Wycinanki na taśmie

Już od lat złościło mnie i innych maniaków muzyki współczesnej, że Polskie Radio w ogóle nie wydaje na płytach dorobku swojej podinstytucji, którą przez tyle lat mogło się poszczycić: Studia Eksperymentalnego. Byliśmy w Europie niemal pionierami w tej dziedzinie – dzięki temu, że Józef Patkowski wykorzystał sytuację odwilży, żeby coś takiego założyć – i warto o tym przypominać. A dopiero teraz ukazał się pierwszy czteropłytowy album z dokonaniami powstałymi w tym miejscu, i to tylko dlatego, że dotyczy jednego autora (który właśnie obchodzi półwiecze twórczości) i że dołożyli się do produkcji – wymienię, bo to śliczne: przede wszystkim gmina Łochów jako mecenas, a jako sponsorzy – Galeria Miejska Wyszków, Wodrol Pruszków SA, Starostwo Powiatowe w Węgrowie oraz samo miasto Węgrów.

Ci sponsorzy dobrze ilustrują, jakim zjawiskiem jest Eugeniusz Rudnik. Bo to jest człowiek stamtąd i nim wciąż pozostaje, i chlubi się tym. I sam o sobie mówi, że jest artystą ludowym. Bo tak jest – to jest całkowity samorodek. Prosty inżynier (jak jeszcze mawia o sobie), bez żadnych studiów muzycznych. Cudną anegdotę opowiada o swoim zatrudnieniu się w Polskim Radiu (w cyklu Niedziela z Mistrzem w radiowej Jedynce, tutaj można sobie posłuchać): że trafił tam z powodów urologicznych (bo będąc w tamtych okolicach – wówczas była to ulica Noakowskiego – poszukiwał ustronnego miejsca) i że został zatrudniony początkowo jako nadzorca hydraulików, stolarzy i malarzy, a potem, po kursie, został inżynierem (tak naprawdę skończył Politechnikę). Przyszedł do radia w 1955 r., a w parę lat później trafił do Studia Ekspetymentalnego i odezwał się w nim artysta.

Tu trzeba od razu dodać, że nie we wszystkie barokowe opowieści Gienia – bo tak mówią o nim wszyscy (no, chyba że „mistrzu”), ja zresztą też – należy do końca wierzyć. Ma on niesamowity dar językowy, jego mowa jest tak żywa i plastyczna, że brzmi, jakby wciąż wymyślał coś nowego. Dlatego polecam posłuchanie jego zwierzeń w Jedynce, bo ujawnia się tam ten styl, którego nikt by nie potrafił podrobić. Podobnie z tym, co robił (i wciąż czasem robi) w studiu. Do dziś wierny jest – tu znów zacytuję terminologię przez niego używaną (ale tym razem zapożyczoną od śp. Andrzeja Markowskiego) – sklejeczkom, nutkom-szyjkom (kawałek taśmy założony na szyję i czekający na wklejenie), nutkom-pętelkom itp. W tej robocie wycinankowej liczy się, pod jakim kątem cięta jest taśma, czy zaczepia się czasem paluszkiem pętlę, żeby nadać powtarzankom nieregularność (kudy tam do tych cudeniek jakieś martwe loopy z maszyny) itp.

Rudnik pracuje ze ścinkami – ja takie utwory nazywałam kompozycjami z taśmoteki efektów (sama się do robienia takich rzeczy zabierałam, Gienio mnie zaraził – ale to daleka przeszłość). W jego utworach rozpoznaję powtarzające się efekty, domyślam się, skąd się wzięły. Teraz przesłuchując album doznałam olśnienia, że wypowiadane-śpiewane kobiece „b” w słynnym utworze Mobile, który na festiwalu w Bourges dostał I nagrodę, a po latach tzw. Euphonie d’Or jako najlepszy z wszystkich dotychczasowych, pochodzi być może z… materiału nagranego przez moje koleżanki, który częściowo posłużył do mojej studenckiej etiudy… Ale to dygresyjka. Najważniejsze jest wielkie, jak na owe dawne czasy, nowatorstwo. W gruncie rzeczy Rudnik stworzył polską sztukę radiową, którą dziś mało kto docenia.

Najdziwniejszy jednak i najbardziej charakterystyczny dla niego jest stop tej właśnie nowatorskiej, twórczej postawy z chorobą na Polskę. W wielu jego utworach, z których część jest w pewnym sensie publicystyką, odzywają się strzały, pieśni patriotyczne, fragmenty przemówień i wszelkie odgłosy wichrów historii. Rudnik sam o sobie mówi, że nie poradzi się na to, on sam jest z tego chorego pokolenia wojennego i jak długo te pokolenia nie wymrą, tak długo ta choroba będzie trwała.

Ale przy tym wszystkim obcowanie z Gieniem (już tu kiedyś wspominałam, że na studiach miałam u niego propedeutykę kompozycji elektroakustycznej) przynosiło zawsze masę świetnej zabawy nawet po prostu językowej. Jego słowotwórstwo (np. bzdryngle i wysięki, czyli dźwięki krótkie i długie, albo falbanki medialne – słodziutki reportaż) doprowadzało zawsze otoczenie do spazmów ze śmiechu, ale jednocześnie do absolutnego zasłuchania, bo czegoś takiego często się nie spotykało. I to, co mówią uczestnicy audycji z Jedynki, że Rudnik uwodzi panie, to jest – myślę – coś takiego, że panie często doceniają siłę słowa i widzą w nim w tej dziedzinie wirtuoza. (O tym, że uwodzi, nigdy w jego towarzystwie nie myślałam, ale swoją drogą jest on jedyną osobą, która mnie nazywa Dosią i której na to pozwalam.)

W tej lince na płytę można sobie posłuchać po pół minutki z każdego utworu.