Jak to się robi na Ukrainie
Wróciłam właśnie z Lublina, gdzie odbyło się IV Forum Sztuka-Edukacja. Pojechałam tam głównie w związku z pierwszym oficjalnym przedstawieniem nowego raportu o stanie umuzycznienia młodzieży stworzonego przez zespół ekspertów przy Polskiej Radzie Muzycznej. O tym, czyli że jest źle i dlaczego jest tak źle, będę więcej pisać na papierze. Ale mówiono tam też o różnych innych ciekawych rzeczach. Przyjechała cała grupa profesorów z Ukrainy, którzy opowiadali, jak edukacja muzyczna przebiega u nich.
Wszyscy i tak wiedzieliśmy, że możemy im tylko pozazdrościć – to naród tak rozśpiewany i rozmuzykowany, i to dzięki wielopokoleniowej tradycji. Ale zawsze istnieje niebezpieczństwo, że nawet taką tradycję można zarzucić. Nie zarzucono. A dziś w ukraińskiej szkole jest tak:
Muzyka i plastyka, po godzinie tygodniowo, od samego początku przez całą podstawówkę i gimnazjum. W liceum jest zintegrowany przedmiot – sztuka lub kultura artystyczna, jak zwał, tak zwał: na pierwszym roku wprowadzenie w przedmiot, na drugim kultura ukraińska, a w klasie maturalnej dorobek światowy, na który przeznacza się CZTERY GODZINY TYGODNIOWO! Trudno to sobie nawet wyobrazić. Trudno tym bardziej, że jest to wór, do którego wrzuca się w gruncie rzeczy wszystko: szkołę wiedeńską, romantyzm, piosenkę francuską, Bollywood, pentatonikę, tradycyjne instrumenty muzyczne, rytmy afroamerykańskie, karaoke… no, po prostu mydło i powidło. Zapewne w praktyce wygląda to lepiej niż w teorii.
No, ale jak się uczy, to już osobny rozdział. Jak widać, zaczyna się od praktyki, od muzykowania, a teoria przychodzi dopiero dużo później. To całkiem odwrotnie niż w Polsce, gdzie jakoś nie pamięta się o tym, że w tej dziedzinie rozpoczynanie od teorii może rzecz obrzydzić. Goście z Ukrainy podkreślali, że samo nauczanie muzyki jest tam przede wszystkim nastawione na interakcję, na dialog, na stworzenie pozytywnego emocjonalnego zabarwienia związanego z przedmiotem, na integracyjne działanie muzyki. Przy tym nauczyciel nie ma być komendantem egzekwującym, tylko partnerem, opiekunem, nawet użyto określenia – sługą ucznia. Broń Boże nawet cień autorytaryzmu! Muzykowanie ma być przyjemnością, i to niezależnie od poziomu. Ważne jest też rozwijanie wyobraźni i intuicji. Podstawą jest klasyka, ale i kultura popularna ma swoje miejsce. Na Ukrainie kultura ludowa ma silne podstawy, więc nadal jej rola jest ogromna.
Pomarzyć…
Komentarze
Pani Dorotko, profesorowie sobie, a praktyka sobie. Moze jakby nauczyciel byl komendantem egzekwujacym, to by moi ukrainscy goscie w liczbie 9 osob, wszystkie mlode, po studiach (3 doktorow) umieli zaspiewac choc jedna dumke 🙁 a nie nucili amerykanskie przeboje z ukrainskim tekstem i nie dziwili sie, ze ja je znam pod innym tytulem (When the Saints…)
Od samego marzenia niewiele się poprawi. Zarys wygląda rzeczywiście imponująco, ale i tak najważniejszy element tkwi w ludziach. Myślę, że kluczem jest tutaj odwaga nauczyciela do uczenia muzyki i współmuzykowania. Brak odwagi i poczucia własnej wartości w tej dziedzinie skutkuje odgradzaniem się za stosem książek, życiorysów itd. Podejrzewam, że i w naszym systemie tam, gdzie nauczyciel podejmuje dialog z uczniami, efekt jest więcej niż zadowalający. Ale to nie jest rozwiązanie systemowe, tylko indywidualna pasja.
A odnosząc się do roli i miejsca kultury ludowej na Ukrainie, to rzecz jest nieporównywalna z nami. Wystarczy rzucić okiem na wychodzące fonogramy, czy choćby listy plików wymienianych między internautami. Szeroko rozumiany folklor to co najmniej 1/3 dostępnych pozycji. Pozwolę sobie na linkę do strony głównej jednego z głównych e-sklepów
http://www.umka.com.ua/eng/
Profesorowie śpiewali dumki na bankiecie 😉
Czy ci ukraińscy goście to ci sami, co swego czasu zostawili konserwy rybne? 😉 Jeśli tak, to przecież pamiętam, że i ukraińskie śpiewali, tylko trzeba ich było do tego namawiać…
Ci sami. Dumki nie chcieli, bo wszystko miastowi.
A jakby naszych studentów poproszono o Spiew, to też pewnie zeszłoby na Rubika czy innych Ich Troje.
Fakt, miastowi Ukraińcy, jak i inni miastowi, muszą przejśc etap zawstydzenia swojskością.
Mysle, ze polscy profesorowie muzyki nie pozostali na tym bankiecie dluzni 🙂 A teoria ma sie do praktyki tak, jak te rybne konserwy. Na wierzchu lakierowany blekitny Czukcza Rybak na srebrnym tle, a w srodku – szarobura substancja z mnostwem osci i niezbyt apetycznym aromatem. Kotom jednak smakowalo 😉
Dorotko!Znamy się z Dusznik.Tak trzymać! Ja już zęby zjadłam walcząc jako konsultant o miejsce muzyki w szkole.Napisałam z nauczycielami tysiace protestów do MEN.Niestety bez odzewu.Może Wam się uda i dzieci nie będą się pytały, czy ten Chopin jeszcze żyje? i że urodził się w Żelaznej Woli.Powodzenia.Marzę,by wrocila 1 godz.muzyki we wszystkich etapach edukacji.Powodzenia
Ta temat nauczania muzyki powiem tylko tyle, że mój syn na świadectwie szkolnym w trzeciej klasie szkoły podstawowej miał ocenę niedostateczną, bo pomimo trwającej godzinami udręki przez wiele tygodni nie mógł nauczyć się gry na flecie prostym.
Dodam, że przez wiele lat zamieniał głoski dźwiękopodobne.
Pisał ‚g’ zamiast ‚k’, ‚s’ zamiast ‚c’, itp i nigdy nie zaśpiewał żadnej piosenki, chociaż muzyki często słucha i nie na chybił trafił.
Wspominam ten czas, pobytu w tej szkole, jako najokropniejszy horror.
A gdzie tu miejsce na naukę zaiteresowania i kształtowania gustów muzycznych.
Pędzę do babci.
passpartout – koty najważniejsze. Mądre bestie. Ogladałam kiedyś w tv piękny film dokumentalny o zbieraniu materiału do zbiiorów folklorystycznych na wsiach i po chutorach. Nie chodziło przede wszystkim o pieśni ale o technikę śpiewania białym głosem i o technikę budowania instrumentów muzycznych. Okazuje się, że to umiejętności wcale niemałe i trudne. Studenci uczyli się wykonania jednej pieśni przez kilka tygodni, a starcy wiejscy uczący ich z dużym poświęceniem, nadal nie byli zadowoleni; Pani profesor prowadząca ten program ratowniczo – badawczy (tak go nazwała) ze smutkiem twierdziła, że te umiejętności zanikają w ogromnym tempie. Jeszcze 20 lat temu każda grupa śpiewająca po wsiach ukraińskich potrafiła i śpiewać białymi głosami i współbrzmieć polifonicznie. Dzisiaj trzeba tego uczyć. Czy i my prowadzimy podobne programy ratownicze, czy już na to za późno?
My nic nie prowadzimy. Tylko miastowi miłośnicy folkloru i natury, którzy interesują się tematem, jeżdżą po wsiach i uczą się od staruszków. Koncentruje się to także wokół takich ośrodków jak lubelska Muzyka Kresów, Węgajty czy Gardzienice. Swojskością zawstydzeni są teraz ci ze wsi, miastowi już wprost przeciwnie.
passpartout, polscy profesorowie, i owszem, nie pozostali dłużni. Ale co zaśpiewali? Oczywiście „Hej sokoły” i „Czerwony pas”. To niby miał być gest, ale nie jest to akurat repertuar przez Ukraińców lubiany, bo to nie ich piosenki, tylko, że tak powiem, kolonizatorów. No i faktycznie goście mieli z lekka nieświeże miny, ale może jestem przewrażliwiona… W końcu gospodarze przeszli na „Głęboką studzienkę”, a ja poszłam spać, bo byłam wykończona, więc nie wiem, jak się skończyło…
Masz absolutna racje, Jaruto, tradycyjne umiejetnosci zanikaja w przerazajacym tempie. Pamietajac cerkiewne spiewy z Kijowa lat 70-tych i rozne przyspiewki na zabawie w ukrainskim miasteczku, wydawalo mi sie oczywistym, ze ukrainscy goscie beda ladnie spiewac na wiele glosow. Spiewali ladnie, jedna z dziewczyn miala piekny glos, ale nikt z pozostalych nie potrafil wtorowac jej drugim glosem 🙁 Moze to dlatego, ze wsrod speleologow zdarza sie szczegolnie duzo osob z „drewnianym uchem”? To takie moje subiektywne wrazenie z kilku krajow i swiatowego kongresu speleologii. Nie kazdy Szwajcar potrafi jodlowac 😉
To chyba nikany indziej jak w Polityce właśnie było o naucycielu muzyki, ftórego ucniowie fcieli samodzielnie przygotować lekcje na temat hiphopa. I wte pon od muzyki od rozu pedzioł, ze on do takik bździn u siebie nie dopuści. Moze właśnie Poni, Poni Dorotecko o tym pisała? Teroz juz nie boce.
No w kozdym rozie jo przyznoje, ze kie słyse hiphopa to zaroz uciekaca na Turbacz. Ale to dlotego, ze nie jestem ponem od muzyki. Kiebyk był, łyknąłbyk se pewnie Smadnego Mnicha abo inksy środek znieculający i jednak zgodziłbyk sie na hiphopowom lekcje. Bo od cegoś ten dialog muzycny trza przecie zacąć.
Jesce nie przecytołek syćkik komentorzy pod poprzednim wpisem. to znacy na rozie rpzecytołek na wyrywki. Podobny był jakisi kryminał. I kim tamok byłek? Biołym cy corny charakterem? Bo skoro jestm biołym owcarkiem, to moze niek chociaz charakterem bede cornym 🙂
A KUPA WARIATUŃCIÓW, Poni Dorotecko, to barzo zascytne określenie. Jo fce mieć legitymacje cłonka KUPY WARIATUŃCIÓW! 🙂
No taak, szum Prutu i Czeremoszu, to nasza specjalnosc 😉 Jeszcze slowacka „Jaworina” i jest komplet polskiego folkloru 🙂
Ja mam podobne odczucia jak mt7. Bo żeby grać czy spiewać trzeba miec po temu zdolności, a jak kto nie ma, to i zadna nauka mu nie pomoże. Podobnie jest z plastyką. A że nie potrfię ani śiewać ani rysować (genetycznie) to owe lekcje w szkole podstawowej uważałem zawsze za stracony czas – zarówno muzykę, jak i malarstwo odkryłem dla siebie znacznie później. Nie wiem jak tam jest teraz w szkołach, ale chyba niewiele się zmieniło i nauczanie „sztuk” polega na nauczaniu własnie śpiewania czy rysowania – bo to, co tu dużo mówić, najprostsze dla nauczyciela i wymagajace najmniej wysiłku – nauczcie się takiej a takiej pisenki, narysujcie to a to, a ja was ocenię. I na akademię coś się wybierze.
Ja na szczęście miałem wyrozumiałych nauczycieli i za moje koszmarne fałszowanie mniej niż 4 nigdy nie dostałem, ale jak widać z komentarza mt7 są i tacy, którzy tej muzykalności nauczają z uporem godnym lepszej sprawy. Muzyka i plastyka jako przedmioty obowiązkowe powinny uczyć słuchać i oglądać, a nie spiewać i rysować – bo to drugie podejście skutkuje własnie kulturowym analfabetyzmem, i żadne dodatkowe godziny tego nie zmienią.
Nie sądzę, żeby tędy wiodła droga do umuzykalnienia narodu. Na pewno przaśne przyśpiewki ludowe nie zachęca młodzieży do muzyki (jak zresztą widać). Myślałem, że coś się zmieniło w polskiej szkole od czasów mojej podstawówki (65-73). Nie rozumiem dotychczas przytoczonych argumentów. Pamiętam do dziś jako koszmar, gdy musieliśmy się miesiącami uczyć ‘Od Siewierza jechał wóz’, aby potem to wykonać na jakiejś akademii. Jeszcze teraz, czasami, ten koszmar mi się śni.
Jednakowoż muzyki i gry na fortepianie chciałem się uczyć zawsze. Nigdy tego marzenia nie spełniłem na przyzwoitym poziomie, ale zazdroszczę możliwości moim dziciom, które się urodziły w Niemczech i tutaj też chodzą do szkoły. Prawdą jest, że jedna z córek uczęszczała do gimnazjum muzycznego, ale też niemuzyczne szkoły mają muzykę na poziomie pisanym przez duże M z możliwością zaprezentowania swoich umiejętności na szerokim forum kolegów i rodziców. W mieście, w którym mieszkam (130 tys. mieszkańców) nie ma szkoły ponadpodstawowej, gdzie nie byłoby kilku grup muzykujących (rock, jazz, orkiestra…). A jeżeli chętne dzieci tam nie znajdą miejsca, albo swojego nurtu, stoją im do dyspozycji prywatne szkoły muzyki, które również organizują wieczorki wspólnego muzykowania.
Moim zdaniem nauka muzyki to nie zmuszanie dzieci do śpiewu w chórze piosenek ludowych (ani wkówanie na pamięć kiedy urodził sie i zmarł Chopin). Nauka muzyki to przeżycie, które trzeba samemu wypróbowac: usiąść za klawisze, struny, dmuchnąc w puzon etc. I nawet wtedy nie jest to ćwiczenie gam, lecz gra żywych melodii, które płoną w sercu goręcym ogniem. Tędy droga!
Droga prowadzi przez odpowiednie dobranie proporcji. Nie uważam, by należało zupełnie rezygnować z prób muzykowania na lekcjach, choć niekoniecznie przez wygrywanie melodyjek na cymbałkach czy flecie. Ale z mojej pobocznej działalności wynika, że możliwość wydania dzwięku na czymś, co początkowo wyglądało obco i wrogo, może sprawić sporą frajdę i zachęcić do czegoś więcej, oczywiście bez zmuszania, czego negatywne efekty opisał Hoko.
Podobnie z repertuarem, nie należy rezygnować z krakowiaka i mazurka, ale dodać do tego całe mnóstwo innych rzeczy.
A najsampierw należy sobie odpowiedzieć, po co wprowadzamy lekcje muzyki do szkół powszechnych.
bernardroland, ja tez pamietam ten woz od Siewierza, ale nie jako koszmar. Moja nauczycielka spiewu byla mloda i pelna entuzjazmu. Do dzis pamietam „gaudeamus igitur, niechaj zyje szkoola, gaudeamus igitur, kazdy niech zawoola…” przygotowane na Dzien Nauczyciela 🙂 Nie bede sie powtarzac i opisywac warunkow nauki muzyki w szkolach na Zachodzie, bo moje dziecko tez ma tak jak Twoja corka. To po prostu standard wyksztalcenia ogolnego. Tak jak znajomosc matematyki potrzebna jest do logicznego myslenia, tak i ksztalcenie wrazliwosci na piekno muzyki i sztuki nalezy do kanonu wychowania. A do tego 3 godziny sportu tygodniowo, aby „w zdrowym ciele…”
Przecież wcale nie jest powiedziane, że musimy zaczynać od ludowych przyśpiewek, i to wyłącznie. Ukraina ma pod tym względem inną specyfikę, podobnie np. kraje skandynawskie. I zgadzam się z fomą, że droga prowadzi przez odpowiednie dobranie proporcji. A ponadto O WIELE WIĘCEJ, niż nam się zdaje, zależy od osobowości pedagoga!
Witam i pozdrawiam Wiesławę oraz – po długiej przerwie – bernardarolanda! Co do przyszłości w Polsce, jest już silna grupa ekspertów – ta, która przygotowała raport – która nad tym pracuje i wydeptuje ścieżki w MEN. No, ale teraz znowu będą zmiany i kolejną ekipę trzeba będzie wychować…
Uczestniczyłam kiedyś w uroczystym obchodzeniu obrony doktoratu, gdzie było kilku profesorów ze szkoły muzycznej, jakiś czynny artysta – pianista i wszyscy kochali muzykę.
Kiedy doszło do ogólnych śpiewów – towarzystwo, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu – nie wyszło poza Głęboką studzienkę i Hej sokoły!
Widać Polacy tak mają. 😆
W sobotę na Godunowa do Hali Ludowej!
Napiszę, czy i tym razem to już ostatni raz.
Słuchajcie, a tak swoją drogą zawsze mnie interesowało, jak to jest – bo nieraz już słyszałam historie takie jak Hoko: w szkole beznadzieja i obrzydzenie do przedmiotu, później odkrycie go dla siebie. Jak takie odkrycie po latach się odbywa?
Nic bardziej nie zniechęca niż wykładanie teorii w oderwaniu od rzeczywistości. Mówię oczywiście nie o matematyce zaawansowanej a o nauczaniu szkolnym. Ja swoje lekcje muzyki jakoś przeżyłem, bo zawsze lubiłem muzykować, ale z przykrością patrzyłem na krzywdę innych.
Zajęcia z muzyki powinny być fakultatywne na równi z plastyką, teatrem i tańcem. A jakość prowadzących zajęcia to odrębny temat.
Wymiana doświadczeń międzynarodowych dla Polaków zwykle kończy się słowem kończącym wpis: pomarzyć….
Na całej linii impotencja i zloty specjalistów pozostają kolejną okazją do kończącego zlot bankietu.
Nasza tradycja to ciągle Siłaczka i Janko Muzykant a nie pragmatyka.
Niestety inaczej jeszcze długo nie będzie właśnie ze względu na tradycję jak i zamożność społeczeństwa. Wkurza tylko, że to, co nie wymaga zbyt wielkich nakładów, zawsze ma „pod górkę”.
Zacząć powinniśmy od kompleksowej reformy szkolnictwa. Np czy trzeba mieć 1000 małych szkół, w której chcemy mieć salę gimnastyczną, muzyczną, basen, pracownie chemiczne, fizyczne i stołówkę czy nie lepiej mieć szkół mniej ale większych i lepiej wyposażonych – ze zorganizowanym dojazdem dzieci. To tylko hardware, pozostaje software w postaci pomysłów na kształcenie a nie indoktrynację, do której nasza władza niezależnie od orientacji ma ciągoty.
Kształcenie muzyczne jest zaledwie kamykiem w lawinie problemów szkolnictwa, które nieodmiennie wymawiam: szkodnictwo.
Aha, i tępiłbym w szkole donosicielstwo i lizusostwo na równi ze ściąganiem.
To, co teraz napiszę ma charakter wyłącznie intuicyjny . Nie mam na poparcie tej tezy żadnych badań ani danych szczegółowych. To po prostu własne obserwacje – otóż zauważyłam, że często dziecko z dysfunkcjami typu dysgrafia ma także kłopoty ze śpiewaniem i nauką gry na instrumentach. Np mój Mąż i jedna z córek mieli z pewnością jakąś postać dysgrafii ale wtedy nikt jeszcze o takich przypadłościach nie mówił i nieszczęsne ofiary były w szanującym się domu katowane codzienną porcją dyktand ortograficznych (skutecznie!!!) i obydwoje nie byli w stanie czysto zaśpiewać np Hymnu narodowego ani wyrecytować jego tekstu bez przestawiania słów czy wersów.O dziwo – obydwoje było b.rytmiczni i świetnie tańczyli. Kłopot z nauką muzyki był olbrzymi – mó ślubny po 8 latach gry na pianinie miał „Opanowane” (?) na pamięć i z nut 3-4 „kawałki”, które tłukł w chwilach dobrego humoru. Mylił się zresztą zawsze w tych samych miejscach i zaczynał od nowa. Córki w ogóle do czegos takiego nie zmuszałam, a ona muzykę lubi bardzo – słucha bardzo dużo i podspiewuje sobie fałszując okropnie.
Więc może jest to forma tej samej dysfunkcji?
Szczerze mówiąc, to już nie za bardzo pamietam, jak to było – z czego wniosek, że był to proces ciągły, a nie skokowy, spowodowany jakimś „zachłyśnięciem się”. I na początku na pewno nie była to muzyka klasyczna – wręcz przeciwnie, głównie stosunkowo ciężki metal 🙂 To było po skończeniu podstawówki i swoistym „pójściu w świat”, były to więc pewnie klasyczne poszukiwania własciwe temu wiekowi. A że próbowałem różnych gatunków, to i klasyka się w tym znalazła i mi spasowała, w duzej mierze pewnie dlatego, że zawsze interesowały mnie rozmaite rozwiąznia formalne (które odbierałem czysto praktycznie, słuchając, nie mając pojęcia o teorii), a wmuzyce klasycznej ławo to wychwycić. I odbywało się to wszystko małymi kroczkami, aż sam się kiedyś zdziwiłem, że mam więcej kaset z klasyką niż z metalem czy rockiem… 🙂
A propos tego, co pisze Jaruta: nie wiem, czy już kiedyś Wam tego nie pisałam, ale nie zapomnę mojego pierwszego w życiu obozu wędrownego. Chodziłam po pięknych górach na Słowacji z kilkunastką ludzi, którym słoń nadepnął na ucho, a którzy UWIELBIALI śpiewać. Jeden chłopak umiał grać na gitarze i podłożyć funkcje, ale nie śpiewał; jedna dziewczyna miała słuch i głos, ale podobnie jak ja nie znała repertuaru piosenek turystycznych (też to był jej pierwszy obóz), więc czasem sobie na boku pomrukiwałyśmy Beatlesów. Ale oni co wieczór przy ognisku wyśpiewywali bez końca. Miałam najszczersze chęci, żeby się tych piosenek nauczyć, ale z ich śpiewania nie mogłam zrozumieć ani jednej melodii… I to oni się ze mnie śmiali, że ja śpiewać nie umiem 🙁
Z innej beczki: dopiero niedawno usłyszałam prawdziwą melodię słynnej pieśni rezerwistów „Godzina piąta minut trzydzieści…”. Zwykle jest to nieartykułowany niemal ryk pijanych gości w chustach z frędzlami. Dopiero dziewczyna, która ma wojskową rodzinę, a jest niegłucha, uświadomiła mi, jak to brzmi naprawdę 🙂
„Z kanieniem w reku, z dzieckiem na reku”… 😉
Pani Dorotko, moi szwajcarscy przyjaciele po intensywnych kontaktach ze studentami teatrologii w Krakowie (oraz jakims teatrem studenckim tamze) w latach 70-tych i pozniej, zaskoczyli mnie calkiem niedawno polska piosenka, ktora im utkwila w pamieci:
„Kujawiak Kujawiakowi krzywde dzis wyrzadzil, nie dosyc ze mu zone oporzadzil, to jeszcze swinia napaskudzil w sieni, bodajby go diabli wzieni! Ze mu zone oporzadzil, trudna rada, los tak zrzadzil, ale ze mu nas… w sieni, bodajby go diabli wzieni!”
Czy Pani znala ten folklorystyczny przeboj?
Pani Doroto,
po długim milczeniu (choć jestem wiernym czytelnikiem Pani bloga) tym razem ośmielę się dodać drugi komentarz pod jednym Pani wpisem. A to, aby odpowiedzieć na pytanie ‚w szkole beznadzieja i obrzydzenie do przedmiotu, później odkrycie go dla siebie. Jak takie odkrycie po latach się odbywa?’
U mnie to nie było ‚po latach’. Muzykę odkryłem w domu rodzinnym, głownie dzięki ojcu, lekcje w szkole odbywały się równolegle, ale mijały mimo moich uszu. Nie przykładałem do nich wagi, bo były, w moim mniemaniu, o czym wyżej, kontraproduktywne. W domu nie mieliśmy żadnego instrumentu (mieszkanie za małe), ale za to radio Menuet UKF. Kto pamięta tą szafę, wie, ze u góry był gramofon. Ojciec kupował mi płyty ‚No To Co’, ‚Czerwonych Gitar’ i ‚Skaldowie’, jak również kompletował dyskografię Towarzystwa im. F. Chopin’a. Płyt jazzowych wtedy nie było. W niedzielę o 16:00 słuchaliśmy Koncertu Chopin’owskiego. Tak się zaczęło, później sam wybierałem sobie muzykę. Głównie z radia, bo wtedy jeszcze nie było reklam, utwory były puszczane w całości, a w audycji ‚Mój magenetofon’ pan nawet mówił ‚start’ i ‚stop’ (do dziś się zastanawiam jak to się miało do praw autorskich wykonawców głównie anglojęzycznych?).
Własny instrument kupiłem dopiero po narodzeniu dzieci. Uważam, że aktywny kontakt z muzyką ułatwia jej zrozumienie i ocenę interpretacji. Zwłaszcza, jeżeli ma się szczęście grania w grupie.
Jak to jest?
Ja zupełnie dobrym przykładem nie jestem: we wczesnej podstawówce śpiewałem chyba całkiem nieźle 😉 Ale potem zmieniłem szkołę i trafiłem tam, gdzie nauczycielka stwierdziła, że to skandal, że nie gramy na flecie prostym. Więc uczyliśmy się fletu prostego, co było straszne… Ja naprawdę słyszałem, że gram źle, ale nie potrafiłem się poprawić 🙁 Dostałem więc opinię kogoś kto się stara, a słuchu nie ma za grosz… I przy pierwszej okazji, czyli obowiązującego u mnie w liceum podziału na grupę plastyczną i muzyczną, uciekłem na plastykę — bo rysowanie i malowanie jakoś mi tam wychodziło (włącznie z nagrodami w konkursach plastycznych w podstawówce).
Jeśli chodzi o odkrywanie — myślę, że w naszej cywilizacji nie da się nie mieć kontaktów z muzyką 🙂 Więc jakoś to jest — ja słuchałem z przyjemnością i zainteresowaniem muzyki elektronicznej, potem musiałem odnaleźć oryginały, które przerabiał na instrumenty elektroniczne Tomita (czyli Strawińskiego, Ravela i Musorgskiego — całkiem ładny zestaw) i trochę ‚eksperymentowałem’ z Mozartem, odkrywając, że muzyka klasyczna nie jest wcale ‚poważna’.
Miłością zaś stał się Bach. Ale, czy to była Msza h-moll, czy Pasja Janowa, to nie pamiętam… Po prostu zacząłem słyszeć ‚o co w muzyce chodzi’ (bardzo pomogło mi zrozumienie libretta, więc chyba jednak Pasja). Oczywiście to nie był jednorazowy fakt, bo słyszałem i rozumiałem stopniowo coraz więcej; ale to złożenie muzyki i słów było bardzo, bardzo pomocne i chyba przełomowe.
* * *
Nawiasem mówiąc pewien mój dobry znajomy w szkole został zniechęcony wiecznym zachęcaniem do słuchania Moniuszki i ogólnie rzecz biorąc muzyki polskiej… Trwało trochę czasu za nim odkrył Bacha (nie pamiętam, czy aby nie przez Goulda) i zaczął się uczyć gry na fortepianie (był po 30-tce).
passpartout – moja Teściowa, osoba ogromnie muzykalna i chórzystka przez całe swoje dorosłe życie, jako młoda osoba tańczyła na wielu wiejskich weselach, bo miała koleżanki i dalszych krewnych na podpoznańskich wsiach. I ona chyba była z tego pokolenia, której folklor źle się kojarzył. Do śmierci swojej prychając pogardliwie śpiewała mi usłyszane na tych weselach przyśpiewki
„Chciała Kasia pierdnąć,
os…ła koszulę,
chciał jej Walek wytrzeć,
uwalał pazurę”
I ta była jeszcze najbardziej cenzuralna. Moja Stasia była zdegustowana. Ja, z rodziny, w której od 150 lat są wyłącznie mieszczuchy widzę w tych przyśpiewkach przaśny humor ale nie chamstwo, na Boga. Jak dziwnie plotą się ścieżki poznania.
PS.
Zapomniałbym, że jak ostatnio słuchałem znowu „Dixit Dominus” Handla, to mnie od tego gardło rozbolało… To chyba coś mówi o sposobie słuchania 😀
Ja to jestem dopiero gotowa by ktoś mnie do muzyki przez duże M poprowadził …. 🙂 ….
a w szkole na muzyce było fajnie … nie śpiewam dobrze ale chyba nauczyciel był ok bo pamiętam, że śpiewałam na akademii „Już taki jestem zimny drań … ” … szkoła była rozśpiewana i rozegrana bo chodziła do szkoły naszej Ewa Bem a jej brat Jarek był w naszej klasie … i wiele osób uczyło się w szkołach muzycznych …. ale to była szkoła wyjątkowa … dziś już jej nie ma niestety
pozdrawiam wszystkich … 🙂
Osobiscie uwazam,ze na lekcjach muzyki powinno sie uczyc przede wszystkim teorii muzyki,jej historii,skad sie w ogole wziela,dlaczego jest taka roznorodna i ciagle nie widac konca jej rozwoju oraz tego co to znaczy dobra muzyka…
Muzykowanie badz spiewanie powinno byc generalnie dla chetnych po szkole.
To,ze ktos potrafi w miare poprawnie odspiewac np.”Gdzie zes ty bywal czarny baranie” nie swiadczy,ze ma najmniejsze pojecie o muzyce.Nalezy czesto jedynie do bezmyslnej klienteli programow telewizyjnych,gdzie ci co naprawde umieja spiewac i grac musza z enzuzjazmem sluchac i wypowiadac sie o roznych muzycznych beztalenciach.Do tego ma to czesto taka ogladalnosc o jakiej prawdziwi artysci moga sobie tylko pomarzyc.Ja wiem,ze jest latwiej nauczycielowi kazac dzieciakom cos „falszywie odspiewac” niz nauczyc ich sluchania i co za tym idzie oceniania muzyki.
Jako że jestem czynnym zawodowo muzykiem :]
Moim zdaniem rolą pedagoga powinno byc ogólnie zaszczepienie „przyjaznego podejścia” do dorobku kulturowego w taki czy inny sposób ponieważ polskie teatry i filcharmonie nie pękaja raczej w szwach… to z autopsji :]
No i, jak to zwykle bywa, nie ma jednego zdania. Jeden jest za teorią. Drugi za praktyką. Trzeci za słuchaniem…
A potrzebne jest wszystko. W odpowiednich proporcjach, dawkach i podawane przez odpowiednią, kompetentną osobę, która kocha to, co chce przekazać.
PAK: to już wiem, skąd takie piękne zdjęcia 😀 A co oznacza ból gardła przy słuchaniu? Bo też może znaczyć różne rzeczy. Mnie jako osobę śpiewającą zwykle boli gardło, kiedy słyszę, jak ktoś śpiewa forsowanym lub zachrypłym głosem 😉
Co do sprośnych przyśpiewek, nie znałam. Ale rym sieni-wzieni przypomniał mi coś. Beethoven opracował pieśni różnych narodów, w tym dwie polskie. No i jakie tam były teksty?
1. Oj, upiłem się w karczmie,
Wyspałem się w sieni,
A Żydki psiajuchy
Kobiałkę mi wzieni.
2. Poszła baba po popiół,
A diabeł ją utopił,
Ni popiołu, ni baby,
Tylko z baby dwie żaby (?)
Czyli pierwsza to przykład na polskie pijaństwo i antysemityzm, a druga – na antyfeminizm. Hmmm… 😉
Moje wczesne dziecinstwo – do 13 roku zycia, uplynelo na wschodniej Ukrainie. Nie znam narodu bardziej rozspiewanego niz Ukraincy, POtrzeba spiewu jest u nich jak oddychanie, i zawsze spiewaja w harminii, na wiele glosow. I jest to we wszystkich srodowiskach. Kiedy bylam na Ukrainie – tez spiewalam. Przestalam spiewac pare lat po przyjezdzie do Polski, no chyba ze tylko dla siebie, Nigdy w grupie innych osob, nigdy z innymi ludzmi. Teraz to bym sie nawet wstydzila i nie miala odwagi.
Kiedy slucham jak tlum spiewa np hymn Polski, to chce uciekac.
Kiedy wybuchla Solidarnosc, jedna z pierwszych organizacji, ktora zaprosila mnie na narade jak pomagac, to byl kanadyjski Komitet POmocy Radzieckim Wiezniom POlitycznym. A jak przyjecjhalam do Toronto, to okazalo sie, ze komitet ten zalozyli i do niego naleza tamtejsi Ukraincy, co mnie ogromnie ucieszylo. I pamiemtam, ze przez trzy dni trwania konferencji, jak tylko konczyly sie obrady, wszyscy laczyli sie w mniejsze grupy i zaczynali spiewac. Co wieczor wszyscy zamiast chlac wodke – spiewali. Duzo ukrainskich piosenek, ale takze szlagierow.Souewaki mlodzi i starsi.
Pamietam, ze wracalam z tego Toronto pod ogromnym wrazenie: po pierwsze, ze obrady byly tak owocne i konkretne i pozytywne, a po drugie, ze WSZYSCY oni spiewali, spiewali, spiewali.
Mysle, ze tych ukrainskich nauczycieli trzeba jak najczesciej zapraszac do Polski.
Sorry, wpisalam sie do pola Pikusiowego. Ale powinnam byla zmienic na Helene.
Witoldzie, wazniejsze jest „sluchanie i ocenianie” od spiewania? No, to by wiele tlumczylo…
Mogę się podpisać pod tym, że wszystko trzeba połączyć. Problem polega na tym, że większość nauczycieli jakich spotkałem, było entuzjastami czegoś ‚jednego’. Na przykład pod koniec podstawówki miałem wciąż ‚wbijany’ flet prosty, a w liceum nauczycielka prowadząca ‚muzyczną grupę’, lubiła śpiewanie z młodzieżą z lekko ‚jazzującym’ stylu. W sumie, gdy zmienia się szkoły, ma to swoje plusy — zawsze można trafić na nauczyciela, z którym znajdzie się podobne zainteresowania.
Co do bólu gardła: jakby to powiedzieć… nie otwierając ust i nie wydając głosu, ale myślami i krtanią (?) przyłączam się do chóru 😉
To ja tylko myślami… 😆
Heleno!
Nie uwazasz,ze dobre „sluchanie i ocenianie” zniecheci do byle jakiego spiewania i grania,a tym samym bedzie przyczynialo sie do wyzszego poziomu granej muzyki?
A dlaczego kogokoliek nalezy zniechecac do jakiegokolwiek spiewania? Ja pewnie spiewalam „byle jak”, ale dawalo mi to wielka radosc. Teraz nie spiewam, bo za duzo oceniaczy, nieproszonych of course.
Wczoraj w metrze obok mnie siedziala mala dziewczynka, ktora odspiewywala mamie piosenki, ktorych nauczyla sie chyba w przedszkolu. Powiedzialam, ze spiewa pieknie i trzeba bylo zobaczyc jej twarz. Odspiewala specjalnie dla mnie, troche falszywie, Two blind mice. Oczekiwala, ze podchwyce. A ja nic, nie ma glupich. A wszystko przez tych bezcennych oceniaczy.
Chyba wystraszylam wszystkich zbytnia prycypialnmoscia…..
Hej, Wy tam, melomany!!!
Obiecuje, ze nie zaspiewam….
Helenko, jaką pryncypialnością?
Ludziska w piątki i zapiątki oddają się różnym zajęciom, to nie mają czasu na blogi.
A jak fotografowanie?
Tymczasem zapoznaje sie z literatura przedmiotu, Do aparatu dolaczono dwie dyskietki do przerobienia. Musze rozkladac to na mniejszer czastki, bo po 15 min zaczyna mnie bolec glowa od licznych rejestracji i zadan. Ale juz zrobilam pare zdjec.
mt7 ma rację … 🙂 …. a Twoje Heleno komentarze są zawsze bardzo ciekawe … 🙂 … czytam je na różnych blogach … 🙂 … taka ciekawska jestem 🙂
pozdrawiam wszystkich i miłego weekendu … 🙂
Ogromna tarcza ksiezyca powoli znikala za horyzontem. Podhalanski odetchnal z ulga. W bezchmurne ksiezycowe noce, jak ta, ogarniala go zawsze przemozna chec do spiewania i wyznania swiatu swej tesknoty do piekna i harmonii. W takich momentach komisarz Foma zaciskal piesci, wkladal do uszu zatyczki, a czasami nie wytrzymywal i krzyczal: przestancie wyc, Podhalanski, bo myslec nie moge! Albo wrecz nakazywal mu zamknac pysk i nie falszowac. Znawca sie znalazl, grubianin jeden! Podhalanski, w nadziei na awans, pokornie kladl uszy po sobie, ale w glebi duszy nucil nadal melodie wyniesione ze szkoly policyjnej, gdzie spiewal w chorze z kolegami.
Heleno!
Nie mam nic przeciwko Twojemu spiewaniu i graniu,chetnie poslucham jesli chcesz.Mi chodzi o tych,ktorzy robia to za pieniadze i bezczelnie wciskaja kit „ciemnemu ludowi”.
Wydaje mi się, że umuzykalnienie mlodzieży w dużej mierze zalezy od tego, jaki stosunek do muzyki jest w domu. Bardzo dużo zawdzięczam mojemu Ojcu, który „ciągal” mnie po operach, operetkach, filharmoniach. On sam bardzo lubil muzykę klasyczną i kupowal mi plyty z nagraniami raczej muzyki poważnej, przy tym nie protestowal, gdy my z bratem sluchaliśmy pop-u. A jeśli chodzi o śpiewanie, to niestety, Helena ma rację, za dużo tych oceniaczy. W każdym razie, Heleno, chętnie bym posluchala jak śpiewasz.
Dzień dobry
Przebywam obecnie w Chinach i jedną z rzeczy, która nie przestaje mnie zdumiewać, zachwycać, troche zawstydzać?? jest powszechne podśpiewywanie Chińczyków kiedy tylko można i gdzie tylko można: na przystanku, w autobusie, w taksówce, na rowerze, w sklepie, w kawiarence internetowej…
scenka: Jedziemy pociągiem, z czyjejś komórki daje się słyszeć fargmencik jednego z chińskich szlagierów. Siedzący fotel dalej pan zaczyna nucić, inny, nieco fałszując – śpiewać… Wydaje się, że żadna melodia nie może przejść nie zaśpiewana.
Stojąc w kolejce w banku, klient zaczyna jakąś piosenkę i zazwyczaj nie jest to jakieś pomrukiwanie pod nosem 🙂 Zastanawiam się co by było, gdyby podobna sytuacja zaistniała w Polsce w jakimś banku, lub innym miejscu publicznym:)
(a tak w ogóle, właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem wśród śpiewających, przynajmniej tych zaobserwowanych przeze mnie, większości nie stanowią mężczyźni? ponieważ wydaje mi się, że właśnie tak jest:) )
Pani Doroto
Zajrzalam na bloga ukrainskiego i mam anegdotke
o Oldze Pasiecznik ( czy jak niektorzy pisuja Pashecnyk ??).
Olga opowiadala …..jak na rodzinny spotkaniu ….niewidziany dawno wuj zadal jej pytanie co tez w Polsce robi …czyli jak zarabia na zycie.
Olga odpowiedziala „spiewam”. Na to wuj „ja tez spiewam , ale dziecko ja pytam o Twoj zawod?”.
Taka rozmowa jest mozliwa w obecnych „niemuzycznych” czasach jeszcze tylko chyba podczas rodzinnych uroczystosci na Ukrainie 🙂
pozdrawiam