Jak to jest w tej Szwecji

Napisał dziś rano zeen, że warto by się przyjrzeć systemowi edukacji muzycznej w Szwecji. Życzenia blogowiczów są dla blogera rozkazem. To próbujemy.

Pisze na swej stronie ambasada Szwecji w Warszawie o „sieci komunalnych szkół muzycznych, które w latach 60. umożliwiły naukę dzieciom ze wszystkich grup społecznych”. Przy okazji podaje, że właśnie w Szwecji jest najwięcej chórów amatorskich proporcjonalnie do liczby ludności. Śpiewa się tam faktycznie chętnie i dużo i praktycznie nie słyszy się, żeby ktoś fałszował.

Tu się wypowiada niejaki Stonebridge. Nas tu zainteresuje szczególnie passus: „Mieliśmy darmową, rozbudowaną naukę muzyki w szkołach. Jeśli chciałeś grać na gitarze w trzeciej klasie podstawówki to szedłeś do dyrektora, dostawałeś terminy zajęć i darmowy instrument. Wszyscy musieli uczyć się gry na flecie (tu Stonebridge zademonstrował jak to wyglądało i jaki dźwięk wydaje flet), to było dość śmieszne. Ja grałem na gitarze, pianinie i klarnecie, ale uznałem że to nudne, bo w kółko graliśmy klasyczne rockowe, folkowe stare przeboje”.

Co jeszcze? W podstawówce w klasach I-III, gdzie jest nauczanie zintegrowane, osobni nauczyciele są do trzech przedmiotów: wychowanie muzyczne, WF i edukacja zdrowotna. (A urzędasów w naszym Ministerstwie Edukacji nie da się przekonać, że muzyki powinni uczyć dzieci fachowcy…) Potem zajęcia z muzyki są nadal, ale rozkład godzin i proporcje poszczególnych przedmiotów pozostawione są szkołom/gminom, swoboda jest dość duża. W liceum są już po prostu zajęcia artystyczne. O systemie szkolnym w Szwecji jest tutaj.

Edukacja muzyczna w szwedzkich szkołach polega przede wszystkim na żywym muzykowaniu. Specyfiką jest bardzo wysoka pozycja folku. Gdzieś trzy dekady temu Szwedzi zainicjowali program ożywienia na nowo swojej muzyki tradycyjnej – tradycje śpiewacze były stałe, inaczej z graniem. Dziś podobny stosunek do tej muzyki jest w całej Skandynawii. A co do tradycji śpiewania w chórach, są one silnie zakorzenione nie tylko w Skandynawii, ale i w krajach bałtyckich.

No i dla nas tu zaczynają się schody. Przeciętny Polak nie ma wielkiej ochoty na muzykowanie, uważa, że muzyka to coś, co sobie brzmi i bzyczy gdzieś tam, w głośnikach czy słuchawkach, i to mu wystarczy. Ile razy pod jakimiś artykułami o edukacji muzycznej rozwijała się w Internecie dyskusja, tyle razy pojawiały się w niej głosy mówiące, że po co grać czy śpiewać na siłę, przecież nie każdy ma talent muzyczny, lepiej po prostu słuchać. To jest jakieś niezrozumienie sprawy, przecież uprawianie muzyki nie jest tylko dla utalentowanych (a do jakiego stopnia nie jest, świadczą rozmaite przykłady z naszego szołbiznesu, że z imienia nie wymienię), że każdemu, kto nie cierpi na amuzję (a cierpiących jest nikły procent społeczeństwa), to się może przydać i sprawić frajdę, jeśli tylko prowadzący zajęcia potrafi pasją zarazić…