Dwa wygnania, dwa losy
Wróciłam z niesamowitego koncertu, po którym znajomi melomani zgodnym chórem mówili: wstyd! Wstyd, że tego u nas się nie zna i nie grywa. Takiej muzyki. Że muszą ją nam przywozić artyści z Kanady. I to przez zupełny przypadek: młody polski dyrygent rozmawiał w Londynie z dziennikarzem „Independenta”; tamten opowiedział mu o kanadyjskim zespole ARC (z Royal Conservatory of Music w Toronto) grającym zapomnianą muzykę różnych krajów i o jego płycie z muzyką zapomnianego kompozytora urodzonego w Polsce, która otrzymała nominację do Grammy. Dyrygent zadzwonił do swojego polskiego agenta, człowieka rzutkiego. No i udało się zorganizować koncerty w Poznaniu i Warszawie.
Meandry XX wieku sprawiły, że wielu twórców było skazanych na pisanie do szuflady, a czasem to, że w ogóle byli w stanie zajmować się muzyką, zakrawało na cud. Pisałam tu o kompozytorach z Terezina. Teraz pora przypomnieć dwa różne, ale oba pełne tragicznych wydarzeń losy polskich Żydów, przypadkiem obu urodzonych w Warszawie. Dwóch znakomitych kompozytorów.
Szymon Laks (1901-1983) studiował kompozycję i dyrygenturę w warszawskim konserwatorium, a po jego ukończeniu wyjechał do Paryża, gdzie studiował dalej. Był członkiem Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polaków w Paryżu. Aż przyszła wojna. Obozy w Orleanie, Drancy, wreszcie w 1942 r. – Birkenau. Życie ocaliła mu muzyka – Laks jako skrzypek trafił do obozowej orkiestry i żył w potwornym surrealizmie: praca w orkiestrze dawała mu tylko taki awantaż, że do tej samej roboty, co inni, szedł po prostu później, po odegraniu porcji porannych marszów, i wychodził wcześniej, by znowu grać na zakończenie dnia pracy. Z czasem Laks podjął też rolę kopisty nut, w końcu dyrygenta. Walczył o przetrwanie wszelkimi środkami. Opisał to wszystko później w książce Gry oświęcimskie. Skończyło się to w listopadzie 1944 r., kiedy przewieziono go do Sachsenhausen, a następnie do Dachau, gdzie zastał go koniec wojny.
Wrócił do Paryża i przez kilkanaście lat nie komponował. Pisał książki i teksty publicystyczne. W końcu w latach sześćdziesiątych wrócił do twórczości muzycznej. Ale jego utwory były rzadko wykonywane. W PRL przez długie lata – wcale. A kiedy już było po odwilży – muzyka, którą uprawiał, nie mogła znaleźć poklasku u słuchaczy, bo pozostał przy stylu neoklasycznym, a tymczasem zaczęła królować awangarda. Neoklasyczny, oparty na polskich melodiach ludowych jest Kwintet fortepianowy z 1967 r. Zgrabnie napisany, zawiera autentyczne tematy, np. w drugiej części pieśń kurpiowską Uwoz mamo, którą swego czasu wykorzystał również Szymanowski (a potem Skaldowie zrobili z niej piosenkę Zawołam na pomoc wszystkie ptaki), a w finale rozbrzmiewa po prostu góralska kapela. Zastanawiająca rzecz, jak wielu kompozytorów-polskich Żydów mieszkających za granicą było przywiązanych do polskiej muzyki (ostatnim utworem Aleksandra Tansmana był mazurek, często używał polskich motywów ludowych, podobnie kompozytor i pianista Miłosz Magin). Ten utwór zasługuje na przypominanie – w gruncie rzeczy to muzyka lekka, łatwa i przyjemna.
Mieczysław Weinberg (1919-1996) jest właśnie tym kompozytorem, którego dzieła znalazły się na tej płycie ponoć nominowanej do Grammy. Jego kierunek drogi życiowej okazał się całkowicie odwrotny niż u Laksa: Wschód. Utalentowany ogromnie syn kompozytora i skrzypka z żydowskiego teatru, zadebiutował jako pianista w wieku 10 lat, a w dwa lata później wstąpił do konserwatorium. Gdy przyszła wojna, uciekł najpierw w głąb Rosji, potem do Taszkientu (cała jego pozostała w Polsce rodzina zginęła). Dokładnie taką samą drogę w tym czasie przeszli moi rodzice, więc wiem z opowieści, jak ciężko było przeżyć – a on tworzył, co więcej, kiedy w 1943 r. wysłał swoją partyturę do Szostakowicza, zachwycił go tak, że ten sprowadził go do Moskwy. Weinberg zamieszkał tam na stałe; Szostakowicz stał się jego guru. Nigdy u niego nie studiował, ale czuł duchowe pokrewieństwo. Przyjaźń między nimi była tak głęboka, że gdy Weinberga uwięziono w czasach czystek antysemickich (wśród lekarzy kremlowskich, od których to się zaczęło, był wuj żony kompozytora, a niedługo wcześniej zamordowano jego teścia, wybitnego aktora Solomona Michoelsa), Szostakowicz miał odwagę napisać w jego obronie list do samego Berii. Dopiero jednak śmierć Stalina sprawiła, że Weinberg wyszedł na wolność.
Jego imię pisano tam Mojsiej. Ale Weinberg czuł się Mieczysławem, Mietkiem, jak go zdrabniano, i w dużo późniejszych latach przywrócił sobie polskie imię sądownie. Na łożu śmierci przyjął… prawosławie. Kim był – kompozytorem rosyjskim, żydowskim, polskim? Wszystkim naraz. A przede wszystkim był kompozytorem wybitnym, co odkrywamy dopiero teraz. Był też kompozytorem ogromnie płodnym, napisał m.in. 26 symfonii, 17 kwartetów smyczkowych, 28 sonat na rózne instrumenty. Większość – do szuflady. Jedno, z czego był naprawdę powszechnie znany, to muzyka do słynnego filmu Lecą żurawie.
ARC Ensemble wykonał Sonatę na klarnet i fortepian oraz Kwintet fortepianowy op. 18. To jest niesamowite: w tej muzyce czuje się wyraźny cień Szostakowicza, ale jednocześnie nie ma wątpliwości, że to nie Szostakowicz. Nieraz przychodzi nawet wrażenie: to jest lepsze! W każdym razie inne. Nie tak patetyczne, nie tak zjadliwe, bardziej skupione, refleksyjne, czasem ironicznie. Ale to jednocześnie muzyka bardzo mocna, bardzo na serio, bardzo podnosząca na duchu. Muzyka przetrwania. W Polsce tego częściowo przecież polskiego kompozytora grywa się rzadko – Gabriel Chmura jest orędownikiem jego twórczości, nagrał parę płyt z kilkoma symfoniami, a w Filharmonii Narodowej wykonał kiedyś Symfonię „Kwiaty polskie” do słów Tuwima.
Trzeba to poznać. A do poznania jest dużo…
Komentarze
Dzień dobry,
cieszę się, że tyle nowych rzeczy o znanych i nieznanych muzykach mogę dowiedzieć się czytając wpisy Pani Kierowniczki, a przy okazji można i posluchać co nieco… 😀
No to nazwisko tego młodego dyrygenta i nazwisko tego z Independent-a!
Dziennikarzowi dać tytuł „Zasłużony Dla Kultury Polskiej” a dyrygenta pogonić do nagrań… i potrącic premię za opieszałość…
Odnoszę wrażenie, że Chmura nagrywając płyty z symfoniami Weinberga dla Chandosu zrobił dużo dobrego. Najpierw przyjmowano jego twórczość jako ciekawostkę, doceniając bardziej orkiestrę, ale też zauważając (a to już jakaś część sukcesu). Potem i samego Weinberga. Teraz wcale często spotykam jego nazwisko wśród recenzowanych płyt w Gramophone…
Dzien dobry,
Tak, przeciez muzyka to nie tylko gwiazdy, to takze Ci
malo znani, czasem zapomniani…
Dobrze, ze od czasu do czasu mozna uslyszec ich muzyke,
grana przez jakis pasjonatow.
Pamietajmy, ze nawet Bach byl przez ok. 100 lat zapomniany,
poki nie zajal sie nim pasjonat Mendelssohn…
A te poplatane watki zydowsko-polskie-rosyjskie…
Najciekawsze rzeczy w sztuce dziela sie na skrzyzowaniach
kultur.
Z tym zasłużonym to nie taka prosta sprawa 😉 Dyrygent to Paweł Kotla, siedzący w Londynie od 12 lat; nieźle sobie radzi, współpracuje z paroma orkiestrami, a w tym sezonie czekają go występy z London Symphony Orchestra. W Polsce dopiero zaczyna się pokazywać; w maju dyrygował premierą Tankreda Rossiniego w Warszawskiej Operze Kameralnej, a teraz ma otworzyć sezon w Filhamonii Łódzkiej.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pawe%C5%82_Kotla
A to jest człowiek od „Independenta”
http://www.fanfaremag.com/content/view/24728/10233/
Szanowna Pani Doroto, wszystkie Pani wpisy czytam zawsze z dużą uwagą, traktując je jako narzędzie mego samokształcenia na skomplikowanym polu wiedzy muzykologicznej, aczkolwiek moje zainteresowania i pewna wiedza skupiają raczej na jazzie niż muzyce klasycznej. Rozumiem zarazem, że nigdy nie będzie się właściwie percepowału jazzu bez znajomości muzyki klasycznej.
Ale tym razem nie o muzyce. Chodzi o informacje dotyczące Mieczysława Weinberga. Nie miałem pojęcia i sądzę, że mało kto je miał, że Weinberg był zięciem słynnego i wybitnego aktora Solomona Michoelsa, brutalnie zamordowanego przez agentów NKWD w Mińsku. Sądzę wszelako, że przesunęła Pani (do przodu) okres rozpoczęcia czystek antysemickich w ZSRR, kojarząc go z tzw. sprawą lekarzy, która stanowiła raczej uwieńczenie niż początek czystki. O ile się orientuję ( co potwierdza bogata już literatura poświęcona tym kwestiom), czystki antysemickie w ZSRR rozpoczęły się ok. 1948 r. przez uderzenie w Zydowski Komitet Antyfaszystowski, a zabójstwo Michoelsa stanowiło ważny element tej operacji. Następstwem uderzenia W ZKA było aresztowanie i zgładzenie elity intelektualistów żydowskich, głównie pisarzy i poetów radzieckich piszących i publikujących w języku jidish (Markisz, Bergelson, Pfeffer, Kwitko, Epstein i inni wybitni przedstawiciele kultury żydowskiej w ZSRR), oskarżonych wraz z wiceministrem spraw zagranicznych Łozowskim w ramach tzw. afery krymskiej; istotę tej sprawy stanowiło imputowanie w.wym. spisku w celu utworzenia – w imię światowego syjonizmu – republiki żydowskiej na Krymie i – co naturalne – oderwanie go od ZSRR. Kolejnym i ostatnim ogniwem stalinowskich czystek antysemickich była „sprawa lekarzy” kremlowskich, o której zdumiony świat dowiedział z komunikatu TASS z 13 stycznia 1953 r. Ale sprawa lekarzy-trucicieli, niby już wyjaśniona, nadal nie jest do końca jasna. Z jednej strony miała niewątpliwie wszelkie cechy czystki wymierzonej w wybitnych intelektualistów, tym razem profesorów medycyny pochodzenia żydowskiego, ale poprzez osobę np. profesora Wowsi, który był bratem Michoelsa, łączyła się z mordem popełnionym na członkach i działaczach ZKA. Warto też podkreślić, że aresztowany w tej sprawie prof. Winogradow i kilku innych byli osobistymi lekarzami Stalina. Kilka tygodni później, 5 marca 1953 r., Stalin w okolicznościach niewyjaśnionych po dziś dzień, zmarł. Są różne hipotezy w tym względzie, ja wszakże pamiętam następującą i, jak się wydaje, wzlędnie logiczną. Otóż sowietolog niemiecki Franz Borkenau przepowiedział bliską śmierć Stalina w chwili, gdy opinia publłiczna dowiedziała się o sprawie lekarzy -trucicieli. Według Borkenaua ktoś sprowokował „sprawę lekarzy”, aby uzyskać kontrolę nad zdrowiem i życiem Stalina i przy użyciu środków medycznych spowodować śmierć dyktatora.
Przepraszam za ten wpis, luźno tylko łączący się z muzyką. I jak zawsze serdecznie pozdrawiam – Kroton.
Oczywiście, krotonie, ma Pan rację, użyłam może zbyt dużego skrótu myślowego. Bardzo dziękuję za uzupełnienie 🙂
Stronka o Weinbergu:
http://www.freewebs.com/black_arrow/
Pani Kierowniczko, bardzo ciekawy wpis 🙂
Poguglałem nieco i znalazłem w necie tłumaczenie posłowia do „gier oświęcimskich” napisanego przez Andre Laksa (syna Szymona Laksa):
http://www.demusica.pl/cmsimple/images/file/laks_muzykalia_6_judaica1.pdf
@Pani Redaktor,
wpadłem tu zabiegany co nie co znowu, zeby się przekonać, że warto zajrzeć do Pani, choćby po ogień. A tu tli sie zawsze ognisko, z którego miłe zapachy i nutki sie dobywają. Sama przyjemność.
Kiedyś obiecałem podzielić sie wrażeniami z mych ponownych przesłuchań tych samych wykonawców i tych samych utworów Chopina, zarejestrowanych w różnym czasie. No, nie udało się. Gość zagramaniczny wpadł i dalej go gościmy, a gość w dom… bardziej mu tv odpowiada i trzeba mu dotrzymywać towarzystwa…
Ale obietnicy dotrzymam.
Mieszkałem kiedyś w bliskim sąsiedztwie W. Szpilmana. Mijaliśmy się często na chodniku. Ja mu się kłaniałem, a on nie wiedział – kto zacz. Byłem wtedy sporo młodszy i bardziej wstydliwy, żeby go zaczepiać na ulicy. Dziś żałuję. Pani wpis przypomniał mi jego sylwetkę człowieka i muzyka.
Pozdrawiam z mego zaścianka Ciemnogrodu.
PS.
Mlodszą córkę wysłałem na sobotni koncert na Starówkę. Wróciła zachwycona…
kadett (PS) No to świetnie, w końcu gusta są różne… Jakości to na pewno było dobrej. Co kto lubi.
Pozdrawiam z siedliska Oświecenia 😆
To moze troche nie na temat. Widzialem ostatnio na Sundance Channel film dokumentalny „Bach in Auschwitz”. Jest to historia orkiestry kobiecej w obozie koncentracyjnym. Ponizej link do opisu filmu
http://www.imdb.com/title/tt0310699/
Polecam kazdemu.
Pozdrawiam
Wcale nie uwazam, ze jesli jakis bandzior lubi jakas muzyke,
to kompozytor tej muzyki jest/byl tez bandziorem.
Jest stwierdzenie lakoniczne, nieco prowokacyjne, ale
powinno uciac te wszystkie dyskusje, ktore np.
deprecjonuja muzyke Wagnera, bo Hitler i jego banda
ja lubili.
Na takie dywagacje – to naprawde szkoda czasu.
Z Wagnerem to nieco inna sprawa, bo kiedyś napisał taki esej Das Judentum in der Musik – Żydostwo w muzyce:
http://en.wikipedia.org/wiki/Das_Judenthum_in_der_Musik
więc się do bandziorstwa ze swej małości przyłożył. I to z zemsty na Meyerbeerze, który przecież mu wcześniej pomógł. Wdzięczność ludzka…
Ale dranie mogą lubić każdą muzykę, także Mozarta, i to Mozartowi nie szkodzi. Oczywista oczywistość.
Muzyka jest wspaniala. Jest prawdopodobnie najwspanialsza
rzecza jaka ludzkosc wymyslila.
I nie moze temu przeczyc fakt, ze znajduja sie dranie,
ktorzy wykorzystuja ja do niecnych celow.
Tak, podpisuje sie pod Pitagorasem, ze
„Muzyka budzi w sercu pragnienie dobrych czynow.”
Bo jesli nie muzyka, to co?
😉
A w ogóle to sorry, że znowu wrzuciłam Wam taki ponury wpis, ale czasem i takim czymś chcę się z Wami podzielić – zwłaszcza że muzyka świetna. Żal tylko, że praktycznie nie ma przykładów muzyki w sieci, żeby podrzucić… A dyskografia Weinberga jest, okazuje się, nawet dość obfita:
http://claudet.club.fr/Vainberg/index.html#Discographie
A że muzyka jest być może jednym z najwspanialszych wynalazków ludzkości, w pełni się zgadzam 😀
Ciekawy jak zawsze tekst, a historie nie do pozazdroszczenia. Jest ich tak wiele, że ręce opadają, a i głowa też.
Pozdrowienia z Trójmiasta 🙂
Pogoda dobra, wszystko gra, na molo w Sopot słychać bębny z pobliskiej nadwodnej knajpy. Myślę, że szum morza by wystarczył…
Jak morza szum, to ptaków śpiew… 😉
Jak morze, to moze:
http://www.youtube.com/watch?v=a2udZdSWXyE&feature=related
🙂
A jak ptaków śpiew…
http://www.youtube.com/watch?v=2-5WwtfMpgM&feature=related
🙂
Ciekawe, jakiej muzyki słuchał Pitagoras? 😉
Bawił się kwintami 😆
http://pl.wikipedia.org/wiki/Komat_pitagorejski
I grał sobie na monochordzie…
http://pl.wikipedia.org/wiki/Monochord
A czasem spuszczał nos na kwintę 😉
Muzykę traktowal Pitagoras jako element kosmosu. Stworzył
on kwintowy system dźwiękowy i uważał, ze proporcje
dźwiękowe są odzwierciedleniem proporcji kosmicznych.
Stad pochodzi pogląd o doskonałości harmonii muzycznej.
Kilka slow z Wiki o muzyce greckiej:
Muzyka nie była związana tylko z obrzędami religijnymi,
ale też z poezją i dramatem. Stanowiła część filozofii.
Dominowała muzyka wokalna. Wykorzystywano instrumenty:
strunowe szarpane: kitara, lira, harfa, magedis
(20-strunowa harfa) , monochord, psałterium (pierwowzór
cymbałów)
dęte blaszane: trąba, róg, buccina (wprowadzała popłoch
wśród zwierząt przeciwnika)
dęte drewniane: aulos, fletnia Pana, flet
perkusyjne o nieokreślonej wysokości dźwięku
Grecki inżynier Ktesibios skonstruował w III w. p.n.e., w
Aleksandrii organy wodno-hydrauliczne (przez wlewanie
wody do naczynia uzyskiwano powietrze kierowane do
piszczałek).
Grecy stworzyli szereg skal, a fundamentem ich system był
tetrachord, dokładniej cztery kolejne dźwięki w obrębie
kwarty. Gamy:
dorycka
frygijska
lidyjska
miksolidyjska
Tetrachordy zestawiano obok siebie albo łączono wspólnym
dźwiękiem. Istniały skale diatoniczne, chromatyczne,
enharmoniczne. Heterofonia – śpiewano melodię, której
towarzyszył akompaniament wykonujący warianty tej melodii.
Jak każdy 😉
Ja tam spuszczam głowę na poduszkę. Dobranoc 🙂
Ooo…
Ja tu aforystycznie odpowiadam passpartout, a tu cały wykład!
Ale wybaczcie, tym razem naprawdę idę spać 🙂
Mnie to sie najlepiej zasypia przy:
http://www.youtube.com/watch?v=cOsPDwWc4PA
Dobranoc 🙂
Onufry,
dziękuję za wykład i kołysankę 🙂 Zasypiając spróbuję sobie wyobrazić Pitagorasa, jak pogwizdując gamy lidyjskie kreśli fletem trójkąty na piasku, albo układa je z trzech monochordów 😎 Chociaż podobno to był Rosjanin, który tylko udawał Greka 😉
Dobranoc 🙂
Dawniejnsie mowilo, ze papier jest cierpliwy Dzisiaj , jesli nie o czytelnikach, to przynajmniej o Internecie mozna to samo powiedziec: nikt sie wiecej nie przejmuje rozmiarami tekstu, a wiec i ja dorzuce swoje trzy worki grosikow do dyskusji o Weinbergu, ktory od czasu opisywanego ponizej koncertu rozpoczal mnie wrecz fascynowac.
Slyszany przez Pania Kierowniczke Kwintet fortepianowy, jest- o ile mnie pamiec nie myli- dzielem poprzedzajacym slynniejszy Kwintet g-moll op57 Mistrza Szostakowicza, a wiec tu mielibysmy do czynienia nie ze stwierdzeniem „prawie tak dobry , jak Szostakowicz” , ale raczej „niemal tak dobry , jak Weinberg”. Inne spostrzezenia ponizej:
MIECZYSŁAW WEINBERG I DMITRY SZOSTAKOWICZ:NIECODZIENNI PRZYJACIELE
Kiedy w 1966r. wówczas jeszcze nie legendarny Lazar Berman pojawił się w Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej z solowym recitalem, w jego programie znalazła się VI Sonata Fortepianowa Moisieja Wajnberga, rosyjskiego kompozytora , o widocznie żydowskim pochodzeniu. Jedynie przez mgłę pamiętam sprawiającą wrażenie kompozycję przypominającą mi trochę Prokofiewa i Szostakowicza, i przypuszczam że nie była to chyba wyłącznie zasługa wykonania. Nie przyszło mi również do głowy, aby badać pochodzenie nieznanego mi dotąd kompozytora; o polska prasa muzyczna na ten temat również nic nie wspominała.
Dopiero kilka lat temu, czytając jakąś recenzję płytową natrafiłem na nieco podobne nazwisko Mieczysław (Moisiei) Weinberg i z tekstu wynikało, iż jest to ten sam kompozytor, działający w byłym ZSRR, tyle że tym razem jako jego ojczyznę podano Polskę. Z perspektywy lat wydaje mi się, że niewytłumaczalną ciszę wokół tego niepospolitego jak by nie było kompozytora można wytłumaczyć rytuałami ówczesnej sytuacji politycznej w socjalistycznej Polsce i Rosji.
W początku czerwca zetknąłem się powtórnie z nazwiskiem Weinberga, przy okazji koncertu American Symphony Orchestra i ich niezastąpionego Leona Botsteina: on to już wcześniej w obecnym sezonie otworzył mi oczy ( i uszy) na muzykę innego nieznanego mi dotąd polskiego kompozytora Pawła Kleckiego, dotąd znanego mnie i wielu innym jedynie jako wielkiego dyrygenta. W swoim ostatnim programie sezonu, Botstein w niezmiernie intrygujący sposób przeciwstawił sobie dwóch kompozytorów-przyjaciół, Weinberga i Szostakowicza w kompozycjach dość blisko związanych ze sobą tematyką holocaustu. Wydaje mi się, iż warte jest choćby powierzchowne zaznajomienie czytelników ze sylwetką wybitnego kompozytorem, którego działalność kontynuowana była w zaadoptowanym kraju.
Mieczysław Weinberg urodził się w Warszawie w 1919r. w rodzinie muzyków. Ojciec był skrzypkiem i kompozytorem w jednym z żydowskich teatrów i jego syn wkrótce wciągnięty został w owo środowisko. Pianistyczny talent uwidocznił się debiutem w wieku 10lat, i w dwa lata później młody pianista rozpoczął studia w warszawskim Konserwatorium, gdzie jego profesorem był Józef Turczyński. O mierze jego pianistycznego talentu świadczyć może, iż na niedługo przed wybuchem hitlerowskiej inwazji, nadeszło zaproszenie od wielkiego Józefa Hofmana, który zaprosił młodego pianistę na kontynuowanie nauki za oceanem, w Curtis Intitute, którego Hofman był ówczesnym dyrektorem. Żadna notka biograficzna nie oferuje detali co do pierwszych lat wojny: czy decyzja młodego muzyka, aby w ucieczce przed hitlerowcami, przenieść się do Mińska spowodowana była zgładzeniem jego całej rodziny, czy też stało się to jeszcze przed ich wywiezieniem z Warszawy. W Mińsku, przez dwa lata Weinberg kontynuował studia kompozytorskie, ale w 1943r. podczas hitlerowskiego naparcie, jak wielu innych przeniósł się do bezpieczniejszego Taszkientu, gdzie znalazł pracę w lokalnym teatrze operowym. Z Taszkientu Weinberg posłał Szostakowiczowi świeżo ukończoną partyturę I Symfonii i niemal natychmiastową reakcją wielkiego kompozytora była zaproszenie do Moskwy. W 1943r. polski kompozytor przeniósł się do sowieckiej stolicy, której już do końca życia nie opuścił. Pierwsze lata pobytu w Rosji były nawet sukcesem i inspirowane żydowskim, mołdawskim czy nawet polskim folklorem kompozycje znalazły uznanie „władz”. O tym ,że antysemityzm nie był wyłącznie hitlerowską domeną Weinberg przekonał się względnie szybko. W 1948 na polecenie Stalina zamordowano jednego największych rosyjsko-żydowskich aktorów Salomona Michoelsa, który był teściem kompozytora. W tym samym czasie rozpoczęła się słynna nagonka na „formalizm” wśród kompozytorów i jej ofiarami stali się nie tylko Szostakowicz, Prokofiew, czy Popow, ale również Weinberg. Kompozytorska egzystencja ograniczyła się na jakiś czas do kompozycji dla filmu, czy nawet cyrku
Kolejnym etapem stalinowskiej paranoi, stała się słynna „afera doktorów”: antysemityzm Stalina obrócił się przeciw dziewięciu kremlowskim lekarzom, spośród których, siedmiu było żydowskiego pochodzenia. Jednym z nich był szwagier Weinberga i aresztowanie kompozytora było czymś niemal oczywistym. Wtedy stały się również widoczne efekty przyjaźni z Szostakowiczem: niewiedzą, czy kiedykolwiek powróci z więzienia, kompozytor udzielił swemu słynnemu koledze pełnomocnictwa, które miało również odnosić się do wychowania córki Weinberga. Szostakowicz z koleji, zdobył się na uważany przez wielu jako samobójczy akt odwagi i osobiście napisał do Berii( legendarnego władcy NKVD) z prośbą o zwolnienie swego przyjaciela z więzienia. Weiberga uratowało prawdopodobnie nie tylko wstawiennictwo Szostakowicza, ale może nawet bardziej jeszcze śmierć Stalina. W miesiąc po jego śmierci, Weinberga, absurdalnie oskarżonego o plany ustanowienia żydowskiej republiki na Krymie, wypuszczono z więzienia; w tym samym czasie pośmiertnie zrehabilitowano teścia kompozytora.
W ciągu następnych dekad, działalność Weinberga kompozytora i pianisty ściśle zazębiała się z życiem i działalnością Szostakowicza. Jego dorobek artystyczny był równie imponujący jak jego starszego i słynniejszego kolegi: 27 symfonii, 17 kwartetów smyczkowych, 7 oper, kilkanaście sonat na fortepian solo i z innymi instrumentami, niezliczona ilość pieśni, oraz muzyki filmowej(m.in.”Leciały żurawie”). Rosyjscy wykonawcy nie stronili od jego kompozycji, Zachód go dopiero powoli odkrywa. Z zaciekawieniem zauważyłem, iż jego opera „Pasażerka” oraz muzyka symfoniczna były ostatnio wykonywane także i w Polsce.
Słuchając dzieł nieznanego kompozytora dla słuchacza i dla recenzenta nieodmiennie nasuwa się pytanie: co , albo kogo mi ta muzyka przypomina? Weinberg, na podstawie dwóch kompozycji oferowanych przez Botsteina i jego orkiestrę( VI Symfonii i Koncertu na trąbkę) jest trudnym kompozytorem do sklasyfikowania, powiedziałbym nawet wyjątkowym. O ile bowiem, porównując Cherubiniego, czu Mehula z Beethovenem, albo Paisiello ze współczesnym mu Mozartem, możemy stwierdzić ,że tamci brzmią trochę jak drugorzędni kompozytorzy, albo zbliżeni są stylem do wspomnianych mistrzów, o tyle Weinberg w porównaniu z Szostakowiczem brzmi, jak… pierwszorzędny Szostakowicz. Poszedłbym nawet krok dalej i stwierdził, że dotąd nie słyszałem dwóch różnych kompozytorów o tak zbliżonym do siebie stylu kompozytorskim. Było to zresztą jedną z najczęściej wygłaszanych krytyk sowieckich muzykologów, którzy nie byli w stanie mu tej zależności wybaczyć. Weiberg , choć nigdy nie pobierał oficjalnych lekcji z Szostakowiczem, uważał się za jego studenta i o mistrzu mówił „to moje ciało i krew”; mistrz natomiast o kilku jego kompozycjach miał się publicznie wyrazić, że byłby dumny gdyby wyszły one spod jego pióra. Interesującym faktem jest to, że Weinberg, który przeżył w tym trudnym systemie politycznym ponad 50 lat, nawet kiedy miał okazję wyrazić swoje niezadowolenie, czy dezaprobatę( na ile jest to możliwe w tym raju na ziemii), nieodmiennie wybierał pozytywne aspekty, jak to np. że jego kompozycje znajdowały się w repertuarze najwybitniejszych sowieckich wykonawców. Z jego osobowości i twórczości emanował pewnego rodzaju optymizm, nawet kiedy tematem jego dzieł były lata teroru, lata okupacji, zagłada jego współbratymców: może to była największa różnica pomiędzy nim , a Szostakowiczem
Należy pamiętać że inspiracja jest dwukierunkową drogą: to nie zawsze Szostakowicz był imitowany przez swego zapatrzonego w niego kolegę. Pewne pomysły, w kompozycjach autora symfonii „Babi Jar” były zapożyczone od polskiego kolegi. Dzięki Botsteinowi mieliśmy okazję odkryć najważniejszego w mojej opinii kompozytora po Prokofiewie i Szostakowiczu. Czy mamy go prawo uważać za polskiego kompozytora, to już inna sprawa. Mamy na pewno prawo czcić go za to, że dał nam takie kompozycje jak VISymfonia, że pozwolił aby ta muzyka nas inspirowała i przypomniała o potwornościach wojny(czasami warto raz jeszcze to sobie uzmysłowić) i że ofiarował naszej cywilizacji prawdziwie wielką muzykę.
Pewne źródła podają nie potwierdzoną przez innych wiadomość o tym, że na dwa miesiące przed śmiercią w 1996 jako bardzo już chory człowiek, Weinberg przyjął ortodoksyjny rosyjski chrzest. Pewne środowiska będą go chyba podziwiać i za to, a mnie będzie to przypominać pointę anegdoty, w której stary Żyd na łożu śmierci prosi o ostatnie sakramenty, życzenie swoje uzasadniając specyficzną logiką: „chciałbym, aby umarł jeden Żyd mniej…”
Niedawno wydano u nas płytę DVD z filmem LECĄ ŻURAWIE. Kupiłem, obejrzałem z satysfakcją (że film ciągle jest bardzo dobry)- ale nie zwróciłem uwagi na muzykę. Przyznam się, że o Weinbergu nie miałem w ogóle pojęcia. Ale teraz jako takie już mam i jutro obejrzę film ponownie, zwracając uwagę na muzykę. Dowiedziałem sie jakiś czas temu,że opera w Krakowie ma w planach wystawienie opery Wiktora Ullmana Der Kaiser von Atlantis. Mam nadzieję, że wszystko sie uda.
Tego Kaisera to mam nadzieję, że i Warszawska Opera Kameralna jeszcze kiedyś przypomni – to było naprawdę dobre przedstawienie…
Wracając do problemu Weinberg-Szostakowicz-inspiracje (dzięki, Romku, za tekst), to w kręgu Szostakowicza nie tylko Weinberg był osobą, z którą inspiracje go łączyły. Przypomnę tu nazwisko Galiny Ustwolskiej (1919-2006), uczennicy i przyjaciółki Szostakowicza:
http://free.art.pl/nowamuzyka/artykuly/teksty/szczecinska.htm
Szostakowicz kiedyś miał powiedzieć, że to ona miała wpływ na niego, nie on na nią. I owszem. Jej twórczość jest tak indywidualna i samotna, tak odmienna od wszystkiego, co się w tym kraju i nie tylko pisało, że trudno w niej dostrzec jakikolwiek wpływ Szostakowicza.
Tu jeszcze jej nekrolog z NYT:
http://www.nytimes.com/2006/12/29/arts/music/29ustvolskaya.html
Szukałam jakiegoś przykładu muzycznego w necie i znalazłam tylko tę animację z podłożonym fragmentem jej utworu:
http://www.youtube.com/watch?v=2XcYslQ6kzw
Zaiste, kobieta z młotkiem… Dziwna i straszna to muzyka. Sorry, że wrzucam z rana 🙂
Pewne środki od niej wzięte być może Szostakowicz „wypożyczał”. Ale ogólnie Szostakowicz: po pierwsze, miał jakąś charyzmę, mimo strasznego rozedrgania; po drugie, jego muzyka jednak była o wiele przystępniejsza nie tylko od Ustwolskiej, ale i – myślę – od Weinberga. Myślę, że m.in. dlatego był o wiele bardziej popularny. Choć oczywiście czynniki polityczne też miały na to pewien wpływ: Weinberg miał utrudnioną drogę jako Żyd, Ustwolska – ponieważ podejmowała tematykę religijną. Szostakowicz zresztą już dużo wcześniej, zanim tamci się pojawili, miał ugruntowaną pozycję jako uznany – nawet przez Stalina – kompozytor.
Do Weinberga wracając: czy jego twórczość jest optymistyczna? Spotkałam się już z tym zdaniem, częściowo też podobne wrażenia odnoszę. Ale nie do końca.
Napisałam też, że ta muzyka podnosi na duchu. Ale optymizm to chyba za duże słowo.
A propos muzyki greckiej — słuchałem (a właściwie: słuchuję, bo książkę i płytę posiadam, sprawia mi też ona (płyta) satysfakcję), jak muzykę starożytnej Grecji rekonstruuje teatr z Gardzienic. Podobno nie jest to rekonstrukcja szczególnie wierna (podobno są lepsze), ale bywa pociągająca.
Zresztą Gardzienice udostępniają trochę przez internet:
http://www.gardzienice.art.pl/posluchaj2.html
Mnie to trochę śmieszyło i uważam te próby Gardzienic za po prostu folkową twórczość Maćka Rychłego. Po nocnym gadaniu o Pitagorasie nawet myślałam, czy by nie zrobić wpisu na ten temat. Ale materiałów za mało… A posłuchać tych Gardzienic, owszem, da się 🙂
Uhm.
Choć jeśli mowa jest o instrumentach, to przynajmniej się starali rekonstruować.
dorota.szwarcman pisze:
Po nocnym gadaniu o Pitagorasie nawet myślałam, czy by nie zrobić wpisu na ten temat. Ale materiałów za mało…
***
Alez Sz.P. Kierowniczko. Materialow Ci u nas dostatek.
Prosze np. zerknac na:
http://www.cut-the-knot.org/pythagoras/index.shtml
🙂
No nieee, ja wiem, że mamy pierwsze dni szkoły, ale żeby o twierdzeniu Pitagorasa tu pisać? 😯 😆
Nie o Pitagorasie?
No, to Wittgenstein („Uwagi różne”):
„Muzyka z jej nielicznymi tonami i rytmami, wydaje się niektórym sztuką prymitywną. Lecz jest to po prostu jej powłoka; podczas gdy ciało, które umożliwia interpretację znaczenia tej przejawionej treści, posiada całą nieskończoną złożoność, którą znajdujemy w zewnętrznych formach innych sztuk, a którą muzyka przemilcza. Jest ona w pewnym sensie najbardziej wyrafinowaną ze sztuk.”
Ja nie rozumiem: „Muzyka z jej NIELICZNYMI tonami i rytmami?” 😯
Pewnie Ludwiś uciekał z domu, jak jego starszy brat Pawełek zaczynał ćwiczyć na fortepianie… 😀
Ludwiś coś tam wiedział, choć, ku mojemu zgorszeniu, wolał Richarda Straussa od Gustava Mahlera.
„Najdokładniejszy obraz całej jabłoni ma z nią w pewnym sensie nieskończenie mniej podobieństwa niż z drzewem ma najmniejsza stokrotka. I w tym sensie symfonia Brucknerowska jest nieskończenie bliżej spokrewniona z symfonią czasów heroicznych niż symfonia Mahlerowska. O ile ta jest dziełem sztuki, to całkiem innego rodzaju.”
(także „Uwagi różne”)
Innego rodzaju, to pewne!
A z tą jabłonią i stokrotką ładne 😀
Podobieństwo „w pewnym sensie” zawsze można zrelatywizować. I w innym „pewnym sensie” obraz jabłoni ma z nią znacznie więcej wspólnego niż stokrotka z zawilcem, o drzewie nie wspominając 🙂
Coś mi się zdaje, że te nieliczne tony i rytmy to przytyk właśnie do Mahlera, jemu przecież zarzucano prymitywizm.
E, no jakże, może trywialność, ale prymitywizm? To całkiem coś innego. A dla niektórych to tam pewnie jest nawet „za dużo nut” 🙂
A zrelatywizować można chyba wszystko…
Co jest z Hokowym kącikiem? Nie mogę na niego wejść 🙁
Hoko:
Relatywizacji może nie być końca — da się ją prowadzić ad infinitum. Oczywiście, ad relatywne infinitum 😉
Co do ‚przytyku’ — ja wynotowałem to jako ogólną uwagę. Tego, gdzie przeciwstawia Straussa Mahlerowi zupełnie nie znalazłem 🙁
A ha… czyli że mój kącik już od 10.20 nie działa? Serwer zdaje się padł. Trzeba chyba złożyć zażalenie… gorzej, że strona z formularzem na zażalenia też nie działa… 🙂
PAK,
uwaga, że muzyka ma „nieliczne tony i rytmy”, jako ogólna jest przecież bez sensu 🙂
Działa, działa, juz mój kącik działa! 😀
A łobuzy, pewno przeczytali poprzedni komentarz i od razu naprawili…
Wy psu mówcie, że te tony i rytmy są nieliczne! Mnie się nawet zwykłego wlazłkotka nie udaje zagrać, nie mówiąc już o skomponowaniu. Potrafię wykonać tylko jeden utwór, ale po pierwsze on jest bardzo prosty, a po drugie mama i tak zaraz mówi „Bobik, przestań wyć!” 🙁
Biedna Mama, nie wie, ze ma do czynienia z artystą… 😉
Kochani, właśnie w końcu ruszam w stronę autobusu do Pułtuska (zwanego przez moją znajomą Półdupskiem), by udać się na zjazd łakomczuchów. Spotkam tam najpewniej Alicję z Małżonkiem i arkadiusa – reszta raczej się tu nie udzielała (kiedyś Pan Lulek) – no i przede wszystkim miłych Gospodarzy – Państwo Piotrostwo z sąsiedztwa. Ciężko tam ostatnio na blogu bywało, ale może będzie lepiej. No bo w końcu u cholery ludzie rozumni mogą się w końcu porozumieć, nie?
Postaram (-my?) się stamtąd odezwać. Pogoda zapewniona 😀
Kto zapewnia pogodę? Bo jeśli któryś z serwisów informacyjnych…
No to miłego łakomczuchowania życzę 😀
Pani Kierowniczko, ja też życzę łakomstwa wytrwałego, skutecznego i bez przykrych następstw, mając przy tym cichą nadzieję, że nie wszystkie zgromadzone łasuchy będą podzielać Pani wegetariańskie upodobania kulinarne i jakaś kosteczka na stole się znajdzie. A, właśnie! Nie zapomniała Pani doggy bag? 😆
No i cóś się Kierownictwo nie odzywa… Znaczy się, że pewnie zjazd łakomczuchów się udał 🙂
Zjazd to się pewnie zaczął dopiero. Szykować ziólka dla Pani Kierowniczki na trawienie i brzuszek… Aaaa… i nerwosol 😉
Życzę Wysokiemu Łakomczustwu smacznego!
Hoko:
Uwaga różna, nie ogólna 😉 Choć nie wiem od czego ‚różna’ 🙂 Nie napisali…
Kochani, tylko dwa slowa teraz, bo sniadanko czeka 🙂 Pozdrowienia z Kurpiow! Jest rozkosznie i kropelek na razie nie trzeba, ale dizeki za troske! Jest Alicja z Jerzorem, Arkadius z Marylka czyli tzw. przyjacielem, kilka osob tylko lakomczuchowych, ale wszyscy z Gospodarzami serdecznie pozdrawiaja! (Kiedys cos tu bylo o duszokiszkach, copyright oczywiscie by zeen) Ide, bo mi wszystkie jajca zezra 🙂
Pani Kierowniczko, jaja to sam sobie czasem robię, więc i drugim nie będę ich żałować. Tylko z grzybkami proszę uważać. Pani wie, co może być przez te grzybki… 😯
Pozdrowienia dla Miejscowych i Zjechanych! 😆
Onufry
Mnie najbardziej fascynuje to,ze tego tetrachordu nie dalo sie podzielic w imie doskonalej harmonii kosmicznej na trzy rowne interwaly.Narodzil sie polton,ktory w poszczegolnych tonacjach krazy niczym wolny elektron i to on jest tym co wyroznia muzyke zachodnia od reszty swiata.
Dla tych, ktorzy chca wiedziec wiecej, co
w tej materii zrobil Pitagoras, polecam
artykul:
http://www.wiw.pl/delta/historia_systemow.asp
Pozdr.
O.
Pitagoras na Samosie
pichci półton w greckim sosie
i przyprawia tetrachordem…
O, w mordę*! 😀
* Dla psów ten zwrot wcale nie brzmi nieelegancko, wręcz przeciwnie, jest wyrazem podziwu
Ponieważ w tytule mamy napisane „odsłona druga” – to słów parę w „tym temacie” – acz nie na temat Minkowskiego tylko… Blechacza. Druga odsłona płytowa pod szyldem DG – dwie trzecie jej zawartości usłyszałem dzisiaj rano w Dwójce. I gdyby nie sążnisty komentarz M. Pęcińskiej (w 10 minucie jej wykładu miałem ochotę zabić p. redaktor – nie to, że mówiła nieciekawie, ale w takich chwilach chcesz przede wszystkim i natychmiast słuchać muzyki a nie Redaktor, której komentarze przepełnione są – zwłaszcza na niwie mozartowskiej – niezliczona ilością przymiotników oraz pietrzących się metafor) – zatem, gdyby nie komentarz MP to zmieściłaby się spokojnie cała płyta. Ale dane było wysłuchać sonaty 52 Hob. XVI Haydna i drugiej z op.2 Beethovena. Chce się za Zimermanem powtórzyć: aleś, brachu, namieszał. Są pianiści, którzy dużo mówią o swoich interpretach – bądź to w płytowych bookletach, bądź to w wywiadach, ale na płycie nie znajdzie się czasami nawet śladu tych – skądinąd słusznych i ciekawych wypowiedzi (tak np. jest w przypadku Barenboima). To co zacytowała z bookletu Blechacza – jest wygrane w całości na płycie. I nawet gdyby nie wspomniał o tym ani słowo – to słychać gołym uchem. Pisze m.in. R.Bl. o perłach w kontekście sonaty Haydna – i daruje nam na płycie najokazalszy sznur pereł jaki można sobie zażyczyć. Generalnie o całości (wysłuchanej dzisiaj): krystaliczna artykulacja, ani grama pustej retoryki, kształtowanie frazy, barwa dzwięku a przede wszystkim widzenie od pierwszego do ostatniego taktu formy sonatowej jako całości – niby oczywiste, ale czy dla wszystkich wykonawców? Granie pauzą – nawet wydłużona przerwa po largo z sonaty LvB coś oznacza. Po pierwszej płycie – pięknej – były jakieś chwile zwątpienia w ocenie interpretacji. Tym razem – bez względu na to jak jest zgrana sonata Mozarta, nie wiem kiedy puszczą w radiu – tu nie mam jakiejkolwiek wątpliwości: to nagranie jest po prostu piękne. Pięknem, które wzrusza – tak po prostu. A przynajmniej wzruszyło mnie. Rzadko kiedy mam ochotę ot tak, po prostu powiedzieć artyście: dziękuję za koncert / nagranie. Dzisiaj – nawet jeżeli to nosi cechy egzaltacji – piszę: dziękuję za tę płytę.
do Jerzego:
Tekst napisany z entuzjazmem – to jest to co moze
podniesc na duchu faceta w gipsie, ktory zostanie
mu zdjety za 20 dni (tak, odliczam jak w wojsku 🙂 )
Moj Tato jest fanatykiem Blechacza – odkryl go
sam w Bydgoszczy jeszcze przed Konkursem
Chopinowskim, na jakims lokalnym koncercie.
Ta plyta sprawi mu napewno duza frajde!
Dla mnie RB oprocz walorow muzycznych
jest takim troche ludzkim fenomenem.
Rzadko spotyka sie tak „dobrze ulozonych”
osobnikow jego generacji 🙂
Serdecznosci
O.
Onufry, współczuję! 🙁 A czy dobrze ułożone czerwone wytrawne nie mogłoby Cię też trochę podnieść na duchu? Serdecznie polecam również sporych rozmiarów kość szpikową. 🙂
Bobik pisze:
A czy dobrze ułożone czerwone wytrawne nie mogłoby Cię też
trochę podnieść na duchu?
***
Oczywiscie 🙂 Ma sie rozumiec, ze powinno byc ono
conajmniej tak „dobrze ulozone” jak RB 😉
Takze biale mozelskie 🙂 🙂 (z mojej ulubionej
winnicy kolo Bernkastel-Kues).
Niestety, jestem odciety od dostaw ;-(
Zostaje muzyka… W koncu, moglo byc gorzej 😉
Onufry, a kobiety i śpiew…? 😀
A wino, jak po namyśle stwierdziłem, po odkorkowaniu powinno być raczej dobrze postawione. Nawet najlepiej ułożone mogłoby się wylać. 🙂
Onufry, dostawa Twoich ulubionych:
http://www.fewo-kappes.de/cms/upload/bilder/weine213.jpg
Ja wiem, że wirtualnie to nie to samo, ale ludzie potrafią podobno pożerać oczami, więc może i wypijać też? 😆
Bobik pisze:
>A wino, jak po namyśle stwierdziłem, po odkorkowaniu powinno być raczej dobrze postawione. Nawet najlepiej ułożone mogłoby się wylać.
Masz racje. W koncu RB jest tez … „dobrze postawiony” 🙂
>Onufry, a kobiety i śpiew…?
Z kobietami – to juz koniec 😉 Ten gips to przez kobiety.
Zachcialo mi sie w Brazylii grac w siatkowke z brazylijskimi
uczestniczkami konferencji. No i te kobity nas zdemolowaly
doszczetnie… 😉
Mysle, ze w tej sytuacji, kwestie spiewu nalezy po prostu
odlozyc 😉
Dopiero teraz zauważyłem, że swój wpis umieściłem nie w tym wątku, do tytułu którego się odwołuję – ot rozgorączkowanie. Może po oficjalnej premierze płyty, gdy będzie więcej głosów „w temacie” – wtedy przeflancuję tę moją konfesję przedpremierową. A o tym, że R.Bl. jest – jak to Onufry ujął – „dobrze ułożonym” młodym człowiekiem, mogłem przekonać się w Salzburgu w krótkiej z nim rozmowie. Sam urok, takt i skromność – bo to nie kwestia tzw. dobrych manier. Te można posiąść w stopniu doskonałym, będąc w tym samym stopniu pozbawionym owej wspomnianej skromności. Z tym, że traktujmy to jako wartość dodaną (chociaż ważną). Najważniejsza jest sztuka. Muzyka. Kreacja. I im właśnie oddał się bez reszty Blechacz. Czego każdemu życzę. Również Onufremu – niechaj ci gips na nodze lekkim (jeszcze 19 dni) będzie.
Dzień dobry!
Zajawka relacji ze Zjazdu Smakoszy. PaOLOre – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=575#comment-81881 .
Powtórzę, co napisałem u Pana Piotra z Sąsiedztwa – Przepraszam wszystkich dyskutujących, ale ze względu na przepracowanie nie czytam komentarzy, przeglądam je przy pomocy funkcji “Znajdź” i “Torlin”. Czytam jedynie notki Naszej Wielce Szanownej Gospodyni, zarejestrowanej jako agentka o pseudonimie „Pani Kierowniczka” 😀