Śpiewajmy wraz, póki czas

To sobie jeszcze pobachowaliśmy… nic dziwnego, bo Bach (i jeszcze paru) są ponad wszystko i z pewnością będziemy tu wielokrotnie do niego wracać. I „geometria” (Kunst der Fuge, Das Musikalische Opfer), i emocje (w każdym utworze) – to wszystko tam jest. Ja dodam na razie jeszcze tyle a propos „układania [wiedzy] na właściwe miejsce” (jak napisał foma): byłam niedawno na posiadach-wypominkach o zmarłej niedawno, nieodżałowanej wybitnej malarce i poetce Krystianie Robb-Narbutt. To była osoba renesansowa, a jedną z bardzo ważnych spraw stanowiła dla niej muzyka. Ktoś z obecnych wspomniał, jak bardzo się cieszyła, kiedy obiecał przegrać jej jakieś płyty z Bachem – bo Bach „układa jej w głowie”. I na pewno coś w tym jest. Być może niektórzy z Państwa czytali w „Polityce” mój artykuł o młodym wiolonczeliście Dominiku Połońskim i jego wychodzeniu z choroby nowotworowej. Dominik, który kocha bardzo wiele różnych rodzajów muzyki, w szpitalu najchętniej słuchał Bacha – właściwie na okrągło. Prawdopodobnie to rzeczywiście pomaga w regeneracji połączeń mózgowych, bo kiedyś po całej nocy z Bachem po raz pierwszy poczuł, że jego sparaliżowana wówczas noga zaczyna się budzić do życia. Tak, jest w tym tajemnica… Może również owa przewidywalność, o której pisze Jacobsky, daje poczucie bezpieczeństwa i pewności? W połączeniu z emocjami oczywiście. O zaletach i wadach przewidywalności i nieprzewidywalności też kiedyś coś może napiszę.

A tymczasem, póki Jacobsky nie wyjedzie na urlop (o czym wiem z innych blogów), chciałam poruszyć temat mu (jak też a cappelli/basi oraz córce blogowego sąsiada, Pana Piotra) bliski, czyli śpiewanie w chórze. Sama przez wiele lat byłam chórzystką (niestety nasz dyrygent w latach 80. wybrał wolność w Kanadzie) i wiem, ile to daje. Nie tylko radość czynnego obcowania z muzyką od środka i wręcz fizyczną przyjemność samego śpiewu czy satysfakcję z dobrze wykonanego utworu, ale dużo, dużo więcej.

Filmy takie jak francuski „Pan od muzyki” (reż. Christophe Barratier) czy szwedzki „Jak w niebie” (reż. Kay Pollak) przeszły tu trochę bez echa, bo takie dzieła nie budzą zwykle zainteresowania dystrybutorów, ale w swoich krajach powstania stały się wielkimi przebojami i choć są momentami naiwne, a nawet kiczowate (zwłaszcza ten drugi), jednak coś z prawdy o społecznościach chórowych pokazują. Chór to wielka szkoła socjalizacji (czasem resocjalizacji) i tolerancji, bycia razem i dopasowywania się do siebie, nauka wspierania się nawzajem, by stworzyć coś wspólnie. To prawdziwa lekcja obywatelskości. Czasem, jak to w każdej społeczności, zdarza się, że kogoś się nie docenia, kogoś lubi się mniej – ale skoro możemy razem coś dobrze, a co najmniej składnie zaśpiewać, wiele się wybacza. To bardzo wiąże. Nasz dawno nieistniejący chór, o którym wspomniałam, wciąż co roku spotyka się koło świąt Bożego Narodzenia – dlatego, że w pobliżu są imieniny Ewy, gospodyni mieszkania, w którym spotkania się odbywają, no i dlatego, że można sobie pośpiewać kolędy. Przychodzi też taki moment, że ci, co czują się na siłach, śpiewają „La bataille de Marignan” Jannequina – i śmiechu jest co niemiara, ale jakoś udaje się nam skończyć. I nawet jeśli najpierw niektórzy z nas kłócą się ze sobą, bo mają np. różne poglądy polityczne, to w śpiewie się godzimy.

A wczoraj, w przeddzień Dnia Dziecka, we wrocławskiej Hali Ludowej, zebrało się parę tysięcy dzieci z chórów z programu Śpiewająca Polska – pisałam o nim i w najbliższym czasie też się coś na ten temat ukaże, więc nie będę się tu szerzej na ten temat rozwodzić. Dodam tylko tyle: rok temu, kiedy program Śpiewający Wrocław został rozszerzony na kraj (na razie powstało w sumie ok. 400 chórów w szkołach i przedszkolach), w prasie ukazało się parę złośliwych komentarzy. Trzeba było rzecz wyśmiać, bo zainicjowali ją ludzie z PiS. Nie chcę tu mówić o polityce; chcę powiedzieć, że w tym momencie zadałam sobie smutne pytanie: czy tak źle już jest z naszym stosunkiem do muzyki, że śpiew wydaje się nam czymś politycznie podejrzanym? W normalnym kraju chyba jednak byłoby to nie do pomyślenia. Może nie zawsze, w przeciwieństwie do tego, co twierdził Arystoteles, muzyka łagodzi obyczaje (pamiętamy np. ślicznego blondyna z „Kabaretu”; to też temat na osobną rozmowę). Ale bardzo często.

P.S. Ściskam łapę Owczarkowi Podhalańskiemu, jeśli tu zajrzy – wszelkie pytania dozwolone! O muzyce góralskiej na pewno kiedyś będzie. A o piosenkach włóczykijowskich – zobaczymy 🙂