Słonie nie lubią śpiewu

Właśnie wróciłam ze zjazdu blogu łakomczuchów prowadzonego przez Pana Piotra Adamczewskiego, odzywającego się tu z rzadka jako Piotr z sąsiedztwa. Było pięknie, pogoda na zamówienie, miejsce urocze, jedzonko oczywiście pyszne, atmosfera miła.

Dużo czasu oczywiście spędziliśmy przy stole, nie tylko przy jedzeniu, ale na długich rozhoworach. Muzyki nie słuchaliśmy z wyjątkiem – ostatniego poranka – harmonijki ustnej, na której świetnie i westernowo grał Brzucho. Jeśli więc mówić o pocztówce dźwiękowej z domu pp. Adamczewskich na Kurpiach, to będzie dla mnie nią właśnie harmonijka ustna dobiegająca z werandy.

Wśród licznych anegdot, od których buzie się nam nie zamykały, były i przywiezione przez Gospodarzy z niedawnej podróży do Sri Lanki, krainy herbaty. Kilka relacji można przeczytać na blogu „Gotuj się” i jest tam m.in. mowa o słoniach. Ta historyjka również dotyczy tych trąbiastych zwierząt i jest poniekąd związana z muzyką, ale bynajmniej nie z powodu trąb.

Otóż słonie są pod ochroną, ale w związku z tym jest ich dużo i zdarza się, że jeśli całe ich stado wejdzie w czyjeś zasiewy, stratuje pole do gołego głęboko zadeptanego gruntu. Jaką radę znaleźli na to cejlońscy rolnicy? Otóż na czterech rogach plantacji na stanowiskach obserwacyjnych zasadzają strażników, którzy nie tylko obserwują okolicę, ale mają też obowiązek… śpiewania cały czas. Dlaczego? Bo słonie nie lubią śpiewu. Jeśli śpiewanie milknie, może to znaczyć, że coś się dzieje, słonie jednak przyszły i jest alarm.

Nikt z nas nie miał pojęcia – ja także – że słonie nie lubią śpiewu. – No to już wiadomo, dlaczego się mówi, że komuś słoń nadepnął na ucho – powiedział jeden z obecnych. – I wiadomo, dlaczego tak mało jest słoni na premierach operowych – dodał.

Co biedne zwierzęta musiały czuć na wystawianej niegdyś we wrocławskiej Hali Ludowej Aidzie z ich udziałem? Dopiero teraz im współczuję…