Potrzeba duszy i jak się ją wyrabia
Kiedy to piszę, Pani Sekretarz wciąż jeszcze obchodzi urodziny, a jest to na naszym blogu, a także dwóch bratnich, tak ważna osoba, że należy się jej jakieś odniesienie we wpisie. Wyjdę więc tym razem od jej zdania, jakie kiedyś tu rzuciła: „…nie jestem wielką melomanką, ale jakoś tak wyszło, że człowiek latał na różne koncerty tu i tam, z potrzeby duszy”. Tak się składa, że i a cappella na swoim blogu porusza ostatnio tutaj i tutaj zbliżone tematy. Z tym, że skupia się na melomanie in spe, który już chce być melomanem. Tak właśnie, jak powiedziała Alicja – to potrzeba duszy. W tych wypadkach coś, jakiś pierwszy krok został już zrobiony. Jakie będą dalsze, to już można długo wyliczać.
Mnie jednak dręczy problem inny. Jak tę potrzebę duszy w kimś wywołać? Już o tym rozmawialiśmy tu wielokrotnie, że najlepiej jak najwcześniej, po prostu do dobrego trzeba przyzwyczajać już jak najmniejsze dzieci (jak to było z Alicjowym Maćkiem, który był od małego zabierany na koncerty). Ale chodzi mi o tych starszych, w wieku różnym. Każdy wiek zresztą pewnie wymaga innych sposobów, innych kluczy.
Bywa, że ktoś – ale to już dotyczy osób bardziej dojrzałych – sam w sobie taką potrzebę znajduje. Wtedy szuka po swojemu, na sposoby opisane przez a cappellę i jeszcze na wiele innych. Ale jeśli ktoś tej potrzeby jeszcze nie ma, jak mu wmówić, że ją ma? I jak skutecznie go zachęcić do rozwijania tej hipotetycznej potrzeby? Oto jest pytanie…
Zastanawiam się nad tym głośno, bo stanęłam przed kolejnym wyzwaniem. (Mogę go oczywiście nie podejmować, ale ostrogę mi daje poczucie misji…) Otóż wydawnictwo, które wydało moją książeczkę o Warszawskich Jesieniach, ale wcześniej jeszcze wciągnęło mnie do roboty przy podręczniku do przedmiotu wiedza o kulturze (tzw. WOK) – podręczniku, który jest zresztą ponoć ceniony – zaproponowało mi napisanie podręcznika do muzyki dla gimnazjalistów. Ten przedmiot bowiem wraca do szkół dzięki porozumieniu ministrów kultury i edukacji. Oczywiście formułowana jest właśnie podstawa programowa, której szkic już dostałam, ale ma być gotowa na czerwiec – i zdaje się, że będę miała robotę na lato… Podręcznik ma być „okienkowy”, jak to się teraz robi naśladując strony internetowe (ten mój poprzedni też właśnie taki jest – składa się z małych modułów o różnych funkcjach).
Wiadomo oczywiście, że sam podręcznik to tylko rodzaj pretekstu, bo najważniejsze, jak go wykorzysta w praktyce konkretny człowiek, czyli nauczyciel. Ale musi się w nim znajdować dobra podstawa do dalszego wykorzystania. I teraz: jak przekonać gimnazjalistę, że ma muzyczne potrzeby duszy? Jak go podejść? To trudny wiek, trudna szkoła. Zapewne jeszcze wiele razy będę rozmawiać o tym z ludźmi w wydawnictwie, którzy mają doświadczenie i praktykę (swoją drogą zdumiewam się, że zwracają się właśnie do mnie, osoby, która nigdy nie nauczała w szkole; oni twierdzą, że to właśnie dobrze, bo dzięki temu nie ma we mnie odpychającej rutyny). Ale chciałabym to zrobić jak najlepiej i nie wiem, czy podołam… Te ostatnie słowa to bynajmniej nie wyraz jakiejś kokieterii. Autentycznie się zastanawiam.
Komentarze
Ciężka sprawa. Oczyma duszy już widzę to pytanie: jak ma zachwycać skoro nie zachwyca?
Ha! właśnie…
I z tą rozterką w rzeczonej duszy idę spać. Dobranoc… 😐
Dobranoc 🙂
Tu jest podpowiedz. Mowi Bogunil w Promethidionie:
I – chociaz male mam wyobrazenie
O sztuce – przeciez wiem, co jest muzyka,
I moze lepiej wiem od grajacegi:
Jesli mi serce bierze i odmyka,
Jak ktos do domu wchdozacy wlasnego.
On the other hand: nie wiem czy jest to jezyk, ktory cokolwiek jeszcze odmyka w sercu dzisiejszego ucznia (co innegoi moje pokolenie – mysmy sie urodzili gdziej miedzy Powstaniem Listopadowym a Wiosna Ludow).
Wiec noze dobrze byloby gdyby np taki Bobik przepisal powyzsze przystepniejszym stylem.
Ja tam sie nie znam, ale… jak nie ma potrzeby duszy, to nie ma co komu wciskać na siłę. Wzruszyłam się tym wpisem, ale prawdą jest, że Maciek nigdy nie był na siłę ciągany nigdzie, a Beethovena poderwał z jakiejś taśmy typu „the best of..”, którą mieliśmy w samochodzie. Pamiętam, jak swego czasu nie miałam z kim 4-latka zostawic w domu, więc zabrałam do sklepu do Helenki (roboty w sklepie na pół godziny, reszta do domu). Helence to nie przeszkadzało, zajęła sie smarkatym, zapytała, jakiej muzyki by chciał posłuchać, a on na to, ze klasycznej. A co ci sie podoba z klasycznej? A Beethoven, the fifth!
Helenka do tej pory to wspomina!
Jak słowo daję, muzykolodzy i melomani, ale ja z potrzeby duszy… 😉
Wciąż jeszcze? Coś mi się wczoraj obiło o oczy, ale tylko obiło. Jest jednak szansa biorąc pod uwagę różnicę czasu.
Sto lat, sto lat dla Alicji
I żadnych wizyt policji.
Zdrowia, piękna, Beethovena,
A nawet mazurków Chopina!
Dawno już nie belfruję, ale jako pewien wzorzec upowszechniania, pozostało mi wspomnienie po Henryku Filipowskim, muzyku i niezłym tenorze Operetki poznańskiej, któremu dyrektor polecił zorganizować chór szkolny. To był zespół szkół chemicznych, sporo dojeżdżających i spory internat. W całej szkole 2 osoby po muzycznej szkole podstawowej i z 10, po zajęciach w ogniskach muzycznych. Niewiele, jak na 1600 uczniów. Zainteresowanie muzyką klasyczną – żadne. Ale muzyką w ogóle – ogromne. To były lata pierwszej fali muzyki młodzieżowej, pierwszych magnetofonów i adapterów „Szarotka”. I Henio ten pęd do big beatu genialnie wykorzystał. Przez kilka miesięcy powstający chór szkolny śpiewał piosenki z list przebojów z towarzyszeniem kapeli powstałej przy chórze. Henio połowę każdej próby poświęcał na obrazoburcze zabawy (np zmieniając kilkakrotnie rytm hymnu ZSRR albo Międzynarodówki aż do uzyskania świetnego, tanecznego „kawałka”). Działało to i w drugą stronę – Henio przychodził, grał jednym palcem melodię „Księżycowej” , pytał, czy łatwe, kazał wzbogacać instrumentalnie motyw przewodni. … Mój ty Boże. Po 7-iu miesiącach chór śpiewał, może nie perfekcyjnie, może nie specjalnie ambitny repertuar, ale śpiewał chętnie, bez przymusu i obrzydzenia. Przy chórze powstały jeszcze trzy zespoły muzyczne i chłopacy, którzy by w życiu się nie dowiedzieli niczego z podstaw muzyki nagle zaczęli i naukę solfeżu i prostej notacji – i zaczęli słuchać. Po kilku latach przygotowując jakiś teatr przy stoliku (jedna z form świetlicowych) zostałam zaskoczona wyborem podkładu muzycznego, jaki mi chłopcy zaproponowali. Była to I część III symfonii Szymanowskiego. Serio. Henio (dziś już dawno na emeryturze) był genialnym nauczycielem. Pytanie tylko, czy jakikolwiek oficjalny program szkolny by mu na to pozwolił.
Zwłaszcza na przerabianie hymnu ZSRR 😆
Myśmy to w szkole w przerwach robili nagminnie. A ja jestem wynalazczynią „Hymnu ZSRR po przejściu Chińczyków”, czyli wersji na samych czarnych klawiszach 😉
A może Pani Dorota potrzebuje konsultanta? Jest taki 12-latek, właśnie przygotowuje się do egzaminu z fortepianu po 6 klasie szkoły muzycznej, śpiewa w chórze chłopięcym (prócz szkolnego), ukochane płyty to Requiem Mozarta i Beethoven, a z audycji muzycznych ledwie przekracza trójkę, bo „to straszna nuda”. Idzie do zwykłego gimnazjum, gdzie ani chybi wpadnie w przedmiot pod nazwą muzyka i podręcznik… Doroty Szwarcman.
To wcale nie jest pewne, bo mamy teraz wolność wyboru podręczników 🙂
Ale chętnie wysłuchałabym zdania konsultanta, bo choć wyrobiony muzycznie, to tym świeższe ma spojrzenie, a poza tym zna rówieśników i ich reakcje…
Niestety moje lata szkolne to prawie pustynia pod względem muzyki. I to chyba zadecydowało o moim poziomie na całe życie. 🙁
W szkole podstawowej kierownik szkoły, na lekcjach „śpiewu”, przy pomocy smyczka, skutecznie wybijał nam z głowy jakiekolwiek zainteresowania muzyczne.
W moim liceum w Poznaniu muzyki jako przedmiotu nie było. Raz w miesiącu w auli szkolnej odbywały się „koncerty poniedziałkowe” z udziałem kilku filharmoników oraz solistów opery i operetki poznańskiej. W pamięci utkwił mi Henryk Guzek, tenor operetkowy i aktor filmowy ze względu na „angielską elegancję” i podobieństwo do Stewarta Grangera.
To ubóstwo w okresie nauczania owocuje do dzisiaj tym, że muzykę traktuję tylko jako piękne tło.
A to jest chyba jakieś kalectwo! 🙁
P.S
Pani Dorotecka bardzo pięknie walczy z tym „kalectwem”! 🙂
Dobrze by było, gdyby jej się udało robić to „podręcznikowo”!
Jędrzeju U. – a które to liceum w Pyrogrodzie było? Zawsze miło spotkac na blogu swojaka.
Pani Kierowniczko. a jak będzie wyglądała możliwość dołączenia do tego podręcznika CD-sów? Pytam poważnie, bo mi się wydaje, że w dzisiejszych czasach podręcznik do muzyki w papierze może zawierać tylko tzw. zrąb, a reszta musi być na innym nośniku. No i powinien być stale aktualizowany zbiór smyczy, tfu, linek, bo to zachęca do samonapędu – kliknę tu, to z ciekawości i internetowego nawyku kliknę i tam, a potem zacznę rozgałęziać. Nawet zadania powinny być takie, żeby coś znaleźć w necie, bo jak nie, to i tak wszyscy będą szukać w necie. 🙂 W sumie o to mi chodzi, że nawet najlepszy podręcznik będzie tylko podręcznikiem, czyli żaden uczeń pewnie go nie włączy do ulubionych, ale gdyby on nie był nudny i w miarę często wyprowadzał z podręcznika na takie tereny, gdzie się szuka samemu i można przy tym przeżyć jakiś dreszczyk, to byłoby…. hmmm… W Niemczech mówi się „geil” albo „cool”, ale w Polsce cool jest już podobno obciachowe. Pomocy! 🙂
Jaruto! Marcinek! 🙂
Droga Pani Doroto
Wydawnictwo widać zatrudnia inteligentnych ludzi, skoro właśnie do Pani zwrócono się z prośbą o ten podręcznik. Do napisania wartościowego podręcznika potrzeba lekkości pióra i dowcipu , prócz fachowej wiedzy. A tych walorów natura Pani nie poskąpiła. Sam byłem uczony metodycznie i fachowo – począwszy od wałkowania Leoninusa i Perotinusa; w nauczaniu tym nie chodziło bowiem o rozbudzenie „potrzeb duszy” – lecz o wtłoczenie jak największej ilości wiedzy, przydatnej muzykologowi ale nie dziecku.Jednak clou sprawy leży nie w podręczniku lecz – jak to świetnie napisała mądra Jaruta – w nauczycielu. Mnie akurat do odczuwania przyjemności płynącej z obcowania z muzyką, prócz domu, przygotowała nauczycielka matematyki, przysięgła melomanka. Myślę też, że do podręcznika powinna być koniecznie dołączona płyta, właśnie taka jak pogardzane przez nas The Best of…
Wydawnictwo jest mądre, bo robi płyty do różnych podręczników. W debiucie płytowo-edytorskim uczestniczyłam, gdyż była to właśnie płyta do wspomnianego podręcznika WOK-u, a dokładniej – do mojej części muzycznej, do której sama wybrałam przykłady, jak również CD-ROM. Ale oni potem tak sie rozochocili, że wydali całą serię płyt do podręczników – można by powiedzieć „od polskiego”, ale one są raczej ogólnie „humanizatorskie” (podtytuł: literatura-język-kultura) – pod norwidowskim tytułem Przeszłość to dziś:
http://www.stentor.com.pl/aktualnosci.php?pid=153
Do tego nowego podręcznika też ma być oczywiście płyta.
Na wszelki wypadek: „Konsultant” ma na imię Stefan, a adres .
a adres
harry652-at-gmail.com
Dzięki. Jeszcze do pierwszego zdania Piotra Modzelewskiego: pomysł, żeby wejść w kolaborację ze mną, był autorstwem samych szefów: pp. Teresy i Piotra Marciszuków. Pan Piotr jest znany medialnie, bo jest prezesem Polskiej Izby Książki i nieraz wypowiada się na różnych łamach 🙂
Obejrzalam sobie ten podsuniety przez Gospodynie podrecznik Stentora i az mnie krew zalala jakie fajne pomoce maja dzis mlodzi ludzie i jaki dostep do dobr kultury swiatowej. Tak mi zal , ze nie mielismy tego. I przypomniala mi sie moja ponura, opresyjna, zakuta na cztery spusty szkola p…nych kanoniczek, gdzie wcale nie chodzilo o to by przygotowac nas do samodzoelnego obcowania z kultura i do samodzielnych poszukiwan, ale przede wszystkim nauczyc zyciowego konformizmu i przechodzenbia z klasy do klasy. No i oto jeszcze abysmy przed slubem cnoty nie stracily (szkola byla zenska).
Ale tez pewnie dzisiejszym uczniom jest trudniej niz nam bylo. Wolnosc jest zawsze trudniejsza. No i w moim pokoleniu nie zastanawialismy sie wcale czy i jaka zdobedziemy prace po skonczeniu nauki.
Heleno, jeżeli Ty chodziłaś do opresyjnej, konformistycznej szkoły kanoniczek, to jesteś najlepszym dowodem na to, że szkoła na ucznia i tak nie ma najmniejszego wpływu. 😀
Ale fakt, że dawniej wykształcenie chyba bardziej widziało się jako wartość samą w sobie, a teraz jest to środek do zrobienia kariery, pieniędzy, itd. Jak widzę 10-latki, które mają kolejne szczeble kariery co do milimetra zaplanowane, to jakoś zimno mi się robi, chociaż wiem, że świat się zmienił i pewnie tak jest rozsądniej. Ale też wśród tych „zaplanowanych” osób dużo jest takich, które gdzieś koło trzydziestki przeżywają przykry moment ocknięcia i zadają sobie pytanie „co ja właściwie mam z życia?”, po czym rzucają wszystko w diabły i zajmują się np. ekologiczną hodowlą buraka pastewnego metodą Montesori. Czyli trudną wolnością, w przeciwieństwie do czasu robienia kariery, który z perspektywy wydaje się opresją nie gorszą od kanonicznej. 🙂
No, o ile ja się znam na dzieciach, to będzie cinżko ich namówić 🙂 Może jaki duet kotów by im puścić?
to idzie wszystko w dobra stronę z tą kulturą … muzyczna też 😀
Hoko, mój kolega (ludzki, nie psi) robił program kulturalnopedagogiczny w muzeum, m.in. do kotów Franza Marca. W ramach tegoż dydaktycznego smrodku puszczał dzieciarni właśnie duet kotów i pozwalał do tego robić kocie wygibasy. Funkcjonowało rewelacyjnie! Dzieciom otwierały się równocześnie oczy na obraz i uszy na muzykę. No, ale to były dzieci jeszcze przed tzw. okresem dojrzewania…
nowe rzeczy na stronie .troche wypowiedzi pani ch.ludwig.moze warto zobaczyc
http://www.youtube.com/user/LvBAssociation
A ja bylam pare lat temu w Tate na wystawie S.Pollocka i obserwowalam z zafascynowaniem szkolna wycieczke skladajaxca sie z kilkunastu uczniow w wieku 10-11 lat, glownie czarnych i glownie chlopcow, ktorym trowarzyszyl dosc mlodo wygladajacy nauczyciel. Otoz ta grupka dzieci przed jednym z tych ogromniastych pochlapanych plocien Pollocka … tanczyla, podspiewujac sobie niezbyt glosno. I wtedy zobaczylam jak rytmiczne jest to plotno i ze oni tancza tak, jak tam jest namalowane (nachlapane farba).
Oni przechodzili od obrazu do obrazu, chwile sie mu przygladali i zaczynbali tanczyc. Nie pamietram, zeby ich wychowawca wydawal jakiekolwiek dyspozycje lub w inny sposob zachecal swoich uczniow do ekspresji ruchowej.
Bardzo to bylo poruszajace.
Heleno, kiedy w 1963 r zaczęłam pracę w tym zespole szkół chemicznych, była tam klasa pomaturalna w ramach pomocy edukacyjnej dla państw afrykańskich, 20 chłopaków przede wszystkim z południowego skraju Sahary. Maturę robili w liceach misyjnych francusko i angielsko języcznych. U nas w ciągu 4 semestrów mieli zdobyć średnie wykształcenie techniczne przydatne do obsługi tego, co Ciech u nich budował (cukrownie, cementownie, fabryki opon) Wszystko w ramach „bratniej pomocy”. Nauczyciele przechodzili z nimi gehennę i to nie dlatego, żeby byli niesforni, leniwi, czy głupi. Nic z tych rzeczy. Oni mieli inną mentalność, inny typ wyobraźni i żadnych nawyków technicznych. Rysunku technicznego uczył stary inżynier Przybylski, łysy, jak kolano i tylko dlatego sobie włosów z głowy nie zdzierał. Jedna z pierwszych lekcji, po opanowaniu sztuki robienia ramek rysunków, tabliczek znamionowych i legendy – rysunek symetrii prostej. Na kartce, jak Bóg przykazał proste narzędzie po lewej stronie – klucz płaski, taki do odkręcania śrub z łebkiem „kanciastym” Uczniowie narysowali. Dobra, to teraz oś symetrii przez środek kartki i przeniesienie odwróconego rysunku na stronę prawą. Żaden, podkreślam żaden student arabski nie potrafił tego zrobić. Dlaczego? A bo dla niego wcale nie było oczywiste, że ten klucz w drugą stronę będzie wyglądał tak samo. Jeden z Sudańczyków za osią symetrii narysował trąbę słoniową obwieszoną kolorowymi żarówkami. Po co? A, bo może pod spodem ten klucz tak wygląda? On tam jeszcze nie zajrzał. Po więcej niż roku nauczono ich podstaw, ale nauczono „na wiarę”, na pamięć, „bo tak jest”, bo „wszyscy tak robią” Mieliśmy za mało czasu żeby przekazać im nasze poczucie proporcji, perspektywy czy właśnie symetrii. Mogliśmy dać im tylko przedsmak naszego rozumienia ciągu przyczynowo – skutkowego. A przy tym wszystkim jeden z nich potrafił naprawić wszystko = motocykl, radio i aparat fotograficzny. Jak ? Tego Ci nie powiem. Oni też mieli swoje wyobrażenie o tym, jak powinno być.
Obejrzałem prezentację minister Katarzyny Hall, żeby się zorientować, jak jest z tym przedmiotem Muzyka. „Konsultant” nie będzie miał szansy pracować z podręcznikiem pani Doroty, bo wszystko zaczyna się dopiero w roku 2009. Przypuszczam też, że muzyka będzie do wyboru, obok plastyki, a może jeszcze innych przedmiotów artystycznych. Czy to dobrze? Nie to jest jednak najważniejsze. Zastanawiam się, po co do muzyki podręcznik. Jeżeli ma w nim być mała teoria i historia muzyki, a przy tym ocena z muzyki będzie się liczyć do średniej (pewnie tak) – to katastrofa. Kiedyś wprowadzono do szkół flety proste. Każdy mógł się nauczyć wygrywać z nut proste melodie. Jeszcze dawniej w szkole był przedmiot pod nazwą śpiew. Uczniowie uczyli się śpiewać. (Nie chciało mi się chodzić, musiałem zdawać, dostałem piątkę, bo wiedziałem co to cisis :)) Czy teraz uczniowie, zamiast uprawiać jakiś rodzaj muzyki będą się uczyć dat urodzenia kompozytorów i i tytułów utworów? Tak mniej więcej wygląda przedmiot Audycje muzyczne w szkole Stefana („straszna nuda”), no, ale to jest szkoła zawodowych muzyków. Czy podobnie będzie w gimnazjum na muzyce? Jeżeli tak – protestuję!
„… jestem mieszaniną białka,
i tylko czasem coś we mnie załka…”
to chyba z Osieckiej.
Wydaje mi się, że licealiści odczuwają potrzebę muzycznej duszy – duszy, nad która ma Pani roztoczyć troske. Oni przecież słuchają muzyki – swojej muzyki ! – i czynią to z potrzeby wewnętrznej, potrzeby przejawiającej się w różny sposob. Te różne potrzeby najczęściej kanalizowane są przez agresywny marketing medialny określonego gatunku muzycznego. Ciekawe jak zamierza Pani stanąć w zawody z taka machina, w zawody o muzyczny rząd dusz młodego pokolenia, bo nie sądzę, żeby Pani wizja łkającej, muzycznej duszy młodzieńczej, i marketingowy obraz tego samego, były zbiezne…
Pozdrowienia
Pani Doroto, zadanie trudne, ale z pewnoscia jest Pani odpowiednia osoba! I wcale nie chce sie podlizywac, w koncu wszyscy czytamy Pani teksty… 😀
Mysle, ze Jaruta ma calkowita racje, podrecznik jest wazny, ale przede wszystkim liczy sie nauczyciel! Najlepiej muzyk, dla ktorego muzyka nadal jest pasja.
W szkole mojego syna jest dwoch nauczycieli muzyki, obaj muzycy. Doskonali! Jest chor, orkiestra , zespol muzyki ludowej i big band. Dwa razy w roku wielki koncert – olbrzymia frajda dla uczniow i rodzicow. Zaznaczam, ze jest to zwykle gimnazjum, nie muzyczne.
A po co zaraz „rzad dusz”, Jacobsky?
Helena,
a taka to licencia, zeby nie powiedziec: poetica.
Skoro o „wyrabianiu” duszy mowa, no to i o rządzie dusz powinno się powiedzieć…
Tak mi się wydaje przynajmniej..
No, chyba ze licentia…
Życie jest formą
istnienia białka,
ale w kominie
coś czasem załka,
czasem coś liźnie,
czasem coś gwiźnie,
coś się pokaże
w samej bieliźnie, oj dana !
Oj dana, dana,
nie ma szatana,
a świat realny
jest poznawalny, oj dana!
Zaraz, zaraz, ja na kulinarnym podpatrzyłem, że zanim się zacznie wyrabiać, to trzeba mieć mąkę, jajka, drożdże i inne takie. I temperatura musi być odpowiednia. I foremka. I przepis, bo cały wic jest właściwie w proporcjach. No i zawsze może się nie udać, mimo najlepszych chęci, dobrych składników i sprzyjających warunków, ale to nie jest powód, żeby nie próbować.
I tak mi z tych kulinarnych doświadczeń wychodzi, że bez porządnych drożdży (nauczyciele) nic w ogóle nie ruszy, że im więcej jajek i masła (muzyka, nie ględzenie), tym smaczniejsze, im gęściej rodzynki (koncerty, własne muzykowanie), tym atrakcyjniejsze, a foremka (teoria, podręczniki) nadaje temu kształt. Jak się to wszystko już przygotuje, to po prostu trzeba zacząć wyrabiać, a potem się okaże.
Smacznego! 😀
Jacobsky zabrzmiał jak najgorszy belfer, a w dodatku lekcji nie odrobił i nie przytoczył wiersza jak należy.
Szkoła ma wpływ na ucznia. Rebelia 😉
A na złość, a co! Tym sposobem zdobywało się wiedzę niekoniecznie przewidziana w programach szkolnych. Moze te czasy minęły? Ale ja jestem optymistką. Młodzi nie są durni, naprawdę.
Zadanie bardzo trudne ale i ważne.W większości szkół muzyka przez lata była traktowana po macoszemu. Ja miałam szczęście do dobrego nauczyciela, tym większe było zdziwienie w pierwszej liceum na widok uczniów, którzy nawet nie znali nut….
Moje dziecko nie gardzi klasyką, a najbardziej lubi bluesa .Może dlatego, że jak była malutka właśnie takie dźwięki jej towarzyszyły?…
Co zrobić ze starszymi, w wieku nastu lat ,to wielkie wyzwanie.Zgadzam się z Bobikiem ,że bez załączników muzycznych na płytach ani rusz.Może na siłę nie ma co ukulturalniać, ale też trzeba dać szansę poznania i pokochania.W każdym bądź razie trzymam kciuki!
Alicja,
głową nie śmietnik, nie wszystko udaje się zachować jak nalezy. Coś tam się kołata, coś tam łka, ale nie koniecznie tak, jak było w orginale, że który serdecznie dziękuję Helenie. Skoro jednak przyłapano mnie na takim karygodnym błędzie, to płonę ze wstydu. Zwłaszcza za „licencje”, której to pisownię przekręciłem, bom z łaciny cienki i poza paroma premiami prawniczymi i terminami fachowymi nic z tego języka nie zostało mi w glowie.
Nie bardzo rozumiem czemu zabrzmiałem jak najgorszy belfer. Zapytałem o to, jak – w formie podręcznikowej – dojść do dzisiejszej młodzieży, o dostęp do której bije się nie tylko edukacja, ale i marketing, media, itp.
Sam uczę w college’u i widzę, jak ciężko dojść z programem do umysłów młodych. Owszem, młodzież zdobywa samemu wiedzę (o co dziś nie jest trudno) ale niekoniecznie jest to wiedzą, która koresponduje z programem ministerialnym. I w tym tkwi cały szkopuł: z jednej strony nauczyciel ma chęć bycia fajnym cool-belfrem, co to daje młodzieży wolne pole do popisu i do montowanie sobie samemu curriculum (ach ta łacina…) w szkole (oficjalnie nazywa się to konstruktywizm czy jakoś tam), a z drugiej strony straszy monolit, jakim jest program szkolny.
Bo jeśli liczyć tylko na te młodzież, co to nie jest durną (w co nie watpię, ale osobiście nie generalizował bym aż tak bardzo), to po kiego grzyba zatruwać życie red. Szwarcman i zapraszać Ja do pisania podręcznika szkolnego (nawet jeśli zadanie to ma ostrogi) ?
Witajcie,
w mojej krainie lekcje muzyki,sa bardzo powaznie traktowane!! Dzieciaki maja swoje zespoly,pisza slowa piosenek.Daja wystepy we wlasnej szkole.
Odnosze wrazenie,ze pozostawia sie duzo swobody w wyborze programu tego przedmiotu.Prawda jest,jak pisze Jacobsky,ze mlodziez interesuje sie muzyka,ale teraz glownie „swoja”!!!
Mysle,ze nowy podrecznik nie moze byc zbyt „ciezki”,zbyt ambitny,bo wyploszy przyszlych melomanow.To powinno byc (wg mnie) „dla kazdego,cos milego” 😉 I jesli pare duszyczek uratuje sie dla muzyki powaznej,bedzie to juz sukces!!
Pozdrawiam,hej.
Wróciłem z koncertu, a to oznacza, że miałem chwilę na przemyślenie — bo kiedyś myśleć? 🙂
I dochodzę do wniosku, że wydawnictwo nieźle pomyślało — Pani Kierowniczka pisze (wbrew pozorom już samo pisanie nie jest oczywiste…), więcej — pisze od lat do ludzi będących muzycznymi laikami; jeszcze więcej — pisze zwięźle bo takie są medialne reguły. Ma do tego własną wizję nauczania muzyki w szkole i wizję popularyzowania muzyki. Brak doświadczenia pedagogicznego jest już kwestią dyskusyjną, ale i w nim można dostrzec zaletę. To nie daje gwarancji sukcesu, ale czyni próbę opłacalną. Ze swej strony mogę potrzymać kciuki.
Bardzo podoba mi się zgłoszenie ‚recenzenta’, ale warto by recenzentów było więcej — spojrzeń na muzykę jest wiele i pojedyncza ocena, choćby tak fachowa 😉 jest niewystarczająca. Zresztą przypominam sobie tu własny ‚spór’ z Torlinem, który uważa, że muzykę należy popularyzować przez rzeczy proste, łatwe i przyjemne; podczas gdy ja sam (i parę znanych mi osób) doświadczyliśmy jak wielkim impulsem dla zgłębiania czegoś, jest nazwanie tego trudnym (niekoniecznie elitarnym, ale wymagającym). A tak na prawdę to dużo zależy od otwarcia się na świat muzycznych doznań.
Co do wpływu szkoły — cytowałem u Basi a cappelli, cytowałem u siebie na „A ono siedzi i się oblizuje), więc chciałem się powtarzać, ale trudno, powtórzę się. Otóż wczoraj rozmawiałem z sąsiadem filharmonicznym (ale innym, nie tym od podliczania Żydów w albumie), który opowiadał jak to w latach 50-tych prowadzono go z klasą na koncerty do filharmonii. I oni robili co mogli by być wykazać się przekorą — nie klaskali muzykom, a klaskali przy przestawianiu instrumentów, itp. I mimo całej przekory, wielu z nich zwyczaj wyjścia na koncert i więcej — potrzeba wysłuchania muzyki, pozostała na całe życie.
Hej,
Jacobsky, to była zamierzona szpilka w d… Twoja 🙂
Ale serio, ja Ciebie tak odbieram, belfer ex caethedra, i kapkę taki cynik, który zakłada „ja tych cepów niczego nie nauczę”. Czytam Twoje komentarze i takie mam wrażenie, subiektywne oczywiście, i myslę sobie, gdzie ten facet posiał poczucie humoru? Troche jesteś gorzkawy w komentarzach. Na pewno masz swoje racje, będąc nauczycielem, „siedzisz w temacie” (skumbrie w tomacie), więc wiesz, co jest grane.
Ja bym jednak generalizowała na plus, jeśli chodzi o młodzież. Być może dlatego, że nie jestem nauczycielką, przede mna młodzi ludzie nie muszą się wykazywać, po prostu są sobą. To nie jest taka głupia teza – dopiero po latach, spotkawszy nauczycieli z mojego ogólniaka „dogadaliśmy” sie w kwestii relacji „belfer – uczeń”. I jak wzajemnie trzymalismy sie reguł. I chyba te reguły muszą jednak być, a pogadać sobie to mozemy po maturze, i nawet piwo wypić.
Mam nadzieję, ze sie na mnie nie obraziłeś, mimo szpilki? 🙂
Jacobsky, na Boga, nie mialam zamiaru Cie poprawiac! Jesli to tak odebrales, to wybacz! Jakie to ma zanzcenie czy licencia czy licentia? Czy ktos nam bedzie stopnie stawial?
Jestem ostatnia osoba zebym komu lacine poprawiala, honestly. 🙂 🙂 🙂
Alicja,
ja zakładam, że właśnie chce moich uczniów czegoś nauczyć, i stąd trzeba czasem ex katedra, a czasem inaczej. Właśnie siedzę i poprawiam egzaminy, i widzę, że do jednych głów wchodzi, do innych nie, a więc stał może mój mniejszy od Twojego entuzjazm jeśli chodzi nie tyle o potencjał (bo w ten nie wątpię), ale o motywację i poczucie obowiazku.
Inna sprawa, że inaczej można i trzeba uczyć muzyki/słuchania muzyki, a inaczej mikrobiologii czy fizjologii. Myślę, że uczenie muzyki to zajęcie bardzo twórcze, zaś uczenie mikrobiologii – jakby trochę mniej, bo wszędzie tam, gdzie są rzeczy do nauczenia się na pamięć, rzeczy, które nie zawsze dadzą się wyczaić intuicyjnie, tam trzeba belfrzyć, czyli wymagać rezultatów w sposób formalny, belferski.
Moje poczucie humoru ma się nieźle, choć rzeczywiście ociera się ono nie tyle o cynizm, ile o zdrowy sarkazm jeśli już (o ile jedno rzeczywiście różni się od drugiego tak bardzo). Cóż, kwesta stylu, ot co ! Ale o szpilki nie obrażam się – bynajmniej ! Czyż można się obrażać kiedy za oknem śpiewają ptaki, kumkają żaby, święci słońce, piwo sie chłodzi i jest wreszcie ciepło ?
Pozdro
27 C w cieniu, żaby kumkają i piwo się chłodzi… Jak to się dawniej mawiało? No, po prostu Kanada! 🙂
… no właśnie, cholera, wreszcie wiosna!!!
Tego słowa szukałam, sarkazm, bo cynizm to nie to samo. ABBA w głosnikach, a ja w kuchni;)
Jo tyz przychylom sie do opinii, ze podręcnik jest wozny, najwięcej zalezy jednak od naucyciela. A tak w ogóle to mom nadzieje, ze ten podręcnik bedzie tyz do dostania w księgarniak pod Turbaczem? Jeśli bedzie – to od rozu wykrodne jeden egzemplorz dlo siebie. Tak jest, jako ze owcarki dutków nie majom – wykrodne, nie kupie. Za co ocywiście i Poniom Dorotecke, i Wydawnictwo z góry piknie przeprasom 🙂
Pani Kierowniczko, dziś – wyjątkowo – cieszę się, że Pani tu jeszcze nie ma, bo to znaczy, że kolacja była super. 🙂
Kod 1313 😯 Lepiej odpukać! 🙂
ee66 <– ?!
Owczarek, Ty prosiaku 😉
Z góry przepraszasz?! 🙂
No bo jo tyz fce mieć ten podręcnik Poni Dorotecki. A jak inacej moge ten podręcnik zdobyć? Ino zakraść sie do księgarni w Nowym Targu, chycić w zęby i uciekaca 🙂
Owcarku, a jakby tak Poniom Dorotecke grzecnie poprosić? Nie syćkie ciarachy tworde! 🙂
Hej, kochani, rzeczywiście kolacja była taka, że podpieram się nosem z przejedzenia…
Nie będę się dziś więc długo rozwodzić i odpowiadać, na razie przede wszystkim przywitam Małgosię. I powiem, że spodobały mi się kulinarne porównania Bobika o 19:32. Ja na początku ostatniego akapitu mojego wpisu napisałam, że zdaję sobie sprawę, że najważniejsze, co zrobi z tego dany nauczyciel. I w świetle tego tak się zastanawiam, czy podręcznik jest foremką, czy może raczej przepisem? I to takim, który często się modyfikuje na bieżąco. Są takie potrawy, które każda gospodyni (czy gospodarz – bez dyskryminacji! 😉 ) robi nieco inaczej, po swojemu, ale za każdym razem jednak można rozpoznać, że to ta, a nie inna potrawa…
No i tradycyjnie wyszedł spór, jak „nawracać” na muzykę, czy czymś lekkim, łatwym i przyjemnym, czy właśnie przeciwnie, bo młodzież jest ambitna i lubi trudniej? Tak się zastanawiając myślę, że to jednak zależy od wieku. Ale i od innych rzeczy pewnie.
PS. No i super, że passpartout wróciła 😀
Przyjemnie, że Pani Kierowniczka zaświętowała jak należy. Mam nadzieję, że Pumie też się coś dostało. 🙂
O kulinaria kłócił się nie będę, ale jako przepis to bym widział raczej ogólny koncept, którego rzeczywiście nie należy się sztywno trzymać, tylko twórczo i elastycznie podchodzić do. Ale do swojego porównania też podchodzę elastycznie i się nie upieram.
Dziękuję za miłe przywitanie i życzę dobrej nocy 🙂
Ja też się nie upieram przy niczym. Zwłaszcza teraz… uuaaa… dobranoc 😀
Dziękuję za powitanie. Na chwilę pogrążyłam się w rozważaniach: podręcznik to foremka czy przepis? Wbrew pozorom to bardzo trudne pytanie.Sama nie wiem…Z jednej strony nauczyciel będzie poruszał się jak we mgle bez dobrego podręcznika- przewodnika, ale z drugiej strony nawet najlepszy podręcznik można obrzydzić nieumiejętnie korzystając z niego.Pamiętam np. naukę „czytanek” podręcznikowych na pamięć (koszmar).
Życzę wszystkim miłej niedzieli.
Dzień dobry.
Pani Doroto, życzę Pani powodzenia w realizacji tego projektu.
Victor Hugo:
„Muzyka wyraża wszystko, co nie może być wypowiedziane, ale o czym nie można milczeć.”
Jan Garbarek – Molde canticle (1991):
http://youtube.com/watch?v=ZmIo2nttex8
Witajcie, też życzę miłej niedzieli. Dzięki, Moguncjuszu, za Garbarka (jaki młodziutki!) świetnie pasującego do tego chmurnego (tu u mnie) poranka 🙂
Pani Dorotko,
radosnego świętowania Pesach życzę, Teresa
Nie pytam co bylo na deser, dlatego, ze sedery niestety nie slyna z deserow (takie moje skromne doswiadczenie sederow). Alas, poor Yorrick!
78fe — w niedzielę, przy obiedzie takie kody?
Głupio mi pisać oczywiste oczywistości, ale chyba jeszcze nie padło, że podręcznik ma być inspiracją dla ucznia i nauczyciela.
Heleno, sedery nie słyną z deserów, ale nie w naszej rodzinie 😆
To, że nie słyną, wynika z zasady: nie należy kończyć wieczerzy sederowej wetami. Dlaczego? Żeby pamiętać o goryczy niewoli.
Ale można to obejść i nawet jest pretekst – podczas końcowych modlitw wcina się jeszcze kawalątko macy 😉
Gdybym nie wiedział, że słowo deser pochodzi od dessert, mógłbym przysiąc, że wywodzi sie od słowa seder. W każdym razie jest jego anagramem.
Kawalatko macy posypanej cukrem, I hope…
Nie będę dziś prawić duserów przy sederowych deserach, bo pogoda u nas za ładna. Zamiast tego planuję polecieć w plener, czego i Wam życzę! 🙂
Do Pani Dorotecki w sprawie komentarza:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=173#comment-54988
Ja to wszystko dobrze wiem.
Nie mogę wyjść na dłużej z domu, bo nie mogę zostawić mamy samej. Póki co, nie mogę zaprosić nikogo łacznie z synem, bo mama boi się ‚chłopów’.
Nie byłam też w niedzielę na dorocznych uroczystościach mojej drużyny, taki los.
Tu z kwietnia ubiegłego roku:
http://picasaweb.google.pl/PRChiZ/ModlitwaLadamiPomnikWGettaAlbumRoboczy
Mój komentarz czeka na akceptację. 🙁
Nie może połknąć dwóch klusek.
E tam, pogoda…
Zimno. Szaro. Co prawda nie pada, ale i tak się wychodzić nie chce…
Poza tym robota…
A do nas nareszcie wrocila wiosna!!!
Teraz wygrzewam stare kosci 😉
U nas jest tuż tuż przed wiosną; po 10 dniach deszczu zrobiło się zielonkawo. Ale już niedługo b edzie wybuch wiosny, no, może nie taki jak Mniszkówny:
Przyroda burzyła się namiętną mocą tworzenia. Jej oddech gorący odczuwa się wszędzie, w prądach powietrza, które rozszerza ciała nadając im kształty niesłychane (!) i wschodnie przepyszne barwy, w ziemi czarnej i ślniącej (!), która sama będąc magnatką gleby (!) okrywa się miliardami tworzyw pięknych jak z bajki, karmiąc je słodyczą z piersi nabranych żyznością i wonią,. Ziemia tu kwitnie, pachnie, poczynając w swem łonie coraz to nowe twory. Czuć bulgotanie soków w jej żyłach, szmer jej krwi, wyrzucajacej na powierzchnię ciała – cuda za cudami. Kwitnienie przechodzi w egzaltację kwitnienia, w szał rozrostu, w potęgę czynu!
(Gehenna, tomI, rozdz.1)
Wiec pojdzmy napawac sie tymi przepysznymi barwami, tymi (temi?) ksztaltami nieslychanymi, temi coraz to nowymi tworami ziemi. Niech nam krew w zylach zabulgoce, niech i nas ogarnie egzaltacja i zamieni sie w potege czynu! 😆
Mnie się zamieniła. Przebiegłem bądź ile kilometrów przez niesłychane, coraz to nowe twory ziemi, potem pić mi się chciało, więc napawałem się wodą, a teraz istotnie mi bulgoce. Mniszkówna była realistką w każdym calu! 😀
Mniszkówna, Mniszkówną, ale, jak twierdzili pewni Panowie, prawdą jest, że…”Ta natura jest niezmierna…” 🙂
Dnie są szaro-bure, ale przedwczoraj wyszliśmy z Bajką na bardzopóźnowieczorny spacer i stanęliśmy, jak wryci. Chmury się rozproszyły, wyszedł księżyc w pełni… i zobaczyliśmy nagle rozkwitłe przyuliczne krzewy tarniny. Widok w świetle księżyca był niesamowity.
Zrobiłem komórkowcem zdjęcie. Jest prymitywne, ale… 🙂
Jędrzeju, to zdęcie dowodzi,że warto spacerować w świetle księżyca.
Bardzo mi się podoba…
Nie mogę się powstrzymać, toz niedawno metr śniegu był… a tu dzisiaj 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Niebieski_ptak/
A to czarne, z orzechem w dziobie, to co? Kolejny pensjonariusz Alicelandu? 🙂
Czy to sojeczka, Alu?
A jo fciołek zycyć Poni Dorotecce, tego samego, cego Teresecka o godzinie 12.13 zycyła. I w ogóle syćkim, ftórzy Pesach świętujom 🙂
Owczarku, poczułam się wespół, bardzo dziękuję.
Helenko, Alicjo, fistaszki?
a6b3 ! Nie wpadłam na to że sojka to ptak, wię wymośliło mi się że sojka jest zdrobnieniem od soi. Komedia.
Kochani, bardzo dziękuję za życzenia. Tradycyjnie w nocy machnę jakiś wpisik – może pesachowy, tj. co się śpiewa? 😀
Uuu! To jo juz chyba bede wte społ. Mom nadzieje, ze moje chrapanie nie bedzie Poni Dorotecce przeskadzało w „machaniu” tego wpisiku? 🙂
Owcarecku, chrap zdrowo 😀
Dziękuje 😀
No to juz ide chrapać:
Luli luli luli
Śpijcie jaz do rana
Niek sie syćkim przyśni
Dusa melomana 🙂
Jak „podejść” gimanazjalistę?
Przemówić z telewizora…
Zainteresować TVP Kultura i przygotować serię „Tydzień z muzyką” ew. „Tydzień z muzą”. Program dynamiczny, jak adresaci. Nie znam założeń programowych przyszłego podręcznika, nic więcej nie wymyślę. Program, który uzupełniałby podręcznik o wizję i dźwięk – z czasem, wydany na DVD stanowiłby kompendium podstawowej wiedzy o muzyce.
Taka dobra „pomoc dydaktyczna”…
Pani Doroto, bardzo się cieszę, że podjęła się pani stworzyć muzyczny podręcznik!
Blue jay. W Polsce takiego ptaka nie ma, ale kojarzy nam sie ze sroką, kawką, sójką. Coś Ty Jędrzeju U. To nie czarne, to niebiesko-kolorowe;)
Bylam przekonana, ze blue jay to wlasnie sojeczka. Widzialam takie w Bieszczadach. I w pieknym parku Osterley, dwa przystanki metra ode mnie. Ma pod skrzydlem takie niebieskie piorka. One chyna poluja tez na myszy polne.
http://www.youtube.com/watch?v=yQ32e5vuWCc
😉
… jak podejść gimnazjalistę, nikt naprawdę nie wie, bo to sprawa indywidualna. Najlepiej nic na siłę, a nawet zabronić! Zakazane kusi;)
Goście wyjechali i odkrylismy w lodówce szampan, nie żadne sparkling wine, tylko champagne, brut lanson, otworzylismy i pijemy zdrowie wszystkich i za wszystkie święta.
Usiłowałem tych Beatlesów posłuchać, ale gdzieć około 60 sekundy byłem na haju od samego patrzenia. Niektóre substancje są chyba jednak nie dla psów. D..br..aaa…..n…………..
Potrzeby duszy wyrabia się wałkiem.
Duszo ma zraniona, krwawisz tak obficie,
Przytul mnie do łona, dam ci w zamian życie,
Zanim już ostatnia kropla krwi twej spłynie
Pomyśl, że z transfuzji każda dusza słynie.
Wszak my tak bez ciebie, jak bez oczu sokół,
Weź to pod uwagę, po to jest twój cokół,
Kiedy na nim stoisz, będąc nam ostoją,
Żadnych dźwięków wtedy ludzie się nie boją.
Krew na zawsze tobie, nam zaś utrudzenie,
Co twoją udręką, nam jest odrodzeniem.
Zgódź się zatem na to, że też masz potrzeby,
Tylko ty je wyraź, nim pójdziem do gleby…
Czy cię leczyć warto? Czyś jest naprawialna?
Jaką ty grasz kartą? Czy jesteś normalna?
A idź ty w cholerę duszo pokręcona,
Widzę, że ty lubisz ciągle być gwałcona…
Piękne 😉
I niestety coś w tym jest…
… niestety na szczęście 😉
Ojej, co za temat, co za wyzwanie!!! – podręcznik do muzyki, mający pomóc nauczycielowi i zainspirować gimnazjalistę (chyba najtrudniejszy wiek – i edukacyjnie i wychowawczo, zwłaszcza ostatnio w Polsce, jak wykazują konsekwentnie choćby badania prof. J. Czapińskiego – ‚Diagnoza społeczna’ i okolice).
Wiek niewdzięczny, buntowniczy, nastawiony na kręgi rówieśnicze, dla poklasku których następuje czasem nawet demonstracyjne ‚wyparcie się’ gustów i umiejętności nabytych i zaszczepionych w dzieciństwie…
Więc trzeba tych młodych ludzi potraktować poważnie – wychodząc od ich gustów i mód, ale pokazując, jak to wszystko, czego słuchają, jest zakorzenione w tradycji. I jak twórcy poprzednich epok też buntowali się – przeciw konwencjom muzycznym (w tym – odbioru), przeciw językowi (harmonii, gatunków). Jak to, co kiedyś było czystą, beztroską rozrywką, teraz odbierane jest jako drętwe i nudne (zwłaszcza, jeśli odbiorca słabiej przygotowany).
Dobrze byłoby pozwolić na prezentacje zestawionych osobiście na mp3 ulubionych hitów a po czasie zrobić (polecić zrobić) zestawienia ‚klasyczne’ – utworów ulubionych, uporządkowanych gatunkowo, wedle kompozytora, późniejszych inspiracji filmowych, może też reklamowych – po prostu pokazać, jak klasyka żyje, jest wciąż ‚przeżuwana’, parafrazowana.
Samplingi, scratchingi, chwyty didżejskie, rap, itede, itepe – to wymaga obwąchania i pokazania istoty twórczości ludzkiej także na tych przykładach – zarówno jej odnogi ‚akumulatywnej’, jak i ‚buntowniczej’. (Tu trzeba pamiętać o pułapce – co w momencie pisania książki jest super-na-czasie, za pół roku czy za rok będzie passe. Więc nie warto (i niepoważne byłoby) silenie się na aktualny język czy przykłady (‚by się młodzieży ‚podobało”‚). Lepiej traktować jej czas, dojrzałość i gusta – aktualne i ‚docelowe’ 😉 – poważnie).
Jako – jednak 😉 – wykształcony (i wciąż dokształcający się) belfer, zajrzałabym mimo wszystko do podstaw programowych (podstawówkowej, gimnazjalnej, licealnej) – by to wszystko jakoś ‚osadzić’ w kontekście – także innych dyscyplin wiedzy (polski, historia, sztuki wizualne). Im więcej ‚haczyków’ i innych ‚zaczepień’ dla intelektu, woli, emocji i wyobraźni młodego człowieka, tym lepiej…
Życzę Pani Redaktor powodzenia!!! Kto, jak nie Pani?!!!
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂