Śpiewajmy wraz, póki czas
To sobie jeszcze pobachowaliśmy… nic dziwnego, bo Bach (i jeszcze paru) są ponad wszystko i z pewnością będziemy tu wielokrotnie do niego wracać. I „geometria” (Kunst der Fuge, Das Musikalische Opfer), i emocje (w każdym utworze) – to wszystko tam jest. Ja dodam na razie jeszcze tyle a propos „układania [wiedzy] na właściwe miejsce” (jak napisał foma): byłam niedawno na posiadach-wypominkach o zmarłej niedawno, nieodżałowanej wybitnej malarce i poetce Krystianie Robb-Narbutt. To była osoba renesansowa, a jedną z bardzo ważnych spraw stanowiła dla niej muzyka. Ktoś z obecnych wspomniał, jak bardzo się cieszyła, kiedy obiecał przegrać jej jakieś płyty z Bachem – bo Bach „układa jej w głowie”. I na pewno coś w tym jest. Być może niektórzy z Państwa czytali w „Polityce” mój artykuł o młodym wiolonczeliście Dominiku Połońskim i jego wychodzeniu z choroby nowotworowej. Dominik, który kocha bardzo wiele różnych rodzajów muzyki, w szpitalu najchętniej słuchał Bacha – właściwie na okrągło. Prawdopodobnie to rzeczywiście pomaga w regeneracji połączeń mózgowych, bo kiedyś po całej nocy z Bachem po raz pierwszy poczuł, że jego sparaliżowana wówczas noga zaczyna się budzić do życia. Tak, jest w tym tajemnica… Może również owa przewidywalność, o której pisze Jacobsky, daje poczucie bezpieczeństwa i pewności? W połączeniu z emocjami oczywiście. O zaletach i wadach przewidywalności i nieprzewidywalności też kiedyś coś może napiszę.
A tymczasem, póki Jacobsky nie wyjedzie na urlop (o czym wiem z innych blogów), chciałam poruszyć temat mu (jak też a cappelli/basi oraz córce blogowego sąsiada, Pana Piotra) bliski, czyli śpiewanie w chórze. Sama przez wiele lat byłam chórzystką (niestety nasz dyrygent w latach 80. wybrał wolność w Kanadzie) i wiem, ile to daje. Nie tylko radość czynnego obcowania z muzyką od środka i wręcz fizyczną przyjemność samego śpiewu czy satysfakcję z dobrze wykonanego utworu, ale dużo, dużo więcej.
Filmy takie jak francuski „Pan od muzyki” (reż. Christophe Barratier) czy szwedzki „Jak w niebie” (reż. Kay Pollak) przeszły tu trochę bez echa, bo takie dzieła nie budzą zwykle zainteresowania dystrybutorów, ale w swoich krajach powstania stały się wielkimi przebojami i choć są momentami naiwne, a nawet kiczowate (zwłaszcza ten drugi), jednak coś z prawdy o społecznościach chórowych pokazują. Chór to wielka szkoła socjalizacji (czasem resocjalizacji) i tolerancji, bycia razem i dopasowywania się do siebie, nauka wspierania się nawzajem, by stworzyć coś wspólnie. To prawdziwa lekcja obywatelskości. Czasem, jak to w każdej społeczności, zdarza się, że kogoś się nie docenia, kogoś lubi się mniej – ale skoro możemy razem coś dobrze, a co najmniej składnie zaśpiewać, wiele się wybacza. To bardzo wiąże. Nasz dawno nieistniejący chór, o którym wspomniałam, wciąż co roku spotyka się koło świąt Bożego Narodzenia – dlatego, że w pobliżu są imieniny Ewy, gospodyni mieszkania, w którym spotkania się odbywają, no i dlatego, że można sobie pośpiewać kolędy. Przychodzi też taki moment, że ci, co czują się na siłach, śpiewają „La bataille de Marignan” Jannequina – i śmiechu jest co niemiara, ale jakoś udaje się nam skończyć. I nawet jeśli najpierw niektórzy z nas kłócą się ze sobą, bo mają np. różne poglądy polityczne, to w śpiewie się godzimy.
A wczoraj, w przeddzień Dnia Dziecka, we wrocławskiej Hali Ludowej, zebrało się parę tysięcy dzieci z chórów z programu Śpiewająca Polska – pisałam o nim i w najbliższym czasie też się coś na ten temat ukaże, więc nie będę się tu szerzej na ten temat rozwodzić. Dodam tylko tyle: rok temu, kiedy program Śpiewający Wrocław został rozszerzony na kraj (na razie powstało w sumie ok. 400 chórów w szkołach i przedszkolach), w prasie ukazało się parę złośliwych komentarzy. Trzeba było rzecz wyśmiać, bo zainicjowali ją ludzie z PiS. Nie chcę tu mówić o polityce; chcę powiedzieć, że w tym momencie zadałam sobie smutne pytanie: czy tak źle już jest z naszym stosunkiem do muzyki, że śpiew wydaje się nam czymś politycznie podejrzanym? W normalnym kraju chyba jednak byłoby to nie do pomyślenia. Może nie zawsze, w przeciwieństwie do tego, co twierdził Arystoteles, muzyka łagodzi obyczaje (pamiętamy np. ślicznego blondyna z „Kabaretu”; to też temat na osobną rozmowę). Ale bardzo często.
P.S. Ściskam łapę Owczarkowi Podhalańskiemu, jeśli tu zajrzy – wszelkie pytania dozwolone! O muzyce góralskiej na pewno kiedyś będzie. A o piosenkach włóczykijowskich – zobaczymy 🙂
Komentarze
Paku!Jeszcze raz o Bachu!
Jak wiesz Bach uwazal muzyke za rzemioslo,ktorego mozna sie nauczyc i dalej przekazac.Dzieje jego rodziny sa na to dowodem.Tworzyl muzyke tak jak stolarz piekne barokowe krzeslo.Jego narzedziami byly perfekcyjnie opanowane reguly kontrapunktu,harmonii i w ogole cala owczesna wiedza muzyczna.Wybieral czesto jakis nawet na pierwszy rzut oka niepozorny motyw i robil z nim rozna „cuda”,ktore jednak daja sie wytlumaczyc i opisac przy pomocy muzycznego rzemiosla z tamtego okresu.
Jezeli chodzi o emocjonalnosc to ona dla mnie juz jest gdy slysze dwa dzwieki o roznej wysokosci.Emocjonalnosc jest skladnikiem kazdej muzyki
i trudno mi tu sie spierac.Jesli chodzi jednak o Bacha to wiesz na pewno,ze studiowal z zamilowaniem dziela wloskich mistrzow(szczegolnie Vivaldiego)
i nastepnie okraszal je wlasnie swoja „naukowoscia”.Wychodzila z tego synteza wloskiej pogody(inaczej mowiac pieknego belcanta) i polnocnoniemieckiej powagi.Bach nie napisal zadnej opery w ciagu swojego zycia.Pasja wg sw.Mateusza(do ktorej nawiazujesz) przez swoje arie byla najbardziej zblizona do tego gatunku muzycznego.”Erbarme dich mein Gott” ma pierwowzor jednak w jednej z oper Vivaldiego.Wtedy granie cudzej muzyki nikogo nie dziwilo i nie bulwersowalo.Po skonczeniu Pasji wg sw.Mateusza Bach wrocil z powrotem do scislego kontrapunktu i zostal przy nim juz do konca zycia nie baczac na wspolczesne prady muzyczne i to mnie fascynuje,bo wtedy jesli ktos nie pisal oper to sie nie liczyl nawet wtedy,gdy sie nazywal J.S.Bach.Jesli chodzi o quodlibet to traktuje to jak puszczenie oka przez kompozytora do wspolczesnego sluchacza pod koniec Wariacji Goldbergowskich. Nie sadze,ze wspolczesnie jest duzo ludzi,ktorzy znaja te dwie ludowe piosenki niemieckie.Do tego trzeba by dokladnie przeanalizowac muzycznie poprzednie wariacje(rosnacy kanon),aby zrozumiec ten humor.Jest to przyznasz rzecz dla erudytow takich jak ty.Same wariacje sa jak najbardziej uporzadkowane i mysle,ze Bach chcial na koncu troche spuscic z „tonu” ale tylko troche i w zasadzie jest to wyjatek,ktory potwierdza regule.
Spiewanie w chorze pod czujnym okiem muzycznego pedagoga?Tak!Tak!Tak!Jesli ktos ma watpliwosci niech rzuci okiem w szerszym kontekscie na takie programy jak:”Jak oni falszuja,przepraszam spiewaja”
Przypominam,w tym programie spiewaja podobno aktorzy.Miedzy innymi dlatego apeluje,aby powazniej zajac sie muzyka i jej podstawami.
Pani Doroto!
Do tych filmów, które Pani wymieniła, dodałabym jeszcze jeden „Dotkniecie ręki” Zanussiego. Dobra, dobra, wiem, że niektórzy z przekąsem mówią „Zanudzdzi” 🙂
Ostatnio podrzuciłam ten film znajomemu Szwedowi, wiolonczeliście. Zdążył go oglądnąć juz dwa razy, tak mu się podobał. Może warto odświeżyć ten film.
Pal sześć kiczowatość, ale „Jak w niebie” pokazało to, co powinno – śpiewanie integruje!
A to, co Pani napisała pod koniec, że bo PiS urządził… jest smutne, jeśli nie tragiczne nawet. Pytanie retoryczne – jak to się stało i czyja wina, że społeczeństwo się ustawiło na przeciwległych biegunach, i aż tak?
No to ja sobie tu zacznę od Bacha, na odtrutkę 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
Jak my tu o chóralnym śpiewaniu i „Jak w niebie” to polecam obejrzenie wyprodukowanego przez BBC2 serialu „The Choir”.
Gareth Malone z London Symphony Orchestra postanowił stworzyć szkolny chór i po paru miesiącach pracy zawieźć dzieciaki na „chóralne mistrzostwa świata” do Pekinu.
Tylko gdzie to znaleźć ?
Witam,
i dziekuje za zainteresowanie 🙂
Rzeczywiscie, w niedziele zaczynam urlop. Kto wie, pewnie rowniez urlop od blogowania. Na oslode mowie sobie samemu, ze bede mogl kupic Polityke (i inne pisma) w kiosku na rogu, jeszcze cieple. No i popatrzec w TV na „naszych ljubimych vidit’ieli”, co do ktorych z radosci az dusza gra !
Spiewanie choralne moze uchodzic za „brata mniejszego” uprawiania muzykowania, ale glos to przeciez takze instrument, ktory trzeba opanowac, cwiczyc, rozwijac technike uzywania oraz szanowac go.
Chor, w ktorym spiewam to zespol ok. 60 osob, cztery glosy (spiewam w basach I), prowadzony przez pedagoga spiewu i pasjonata. Jego pasja przenosi sie na nas, choc czesto, szczegolnie podczas prob pod koniec sezonu, przed koncertem, pasja ta przeradza sie w zniecierpliwienie. Coz, jest to tzw. amatorski chor z ambicjami, o czym swiadczy repertuar oraz oprawa koncertow, ale tez co odbija sie czasem na wykonaniu. Nie mniej, ostatni dawalismy wraz z 17 muzykami zawodowymi (na tylu nas bylo stac), i podstawowe sekcje orkiestry byly pokryte, lacznie z kotlami. Partie solowe spiewal spiewak z Opery Montrealskiej (nie, nie solista… tak daleko finansowo jeszcze nie zaszlismy). Taka wspolpraca nas projektem miedzy amatorami i zawodowcami czesto iskrzy, i dlatego milo nam bylo, kiedy po koncercie tak solista, jak i muzycy pogratulowali nam wspanialego wystepu.
Nie wiem, jak to wszystko brzmialo. Kiedy stoi sie w chorze, to slyszy sie glownie samego siebie oraz sasiadow, inne partie rowniez, ale nie jest to ta sama perspektywa, co odbior z widowni, do ktorej dzwiek dociera zmiksowany dzieki akustyce sali. Dlatego zawsze jest dla mnie zaskoczeniem, kiedy dostajemy do reki CD z nagraniem z koncertu, bo wtedy dopiero dociera do mnie calosc koncertu, ze wszystkimi jego wzlotami … oraz potknieciami, bo i takie sie trafiaja przeciez.
Samo spiewanie to – jak Pani pisze – zajecie o wielu aspektach. Nawet te cotygodniowe proby, po godzinach pracy, do 10-tej wieczorem sa milym wydarzeniem, na ktore czekam dosc niecierpliwie – aspekt towarzyski spotykania sie z grupa ludzi, ktorych laczy ta sama pasja do spiewania. Sporo tez uczymy sie: oddychanie, artykulacja, no i sama technika produkcji dzwieku. Spiew to niezle cwiczenie oddechowe, czasem dajace odczucie w rodzaju transu, i dzieki temu relaksujace.
Bardzo lubie muzyke choralna. Pasjonuja mnie tradycyjne piesni z krajow baltyckich, czesto wykonywane w zespolach po 12 -15 osob,a capella. Jest cos niesamowitego w tym spiewie, wpadajacym w inkantacje, ktorej rytm niemal unosi. To bardzo niebezpieczna muzyka do sluchania w samochodzie… Lubie spiew cerkiewny, nawet Chor Kransnoarmiejcow jest pod wzgledem muzycznym niesamowity (repertuarowo tez – w koncu teraz rebiata spiewaja wszystko, nawet kolendy anglosaskie, ale nawet ich tradycyjne „w pierjoty” wojskowe rowniez brzmia po mistrzowsku, choc troche pompatycznie).
Sprawila mi Pani przyjemnosc tematem. Dziekuje i pozdrawiam,
Jacobsky
W tym śpiewaniu chóralnym coś na pewno jest …. mam koleżankę, którą znam od lat i dopiero niedawno dowiedziałam się, że śpiewa w chórze. …. I jak opowiadała o tym, to zobaczyłam w niej inną osobę …. i te iskirki radości w jej oczach, kiedy mówiła o wystepach publicznych i taka była dumna z jakiegoś wystepu na amatorskim konkursie, gdzie zajeli pierwsze miejsce…
Myślę, że śpiewanie w chórze to też dobra alternatywa dla tych, którzy kochają śpiewać ale trema ich żzera, kiedy mają wystapić publicznie a chórze czują się bezpieczniej ……
Chór to też „gra zespołowa” pracujesz nad sobą ale liczy się wynik jaki osiągnie zespoł ….
Bardzo pozytywnie na mnie działa, kiedy czasami w filmach widzę takie amerykańskie chóry kościelne …. pełne radości …. i czasem żałuje, że w naszych kościołach jest tak smetnie …..
Serdecznie pozdrawiam Panią Redaktor i cieszę się, że temat chóralnego muzykowania znalazł się tak szybko w ‚orbicie zainteresowań’ blogu. Cóż tu jeszcze dodać do tego, co o radościach i pożytkach ‚śpiewania wraz’ napisała Pani oraz Jacobsky?
1. Student pierwszego roku medycyny dołącza do chóru nie czytając zbyt wprawnie nut i musi nadgonić cały repertuar tudzież oszlifować głos przed wymagającym tournee. Ta osoba do dziś wspomina, jakim odreagowaniem była dla niej konieczność maksymalnego skupienia się na czymś innym, niż anatomia czy fizjologia (choć wcale to na relaks nie wygląda – czasem na dodatkowy, niepotrzebny stres, minimum dwa razy w tygodniu od 19.30 do 21.30… )
2. Szkoła rozumienia szefa, jego większej odpowiedzialności za całokształt i koncertową finalizację naszej wspólnej pracy, większego włożonego wysiłku. Przekłada się to potem na myślenie o pracy zawodowej. I tak, jak w chórze jest wolność chodzenia na próby bądź rezygnacji z tego (gdyby czas nie pozwolił lub sytuacja stała się zbyt toksyczna), ale konsekwencją tej wolności jest odpowiedzialność i – czasem – żelazna dyscyplina… podobnie można pomyśleć i o pracy zawodowej: ‚nic cię tu ‚pozytywnie’ nie trzyma, spróbuj zmienić środowisko zamiast kisnąć i ‚mieć za złe’.
Najbardziej lubię moment, gdy – podczas rozczytywania nowego (chętnie – trudnego 😉 ) utworu – zaczyna ‚to’ brzmieć. Premiera często bywa rozczarowaniem w stosunku do oczekiwań napędzonych ostatnimi próbami, ale bywają tu natchnione, cudowne wyjątki.
… oczywiście, lubię wspólnotę: te wesela, sylwestry, dzieci do chrztu trzymanie, kolędowanie u szefostwa, imieniny, urodziny…
Nagrania studyjne i life też są piękne. Takoż stroboskopy i kamery wszelakie (byle bezpieczniki trzymały system bo gdy światła gasną na finałowym koncercie festiwalu w Castillione del Lago a my śpiewamy akurat Ave Maria Josquina des Pres, gdzie trzeba czasem zerknąć na dyrygenta… Hmmm, z niewątpliwą pomocą wszystkich lokalnych świętych nie wysypaliśmy się wtedy na Josquinowskiej wyrafinowanej polifonii 😉 )
I jeszcze dziesiątki tysięcy km wspólnego autokarowego podróżowania. Dla niektórych męczarnia. Dla wszystkich – szkoła radości życia. Bo przecież tyle napisano o przewagach charakterologicznych ‚tych, co pieśni śpiewają’ a tu teraz co – okazać irytację klaustofobiczną sytuacją, notorycznym przemęczeniem, niedospaniem, upałem, taką czy inną topografią towarzyską wytwarzającą się wewnątrz grupy i wszelkimi innymi dynamikami?!… Honor chórzysty (i to kościelnego! 😉 ) nie pozwala 🙂
Jeszcze napiszę do Witolda ….. dobrze mi się czyta Twoje Wpisy 🙂 ….
ps. na emisję wpisu czeka się 5 godzin ….. cośtechnika nawala? …. czy ludzie? ….
Jolinku!
Mnie się miło czyta Twoje wpisy, życzliwość z nich przebija i pogoda.
A ze smętnym kościołem masz rację. Moja córcia kilka lat śpiewała w Małym Chórze Wielkich Serc prowadzonym przez Ojca Piotra (franciszkanin). Nagrali z 5 płyt, koncertowali w Polsce i w świecie, spędzali wspólne wakacje. To była wspaniała przygoda dla córki a i przyjemność dla nas rodziców. Obserwując próby, koncerty zauważyłem, że o. Piotr ma świetny kontakt z dziećmi i prowadzi chór „na wesoło”
Wiele koncertów odbywało się w kościołach i nie były to smutne chwile, szkoda, że w czasie mszy, choć na koniec nie ma radosnych pieśni, w innym nastroju wierni opuszczaliby kościół.
W chórze nie byłem, choć mam wielu znajomych chórzystów, bardzo „pozytywnie zakręconych”, że użyję wyrażenia z Teleekspresu, pozostaje mi więc odpowiedzieć Witoldowi.
Nie chodziło mi o ten Quodlibet, ale o inny — ‚rozrywkową muzykę’ na uroczystość rodzinną z rodzinnymi żarcikami. Utwór niewielki, ale rzucający ciekawe światło na osobowość Bacha.
Bach łączył, owszem, ale nie tylko Vivaldiego i styl włoski, bo także styl francuski, a także współczesne trendy tworzące prostszy styl galant. I nigdy tego nie porzucił, czego świadectwem jest Msza h-moll — synteza nie tylko twórczości Bacha (choćby poprzez stosowanie techniki parodii), ale także ówczesnej muzyki. I to synteza prawdopodobnie zupełnie świadoma, pozostawiona jako artystyczny testament.
Prawdą jest, że chyba jedynym gatunkiem muzycznym, którego Bach nie zgłębiał to opera, czy jednak jest jej najbliższy w Pasjach, czy może w kantatach świeckich (tworzył przecież ‚drama per musica’), to można dyskutować.
Co do muzyki jako rzemiosła u Bacha — myślę, że u każdego twórcy jest to złożenie ogromnej pracy i rzemieślniczej sprawności, oraz własnego talentu. Że Bach akcentował pracę i rzemiosło? Znowu widzimy tu zapewne trochę jego osobowości, ale także odzwierciedlenie epoki — bo to przecież nie są jeszcze czasy romantycznego ideału artysty-twórcy oryginalnych artystycznych światów. W każdym razie nie negowałbym pomysłowości Bacha i to właśnie w kreowaniu emocji w muzyce — może być tu innym przykładem włączenie trzeciego chóru, intonującego chorał na początku Pasji Mateuszowej.
I tu wracamy do ’emocjonalności’ — podkreślałem ją, bo renesans Bacha w okresie romantyzmu nie miał swego źródła w dobrym opanowaniu przez Bacha warsztatu, ale w tym, że muzyka Bacha nagle okazała się dobrze pasować do gustów romantycznych miłośników muzyki. I to nie dzięki wzorowemu przestrzeganiu zasad kontrapunktu.
Z wielką radością zaczęłam czytać te ciekawostki o muzyce. Wprawdzie nie mam muzycznego wykształcenia – w dzieciństwie posyłano mnie na lekcje fortepianu, ale pani profesorka poradziła, aby nie męczyć dziecka i tak zakończyłam karierę. Za to mój starszy brat uczył się więcej, niż wymagano, grał naprawdę dobrze i w każdej wolnej chwili. Terroryzował mnie każąc słuchać koncertów chopinowskich przez radio; kto dziś pamięta, że był taki pianista, jak Raul Koczalski? Taka sterroryzowana pokochałam z czasem muzykę i to mi zostało. Jestem osłuchana, ale nie bardzo się znam. Jednak bywam w filharmonii i w operze, a także chętnie słucham muzyki z płyt.
Swego czasu bardzo lubiłam felietony radiowe, telewizyjne i prasowe Jerzego Waldorfa, który potrafił o muzyce pisać tak, że i taka noga, jak ja czuła i rozumiała.
Bardzo żałuję, że jestem zupełnie pozbawiona głosu i nie mogę śpiewać nawet przy ognisku, ale moje gardło natychmiast reaguje chrypką i bólem.
Zazdroszczę wszystkim śpiewającym głośno. Ja robię to w myślach i wtedy śpiewam pięknie, nawet habanerę!
Będę wierną czytelniczką blogu, choć raczej nie będę się wypowiadała.
Tak, Jacobsky chyba wyczerpał temat, ale… W chórze śpiewałem przez dwa lata, podczas burzliwej i krótkiej kariery w szkole muzycznej. Uczniowie grający na instrumentach orkiestrowych mieli okiestrę, reszta, z wyjątkiem wokalu, – chór. I właśnie zebranie w jednym miejscu tej reszty było najniezwyklejszym doświadczeniem. Bo nie chodziło tylko o samo śpiewanie, ale stykanie się ze sobą ludzi o różnym poziomie muzycznej edukacji – od takich, któzy zaczynali w przedszkolu i takich, jak ja, którzy zaczęli poważną muzyczną edukację w wieku kilunastu lat (ech te fory dla gitarzystów…). Wspaniałe doświadczenie muzyczne i towarzyskie.
Pani Doroto, czuję się trochę zakłopotana, bo nie jest to chyba dobre miejsce. Robiłam trochę zdjęć w czasie uroczystości wręczania nagrody Człowieka Pojednania, który była Pani uprzejma uświetnić swoją grą.
Mogłabym podesłać płytkę na pamiątkę na adres redakcji, na Pani nazwisko. Moje zakłopotanie wzrosło, ale liczę na Pani wyrozumiałość.
Zdjęcia są średniej jakości, ale zawsze jakaś pamiątka.
Ja też nie śpiewam w chórze, ale bardzo lubię śpiewać, jak pewnie wszystkie dziewczynki. Lubię spotkania w duchu Taize u św. Marcina w Warszawie. Można włączyć się w śpiew.
W ogóle fakt, że śpiewam jest jakimś cudem. Przez całe życie paliłam nieprawdopodobne ilości papierosów. W 95 roku przestałam. To był pierwszy cud. Mówiłam zachrypniętym głosem palacza i bardzo cicho. Miałam polip na strunach głosowych, usunięto mi go (szybko!) i wyszło na to, że mogę śpiewać. Głos mi się zrobił trochę dziecinny, ale co tam.
Ważne, że śpiewam i mogę czasami tym śpiewem służyć innym.
Mój poprzedni wpis wszedł nawet dość szybko, więc się rozochociłam.
Pozdrawiam serdecznie Panią. 🙂
Zeen:) dziękuję … tak o tę atmosferę radości mi szło i przekazywanie pozytywnej energii….. A obserwowanie sukcesów własnego dziecka to dodatowa przyjemność ….. pozdrawiam 🙂
Ja niestety jak Nela …. nie śpiewam …. i bardzo żałuję …. moja mama śpiewała mi w dzieciństwie przy każdej okazji bo bardzo to lubiła, miała ładny głos i pamiętała jakieś piosenki ze swojego dzieciństwa i do dziś ją widzę jak się kręciła po kuchni gotując obiad, usmiechniętą i spiewajacą. Czasami myślę, że może dlatego (między innymi) mam w sobie pozytywne wibracje …. 🙂
mt7 myśle, że tu można pisać o różnych sprawach i Pani Dorota się tylko raduje, że piszemy … Ja jestem z Warszawy to sobie pojdę kiedyś do św. Marcina …. a o której godzinie są te spotkania?
miłej niedzieli dla wszystkich chociaż pogoda byle jaka …
Do Jolinka:
Spotkania odbywają się w wielu miastach w Polsce. Tu link do informacji:
http://www.taize.fr/pl_article453.html
W Warszawie w każdą ostatnią środę miesiąca w Kościele Świętego Marcina, ul. Piwna (Stare Miasto); godz. 19.00
Próba śpiewu: godz. 18.00 (u sióstr w klasztorze, furta w wieży kościoła)
Ostatnie środy miesiąca w roku 2006/2007: 29.11, 20.12 (wyjątkowo), 31.01, 28.02, 28.03, 25.04, 30.05, 27.06.
Później przerwa wakacyjna.
Naprawdę piękne śpiewy.
Droga Pani Doroto!
Wpisuję się specjalnie dając dowód, że wszystko czytam i się interesuję. Ale nie ma moich wpisów, bo co ja mam biedny napisać, żeby wszyscy na mnie nie naskoczyli. Lubię sobie posłuchać Bacha od czasu do czasu, ale wolę Beethovena i Mozarta.
Nie lubię filmów o chórach, a szczególnie filmy z gospel są dla mnie nie do obejrzenia. A z chórów największe wrażenie na mnie robią chóry cerkiewne, które poznałem podczas swoich wędrówek po Wschodzie. Też sam nie śpiewam. Serdecznie pozdrawiam.
Bardzo dziękuję mt7 … dziś czekałam na emisję tylko 3 godziny … jak tu rozmawiać?
Torlinie, a dlaczego mielibyśmy naskakiwać na Ciebie. Gdyby wszystkim podobało się to samo, świat byłby nieskończenie nudny. Pisanie o swoich pasjach i upodobaniach ma sens, wzbogaca wiedzę i może być zachętą do poznania.
Z gospelami różnie bywa, są fascynujące osobowości i są landrynki. Nic odkrywczego – w każdej dziedzinie tak jest.
Pozdrówko.
Do Jolinki:
Trzeba poprosić Panią Dorotę, coby poprosiła 🙂 opiekunów bloga o wpuszczanie wpisów bez cenzury. Na części blogów działa i nic złego się nie dzieje. 🙂
Paku!Trzeci chor w Pasji Mateuszowej(chlopiecy zreszta) to glos Boga i masz w ten sposob Sw.Trojce.Konczmy jednak ten temat,bo mam wrazenie,ze nasza dyskusja przypomina coraz bardziej „strzyzono,golono” Fredry.
Pani Doroto!
Czy moglbym zaproponowac jako temat,pytanie:JAK PANI,JAK MY SLUCHAMY MUZYKI?Jak sie do tego Pani i blogowicze przygotowuja?Co to znaczy dobra i zla(bez sloganow) muzyka?Czy mozna sluchac wszystkiego?Czy tak jak zawodowi muzycy nalezy pracowicie budowac sobie repertuar?Wydaje mi sie,ze jest to kluczowa sprawa jesli chodzi o odbior i rozumienie tej sztuki.
Bardzo mnie to interesuje.Z przyjemnoscia wzialbym udzial w takiej dyskusji.
Do Witolda:
Mnie muzyka, jak każda sztuka, musi przede wszystkim poruszać. To jest moje kryterium odbioru. Mogą znające się na rzeczy autorytety napisać sto razy, że coś jest wybitnym dziełem, ale jezeli mnie nie poruszy, nie pociągnie, to będzie to dzieło dla mnie głęboko obojętne. I odwrotnie.
Tu dotykamy czułej struny gustu, o którym się podobno nie dyskutuje.
Jest rzeczą oczywistą, że gusty trzeba kształtować i to we wczesnym dzieciństwie, ale sztuka winna chyba wpływać na emocje. Na moje wpływa i nie koniecznie wg. uznanych kanonów.
Gust trzeba kształtować – tak. Od wczesnego dzieciństwa – najlepiej. Ale potem jeszcze nie wszystko stracone 😉 – byle chęci były; nie zaszkodzi też jakiś ‚przewodnik’, w tym kształtowaniu, współodbiorcy do podyskutowania, ‚serce do gry’ 🙂
Emocje trzeba kształtować, intelekt też (w czym on niby gorszy od emocji, zwłaszcza w tak matematycznej dyscyplinie, jak muzyka?)
‚Psycho-socjologiczne’ warunki odbioru również mają znaczenie – gdzie, z kim (nawet – ile bilet kosztował i jak trudny był do zdobycia). Potem gromadzi się bagaż wspomnień – o podobnej strukturze, jak z lektur książek, odwiedzonych wystaw, zwiedzonych miast, zdobytych gór. To wszystko ‚uwodzi’ do dalszego ‚wypływania na głębię’, co jest i pracą i relaksem.
Obyci ludzie nad Wisłą wiedzą (czują 😉 ), że niezbyt daleko zaprowadzi nas rozmowa o książce bez znajomości (czucia) podstawowych pojęć (świat przedstawiony, fabuła, akcja, narrator, wątek główny, w. poboczne, bohater…) Ale – gdy w analogicznym towarzystwie przychodzi do świata muzyki i jego ‚kamieni węgielnych’ (powiedzmy, ‚Sicut locutus est’ z ‚Magnificat’ Bacha: temat (fugi), pierwszy, drugi kontrapunkt, łącznik, tonacja, modulacja…) – wówczas rwetes: ‚co wy mi tu jakieś technikalia, ja uczuciowo przeżywam, przemawia do mnie, czuję, wczuwam się…’ (Niby ci od szkiełka i oka mniej przeżywają?…)
Tymczasem – jak to u homo sapiens – liczy się cała triada: konsekwentna wola-umysł-emocje. Plus ludzka pamięć i skarby w niej zgromadzone. Ale te skarby gnieżdzą się i odświeżają znacznie łatwiej, jeśli mają w naszych mózgach ‚haczyki’, o których (niektórych) wspomniałam wyżej. W tym sensie można dyskutować o guście: czy się nam chciało; jak długo, jak konsekwentnie, pracowicie* i w jakim kontekście chciało się nam go kształtować; jak wydoskonaliliśmy ‚anteny odbiorcze’ by w ogóle dać szansę sztuce na dotarcie do nas (punkt wyjścia do wybrednego gustu).
—
*’branie ‚na talerz’ coraz ambitniejszych rzeczy – tylko tak możliwy jest rozwój w jakiejkolwiek dziedzinie… i frajda z tego rozwoju
Spowiedź dziecięcia popkultury:
Za młodu raczony byłem winylami z Abbą i Hitparade, czasem tylko jakiś Debussy przemycony w tle bajki. Potem przyszła fascynacja MTV, Turnau w liceum, King Crimson na studiach. Teraz nasz amatorski chór porywa się na Bachową Mszę h-moll i… głowa pęka od nadmiaru. Tam jest wszystko – od smyczkowego Adagia z „Plutonu” po dżingle z gier wideo. Temat za tematem, kulminacja za kulminacją. Nieznośna szczodrość!
Witam! a ja mam nadzieję, że moje chóralne muzykowanie w szkołach muzycznych i epizodzik w alla polacca to dopiero była rozgrzewka i sobie w chórach jeszcze pośpiewam! dla mnie chór to coś wspaniałego!!! hm. np. ucieleśnienie idei jedności w wielości 😉 szczególnie Bach i Mozart