Angielska Wratislavia
Właśnie skończył się mój festiwalowy ogryzek – skoro świt opuszczam piękne miasto Breslau (Eberharda Mocka nie spotkałam) i ruszam z powrotem do Warszawy, obowiązki czekają. Byłam tu trzy dni zaledwie, czyli gdzieś jedną czwartą festiwalu Wratislavia Cantans, ale i tak bardzo odczułam, że tegoroczna edycja poświęcona jest muzyce angielskiej – poza omawianą tu Pasją Mykietyna wysłuchałam tu wyłącznie brytyjskich utworów; Haendla też przecież poniekąd można do Brytyjczyków zaliczyć (akurat trafiłam na niezbyt udaną produkcję kanadyjskiego kontratenora Daniela Taylora, który przewracaniem oczu i łamaniem głosu zachwycił mniej osłuchaną część publiczności).
Jest tego w tym roku tak wiele, a przecież i w zeszłym roku nie brakło. Fakt, wcześniej wyspiarskiej muzyki zbyt wiele tu nie miewaliśmy. Ale już jestem ciekawa: jak będzie w przyszłym roku? Festiwal robi się areną pokazów Gabrieli Consort&Players w rozmaitych konfiguracjach; konkurencja rzadko się zdarza i zwykle jest niegroźna. Ale rynek uległ już nasyceniu i jak się rozmawia z przedstawicielami wrocławskiej publiczności, to wygląda na to, że już z utęsknieniem czeka się na koncerty z innymi wykonawcami…
Repertuar też dobierany jest specyficznie. Paul McCreesh jest człowiekiem muzyki wokalno-instrumentalnej, więc nawet dobierając utwory bez warstwy wokalnej wybiera takie, w których rządzi żywioł śpiewu. To oczywiście bardzo ważna, chyba najważniejsza tradycja w muzyce angielskiej, wywodząca się jeszcze od czasów elżbietańskich, złotego wieku w tej dziedzinie, kiedy wspaniałych kompozytorów tworzyło na pęczki, i od wczesnego baroku zdominowanego przez zmarłego przedwcześnie, ale odciskającego niezatarte piętno Henry’ego Purcella (1659-1695), któremu nadano przydomek Orpheus Britannicus.
Późniejsze lata to był zastój; dopiero w wieku XIX i XX pojawiły się kolejne osobowości – od Edwarda Elgara (1857-1931) poprzez Ralpha Vaughana Williamsa (1872-1958), Gustava Holsta (1874-1934) czy Williama Waltona (1902-1983) po Benjamina Brittena (1913-1976). I oni wszyscy wyrośli ze śpiewności (tradycja śpiewu chóralnego, zwłaszcza chórów chłopięcych, jest tam żywa), w cieniu dawnego złotego wieku, wciąż do niego nawiązując. Robi to także James MacMillan, kompozytor i dyrygent, który jest w tym roku rezydentem Wratislavii, ale jest to już wtórność po wtórności, są w jego utworach momenty wręcz kiczowate.
Poza śpiewnością na wielu kompozytorów brytyjskich miał wpływ impresjonizm. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ma to coś wspólnego z tamtejszym sielskim krajobrazem. I choć np. Britten krytykował ten pastoralny charakter większości brytyjskiej muzyki, to przecież i jemu zdarzyło się mu poddać, choć jest on na pewno najbardziej różnorodnym z wykonywanych tu kompozytorów. Tu dodać wypada, że współczesność brytyjska w dziedzinie muzyki zwanej poważną to nie tylko zbyt łatwi, religijni MacMillan czy John Tavener, ale i np. spekulatywny Brian Ferneyhough.
Co z brytyjskiego kawałka programu festiwalowego wywarło na mnie prawdziwe wrażenie? Koncert, na którym śpiewał wciąż fantastyczny Mark Padmore (swego czasu mój najulubieńszy Ewangelista – u Herreweghe’a), a grali znakomity oboista Nicholas Daniel i pianista Julius Drake. W programie znalazły się utwory na wszystkie kombinacje wewnątrz tej trójki: pastoralne Ten Blake Songs Vaughana Williamsa na tenor i obój, neoklasyczna Sonata na obój i fortepian nieznanego nam zupełnie Herberta Howella i wreszcie cykl Brittena Winter Words – doprawdy niesamowity. A z dzisiejszego dnia zapamiętam przepiękne Lamentacje Thomasa Tallisa w świetnym wykonaniu The Cardinall’s Musick.
PS. Z wizyt blogowych po przerwie nie uczciłam jeszcze przywitaniem Małgorzaty, która podrzuciła nam parę dni temu Zygmunta Stojowskiego i Jonathana Plowrighta. Będzie okazja, żeby do nich wrócić, na początku października, bo Plowright przyjeżdża zagrać II Koncert fortepianowy Stojowskiego na Festiwalu Muzycznym Polskiego Radia (w tym roku pod hasłem Emigranci).
Komentarze
Nie szkodzi, Kierowniczko, w tych dniach my przejmiemy śledztwo i spróbujemy wytropić Mocka.
Pod Krakowem szykuje się następny piękny dzień, a ja w drogę na Zachód.
Pozdrawiam bywalców Dywanika 🙂
P.S. Obudziłam się o godzinie, której nie ma 😯
Handel — naturalizowany Brytyjczyk (a może Anglik). W przeciwieństwie do Niemca Händla 😀
Kiedyś (lipiec, czerwiec?) wynotowałem sobie (w celach blogowych) felieton Iannucciego o związkach tradycji z ‚epiką chóralną’, jako odpowiedzią na pewne polityczne zapotrzebowanie w czasach wojen…
Kopiuję, choć długie i średnio na temat… (Znudzonych wtrętem z góry przepraszam.)
W czasach problemów i narodowej refleksji, Brytania zwraca się ku chóralnej epice. To piękna i prowokująca do przemyśleń tradycja.
W połowie Wojny-Z-Terrorem-i-Talibami-i-Irakiem-i-Powstańcami-i-finansowanymi-przez-Saudyjczyków-dżihadistami-i-nieuchronnie-tak-jak-noc-nastaje-po-dniu-z-Iranem, bez wątpienia wydaje się, że stworzyliśmy cały katalog dzieł, które świętują, wspominają i współczują przerażonym ludziom na świecie. W tak oszołamiająco brzydkich czasach jak te, kompozytor staje się [postacią] polityczną, ukazuje się jako ktoś kto jest zobligowany do przyniesienia ostatecznej odpowiedzi na międzynarodowe wydarzenia.
A World Requiem Johna Fouldsa jest właśnie jednym z takich dzieł, napisanym wkrótce po pierwszej wojnie światowej, które świętowało swoją premierę w Royal Albert Hall w 1923 roku, okrzyknięte nieśmiertelnym arcydziełem, w niedługi czas później zostało zapomniane. Zostało ono ostatnio powtórnie odkryte i wykonanie, oraz wydane na płycie przez Chandos, wydając się przy tym dobrą okolicznością o zadanie pytania, co cechuje muzyczne podejście do wojny, nie do wspomnienia jej ofiar, ale jako odpowiedź na jej skutki, świtającą rzeczywistość, której zniszczenie i śmierć niewątpliwie przynosi słabą nagrodę. W szczególności ożywienie dzieła Foulda sprawia, że brytyjska muzyczna odpowiedź na wojnę, tak jak A Child of Our Time Michaela Tippetta i War Requiem Benjamina Brittena, wydaje się nie tak bardzo specyficznie osobistą odpowiedzią na globalną katastrofę, a [bardziej] częścią tradycji.
W War Requiem Brittena religijne zaplecze jest dramatyczne i zrytualizowane, aż ociera się o satyrę. „Dies irae” Brittena jest niemalże komentarzem do Verdiego. Standardowe części mszy żałobnej zostają wykonane przez ogromny, głośny, czasami wrzeszczące siły. To tylko obraz wyrzutów sumienia przypomina o niebie, a bardzo bezpośrednie wyobrażenie piekła. Niektórzy krytycy doszukali się we mszy elementów wymuszonych; tak jakby Britten był zmuszony napisać mszę na duży zespół wykonawczy, podczas gdy bardziej interesowało go przedstawienie bardziej osobistych i poruszających dzieł Wilfreda Owena. Osobiście, uważam to dzieło za błyskotliwe, ale tylko gdy rozpatruje się jego dramatyczne narzędzia. Oglądanie dzieła na żywo klaruje zamiar: msza z chórem i orkiestrą jest cofnięta, z kilku chórami ekspresyjnie usytuowanymi z daleka. Z przodu, w intymniejszym ustawieniu, była mała orkiestra i troje solistów. Efekt jest prosty, ale niezapomniany; głosy są indywidualnie śpiewana poezja pełna poufałości i współczucia, przeciwko zasłonie rytuału.
Jeśli w War Requiem religijna zasłona pozostaje rozmyślnie sztuczna, przez A Child of Our Time zostały przepuszczone jak najbardziej jawnie religijne teksty, w formie tradycyjnych spirituals, przez co humanizm został silnie utwierdzony. Spirituals są muzycznym świadectwem wspólnoty i przetrwania. Przeciwko ponurej narracji nazistowskich prześladowań, oferują one uwolnienie ku czemuś, co przypomina światło. Znowu, muzyka została tak napisana, by ujawniać [swój] dramatyzm.
To nie przypadkowa zbieżność, że A Child of Our Time posiada trzyczęściową strukturę, tak jak Mesjasz. Britten i Tippett tworzyli zgodnie z brytyjską tradycją publicznych wykonań oratoriów. Chłopięce chóry, hymny, chorały są częścią starej kultury amatorskich wykonań: lokalnie stowarzyszenia chóralne, które spędzały rok na ćwiczeniu Eliasza czy Gerontiusa, na duży koncert charytatywny, lub lokalne orkiestry, które jakiegoś dnia wspinały się na szczyt Mesjasza.
A World Requiem Foulda wprowadza bardziej bezpośrednie powiązanie pomiędzy tymi późniejszymi dziełami, a tradycji, z której one wypływały. Napisana niedługo po pierwszej wojnie światowej jest dziełem wysławiającym wiary i ludy wszystkich narodów. Są tam mocne i poruszające pasaże, które wskazują to, co później osiągnęli Tippett i Britten; ale pierwszy raz słuchając A World Requiem przypomina mi bardzo Elgara, a zwłaszcza Gerontiusa i The Apostles. Dzieło Foulda tworzy doskonały pomost pomiędzy kulturą dziewiętnastych i wczesno-dwudziestowiecznych stowarzyszeń chóralnych, a bardziej politycznie i emocjonalnie naładowanymi wojną dziełami Tippetta i Brittena. W swoim zwróceniu się do „Chińczyka i muzułmanina” jest bardzo blisko czasów imperialnych, ale jednocześnie przywołuje chwile gniewu i oryginalności, które je przekraczają. Czai się w tym głęboko eksperymentalne i stawiające pytania dzieło. Nie powinno to być niespodzianką. Angielskie oratorium jest naczyniem, w który mieszają się różne tradycje. Najpopularniejszymi kompozytorami Anglii byli Handel i Mendelssohn, którzy nawet nie byli Brytyjczykami, oraz Elgar, którego niezawstydzony rzymski katolicyzm nigdy nie przeszkodził Gerondiusowi zostać koncertowym faworytem.
Foulds, Britten i Tippett byli specyficznymi, niezależnymi artystami. Pisali o wojnie, która chciała skruszyć ludzkiego ducha. Przez swoje prace, niezależnie stali się symbolami uniwersalnego człowieczeństwa. Dla tych kompozytorów przekształcanie osobistych uczuć w publiczne i popularne oświadczenia stało się aktem twórczego zobowiązania.
Tyle Armando Iannucci w lipcowym numerze Gramophone.
Pani Doroto,
Bardzo ciekawie Pani pisze i z przyjemnością czytam. Postaram się być wierną czytelniczką. Bardzo zainteresowało mnie co napisała Pani o Ivo Pogorelic. Byłam kiedyś na jego koncercie w USA i bardzo mnie rozczarował. Nic niezwykłego technicznie, dźwięk raczej biedny, nie bogaty, jedynie bardzo interesująca osobowość. Ale tylko z daleka. Z tym panem raczej nie napilabym sie nawet kawy bo wydaje sie byc, jak mowimy po angielsku, bardzo siebie pelen,
Pozdrawiam.
Dorota R.
Bardzo ciekawe. War Requiem to zresztą jedno z dzieł, którym od dawna chcę się przyjrzeć bliżej…
Czytając program tegorocznej „Wratislavii” stwierdziłam, że raczej on nie dla mnie 🙂 Muzykę śpiewną i wokalną lubię pasjami, ale niekoniecznie w wydaniu angielskim. Nie jest mi bliski ten eteryczny an(g)ielski profil brzmieniowy. W muzyce angielskiej oczywiście się sprawdza (w końcu pisano ją na takie właśnie zespoły), ale nałożony na cokolwiek innego, szybko nudzi. Tak jest w moim odczuciu również w Handlu (może jednak zostału w nim coś z Händla 😉 Lubię w nim basową kotwicę brzmieniową, szorstkość, żywioł. Bez tego muzyki w muzyce jakby mniej 🙂
Wyobraziłam sobie tego łamiącego i wywracającego kontratenora – cóż za sugestywny to obraz, Pani Kierowniczko 🙂
Pani Kierowniczka pisze, że musi wracać do Warszawy, bo obowiązki wzywają. Czy możemy to tak rozumieć, że wysłuchanie tych wszystkich Anglików i codzienne sprawozdawanie nam na blogu to było hobby i czysta przyjemność? 🙂
Beato, może niedościgłym wzorem tego łamiącego i wywracającego jest Arnie Schawarzenegger? 😀
Ale czy ów Arnie umie zgrabnie i z premedytacją łamać (swój!) głos, tak by zachwycić otoczenie, hmmm 😉 Ale może pieski widzą (i słyszą) to inaczej?
Dziekuje, Pani Dorotko, za kolejna interesujaca relacje. Prawie nie mam mozliwosci uczestniczenia w muzycznych wydarzeniach w kraju, ale dzieki Pani wiem przynajmniej co sie dzieje. I o wiele chetniej czytam Pani pelne zycia teksty niz rozne sztywne recenzje. 😀
Beato, to że pieski widzą, słyszą i czują (pismo nosem) inaczej niż ludzie, to żadna tajemnica. 🙂
Łamanie tego kontratenora zachwyciło podobno tylko mniej osłuchanych – nie można wykluczyć, że Arnie też by im się podobał. Chociaż fakt, jest raczej specjalistą od łamania cudzych. 😀
„Cudzych” – chyba nikogo nie zdziwi, że znowu miałem na myśli kości 😆
Sprawdziłem tego Ferneyhougha na tubie i faktycznie, że spekulatywny… 😆
http://www.youtube.com/watch?v=AN_qUIQfPLw&feature=related
To wolę tych nudziarzy 🙂
Ja, prawdę mówiąc, tego Ferneyhougha nie znoszę 😉 Ale mówię o nim dlatego, żeby pokazać, że muzyka brytyjska niejedno ma imię 🙂
Kontratenor Arniego z postury wcale nie przypomina…
Pozdrawiam po przerwie babę i witam Dorotę R. Cała przyjemność po mojej stronie 😉 Przez co chcę też powiedzieć, że owszem, trochę jest tak, jak pisze Bobik: słuchanie muzyki jest raczej przyjemnością niż pracą, podobnie gadanie tu z Wami, ale już wygłaszanie czegoś publicznie jest bardziej pracą i obowiązkiem, skoro już człowiek się podjął, a dziś w ramach Festiwalu Singera gadam o klezmerach.
A War Requiem będzie na koniec festiwalu, i to dwukrotnie, w sobotę i niedzielę. Niektórzy zachodzą w głowę, dlaczego dwa razy. Inni nie zachodzą w głowę i odpowiadają: dla kasy 😯
Jak byłam podlotkiem, to ten utwór bardzo mnie przejmował. Ciekawa byłabym, jak bym go odebrała po latach…
Dlaczego War Requiem dwa razy? Bo po World War I, musi być World War II. Inaczej zafałszowano by historię…
ps. Festiwal Singera i nie o maszynach do szycia? 😯
Singer szyje…
Wyciąga i patrzy
Kto go wyje…..
Na bliski już capstrzyk…
Już uszyłam 🙂
A raczej klezmerzy szyli (w moich nagraniach) 😀
Bo nie wiem, czy wiecie, ale w żargonie muzyków szyć oznacza grać 😉
Kierowniczka tak szybko w domu? 😯 A tu nikt nie dokazuje, nie komentuje, nie wywnętrzna…
Ludzie!!! Kierowniczkę macie dostępną i śpicie??? 😯
Eee tam 😆
Zalezy fto, Fomecku. Licho na przykład nie śpi. Wróg tyz nie śpi. I owcarek chyba nie śpi, no chyba ze śpi i śni mu sie, ze cyto bloga Poni Dorotecki 🙂
A ten cały festiwal to jak sie w końcu nazywo? Wratislavia Cantans cy Wratislavia Angielskas? 🙂
Hej, Owcarecku! Dzięki za fotki od wysłannika 😉 😀
Cała przyjemność po stronie wysłannika i mojej 😀
Na jednej nawet trochę widać Rudolfa 😀
A mojego wysłannika nie widać (gorzej, ze nie wiem, jak to sie stało, ze nie widać Pona Pietra), za to widać kapelus, o ftórym Pon Lulecek rozpisoł sie tutok:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=576#comment-82932
🙂
Pona Pietra widać, ale od tyłu 😉
A propos WAR REQUIEM – w roku 1989 Derek Jarman zainscenizował i sfilmował to dzieło, powstał bardzo dobry film, który z pewnością interesujący się twórczością Brittena widzieli.
Może wstyd się przyznać, ale ja nie widziałam…
Żaden wstyd, film obejrzałem parę lat temu w naszej telewizji przypadkowo – o godzinie 3. w nocy. Dopiero potem kupiłem go sobie na aukcji, warto było – jest to świetny przykład jak można doskonale znaleźć ekwiwalent filmowy utworu muzycznego.
Widać Pani Kierowniczka z Brittenem jest tak sobie po drodze… Albo tak zaabsorbowana blogowym, nocnym życiem, że o 3 w nocy woli monitor od ekranu… 😉
Trzeciej w nocy też nie ma
A Brittena to nawet lubię…
Rzecywiście do trzeciej w nocy jesce daleko, ale mi juz tak jakosi cknić sie za ponem Morfeuszem zacęło i z przyjemnościom w jego objęciak byk sie pogrązył. Nie widzioł go ftosi? A! Przecie psem jestem, to nojde go po śladak! No to ide go juz sukać. Dobrej nocki! 🙂
Dobrej nocki! Ja mam utrudnione szukanie, bo nie jestem psem, ale może i ja go znajdę 😉
A nie zatrzymujcie tego Morfeusza zbyt dlugo, tutaj tez sie przyda 🙂
Dobrej nocy!
Hallo! Czy aby ten Morfeusz nikogo nie pomordował, że taka martwa cisza?
Sen, jak skądinąd wiadomo, jest bratem śmierci, więc podejrzenie Komisarza nie jest pozbawione podstaw. Może jakieś szybkie śledztwo? Spróbuję zdobyć odciski palców tego całego Morfeusza! 😉
Morfeusz zostawia ślady na policzkach i fryzurach, łatwo poznać kto się z nim zadawał…
A, to teraz nareszcie wiem, kto mi tak skudlił fryzurę! 🙄 Już ja tego dziada dopadnę! 👿
Nooo… wypieścił mnie za wszystkie czasy! Wreszcie się odespałam, po fryzurze jeszcze widać 😉
No, to pozostaje czekać na Hoko….
Hoko utknął w czarnej dziurze 😉
Ja nie będę czekał na Hoko, tylko sam się z tym Morfeuszem rozprawię. Zrobię mu taką morfologię, że morfemy będą leciały! 😯
Czarna Dziura poszła do lekarza…
A lekarza wessało 🙁
http://muzyka.onet.pl/10180,1822583,newsy.html
Taka sprawa….
Trudno skomentować, ale ewidentnie nawala tam współpraca na linii szefostwo-pracownicy.
To jest mało powiedziane…
Muzycy już się nauczyli, że produkują towar, za który trzeba płacić. Pracodawcy się jeszcze nie nauczyli, że umowa musi być wynegocjowana i jasno sformułowana. A jakiej jakości jest towar – to już całkiem inna sprawa…
A czy znacie film Meeting Venus Istvana Szabo z Glenn Close w roli glownej? Akcja dzieje sie w Operze Paryskiej podczas prob do Tannhausera
Przepraszam, za wczesnie mi sie wyslalo 🙂
Film jest przezabawny. Rezyser pokazuje zgrzyty na styku zwiazek zawodowy i milosc do miuzyki
Glosu uzyczyla m.in. Kiri Te Kanawa
Musi być świetne! Nie widziałam niestety…
Coś Pani Kierowniczka ma ogromne filmowe zaległości…
No nie wypieram się 🙁
Po polsku „Schadzka z Wenus” film z 1991 roku, naprawde dobry!
Czarna dziura poszła do lekarza razem z Hoko. Bym wiedział, że Morfeusz grasuje, to zrobiłbym pobudkę o piątej rano 😆
A propos „czarna dziura”. W filmie Woody Allena DECONSTRUCTING HARRY – znerwicowany bohater (Allen) zwierza się czarnoskórej prostytutce, z którą przypadkiem przyszło mu spędzić jakiś czas, ze swoich lęków. Boi się chorób, braku sensu w życiu, boi się kosmosu i czarnej dziury. – No, no! – odpowiada znudzona kobieta – ja długo już żyję z czarnej dziury i wiem, że nie ma się czego jej bać.
😳 😳 😳 😳
😆
zeen:
Widzisz, ja miałem takiego polonistę w liceum, że gdy on wymawiał słowa ‚czarna dziura’ (a pasjami lubił czytywać ks. Hellera) to wszyscy 😳 😳 😳
😆
ja z innego powodu…. 😆
A z jakiego? 🙄
A dziś to zamiast 😳 byłoby: chłe, chłe, chłe…
Nie mogę… 😆
„chłe”? – ale przecież nie ma takiej kufy…
Jeno u Hoko…
To może skromniej: hłe….
Droga Pani, Niedobre wieści ze stołeczno królewskiego miasta Krakowa. Po kilkuletnej anarchii i bezkrólewiu przez kilka tygodni zapanowal optymiżm /troche kwaśny jednakże/, że dyrektorem Filharmonii zostaje Pan Tadeusz Strugała. Wiele obiecywał, wiele jemu także obiecywno, a dziś Pan Strugała zrezygnowal. I znowu dno i bezkrólewie. Chodzę do Filharmonii od dawien dawna i zastanawiam sie jak to było możliwe, że w czasach czarnej dziury, wręcz niebytu mogli w Krakowie dyrygować tak wielcy dyrygenci jak Markowski, Czyż, Katlewicz, a i Paweł Klecki często bywał, nie mówiąc o krótkich okresach Skrowaczewskiego i Wita lub tegoż Strugały. A pzrecież ci zdechli komuniści nic tylko nisczyli wszystko co polskie i dobre. Kraków jest zgniłym miastem, niemożliwym do życia, pełnym kłótni, intryg, zawiści lub prowokacji. A mimo to było mozliwe. A teraz nic nie jest mozliwe. Może Pani to wyjaśnić?
jasny gwincie, to nie jest problem tylko Krakowa…
Dopiero była heca z Filharmonią Łódzką, rozrabiacze chcieli rozwalić wszystko. Ale tam mieli szczęście, bo na naczelnego przyszedł ktoś młody, energiczny, zorientowany i z wyobraźnią – Andrzej Sułek. W parę miesięcy został zmontowany taki program sezonu, że Warszawa może pozazdrościć…
A ja do Krakowa wybieram się w niedzielę i będę kilka dni, to wszystkie plotki pozbieram 😉
Do Krakowa na plotki… Ech, Kierowniczki to mają życie! 😀
Nawet klawe 😉
Na specjalne życzenie Piotra M sprzed paru wpisów – link do zdjęć ze zjazdu łakomczuchów zrobionych przez jednego z uczestników (i upubliczniony w sąsiedztwie):
http://picasaweb.google.at/picasso739/Kurpie2008#
Wypasione zdjęcia 😉
Podobno z komórki 😉
Z komórki czy nie z komórki ale poświęcenie przy wachlowaniu i tak robi wrażenie 😉
No faktycznie 🙂 Bardzo sympatyczna osoba. Kiedyś tu chyba nawet się wpisała – jeszcze jako meg_mag, teraz podpisuje się Magdalena.
Gdyby Pani Kierowniczka dała wpis o słoniach trochę wcześniej, to mogłaby te wszystkie słonie, które przewinęły się przez komentarze, zabrać na zjazd łasuchów i poprosić je o wachlowanie uszami, żeby biedna Magdalena nie musiała tak ciężko pracować. 😀
Wielkie dzięki za zdjęcia, z prawdziwą przyjemnością dokładnie je obejrzałem. Utwierdzam się w przekonaniu, że Pani promienieje przy stole. Dlatego będę stale się upominał o zdjęcia przy stole. Trudno. Choć to – w grupce osób odurzonych wytrawnym posiłkiem – też mi sie podoba.
😀
Ale stado słoni mogłoby zaSŁONIć obiekty zdjęć, i kogo byście na nich podziwiali? 😉
Pani Doroto, znowu jadłam coś, czego Pani by nie tknęła 🙁 (i słusznie).
Słucham mew wielkich jak kaczki i morza. Dzisiaj był landszaftowy zachód słońca. Rozżażał miasto i wzgórza barwami, których nie ma. Jak opisać ciemny, a gorejący całym sobą granat? Co za szczęście, że nie jestem malarką!
To przecież jasne – podziwialibyśmy to, co na tyłach słoni! 😆
Słonie powracają w pełnej krasie 😆
Ciemny, a gorejący całym sobą granat… czysta poezja! Szkoda, że państwo tego nie widzimy… 😉 A mew rozmaitych tego lata słuchałam w Portugalii i rzeczywiście dźwięków ci one wydają a dźwięków…
Zaraz, zaraz – czy mięso słonia to słonina? 😉
Między innymi 😆
Slonina to slon rodzaju zenskiego, to oczywiste 😀
A ulubiona lektura słoni? „SŁOŃce też wschodzi” 😉
Widzę, że te słonie będą tu powracać… zadomowiły się czy jak? 😯
Słonie mają doskonałą pamięć więc z powrotem nie mają problemu… 🙂
To jeśli nawiązać do tytułu powyższego wpisu, można powiedzieć: słoń a sprawa angielska 😉
tu slon_ce wstaje jutro o 4:44
dobrej nocy
I dobrego slon_ca jutro!
Kołysanka dla słonika Jimbo:
http://www.youtube.com/watch?v=XU1D3c8H-_Q&feature=related
Pani Kierowniczko, ja już też się odmeldowuję. Ale mam nadzieję, że jutro na komisariacie jeszcze jakiś ciąg dalszy historii uda się napisać. Dobranoc 🙂
Kołysankę już Wam nastawiłam. Dobranoc 😀
Jo tyz godom dobranoc, bo jutro trza rano wstać. Do roboty na holi krucafuks! Heeej! Nie syćka mogom sie w łikend wylegiwać, nie syćka… 🙂
Piękne zdjęcia. Tylko łakomczuchy za szczupłe! Jeden Pan i owszem, się broni. Może to przez nadmiar ruchu popalono cenne kalorie? Wspinaczki wysokogórskie, wachlowania, spacery… Fajnie wam tam było!
Zadanie dla nocnych Marków: znajdź wszystkie słonie, które ukryły się w poniższym romantycznym obrazku 😆
Dzień cicho zgasł. O, niebo gorejące!
Nieczułe na cień trąby na zasłonie,
śpiew mew, słońwików hasło niemilknące
i nagłą pewność, że masło nie tonie. 🙄
Jak miło przeczytać rano tak wzniosłą poezję 😆
Witam Alllę po przerwie! To ten pan, co „się broni”, ma nick Brzucho. A co do innych – no cóż, w większości to raczej smakosze niż łakomczuchy 😉
Słońce zgasło nie na krótko
Jasło nie jest blisko nieba
Hasło: NIE – słoninie z wódką!
Masło nie zasłoni chleba.
Przepraszam za pesymizm, ale u mnie od rana jesienna słota 🙁
Ale za to jaki kunsztowny wierszyk 😉
Gdyby grał szuler w karty bez kantów
Bałby się stracić zbyt wiele fantów
Z góry gratuluje, temu fto pierwsy w powyzsym tekście słonia nojdzie 😀
A teroz znowu do roboty na holi lece 🙂
elefantów 😉
mam zarzut natury formalnej do opisu jednego z obrazków
Arkadius z Dorotą zapatrzeni w Niewidzialną Postać na werandzie
Skoro postać niewidzialna, to skąd wiadomo, gdzie patrzeć? 🙂
Brawo, Paspartecku! Za prawidłowom odpowiedź otrzymujes piknom słoniowom nagrode – oryginalnom pułapke na hohonie wyryktowanom przez Puchatka i Prosiaczka 🙂
Tylko teraz paspartecka musi uważać, coby żaden z jej trzech kotów się w tę pułapkę nie zawieruszył 😉
A postać skoro niewidzialna, to patrzący się wpatrują, bo starają się ją dostrzec 😀
Widzę, że słonie w najlepsze grasują po Dywanie 😉
No to jeszcze jedna zagadka. Gdzie ukrył się słoń z następującego wierszyka? 😀
Hannibal z armią przez Alpy pruje,
Ziąb jak w lodówce, śnieg popaduje.
Marznie Hannibal, grozi mu kolaps,
Po kiego-m grzyba w te Alpy polazł?
Nie chcą słonie
Na betonie –
Chcą te dranie
Na Dywanie! 😀
Bobiczku, w lodówce? 😆
Zgadnięte, Pani Kierowniczko. 😆
Przy tutejszym spadku temperatury łatwiej mi się wczuć w położenie tego słonia 🙁
U nas też lodówka. 🙁 Zastanawiam się, czy otwarcie drzwiczek by pomogło? Może przynajmniej światełko by się świeciło? 🙂
jaka lodówka… toż to polska słota jesień…
Bobiczek jest bardziej zachodni 🙂
Zachodnia jesień też nieźle słoci,
nie miejcie złudzeń, moi Wy złoci.
Prowizję za to w eurach pobiera,
więc ziębi, deszczy, dżdży jak cholera! 🙁
Hej! Bobiku , tak nie wyśpiewuj bo słoń Ci na ucho nadepnie. Humoru ci u Was dostatek..
bez serc bez ducha to szkieletów ludy .. a może by tak.?
Eee, szkielet to mam. Tylko lordoza gdzieś mi się zapodziała.
Taki lord i żeby lordoza mu się zapodziała… a może tu chodzi o lornetę? 😉
Próbowałem w podanym duchu, ale coś mi stale zjeżdża w jednym kierunku:
Bez serc, bez płucek… Lecz żywić się trzeba –
młodości, podaj mi kości!
Znacznie lepsze to od chleba,
choć szkodzi w dużej ilości…
No nie, nie mogę na tę melodię, bo dostaję drwieszczy 🙄