Kot tańczy tango
Wszyscy go lubią, wszyscy go dziś grają. Może nawet go zbanalizowali przez nadpodaż. Ale jego muzyce w każdym niemal wykonawcy udaje się obudzić trochę dzikości. Astor Piazzolla. PWM właśnie wydał jego autobiografię w dwóch formach: książkowej (wyznania kompozytora spisywał dziennikarz Natalio Gorin; pół książki zajmuje jego komentarz oraz wypowiedzi muzyków, którzy z nim współpracowali) oraz audiobooku, gdzie fragmenty książki czyta – bardzo ekspresyjnie – Waldemar Malicki (który sam mawia, że Piazzolla zmienił jego życie), a przedzielone są one utworami Piazzolli: cztery z nich w wykonaniu jego samego z zespołem, sześć – w interpretacji muzyków polskich, w tym samego Malickiego, ale i m.in. … Kevina Kennera.
Nie jest bardzo długa ta autobiografia, ale ciekawa. Pokazuje osobę niezależną i drapieżną. Aníbal Troilo, do którego orkiestry zawitał osiemnastoletni Astor, nazwał młodziutkiego bandoneonistę Kotem – właśnie z powodu wiecznego chodzenia własnymi drogami i z niepohamowanego pędu do psikusów, czasem dość okrutnych. Astor, co ciekawe, choć dziś kojarzymy go jako najbardziej argentyńskiego z argentyńskich twórców, najważniejsze lata dzieciństwa i dorastania spędził w Nowym Jorku we włoskich dzielnicach – najpierw w Greenwich Village, które wtedy jeszcze nie było dzielnicą artystów, lecz dość podejrzanym miejscem; potem w Little Italy. Oboje Piazzollowie-rodzice, zwani Nonina i Nonino, byli przecież Włochami, choć urodzonymi w Argentynie. Astor był chłopakiem zadziornym i naparzał się z innymi bandami małolatów. „Gdybym się uparł, to być może zostałbym najlepszym gangsterem w Nowym Jorku” – stwierdził we wspomnieniach. Poczucia własnej wartości z pewnością mu nie brakowało. Był niskim mańkutem z jedną nogą krótszą, a umiał nie tylko się bić, ale nawet stepować.
Pierwszych lekcji muzyki udzielał mu w tymże Nowym Jorku stary Włoch, ale jedyne, czego go naprawdę nauczył, to przyrządzanie sosu do spaghetti. Później Astor zafascynował się jazzem, ale gdy wśród ojcowskich płyt trafił na tango, zakochał się w nim totalnie. Pojechał do Buenos Aires, grał w różnych zespołach. Ale fachowe studia przyszły później: najpierw u wybitnego kompozytora Alberta Ginastery, a potem w Paryżu u słynnej Nadii Boulanger. Miał szczęście: żaden pedagog nie zabił w nim prawdziwego Piazzolli, przeciwnie: oboje kazali mu go pielęgnować. No, a poza tym trzecim jego nauczycielem, jak mawiał sam Piazzolla, było Buenos Aires.
Coraz to wraca w tych wspomnieniach żal, że jest przez wielu niezrozumiany, że mimo iż zrewolucjonizował tango, to wielu słuchaczy po koncertach prosiło go: Maestro, może by pan zagrał jakieś tango? Z drugiej strony nazywany bywa Chopinem tanga, bo zrobił z tangiem coś, co Chopin z polskimi tańcami ludowymi: podniósł je w najwyższe rejony artystyczne. A przy tym wszystkim pozostał dzikim kociskiem z podejrzanych dzielnic.
To teraz posłuchajmy prawdziwego Piazzolli. Adios Nonino – utwór-epitafium na śmierć ojca. Milonga del Angel i Muerte del Angel. Chin Chin i Michelangelo. I jeszcze Verano Porteño. A jakby kto znał hiszpański, to wywiad. A nagrań na YouTube jest jeszcze dużo.
Komentarze
Dotrwałem i przeczytałem! Teraz mogę już iść spać 🙂
A rozważania na temat pasującego Bobikowi terminu można chyba kontynuować pod tym wpisem 😉
To Pan Radca specjalnie nie szedł spać, żeby doczekać się mojego wpisu? 😯 Doprawdy jestem zaszczyconą 🙂
I też idę spać, a co do terminów to jeszcze, jak rozumiem, mamy czas, skoro Bobik w najbliższym czasie nie może 😉
Dobranoc!
To ja też pójdę spać. Tylko zauważę, że bandę on miał sprawną…
A to śpioch! 😯 😆
Nareszcie ktoś, kto chodzi spać później ode mnie 😀
Co do swoich terminów mogę tylko skonstatować, że w tym roku mam już na pewno przechlapane, a na temat 2009 jeszcze nic nie mogę powiedzieć. 🙁
A do wpisu: pamiętam, że się kiedyś bardzo zdziwiłem dowiedziawszy się, jak olbrzymia jest włoska diaspora w Argentynie. Liczb już nie pamiętam, ale w każdym razie jest bardzo duża szansa, że jak się spotka typowego Argeńtyńczyka, to on będzie Włochem. 😉
Już myślałem, że to początkowe „wszyscy go lubią” to się do kota odnosi, ale potem się zawiodłem… 😆
Dla mnie Piazzolla tylko w małych dawkach 🙂
Ale koty w dużych? 😀
Przecież wszyscy wiemy, że jeśli chodzi o Hoko, to koty w dużych 😀
Jeszcze coś dorzucę o historii bandoneonu, która się zaczęła raptem 20 km od mojej siedziby. Wymyślił go facet z Krefeld, Heinrich Band, który z Argentyną i tangiem nie miał żadnych punktów stycznych i całe swoje życie spędził nie ruszając się zrodzinnego miasta. Bandoneon (po niemiecku nazywany też Bandonion albo Bandonium) trafił najpierw do USA, gdzie kazał go sobie w 1855 roku przysłać niemiecki emigrant, który miał brata w Krefeld, a potem dopiero został – prawdopodobnie przez marynarzy – zawleczony do knajp i burdeli Argentyny. Tam zrósł się z tangiem, awansował do roli niemal instrumentu narodowego i do dziś jest nazywany najlepszym z niemieckich wynalazków. Wraz z karierą tanga bandoneon wrócił do Europy i przeżył tu drugą młodość. A najlepsze instrumenty, takie stradivariusy bandoneonowe, były produkowane też w Niemczech, w nieistniejącej już fabryce w Carlsfeld.
Kot
specjalizacja roboty ziemne doniczkowe, polowania na duży palec u nogi o 4:30, sortowanie odpadków z kosza na śmiecie, wykonywanie wyroków śmierci na niewinnych kulkach z papieru.
A ten Piazzolla to u mnie słaaaabo. Za dużą dawkę dostałem w latach 90-ch i tak mi już zostało.
No właśnie. Przedobrzono z nim 🙁 Ja się temu nie poddałam i dlatego jeszcze go mogę słuchać…
A to o kocie wygląda jak ogłoszenie o sprzedaży 😆
O bandoneonie to kiedyś wspominałam, kiedy pisałam o cyjach:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3355964
ale tylko marginalnie. Jego największą (zwłaszcza dla emigrantów) zaletą w rodzinie akordeonowej jest rozmiar 😉
Aha, jeszcze hobby: chowanie pluszowych myszek w miejscach nieprzewidywalnych, po czym, po dwóch tygodniach wskazywanie miejsca pobytu tychże.
Odzysk wymaga zastosowania kija od szczotki.
Co do sprzedaży – hmmm… ale chyba nieeeee….
Ale nic Pani Kierowniczka w tym artykule nie wspomniała, że to w sąsiedztwie Bobika ten bandoneon wymyślono 😆
Bo jak pisałam ten artykuł, to jeszcze nie znałam Bobika… 🙂
Gostek,
moje koty wyroki śmierci wykonują jak najbardziej realnie… a z tymi pluszowymi myszkami to i tak masz szczęście, bo gdyby kot miał zwyczaj chować nie pluszowe a takie zwykłe, to nawet nie musiałby ich potem wskazywać… 😆
No to macie Lelo Nika
Eternally Pt 2 proszę kliknąć…
http://mp3.zing.vn/mp3/playlist/Album-Who-s-The-Boss-in-The-Factory-2008-Karmakanic.159223.html
O, zeen szeroko „swoich” Szwedów (?) reklamuje.
Kot nie może prawdziwych myszek przynosić, bo to domowo-blokowy kot jest. Ma tylko balkon… 🙁
Anibal Troilo byl bandeonista. Razem z gitarzysta Roberto Troilo stworzyli „najlepszy” zespol ktory kiedykolwiek gral tanga. Lata temu poznalem faceta z Buenos Aires, ktory tylko pokiwal glowa i powiedzial – ty Pietrek nie masz pojecia co to jest tango i podarowl mi pare plyt . To byl szok – jak synkopowany jest rytm.To, ze Piazzola u nich terminowal nie wiedzialem.
Argentyna i Buenos Aires byly tak wloskie jak Neapol. Wszystkie zespoly operowe zawsze jezdzily z Wloch do Teatro Colon zaczynajac od Toscaniniego.
„Moi” Szwedzi warci są tego 🙂
Ty Gostek lepiej mi powiedz skąd znam temat z tytułowego utworu, grany tak ca od 8:30…
a co to znaczy hoko ? quake? zeen? To jak jakies zaklecia? Czy muzyczne? Pozdrawiam muzyczne Towarzystwo
@zeen:
Tia, też się zastanawiam, ale jeszcze nie zlokalizowałem w bazie danych… (dokładnie od 8:41).
To jakaś stylizacja może być.
🙂
Zgrabne rzeczy mają to do siebie, że od pierwszego słuchania mamy wrażenie, że to znane chyba…
Tak miałem ze Stinga Moon over Bourbon St. i z kilkoma innymi 🙂
Nie wiem, czy Wam wiadomo, że bandoneon, akordeon, koncertina, harmoszka et co. to najstarsze instrumenty świata. Mają najwięcej zmarszczek 😎
To jest swoją drogą ciekawe, że tak na co dzień małą ma się tu świadomość o wielkości włoskiej diaspory w Argentynie. Więcej wie się o Niemcach czy Żydach (to ostatnie to ja akurat prywatnie – mam tam dalszą rodzinę). Taki Mauricio Kagel też przecież stamtąd (a propos, słuchałam wczoraj audycji w Dwójce – dalszy ciąg dziś o 23. – i doznałam drobnego szoku, kiedy usłyszałam, jak Chłopecki cytuje mój dawny tekst 😉 ).
A w ogóle można tam spotkać wszelkie kolory. Kiedyś opowiadał mi znajomy kompozytor argentyński, Alejandro Iglesias Rossi, który też jest jakąś mieszanką włosko-indiańską (wygrał kiedyś Konkurs im. Serockiego), że można tam spotkać nawet Japonki blond… 😉
Ale i tak się teraz dziwię, że mówi się tam po hiszpańsku, a nie po włosku 🙂
No i faktycznie cyja wywodzi się podobno z najstarszych instrumentów świata…
Mieszanka włosko-indiańska to pewnie jest z kolei rzadkość. Moja nauczycielka hiszpańskiego, Argentynka włoskiego pochodzenia 🙂 twierdzi, że Argentyna jest najbardziej „europejskim” państwem na kontynencie i żeby tam spotkać Indian w większej liczbie, trzeba się przejechać daleko w interior. Nie sprawdzałem, co na ten temat mówią statystyki, ale jestem skłonny jej wierzyć. 😉
A cyja ta cyja? 😉
Cyja nicyja 😉
Alejandro jeździ w interior i robi badania etnomuzykologiczne. Inspiruje się też nimi przy własnych kompozycjach.
Dzien dobry
Jeszcze o mniejszosci wloskiej. Jest to 5 w kolejnosci mniejszosc w Kanadzie (ok. 5% populacji). Oni sa widoczni zwlaszcza w Toronto i okolicach. W Windsor jest rowiez wloska dzielnica.
Mnie wloska emigracja do Argentyny kojarzy sie z nowelka E. de Amicisa „Od Apeninow do Andow”. Wzruszyla mnie do lez, gdy czytalem ja jako dziecko, bardziej niz „Maly pisarczyk z Florencji”. 🙂
Widzialem kiedys w telewizji reportaz o Argentynczykach pochodzenia wloskiego, ktorzy chca emigrowac z powrotem do Wloch. Ostatnie lata w Argentynie to glownie kryzys gospodarczy. A w poczatkach XX w. Argentyna byla uwazana za bogatsze panstwo niz USA.
Poczytałam sobie fragmenty książki dostępne na stronie PWM zalinkowanej przez Kierownictwo. I natknęłam się na kolejny dowód na to, jak wspaniałą nauczycielką była Nadia Boulanger:
„Przyszedłem do Nadii z walizką pełną nut, były tam wszystkie moje utwory klasyczne, które skomponowałem do tego czasu. Pierwsze dwa tygodnie Nadia poświęciła na analizę. „Żeby pana uczyć – powiedziała – muszę wiedzieć dokąd zmierza pana muzyka”. Pewnego dnia, w końcu, powiedziała mi, że wszystko, co przyniosłem było dobrze napisane, ale nie było w tym duszy. Zapytała mnie jaką muzykę grałem u siebie w kraju, jakie są moje niepokoje. Nic nie powiedziałem jej o mojej przeszłości z tangiem, i jeszcze mniej o tym, że moim instrumentem jest bandoneón, który leżał w szafie w paryskim pokoju.
W duszy myślałem: jak powiem jej prawdę, wyrzuci mnie przez okno. Nadia była jedną z uczennic Maurycego Ravela, nauczycielką takich jak Igor Markevitch, Aarón Copland, Leonrad Bernstein, Robert Casadesus, Jean Francaix, już wtedy uważana była za najlepszego pedagoga w świecie muzycznym, podczas gdy ja byłem pospolitym wykonawcą tang.
Po dwóch dniach musiałem się usprawiedliwić. Przyznałem się, że zarabiałem na życie aranżując wykonania dla tangowych orkiestr, że grałem z Anibalem Troilo, potem z moją własną orkiestrą i że zmęczony tym wszystkim wierzyłem, że moim przeznaczeniem jest muzyka klasyczna.
Nadia spojrzała mi w oczy i poprosiła, żebym zagrał jej na pianinie jedno z tych tang. Więc przyznałem się jej do bandoneonu, żeby nie spodziewała się usłyszeć dobrego pianisty, bo nim nie jestem. Ale ona nalegała: „Nie szkodzi, Astor, niech pan zagra swoje tango”. I zacząłem od „Triunfal”. Kiedy skończyłem, Nadia ujęła moje dłonie i swoją, tak słodką angielszczyzną, powiedziała: „Astor, to jest piękne, bardzo mi się podoba, tu jest prawdziwy Piazzolla, niech pan nigdy tego nie porzuca”. I to było wielkie odkrycie mojego muzycznego życia.
Zobaczyłem ją po dwudziestu latach, w Konserwatorium Fontainbleau, była prawie niewidoma, ale jej słuch muzyczny, mimo wieku, był nadal idealny. Podszedłem, wziąłem ją za rękę i powiedziałem: „Hello, mademoiselle Boulanger”. Poznała mnie po głosie i odpowiedziała natychmiast: „Hello drogi Astorze, gratuluję panu, teraz jest pan sławny”.
Coś bym chciał napisać, tylko nie bardzo wiem co 🙁
Ale za to mogę wrzucić coś szwedzkiego na (p)obudzenie
http://www.youtube.com/watch?v=SiRaUjqrJxE
Ładny tytuł 😆 Przesłucham w domu… A poprawić literówkę? 😉
Tak tak poprawić!! Czystość ortograficzna na blogu musi być!!!
Co nie zmienia faktu, że szwecką sałatkę kiedyż w Zakopanem widziałem w sklepie w słoiku…
I sam się sypnął z tej gorliwości.
Niedawno widziałam chamburgera. Ale moim zdaniem to właściwie nie jest błąd.
A jadł czy był jedzony?
A wszelkie błędy i wypaczenia naprawiać i prostować! 😉
Ten (p)obudzacz fomy to chyba szczególnie dla Hoko 😆
A ten specjalnie dla zeena
Tak, prostować, prostować!
Niech krzywa nie rośnie…
Kiedyż ja trafię z Zakopanem w szwecką sałatkę…
foma,
ja Ciebie bardzo dziękuję, ale nie jestem pewien, czy nie wolałbym piłą tarczową…
Kiedy wejdziesz do tego starego społemowskiego samu na Krupówkach. Zrobiłem nawet zdjęcie tej sałatce.
Ja chamburgerowi niestety nie zrobiłam zdjęcia, a teraz juz za późno, bo na tym miejscu jest kebab…
Za to zrobiłam kiedyś takie cudo:
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/CiekawostkiPrzyrodnicze#5227012854629917506
Większy hardcore można zrobić lirą korbową…
http://www.youtube.com/watch?v=eL4vgYXdOPo
No, wreszcie przesłuchałam wszystko 🙂 Szwedzi fomowi zdecydowanie bardziej mi się podobają od zeenowych 😀 Może niekoniecznie Wish You Were Here wykonują lepiej od Pink Floydów (jak ktoś skomentował na tubie), ale wersja całkiem przyjemna 😉
A z tą lirą to rzeczywiście mission impossible 😆 Żywiołaki są w ogóle hardcorowe, może nawet czasem za bardzo…
„Szwedzi fomowi zdecydowanie bardziej mi się podobają od zeenowych”
Na mój dusiu! Ze Swedzi majom króla – to wiedziołek. Ale nie wiedziołek, ze majom ik jaz dwók! I ze w dodatku jednym z nik jest Fomecek, a drugim – Zeenecek! 🙂
Od tej pory juz nie bede godoł do Fomecka: Ponie Komisorzu, ino: Waso Wysokość 🙂
owcarku, w ONZ stosowane są tytuły „Wysokich Komisarzy”… 😉
Pani Doroto, napisała Pani, że poczucia własnej wartości mu nie brakowało. Odwagi też nie. Świadczy o tym wydarzenie, o którym opowiada w wywiadzie. Miał 18 lat, zafascynowany grą Artura Rubinsteina napisał koncert i przedstawił mu go. Rozbawiony Rubinstein skontaktował go z Juan Jose Castro, który skierował go do Alberto Ginastery. I tak rozpoczęła się edukacja muzyczna bohatera tego wpisu.
No, to też jest fajny epizod 🙂
Gdyby każdy młody zdolny był taki odważny, cóż by to się działo 😆
Chyba jednak wiekszość osób utalentowanych ma w sobie niesłychane pokłady pokory. I pewnie dlatego nigdy o nich nie usłyszymy.
Oj, tak… miałam ci ja kiedyś niesłychane pokłady pokory, więc nie zostałam słynną kompozytorką 😥
Pani Kierowniczko, pokornie dziękuję za prezencik około północy 🙂 Trafiony oczywiście bez pudła. Mam cichą nadzieję, że dobrze robi na trawienie, bo to by mi się teraz bardzo przydało. 😀
To znaczy uczta udana 😆 Na zdrowie! 😀
Pani Kierowniczka coś ściemnia, nie widziała moich Szwedów a mówi, że się nie podobają. A to całkiem przystojne chłopaki 🙂
Ta Szwecja to w ogóle ciekawy kraj pod względem muzycznym, pisaliśmy już kiedyś o tym, warto by przyjrzeć się ich systemowi edukacji muzycznej.
😀
Widzieć nie widziałam, chodziło mi o to, co grają…
Tak, ciekawie tam z edukacją muzyczną, coś tu nawet kiedyś wspominałam – w Skandynawii np. jest folk w szkole.
Aaaa… o to, co grają…
No tak, żeby to docenić, to trza się trochę na muzyce znać….
zeen, Pani Kierowniczka miała to szczęście, że trafiła się jej nienormalna edukacja muzyczna…
Okazałam sie na tyle nienormalna, że trzeba było mnie na nienormalną posłać 😉
Nie ma tego złego… Gdyby Pani Kierowniczka w Skandynawii się urodziła, to może dziś byłaby muzykantką folkową, a nie żadną Kierowniczką! 😀
Znaczy, że jak nie kierowniczka, to nie skaczą dookoła? Oj skaczą, skaczą…
http://www.youtube.com/watch?v=LExEHAftbOk
No, dobra, skaczą, ale biurka tam nigdzie nie widziałem. Kierownictwo bez biurka? Ni ma takiego źwirza! 😯
Kierownictwo jest stanem umysłu, a nie dodatkiem do biurka… (© by foma)
Czyżbyśmy mieli zrezygnować z warstwy symbolicznej… ? 😉
Nasza Kierowniczka lotna jest, zatem biurko to niezbyt trafiony symbol… 😆
Lepiej już, żeby trafiło biurko, niż żeby miało trafić Kierowniczkę 😀
Ale jakoś tak nie wypada napisać „nietrafiona kierowniczka”…
Obgadują, obgadują… 😆
Osobie obgadywanej ponoć wyrasta pypeć na języku. Można spytać jakiej u Pani Kierowniczki jest wielkości? 😆
E, nie takiej strasznej… 😀
Ja to słyszałam, że raczej uszki się robią czerwone 😉
Po blogach lata to naczym? Na biurku!
Model B XVI…
Uszki czerwone? Nie pypeć? 😯 Znowu te różnice regionalne…
Ale chyba nie ma wątpliwości, że borówki, nie jagody? 😀
Ktoś wypowiedział magiczne słowo: Pypeć?
Uszki czerwone to są w barszczu 🙂
To już wiem, dlaczego Bobik jest za pypciem! Bo to kuzyn 😆
Bingo! Po niemiecku to się nazywa Vetternwirtschaft, czyli gospodarka szwagrowska. 😀
Wracając do adremu, to czytam sobie tego Piazzollę dalej i wyczytałam, że uważa się, że tango grają w Argentynie najlepiej ci muzycy, którzy wywodzą się z południa Włoch 😉
Zabawnie on opowiada o swojej grze na bandoneonie i o tym, że nie może grać na instrumencie po Troilu, który podarowała mu wdowa. „Jest jak samochód, którym ktoś jedzie czterdzieści na godzinę. Jak dodać gazu, nie reaguje. To samo dzieje się z instrumentem Troilo, trzeba na nim grać delikatnie. A ja niczego nie pieszczę. Moje palce są jak karabin. (…) Ja rozmawiam z bandoneonami. Dlatego przysięgam, że pewnego dnia ten od Troila powiedział ‚Aj!’ Myślę, że go uszkodziłem, może wcisnąłem palcem klawisz do środka. To dlatego, że gram gwałtownie, mój bandoneon musi śpiewać i krzyczeć. Nie uznaję tanga w kolorach pastelowych. Mówię mu, żeby nie zawiódł mnie w środku koncertu i czasami go biję. Te uderzenia są zwykle częścią muzyki, mają efekt perkusyjny (…)”.
Ciekawe, że wielu muzyków personalizuje swoje instrumenty, niektórzy nawet nadają im imiona. No i rozmówki też się zdarzają. Jak to z osobą bliską. Ale żeby ktoś bił swój instrument, to jeszcze nie słyszałam 😯
Bandoneon zupę zrobił za słoną? 😯
Pani Kierowniczko!
Ale o tym, ze co niektozy rozbijali swoje instrumenty na scenie, to bylo swego czasu dosyc glosno 🙂
Bobiku!
Vetternwirtschaft = gospodarka kuzynowska
A za co bić? Chyba, że niechciany…
PS.
Swoją drogą miałem skojarzenie z rycerstwem, którego miecze często miały imiona. Też nimi ‚robiono’, też się zapewne dowartościowywano.
No, jak widać 🙂
No… Może i rzemieślnicy też nazywali swoje narzędzia? Niewykluczone…
Mały Henio Wieniawski podobno nazwał swoje skrzypeczki Reginka, po swojej mamie – ale nie wiem do końca, czy to prawda, bo wiem o tym z książeczki dla dzieci… 😉
Ulubiona, niestety już od dawna nieżyjąca, wiertarka mojego Taty miała na imię Black&Decker. 😀
Nie chodzi mi o nazwę fabryczną, czy nawet manufakturową (Stradivarius, Guarneri), tylko o imię własne!
Jak np. gitara mojego dawnego przyjaciela, z którym chodziłam po górach. Miała ona na imię Henia i do dziś nie mam pojęcia, dlaczego 🙂
Moguncjuszu, ponowne sorry za czekanie 🙂
O tak, niektórzy nawet programowo rozwalali instrumenty…
„Jak dodać gazu, nie reaguje” – piękne 🙂 Oto instrument, który ma swoja godność i nie da się popędzać, nawet Piazzolli 😉
A poza tym nie będzie grać na gazie…
No właśnie, co będzie się jakiemuś macho poddawał 😆 Instrument, który ma swoją godność – to piękne…
Pani Kierowniczko, ale ta nazwa fabryczna była używana w funkcji imienia własnego wiertarki. „Możesz mi podać Blekendekerka?”. „Blekendekerkowi coś się nowe wiertło nie spodobało…” 🙂
No właśnie, więc imię było nie Black&Decker, tylko Blekendekerek 😆
No, prawda. Mea culpa. 😀
No właśnie, nawet culpie nadają imię…
W jakich latach to było Pani Kierowniczko?
Może od Henia czyli J. Hendrixa – to dosyć popularne swego czasu było…
Nadawanie imion gitarom to u bluesmanów codzienność …
O, jakoś o tym nie pomyślałam! To było w drugiej połowie lat 70. Ale chłopak nie grał bluesa, tylko miał zacięcie w stronę klasyki – nawet Villę-Lobosa próbował… No i modną wówczas poezję śpiewaną 😉
Mawiało się też poezja ziewana. Zwłaszcza w wykonaniu niektórych domorosłych…
Jak poezja spiewana, to w konwencji musialy byc swiece 🙂
Ale w górach – ognisko! 😀
Cyli jednym słowem wselki ogień ryktuje chęć do śpiewania. Z ognistom wodom włącnie 🙂
O, zwłasca 😆
Aż od tego ognistego śpiewu płoną góry, płoną lasy…
…i robi się Ziemia Ognista 😆
A ogniomistrz to rozumiem, ze to taki wojskowy śpiewak 🙂
No może 🙂
To ja jeszcze na chwilę wrócę do tematu. Po tym, jak wczoraj Pietrek napisał parę entuzjastycznych słów o Anibalu Troilo, poszukałam go i ja na tubie. Jest go trochę. Np. ze swoją orkiestrą:
http://www.youtube.com/watch?v=yXVLktRRkwY&feature=related
i jeszcze tu:
http://www.youtube.com/watch?v=Ab28S8Bxu9w&feature=related
A tu z Piazzollą:
http://www.youtube.com/watch?v=zGA1-WtuchY&feature=related
i tu:
http://www.youtube.com/watch?v=pPHflQeHCyg&feature=related
Anibal pieścił swój instrument. Nic dziwnego, że ten nie daje się teraz maltretować 🙄
Bobiku, pypeć na języku wyrastał chyba obgadującemu, a obgadywnego piekły uszy? Nie tak?
No, mówiłem, różnice regionalne. Moja mama, jak miała pypcia, twierdziła zawsze, że ktoś ją obgaduje. Uszy były u nas w związku z obgadywaniem nieznane.
Ha, ha… a co do odwiecznego problemu „borówka czy jagoda”, to ja tu przyznaję rację krakusom – jagoda to typ owocu, a botaniczna nazwa „czarnej jagody” brzmi borówka czarna. To zaś, co w Warszawie nazywają borówką, a w Krakowie brusznicą, ma nazwę botaniczną borówka brusznica.
Ale nie na polu 😆
Te krakusy są w ogóle niemożliwe. Kiedyś jedna redaktorka w PWM zmieniła mi w książeczce wszystkie „ze sobą” na „z sobą”, bo uznała, że „ze sobą” to regionalizm warszawski
Nikt mi nie wmówi, że na dworze mogą rosnąć jagody! 😆
Poczytałem tę dyskusję o Piazzolli, więc dorzucę swoje trzy grosze:
– Kilka lat temu tańczyłem na duzym maratonie tanga arg (na parkiecie 350 tancerzy i nagle nieoczekiwanie tangowy DJ puścił 3 utwory Piazzolli; zostało 5 par, reszta poszła do baru 😉
– jeden ze znanych mi bandonistów, który gra tylko tango arg zdradził mi dlaczego, AP nie był szanowany przez kolegów. Jego dramat polegał na tym, że nigdy nie nauczył sie grać na składanym miechu. Grał tylko na rozciąganym, czym oczywiście nie wykorzystywał mozliwości instrumentu, którego polska nazwa brzmi „bandonia”.
A muzyków lepszych od AP mieliśmy 90 lat temu w Toruniu:
https://www.facebook.com/264018636973140/photos/a.552092611499073/598374160204251/?type=1&theater