prawda. Nauczylo mnie to jednak, ze granie z nut- po odpowiednim przygotowaniu sie do tego odmiennego procesu- nie jest takie zle, nie swiadczy o braku znajomosci tekstu i w najgorszym wypadku budzi jedynie zwatpienie sluchaczy: ja, zadaje jedynie pytanie, czy komfort artysty powinien byc mniej wazny, niz komfor t nie przygotowanej na ten widok publicznowsci?
2) interpretacje Pogorelicza byly zawsze kontrowersyjne: dzieki piratom , tak dzielnie zwalczanym przez pana Zimermana, ktory odmawia wystepow w Ameryce, niedostatecznie zwalczajacej to niewinne wsrod nas zajecie(tak, jestem jednym znich piratow i dumny z posiadania kolekcji, ktora pomaga mi czesto w odswiezeniu pamieci) mialem szanse powrotu do jego dawnych wykonan Brahmsa, Mozarta, Haydna, Beethovena, Scarlattiego i Chopina: juz wtedy przed 25-15 laty nie bylem nimi przekonany. Co pozostawalo, to fantastyczna kontrola instrumentu, czyli tzw.technika i dzwiek, ktory pojawial sie jako rezultat raczej glaskania strun, a nie atakowania ich mloteczkami fortepianu.
Pewne wykonanania na zawsze zapadly w pamiec: Sonata Rachmaninowa, Gaspard de la nuit Ravela, wszystko co gral Skriabina, etiudy i sonata h-moll Liszta: to byla gra! Wowczas mozna bylo mu wierzyc, ze „wyrzezbil” sobie miejsce w historii pianistyki. Potem nastapil okres przerwy, radkich- jesli w ogole- wystepow w USA, no i katastrofalny powrot przed publicznosc.
3) Opinia krytykow:
W przeciwienstwie do polskich recenzentow, ktorzy nie wpadli jeszcze w szpony Political Correctness, amerykanscy krytycy sa bardziej ostrozni ze swoimi opiniami. Po zeszlorocznym recitalu Ivo w nowojorskim Metropolitan Museum, nawet ten ostrozny zazwyczaj Tommasini zaznaczyl, ze takiej gry nie mozna przyjac na powaznie. Bardziej od niego odwazny Jay Nordlinger, dostarczyl recenzje z pierwszej czesci recitalu, nie ukrywajac, ze wyszedl z koncertu podczas przerwy.
W komentarzach czytelnikow tej kolumny zauwazylem stwierdzenie, ulubione zreszta, ze :”krol jest nagi”. W przypadku Pogorelicza wydaje mi sie , ze owe stwierdzenie moznaby zmodyfikowac i powiedzec, ze „krol pozostaje nagi”. W Warszawie niewielka sala koncertowa Filharmonii Narodowej zostala wysprzedana w kilka godzin; na Zachodzie wieksze sale sa tez czesto na jego wystepy dosc dobrze wypelnione. Ludzie przychodza na nazwisko, nie na koncert: wlepic im mozna jakikolwiek kit. Czy nalezy winic impresariow i organizatorow, ze ten strzep-po-pianiscie wciaz zapraszaja, szczegolnie jesli nawet tak doswiadczenie artysci, jak wspomniany prof.JM wpadaja w zachwyt, nizarezerwowany dla innych?
Ja na recital Pogorelicza wiecej nie poszedlem: dalem sie sparzyc tylko jeden raz. I prawda jest, ze po uslyszeniu fragmentu pirata z Portugalii, czy Hiszpanii, rzeczywiscie po kilku minutach zbieralo mi sie na rzyganie…Widze, ze niektorzy czytelnicy tej strony po latach wciaz mnie pamietaja: upowazniam Cie wiec Dorotko do przekazania im mojego adresu internetowego. Cudowna charakterystyka tego sposobu porozumiewania sie jest to, ze mozna tekst przeczytac , albo i zignorowac. Te mile bede czytac, te niemile- z gory i z cala powaga uprzedzam!- bede bez czytania ignorowac.
Ale Ciebie Dorotko nigdy!
Pozdrawiam, Roman Markowicz
PS Jeszcze jedna obserwacja dla wsyzstkich piszacych/czytajacych te rubryke: z zarzenowaniem czytam czasami komentarze umieszczone tzw.forum Gazety Wyborczej, czy innych publikacji pozwalajacych czytelnikom podzieliec sie swoimi obserwacjami, czy opiniami. Czytanie tej strony bylo powieiwem swiezego powietrza: zadnych wyzwisk, obelg, nazywania sie po imieniu, czy innego pospolitego chamstwa. Dzieki Bogu i za to!
Romeczku drogi, cieszę się, że tu trafiłeś! Pozwoliłam sobie po namyśle wykasować Twój adres, by nie stał się pastwą jakichś niepożądanych maili. Jeśli ktoś go sobie zażyczy, chętnie podam – ja jako admin swojej strony mam dostęp do adresów internetowych moich respondentów.
Tak, prof. Marchwiński powiedział mi potem, że koncert bardzo go zainteresował i że on napisał sobie recenzję z tego koncertu. Nie pokazał mi jej, ale przeczytałam ją właśnie w mailach od Ciebie, na które Ci zaraz pewnie odpowiem. Zdumiewa mnie to, ale spotkałam się i z takimi zdaniami: że w tym szaleństwie jest metoda. Może i jest, ale jest nią niestety właśnie choroba. Jeśli ktoś fascynuje się chorobą, cóż, jego gust, jego sprawa. Może nawet: jego problem.
Napisala Pani bardzo mocny tytul: „Smutny koniec legendy”.
Otoz w wykonaniu Pogorelicha byl pewien precyzyjny patent:
on zagral celowo ten koncert Rachmaninowa tak, jakby
gral go sam kompozytor schorowany na Alzheimera.
Proste? – Ale nikt z polskich krytykow ani recenzentow
na to nie wpadl 🙁
Natomiast „prosta” publicznosc wyczula, ze Pogorelich
przekazuje im tym wykonaniem cos WAZNEGO: cierpienie,
bol, samotnosc. Ta owacja publicznosci nie byla tania.
Byc moze w programie powinno byc zaznaczone jaki charakter
bedzie mialo to wykonanie. Ale nie nalezy wieszac psow
na pianiscie.
Oj, chyba niedlugo bedzie Pani musila odwolac swoj tytul.
Wiem, ze spodobal sie on takim – za przeproszeniem – Kordom i innym polskim konserwatywnym uczestnikom jury Konkursu Chopinowskiego, gdzie wbrew M. Argerich, Badurze-Skodzie i innym ZAGRANICZNYM
uczestnikom jury, Pogorelicha haniebnie skrzywdzono.
Ale uczciwym melomanom ten tytul sie nie podoba !!!
Skandaliczne wykonanie Koncertu Rachmaninowa bylo niestety skutkiem wielkiej kłótni z dyrygentem tuz przed koncertem.Jeśli celem takiego grania bylo zrobienie komus na złośc to udalo sie to pianiscie osiagnac.
Jesli chodzi o niedawne wykonanie recitalu solowego-bylo o wiele lepiej niz poprzednio wspomniany Koncert c-moll.
Dopiero na masterclass w UMFC rozjasnila mi sie,nieraz bardzo pokretna i dziwna,interpratacja Pogorelicha.Mniejsza o to,kto gral i jak gral.Pogorelich dajac uwagi pokazal najwyzszej klasy mistrzostwo wydobycia i wysluchania kazdego dzwieku(Co tez z upodobaniem czynil na koncertach przeciagajac fraze,dosluchujac kazdej nuty).Grajac na gorszym instrumencie niz student siedzacy obok udowodnil jak niewiele zalezy od samego instrumentu a ile od wyobrazni dzwiekowej i warsztatu pianisty.Dał złoty klucz do mistrzowskiego wykonania-pokazal(dwukrotnie)jak nalezy cwiczyc,jak wydobyc dzwiek,jak ukrztaltowac fraze pelna napiecia grajac niezwykle rowno.
Kurs ten byl zaprzeczeniem jego niedawnych wykonan-sztucznie dlugich fraz,kolosalnie skrajnej dynamiki,ostrego,nieprzyjemnego forte-tego nie bylo na kursie.Na tych masteclasses pokazal twarz dawnego Pogorelicha.
Szkoda tylko ze tak malo osob sie zainteresowalo i chcialo wysluchac pianisty-legendy.
z powazaniem.
K.R.
Witam Kristinę i dziękuję za interesujące słowa o kursie. Ja nawet chciałam tam zajrzeć z ciekawości, ale czas jak zwykle nie pozwolił. Na recital i tak bym nie przyszła, bo w Operze Narodowej była premiera. Ale to, co Pani pisze, świadczy o tym, że miałam rację: jego obecne interpretacje świadczą przede wszystkim o tym, że Pogorelich chce wkurzyć słuchacza.
Nie wiem, czy rzeczywiście grając Rachmaninowa w sierpniu myślał o Alzheimerze, jak twierdzi Onufry (sorry, dopiero zauważyłam komentarz 🙂 ). Wiem, że awantura na próbie miała ewidentne podłoże chorobowe, a zachowanie na koncercie też – plus dołożył się jeszcze uraz fizyczny ręki, którą zakrwawił podczas rąbania w fortepian na próbie (o czym podczas koncertu nie wiedzieliśmy, no i niby co nas słuchaczy to może obchodzić). Nie jest niczym nowym, że choroba generuje wizje, które czasem mogą być dla niektórych bardzo atrakcyjne. Pozostaje jednak chorobą.
Inną sprawą są kwestie techniczne, które Pogorelich ma opanowane bez zarzutu. Sierpniowy występ zachwiał tym poglądem, jeśli o mnie chodzi, ale to, co napisałam w poprzednim akapicie, uznaję za wytłumaczenie wystarczające. Kiedy pianista jest bardziej opanowany (tj. bierze proszki?), umie dać wyraz swemu niewątpliwemu talentowi, jak na opisywanym przez Kristinę kursie. Ale to już naprawdę nie to, co kiedyś. Dlatego przy swoim tytule, drogi Onufry, pozostanę i nie zamierzam się go wstydzić.
Bardzo dziekuje za szybka odpowiedz.
Rzeczywiscie- „To juz nie to, co kiedys”.
Powiem szczerze,ze przez caly kurs pianistyczny byl opanowany, taktowny, cierpliwy i konstruktywny w uwagach. Najnormalniejszy, logicznie myslacy czlowiek! Nijak nie moglam tego pogodzic z tym co widzialam na koncertach! Nie wydaje mi sie by byl na jakichs lekach, bo tacy sa zazwyczaj lekko „otumanieni” i nieprecyzyjni.
Zreszta…wszystko to plotki.I tak nie wiemy co sie dzieje w jego zyciu.
Tak czy owak za kurs mu serdecznie dziekuje-otworzylo mi to uszy i dalo nowe doswiadczenie.
Z tym otumanieniem to nie jest konieczność. Mój dawny kolega ma psychozę maniakalno-depresyjną. W okresie manii rozrabiał, niemal chciał góry przenosić, raz doszło niestety do tego, że go zapakowano w kaftan bezpieczeństwa. Po lekach jest „normalny”, spokojny, logiczny, nie sprawia wrażenia „przymulonego”, choć niewątpliwie nie jest już tak błyskotliwy w sposobie bycia, jaki był przed rzutem choroby. Chłopak wybitnie inteligentny, o ogromnej erudycji, szkoda go bardzo, bo skrzydeł już raczej nie rozwinie.
Podejrzewam, że Pogorelich ma to samo… A co do tego, co działo się na próbie w sierpniu, wiadomości mam niestety z najpierwszej ręki.
Jedno trzeba mu oddać, wieloma wykonaniami zapisał się w historii pianistyki jako postać wybitna – abstrahując już od Konkursu Chopinowskiego, gdzie Sonatę grał po prostu źle. Wrażliwość, obłędna sprawność i niepowtarzalny dźwięk. W czasach swojej największej świetności miał niepowtarzalne warunki by realizować swoje muzyczne idee. Kwestia interpretacji jest zawsze kwestią sporną i nie ma w tej dziedzinie żadnych autorytetów, są tylko aktualne tendencje i mody. Pianistów grających fenomenalnie mamy na pęczki, w samej Azji będzie ich kilka tysięcy, tylko unikatowe jednostki zostają zauważone, a każdy geniusz dostaje w końcu obłędu.
A moze jeszcze nie koniec legendy?
http://www.guardian.co.uk/culture/2009/aug/31/ivo-pogorelich-edinburgh-review
dorota.szwarcman pisze:
2008-08-19 o godz. 09:31
Pani Redaktor, ja byłam na tym recitalu!!
Jeśli pamięć mnie nie myli, w pierwszej części Pan Roman zagrał Sonatę op. 53 Waldsteinowską. A w drugiej, w czasie Wariacji, komuś zadzwonił telefon komórkowy. Wtedy to się w głowie nie mieściło … dziś prawie na porządku dziennym…
Pan Roman po oklaskach wyszedł ponownie i powiedział: Jestem państwu winien fragment jednej z wariacji — i zagrał ją ponownie, z ogromnym wdziękiem.
Żeby było jasne – nie pamiętam wszystkich recitali, na których byłam. Ale ten – tak.
Jestem chwilowo uziemiona w domu i przeglądam Pani archiwum w oczekiwaniu dzisiejszych emocji konkursowych (Khozyainow!) i proszę…
miłe wspomnienie.
A może jednak te płyty dla DG nagrał dlatego, że są dobre? 🙂
Tak myślę.
Najlepsze płyty Pogorelicia/cha to op. 111 z Etiudami Symfonicznymi i z Sonatą Liszta, którą uważam za lepszą od Zimermanowskiej.
Dość oryginalne są też Sonaty Scarlattiego, ale na tej płycie już się zaczesywał do tyłu…
Tęże op. 111 usłyszeliśmy w FN w roku 20?? i nie było to doświadczenie pozytywne.
Rozumiem, Na temat Zimermana słowa nie można powiedzieć, bo to narodowa ikona, i rzekomo (geniusz), a o Pogorelichu i jakoby ignoranckiej,
niekompetentnej publiczności już tak? Wielokrotnie czytałem (także na tym blogu) o niekompetentnej publiczności, wyrażającej swój zachwyt dla Pogorelicha. Mierzmy wszystkich jedną miarą. Nam, jako entuzjastom tego artysty oberwało się strasznie, a za co? Za to, że koncert się podobał!!! Jak widać, o jednych można pisać tylko dobrze, a o innych wręcz odwrotnie.