Jan na Jana
Jak dla mnie, dobrze się stało, że koncerty Jana Garbarka zostały przełożone: po pierwsze, w pierwszym terminie zupełnie nie miałabym czasu, a obecny mi przypasował; po drugie, zamiast fajnego co prawda Manu Katché wystąpił Trilok Gurtu, którego uwielbiam i potrafię w nieskończoność się na niego gapić, jak gra. Tak więc, jak tylko się okazało, że mogę iść na ten koncert, nie wahałam się długo. A jeszcze na św. Jana po prostu nie wypadało opuścić…
Poprzedniego dnia czwórka muzyków – obok dwóch wymienionych pianista Rainer Brüninghaus i basista Yuri Daniel – wystąpiła w Ostrowiu Wielkopolskim, skąd mamy relację od specjalnego wysłannika. Ja muszę swoją zacząć od tego, że znalazłam się w zupełnie innych warunkach niż on: w Sali Kongresowej gdzieś pośrodku. Z frekwencją nie było aż tak źle, jak się obawiałam: były wolne miejsca, ale sala prawie pełna.
W różnych rzeczach Garbarka słuchiwałam, także w takich, które mi się niespecjalnie podobają, ale w samej jego grze, muszę przyznać, jest specyficzna barwa i przestrzeń. Kojarzy mi się z wielką mewą fruwającą nad wodami. Tym razem jednak nie był liderem, był równorzędnym partnerem swoich trzech współgrających. I koncert bardzo mnie mile zaskoczył, był całkowitym odejściem od dość czasem popularnej stylistyki, jaka Garbarkowi tu i ówdzie się zdarzała.
To był koncert bardzo eklektyczny: od psychodelii, prostych, niemal dziecinnych melodyjek specyficznie zinstrumentowanych, z ważnym udziałem elektrycznego keyboardu, poprzez bluesowe tony po wesołe funky z krótkimi i dyskretnymi aluzjami to do muzyki afrykańskiej, to do latynoskiej. Był nastrój i była ogromna energia. Było znakomite granie zespołowe i było rasowe granie solowe.
Każdy pokazał, co potrafi. Każdy był klasą dla siebie. Pianista w swojej solówce nawiązał nawet przez moment do free jazzu, ale i do wielu innych stylów; basista zrobił sobie loop (pętlę) z akordów akompaniających i zagrał utwór sam ze sobą, a Trilok szalał po swojemu, z całymi pokoleniami tabli w genach, jeszcze dogadując sposobem tablistów.
Ale, w przeciwieństwie do zeena, wydaje mi się, że poza ową fascynującą solówką Triloka muzycy nie grali „muzyki świata”. Grali jazz. Rozmaity stylistycznie i ekspresyjnie, ale jednak wciąż stary dobry jazz, którego, mam nadzieję, dzisiejszy świat paskudnej komercji całkiem zniszczyć nie może.
Komentarze
Absolutnie nie wolno!
A Pani Kierowniczka to ma żyyyyycie! 😉 😀
Zaraz będę miała życie w… Krakowie 😉
A czego absolutnie nie wolno? 😯
😮 … ❗
😀
Tam będzie tak gęsto od wydarzeń, że nie wiem, czy w ogóle będzie czas na wyjrzenie na aryjską stronę… 😉
Wiem, wiem – doskonale pamiętam, że Pani Redaktor wspominała o tym natłoku wydarzeń na FKŻ… MOże i lepiej, bo i dla mnie czas gorący i stale miałabym moralnego kaca… Ale może coś pokombinujemy offline… Zorientuję się i napiszę. Jeśli nie – trudno 🙁 : jeszcze pożyjemy, jeszcze (się) zobaczymy 😉 🙂
Absolutnie nie wolno i już!
PS
Garbarka nie widziałem, ale grabiarkę to i owszem… 😆
A co (albo kto) to grabiarka?
…przetrząsarko-zgrabiarkę może?… 😉 😀
Basiecka pedziała: A Pani Kierowniczka to ma żyyyyycie!
Basiecko, Poni Dorotecka miałaby (klawe) zycie (oraz wyzywienie klawe), kieby przede syćkim juz o świcie dali jej do łózka kawe, a do kawy jajeśnice… itd.
A jeśli z rana Poni Dorotecka nie dostoje kawy i jajeśnicy, to znacy, ze zycie wcale jej nie rozpiesco 🙂
Bo nie ma jej życie rozpieszczać, Owczarku! Jak kogoś życie rozpieszcza to on się staje rozpieszczony, jeszcze bardziej rozpieszczony, rozkapryszony… potem zaczyna na serio (nie jak ja) zazdrościć innym, jak to niby jest im dobrze…
A Pani Kierowniczka ma ŻYCIE NAPRAWDĘ KLAWE, bo sobie je wzięła i dalej zdobywa. Codzienną własną pracą i uśmiechem… (choć na pewno nie zawsze rzeczywistość na uśmiech zasługuje) 🙂 🙂 🙂
P.S. A grabiarką może być (domniemywam) albo pani grabiąca (siano), albo maszyna (zwana też przewracarką, ale można ustawić różne funkcje).
Więcej grzechów (nazewniczo-sianowych) nie pamiętam 😉
No o to mi exactly chodziło: czy to pani, czy to maszyna 😀
Wiadomo: prowincja, blisko natury to im się folklor gra, wszak na codzień stawiają snopki w rytm mazurków i kujawiaczków. A jak pojedzie się do metropolii to się jazz gra…. Może nienajlepiej to świadczy o morale muzyków, za to wystawia im niezłe świadectwo jako profesjonalistom 😉
A ja właśnie uważam, że wolno i niech mi kto co zrobi! 🙂
Ja myślę, że oni grali to samo, tylko ja już tyle się nasłuchałam różnych folków, że w tym, co gra Garbarek ze swoimi ludźmi, jest już dla mnie stosunkowo mało folku 😉
No bo nawet to gadanie Triloka – przecież tego Hindusi nie robią w swoim prawdziwym muzykowaniu, te recytowane sylaby są tylko swoistym zapisem dźwięków tabli, używanym tylko przy nauce 🙂
Ja jestem wręcz przekonany, że grali to samo 🙂
Tak samo, jak pewien jestem, że treść Pana Tadeusza niczym nie różni się w wydaniu stołecznym i prowincjonalnym. Ale każdego co innego wzrusza u Pana Tadeusza 🙂
A JGG łączy różności, tworząc smakowite dania, w ich różnorodności każdy znajdzie wedle smaku swego.
Tu polecam dzisiejszą – aktywną nad wyraz 🙂 – a cappellę, bo tytuł wpisu nosi znamiona tworzenia nowych jakości ze starych składników 🙂
http://basiaacappella.wordpress.com/2008/06/25/vive-la-difference/#comments
O bohaterze tego wpisu nawet rozmawiałyśmy (tzn. a cappella opowiadała) podczas naszego wielkanocnego spotkania… Tylko ten tytuł niby do czego się odnosi? Do „Franglais”?
To u a cappelli, tu użyłem paralelnie do tworzonej przez JG muzyki łączącej w sobie różne elmenty, tworzące nową jakość.
Też, Pani Redaktor. I do jego uwielbienia Francji (bywał regularnie, mieszka tam jego córka… dużo by pisać).
Ale głównie – jest moją, nieco odmienną celebracją tego przypadku ‚non omnis moriar’ – różnicy, jaką ‚robi’ wielu cudze życie i nawet tej różnicy-wyrwy, jaką pozostawia odejście osób nietuzinkowych.
Protest przeciw powiedzeniu ‚nikt nie jest niezastąpiony’… Także – troszkę – przeciw polskiemu, ‚smutnemu’, podejściu do śmierci (bo ‚tam’ pożegnanie jest także ‚celebrowaniem’ życia osoby, która odeszła, wyrażeniem wdzięczności… a już zwłaszcza memorial service po takim czasie).
Miło, że Pani pamięta takie szczegóły naszej ówczesnej – długiej przecież – rozmowy… 🙂 🙂 🙂
P.S. Zeenie, bardzo mi miło… 🙂
You’re welcome, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: nie szkodzi….
😉 😆
To był raczej monolog 😉
A to „robienie” różnicy już mnie wkurza. Kiedy Żywiec wykorzystał tę kalkę z angielskiego w reklamie, było to zabawne i miało swój wdzięk. Ale ludziska to podchwycili i już będzie kolejny uzus, który zostanie uznany przez leniwych i ustępliwych językoznawców
Chyba niepotrzebnie. To swiadczy o rozwoju języka, także o tym, że brakowało skrótu pojęciowego. A czymże jest znane: „chciałbym umieć tę różnicę zagrać na skrzypcach”, jeśli nie brakującym ogniwem w łańcuchu prowadzącym do „robienia różnicy” 😉 🙂
Ale w polskim sformułowaniu „robić różnicę” jest jakiś prymitywizm (podkreślam: w polskim). Powinno się powiedzieć raczej: sprawiać…
Niech się zresztą poloniści wypowiedzą, jam prosty kompozytor 😆
Może dlatego podchwycili, że była potrzeba, pewien brak w frazeologii a jednocześnie – istniała możliwość (krótkiego, dobitnego wyrażenia) w systemie językowym. Poza wszystkim – wyrażenie występuje w kontekstach pozytywnych, energetyzujących – zatem się przyjęło. Językoznawcy potrafią to dostrzec szybciej, niż ‚zwykli uzytkownicy’, więc i z tego powodu nie protestowali.
Zresztą, cóż by osiągnęli? – uzus jest uzusem… a język polski jest bardzo konserwatywny w porównaniu z wieloma (będę to powtarzać do znudzenia). Zatem – trzeba z żywymi naprzód iść. I nie dawać się wkurzać drobnostkom…
Badaczy ‚naszego wycinka’ historii języka polskiego będzie po latach fascynować (tak się domyślam): jak procesy ‚wybijania się na nowoczesność’ odbiły się na języku… I nie jestem pewna, czy kwestionowana kalka (i jej podobne) może być – już z naszej perspektywy – oceniana negatywnie. Nie mówiąc o perspektywie dalekiej…
A zresztą – wszystkich innowatorów potępiano… Zbiorowych, jednostkowych… Na terenie literatury – choćby Norwida, Leśmiana, Białoszewskiego…
@PK: Ależ używa się: ‚robi’, ‚czyni’, ‚sprawia’ – i pewnie jeszcze czegoś. Trzeba się odwołać do badań frekwencyjnych, ile i czego…
Łajza minęli – proszę spojrzeć na 11:54.
Dla mnie to argument z dziedziny słuchu językowego…
Znowu łajza minęli 😉
„Robi” jest brzydkie i koniec! 😆
No dobrze. Podam poważny argument. Otóż słowo „robić” ma po polsku zupełnie inną konotację niż po angielsku, w którym słowo „make” jest bardziej wszechstronne. „Robić” oznacza fizyczną robotę. Różnicę, owszem, można sztucznie wytwarzać 😉 , ale jednak zwykle jest to coś, co znajduje się poza wszelką robotą, po prostu coś, jakaś cecha, sprawia, że różnica jest.
Dlatego po polsku sformułowanie „robić różnicę” jest ewidentnym językowym błędem. Howgh 😀
Mnie tam nie robi różnicy, czy komuś coś sprawia różnicę, albo czyni 😉 Bo zrobić można również przykrość, przysługę, doktorat itd. Nasz zasób słów niestety się redukuje i upraszcza, nad czym ubolewano już na innych forach i chyba nic na to nie poradzimy 🙁
No nie poradzimy. Ale powzdychać sobie można…
W każdym razie w artykule nie użyję w takim wypadku słowa „robić”, bo jak dotąd poprawna polszczyzna nie uznaje takiego zwrotu 😉
A robienie przykrości czy doktoratu to jednak nie to samo – to się naprawdę robi 😀
Sprawia mi przykrość myślenie, że nic na to nie poradzimy 🙁
A mnie sprawia przykrość, że siedzę w domu i spisuję wywiad zamiast wyjść na słoneczko 🙁
TEN wywiad? 😉
TEN 😉 I chwilami żałuję, że rozmawiałam z nim w jego ojczystym języku – bywa to momentami bełkotliwe, a przy angielskim starałby się mówić wyraźnie 😀
Fanka przepytywanego się bardzo cieszy i docenia poświęcenie Pani Kierowniczki, szczególnie w obliczu dzisiejszej pogody i wspomnianej bełkotliwości 😉 To następnym razem, a co, po angielsku! Dzisiaj wypiłam zdrowie Pani Kierowniczki tą dobrą czekoladą z likierem pomarańczowym. Mam nadzieję, że się kiedyś na niej spotkamy 😉
w Republice Róż 😉
No pewnie 😀
Osłodzenie życia czekoladą było koniecznością po wysłuchaniu, co grają opery w Paryżu w przyszłym sezonie i zderzeniu się z bolesną świadomością, że u nas jest jakże inaczej 🙁 http://www.rfi.fr/actupl/articles/102/article_4919.asp Cieszy za to niezmiennie styl Piotra Kamińskiego 😉 , o np. „publiczności nie spodobało się bowiem, że muzykę zagłuszały tam nadymane i opróżniane za kulisami, gigantyczne materace, czym publika dowiodła swej burżuazyjnej wsteczności.” Szkoda, że na tej stronie nie ma dyskusji i komentarzy.
Pan Piotr – jeden, co nie dał się zwariować 😆
A w ogóle trzeba będzie się do tego Paryżewa z parę razy wybrać… nie tylko po to, by odwiedzić Teresę Cz. 😉
A ta czekolada, którą wypijemy, zwie się „L’esprit parisien” 😉
Bardzo a propos 😉
Kto wie, może zmontujemy jakiś nieduży przelot-zlot i nalecimy na Paryż 😉 (np. na te „Boginki”)
O! 😀
Był zlot-nielot (wysokich lotów!), przyjdzie czas na zlot-(tani)lot. Choć do „Boginek” jeszcze sporo czasu, już dziś zgłaszam wszelką gotowość organizacyjną 🙂
Tymczasem w tym roku po raz pierwszy będzie można zawitać wirtualnie do Bayreuth. Festiwal organizuje internetową transmisję „Śpiewaków norymberskich”. Dostęp 49 EUR 😉
Beato,
wlaśnie slucham Twojej plyty i stwierdzam, że wyjątkowo trafilaś w mój gust, dziękuję. 😀
Cieszę się, choć program dobrała sobie z naszego repertuaru, o ile dobrze pamiętam, radiowa Dwójka, więc jaka tam w tym moja zasługa 😉 Pozdrawiam serdecznie 🙂
A bayreucką kolację w wersji internetowej wlicozno w te 45 euro? 😉
(Przepraszam za prywatę, ale Beata pytała o archiwa grupy dyskusyjnej poświęconej operze barokowej — chyba są tu dostępne: http://launch.groups.yahoo.com/group/operabarokowa/?v=1&t=search&ch=web&pub=groups&sec=group&slk=1 )
PAK,
kolację wliczono, ale bez zena… 😆
PAK: właśnie, nie rozumiem, dlaczego nic nie piszą o kolacji…
dzięki za linka 🙂
Oho, cisza taka – chyba wszyscy oglądają mecz 😉
A właśnie że nie! 😀
Siedzę i ciężko pracuję… 😐
Jakże mogłoby być inaczej… Kierownictwo czuwa 😀
Prawie jak ORMO 😉
Słuszną linię ma nasze Kierownictwo 😉
Jedynie słuszną 🙂
Skoro nie mogę mieć słusznego wzrostu, przynajmniej niech to się tyczy linii 😆
Quake, mówi się: Kierownictwo jest po linii i na bazie….
Byle nie po bandzie 😉
zeen, słuszność bazy, linii i nadbudowy nie budzi wątpliwości 😉
Po bandzie jak po bandzie, gorzej jakby bandą było 😉
Słyszał kto kiedy o bandzie składającej się z jednej osoby? 😯
Się idzie w awangardzie, to i sławą się okryć można 🙂
Hmm… czy sława to rodzaj futra z norek? 🙄 No to może spróbuję…
Dokładnie tak jest, człowieka już nie widać, tylko jego sławę 😉
Ależ nam Kierownictwo dziś ciężko pracuje! A z tym futrem to od razu mi się pani Ewa Podleś skojarzyła (te norki butwiejące w szafie).
Kierownictwo zrobiło pod wieczór przerwę (spotykając zresztą przy okazji Allę) i teraz musi nadrabiać…
Ufff… przerwę, to trochę mi ulżyło 🙂 Bo już się obawiałam, że Kierownictwo tak bez przerwy…
Aż taka masochistka nie jestem 🙂
Choć to bardzo ciekawe 😉
Była przerwa, jest ciekawe 😉 To już się zupełnie uspokoiłam.
Ja w sprawie zwrotu „to robi różnicę”. Nie używam go w ogóle, ale chyba nie dlatego, że mi się nie podoba. Jest to niewątpliwie kalka z angielskiego (to make a difference) albo z francuskiego (faire la differance). Kiedy czyta się Prusa albo Orzeszkową (Marta) – widać, że ten problem jest strary jak świat. Pani Wąsowska mówi ” jak mnie pan dziś znajdujesz” (comme vous trouvez), albo „wystaw pan sobie, że” itd. Oba te zwroty uważam za szczególnie urocze i używam ich często. Zresztą w tamtej epoce język polski był zaśmiecony francuszczyzną, tak jak dziś amerykanizmami. Prus w Kronikach opisuje obrazek z wystawy rolniczej.
Dwie damy ogladają konie, po czym jedna z nich pyta: czyje są te konie?
– To pani Krzyczalskiej ze wsi Psia Wólka.
Wówczas dama wyjaśnia swej towarzyszce: se szwe są de madam Krzyczalski z La petite volonte diu szję.
W tej chwili jednak za gorsze od takich drobnych nieprawidłowości jest język polityków i urzędników. Dla nadania wagi słowom – zamiast np. – nie wiem – mówią: nie dysponuję wiedzą na ten temat. I to jest okropne.
To jest typowy przykład nadmuchiwania się przez wodolejstwo
Piotrze M., w dniu dzisiejszym nie dysponuję. W dniu jutrzejszym będę miała wiedzę.
To językowe draństwo stało się tak powszechne, że prawie niezauważalne.
Nooo… wreszcie spisane! Teraz spać, rano redagować 😀
A ja kiedyś nie mogłam znieść „w temacie”. Teraz w temacie znoszę. 🙂
Hurra! 🙂 Oooo, jak spoglądam na godzinę, o której Kierownictwo poszło spać, to chyba trochę tego materiału było… 😉
Dzień dobry.
W sumie nie tak dużo, 14 tys. znaków (miałam tylko pół godziny). Tylko wsłuchiwanie się w język jednak obcy oraz tłumaczenie na bieżąco trochę sprawę przedłuża. Teraz trzeba zredagować.
A „w tym temacie” nieodmiennie kojarzy mi się z Wałęsą. I nie jest wyrażeniem traktowanym przeze mnie serio.
Pani Kierowniczka już na posterunku. Dzień dobry 🙂 Pół godziny materiału w języku tzw. obcym (szkoda, że tak się mówi na te języki, niektóre takie ładne) to całkiem sporo. Będzie co redagować. Ciekawe, ile jest leitmotivów vel lejtmotywów (chociaż to drugie źle mi wygląda)
Z grubsza są takie wątki:
1. Współpraca z SV.
2. Muzyka a teatr (z podtekstem ze strony Maestra: nie znoszę etykietek).
3. Muzyka, jakiej lubię słuchać, ale nią raczej nie zadyryguję.
4. Bach i pojedyncza obsada.
5. Młody Wagner i młodzieńcza twórczość kompozytorów, jakie ma uroki.
6. Frauenkirche i zawirowania historii także muzyki (przywłaszczenie sobie przez nazistów Wagnera i Brucknera).
7. Co słyszę w Moniuszce.
8. Zawieranie znajomości z muzyką polską.
9. Czy muzykowało się w rodzinie (stryjeczny dziadek dyplomata-pianista amator).
Jest nietuzinkowo i ciekawie! No tak, MM prawie w każdym wywiadzie broni się przed tymi etykietkami, choć i tak najtrudniej będzie odkleić mu tę barokową 😉 Skojarzyły mi się badania nad biografiami muzyków polskich (robione dość dawno). Okazało się, że dyrygentów wybitnych łączyły następujące cechy: ogromna aktywność psychiczna (wczesne podejmowanie różnych zadań muzycznych i organizacyjnych – zakładanie zespołów, przygotowywanie koncertów, przestawień etc.),
odwaga, samodzielność i zdolności do podejmowania ryzyka (rzucanie wszystkiego na jedną szalę), duży dynamizm osobowości (kreowanie coraz to bardziej wyszukanych dzieł).
To ostatnie rzeczywiście absolutnie nie da się pożenić z etykietkami 🙂
Cieszę się, że Maestro bierze się za Wagnera. Stopień zawłaszczenie i oetykietkowania jest zatrważający. Nie chodzi oczywiście o to, by wybielać samą postać, ale mnie ta ideologizacja jego muzyki już strasznie męczy, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia w dużej mierze z wątkami zaczerpniętymi ze średniowiecza… No i ta maniera wykonawcza…
Nie wiedziałam o tym stryjecznym dziadku 😉
O tym dziadku już bywało tu i ówdzie, ale nie o jego muzykowaniu 😉
Beata, bardzo ciekawe wnioski z badań. Ja nie badając dorzuciłabym nieprzeciętną pracowitość, odrzucenie codzienności (w znaczeniu: posiadania kogoś, kto dba o wszelkie przyziemne aspekty zycia) i silne poczucie upływu czasu.
O! Sporo ciekawych tematów.
Swoją drogą, to czy naziści sobie Wagnera i Brucknera przywłaszczyli, czy też ‚My’ im ich daliśmy? Chodzi mi o to, czy w ‚przywłaszczeniu’ więcej jest tych, którzy biorą, czy reakcji tych, którym taki związek się nie podoba?
Dużym wysiłkiem powstrzymuję się od dalszego wypytywania (w końcu będzie wywiad) i idę zjeść śniadanie 🙂
PAK: Kiedyś go sobie zabrali, ale czas byłby im go odebrać a jakoś prawie nikt się nie kwapi. W tej chwili to rzeczywiście problem wygodnictwa umysłowego i powtarzania utartych schematów, czyli w pewnym sensie, jak piszesz, „my im ich daliśmy”.
No tak, o tym przywłaszczaniu trzeba będzie kiedyś zrobić wpis. Może usatysfakcjonuję tym pewną moją b. młodą czytelniczkę (gimnazjum; nawet nie znam imienia, ale pozdrawiam!), która kiedyś powiedziała mi, że czyta mój blog, ale niestety bardzo mało jest tam o operze niemieckiej, którą ona się pasjonuje 😀 Opera niemiecka jedno, a to, co robimy z dziedzictwem – to drugi problem…
Beata, Alla – to rzeczywiście pasjonujące. Wniosek: są to ludzie, którzy od początku wiedzą bardzo dokładnie, czego chcą…
Pani Doroto, Beato – I ciekawostka. „Są to ludzie, którzy od początku wiedzą bardzo dokładnie, czego chcą…”. I są to przede wszystkim mężczyźni! Kobiety (z bardzo nielicznymi wyjątkami) z reguły pozwalają się spętać ową codziennością i nie mają w sobie zdrowego egoizmu, by żądać tego, co uzdolnionym mężczyznom jest bezdyskusyjnie ofiarowywane.
Oj wiedzą 🙂 Jak tak sobie czytam (na razie pobieżnie) autobiografie wybitnych śpiewaków niemieckich, widzę, że prawie wszyscy w bardzo młodym wieku wiedzieli, że śpiew to jedyna rzecz, którą chcą robić w życiu. I stać ich było na wiele wyrzeczeń, by ten cel osiągnąć.
Wpisowi o operze niemieckiej (może nawet więcej niż jednemu 😉 ) mówimy radosne tak 🙂
Alla: No coś w tym jest…
Ale coraz częściej biorą się za batutę kobiety, zwłaszcza w młodym pokoleniu (bo o Agnieszce Duczmal to już nie trzeba mówić) – i robią to świetnie! Tylko że trudniej jest im robić karierę, bo nie jest im często właśnie „bezdyskusyjnie ofiarowana”. Ale przebijają się pomału. Znakomita Monika Wolińska prowadzi nowo powstałą młodzieżową orkiestrę Sinfonia Iuventus (której patronuje Jerzy Semkow), równie świetna Iwona Sowińska, dyrygentka-asystentka Opery Narodowej poprowadziła niedawno premierę Damy pikowej w Krakowie. Oby tak dalej.
Allo:
Kiedyś Pani Kierowniczka podejmowała temat. A ja też kiedyś tłumaczyłem pewien tekst a propos:
http://pak.blog.pl/archiwum/index.php?nid=11771166
Zresztą tak to jest, że liczy się nie tylko talent, ale może przede wszystkim praca i determinacja. (No, chyba że się jest Florence Foster Jenkins 😉 ).
Hmm… A może by tak „Grupa Trzymająca Blogi” jakiś kwit wystawiła, żeby tych Wagnera i Brucknera oddali? 😆 Inna sprawa, do kogo w tej sprawie się zwrócić…
Grupa Trzymająca Blogi 😆
Allo: Rzeczywiście coś w tym jest. Widzę to choćby wśród studentów. Panowie to częściej niż dziewczyny osoby o wyrazistych zainteresowaniach, z dużą dozą suwerenności i dystansu, spokojnie realizujący swoje plany.
I cytat z rozmów z Barbarą Skargą, też na temat.
– Człowiek to taka bestia, która ma w sobie błysk geniuszu?
– Podziwiam człowieka, kórym mimo swej okropnej małości jest zdolny stworzyć coś genialnego… Niestety, muszę to przyznać, dotyczy to głównie mężczyzn, podziwiam ich za to. Ale wieczorem włączam telewizor i widzę młodych mężczyzn, którzy demolują Stare Miasto po meczu piłki nożnej. W takich wypadkach myślę, że już pora, by wybuchła wojna. Myślę, że jedynym lekarstwem dla mężczyzn, żeby agresja się w nich wytopiła, są wojenne zmagania. Niestety taki to już jest gatunek. Nie ulega jednak wątpliwości, że jakiś geniusz w nich siedzi. Nie było kobiety tej miary. Dla mnie właśnie Mozart i – nade wszystko – Bach to nie są przejściowi faceci, tylko tacy na stałe, do końca.
– Wysoko Pani mierzy. Byle kim się Pani nie zadowala.
-Są też inne dobre rzeczy w życiu: wino, dobra knajpa i znów ci mężczyźni, tym razem jako najlepsi kucharze.”
I jeszcze Marc Minkowski o kobietach dyrygentach (z wywiadu na stronie Polskiego Radia, przeprowadzonego przez Agnieszkę Lato):
My Polacy mamy słynną dyrygentkę – Agnieszkę Duczmal, która jako pierwsza kobieta dyrygowała orkiestrą w La Scali. Jak Pan myśli, dlaczego kobiety nie robią aż tak spektakularnych karier jako szefowe orkiestr? Które kobiety – dyrygentki Pan ceni?
Agnieszka Duczmal jest wspaniałą artystką i dyrygentką światowego formatu. Na pewno kobiety – dyrygentki są bardziej wszechstronne. Z reguły łączą kierowanie orkiestrą z dodatkową pracą – mają solidną wiedzę, background. Wspaniała Nadia Boulanger była przede wszystkim muzykologiem, profesorem kompozycji oraz znakomitą dyrygentką chóru. Wiele kobiet robi wspaniałe kariery właśnie jako szefowe chórów. W USA jest kilkadziesiąt kobiet, które są znakomitymi dyrygentkami orkiestrowymi, między innymi: Marin Alsop, która szefuje Colorado Symphony i orkiestrze kameralnej w Nowym Yorku. Znakomita jest również Simone Young, która została dyrektorem australijskiej opery. To jest coś naprawdę ważnego, znaczącego. Kobiety są teraz aktywne i ambitne. Jest kobieta – kanclerz Niemiec, być może za kilka miesięcy będziemy mieli pierwszą kobietę – prezydenta Francji. Jeszcze liczniejsze szefowanie orkiestrom – to przyjdzie z czasem.
Przepraszam za błąd powyżej: wywiad z MM przeprowadzony przez Agnieszkę Labisko (nie Lato, jak napisałam)
Bywam tu rzadko, ale glosowalbym za wpisem o operze barokowej. Moze byc niemiecka, jakis Haendel albo Hasse. A moze Mozart? W jego czasach to byla sfera kultury niemieckiej.
Chcialbym cos napisac o tych zawlaszczeniach i naklejkach narodowo-ideowych dla artystow. Ja pamietam PRL i tameczna teorie, ze F. Nietzsche byl czyms w rodzaju nazisty. Z innych zabawnych rzeczy, ktore spotyka sie na Zachodzie, to przylepianie miana wielkosci artyscie typu, S. Barber lub A. Copeland wielkimi kompozytorami byli, bo byl gay. Itd., itp. To lepsze niz odsluzenie 5 lat w Navy.
Pozdrowienia
Witam dawno niewidzianego PA2155,
ale nie mogę się zgodzić, że Samuelowi Barberowi czy Aaronowi Coplandowi przypisuje się wielkość z powodu orientacji seksualnej. Obaj pisali muzykę wpadającą w ucho – Barber trudniejszą (dziś pamięta się go głównie z młodzieńczego Adagia, które jest hiciorem niezależnie od gejostwa autora), Copland bardzo chwytliwą, cały amerykański styl muzyki użytkowej, od filmu po dżingle, wywodzi się m.in. od niego.
O operze barokowej zapewne kiedyś będzie. Następny wpis owszem, będzie miał coś wspólnego z barokiem, ale nie tylko 🙂
Ja wcale nie twierdze, ze obaj wspomniani sa wielcy z powodu swoich orientacji. To smutne, ale nawet w powaznych magazynach muzycznych spotyka sie takie opinie. A nb. tworczosc obu lubie (Barbera, jego koncert skrzypcowy), bo oddaje nieco ducha amerykanskiego. Czy ktos w Polsce pamieta „Fanfare for a Common Man” Copelanda? To bylo skomponowane na Olimpiade w Los Angeles (pierwsza nie druga) przez Copelanda. Prawdziwy przeboj!
Są wielcy z powodu orientacji? Eeee… Podejrzewam, że raczej chodzi tu o chęć zainteresowania czytelnika, a jak dziennikarz nie ma wyczucia, to mozna jego intencje rozmaicie odebrać 🙂 No i jest swoiata moda na te tematy…
On jest Copland (bez e)…
http://www.youtube.com/watch?v=Xzf0rvQa4Mc
I coś dla Torlina – w wersji EL&P:
http://www.youtube.com/watch?v=0OLWgrr671g&feature=related
Kierowniczka:
Zostalem zlapany na 2 bledach ortograficznych. Juz sie rumienie, ze wstydu, oczywiscie. 🙂
A jeszcze był film Cop Land… 😉
Jak juz jestesmy przy Coplandzie, musze wyznac, ze gdy slucham jego „Appalachian Spring” lub „Billy the Kid” to mimowolnie przypominaja mi sie sciezki muzyczne z „Siedmiu wspanialych” , E. Bernsteina i „Bialy Kanion ” J. Morossa.
No właśnie 🙂
Co do Aarona Coplanda – przypomnę, że skomponował muzykę do „Myszy i ludzi”, „Naszego miasta” i „Dziedziczki”, za którą był nominowany do Oscara (m.in.)
Ha, ha! Między płytami Anderszewskiego i Horowitza (słuchanymi jak najbardziej służbowo 😉 ), pisząc jednoczesnie nowy wpis, zajrzałam na portale informacyjne i jakoś atawistycznie się cieszę, że Ruskie w tyłek dostali! 😆
A Hiszpanie pięknie grali i wygrali! Teraz muszą wygrać z Niemcami i będzie chwila szczęścia!
Nooo…
Ale w niemieckiej drużynie grają, hm, nasi… No, może już nie nasi, skoro nas ograli 🙁
Serce mi się raduje! Wygrają, wierzę głęboko. Jak teraz musi byc fantastycznie w Hiszpanii, aż trudno sobie wyobrazić te ulice, emocje, obłędną radość. Super, super wiadomośc na koniec dnia.
Posłuchałam linków i całkiem mi się to nie podoba. Jakieś takie rubikowe. Nie lubię rozmyślnego grania na emocjach. Podobnie jak szaleństw inscenizacyjnych w teatrze, przemocy w filmie, wulgaryzmów w literaturze. Muszę czuć, że jest to uzasadnione czymś daleko większym niż efekciarstwo.
Ale pamiętam, jak na „Tańcząc w ciemności” ryczałam (w kinie!!!) jak stado bobrów, wściekając się jednocześnie, że mimo pełnej świadomości użytych środków nie potrafię zachować dystansu.
haneczko, Rubik to dwudziesta woda po tym kisielu…
Niech będzie nawet trzydziesta.
Nie podoba mi się i już.
Wolna wola 😀