W pewnym starym mlynie
Obrazek z okolicy
Dwa i pol roku minelo i znow tu jestem. Dominik mnie wlasnie zapytal, jak odbieram to miejsce dzis. Odpowiedzialam mu mysla, jaka pojawila mi sie na wczorajszym spacerze: ze czuje sie tak, jakbym odnajdywala dawny sen w momencie, kiedy juz wszystko sie zmienilo. Tak, duzo stalo sie przez te pare lat (m.in. zalozylam ten blog, co tez stalo sie istotna sprawa w moim zyciu) i troche patrze juz od innej strony. A jednoczesnie czuje sie tu znow jak w domu, odnajduje w pelni urok tego miejsca, ktoremu chyba kazdy musialby sie poddac.
Am Muehlengraben w calej okazalosci
Zycie tego domu toczy sie swoim rytmem; sila rzeczy podporzadkowane jest zajeciom Martina, ktory przyjmuje pacjentow, prowadzi seminaria i zajecia grupowe. Poza gabinetem Martina i sala do zbiorowych zajec (higiena zaostrzona, wejscie do srodka tylko w skarpetkach) w trzech porach dnia zycie toczy sie w kuchni i jadalni. Zwykle sniadanie kazdy jada w swoim czasie, ale przedwczoraj, na pytanie, czy jesli nie jest sie zwiazanym, jak Dominik, terminem sesji z Martinem, to mozna wstac pozniej? – Martin przypomnial znane przyslowie: the early bird catches the worm, czyli ranny ptaszek lowi robaczka. Po chwili dodal: A wiec dla robaka lepiej byloby pospac dluzej. Ale jeszcze po chwili: Wiec zastanow sie, kim chcesz byc: robakiem czy orlem? Wszyscy w smiech. Ale i w zastanowienie. Taki wlasnie jest Martin. Lubi rzucic czasem takim zartobliwym, nieraz nawet demagogicznym, paradoksem, lubi pobudzac do myslenia. Bo w zasadzie jego rola jest rola pobudzania do myslenia.
To nie jest tak, jak napisal wczoraj Stanislaw, ze tu sie dzieja jakies cudowne uzdrowienia, bo Martin ma taka wlasciwosc. Nie. Tu po prostu czlowiek jest zachecany do odkrywania wlasnych mozliwosci. Nic wiecej ponad to, do czego jest zdolny. Tylko do czego jest zdolny, to sam w 90 proc. o tym nie wie. Martin nie jest uzdrowicielem, nie chce nawet nazywac sie terapeuta, bo terapeuta ko ktos, kto dominuje nad pacjentem. Po prostu wchodzi w dialog, ale dialog rozwijajacy – ktorego umiejetnosc nawiazania jest oczywiscie efektem glebokiej wiedzy, ogromnej intuicji, bystrosci postrzegania, poczucia humoru i ciepla dla ludzi. Dzieki temu kazdego dnia czlowiek sie tu czegos uczy: obserwowac siebie, swoj zwiazek z natura, celowosc swoich dzialan i ruchow.
A ja sie tu pewnie przy okazji poducze niemieckiego. Kiedy Martin zobaczyl, ze stosunkowo duzo rozumiem, postanowil do mnie mowic po niemiecku (wczesniej uzywalismy angielskiego). Ja mowie mu, ze przeciez nie znam tego jezyka, nigdy sie go nie uczylam, nawet podstaw, a jesli cos rozumiem, to z pewnego osluchania (no i troche z podobienstw z jidysz, ktorego znajomosc tez mam bierna, bo nikt ze mna nigdy w tym jezyku nie mowil, ale slyszalam go w domu). Martin na to: – A jak sie nauczylas polskiego? Jezeli czegos nie zrozumiesz, to bedziesz sie domyslac z kontekstu. – I ma racje. Tak wiec okazalo sie, ze wyladowalam m.in. na intensywnym kursie jezykowym… Zobaczymy, jakie beda efekty! Po tygodniu wiele sie nie spodziewam, ale to zawsze cos.
Tak tu wlasnie jest. Masz wolny wybor: chcesz sie czegos nauczyc, byc bardziej otwartym na swiat i na siebie, albo nie. Twoja sprawa. Poruszajac sie w tutejszym swiecie masz do pewnego stopnia swobode, ale pewnym naturalnym mechanizmom regulujacym trzeba sie poddac. Jest zwyczaj, ze po posilkach, ktore zmieniaja sie czasem w fascynujace posiady, zwlaszcza kiedy przy stole jest Martin, pomagamy zanosic naczynia do kuchni, wstawiamy je do zmywarki, segregujemy odpadki (poza tradycyjnym podzialem osobno jeszcze roslinne, ktore przydadza sie kurom, i miesne dla pieskow), wyjmujemy naczynia ze zmywarki, przeprowadzamy kontrole jakosci, czy sie dobrze wymyly, jesli nie, to wstawiamy drugi raz, a umyte wstawiamy do niezliczonej ilosci szuflad i szafek, wedle ksztaltu i funkcji (jeszcze sie do konca nie nauczylam, co gdzie idzie, Dominik wszystko wie, bo tu byl wiele razy). Ta kontrola higieny stala sie zwyczajem, odkad tu byl rodzinny dom dziecka, ale i teraz, kiedy duza ilosc ludzi przechodzi przez ten dom, porzadek jest niezbedny.
No i zyje sie tu blisko natury, w szacunku dla natury. Leben und leben lassen.
Napis z tutejszego lasu, kolo ostoi lisow
Komentarze
Male PS. Martin mi powiedzial, ze nasz mily Moguncjusz napisal do niego mail z pytaniem, dlaczego nie ma o mnie na jego stronie internetowej. Troche sie smielismy, przeciez jest tam moj artykul, w tlumaczeniu znajomej psychoonkolozki, Polki mieszkajacej w Stuttgarcie, i skan oryginalu z „Polityki”. Jestem dumna, ze tam jest, i to mi calkiem wystarczy. Ale to sympatyczne, KoJaku 😉
Pani Kierowniczko, toż to pierwszy wpis bez ąę! 😉
Pani Doroto!
Jak przyjemnie jest wpasc tu na chwile po dluzszej nieobecnosci i przeczytac ten tekst siedzac w przytulnym austriackim domku, patrzac przez okno na Alpy i probujac zrozumiec szprechajacych do okola ludzi 😉
Co do tego co napisal wczoraj Stanislaw – pamietam ze po przeczytaniu Pani artykulu sprzed dwoch lat, mialam wlasnie to uczucie, ze moge robic w zyciu duzo wiecej rzeczy i duzo wiecej moge osiagnac, ze jestem w stanie sie baaardzo zmienic i rozwinac. Tez nie nazwalabym Martina Buscha uzdrowicielem, w koncu nie zajmowal sie leczeniem samej choroby, ale raczej jej skutkami, prawda? Przywracaniem wiary w to ze mozna po takiej operacji odzyskac sprawnosc i znowu grac. I styczniowy koncert jest dowodem wlasnie na to – mozna wiecej! 🙂 Pamietam szczegolnie jeden fragment Pani tekstu: Na zakończenie pierwszego spotkania Dominik spytał Martina, jakie widzi granice jego rozwoju. Martin odparł, że ich nie widzi.
Ide do sklepu, moze dogadam sie chociaz w sprawie butelki mleka 😉 Bis später! 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Jy5kG_JclAA&feature=channel_page
foma – nie jest to pierwszy taki tekst, wczesniej byl ten z Cannes. Za to w tym wpisie sa az trzy obrazki, aha! 😀
Nie wytrzymalam i wyszlam jednak na spacer po obiedzie, ale dalam rade tylko godzine – wiatr urywal glowe. To i tak byl ostatni moment, kiedy mozna bylo wyjsc, bo w tej chwili poza wichura wali wsciekly deszcz ze sniegiem.
Pisze na kompie, ktory ma juz chyba swoje latka i w zwiazku z tym trudnosci z odpalaniem. Teraz musialam sie meczyc z pol godziny, zeby sie do Internetu dostac 🙁
Pani Kierowniczko, przy takiej pogodzie to nawet z jednego wpisu pod drugi przejść się nie chce. 🙁
To w Bobikowie tez taka ohyda?
U nas rano dysc ulewny, potem śnieg z dyscem, potem trochę samego, mokrego śniegu, a teraz znowu dysc. Tak że niby różne rzeczy z góry lecą, ale od wszystkich po przyjściu do domu trzeba się długo i wytrwale suszyć. 🙁
No to podobnie. W koncu w jednym kraju teraz jestesmy, choc to duzy kraj… 😀
Mogę pocieszyć Kierownictwo, że w Polsce pogoda wcale nie jest lepsza 😐
A w Helwecji jeszcze gorsza 🙁
Dzień dobry do Czarnego Lasu i reszty świata.
Pani Kierowniczko, nigdy bym się nie ośmielił napisać do pana M. Buscha w stylu „Książki życzeń i zażaleń”, czyli:
„… dlaczego nie ma o mnie (o Pani Kierowniczce) na jego stronie internetowej …” 😉 .
Zwróciłem tylko na to uwagę, że w przetłumaczonym artykule z „Polityki” na język niemiecki, nie jest podany autor, a tłumacz też jest „ukryty”.
„… skan oryginalu z „Polityki” … „, no tak, można tam zerknąć, ale wątpię, że osoby nie znające języka polskiego, a chcące się dowiedzieć kto ten artykuł napisał, tam będą szukały informacji.
Hej, Moguncjuszu, oczywiscie Martin mi podal wiadomosc po swojemu, on ma taki styl dowcipkowania. Wyglupial sie jeszcze, ze jak chce, to mozemy tam tez umiescic moje zdjecie i zyciorys 😉
Widze, ze post przeszedl tym razem bez klopotow? Znalazlam w zakazanych slowach jedno, ktore bylo w adresie mailowym, i je skasowalam. Powinno teraz juz nie blokowac 😀
Chyba nie udało mi sie jasno wyrazić, choć pisałem, że chodzi o uzdrawianie dzięki wykorzystaniu energii pacjenta lub swojej własnej uzdrowiciela. Takie działanie siłą woli, wyobraźni, energii czy siły ducha pacjenta na pewno nie jest naukowo zbadane i nawet, jeśli Pan Martin potrafi osoby cierpiące nauczyć, jak to robić, w istocie nie może znać samego mechanizmu zdrowienia.
Siły natury są tak samo dobre jak bioenergia, siła ducha czy magia. Magia, choć dla mnie akurat nie do przyjęcia, znalazła się w tej wyliczance, bo każda z pozostałych możliwości też może być fałszywa.
Sądzę, że lekarze w momencie największego upośledzenia czynności życiowych nie dawali żadnych szans na powrót do obecnej sprawności, więc doszło do „uzdrowienia” siłami innymi niż oficjalnej medycyny. Zresztą w tym sensie przytoczyłem przykład mojej córki, która też została „uzdrowiona” wbrew przewidywaniom lekarzy, choć w tym przypadku mechanizm powrotu do sprawności oka był zrozumiały naukowo.
Tak myślałem, E-Mail od Martina (pana Buscha) był też w tym stylu napisany. 😉
Jeżeli mój Mail (do Martina) sprawił jakikolwiek kłopot lub doprowadził do niezręcznej sytuacji, to bardzo przepraszam.
Jakie zakazane słowo znajduje się w moim adresie E-Mailowym?
Marylka jest zaniepokojona.
Jeżeli w imieniu to winni są moi Rodzice, jeżeli w nazwisku to proszę pisać na ….. 😉
Czy Pani Kierowniczka wraca do Warszawy przez Frankfurt n. M., i będzie miała trochę czasu (w Frankfurcie) przed lotem do Warszawy?
Ps
Post po raz pierwszy przeszedł bez problemu!!! 🙂 Dziękuję!
Bardzo się cieszę, że Pani tam jest razem z Panem Dominikiem. 🙂
Proszę Mu przekazać wyrazy szczerej sympatii i najlepsze życzenia, wierzę, że ma niewyczerpane możliwości.
Zakazanego slowa juz nie ma. To chodzilo po prostu o „online”. Pewnie powtarza sie w spamach. Ale teraz juz powinno przechodzic bez problemow, wiec prosze uspokoic Marylke (i pozdrowic serdecznie oczywiscie) 😉
„Dobraaaanoooooc…” – zawył Bobik w milczący mrok Czarnego Lasu. A echo odpowiedziało: 😯
Bobik,
jestes w mylnym błędzie – a to echo grało, tam stało!
O… Kierowniczka znowu przebywa w magicznych miejscach. I dobrze umie to przekazać, prawie jakby tam człek był.
Na pocieszenie nad Sekwana wczoraj i wiało, i padało. Ale przestało.
A do Szwarc-waldu 😉 przesyłam raz jeszcze gratulacje giganta! I serdeczności wielkie.
Tak, jest taka godzina, ale nie wrzasnę TROMBY. Nie wrzasnę!
😆
Ja tak do konca nie wierze, ale obudzilam sie dzis o siodmej 😯 A tu zasypalo na bialo! I nadal sypie 🙂
A Was to chyba calkiem zasypalo. Podobno w Polsce leje, czy to prawda? 😯
Staszku : „Takie działanie siłą woli, wyobraźni, energii czy siły ducha pacjenta na pewno nie jest naukowo zbadane”.
Niestety, musze Cie rozczarowac. Bylo badane i to nawet wielokrotnie. O ostatecznym wyniku donosila pare lat temu powazna prasa (nie pamietam na jaka literature naukowa sie powolywala). Nie ma zadnych powodow aby sadzic by sila ducha czy inne piekne zalety wplywaly na przebieg jakiejkolwiek choroby ciala.
Niestety. Tez wolalabym aby bylo inaczej.
Dzis sama do siebie pisze, na to wyglada… 😉
Ale jeszcze do Stanislawa z wczoraj: wlasnie nie chodzi tu o „energie uzdrowiciela”, ale o mozliwosci kryjace sie w samym chorym. Samorozwoj (Selbstentwicklung) to slowo-klucz Martina. I towarzystwo, ktore zalozyl, nazywa sie Selbstentwicklungshilfe – pomoc w samorozwoju. A mechanizmy to on wlasnie zna, tylko nigdy nie wiadomo z gory, co i na ile da sie z nich uruchomic. Najwazniejsze, zeby uswiadomic mozliwosc i zachecic.
I do Moguncjusza – nie wracam przez Frankfurt a/M, lece bezposrednio ze Stuttgartu Germanwingsem. To Moguncjusz wbrew nickowi mieszka teraz we Frankfurcie? 😯
O! Lajza mineli z Helena. Ja w takie badania to nie wierze nawet bardziej niz w duchy. Bo co wlasciwie oni badali? Co czlowiek to przypadek. Ja widze na wlasne oczy przypadek faceta, ktory byl zgiety wpol i skazywano go na zycie na wozku, a potem jeszcze wykryli mu kolejnego nieoperowalnego guza. I jakos guza nie ma, a facet chodzi prawie normalnie (kuleje, ale co to w porownaniu z wozkiem) i wlasnie dal koncert! I niech mi ktos powie, ze jego sila woli nie miala w tym swojego udzialu. Co oczywiscie nie oznacza, ze cos takiego moze sie zdarzyc kazdemu.
Otoz oni to badali ( w kilku miejscach globu naraz) na bardzo duzej probie roznych chorych, ktorzy byli podzieleni na grupy pod katem stosunku do swojej choroby czy diagnozy- wiara, ze mozna ja sila ducha pokonac, optymizm, ze Bog przyjdzie z pomoca, rezygnacji, zalamania. I potem badali przebieg choroby. I staystyki umieralnosci.
I wyszlo im tak jak wyszlo. BYla temu poswiecona duza konferencja naukowa pod auspicjami WHO. I przedstawiane na niej wyniki byly niemal identyczne we wszystkich grupach i osrodkach badawczych.
Oczywiscie do legendy przechodza te przypadki „silnych duchem” pacjentow, gdzie wyniki moglybyu wskazywac ze wlasnie stosunek pomogl im pokonac chorobe lub przedluzyc zycie. Nie przechdoza natomiast do legendy, gdzie wszystko to nie zdalo egazminu sila ducha, optymizm, nie poddawanie sie czy „bioenergia”, cokolwiek to znaczy.
Mozna sie spierac czy w ostatecznym rozrachunku „optymosci” nie mieli lepszej jakosci ztcia, jaka im pozostala niz pesymisci. Ale tu mowimy o czyms zupelnie innym niz nagie statystyki umieralnosci czy kalectwa.
A statystyki mowia takze i to, ze 80 procent chorob z jakimi zglaszaja sie pacjenci do lekarzy, cofnie sie samoistnie, bez pomocy medycyny. Osiemdziesiat procent!
Staystyki mowia takze, ze jakis maly procent nawet bardzo powaznych nowotworow pojdzie w remisje bez niczego. Tymi rzadkimi przypadkami czesto sie tlumaczy „uzdroweinie” wskutek wizyty w Lourdes czy szczegolnej sily ducha. Oczywoscie nie wyjasnia sie przy tym dlaczego inni (miliony) patnicy czy silni duchem uzdrowieni nie zostali. Za slabo sie modlili? Trzeba bylo zrobic wiekszy wysilek na polu sily ducha? Nie. Praw fizyki i chemii nie sposob pokonac ani sila ducha ani sila modlitwy. Mozna sie bylo tego domyslac.
Ale teraz sa na to dowody naukowe.
Mozna oczywoscie i dowody naukowe odrzucac. A to juz jest z dziedziny psychologii,. a nie epidemiologii czy medycyny klinicznej.
Powiadam – bardzo mi przykro, ze jest tak, a nie tak jakbysmy chcieli wierzyc.
Co tam pisanie do siebie samej. Ja wczoraj wyłem do siebie samego i nawet echo mnie lekceważyło. 😉
Z Heleną też się raczej nie zgodzę. Badań w tej sprawie istotnie jest cała ducka, tylko jedne mówią to, a inne coś całkiem innego i zawsze można się powołać na te wręcz przeciwne. Niemniej jednak nie tak dawno nawet prezes Niemieckiego Towarzystwa Onkologicznego przyznał, że tradycyjna medycyna dotąd zdecydowanie zbyt mało uwagi poświęcała możliwościom „samoleczenia” tkwiącym w psychice chorego i że należałoby to zmienić.
Co nie znaczy, że podpisuję się pod nawiedzeniem i hurraoptymizmem, albo, co jeszcze gorsze, pod zarzucaniem komuś, kto z choroby nie może się wydobyć, że sam sobie winien (niektórzy nawiedzeńcy do tego się posuwają). Ale też widziałem wystarczająco dużo przypadków rzekomo beznadziejnych, z których ludzie wychodzili dzięki uporowi i katorżniczej pracy nad sobą i żyli wbrew medycynie, żeby możliwość pomożenia sobie samemu całkiem zanegować.
Tylko za słowem „Selbstentwicklung” nie przepadam, bo ono, po okresie nadużywania, stało się już pewną kliszą i kojarzy mi się z różnymi kabaretowymi numerami. 😉 Choć przyznaję, że w pewnych kontekstach nie ma lepszego.
Niektórzy zdrowieją nawet wbrew wysiłkom medycyny 😉
Przez tę Łajzę co się napisze, to zaraz trzeba uściślać 👿
Może my po prostu nie mówimy o tym samym? Bo ja nie wyłącznie o optymistycznym nastawieniu, wierze w siebie , czy modlitwie, tylko o pracy nad sobą, która zwykle wiąże się ćwiczeniami, zmianą trybu życia, odżywiania, innym stosunkiem do świata i związanym z tym np. innym przeżywaniem stresu (a posób przeżywania stresu da się przecież ująć w kategoriach biochemicznych) i temu podobnych. To nie są żadne cuda na kiju, tylko rzeczy, które w sposób całkiem realny, fizykalny wpływają na organizm.
Ja nie mieszkam w Niemczech, wiec mi sie z zadnym kabaretem nie kojarzy 😉
Nasza znajoma ze Stuttgartu, o ktorej tu wspominalam, ta, ktora przetlumaczyla moj artykul dla Martina (a pod wpisem „Powrot Dominika” wpisala sie jako Magdalena), moglaby pewnie jako psychoonkolog opowiedziec wiecej na te tematy. Ta specjalnosc w Polsce jest chyba w stanie szczatkowym. A to bardzo wazne: pomagac ludziom, jak maja zyc z rakiem. Jesli moga.
I zgadzam sie w pelni z Bobikiem. Badania badaniami, jak mowie – co czlowiek, to przypadek. I w ogole nie chodzi mi o przypadki „nawiedzen”.
Martin zreszta na co dzien zajmuje sie czyms zupelnie innym: praca z ludzmi (czesto dziecmi) o trudnosciach ruchowych, np. z porazeniem mozgowym. Ale to sie opiera na tej samej zasadzie: szukac w sobie mozliwosci.
O, to, to, wlasnie, Bobiczku! 😀
A to faktycznie cos innego, Bobiku, (Twoj drugi wpis) niz to o czym ja mowilam. Cwiczenia, zdrowy tryb zycia, unikanie „triggerow” i temu podobna „samopomoc” sa oczywoiscie bardzo wazne w wielu chorobach i przynajmniej do pewnego czasu – chory na SM moze sobie znakomicie poprawic jakosc zycia i stopien mobilnosci na wiele lat z pomoca dyscypliny dnia codziennego. Nie ma to jednak wiele wspolnego z optymizmem, „bioenergia”, stopniem religijnosci i zarliwosci modlitwy czy zaletami ducha. Az przychodzi moment, kiedy nie moze NIC. Nic.
Sądzę, że to Helena ma rację — też słyszałem o badaniach. Pewnym wyjątkiem może być mózg — jak wszyscy wiedzą, ten organ się uczy i w znacznej mierze adaptuje. Nie poradzi sobie ze wszystkim, ale przy wytrwałym uczeniu może się wiele udać.
Dzień dobry.
Nick nadal jest związany z miejscem zamieszkania, chociaż nie wiem czy nie będę zmuszony na zmianę, na Sztutgartusa 😉 .
Ostatnio bywam 2-3 dni w tygodniu w Stuttgarcie, ostatnio byłem tam w zeszłym tygodniu 😉
Wbrew nickowi pojechłbym na lotnisko do F. n/M (to tylko 45 km) 🙂
Eee… no wlasnie caly czas o mozgu mowa 😀 Nie o bioenergii, nie o religijnosci jakiejkolwiek, to wszystko o tylek potluc. O MOZGU! To nasze centrum dowodzenia, ktore wciaz jest dla nas ziemia nieznana 😯
O, Moguncjuszku, jak milo 😀
A od Stuttgartu jestem o kilkadziesiat kilometrow. Moj (Lackendorfowy) Landkreis to miasto, gdzie wynaleziono rottweilery 😉
Ha, przeciez to blog muzyczny a tu prosze! Cuda i uzdrowieńcy. Miłego urlopu,ciszy i spokoju to samo może zdziałać cuda;-)))
No, tak mi się w pewnym momencie zaczęło wydawać, że najpierw trzeba zdefiniować pojęcia, których używamy. 😉
Uczciwych, wyczerpujących badań na temat, na ile i w jaki sposób mózg jest w stanie wpływać na funkcjonowanie organizmu, być jeszcze nie może, bo za mało jest to poznane. Oczywiście, dużo już wiadomo, ale jeszcze więcej nie wiadomo. Ale jest pewne, że jako centrum dowodzenia mózg może wydawać polecenia i biochemizmy różne zmieniać (i to przynajmniej w pewnym zakresie pod wpływem czynników np. emocjonalnych), więc raczej lekceważenie tego aspektu byłoby nieracjonalne.
Ale, zgodnie ze swoją zasadą oglądania kości ze wszystkich stron, sam nieraz podkreślam to, że większość chorób jest samowyleczalnych i nie ma się co w każdym przypadku doszukiwać wielkich historii. Chociaż można sobie oczywiście zadać pytanie – dlaczego one u jednych są samowyleczalne, a u drugich nie? Czy są jakieś czynniki, które to wspomagają? Jakiej one są natury? Itd.
Bo najgorzej uznać, że się już wszystko wie i osiąść na ogonach. 😉
JoSe – cudow nie ma. Chyba zeby uznac, ze w ogole zycie jako takie jest cudem 😀
Ale, PAK, mam wrazenie, mowi o chorobach i uszkodzeniach mozgu. I to jest prawda.
Natomiast „centrum dowodzenia” nie pomzoe na rozleglego nowotwora czy wiele innych chorob, przy okazji ktorych wyciaga sie czesto przymioty ducha, dzieki ktorym mozna rzekomo chorobe zwalczyc. Pelno takich reportazy w polskiej parsie, nawet uchodzacej za powazna.
Przypadek, ktory opisuje, jak najbardziej dotyczy mozgu.
A uniwersalnych recept ani rozwiazan nie ma i nie bedzie.
A ktos tu wspominal o uniwersalnych receptach?
Mowa byla o tym, ze nie ma najmniejszych wiarygodnych danych – to znaczy takich, ktore zostalyby zebrane z pomoca uznanej metodologii naukowej – ktore potwierdzalyby czesto slyszane twierdzenia, ze na przebieg wielu chorob a nawet calkowitre uzdrowienie moze wplynac optymizm czy wiara pacjenta.
Do mnie bardziej przemawia szkieleko i oko niz wiara.
Z moich doświadczeń wynika, że utrata wiary w sens robienia czegokolwiek, zapadnięcie się w siebie, ma fatalne skutki. Obie moje Babcie zmarły bardzo szybko po śmierci najdroższych im osób. Nagle pojawiły się choroby, których wcześniej w ogóle nie było.
Widziałam też jak ciężko przebiega rehabilitacja u ludzi, którzy się boją.
Ponieważ szkiełko i oko nie zbadały jeszcze wszystkiego do dna, stara, dobra wiara, że a nuż się uda, nie zaszkodzi.
Do mnie szkiełko i oko też przemawia, dlatego nie wierzę, że utracona kończyna odrośnie pod wpływem optymizmu i nadziei, chyba że się jest przypadkiem stułbią albo czymś takim. Z rozległym nowotworem też przede wszystkim korzystałbym ze sprawdzonych dotąd rozwiązań (mimo że za setkę lat mogą one być uznane za niedopuszczalne). Ale jak chodzi o przebieg choroby, postępy rehabilitacji, itd., to nie byłbym już taki pewien, że tu naukowo potraktowane czynniki psychologiczne nie mają wpływu. Trudno mi przypuścić, że ustawiczne bombardowanie komórek i tkanek hormonami stresu, bądź na odwrót, serotoniną, nie ma żadnego wpływu na ich funkcjonowanie i że w pewnych przypadkach nie może bardzo zmienić przebiegu choroby. O ile się nie mylę, w przypadku sercowców to już nawet coś na ten temat wiadomo. A że nie zawsze te zależności będą takie same i ich rola nie będzie równie istotna, to jasne.
Tylko że chyba dalej mówimy o trochę różnych sprawach. 😉
A wątroba może się regenerować i u człowieka! 😀
Szkielko i oko wszystkiego jeszcze nie przebadaly. l mowimy tu o tym i tylko o tym , czy istnieja dowody naukowe na to, ze cos funkcjonuje tak lub nie. Jesli ich nie ma, to ich nie ma, moze kiedys beda, ale w tej chwili ich nie ma i ja, przypominam, zaprotestowalam, na stwierdzenie, ze nikt ich nie szukal. Bo szukal i to wiele lat. Nie znalazl.
Dzis przyszla jedna wiadomosc naukowa, bardzo wysoko latajaca w porannych dziennikach BBC. I mnie osobiscie bardzo ona ucieszyla.
Otoz okazalo sie juz ponad wszelka watpliwosc , ze jajka nie powooduja ani odkladania sie ani wzrostu w organizmie czlowieka zlego cholesterolu i moga byc jedzone w dowolnej ilosci.
Pierweze badania z takimi wlasnie wynikami w tej sprawie byly oglaszane juz przed laty, tym niemniej musialy byc powtrorzone jeszcze wielokrotnie i teraz nie ma juz watpliwosci. Dlatego dotychczaseowe zalecenia brytyjskiego minsiterstwa zdrowia znaczaco zlagodzily juz jakis czas temu zakaz jedzenia jajek wiecej niz trzy razy w tygodniu, ale jednak zalecaly pewna ostroznosc. Okazuje sie teraz, ze mozna je jesc bez liku!
Ja jajka na twardo uwielbiam, ale dotad jadlam z pewnym poczuciem winy i stad moja radosc.
Dużo i w każdej postaci (byle nie na surowo). Mimo pewności, że na coś z pewnością szkodzą, tylko to coś jest jeszcze nie odbadane 😉
Haneczko, nawet noszenie slomkowych kapeluszy z pewnosci na cos szkodzi…
A tymczasem – jajka – maja zielone swiatlo! Swoja droga skad sie wzielo to przekonanie, ze sa szkodliwe w nadmiarze?
Pamietam, ze w szkole w podreczniku biologii dla klas XI przeczytalam, ze sardynki z puszki bardzo podnosza poziom cholesterolu. I wiele lat zatruwalam zycie mojemu Ojcu, dla ktorego sardynki z cytryna byly zawsze ukochana przystawka. Zabieralam mu pol puszki i oddawalam kotu.
A potem sie okazalo, ze sardynki z puszki naleza do dziesiatki najzdrpowszxch dla czl;owieka pokarmow. I mam teraz poczucie winy, ze nieustannie o te sardynki sie awanturowalam.
Czy badania finansowało lobby jajeczne? 😉
Pamiętacie rakotwórcze działanie pomidorów, a teraz wręcz przeciwnie? 🙄
Jeść i pić, co smakuje, ruszać się, słuchać muzyki wedle własnego uznania, lubić siebie i ludzi, a życie będzie może krótsze, ale łatwiejsze do zniesienia 😎
Passpartout, i mleko raz szkodliwe, raz nie i całą masę innych. Wszystko, byle w miarę, a od czasu do czasu wprost przeciwnie 😉
Jajko do jajka i zbierze się miarka 🙄
Kochani, spór o badania naukowe wydaje mi się całkowicie jałowy. Nie wierzę w żadne takie badania, bo najczęściej są robione z pewnym założeniem, które wpływa na wynik. Mnie chodziło dokładnie o to, że zakładając możliwość wyzdrowienia wbrew opiniom medyków, żadna z domniemanych przyczyn wyzdrowienia nie jest udowodniona naukowo.
Dowód odwrotny, że żadna nie jest prawdziwa też jest naciągany. 80% samouzdrowień niczego nie tłumaczy, bo nie jest znany mechanizm tych samouzdrowień. Powiedzenie „samo z siebie” przecież nic nie znaczy.
Również mechanizm polegający na poznaniu swoich możliwości też sprowadza się do tego, że wiadomo co trzeba robić, ale według mnie nie do końca wyjaśnia mechanizm np. reemisji, bo stwierdzenie, że choroba się cofnie, gdy całą siłą woli wyobrażę sobie guz i nakaże mu zniknięcie, niczego nie tłumaczy. Chyba, że się wierzy w magię, czyli w skuteczność czynności rytualnych. Ja wierzę, że Pan Martin wskazał właściwą drogę i wierzę, że Pan Dominik nią poszedł. Ale nie wierzę, że Pan Martin naprawdę zna ddokładnie mechanizm cofnięcia się choroby.
A ten wciąż o swoim:
Jednak ympresaryatowi udało się zamącić z biletami.
http://poznan.naszemiasto.pl/wydarzenia/958544.html
I na marginesie – sala Teatru Narodowego (nie opery!) ma 625 miejsc i akustycznie jest zupełnie znośna.
Nie wiem, jak ostatecznie było w Warszawie.
W dniu koncertu na odpowiedniej stronie stronie wolnych było 108 lub 180 (nie pamiętam dobrze) biletów, ale co się kliknęło miejsce na planie, to zarezerwowane.
Wolne było trochę z lewej strony na końcu. Tyle przynajmniej zauważyłam, bo ilość wolnych biletów zdumiała mnie.
W Warszawie zdaje się sprzedały się bilety na nieistniejące miejsca (vide PK), ale jakiegoś zamieszania typu „PAN TU NIE SIEDZI” nie zauważyłem. Na balkonie były pojedyncze (3-4) wolne miejsca. Na parterze też może jedno czy dwa.
Hej, Staszku, gdyby bylo tak jak mowisz z badaniami medycznymi, to zadne nie bylyby prowadzone. Mysle, ze jest to bardzo krzywdzace dla naukowcow i lekarzy.
A ponadto, wiekszosc mechanizmow „samozudrawiania” tez juz zostala znakomicie wyjasniona. Nie wszystkie, nie wszystkie, ale wiekszosc.
Niektore pomogly nawet w opracowaniu terapii, kiedy te samoistne mechanizmy zawodza.
The wounded surgeon plies the steel
That questions the destampered part;
Beneeth the bleeding hands we feel
The sharp compassion of the healer’s art
Resolving the enigma of the fever chart.
TS Eliot – Cztery kwartety
Gostku, PK nie kupila biletu na nieistniejace miejsce, tylko na takie, ktore znajdowalo sie w calkiem innym punkcie sali niz bylo narysowane na planie 👿
Stanislawie, jeszcze: pewnie, ze Martin nie zna dokladnie mechanizmu wychodzenia z choroby (zwlaszcza z nowotworowej, bo przeciez nie jest onkologiem), chodzilo mi raczej o mechanizmy powiazania mozgu ze sprawami ruchowymi, a wszystkiego razem z emocjami (i to wlasnie jest szczegolne w jego sposobie myslenia).
Mi wczoraj tez wiatr malo co nie urwal glowy w BW,chociaz bylem tam raczej przypadkiem.
A u mnie wreszcie plusowe temperatury, chwilowo, a pół metra śniegu jak leżało, tak leży 🙁
Oh, Canada!
http://alicja.homelinux.com/news/Mrozy-2009/
Być może już to podawałam, pani Sekretarz brak własnej sekretarki 😯
A u nas wiosennie. Wywialo deszcze i szarugi, zrobilo sie slicznie.
Tereso,
to taki spacerek… -15C było naonczas albo cos koło tego… po jeziorku naprzeciwko. Ubierz się ciepło!
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/25012009#
Ponizej – opuść imprezowe (wiadomo…), a popatrz na Ottawa River, rozległa w tym miejscu bardzo, i zamarznieta tak, że można traktorami po niej… to z ostatniego weekendu.
Jak mi jeszcze ktos o pierwiosnkach… to sie normalnie pochlastam!!!
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/Urodziny#
No to nie bede o pierwiosnkach. A o krokusach mozna bez obaw o Twe zycie?
A prawdę mówiąc, prawdziwej zimy mi brakuje. Tu jakieś nędzne popłuczyny, a jak już to katastrofa narodowa.
Tereso,
w ubiegłym roku było podobnie, jak śnieg spadł pod koniec listopada, tak do połowy kwietnia, i Józefina przychodziła sie pożywić, nie jestem pewna, czy nie przyjdzie w tym roku. Ja tam wyskakuje do ąfryki za 2 tygodnie 😉
*Afryki, do diaska… i to nie na wycieczkę , tylko do koleżanki, która tam mieszka od lat. Ależ jestem ciekawa! Tam mnie jeszcze nie zaniosło, a wyskoczyc z mojej zimy tam… jak najbardziej! Pewnie będę donosić, bo zabieram laptoperka, a poza tym Jadzia to informatyczka… 😉
A do jakiej Afryki, przepraszam? Na poludnie, na polnoc, czy w srodek?
A tak wlasciwie zamarzyla mi sie pora roku na zamowienie. Dzisiaj mam ochote na wiosne, ale jutro moze mi sie zachciec lutowych mrozow. Poza tym zdecydowanie pozbylabym sie szarug plesniowych. Ech, pogoda dla kazdego…
A u mnie dzis prawie tak, jak na zdjeciach Alicji. Bajka o zimie. Tez porobilam zdjec, nie myslcie sobie… ale wrzuce dopiero w domu, tu nie mam picasy 🙁
Właśnie przecytołek o tym młynie. Pikny! Ale co z wodom na ten młyn sie stało? 😀
Ano, Owcarecku, woda dalej plynie za domem, ale mlyn juz nie jest mlynem 🙂
Alicjo
A co to Jozefina??? 😯
Bo ja znam tylko Jozka, ale on z Lodzi jezd:
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35136,6258278,Martwa_ryba_lezy_w_samym_centrum_miasta.html
Pani Kierowniczko, czyli we mlynie nie ma mlynarki? Ani schöne, ani zadnej? 😯
Ani Panny Müller tez? 😉
Niepocieszony F.Sch.
Jozefina to byla sarenka, ktora zeszlej zimy odwiedzala Alicjowe wlosci.
A we mlynie sa rozne schöne, moze niekoniecznie Müllerinnen 😉
A, to sarenke przepuscilam. A wszystkim schöne-m 😀
Wiosennie tymczasowo
E, jak wreszcie moglam spokojnie usiasc przy kompie, to nikt sie ze mna bawic nie chce… 🙁
No, przepraszam
Panna Nikt 😆
Szukałam zdjęć Jozefiny, kierowniczko
http://alicja.homelinux.com/news/Zwierzatko_po_poudniu/
Ja sie chce pobawic, tylkom nieswieza a nie z Nieswieza, bo kilka godzin roznych panow sz i jeszcze jakas pedagogika, angelologia i dal. Zwoje wyprostowane. napiete niczym sznurki do bielizny.
… dla Teresy przede wszystkim… ale tych najllepszych jeszcze nie znalazłam.
Jak Ci sie Tereso podoba moja Górka? Z lasu przychodzą zwierzęta…
Jozefina z gracja obgryza. Przesliczna. Zazdroszcze jej nog smuklosci, chyba zaczne sie odchudzac.
Gorka mi podoba sie niezwykle, Alicjo. A zwierzatek Ci zazdroszcze. Ohydnie zazdroszcze. Obrzydliwie zazdroszcze.
Ptakow pewno tez zatrzesienie, a ja po tej wloczedze slysze tylko to. Ale nie w Messiaenowskim wydaniu.
…czyzby mi tu Gałczyńskim zawiało?
Troszeczke jakby echo zagralo…
Myslalam, Teresko, ze juz powiedzialas dobranoc 🙂
No, moze tez. Choc mnie na pierwszy rzut ucha Schubertem, w ktorym ptaszkow ani, ani, za to przeczuc bez liku.
Takaja zizn. I spij tu czlowieku z tym wszystkim w uchu.
Ale u Schuberta nie ma takich repetycji slow jak to „zazdroszcze” 😉
Nie powiedzialam dobranoc, choc moze powinnam, bom ocknela sie i rozpoczela dzialalnosc o godzinie, ktorej nawet dla mnie nie ma. Az sie nie przyznam. 04:15
To wszystko przez te brzmieniowe manowce. I niech tu mi ktos powie, ze odtworca to ma klawe zycie…
No, jak sie tak dobrze przyjrzec, to on marudzi za kazdym razem to samo na inna modle. 😆
Uwielbiam.
Alicjo, znasz Jozefine. Jak zareagowalaby na Jozka z Lodzi? Zaskoczeniem, obrzydzeniem czy ciekawoscia?
E tam, pewnie go sprzatneli zanim sie zupelnie rozlozyl.
Tereso,
jak Cię do Kanady przywieje, to ani się waż pomijać Górki w Kingston!
Wszyscy inni też czujcie się zaproszeni.
A ptaki… no więc zaniedługo będzie się o wielkim świcie kardynał wydzierał. Ja nie mam nic naprzeciw, ale kardynale… o czwartej rano?!
Tereso, ja sobie sama zazdroszczę, bo niby miasto spore (120 000), ale takie ujutne, a ja mieszkam na końcu miasta. Cisza, spokój i prawie tak, jak to za lat dziecinnych bywało. Na Bartnikach. Tylko wody więcej.
No to, Tereniu, rzeczywiscie sie nie dziwie, ze sen morzy. A czy Schubert marudzi? Powtarza, i owszem, w innym stylu niz Galczynski 😉 – ale czy to marudne? Medytujacy tez jakies mantry powtarzaja… 🙂
Tak jest, szefie Alicjo! Tak jest!
A Bartniki to gdzie, bo ja nie kumata… U mnie tory kolejowe. No, chyba ze siegne wspomnieniami do tajemnych podworek coagnacych sie od ulicy do ulicy. Za browarem zreszta.
Byly tez krzaki kolo podstawowki. I chatka Baby Jagi. Teraz bloki i aleja Lenina, dzis JPII
Tego kardynala mozesz podeslac na czwarta. Przestawie na piata trzydziesci, bedzie jak znalazl.
Wlasnie dlatego to schubertowskie marudzenie uwielbiam, Pani Kierowniczko. Ze wzgledu na te mantry i to, co jest. Wystarczy sciagnac z przestworzy, usuwajac sie w cien. Tylko kurcze, ile pokus po drodze. Tu uladnic, tu upieknic, tu uzdobnic. I kicha.
Wlasnie przypomniala mi sie pewna skrzypaczka. Nie wymienie na wszelki wypadek. Ciagle, w najdrobniejszym szczegole miala problem: co by tu jeszcze „zrobic”. Bardzo to bylo meczace. No i prowadzilo do przesytu i wzdychow.
Ale teraz, poniewaz ze mna tez nikt nie chce sie bawic 😕 to biore zabawki i ide na zasluzony, ot, co!
Wielkie, gigantyczne pozdrowienia dla Mlynarzy, Mlynarek, Mlynarczat i Mlynarczykow.
Tereso,
Bartniki to taka „rzeka dzieciństwa”, Nalepa mi się tutaj wklpeał, a tak właściwie to były stawy (pięć ich), las i trzy domy.
Teraz mam wielkie jezioro, tylko nie ma Gór żłotych na horyzoncie, musi wystarczyć Górka.
http://alicja.homelinux.com/news/HPIM0208.JPG
To są juz nie moje Bartniki…
Miało być „Gór Złotych”, do licha! Rzut beretem od Bartnik (8 km) jest Złoty Stok! (ten Jerzorowy).
Tereso, trafiłaś w sedno aż zadudniło! Dać zagrać przestworzom, usunąć się w cień. Nie tak wcale często spotykane, z moich obserwacji może częstsze nawet wśród muzyków tradycyjnych (takich z krwi i kości). Im nie przychodzi na myśl, żeby się wdzięczyć i kombinować. Jak jest 15 zwrotek to też się śpiewa i nie sili przy każdej, żeby było dziwniej i inaczej niż w poprzedniej, tylko się opowiada. Schubert też ma swoją opowieść a w pieśniach rola „opowiadacza” jest obsadzona podwójnie – głos i fortepian.
W tym problem niektórych artystów, że nie wystarczy robić tego, co się czuje, tylko trzeba wymyślać cuda. Potem odbiorca czuje tę mękę twórczą.
Przypomniało mi się jeszcze, że jak chodziłem do podstawówki, pomidory były rakotwórcze, a jajak jeszcze można było do oporu. Nie mów więc< Heleno, o krzywdzeniu lekarzy. Jestem z rodziny lekarskiej i lekarze są mi znani jako osoby przekonane o bardzo małej jeszcze ścisłości medycyny jako nauki chociaż oczywiście bardzo wiele juz zbadano. Nie zawsze też prawidłowo. Zresztą dotyczy to wielu dziedzin wiedzy.
Teresce zycze zasluzonego snu 🙂
A ja tymczasem dlubie wpis na tematy muzyczno-emocjonalne 😉
Kierowniczko…
internet *na… ehum 😉
Tylko koni, tylko koni żal 🙂 I Rudolfa, oczywiście!
Pani Kierowniczka na wywczasach, a pracowita, że aż 😯
Internet na…a, jak to w srodku nocy 😉
A tu sie w zeszlym tygodniu urodzilo nowe cielatko. Mialo dostac imie na M i dzis dostalo: Milka 😀
No to, skoro przekroczylismy setke komentarzy, z czystym sumieniem wrzucam ten nowy wpis i tez ide spac. Dobranoc!
A jeszcze na dobranoc: dopiero przeczytalam link o Jozku z Lodzi @21:00. I wymieklam 😆
I jak ja teraz zasne? 😆 Tam gdzies lezy Jozek… 😯
Do piersi przytul psaaaaa
Wez na kolana kotaaaaa
Jozkowi buzi daaaaaj
Bo Jozek to tesknotaaaaa (ten z knota? 😯 )
TROMBYYYYY!!!
Potrzebuję Waszej pomocy. Jak dostać się do Marina Buscha? Nie mogę nigdzie znaleźć kontaktu do niego.
Z góry dziękuję.
Pozdrawiam
Witam,
wysłałam już do Pani mail pod adres, który Pani podała. Pozdrowienia!
Bardzo Pani Dziękuję. Weszłam na tę stronę ale cóż… nie znam niemieckiego. Może ktoś mi przetłumaczy. Jeszcze raz dziękuję.
Pozdrawiam
Już znalazłam zakładkę Kontakt. Chyba z nerwów jej nie widziałam.
Wysłałam do Pani maila z zapytaniem.
Dziękuję
Pozdrawiam