Smutny koniec legendy

IMG_1811.jpg

Pogorelich z suczką Mią dziś na konferencji prasowej

Pamiętamy tę awanturę na Konkursie Chopinowskim w 1980 r. Tę postać w koszulach ze stójką, blond chmurą włosów i demoniczną grą łapami wykrzywionymi jak szpony Draculi. 22-letni świeży absolwent Konserwatorium Moskiewskiego, reprezentujący wówczas Jugosławię (jest synem Serbki i Chorwata), podbił warszawską publiczność w niemałym stopniu swoją autokreacją, ale przecież także niewątpliwym wielkim talentem. Jego odpadnięcie przed finałem wywołało skandal, a Martha Argerich zrezygnowała wtedy z dalszego udziału w jury.

Tak prawdę mówiąc to ja się temu ówczesnemu jury nie dziwię – jego wykonania czasami po prostu nie były wykonaniami Chopina. O Mazurkach nie miał zielonego pojęcia i uczynił z nich jakieś dziwne miniatury. Wiele też, jak słyszymy w nagraniach, było obsuwek i „dawania po sąsiadach”, jak mówią muzycy – a tego żadne konserwatywne z natury jury nie lubi. Ale przecież Preludia czy Etiudy robiły wrażenie, Ballada czy Scherzo były trochę dziwne, ale też niesamowite, a już zupełnie wstrząsająca była Sonata b-moll – i demoniczna część I, i Marsz żałobny z wichrem cmentarnym finału (tu kawałek marsza i finał; sorry za marną jakość dźwięku).

Ciekawe, czy Pogorelich zrobiłby taką karierę, gdyby nie ten skandal – życie artystyczno-estradowe kocha skandale i nimi się żywi. W gruncie rzeczy mógłby być wdzięczny jury Konkursu Chopinowskiego, bo stworzyło mu legendę. Przez wiele lat pianista obrażony nie przyjeżdżał, choć publiczność tutejsza go kochała – i to też, wydawało się, było częścią tej legendy.

Pogorelich robił karierę, wydał szereg płyt w Deutsche Grammophon – znamienne, że Dang Thai-Son, który ów konkurs wygrał, nagrał tam tylko jedną płytę (ja ogromnie lubię pianistykę Danga, jego subtelność i liryzm; to nie jest zwierzę estradowe, to jest artysta kameralny, taki wschodni kwiatuszek). Parę lat temu DG wydało dwupłytową kompilację jego nagrań pod tytułem The Genius of Pogorelich – właśnie słucham jej ze smutkiem… Bo te wszystkie nagrania są już stare. A potem co było? 12 lat temu zmarła jego żona, która była też jego pedagogiem – i pianista osunął się w depresję, wycofał na długo z życia koncertowego. Podam tu znów link na wywiad z nim, przeprowadzony parę lat temu, kiedy już próbował wracać. – I had to reinvent myself – zwierzał się. No i jak się wymyślił na nowo? Niestety, jak najgorzej…

Opowiadałam tu rok temu o zeszłorocznym powrocie Pogorelicha do Warszawy i o koncercie, który dla mnie i dla wielu innych był doświadczeniem niemiłym. Wkurzył mnie wtedy. Ale wczoraj, kiedy wystąpił na koncercie inauguracyjnym festiwalu Chopin i jego Europa, było już mi po prostu przykro.

Rozumiałabym koncepcję rozprawienia się z nieznośnie rozlewnym romantyzmem II Koncertu Rachmaninowa – ale żeby się go po prostu nie nauczyć (nie piszę tego dlatego, że grał z nutami na pulpicie, ale dlatego, że po prostu kaleczył tekst), żeby grać tylko w dwóch dynamikach – albo ciche pomruki, albo chamskie rąbanie siekierą (a fortepian filharmoniczny niestety ma bardzo brzydki dźwięk w forte i trzeba dużej sztuki, żeby coś z nim zrobić – on nie robił nic) – i to wszystko razem bez cienia muzykalności? To była po prostu jedna wielka żenada. I druga żenada – publiczność, która w części oczywiście wstała i krzyczała, no bo jak tu nie wyrazić entuzjazmu legendzie – nawet jeśli król jest nagi… W Berlinie ostatnio ponoć filharmonicy nie dopuścili do występu, na którym miał grać właśnie ten koncert. My przełknęliśmy – i tu podziw dla Jacka Kaspszyka za wytrwałość w prowadzeniu akompaniamentu oraz dla Sinfonii Varsovii za zimną krew…

W Gazecie Stołecznej Anna S. Dębowska napisała wprost, co myśli o tym koncercie, więcej recenzji na razie nie było, radiowa Dwójka wyraża się oględnie, bo jako współorganizatorowi wydarzenia inaczej nie wypada… Dziś odbyła się konferencja prasowa, z której kolega z „Rzepy” dał sprawozdanie. Ale nie wspomniał o zupełnie paranoicznych tekstach, które padły z ust pianisty. O tym, że jakoby podczas pamiętnego Konkursu Chopinowskiego jego pokoju pilnowali dwaj strażnicy, że ośmiu wojskowych wiozło go na lotnisko. Że Marcie Argerich grożono, że jeśli faktycznie zrezygnuje z dalszych prac w jury, to będzie musiała natychmiast opuścić Polskę… totalny nonsens, przecież ona wcale wtedy nie wyjechała, tylko przysłuchiwała się finałom, już po prostu będąc poza jury.

I to przekonanie, że się jest najwybitniejszym pianistą świata, i te zapowiedzi, że teraz już będzie przyjeżdżał, a nawet udzielał kursów pianistycznych (czego on będzie uczył?!), żeby publiczność polska nadrobiła wreszcie stracony bez niego czas. Szkoda, że nie dał jej do tego okazji, kiedy jeszcze naprawdę grał…

Ech, smutno. Ale festiwal dopiero się zaczyna, będzie dużo naprawdę dobrej pianistyki. O której oczywiście będę Wam zdawać relacje.