Urok porównywania
W dziale kultury „Polityki” – że troszkę odsłonię redakcyjną kuchnię – przysłowiowa już jest moja niechęć do wszelkich rankingów i Kolega Kierownik wciąż się ze mnie nabija, namawiając: Dorota, zrób ranking tenorów albo sopranów! Ludzie to lubią.
No i faktycznie jest w tym coś, że ludzie to lubią. Bo w ogóle lubią porównywać. I przy okazji porównywać się nawzajem (ja lubię to i tamto, dlatego mam lepszy gust niż X, który woli coś innego). To taka niewinna zabawa – póki oczywiście dotyczy spraw tak abstrakcyjnych.
Kilka lat temu, na przełomie wieków, „Polityka” opublikowała całą serię kulturalnych rankingów porównujących artystów stulecia i z tego, co wiem, rzecz faktycznie okazała się nader poczytna. Na szczęście jeszcze tu wtedy nie pracowałam i mogłam swobodnie się wyśmiewać np. z tego, że w niektórych dziedzinach zasięgano opinii czytelników, ale np. w plastyce – tylko krytyków, bo jeszcze by wyszło, że najlepszym malarzem XX w. był Wierusz-Kowalski, który osiągał w tym czasie szczególnie wysokie wyniki na aukcjach.
A tu moje ulubione blogowisko rąbnęło mi pod nieobecność niespodziewajkę: poszukiwanie siedmiu cudów muzyki. Siedem to taka ładna liczba. Ale to tak jak z siedmioma cudami świata – jest ich nieskończenie więcej, i dla każdego większym cudem będzie coś innego. Pocieszający dla mnie jest fakt, że chyba nikt z Szanownych Państwa w siódemce się nie zmieścił. Jest jeszcze nadzieja 😆
Pewien wspólny mianownik jednak widać – prawie wszyscy najwyższe wskazania dali na Bacha (no, może poza Jacobskym, który za niego by „nie umarł”). No, to już coś. Miłość fomy do twórcy „Kunst der Fuge” jest tak wielka, że najchętniej wziąłby katalog Schmiedera (BWV) i wykreśliłby zeń utwory, które NIE MUSZĄ znaleźć się na liście cudów (tu się zgodzę, że byłoby ich niewiele – Bach rzeczywiście był jednym z tych, którzy nigdy nie wydali z siebie ewidentnych kiksów), a w ogóle to wedle niego „Bóg zostawił stworzenie muzyki Bachowi, wcześniej były nieautoryzowane wprawki”. A co z Purcellem? z Schuetzem? z Monteverdim? z Guillaumem de Machaut? z Perotinusem? a nawet ze wspomnianą przez Hoko Hildegardą z Bingen? (przyznam, że śpiewało mi się ją z bardzo szczególną przyjemnością – z nieistniejącym już żeńskim zespołem wokalnym Studio 600)
Polifonia renesansowa, o którą poproszono tu do tablicy basię/a cappellę, to też osobny rozdział. Anglicy – nie tylko Byrd i Tallis, ale też np. Morley, Weelkes, a nade wszystko Dowland – same cuda. I weseli Francuzi – Janequina wymieniłabym jeszcze więcej (np. Śpiew ptaków), i bardziej seriozni Niemcy, i uduchowieni Niderlandczycy (chociaż di Lasso bywa zabawny), i śpiewni Włosi (niesamowity Gesualdo, fenomen sam w sobie), a wśród Polaków wzruszający Pękiel i ujmujący Zieleński (a w muzyce instrumentalnej Jarzębski).
No, ale lećmy dalej. Kto drugi w rankingu po Bachu? Jedni optują za Mozartem, inni – jak PAK – za Beethovenem. Można by powiedzieć, jak Torlin o Beatlesach i Rolling Stonesach oraz tatusiu i mamusi – porównywać ich jest doprawdy trudno. Ale Mozart rzeczy nieudanych ma niewiele – nie wszystkie młodzieńcze opery są równie atrakcyjne, a i ostatnia, „Łaskawość Tytusa” nie dorównuje sąsiadującym. Jednak nie ma tu aż takich dysproporcji jak u Beethovena. Doprawdy trudno uwierzyć, że ten sam facet napisał „Wielką fugę” i Mszę C-dur op. 86, Kwartet op. 135 i „Ciszę morską i szczęśliwą podróż”, Wariacje na temat Diabellego i „Zwycięstwo Wellingtona w bitwie pod Vittorią”. A i tak lubiana przez PAK-a Fantazja to też przecież dwie funkcje na krzyż… Jeżeli foma twierdzi, że Beethoven kończy utwór niemal od samego początku, to nie można się z tym zgodzić w stosunku do bardzo wielu utworów, ale co do niektórych niestety tak. Weźmy finał V Symfonii, który w ogóle mi w nastroju przypomina marsze pierwszomajowe, jeśli ktoś taką formę muzyczną pamięta 😉 . To postać kliniczna tego zjawiska!
Padały tu jeszcze bardzo różne nazwiska – od Haendla i Vivaldiego poprzez Verdiego, Mahlera, Czajkowskiego, Debussy’ego i Ravela po nawet Pendereckiego i Strawińskiego (PAK). Cóż, długo by komentować te wybory… Zwłaszcza jeśli ktoś, jak ja, miewa do XIX wieku stosunek ambiwalentny, a do XX – szczególnie emocjonalny. To już detale. Myślę, że o swoich muzycznych miłościach będę miała jeszcze wiele okazji opowiadać…
Na koniec powiem, że szczególnie mnie ujął moment Waszej zabawy, kiedy zaczęliście porównywać cuda muzyki z cudami świata. I tu mogę zgodzić się z Jacobskym, dla którego „Bolero” Ravela jest piramidą (Ravela w ogóle kocham i uważam, że on jest także jednym z bezkiksowców, ale „Baleron” zwyczajnie mi się osłuchał); co do wiszących ogrodów, widziałabym niemałą konkurencję. A „Pasja Mateuszowa” jako Zeus? Hmmm… ciekawe, co Bach by na to powiedział 😆
Komentarze
Pani Doroto,
prosze sobie wyobrazic, ze jako chor spiewalismy Śpiew ptaków Janequina, i to dwa razy: raz na koncercie, a drugi raz w pankanadyjskim koncercie chorow amatorskich pod auspicjami publicznego radia (Radio-Canada). Pracy przy tym bylo co nie miara. Spiew ptakow to niezle cwiczenie na dykcje, zwlaszcza ze nalezy spiewac starofrancuskim, a wiec ptak to nie „uaso” tylko „uejsou”, itp. Dodatkowo, utwor spiewa sie a cappella, i poniewaz kazdy glos choru nasladuje inny odglos ptasi, w dodatku z opoznieniem w stosunku do innych glosow, wykonanie Spiewu ptakow to karkolomne zadanie, szczegolnie dla choru amatorskiego.
Nie mniej wykonalismy ten utwor bez wpadki.
mpeg3 z nagrania na zyczenie.
Pozdrowienia,
Jacobsky
Dorota Szwarcman pisze: „Siedem to taka ładna liczba.”
Jej ładność wynika z możliwości ludzkiego umysłu, który jednocześnie może ogarnąć 7 (plus minus 2) rzeczy, pojęć, przedmiotów itp.
Hi hi, dwie funkcje na krzyż… 😆
Bolero bardziej niż piramidę przypomina mi sałatkę jarzynową…
Na wiszące ogrody proponowałbym coś z Weberna…
TesTeq:
O tym wiadomo od niedawna, a siódemka jest magiczna niemal od zawsze, (a obejmując te siedem pojeć, nie mamy miejsca by to sobie uswiadomić, gdyż byłoby to juz pojęcie ósme… 😀 ) więc nie sądzę, by to był powód – zwłaszcza ze to + – 2 dałoby się pewnie zauważyć jako zróżnicowanie kulturowe 🙂 . Zdaje się że Umberto Eco tłumaczył to w „Wahadle…” przez liczbe otworów w ludzkiej głowie czy coś w tym rodzaju – taka „fizjologiczna’ przyczyna by bardziej do mnie przemawiała. Ale może być i tak, że zdecydował przypadek: komuś się coś pomyślało, a potem idea się rozprzestrzeniła – nie wiem, czy ktoś robił historyczno-kulturowe badania na temat siódemki 🙂
Dzień dobry bardzo!
Dopiero odkryłam (ukazało się to podczas mojej nieobecności) „listę muzycznych lektur” Chłopeckiego w „Świątecznej”: http://www.gazetawyborcza.pl/1,76498,4313045.html
Co Wy na to? Niezły przechył z tym XX w., ale akurat ja go trochę rozumiem. Tylko oczywiście wiele moich wyborów byłoby zupełnie innych, także w dziedzinie muzyk dawniejszych.
Jacobsky: ja też śpiewałam „Le chant des oiseaux” i „La bataille de Marignan”, więc wiem, jaka to rozkoszna gimnastyka 😀 Nagranko chętnie! Ja chyba gdzieś na jakiejś starej kasecie mam naszą „Bitwę”, musze wygrzebać…
Hoko: Bolero jako sałatka jarzynowa – a to dlaczego? Już prędzej zgodzę się na marsz wielbłądów przez pustynię, jak to wcześniej sugerował Jacobsky… Faktycznie kiwanie głowami i chód pełen celebry 🙂 Co do siódemki, w necie można znaleźć rozmaite teorie na ten temat, jedna lepsza od drugiej 😀 , a ta z otworami w głowie też ma dla mnie pewien urok…
Chcialbym wziac pod obrone Beethovena.Opinia,ze final V Symfonii brzmi jak marsz 1-majowy jest niezreczna.Jest to ocena z perspektywy sluchacza XXI wieku.Osobiscie staram sie zawsze sluchac dziel muzyki klasycznej i dawnej majac na uwadze owczesny kontekst historyczny i spoleczny.Bez tej swiadomosci mozna przeciez latwo usmiac sie np.sluchajac arii barokowych,a w muzyce religijnej z roznych okresow slyszec jedynie dewocyjne zawodzenia.
Wiadomo,ze muzyka Beethovena,szczegolnie symfoniczna jest wypelniona ideami Rewolucji Francuskiej i jest w niej sporo nawet bezposrednich zapozyczen(np.poczatek V-tej od Cherubiniego) od kompozytorow francuskich,ktorzy swoja tworczoscia wspierali rewolucje.W przeciwienstwie do tworczosci Wielkiego Klasyka ich dziela ulegly w zasadzie zapomnieniu.W V symfonii Beethoven przez walke do zwyciestwa(przez noc do swiatla) przedziera sie przez 4 czesci,gdzie na koncu finalu mozemy prawie z nim zaspiewac „La liberte”.Dla ludzi,ktorzy wtedy zyli, V Symfonia stanowila wrecz credo zyciowe i byla nadzieja na lepszy swiat,gdyz Napoleon tych pokladanych w nim nadziei nie spelnil.
Jesli chodzi o porownanie muzyki Beethovena i Mozarta to przy calej genialnosci Mozarta trzeba powiedziec,ze Mozart zawsze tworzyl na zadany temat i forme i m.in. dlatego bylo mniejsze ryzyko,ze cos sie nie uda.
Beethoven mial swiadomosc,ze musi isc do przodu i dlatego bardzo czesto eksperymentowal.Mial za plecami Haydna i Mozarta.Musial zdawac sobie sprawe jakie to bylo wyzwanie.Eksperymenty nie zawsze musza konczyc sie sukcesem i tworczosc nawet takiego geniusza jak Beethoven jest na to dowodem.
Pani Doroto: najpierw marchewka, potem pietruszka, następnie groszek, potem kapusta, dalej jabłuszko, por i cebula, i jeszcze czosnek, za każdym razem troszkę pomieszać… i kopczyk rośnie 😀
Popołudniowe lenistwo i koncert skrzypcowy op.64 Mendekssohna w wykonaniu Anne Akiko Meyers.
Za godzinę do pracy bo trzeba skończyć przed przeprowadzką parę obrazów.
To może powinniśmy teraz głośno grać ….. V Symfonie ….. 🙂
Kultura wysoka – tworzona przez osobników o wzroście powyżej 185 cm.
Kultura niska – wszystko, co cenią osobnicy godni pogardy.
Kultura średnia – coś, co ma ambicję istnieć, ale go nie ma.
Muzyka – zespół dźwięków zorganizowanych w armię.
Muzyka klasyczna –
Muzyka antyczna, średnowieczna, renesansowa, barokowa, romantyczna –źródło utrzymania krytyki muzycznej
Muzyka nowoczesna – dźwięki skierowane w samo serce krytyki muzycznej.
Muzyka poważna – dźwięki na święta państwowe i inne uroczystości.
Muzyka popularna – burdel, z którego korzystają wszyscy, ale tylko krytycy muzyczni domagają się faktury VAT.
Muzyka ludowa – dźwieki miejscowości rolniczych i pastewnych.
Muzyka pogrzebowa – Cisza.
Muzyka profesjonalna – dochód brutto minus podatki.
Muzyka wokalna – dźwięki wysyłane otworem gębowym
Muzyka instrumentalna – dźwięki wydawane z otwartym otworem gębowym, acz bez jego użycia.
Muzyka wokalno-instrumentalna – szał ciał i uprzeży
Muzyka solowa – samotność w tłumie
Muzyka kameralna – ilu grających, tylu słuchaczy
Muzyka koncertowa – dźwięki biletowane
Muzyka orkiestrowa – dźwięki towarzyszące tonącym na Titanicu
Muzyka chóralna –dźwięki towarzyszące zbiorowej prezentacji plomb i ubytków.
Muzyka obrzędowa – dźwięki znane nie wiadomo skąd.
Muzyka taneczna – dźwięki służące zawracaniu głowy nogami.
Muzyka baletowa – dźwięki z popisami gimnastycznymi.
Muzyka rozrywkowa – patrz muzyka popularna, tylko nawet bez paragonów.
Muzyka operowa – dźwięki w bogatej oprawie scenicznej.
Muzyka filmowa – Ennio Moricone, John Williams, Zbigniew Preisner i Jan A.P. Kaczmarek w celuloidzie
Muzyka współczesna – dźwięki, z których śmiać się będziemy później.
Pstryk – dźwięk kończący mój wpis.
Pani Doroto,
oto linki:
spiew ptakow:
http://www.4shared.com/file/20940677/14f80dd6/11_Le_chant_des_Oyseaux_-_Jannequin.html
Sanctus (Agnestig):
http://www.4shared.com/file/20940612/32c85edf/10_Sanctus_-_Agnestig.html
Mozecie sobie porownywac Bolero nawe do bigosu, kaszanki czy konserwy turystycznej. Be my guest !
So what ?
Quebecki odpowiednik „Polityki”, dwutygodnik L’actualité publikuje w tym roku, z uporem godnym lepszej sprawy listy 30-tu naj… czegos. Dlaczego 30 ? No bo L’actualité obchodzi 30 lat istnienia. Moze wiec, w przypadku „Polityki” trzeba zrobic ranking 50-ciu ?
Piecdziesieciu tenorow, sopranow (w tej kategorii pewnie i tak wygraliby telewizyjni Soprano z Gandilfinim w roli glownej), kompozytorow, dyrygentow, skrzypkow, pianistow, wiolonczelistow, harfistow, grajacych na kotlach, obslugujacych trojkat itp.
„50” to liczba na tyle pojemna, ze z pewnoscia zmiescila by sie tam zdecydowana wiekszosc liczacych sie (i tu wpisac kategorie).
Nawet Bach 🙂
Aby porównania utworów a zwłaszcza wykonawstwa muzyki ‚ambitnej’ miały jakikolwiek sens (i urok) należy pójść w ostentacyjny i bezwstydny subiektywizm 😉
Madrygały renesansowe? – proszę bardzo. Pierwsze miejsce ‚Come again sweet love’ Dowlanda (bo tak pięknie i skutecznie się do wtóru tej perełeczki zakochali bliscy znajomi). Dalej ‚Mon coeur se recommend a vous’ (bo super niosło po zalewie w Kryspinowie gdyśmy to śpiewali cichutko podczas którychś-tam moich urodzin); ‚Rondo’ Ravela (ach ten tryumf na konkursie w Wiedniu!… i potem bankiet na Grinzingu). No dobrze, dobrze – Ravel nie jest z renesansu… ale renesansowy – już tak 🙂
Podobnie z sopranami: Elisabeth Schwarzkopf (bo potrafiła jak gdyby nigdy nic ‚stanąć na nagraniu pomiędzy niepewnymi intonacyjnie sopranami’ by im pomóc… a jak wiadomo, wraz z powtórkami nagrania zmęczone soprany będą coraz to bardziej niepewne intonacyjnie – zatem było to dzieło miłosierdzia porównywalne z obdarowaniem ludzkości tem i owem nagraniem solowem). Leontyna Price (bo coś tam). Beverly Sills (bo jeszcze coś innego).
Można w ten sposób sprokurować skrajnie interesujący (i dosmaczony) tekst! 😆
@ Definition Zeen
😆 !
Zerknałem na Chłopeckiego. Lista ciekawa, choć wielką wadę stanowi łączenie każdego autora z pojedynczym dziełem. Dlaczego Part z Tabula rasa, a nie Pasją Janową, na przykład? Albo Haydn nie z którymś z kwartetów?
Zresztą tylu dzieł jeszcze nie znam…
A za Szalonka Chłopecki ma u mnie ‚plusa’ 🙂 Miałem przyjemność słuchać na żywo w wykonaniu Kwartetu Śląskiego. I jest to przeżycie, którego płyta nie odda.
Co do finału w V Beethovena — jest trochę nieznośny. Tak na granicy tego co się da zaakceptować. Ale o V-tej tak pięknie opowiadał Harnoncourt…
Co do samych rankingów — stanowić one mogą niezła zabawę. I jeśli nie doszukuje się w nich czegoś więcej, to są jak najbardziej na miejscu.
Co zaś się tyczy nacisków redakcji — śledzę w tle Gramophone, a tam ostatnio pojawił się artykuł o młodych sopranistkach. Zresztą dużo o młodych artystach, wschodzących gwiazdach itp. To bardzo bezpieczny temat — efektowny i nie wymagający tworzenia rankingów. Że tak nieśmiało zasugeruję, bo przecież nie ja tu jestem ‚Redaktorem’…
(Nawiasem mówiąc w Gramophone kogoś namówiono by zrobił coś w rodzaju rankingu najdziwaczniejszych śmierci kompozytorów… brrr… mam nadzieję, że Polityka na to nie wpadnie.)
No to pora na rewizytę Pani Doroto. Pani już w pracy a jeszcze na wsi. Ale i tu można posłuchać czegoś więcej niż krzyku żurawi (pełno ich tuż za płotem) czy skrzeku sójek (mam kilka we własnym lesie). Czytając zaległości blogowe słucham na pełny regulator (sąsiadów nie ma, pracują w Warszawie) jak Cecilia Bartoli fascunuje się Salierim. A nam usiłował Forman wmówić, że to truciciel i – co gorsza – świata to stawiam na Słupy Heraklesa!
Widzę, Panie Piotrze, że ta płyta jest Pana ulubioną 😀
Zmarł Bergman 🙁
Ileż u niego było muzyki. Zwłaszcza Bach (powtarzająca się sarabanda, tak ważna w ostatnim filmie — „Sarabandzie”) i Mozart („Czarodziejski flet”, zresztą także jako wątek chyba w „Godzinie wilka’)…
O tak… A pamiętacie szwedzkie hopsasa z „Fanny i Aleksandra”? (to zresztą mój ulubiony jego film)
A „Jesienna sonata” o pianistce? I jak matka próbowała uczyć córkę sonaty Mozarta (o ile pamiętam, była to wolna część Sonaty F-dur KV 332), i co to mówiło i o jednej, i o drugiej…
I bez muzyki te filmy płynęły jak muzyka, nie zawsze kojąca, czasem pełna cierpienia… np. „Persona” czy, drazniące zresztą, „Szepty i krzyki” czy „Twarzą w twarz”. Cisza tam była brutalną muzyką, jesli tak można powiedzieć…
Z „Jesiennej sonaty” pamiętam dyskusję o Chopinie. (W „Sarabandzie” znowu mamy muzyczną rodzinę, choć tym razem wiolonczelę i organy.)
A „Szepty i krzyki” drażniły mnie strasznie. Aż przyszedł koniec. I wtedy się zachwyciłem.
Faktycznie, zapomniałam o preludium Chopina w „Sonacie”…
mt7 zdrówka życzę …. 🙂 … brakuje tu Twoich miłych słów … 🙂
Bo ja dopiero odzyskałam głowę i jeszcze niepewnie się czuję, słabiutki jestem misio.
Widziałam, że Pani Dorotecka 🙂 o rankingach pisze, ale nie mogłam ogarnąć sprawy schorowaną głową.
Poczytam sobie pomału, to się trochę pomądrzę.
Też się obśmiałam (delikatnie, oj delikatnie) z wpisu Definition Zeena. Ciekawe, ile czekał.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie. 🙂
Czekał (zeen) oczywiście do 8.30, kiedy ja siadam do komputra 😆
Cieszę się, że EmTeSiódemecka już odzyskuje główkę. Zdrowia! I oczywiście Helenie (jeśli tu wpadnie) też. I w ogóle wszystkim 😀
Pani Dorota napisała o filmach Bergmana:
Cisza tam była brutalną muzyką.
To prawda, często też bardzo ascetyczna scenografia i fabuła.
Wiele filmów po latach lepiej przyjmowałam, niż kiedy byłam młodą osobą. Niektóre do dziś trudno mi oglądać.
Stworzył ciekawe, autorskie dzieła.
Mam nadzieję, że znalazł teraz ukojenie.
Oświadczam, że szanowna Gospodyni nie mieści się w kategorii użytej w definicji muzyki popularnej, tj. krytyków muzycznych opisanych wpisem definition zeen.
Od wpomnianych krytyków różni Ją wszystko, a najbardziej inteligencja i poczucie humoru.
Hmmm… 😆
Że o takcie i kulturze odobistej nie wspomnę.
Tak się zastanawiam, o co w tych zeenowych wypowiedziach chodzi… już wiem! On bada, kiedy ja chodzę spać 😆
Dobranoc.
Dzień dobry.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,4352678.html
Zeenie:
wcześniej były dość głośne akcje na stacjach metra, które podobno skutecznie zmniejszały przestępczość. Bo młodociani przestępcy unikali takiej muzyki…
Nawiasem mówiąc sam kiedyś na to wpadłem, żeby goszcząc osoby nielubiane, dyskretnie odtwarzać jakąś ‚trudną’ muzykę, którą ja znoszę bez problemów, a oni nie.
W sumie posmysł znany z lotnisk i odstraszania ptaków 🙂
zeen, nie daje mi spać Twoja definicja muzyki wysokiej. Jak ktoś sam gra i ma 186 cm – sprawa prosta, jak grają bliżniacy w duecie – w sumie też. Ale jak jest wykonawców więcej? Bierzesz średnią wzrostu w orkiestrze i chórze? To jest w sumie myśl. W książeczce obok prowadzącego i solistów, informacja o ich wzroscie (każdego z osobna) i średniej dla całej trupy [a ile będzie trup? będzie tylko jeden trup]
PS. ale Ci zazdroszczę 8 godzin i 9 minut snu (ca. 5 minut odjąłem na wyłączenie i włączenie komputera)
Pani Doroto, dziękuje za tak obszerne cytaty, ale wyszedł ze mnie jakiś beton reakcyjny 🙂
@ Jacobsky, aż nie wierzę w Twoją łaskawośc dla Bacha. Miejsce w 50! Pewnie jedynie w kategorii dawnych organistów…
Dzień dobry!
Nie oni pierwsi. Już parę lat temu podobną metodę zastosowano w londyńskim metrze: http://www.npr.org/templates/story/story.php?storyId=4462618
Jak to mówią na blogu Owczarka, łajza minęli 😉
@foma:
Jakobsky zapewne miał na myśli 50 najbardziej znanych postaci portretowanych przez Hausmanna 😉
foma,
Bliźniaki w duecie to proste? Tylko wtedy, gdy jeden stoi na drugim.
Ledwie mieszczą się w tej kategorii.
Nie zauważyłeś, że dobre orkiestry mają wyższe stołki i buty na wyższych obcasach? Jak trochę brakuje to bierze się dyrygenta drągala, stawia dodatkowo na podwyższeniu i daje dłuższe batuty.
Bardzo mi przykro, że zakłóciłem Ci sen. Od godzin mojego snu po wyłączeniu komputera odlicz:
1,5 h – słuchanie muzyki (słuchawki)
0,5 h – walka z kociskiem o miejsce na tapczanie przed położeniem się
0,5 h – walka z kociskiem po położeniu się
1 h – walka kociska z fruwalcami
1 h – dogłębne przemyślenie pierwszego porannego wpisu i jego dokonanie
PAK,
Ptaki, powiadasz, klasyką odstraszają na lotniskach? A czy nie warto spróbować wprowadzić trochę klasyki w okolicach ulicy Wiejskiej i Krakowskiego Przedmieścia ?
Pozdrawiam
Zeenie:
No ptaki to nie klasyką, tylko głosami drapieżców. A ja się obawiam, że taka dzika zwierzyna nie skojarzy, że Bach napisał Kantatę Myśliwską.
Co do ulicy Wiejskiej i Krakowskiego Przedmieścia 7 to moja pełna zgoda. Tyle, że ja nie myślałem, że na tym blogu się dyskutuje o sposobach na skrócenie kadencji sejmu??? 🙂
Rozmawiamy o muzyce i że drapieżców można potraktować muzyką, która także odstraszającą funkcję pełnić może…
Do ptaszków nawiązując: przesłuchałam nagranie Jacobsky’ego. No, ostro te ptaszki wytresowane… Może trochę za bardzo maszerują jak na mój gust 😉
Znów żałoba filmowa. Umarł Antonioni. Jakby się umówili… 🙁
Come in Number 51. Your Time is Up – spiewali Pink Floyd w filmie „Zabriskie Point” (w Dolinie Smierci). I jeszcze dodawali: Ostroznie z ta siekiera Gienek (Careful with That Axe, Eugene) a Stonesi spiewali – You Got the Silver. To jeden z niewielu filmow Antonioniego z porzadnym soundtrackiem. Teraz i Michelangelo dolaczyl do orszaku Greatful Dead 🙁
foma:,
nie, w kategorii stroicieli organow 🙂
Tak, odszczedl Antonioni, w weekend Bergaman, Serrault…
Les monstres sacrés kina zdecycowali chyba robic fimy po drugiej stronie, skoro po naszej coraz trrudniej. Kto wie ? Moze Bach napisze muzyke do jednego z nowych filmow Bergmana ?
Smutne są te odejścia.
Z drugiej strony jest coś optymistycznego, gdy się widzi, że ci wielcy się zrealizowali. Że to życie nie poszło im na marne, ale i dla nas, zjadaczy chleba, coś zostaje; i oni odchodząc mogli mieć świadomość spełnienia.
Muzyka filmowa to dziś osobny gatunek. Mówimy póki co o wykorzystaniu w filmie muzyki istniejącej i tu reżyser wykazuje swój talent, dopasowując muzykę do obrazu lub czasem odwrotnie.
Pierwszym filmem, w którym zwróciłem uwagę na muzykę była 2001 Odyseja kosmiczna. Film robił piorunujące wrażenie między innymi dzięki świetnie dobranej muzyce, której autorami byli Richard Strauss (Niemiec) i Johann Strauss (Austriak), Aram Chaczaturian i Georgy Ligeti. Oczywiście „Tako rzecze Zaratustra” Richarda wybijało się na pierwszy plan ale i walczyk Johanna pięknie był wkomponowany. To przykład najwyższego poziomu sztuki filmowej, która wsparta talentami kompozytorów i reżysera daje niezapomniane przeżycia.
Mało takich filmów widziałem.
A! Zapomniałbym! Wierszyk W.H. Audena (tłum. St. Barańczaka), z dedykacją dla Jacobsky’ego, a jakże!
Johann Sebastian Bach
Znał na wylot musikalisches Fach;
Nic nie jest bardziej Kluge
Niż jego Kunst der Fuge.
Zeenie:
cały czas przy tej dyskusji chodzi mi po głowie Kubrick! Nie tylko Odyseja, ale także Lśnienie (Penderecki!).
PAK,
moze sie wydac, ze jestem ciety na Bacha, ale wcale tak nie jest. Ja po prostu nie jestem nim oczarowany. Slucham Bacha tak jak slucham innych kompozytorow, na ktorych przyjdzie mi ochota, zeby ich sluchac.
Jednak najczesciej „konsumuje”muzyke przez radio, ktore towarzyszy mi od rana, w pracy, w samochodzie, w domu. Kanadyjskie radio publiczne (http://www.radio-canada.ca/radio2/ i jego odpowiednik angielski (http://www.cbc.ca/radio2/) serwuje bardzo bogaty i urozmaicony program muzyczny, ktory mnie zadowala.
A za codzinne sluchanie muzyki za sprawa radia jako akompaniamentu do innych zajec jest jak polowanie: kazdego dnia nigdy nie wiesz, na co trafisz. I to jest fajne, to lubie. To taka muzyczna rosyjska ruletka, przy ktorej sluchanie plyt, o ktorych wiemy wszystko staje sie banalne. Plyty nie uciekna, a poniewaz i tak nie moge miec w domu wszystkiego, czego sluchanie sprawia mi przyjemnosc, tak wiec zdaja sie na raio oraz na ruletke.
Skoro juz o Kubricku: polaczenie muzyki klasycznej (moge zanucic, ale nie pamietam autora – dzielo dosc znane) z gwaltem oraz przemoca, jaka niesie ten film wywarlo na mnie piorunujace wrazenie. Ogladalem ten film… oniemialy.
Znam takich, którzy dzięki posłuchaniu Ligetiego w „Odysei kosmicznej” zainteresowali się muzyką współczesną…
Clockwork Orange….
W Polsce „Mechaniczna pomarańcza”…
I hymn Unii Europejskiej… 😉
Rzeczywiscie, zapomnialem wpisac tytul „Pomaranczy”, de mego poprzedniego wpisu o Kubricku…
No tak, dyć to Beethoven był oprawcą muzycznym…
A Lśnienia chyba nie widziałem, nie przepadam za horrorami, mogłem ominąć. Tam też Ligeti maczał palce….
Ponoc ostatni raz kiedy taka hekatomba spadla na swiat artystyczny (Bergamn, Antonioni, Serrault) to dzien smierci Edith Piaf i Jean Cocteau:
11 pazdziernik 1963.
Podobno Cocteau zmarł na zawał na wieść o śmierci Piaf…
Królem ilustracyjnej muzyki filmowej jest bez wątpienia Jerry Goldsmith.
Jeśli film rokował dobrze, to brało się pewniaka Goldsmith’a i z głowy.
Tę robotę też należy docenić. Za młodu uwielbiałem westerny, oglądałem chyba wszystkie. Muzyka była do siebie podobna, zdarzały się perełki jak w „Białym kanionie” czy innych, ale generalnie była z tego samego gara, w którym gotował Goldsmith. Dopiero Ennio Morricone troszkę pieprzu dosypał od siebie.
Z muzyki filmowej ostatnio od córki słuchałem muzyki z „Requem dla snu” – a filmu jeszczem nie widział, leży i czeka na czas sposobniejszy…
Przy „Requiem dla snu” bolały mnie nawet paznokcie. Brrrr…. Muzyki zupełnie z niego nie pamiętam
No toś mnie foma zachęcił do obejrzenia, nie ma co….
Nie słuchałam muzyki osobno, oglądałam film. Mnie też wszystko przy tym filmie bolało, nigdy nie zapomnę Ellen Burstyn. Genialnie zrobiony film, muzyka jest z nim jedną całością, gra ją Kronos Quartet i grywa ją też osobno, na koncertach.
Jak western, to Dimitri Tiomkin – „Rio Bravo”, „W samo poludnie” itd. Poza tym „Dziala na wrony”, „Obcy w pociagu”, „M jak Mord” (Hitchcock)
Jacobsky pisze:
kazdego dnia nigdy nie wiesz, na co trafisz. I to jest fajne, to lubie. To taka muzyczna rosyjska ruletka, przy ktorej sluchanie plyt, o ktorych wiemy wszystko staje sie banalne
Też słucham muzyki w taki sposób. Mam ponad dwa tysiące płyt i stoją na półkach w nieładzie. Żadnej systematyki. Słucham na chybił trafił , wyciągam dziesięć płyt i zawsze znajdę coś ulubionego. W sobotę i niedzielę nagrywam płyty z Concertzender jak leci i mam takie nagrania o jakich istnieniu nie wiedziałem . Ciągle coś nowego. W ostatnim roku prezentowane były wszystkie nagrania z muzyką filmową Jerrego Goldsmitha.
Jak western, to spaghetii, z Eastwoodem jako „Blondie” w .Ten dobry, ten brzydki, ten zly”. Muzyka Ennio Morricone z tego filmu to moim zdaniem jedna z najlepszych muzyk westernowych.
Moim zdaniem nie ma „krola ilustracyjnej muzyki filmowej”. Kazdy z kompozytorow pisze muzyke do filmow, w ktorych czuje sie najlepiej, i styl ich muzyki najlepiej odpowiada stylowi ilustrowanego filmu. Miedzy rezyserem a kompozytorem musi istniec chemia jak w malzenstwie, bo inaczej cale przedsiewziecie zawali sie. I chyba dlatego Preisner pisal dla Kieslowskiego, Morricone – dla Leone, a Williams – dla Spielberga.
Kazda z ilustracji inna, kazda na swoj sposob charakterytyczna, i kazda swietnie pozeniona z trescia i z atmosfera filmu. Ale zaden z nich nie jest krolem ilustracji muzycznej w kinie.
Polecam stronę radia Concertzender . Nadawane audycje można potem odsłuchać , podaję przykład: http://www.concertzender.nl/rodplayer.php?url=cz/cz/letsmovie/20070511-23.wma&pid=23581
program na dziś :http://www.concertzender.nl/programmagids.php?month=0&date=2007-07-31
http://www.concertzender.nl/programmagids.php?month=0&date=2007-07-31
Z innej beczki:
Kilka razy oglądałem w kinie „A hard day’s night” i „Help”. Z wypiekami na twarzy oglądałem i słuchałem – nie powiem ile lat temu, bo nikt nie uwierzy, później „Yellow Submarine”. To były filmy pokazujące Beatlesów. Dwa pierwsze w zasadzie nie miały fabuły – gapiliśmy się na swoich ulubieńców i słuchaliśmy z wytrzeszczem… Łódź podwodna miała już fabułę, ale wszystkie trzy powstały na kanwie piosenek Beatlesów, z tego co wiem, żadna nie powstała specjalnie dla filmu, obraz został dokręcony do piosenek. Wielkie kino to to nie było, chociaż ŻŁP trzeba oddać pewne nowatorstwo, ale emocje niezapomniane!!!
Późniejsze filmy (np. Wall) powielały już pomysły ŻŁP.
A jak powiem, że świetnie się oglądało filmy z Fredem Astaire’m to pomyslicie, że mi się pewnie bandaże porozwijały….
http://www.filmweb.pl/Jerry+Goldsmith+filmografia,Person,id=296
Jacobsky, czujesz ten styl i tą chemię?
:))
Zeen,
Wow ! Dzieki ! Imponujaca filmografia i sporo tytulow, ktore na trwale pozostana w pamieci. Nawet taki tytul jak „Prawo i Sprawiedliwosc (1991)”… 🙂
Natomiast nie zgodze sie co do tego, ze Thw Wall bylo powielaniem pomyslu ŻŁP. O ile film Beatlesow (o ile pamietam) 100% animacja, o tyle w The Wall zajmuje ona moze 10-15% czasu i pelni role drugoplanowa wobec akcji oraz gry aktorow na planie.
Oczywiscie: ŻŁP poprzedza The Wall czasowo i jest filmem w sumie pionierskim, ale The Wall poszlo wlasnym torem, tak stylistycznym jesli chodzi o animacje, jak i stylistycznym jesli chodzi o atmosfere filmu. A przeobrazenia przedmiotow w filmie rysunkowym to tez nie jest pomysl tworcow ŻŁP.
Zeen, moje dwa oddane-w dobre-rece koty (dzieci mojej kotki-przybledy) zostaly nazwane Ginger i Fred. Fred trafil we wloskie rece i zostal przemianowany na Rambo, choc Fred to bylo tez z sentymentu za Mastroiannim. Zyly dlugo i szczesliwie nie majac pojecia o Fellinim.
Jacobsky: przepraszam, że potraktowałem Cię przedmiotowo, ale chwilowo potrzebowałem „przeciwnika Bacha” 🙂 Nawiasem mówiąc Bach miewał poważnych przeciwników, jeden z nich nazywał go „boską maszyną do pisania”… (Co nawiązywało do ‚przewidywalności’ jego muzyki pojmowanej jako równy, pewny stuk, a że boski… no to już co innego.)
A metoda, którą stosujesz może być bardzo twórcza.
passpartout,
wyrzucam pojęcie o Fellinim – kto to był? Nie, nie mów.
Mam ochotę żyć długo i szczęśliwie…
Kiedy walczę o miejsce na łożu to mam kocura, kiedy przylezie i się łasi albo przytuli – to on kiciuś wtedy…..
Oto jedna z radiowych niespodzianek:
Titre: 1ER MOUVT: ALLEGRO
Album: DIAMOND MUSIC
Interprète(s): LONDON PHILARMONIC STRINGS, KARL JENKINS
Compositeurs: KARL JENKINS
Étiquette: SONY CLASSICAL, SK – 62276
Titre: SUMMER PASTORALE
Album: COSMIC MUSIC: THE ANGEL ISRAFEL
Interprète(s): ORCHESTRE DE CHAMBRE DE LAUSANNE
Compositeurs: ARTHUR HONEGGER
Étiquette: ANGEL, 66347
zenn
Dzięki za link . Nie zdawałem sobie sprawy ,że napisał muzykę do tylu filmów. Niesamowite!!!
Your welcome Misiu….
Twój link tyż fajny, skorzystam. Właśnie słucham i stukam…
:))
No to w moim muzycnym rankingu jest, Poni Dorotecko tak, ze na pierwsym miejscu som ptoki. Zreśtom jeden z Poni pierwsyk wpisów dowodzi, ze i Poni ik muzyke ceni. Na miejscu drugim – sium potoka koło mojej budy. Na miejscu trzecim – muzyka, jakom ryktuje wiater na instrumentak smrekowyk ponad mojom wsiom. I dopiero potem, cyli juz niestety poza podium, som te muzycki, ftóre wy, ludzie, skomponowaliście 🙂
Oj, rozumiem ten owcarkowy punkt widzenia (to jak z kolorem owcarkowym 😀 ). Ale zdaje się, że i góralsko muzyka, i Pon Szymanowski też są owcarkom podhalańskim bliskie… (nie mówiąc o country 😆 )