Co słychać u Rafała B.
Mało kto z młodych obiecujących artystów ma w Polsce szczęście trafić na bogatego wujka-sponsora, który mu od lat wiernie towarzyszy i wspomaga. Ale i ten wujek-sponsor miał dziki fart: jego pupil wygrał Konkurs Chopinowski. Tak więc korzyść w obie strony.
Wujek-sponsor wyłożył ostatnio pieniążki na uroczysty koncert w Filharmonii w Wilnie z okazji polskiego święta narodowego – był to właśnie recital chopinowski Rafała Blechacza. No i stało się to, co zwykle dzieje się na takich oficjałkach: różne zaproszone figury nie poprzychodziły, w związku z czym widać było puste miejsca na parterze (siedziałam na balkonie), a wielu chętnych odeszło sprzed kasy z kwitkiem. Trochę ich weszło, w tym młodzi ludzie bardzo zaangażowani i przeżywający, trochę fachowców (widziałam panią śledzącą pilnie nuty Preludiów); często w przerwie i po koncercie słyszało się język polski. Kiedy ludzie (niestety tylko zaproszeni goście) wychodzili po pokoncertowym bankiecie, każdy otrzymał torbę, w której znalazł się album poświęcony Rafałowi, drugi poświęcony drodze życiowej Chopina (po angielsku), pięknie wydany, z dołączoną również płytą Rafała, oraz komplet jego nagrań konkursowych, zgromadzonych na trzech płytach. Promocja niesamowita. Chciałoby się więcej takich przypadków…
A Rafał? Zagrał komplet Preludiów op. 28, 3 Mazurki op. 50 i Sonatę h-moll. Przyjęty z entuzjazmem, zagrał jeszcze dwa bisy: Iskierki Maurycego Moszkowskiego – wirtuozowski fajerwerk z repertuaru Horowitza – i melancholijny Walc cis-moll. Widać, że czuje się teraz o wiele swobodniej; jeden z Mazurków zagrał tak, że – jak mu powiedziałam – pewnie na konkursie by się to nie podobało. „Wiem, nareszcie mogę sobie poeksperymentować” – odpowiedział i puścił oko 😀
No, na niemało może sobie teraz chłopak pozwolić. Deutsche Grammophon bardzo zadowolone z płyty, już są projekty trzech kolejnych (sonaty klasyczne, potem koncerty fortepianowe Chopina, potem impresjonizm). W sierpniu debiut na festiwalu w Salzburgu. A teraz wciąż koncerty w Europie; niedawno w Amsterdamie miał standing ovation już po pierwszej części (nie chopinowskiej!), co rzadko się zdarza. Różne są jeszcze plany, na razie nie ma co zdradzać wszystkich, ale już to brzmi imponująco.
Aha – do f.v., jeśli to czyta: prezesa Kownackiego nie było. Może już się szykuje do odlotu? 😉
Zapraszam też do zdjęć: http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/Wilno Mało było czasu na zwiedzanie, tylko parę godzinek pod wieczór (stąd tyle zdjęć by night, nie wszystkie niestety wyraźne) i mała przebieżka rano. A dzień niestety krótki…
I oczywiście nieustające zdrowie Torlina! 😀
Komentarze
Dzięki za zdjęcia osobiste, a nie jakaś tam oficjałka PAP.
Przypomniało mi się, jak w 1985 roku przyjechał do Kingston Krystian Zimerman i dał koncert w Grand Hall Queens University. Popłakałam się wtedy przeokropnie, nie znam się na muzyce na tyle, żeby odróżnić świetne od mniej perfekcyjnego wykonania. Grał Chopina i chyba coś Czajkowskiego na koniec, ale nie piano concerto nr.1
Nie jestem w stanie ocenic jego wirtuozerii, ale publiczność zmusiła go do wielu bisów, a on z ochotą grał, to było tak długo, jak cały koncert. Aż się zmęczył, biedak 🙁
Ale miał czas żeby pogadać, szczególnie z rodakami.
Był też u nas Piotr Paleczny. Nie zachwycił mnie. Nie wiem dlaczego, mimo na pewno świetnej gry, był jakiś taki „drewniany”. Zimerman nie patrzył publice w oczy, bo wiadomo, jak na scenie fortepian stoi. Ale jakoś tak zrobił, że ten kontakt nawiązał. Paleczny nie. Nawet nikt nie palił się do proszenia o bisy, było ich ze trzy, zwyczajowo.
I u mnie jeszcze – Torlina zdrowie! Jeszcze parę godzin czwartku 15-go u mnie 🙂
Nagrywanie płyt dla firmy,dla której nagrywają Argerich i Zimerman,jest zapewne nobilitujące. Tylko ilu ludzi słucha płyt z taką muzyką ? Podobno płyty z muzyką poważną stanowią obecnie kilka procent ogółu sprzedawanych płyt. Wynikałoby z tego,że melomani są marginesem współczesnych społeczeństw zachodnich. Co należałoby zrobić,by zmniejszyć odsetek osób,reagujących alergicznie na termin „muzyka poważna” ? Może jakiś efekt przyniosłoby wyposażenie szkół w przyzwoitej jakości sprzęt audio i płyty oraz wprowadzenie obowiązkowych godzin słuchania muzyki poważnej w szkołach. Takie zajęcia służyłyby oswajaniu dzieci z,egzotycznym dla nich,światem dźwięków.
Nie byłam nigdy w Wilnie, jakoś tak. Chyba mnie odrzucają te sentymenty: „Wilno nasze, to nasze, tamto nasze”.
Ale poproszę o więcej, jeżeli można.
Przenoszę się do Alicji z toastem za Torlina, bo dopiero tu wpadłam.
Twoje zdrowie Torlinie! Cieszę się, że miałam okazję Cię poznać, chociaż tylko wirtualnie. Ma to zresztą swoje zalety.
Najlepszego! 🙂
oswajać tzreba, na pewno, ale jak? obowiązkowe słuchanie mogłoby dac odwrotny efekt. dzieci nei lubią jak się je do czegokolwiek zmusza. lepiej, żeby same chciały sie oswoić z muzyką.
stawiałabym po prostu na edukację muzyczną i ogólnokulturalno-rowojowe zajecia, zachecające dzieci do dalszych poszukiwań.
kółka zainteresowań są lepsze, niż obowiazkowe zajęcia
Serdeczne dzięki za te informacje.Interesuję się bardzo karierą naszego wspaniałego pianisty i miło,że znalazła się recenzja z jego występu w Wilnie.Byłam w Concertgebouw w Amsterdamie,Rafał już cieszy się tam dużą popularnością.Sala liczy 1975 miejsc a dostawionio jeszcze rzędy krzeseł na scenie, tak że słuchało go ponad 2000 osób.Wielu już biło brawa na stojąco po wykonaniu sonaty Haydna.Na korytarzu zaczepiali mnie Holendrzy mówiąc Rafał jest super!!! Ujął wszystkich nie tylko cudowną grą ale i swoją czarującą osobowością.Brawo!!!
(to było do f.v)
To ja jeszcze kamyczek – ja na koncert pobiegnę na piechotę, jak inaczej sie nie da (tak leciałam na Zimermana sto lat temu).
Płyty, dyski – nie to samo, co zapewne Gospodyni potwierdzi. Nie jestem wielką melomanką, ale „coś mi się robi w środku”, jak jestem na koncercie na żywo.
Czy to „muzyka poważna”, czy mniej poważny jazz, czy rock, blues (zwłaszcza!) – nie ma to, jak koncert na żywo. Być może jest to tylko moje odczucie, ale *tak mam*
I zdrowie Torlina, ciagle jeszcze mamy z Jerzorem sangiovese 🙂
Lokis. Pamiętam, świetny film z Józefem Duriaszem i Edmundem Fettingem, między innymi. Mroczny klimat. Dobrze pamiętam treść, chociaż tyle już lat. 🙂
Ciekawe, co się dzieje z Panem Duriaszem, kiedyś mieszkał na moim osiedlu. Od bardzo dawna go nie widziałam.
Myślę, że był świetnym aktorem, chociaż zawsze jakby trochę zdystansowanym do postaci, którą grał. Dla mnie przez to jakoś pełniejsze były jego role.
A to tak na marginesie.
Cieszę, że Pan Blechacz się rozwija. 🙂
Nieporozumienie. Obowiązkowa byłaby obecność na takich lekcjach. Nie byłoby obowiązku wsłuchiwania się w muzykę,dzieci mogłyby czytać,odrabiać lekcje itp.
Masz rację Alicjo, muzyka, śpiew, taniec na żywo to jest zupełnie co innego. Już to kiedyś pisałam, temperatura, zapachy, aura, tego się da zapisać w żadnej formie.
nie da, nie da
f.v.
Zebyś Ty wiedział, jak była wyposażona moja klasa (liceum) w sprzęt audio! Mieliśmy po prostu 2 godziny w tygodniu tak zwanej muzyki, pan nas nie gnębił bo nie miał czym, sprzętu nie było żadnego. Coś tam poopowiadał, nawet pośpiewaliśmy czasem, udawając chór. Obecność na lekcjach była obowiązkowa, bo zapisywało się do klasy albo muzycznej, albo plastycznej. Zaznaczam, że to były lata 69/73 ubiegłego wieku. I owszem, niektórzy grali w karty na lekcjach 🙂
Nikogo nie można zmusić, nie powinno się zmuszać do niczego, ale warto dać okazję się otrzeć o to *cuś*.
A nuż się spodoba. Rolą szkoły jest właśnie to.
f.v.,
plyty to nie jest jedyne medium, za pomoca ktorego mozna obcowac z muzyka powazna. Ci, ktorzy pragna kontaktu z muzyka powazna zawsze do niej dotra, bez koniecznosci kupowania plyt, a wiec procenty udzialu muzyki powaznej w rynku plytowym nie sa dokladnym wyznacznikiem zasiegu, jaki ma klasyka. Mam sporo kontaktu z muzyka powazna za pomoca radia, ktore za mnie „kupuje” plyty w tym sensie, ze pomaga dokonac wyboru poprzez fakt, ze to ono prezentuje mi muzyke, ktora mogla by mnie zaciekawic na tyle, zeby kupic plyte.
Wbrew temu, co piszesz, nie jest tak zle z popularnoscia muzyki powaznej, nawet jesli jej zasieg nie prezklada sie bezposrednio na poziom sprzedazy plyt.
… czy nie da się mówić o muzyce poważnej bez wielkiej powagi?! 🙂
@Jacobsky :
Na pewno nie jest zle z muzyką poważną, nie jest to wielka publika, ale WIERNA publika. I to oni kupują płyty, i będą. Wbrew pozorom, jest dużo ludzi, którzy lubią sobie od czasu do czasu posłuchać… niekoniecznie wielkich melomanów muzyki klasycznej, ale czasami tak ich zbiera 🙂
Alicja,
wlasnie do takich naleze. I dlatego nie kupuje czesto plyt, ale za to czesto slucham muzyki powznej. Dzis jest to naprawde mozliwe i wcale nie takie trudne.
A może, zamiast w takich przypadkach zastanawiać się nad wielkimi (lub mniejszymi) liczbami słuchaczy muzyki ambitnej czy nabywców płyt (co mi zawsze troszkę trąci dziedzictwem homo sovieticusa: jednostka zerem, policzmy się, ilu nas jest, czy to już armia… 😉 ) – lepiej w indywidualistycznym duchu cywilizacji zachodniej opowiadać! ‚pojedyncze’ historie konkretnych ludzi, ich dochodzenia do rozumienia muzyki, ew. przeszkód w tym względzie, przewodników, którzy ich zainspirowali, okresów szybszego i wolniejszego rozwoju, ewolucji gustów…
(już tam marketingowcy policzą co trzeba… ale oni dobrze wiedzą, że Polska to nie Austria… a i tu i tam wszystko płynie) 😉
Co do nieletnich – realizm pedagogiczny każe, niestety, być za rodzicielską i nauczycielską konsekwencją (co doskonale wie każdy, kto zainwestował w instrument a latorośli przestało się podobać granie…) – po prostu nawet ukształtowane osoby miewają słomiany zapał, co dopiero dzieciaki. Zupełnie inna sprawa to style i sposoby podejmowania decyzji, motywowania, ‚przymuszania’ (nakłaniania), wycofywania się z otwartym przyznaniem do porażki w dziecięcych ocenach własnych możliwości…
…A szkoła jest takim miejscem, gdzie wiele rzeczy robi się obowiązkowo – w pracy ne będzie lepiej, więc warto zawczasu potrenować 😉 Słuchanie nagrań to jeszcze nie najgorsze wyobrażalne tortury 🙂
Jacobsky:
Ja bym płyt nie lekceważył. Z dwóch powodów.
Po pierwsze oddają one w jakiś sposób procent zainteresowania muzyką, nawet jeśli koncerty klasyki są względnie bardziej rozpowszechnione.
Po drugie dostępność płyt jest jednak większa niż dostępność koncertów. Sam nie wiem, czy byłbym dzisiaj ‚melomanem, gdyby nie barock&roll 😉 A wykonań HIPowych na koncertach na żywo nie miałbym niemal okazji poznać, bo to na Śląsku wielka rzadkość. Na prawdę, nie każdy mieszka w duzym mieście, gdzie może się wybrać na koncert, czy do opery.
Nie zgodziłbym też, że każdy koncert jest lepszy od płyty. Owszem, muzyka na żywo potrafi mieć inną atmosferę, ale kiepscy wykonawcy na koncercie wcale nie są lepsi, niż dobrzy wykonawcy na płycie. W dodatku płyta daje ten luksus, że się samemu wybiera kiedy się jej słucha. Jeśli jakiś utwór mógłbym poznać na jednym koncerie w ciągu pięciu sezonów i akurat trafi to jakiś atak grypy, czy przeziębinie, to jakie będę miał szanse by go poznać? Z lubianego przeze mnie Mahlera miałem okazję poznać lokalnie (w ciągu kilku ostatnich sezonów) 1, 3, 4, 5 i 6 (tylko teoretycznie, bo tego dnia nie mogłem być na koncercie) Symfonię, na 8 wybrałem się do Warszawy. Co z pozostałymi? Co z „Das Lied von der Erde”? Poznałem je dzięki płytom.
PS.
A Blechacza słuchałem z płyty (gdy ostatnio grał w Katowicach to miałem nogę w gipsie). I bardzo mi się podobał, choć Chopin to niezupełnie jest mój ulubieniec.
Zgadzam się z PAKiem, że plyt nie należy lekceważyć. Gdy bylam dzieckiem, Babcia często zabierala mnie do kościola Dominikanów, bylo to w Krakowie. Slyszalam tam czasami, na wieczornych nabożeństwach, śpiew Gregoriański. Nie macie pojęcia, Blogowicze kochani, jak ja to wtedy przeżywalam. Będąc już dorosla, nie mieszkając już w Krakowie, caly czas marzylam, aby móc to uslyszeć. No i kiedyś, będąc w księgarni muzycznej, zapytalam o plytę z pieśniami gregoriańskimi. Na chybil trafil wybralam i w domu dopiero, wkladając plytę do odtwarzacza, przyjrzalam się , co kupilam. Okazalo się, że bylo to w wykonaniu Dominikanów krakowskich. Oczywiście, to nie to samo, co sluchanie u nich, ale wrażenie dla mnie przeogromne, czulam nawet taki sam dreszcz, jak wtedy przed laty, moja dusza tak samo szybowala pod niebiosa. I jest to nadal jedna z moich ulubionych plyt. Dodam przy tym, że do przesadnie pobożnych nie należę.
Dzień dobry!
mt7, więcej zdjęć niestety nie będzie, bo nie było kiedy ich robić, a i nie wszystkie się udały 🙁 Byłam w Wilnie pierwszy raz, dla mnie jest ono ważne, ale z całkiem osobistego powodu: tu poznali się moi rodzice. Gdyby więc tego miasta nie było, kto wie, czy pojawiłabym się na tym świecie, bo niezbyt łatwo byłoby im się spotkać, jako że pochodzili z bardzo różnych stron i warstw społecznych.
Widzę, że nawiązuje nam się dyskusja na temat: co ważniejsze, koncert na żywo czy płyty. Są argumenty za jednym i za drugim, każda z form słuchania muzyki ma swoje zalety i wady – to jasne. A pytanie zadane przez f.v. przypomniało mi inne pytanie, które zadał mi foma na naszym spotkaniu w Katowicach: czy myśmy się już zastanawiali, po co uczyć muzyki?
No właśnie, po co? 😀
Przyjemnie, że nam się trafił po latach posuchy taki talent i że może się swobodnie rozwijać. Mniej przyjemnie, że oficjele wciąż i zawsze zachowują się tak samo, czyli fatalnie. Ale ja dzisiaj na inny temat : właśnie przeczytałam w lokalnym dodatku „Wyborczej”, że w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu odkryto zapis opery komicznej, polskiej, świeckiej o ponad półwiecze starszej niż „Nędza uszczęśliwiona”, gdyż z początku XVIII w.. Datowanie oparto o rodzaj notacji muzycznej i pisownię tekstu. Osiem kartek zniszczonych znaleziono w zbiorach znanego muzykologa przekazanych w 1952r do BU. Już znalazła się orkiestra zainteresowana wykonaniem. Ponoć w BU leżą ogromne stosy nut (w tym bardzo stare) i -wstyd się przyznać – nikt nie wie, co tam jest. Tzn – jest sygnatura i śladowy opis w inwentarzu, ale nikt nigdy nie sprawdzał „treści” owych zbiorów. Jedynie kiedy ktoś potrzebuje do pracy jakiś materiał, ludzie do zbiorów zaglądają. A BU w Poznaniu nie jest jedyną tego typu placówką przecież. Nie wiadomo jakie skarby kultury tkwią zapomniane w zbiorach. Może by wprowadzić obowiązkowe dla dyplomantów i doktorantów uczeljni muzycznych przepracowanie – powiedzmy – 100 godzin w Bibliotekach i ich zbiorach muzycznych? Bo biblioteki tego swoimi siłami nie zrobią z pewnością
Absolutnie jestem za!
Sama pamiętam swoją niewielką, a fascynującą przygodę ze zbiorami muzycznymi biblioteki Zamku w Łańcucie…
Na pewno jeszcze jest masa pasjonujących rzeczy do odkrycia!
Jak to po co? By otworzyć oczy, a raczej uszy, na ten cały pasjonujacy świat! 🙂
A ja bym zakazał młodzieży słuchania muzyki klasycznej, roztrąbiając ową kuriozalną wieść wszystkimi kanałami, po czym ani myślał o łapaniu winnych
😉
Coś w tym jest – przekora ludzka, zwłaszcza młodych pokoleń, jest powszechnie znana 😆
Hura … hura … Tusio został Premierem …. 🙂
zeen:
— Bo tam pani, to jakasiś orkiestra gra! A wszyscy się głupio we fraki ubierajo! Jak sekta jakaś. I jeszcze tego, flety do ust biorą, zboczeńce jedne!
— A Mocart to mason był!
— Co pani powie!
— Ale to nic! Betowena też!
— Skąd pani wie, sąsiadko droga?
— Bo mu Bruksela za hymn zapłaciła! Z tego co u nas nakradli! I jeszcze Krawczykowi napisał piosenkę do telewizji o Europie!
— No tak, bo to Niemiec był.
— Co pani powie?! A nie Żyd?
— A kto ich tam wie. Ojciec był muzykiem, to co miało z tego domu dobrego wyrosnąć?
itd., itp.
PAK,
Bo Vivaldi to leniwy krawiec był, szył tylko cztery pory w roku….
😉
To chyba raczej skąpy kucharz, wkładał do garnka tylko cztery pory w roku 😉
zeen:
Bo Muzyka na wodzie nie ma karty pływackiej…
Ludzie, litości nad staruszką nie macie! Herbatkę sobie na biurku postawiłam, popijam, wpisy czytam i omal się tą herbatą (bardzo dobra) na śmierć nie udławiłam bom ataku śmiechu dostała! No wstyd doprawdy smarkaterio.
Pan Blechacz ma szatana w palcach- tak uważam :]
Jaruto,
od czasu do czasu stosujemy ataki pośrednie, eksportując siecią zewnętrzne wirusy, które szkody czynią nie komputerowi, tylko jego użytkownikowi. Niektórzy próbują z tym walczyć, ale bez skutku:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=132
Ja też w Wilnie nie byłam …. i też jest ważne dla mnie bo mój Tata tam się urodził …. ale w przyszłym roku tam planuję pojechać …. 🙂
Miło czytać tyle dobrych słów o młodym człowieku, który robi to co kocha i kocha to co robi … 🙂 ja trzymam za niego kciuki by nie zbaczał z wybranej przez siebie drogi … 🙂
jak ja nie lubię listopadowych dni … 🙁
PAK,
Twoja odpowiedz na pytanie o cel nauki muzyki mnie nie przekonuje. Tzn. rozumiem go intuicyjnie jako foma, ale nie można na tym bazować 🙂
Z innej perspektywy sprawa wygląda tak:
Top-menedżer, racjonalizując strukturę, zadania i koszty firmy znalazł pozycję „przedmiot szkolny: muzyka”. Zlecił przygotowanie sobie informacji, po co to istnieje, jak wygląda realizacja, jaka jest tego wartość dla organizacji, jakie są osiągane efekty, czy koszty związane z tym są racjonalne, czy można z tego zrezygnować, ograniczyć, ewentualnie zamienić na coś innego.
Ćwiczenie radzę powtórzyć z każdym innym przedmiotem.
Fomo:
Ja pamiętam różne próby takiego ‚racjonalizowania’ wyboru przedmiotów. I wynika z nich niezbicie, że dziecko powinno się rodzić z przypiętą karteczką, gdzie będzie wypisana jego droga życiowa, ze szczególnym uwzględnieniem przyszłego, wykonywanego zawodu.
Z tej perspektywy mogę odpowiedzieć za siebie, że powinienem w szkole uczyć się języka polskiego w zakresie elementarnym (czytanie i pisanie), matematyki i języka angielskiego. Może pewne ‚liźnięcie’ biologii i fizyki również było przydatne, ale w bardzo ograniczonym stopniu — jeden semestr by wystarczył.
Reszta, z praktycznego punktu widzenia, była mi niepotrzebna. Przede wszystkim zupełnie niepotrzebne były przedmioty związane z kulturą: muzyka, plastyka, polska literatura i historia. Więcej: wręcz szkodliwe, bo teraz wydaję pieniądze na bilety na koncerty, płyty, książki, a czasem i wyjście na wystawę, zamiast te pieniądze inwestować, czy sprezentować je top-menedżerowi 🙂
—
A tak poważnie: pytanie może należałoby postawić jeszcze inaczej — dlaczego pewna wiedza, czy umiejętność muzyczna należy do tego minimalnego zakresu wiedzy i umiejętności związanych z postrzeganiem przez nas świata, który uważamy, że powinien być nauczany w szkole. Dla mnie odpowiedź jest znowu ‚oczywista’ — bo muzyka jest. Jest składnikiem naszej kulturalnej rzeczywistości, dokładnie tak jak literatura, plastyka, czy historia. Jeśli szkoła ma jakoś wyposażać w wiedzę o kulturze (a jest ona składnikiem międzyludzkiej komunikacji, co się jakoś przekłada na funkcjonowanie w społeczeństwie), to i muzyka musi znajdować się wśród przedmiotów uczonych.
PS.
Można jeszcze odpowiedzieć ‚demokratycznie’, czyli że szkoła powinna przygotowywać start w kierunku możliwie wielu jeszcze nieokreślonych dróg życiowych. Że pewien odsetek obywateli, czy to zajmuje się zawodowo muzyką, czy też ją zwyczajnie lubi, preferencja taka powinna zostać uwzględniona w tworzeniu programu szkolnego, w odpowiedniej proporcji do rozmiarów tej grupy społecznej.
PAK,
nie twierdzę, że się z Tobą nie zgadzam, tylko że po pierwsze, musi istnieć jakaś argumentacja, a po drugie, że podane argumenty muszą przekonywać. Bo znaczki pocztowe też istnieją, a filatelistyki nikt nie uczy.
Z Twojego wywodu da się wyłuskać jeden (słuszny, choć nie wystarczający) argument, że istnieje „minimalny zakresu wiedzy i umiejętności, związanych z postrzeganiem przez nas świata (…) i funkcjonowanie w społeczeństwie”, a muzyka jest jednym z elementów tego zakresu. Tylko że to nie roztrzyga co ma być na takim przedmiocie – nauka śpiewu, czy nauka historii muzyki, czy nauka o muzyce w zakresie podstawowych terminów, konstrukcji, form, brzmień, kierunków rozwoju itd.
Pak napisał:
muzyka musi znajdować się wśród przedmiotów uczonych..
Tak, ale jako wiedza, nie umiejętność.
To samo dotyczy plastyki.
Myślę, że w ramach nauki powinna być wiedza i ewentualnie warsztaty przybliżające wiedzę, różne techniki malarskie, grafiki, style, tematy, instrumenty, formy…..
Nie nudne pitolenie na flecie, czy rysowanie na zadany (hm) temat.
Taki rodzaj zabawy: omawiamy temat, bawimy się w to, co było omawiane.
Lecę, bo czas pędzi, a ja przy komputrze ciągle. 🙂
Foma:
Ale to trochę inne pytanie. I znowu wszystkie przedmioty ‚kulturalne’ (poza historią, którą wcześniej tu zaliczyłem) mają podobną specyfikę: trochę praktyki, z budzeniem świadomości (tak jak nauka gry na flecie, czy właśnie śpiew), a trochę historii i teorii, jako pewnego kulturalnego kanonu. Celem jest bardziej to drugie, ale środkiem — także to pierwsze. Jak w chińskim (?) przysłowiu (które wyczytałem w podręczniku ‚zawodowym’, skąd to powątpiewam w jego chińskość):
Co usłyszysz, zapomnisz
Co zobaczysz, zapamiętasz.
Ale niczego nie zrozumiesz, zanim sam tego nie zrobisz.
muzyka, plastyka, religia, kultura itp. powinna istnieć jako przedmiot, i zgadzam się mt7, przedmiot dotyczący wiedzy w pełnym tego słowa znaczeniu …. w szkole powinny być kółka zainteresowań różnych i możliwość zapisywania się do nich dobrowolnie … wiedza obowiązkowa …. praktyka dobrowolna …. 🙂
Nie znam czlowieka, ktory posiadlszy wyksztalcenie muzyczne, bylby tego zalowal. Znam wielu, ktorzy zalowali, bo odkryli swiat muzyki zbyt pozno. Kto opanowal jakis instrument, ma towarzysza na cale zycie. Nauczyciel muzyki w szkole mojej corki powiedzial raz (w dniu, kiedy uczniowie zostali w domach, a ich miejsca w lawach szkolnych zajeli rodzice), ze rola lekcji muzyki w szkole jest inicjacja, rozbudzenie zainteresowania, pokazanie, ze w muzyce jest cos wiecej, niz kolejny towar konsumpcyjny. Ze to swiat symboli – abstrakcyjny i zarazem zmyslowy. Juz starozytni Grecy mowili o decydujacym wplywie muzyki na wewnetrzna rownowage czlowieka. Szkol bez muzyki nie bylo nigdy. Zarowno w kulturze religijnej jak i swieckiej wyksztalcenie bez muzyki nie jest wyksztalceniem pelnym. Nie mozna mowic o kulturze wylaczajac muzyke i nie majac swiadomosci, jak potezny wplyw ma ona na nasze zycie.
passpartout – a jak tam puzon? 😉
Pani Dorotko, co ja tu bede w bawelne albo nawet jedwab owijac… Puzon – nowy towarzysz zycia mojej latorosli ma sie dobrze. Lubie go bardzo, a najbardziej, jak jest uzywany 56 km stad 😉
passpartout,
ów nauczyciel muzyki w szkole twojej córki wyartykuował to, o co od dłuższego się was zamęczałem (cel zajęć). Projektując program lekcji muzyki należy świadomie dobrać środki do realizacji tego celu. Bo inaczej jest proponowanie bez celu 🙂
PAK,
ja wcale nie lekcewaze plyt. Po prostu stwierdzam, ze nie sa one az tak bardzo wiernym miernikiem popularnosci muzyki, zeby wysnuwac wnioski o kondycji popularnosci muzyki klasycznej w tzw. spoleczenstwach zachodnich.
passpartout pisze:
„Nie znam czlowieka, ktory posiadlszy wyksztalcenie muzyczne, bylby tego zalowal. ”
Znam ludzi, ktorym zdobyte wyksztalcenie muzyczne jest obojetne i w ogole o tym nie wspominaja, o ile rzeczywiscie okolicznosci nie wydusza z nich wspomnien na temat zdobywania tego wyksztalcenia.
Osobiscie nie wynosilbym pod niebiosa wyksztalcenia muzycznego, gdyz muzyka i swiat dzwiekow to tylko jedno ze zrodel doznan, tak samo wazne jak doznania wzrokowe dla przykladu (chodzi mi o doznania artystyczne, a nie o doznania zmyslowe w ogole, a wiec pomijam inne zmysly, w ktore jestesmy wyposazeni).
Moim zdaniem wyksztalcenie bez elementu poznania sztuki jako takiej jest nie pelne, ale to poznanie mozna osiagnac zarowno poprzez lekcje „spiewu”, jak i poprzez wychowanie plastyczne czy poglebianie zaiteresowan literacko-poetyckich. Trzymajac sie Twojego zdania otwierajacego wpis pozwole sobie powiedziec:
Znam artystow, ktorych wyobraznia tworcza wykracza daleko poza granice przecietniej, ktorzy pochlaniaja sztuke w sposob bulemiczny, ale ktorzy konsumuja muzyke bez wiekszego sensu, gdzyz nie przywiazuja do niej wagi. Stanowi ona dla nich jeden z niezliczonych elementow srodowiskowych, ale w zaden sposob nie wyrozniony ponad inne, byc moze istotniejsze dla nich jako dla jednostek artystycznie aktywnych.
Nie oznacza to, ze zaprzeczam Twojemu ostatniemu zdaniu. Po prostu staram sie ustawic wszystko we wlasciwych (moim zdaniem) proporcjach.
Pozdrawiam.
A ja jeszcze o wyzszosci muzyki z puszki nad zywa. A generalnie dostepnosci. Zblazowani latwym dostepem do nagran najslynniejszych orkiestr lub solistow, czy nie zaczynamy krecic nosem, kiedy przyjezdza do nas artysta z drugiej ligi? Pewnie, ze druga liga dla jednych to moze byc najwieksze przezycie dla innych i oby to sie jak najrowniej rozkladalo, ale czy nie za latwo to nam przychodzi?
Amerykanin mowi w takim momencie lekko zachwycony: „we are spoiled…”
Kiedy w XIX wieku w Szwajcarii wprowadzono obowiazek szkolny dla wszystkich tzw. Volksschule, tak uzasadniano nauke muzyki (spiewu):
„Sztuka spiewania jest radoscia z piekna, jesli dobrze wprowadzona. W kazdej izbie szkolnej, nawet najbiedniejszej, mozna spiewac, a spiew jest rozumiany bezposrednio, bo spiew wyraza uczucia. Przejmuje calego „wewnetrznego” czlowieka i sluzy nie tylko Pieknu ale i Dobru. Nalezy wiec do szkoly powszechnej, gdyz ta sluzy Pieknu, Dobru i Prawdzie”.
Te platonskie, wzniosle slowa zostaly wkrotce poparte innymi argumentami o pozytywnym wplywie nauki spiewu na efekty w nauce innych przedmiotow:
„Nauka spiewu to trafny sposob na wyostrzenie uwagi, spostrzegawczosci i przyzwyczajenia ucznia do planowych dzialan pod wplywem gestu, spojrzenia i slowa. Spiew dziala korzystnie zarowno na gnusnego, powolnego marzyciela, jak i na pochopnego i zbyt szybkiego ucznia”.
Obok pozytywnych „dyscyplinujacych i gimnastycznych” aspektow, nie brakowalo tez uzasadnienia funkcji socjalizujacej spiewu:
„W wiekszosci innych przedmiotow uczen nie zaznaje wspolnoty, jest sam. Nauka spiewu obejmuje mocna wstega cala klase, z zewnatrz i od wewnatrz”… Pisane w roku 1844.
1844 – 2007: w teorii eudkacji i w pedagogice to chyba tyle, co eon na osi czasu geologicznego…
(eon = 1 mld lat).
Jacobsky, czy Ty jestes pedagogiem? Ten gosc stworzyl podstawy pedagogiki w kraju mojego zamieszkania. Wiele jest aktualnych dotad. Tacy tu zacofancy 🙂
http://www.heinrich-pestalozzi.info/
Na tej stronce nazywają Korczaka „polskim Pestalozzim”…
Pestalozzi to był wielki facet. Jego ulice widziałam w różnych krajach 🙂
Nawet nie wiecie, jak mi się przyda to, co piszecie… 😀
Oczywiście inne dziedziny sztuki też są ważne a niedocenione. Ja np. plastyką zaczęłam się interesować sama z siebie, dopiero w okresie studiów. Odkryłam w sobie wrażliwość na kształt i kolor i fakt, że i to jest coś, czym można się po prostu cieszyć – jak muzyką. Niestety mam chyba dwie lewe ręce do rysowania czy malowania, ale np. jedną z moich ulubionych zabaw w czasie bezczynności (np. czekania na coś) jest wyobrażanie sobie różnych zestawów kolorystycznych. Moje późne doszlusowanie do tej dziedziny miało ciekawe konsekwencje: otóż wyszłam w moich zainteresowaniach od sztuki XX wieku, przede wszystkim abstrakcji, i dopiero od niej docierałam do całej reszty 😀
Passparout:
Chciałbym się zgadzać, ale…
Ale znam kogoś, kto sam będąc nieźle muzycznie wykształconym postanowił nie zmuszać do tego własnych dzieci, twierdząc, że zysk nie jest wart trudu.
Jeśli chodzi o cytaty z Heinricha Pestalozziego… ja pamiętam jak w podstawówce musieliśmy wymieniać zalety własnych hobby (ja wtedy byłem zapalonym modelarzem) i dosłownie na wszystko potrafiliśmy znaleźć równie dobre uzasadnienia.
Z Pestalozziego zachowałbym jednak jedno — i to zastrzeżenie: „jesli dobrze wprowadzona”.
Mam inny argument: jak tu nie poznać uczniów z panią na obrazku? 🙂
http://img229.imageshack.us/img229/7667/musica2np3.png
Przecie ja nie nawoluje do zmuszania dzieci do nauki w szkole muzycznej! Stwierdzam tylko, ze ci ludzie nie zaluja, ze sie muzyki uczyli, choc nie zostali profesjonalnymi muzykami. Moje dziecko samo zazyczylo sobie lekcji pianina wprawiajac nas w zdumienie, bo w przedszkolu spiewalo chyba najfalszywiej ze wszystkich 🙂 Tak patrzac retrospektywnie na moja szkolna nauke, to niejedno mi sie w zyciu przydalo, ale najbardziej chyba znajomosc nielubianego w Polsce przez wielu uczniow jezyka rosyjskiego 🙂 Nigdy nie wiadomo, jakie korzysci przyniesie nasza edukacja, ale niczego nie uczymy sie na marne. Gdyby jeszcze ta pamiec byla lepsza… 🙁
passpartout:
Czy ja jestem pedagoiem ?
Nie, nie jestem. Nie jestem rowniez dziennikarzem (a wypowiadam sie publicznie na portalu najbardziej poczytnego tygodnika spol.-polit. w Polsce), nie jestem politykiem (a dyskutuje o polityce), nie jestem zawodowym muzykiem (a rozmawiam o muzyce, a nawet spiewam w chorze z ambicjami muzycznymi), nie jestem fotografem (a robie zdjecia, dyskutuje o fotografii i o fotografice), nie jestem… itd.
Jednak jesli chodzi o pedagogike to nie tylko wychowalem, ale i przepchnalem przez system szkolny dwojke moich dzieci, z ktorych jedno ma bez watpienia uzdolneinia artystyczne, a drugie – organizacyjno-menadzerskie. Obydwu moim corkom slon nadepnal na ucho i muzyke traktuja jako mily dodatek do otaczajacej je rzeczywistosci, ale nic wiecej. Jednak absolutnie nie czuja sie one okaleczone przez fakt, ze jedna wziela w college’u sztuki plastyczne zamiast muzyki, a druga – jeszcze cos innego, bo ani plastyka, ani muzyka jej nie pociagaly (brak uzdolnien, co jest rownie wazne: nie ma nic bardziej frustrujacego dla mlodego czlowieka niz udzial w czyms, co nie wychodzi z przyczyn naturalnych, z braku sluchu czy innej zdolnosci kwalifikujacej do aktywnego wykonywania zajecia).
Nigdy nie upieralem sie, ze moje corki musza robic to czy tamto, bo tak nakazuje Platon (c.a. 3 tys lat temu), cytowany przez Ciebie teoretyk sprzed 150 lat czy jeszcze ktos inny, ze mna samym na czele. Kiedy moje corki w podstawowce z obowiazku przynosily do domu instrumenty i meczyly sie na nich potwornie, lub spiewaly ulubione kawalki falszujac przy tym dotkliwie, dla mnie byl to sygnal, ze pomimo wlasnych doswiadczen z edukacja muzyczna, ich droga moze i powinna byc inna, bez uszczrbku na zdrowiu, psychice, dostosowaniu do spoleczenstwa itp. Co wiecej, „gnusne marzycielstwo” moich corek lub „pochopnosc” (do wyboru) byly wynikiem naturalnych procesow hormonalnych towarzyszacych dojzewaniu, a nie wrodzona cecha charakteru, z ktora trzeba lamac metodami szkolnymi. Wymienione w cudzyslowiu stany same przechodza i nie trzeba ich lamac pod warunkiem, ze nie dochodzi tutaj do niebezpiecznych odchylen. Na szczescie dzisiejsza szkola i pedagogika to nie XiX-wieczny ordnung.
Jacobsky, masz jakas alergie na mnie? Czy ja cytujac dawnych pedagogow utozsamiam sie z ich pogladami, uznaje je za jedyne sluszne, nawoluje, nalegam, neguje inne wybory i poglady? Czy odczuwasz jakas wielka potrzebe uzasadnienia wyboru Twoich pociech poprzez atak na Platona i XIX-wieczny ordnung? Relax 🙂
Jacobsky:
Platona trochę postarzyłeś. Ale faktycznie, w naszych cynicznych czasach idealizm nie ma się dobrze i u słuchacza prędzej wywoła śmiech, lub zażenowanie, niż zachęci go do czegokolwiek.
(Swoją drogą mamy świeższy model „edukacji liberalnej”, która powinna być w miarę możliwości szeroka, dla poszerzania horyzontów uczniów. Już raczej tutaj szukałbym odniesień.)
Passpartout:
Chciałbym by każdy poznał pewien ‚elementarz kultury’, który mógłby stanowić punkt wyjścia do samodzielnych poszukiwań, tak jak uczy się czytać i pisać. Nieznajomość zapisu nutowego, na przykład, jest wielkim brakiem, niezależnie od tego jak bardzo niewdzięcznym zajęciem byłaby jego nauka. Zresztą kiedyś tworzono muzykę dla osób muzycznie wykształconych — i muzyka ta wciąż stawia wyższe wymogi niż typowe produkty dzisiejszej popkultury, które z założenia trudności nie stawiają. Jeśli coś jesteśmy własnemu dziedzictwu winni, to właśnie tak możemy ten dług spłacać. (Obawiam się tu krytyki ze strony Fomy za argument pozalogiczny i niemerytoryczny; ale ‚dziedzictwo narodowe’, czy ‚kulturalne’ to dzisiaj tematy dość modne, więc dlaczego nie?)
Ale to nie znaczy, że „każdy sobie chwali”, tak jak i ‚socjalizująca funkcja’ nauki muzyki to dzisiaj abstrakcja (choć Pani Dorota chwaliła akcję zakładania szkolnych chórów).
Nie mam alergii na Ciebie, passpartout. Jesli juz, to na otwarcia dyskusji typu „Jacobsky, czy Ty jestes pedagogiem? „
Pak,
chory szkolne, podobnie jak orkiestry (bardzo popularne w niektorych systemach) to cos innego. Ida tam dzieci i mlodziez, ktore chca grac/spiewac, co jest moim zdaniem warunkiem sine qua non sensownosci oferowania tego typu zajec. (Wyjatkiem sa szkoly muzyczne, gdzie wyboru nie ma i granie w orkiestrze/spiewanie w chorze jest (czy nadal ?) obowiazkowe). Wspolna, zespolowa praca, wspolna ewolucja artystyczna oraz – ewentualnie – sukces w postaci udanego wystepu sa waznymi elementami pedagogicznymi, w sumie tak samo waznymi jak np. udzial w szkolnej reprezentacji w pilke nozna czy w siatkowke. Zreszta jedno nie wylkucza drugiego. Uzdolniony muzycznie syn znajomych gra w orkiestrze szkolnej, gra w zespole mlodziezowym, ale takze reprezentuje szkole w koszykowce.
Jacobsky, pytanie o to czy jestes pedagogiem bylo a propos autorytatywnej wypowiedzi na temat eonow. Przeciez Cie nie znam 😉 A tu w liceum mlodziez nadal spiewa i kazda klasa pierwsza i starsze klasy „z muzyka” prezentuja na szkolnym koncercie wybrany przez siebie i cwiczony w ciagu semestru „kawalek” ku uciesze i nieraz entuzjazmowi kolegow z calej szkoly. Jedni uczniowie graja w zespolach rockowych, inni w jazzbandzie, inni spiewaja w chorze a do tego uprawiaja sport wedlug zdolnosci i zamilowan. Po pierwszej klasie liceum musza wybrac plastyke lub muzyke (sa tez szkoly o profilu „artystycznym”, gdzie oba przedmioty sa rownowazne). Ci, co maja plastyke maluja, robia kolaze, kreca filmy itp i tez prezentuja na forum szkoly. I nikt nie lamie osobowosci przymuszajac do spiewu choralnego 🙂 Teraz wyobraz sobie projekt (chyba juz tu opisywany przeze mnie), kiedy chor szkolny i wszystkie klasy z lekcjami muzyki, w sumie ponad 150 osob, postanowily zaspiewac „Alleluja” Haendla, z fanfarami i w ogole. Cala szkola rozbrzmiewala przez 2 miesiace, albo i dluzej, probami, ale efekt przeszedl wszelkie oczekiwania. Wystep byl w miejscowym kosciele tuz przed Bozym Narodzeniem. Po indywidualnych (klasowych) gospel songach i koledach zabrzmialo „Alleluja” wzbudzajac taki entuzjazm wsrod publicznosci, ze konieczna byla powtorka. Mlodziez, ta cyniczna i pragmatyczna, punkowata i „gotycka”, byla zachwycona!
PS. Cytaty z 1844 roku, to nie Pestalozzi.
.. instrument jako „towarzysz na całe życie”… interesujące 🙂
Zycie nie skupia się wokół muzyki, to muzyka towarzyszy nam w życiu. I jest niezbędna, jak brzęczenie trzmiela albo śpiew ptaka. A nawet głupi wiatr, taki gitarzysta, co gra na akacjowych listkach.. 🙂
PAK,
oczywiście że się przyczepię 🙂 uważam Cię za znakomitego dyskutanta, szermierza słowa, zarzucającego sieć swoich ciekawych, ważnych bogatych wrażeń i doświadczeń, z którymi zwykle się zgadzam, ale kiedy przychodzi moment decydującego pchnięcia argumentem, uważam że chybiasz. Ten ogólny wstęp przeniosę na Twój ostatni wpis.
Elementarz kultury, szerzej, elementarz funkcjonowania we współczesności i rozumienia przeszłości – jak najbardziej. Ale im dalej, tym trudniej, bo ten elementarz trzeba skompletować. Czytanie, pisanie – konieczne. Rachunki – konieczne. Zarys własnej historii – więcej niż przydatny. Rozumienie podstawowych funkcji własnego organizmu i otoczenia (zestaw biologiczno-przyrodniczo-fizyczny) – konieczne. Umiejętność dyskutowania i prezentowania własnych poglądów – raczej konieczne, rzadko wdrażane. Tzw. sztuka/twórczość – przydatne, w zakresie fromowania ludzkiej kreatywności, ale niestety nie tak prezentowane. Wśród form kreacji jest zapis nutowy – może przydatny, ale tą przydatność trzeba wcześniej uświadomić (czysty, odarty z uduchowienia marketing mi wyszedł 🙂 ). Blisko temu do podstaw programowania, które mało kto pamięta, a wszak przydatne, choćby do późniejszego pisania formuł w excelu. Moża to jeszcze trochę pociągnąć. Do tej pory się zgadzam, choć nie wiem, czy ty zgadzasz się z moim rozwinięciem Twojego punktu wyjścia.
Gdybyś uznał, że do świadomego funkcjonowania w społeczności – lokalnej, narodowej, religijnej itp. konieczne jest wypracowanie wspólnego języka pojęć i umiejętności, zawartych w powyższym elementarzu – nie czepiałbym się. Ale nie ma czegoś takiego jak być może jakaś powinność dziedzictwu, którą spłacać trzeba (tu pewnie Hoko by stwierdził, że jest skoro można utworzyć takie zdanie, że jest…). Bo co jak jej nie ma? Konstrukcja runie. Spłacanie długu – nieeeeeeee!!! Bo co jak dług był, ale już go spłacono? Nie ma długów niespłacalnych.
Pani Doroto,
chcielibyśmy wiedzieć, jak bardzo się Pani przyda to co piszemy 🙂 i które fragmenty najbardziej 😀
Gwoli zapobiezenia dalszym nieporozumieniom: Pestalozzi zostal przywolany w zwiazku z jego wkladem w tworzenie podwalin pedagogiki i to juz 200 lat temu, czyli ca poltora eona 😉
… pisanie w excelu, foma?
A kto poważny w ogóle dotyka windows i mickisoft? 🙂
Nie wiem, czy wiecie (wiem, że nic nie wiem), ale dzisiaj obchodzimy WEEKEND SWIETEGO SPOKOJU. Czego i Wam serdecznie życzę.
ok, Alicjo, w domu możesz sobie bojkotować Billa, nie dawać mu zarobić na jego ofisie, ale mój pracowy standard, jak i większości, to emesofis. Generalnie chodziło mi o jakikolwiek arkusz kalkulacyjny.
Niestety, foma,
jest właśnie tak. MONOPOL! Czyli pracowy standard!
To żeby troszkę oswoić ten monopolowy temat – krótki dialog z tego tygodnia, kiedy to informatyk przyszedło coś nam doinstalować:
– a będzie jakaś wartość dodana z tego?
– tak, komputer będzie wolniej chodził
Passpartout, w Polsce nauczyciele się boją uczniów, swój zawód traktują, jak dopust, dzici z przerażeniem myślą o pójściu do szkoły. Twój opis szkoły jest dla mnie obrazem nie z tego świata.
Syn mojej sąsiadki, mały chłopiec, dostawał ciągle rano gorączki ze strachu przed szkołą. Wyjechali na stałe do Kanady i tam ten sam chłopiec budził się rano pierwszy i nie mógł się doczekać godziny pójścia do szkoły.
Tak wygląda różnica. Dla mnie to jest tragiczne i nie wydaje mi się, żeby w Polsce miało iść na lepsze, no, może w części prywatnych szkół.
foma,
czyli wartość odjęta, bo maszyna powinna biegać, nie mówiąc o chodzeniu 🙂
Różnica (Windows versus Linux) jest taka, że ja panuję nad swoim komputerem, a nie komputer nade mną. Ale prawdą jest, że Bill pierwszy wszedł na rynek i zapanował nad nim.
Oglądałeś „Pirates of Silicon Valley”? 🙂
Ja tam dziekuję Linusowi, a oni niech się gryzą o dochody. Nieważne, ile z tych dochodów przeznaczają na organizacje charytatywne.
mt7, moja siostrzenica uwielbiała swoje liceum na Bednarskiej. Dla nas starych był to szok, że można tak przepadać za budą 😉
Teraz mała niespodzianka. Pisałam, że więcej zdjęć z Wilna nie będzie, ale zamailowała do mnie sympatyczna dziewczyna z PR i przysłała kilka zdjęć, z których niezbicie wynika, że rzeczywiście tam byłam 😀 Parę z nich wrzucam:
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/Wilno/photo#5133572455287428786
to i cztery następne.
Pani Dorotecko, liceum to już prawie dorośli ludzie, ja myślę o wcześniejszym okresie.
Dzięki zaraz sobie obejrzę. 🙂
A czego to redaktorstwo takie smutne, jakby na ogłoszenie wyroku czekało? 😀
Dobranoc, już czas na sen.
Dajcie spokój, ładne zdjęcia – w gazecie takich nie znajdziecie!
To dodaje inny wymiar opowiadaniom o koncercie. Może nie każdy to odbiera w ten sposób, ale ja jestem wzrokowco (przede wszystkim)-słuchowcem, i jak dwa w jednym, to doceniam potrójnie.
Foma:
Zasadniczo z Twoim rozwinięciem się zgadzam, choć z przydatnością to jest różnie. Dla mnie „wstępy do programowania” były bardzo przydatne (albo raczej byłyby, gdybym tak wielu rzeczy nie nauczył się wcześniej sam), a rachunki są zdecydowanie ważniejsze od funkcjonowania własnego organizmu (od funkcjonowania organizmu dżdżownicy tym bardziej 😉 ); ale już czytanie nut to coś więcej, niż wsparcie własnej kreatywności. (Ja wiem, piszę to w oparciu o własne doświadczenie z lektury Rosena, który pisząc o muzyce musi odwoływać się do fragmentów partytur, traktując to jako rzecz zupełnie naturalną. On nie rozwija kreatywności, on wyjaśnia i wprowadza — robi to samo co Lenny w telewizyjnych programach, tyle że Lenny miał do dyspozycji orkiestrę i fortepian, a Rosen musi się ograniczyć do formy drukowanej.)
I tyle Nas tu różni.
Co do ‚wierności dziedzictwu’, to pisałem to z duszą na ramieniu, bardziej czując niż potrafiąc powiedzieć o co mi chodzi. A w gruncie rzeczy chodzi mi o coś bardzo podobnego — świat wokół nas to nie tylko współczesność, to także dziedzictwo przeszłości, wszelkie zabytki przeszłości, które zresztą wciąż nam służą: budynki, dzieła sztuki, zwyczaje — i właśnie — muzyka.
Rozumienie ich nie jest potrzebne do komunikacji społecznej. Albo tylko w niewielkim stopniu. Jest jednak potrzebne do zrozumienia świata wokół nas, kultury, w której sami żyjemy. Dlatego poznajemy mity greckie, symbolikę chrześcijańską, style w plastyce i uczymy się Wielkiej Improwizacji na pamięć. I dlatego powinniśmy poznawać muzykę. Przy czym poznawanie to coś więcej niż zdolności kreatywne i umiejętność słuchania (bardzo cenna w epoce ADHD 😉 ), to także próba zrozumienia, a ta już wymaga pewnej znajomości historii i teorii.
* * *
A co do pchnięć przez argumenty — ja po prostu posiadłem zdolność szybszego pisania, niż myślenia. Co może samo w sobie groźne by nie było, ale mam też poczucie, że na coś odpowiedzieć muszę. I tyle 😉
Foma: nie ma. To że coś można powiedzieć, nic jeszcze nie znaczy. 🙂
Eon to geologiczna jednostka czasu, długościowo raczej niesprecyzowana 🙂
Foma: ten informatyk to pewnie Vistę instalował…
Popieram Alicję 🙂
PAK: improwizacja (tym bardziej Wielka) i uczenie się na pamięć są ze sobą sprzeczne 🙂
Hoko,
James Lovelock w swej ksiazce Gaia, a new lock at life on Earth uzywa pojecia „eon” w sposob raczej precyzyjny: 1 eon = 1 mld lat.
A było Slackware trzasnąć vista vista) 🙂
ADHD to bardzo wygodny wykręt dla współczesnych młodych, pobierających nauki. Za moich czasów mówiło się, że ktoś jest zdolny, średni, albo cep.
W przypadkach beznadziejnych – tłuk pięściowy z epoki szelsko-aszelskiej.
Nic o Wiesławie Ochmanie?!
Hoko:
Mój nauczyciel też do tego doszedł i ograniczył wymagania do 100 dowolnie wybranych wersów.
Alicjo:
Ja o tym ADHD piszę trochę z humorem, bo to czasem i żartobliwe wytłumaczenie, ale faktycznie — pewna nadpobudliwość nas dzisiaj charakteryzuje. Zresztą nie dalej jak wczoraj próbowałem zaprezentować paru osobom dorosłym różnorodność muzyki klasycznej i sprawić, że ktoś przez minutę (sic!) się nie wierci, nie szuka pilota, nie próbuje czegoś przestawić, graniczyło z niemożliwością, To po prostu jakieś odzwyczajenie się od umiejętności okazywania uwagi.