Blechacz gra klasyków
Obiecałam haneczce, że w końcu napiszę jednak o najnowszej płycie Rafała Blechacza dla Deutsche Grammophon. To druga z kontraktu, po Preludiach Chopina; następną mają być koncerty fortepianowe tegoż. Tak więc pierwszy raz na szerokim rynku (więc nie licząc pierwszej, wydanej w Polsce płyty) młody pianista miał okazję pokazać się w innej niż chopinowska muzyce.
Na płycie są trzy sonaty klasyków wiedeńskich: Sonata Es-dur Hob. XVI:52 Haydna, Sonata A-dur op. 2 nr 2 Beethovena i Sonata D-dur KV 311 Mozarta. Pierwsze moje wrażenie po wysłuchaniu: strasznie masywny dźwięk jak na klasyków, przyzwyczailiśmy się już do całkiem innej estetyki. Drugie: jakieś to maszynowe. I tak sobie pomyślałam, że Rafał robi tu wszystko, żeby pokazać się z innej strony niż dotychczas, czyli żeby widziano w nim nie tylko subtelnego (czasem może nawet aż za bardzo) chopinistę.
Ale czy to dobrze? Były już głosy bardzo pochlebne. Mnie się to przesadnie nie podoba. Widzę w tym pewną koncepcję, konsekwentnie przeprowadzoną, ale dla mnie to jest jakieś chłodne. Swoją drogą ciekawe jest tu pewne odwrócenie: Haydn i Mozart masywniej zagrani od Beethovena, co jest o tyle usprawiedliwione, jeśli chodzi o tego ostatniego, że została tu wybrana jedna z jego sonat młodzieńczych, dedykowanych Haydnowi i jeszcze trochę haydnowskich w stylistyce. Za to sonata Haydna rzeczywiście rozpoczyna się bardzo dostojnie – ale nie wydaje się, że powinno to być grane tak chłodno. I Mozart też przyciężki, może nawet najbardziej ze wszystkich. Moje poczucie estetyki się tu buntuje. Ale nie wykluczam, że innym może się to podobać; już czytałam gdzieś stwierdzenie, że Blechacz chciał w ten sposób pokazać, że to są już utwory romantyczne.
Tymczasem dostałam od wypowiadającego się tu czasem tego Romka Markowicza opis koncertów Rafała w Nowym Jorku. Pierwsze, co mnie zaskoczyło, a jednocześnie ubawiło, to to, że Romek przypomniał, że dokładnie tę samą sonatę Mozarta nagrał młodziutki Zimerman i nagrał ją genialnie. Ale bardziej jeszcze mnie zaskoczyły jego następne słowa: „Już pierwsze dźwięki Sonaty D-dur KV 311 Mozarta, która otwierała program jego recitalu, udowodniły, że mikrofon niekoniecznie musi być wrogiem wykonawcy. To, co uderzyło mnie od samego początku jego debiutu w Nowym Jorku, to był raczej skromny, trochę matowy i mało nośny ton fortepianu”. No i okazało się, ile może zdziałać mikrofon… i nie zawsze dobrego.
Zacytuję jeszcze inny, dłuższy fragment tekstu Romka na temat Mozarta (jak go znam – Romka nie Mozarta oczywiście – nie będzie miał nic przeciwko temu): „Mozart Blechacza był bardzo ruchliwy, energiczny, na swój sposób elegancki, bardzo – nawet super – precyzyjny i przemyślany do ostatniego szczegółu. W ostatniej części pianista podkreślił nawet element humoru, nie aż tak częsty u tego kompozytora (przynajmniej w sonatach fortepianowych), jak u papy-Haydna, którego Mozart wielbił i czcił. Czego mi więc brakowało? Dlaczego nawet uważne obserwowanie pauz pomiędzy frazami, wciąż powodowało uczucie mojej wewnętrznej zadyszki? Wydaje mi się, że moje wszystkie zastrzeżenia odnoszące się do gry tego doskonałego palcowo pianisty podyktowane są głównie kwestią różnicy estetyki. Moim ideałem Mozarta, ideałem, który wszczepił we mnie mój profesor fortepianu (ale też ideałem wyznawanym przez innych wielkich interpretatorów, jak np. Radu Lupu) jest wygrywanie szybkich nutek, których ta sonata posiada całe krocie, jak gdyby były one szybko graną melodią. Nie, nie mającymi nic do powiedzenia gamkami, ale właśnie melodią. Wydaje mi się również, że innym ważnym aspektem tej muzyki jest zróżnicowanie charakteru: Mozart jest w moim pojęciu przede wszystkim kompozytorem operowym, i klimat opery go nie opuszcza na moment. Konwersacja charakterów nie ustaje: często potrzeba to sobie wyobrazić i jest to trudne do zrealizowania”.
Całkowicie się zgadzam. Z wyjątkiem tego, że „element humoru nie jest znów tak częsty” u Mozarta. Oj, jest, jest.
Komentarze
Ten „element humoru” jest tu traktowany względnie, przez porównanie z niedocenianym Haydnem. Chociaż jaki on jest, nawet w takim porównaniu, to sam nie wiem…
Swoją drogą Blechacz pisze, że myślał o tych utworach jakby były pisane na różne zespoły instrumentalne — np. u Haydna często dostrzega niby kwartet i tak stara się zagrać. I właśnie w drugiej części sonaty Mozarta dostrzega operę. Słuchając rzeczywiście miałem wrażenie operowości tej części. (Inna sprawa, że nie słuchałem na tyle dobrze i intensywnie, bym jakąkolwiek etykietkę temu nagraniu przypisał.)
I co tu można dodać, żeby nie zepsuć Mozartowskiej powagi? 🙄
foma:
Mozarta, Mozarta!
http://www.youtube.com/watch?v=tPnIEFc9QZk
Albo tego Mozarta:
http://www.youtube.com/watch?v=7KbgweJHoSE
Płyty jeszcze nie słyszałem, więc spokojnie mogę się wypowiedzieć na jej temat na podstawie oceny P.K. 😉
Blechacz zapewne się porusza w przestrzeni wyznaczonej przez Goulda, Polliniego i Zimermana (i może Horowitza?).
Wykonawcom (młodym?) jest zapewne niezmiernie trudno uniknąć naśladownictwa wykonań mistrzów, nawet podświadomie, bo muzyką jesteśmy bombardowani zewsząd. Mało komu udaje się odizolować od świata zewnętrznych dźwięków (Anderszewskiemu podobno tak, ale kto go tam wie… 😉 )
Im dalej brniemy, im więcej wykonań żelaznego repertuaru, tym bardziej nie potrafię wyjść z dylematu: po co komu jeszcze jedno wykonanie sonaty Mozarta? /// kto zabroni artyście ją nagrać, jeśli ma taką potrzebę/ ochotę?
Jak miło, Mozarcik od rana 😀
Ja też może słuchałam nie na tyle dobrze i intensywnie 😉 Nie wykluczam, że za którymś razem powiem: tak, to wspaniałe! Nie do wszystkiego pała się miłością od pierwszego usłyszenia…
Romek twierdzi, że tego elementu humoru mało jest „przynajmniej w sonatach fortepianowych”. Bo ja wiem, dla mnie to sam humorek:
http://www.youtube.com/watch?v=gv2oM5DE1Mk
Gostek – tak, Blechacz zawsze opowiada, że słucha nagrań mistrzów. A Anderszewski – że słuchał kiedyś, i to raczej nie fortepianu, ale np. Missa solemnis 😉
Blechacz pewnie jest pod silnym wpływem KZ, który słucha wszystkiego od zarania dziejów, a potem robi z tego destylat. Nie wiem, czy to koniecznie dobra metoda.
Tak czy inaczej, mój dylemat staje się coraz trudniejszy.
Powinno się wprowadzać rozporządzenia jakieś – np. po nagraniu mazurków Chopina przez Rubinsteina, czy tam ww. 5 symfonii Beeth. przez Kleibera ich nagrywanie przez kogokolwiek potem jest zabronione.
He, he…
No tak…
Gostek nam tu proponuje radykalne rozwiązania a sam będąc przelotem zniknie i zostawi nas z tym…. Cwaniak…
Może tak trochę umiaru i wstrzemięźliwości? Bo np ja:
Milczy mój Hi-End, niech świat ma szansę
Naprawić w ciszy swoje finanse…
Jak pić Martini z limonką, z lodem
Kiedy na giełdach powiało chłodem…
Całe G8 szuka ratunku,
Ja nie przeszkadzam: nie piję trunku…
Już nie smakuje mi kawior wcale
Gdy krzywą wzrostu się nie pochwalę…
Nawet przejażdżka moim Hummerem
Gdy kryzys trzęsie światowym sterem…
Nie zrobię sobie peelingu skóry
W czasach globalnej dekoniunktury…
Moje cygara leżą odłogiem
Gdy wstrzemięźliwość stała się Bogiem…
Ja się dziś z ludźmi chętnie podzielę:
Opowiem jakem zwiedził Seszele…
Ale ilu rozczarowań, nieuniknionych porównań uniknąć by się dało!
Nigdy nie lubiłam kawioru, o cygarach nie mówiąc 😉
No i jak tam z tymi Seszelami? 🙂
To tak z życia:
Stoję wczoraj w sklepie z przecinkiem i trzymam w ręku VII symfonię Brucknera z Semkowem (tuż obok łypie III Mahlera).
I myślę – co na tej płycie będzie, co spowoduje, że nie wysłucham jej zaledwie raz i bezpowrotnie nie odstawię na półkę?
Gostku, co za koszmarna wizja 😯 Przelotny czarny humor?
„Seszele” można sobie obiejrzeć…
http://www.filmweb.pl/f9451/Seszele,1990
Jejku, to żarcik taki.
Za dużo ostatnio słyszę o panach co to samolotami latają jeden do Brukseli, a drugi na szczyt UE….
Ale mój dylemat nierozwiązany!
To ja tak myślę przy każdej prawie płycie – tej, którą dostaję do łapy. I tu mam dobrze, bo czasem w te łapy wpadnie coś naprawdę świetnego, do czego się wraca. Ale dużo częściej coś, co się od razu odkłada, a także i takie, których nawet przesłuchiwać się nie chce 🙁 Jak kupuję, to już naprawdę wybieram…
A ten dylemat nie jest do rozwiązania. Tak to już jest z dylematami 🙂
Aha – z tych, co kupuję, też dużo jeszcze do dziś czeka na przesłuchanie 😆
No cóż…. Seszele,
Nie dzieje się tam zbyt wiele,
Spokojnie żyją ludzie
By nie powiedzieć: w nudzie…
Ich premier płaci alimenta
Żonie Seszeli prezydenta,
Która chce jeszcze raz urodzić
Bo pan prezydent chciałby spłodzić…
A w ogóle z płytami i książkami największy problem jest, że przychodzi taki moment, kiedy nie mamy ich już gdzie stawiać 🙁
To jest dopiero przygrywka. Problem jest wtedy, kiedy nie ma już gdzie ich wciskać na chama…
A ja jestem już na następnym etapie: coraz więcej hałd 🙁 Nieuchronnie nadchodzi etap następny: że ja się przestanę mieścić we własnym mieszkaniu 😆
Potrzebne jest wtedy kreatywne podejście do przestrzeni (copyright by foma & pani fomowa)
A na kiego komu książki…. Ja tam mam wszystko na DVD…
Literarurę trzymam w barku…no, czasem pół literatury…
Zawsze wiedziałam, że zeen jest miłośnikiem literatury 😆
A na czym polega owo kreatywne podejście do przestrzeni państwa fomostwa?
Chwileczkę, literaRura, czy literaTura?
Bo to dwie różne rzeczy som.
A ja myślałam, że w barku to co najwyżej muzyka w płynie (np. Chopin). Znajoma, umęczona odkurzaniem regałów żona profesora literaturoznawcy, mawia, że miejsce książek jest w bibliotece 🙂
Litera-Rura 😆
Literarura, w skrócie liter.
W największym skrócie kreatywne podejście do przestrzeni polega na optymalizacji umieszczanej na półkach bryły książek/płyt/itp/itd oraz reorganizacji samych półek, czarodziejskiej zamianie nie-półek w półki i takie tam…
O, czyli całkiem niedawno ujawniłem kreatywne podejście do przestrzeni nawet o tym nie wiedząc 😉
Iiii… to moja małżonka co noc podchodzi kreatywnie do przestrzeni pościelowej, mówi: posuń no się kreaturo…
Ale to do kota mówi?
Bo moja tak właśnie mówi, ale do kota (i do kota jeszcze: wyłącz ten cholerny generator).
Do mnie nic nie mówi, tylko ściąga kordłę na swoją stronę. Ja wtedy wstaję i zatapiam się w literarurze.
Wszystko się zgadza: kot, kordła, literarura….
To kim ja jestem…?
za Kto zacz? Pierwsza internetowa lista stworzeń
zeen – termin używany w stosunku do osób działających wg procedury: zaskocz, eksploduj, eskaluj, natchnij
Ej, przeleciał Gostek wzdłuż przez całą pościel
Kot mu bowiem dał do wiwatu
Łza Gostkowi spływa, kładzie się na dywan
Łóżko –dywan, tertium non datur…
Ej, smyrgnął kot wzdłuż przez całą pościel
Gostkowi ostro dał do wiwatu
Ostatni sierściucha czyn to haniebny
W dywan zamienion – nie liczył na to.
No nie! Gostek – jeszcze jeden personel koci na tym blogu 😆
Coś w tym musi być…
Z moich obserwacji wynika, że tu wszyscy mają kota… 😆
A co P.K. powie na wystep Blechacza na festiwalu Verbier? Pelne video siedzialo (moze jeszcze siedzi) na stronie DG. Jego Bach bardzo mi sie podobal. Byl wlasnie lekki i wesoly.
A co do problemow z wyborem repertuaru mlodych artystow, to ja wlasnie chcialem powiedziec co kolega kierownik przed chwila powiedzial…
Dzięki, NTAPNo1, za informację o wideo, spróbuję znaleźć, jak będę w domu 😀
Do tertiuma non datur
potrzeba dylematu,
do tertium non datura
ma być literarura,
do dywanu Przelotem
Gostek (no, niechby z kotem),
do łóżka, prócz pościeli
kość większa od Seszeli,
bo łóżko, wedle prawa,
psom w domu trza przyznawać! 😆
Datura to datura, opiaty sie z tego robi, co Tobie Bobiku w tyłebku się kołacze?!
Proszę, mogę się z wami podzielić moim porankiem, chytra nie jestem 😉 Tylko interneto cos mi kiepsko dzisiaj z rana biega… zimno mu, czy co?!
http://alicja.homelinux.com/news/img_6009.jpg
„..w TYM łebku” miało być, patrz kobito w klawiaturę, jak nie potrafisz pisać inaczej…
Wychodzi na to, Alicjo, że jesień u Ciebie najpiękniejsza! 🙂 Może internet tak wolno chodzi, bo się zapatrzył w te liście 😉
Już się zachwyciłam na kulinarnym i tu powtórzę: cudowne! Z takim kolorkiem to nawet chłodniej może być 🙂
Beato,
zaprzeczyć nie mogę – jak pazdziernik, to tylko w tej części świata 😉
A nie mogłyby te klony takie się robić bez października? Ja nie lubię, jak zimno, zwłaszcza że futro mi jeszcze nie całkiem odrosło po letnim strzyżeniu. 🙁
Na mojej ulicy też jest trochę takich kolorków – dzikie wino (już prawie opadło) i parę drzewek. Robię zdjęcia nową komórką i jak dam radę, wrzucę do kompa. A na skwerku na brzózkach, jak zwykle o tej porze, szpaki wyśpiewują całe symfonie.
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/CiekawostkiPrzyrodnicze#5227012499343554930
(niestety bez dźwięku)
Rafał Blechacz w Verbier jest tu:
http://www2.deutschegrammophon.com/gpp/popup.p3p?ID=verbier08
Przyrzekam, że na tym zakończę – chciałam tylko pokazać Wam, że… mieszkam w krainie… kiczu 😯
To moje najbliższe otoczenie i sąsiedztwo.
http://alicja.homelinux.com/news/17.10.2008/
Pięęęękne! Jeśli o mnie chodzi, to nie kończ wcale 🙂 Skoro kicz tak wygląda, to ja jestem miłośniczką kiczu 😉
…bo gdyby ktoś namalował taki obrazek, to pomyślałabym – kiczowate, Beato. Ale w naturze to zupełnie inaczej wygląda 🙂 Nawet kiedy deszcz pada w taki dzień, to mokre kolorowe liście jakoś rozjaśniają niby-to deszczową ponurość i nadal jest pięknie. Ale to juz koniec, ja widzę, jak w ciagu 48 godzin zmieniły się kolory. Nie ma wiatru, a jak się usiądzie na ogródku, słychać szelest spadających liści, cały czas.
Ja bym dla poszerzenia swoich horyzontów umysłowych chętnie spytał Panią Kierowniczkę, jaki instrument robi w filmach spadające liście, ale tylko gdybym był pewien, że nie ma pod ręką żadnej ścierki 😆
To ja już wiem! Sumak u mnie rośnie!
Bobiczku, ścierka nie robi spadających liści 😆 A w ogóle z dawnych bardzo czasów pamiętam takie zestawy radiowe i filmowe do robienia efektów specjalnych 🙂
Ja też mam taki zestaw do robienia efektów specjalnych. Jak nim kiedyś wygryzłem dziurę w fotelu, to uzyskałem takie efekty dźwiękowe, że trzeba to było słyszeć! Całe sąsiedztwo w każdym razie słyszało. 😀 Tylko w żaden sposób nie udawało mi się tych efektów wyłączyć. 🙁
Rozumiem, że chodziło o efekty dźwiękowe wydawane przez Mamę i Tatę? 😉
Tak, chyba tak się te urządzenia nazywały 😉
Pani Doroto, te msze Machaulta, ktora Pani wrzucila na kulinarny, wzielismy dzis na probie na warsztat 🙂 .
Babo, siekaliście, czy raczej obróbka cieplna? 😆
Podzielilismy sie na cztery frakcje, kazda miala swoja wersje, Machault ostatecznie wyszedl z tego obronna reka 🙂
The Bobik Factor
http://www.tsgnet.com/pres.php?id=46832&altf=Qjft&altl=Cpcjl
A ja myślałem, że kampania już się skończyła i nie muszę z nikim dzielić się kiełbasą 😯
E tam, wcale się nie ładuje.
babo, zazdroszczę! Uwielbiam Mszę Notre-Dame!
Pani Kierowniczko, gdyby moja mama próbowała się tu kiedyś wkręcić na blog, to proszę jej nie wpuszczać, bo nie zasługuje. Przyznała się właśnie, co jej się w związku z Pani komentarzem przypomniało: jakieś 25 lat temu była na koncercie organowym w Katedrze Notre-Dame i za cholerę nie pamięta, co wtedy grali, ale za to świetnie wie, co tego wieczoru jadła na kolację! 🙄
No to znaczy to tylko, ze kolacja byla znacznie lepsza od muzyki 😀
Pani Doroto, ja tez, w ogole stara muzyke 🙂
Jedna z moich najukochańszych chórowych śpiewanek z przegródki sakralnej:
http://www.youtube.com/watch?v=1AK1sTQH7YM&feature=related
(to tylko początek)
Babo, moja mama jeszcze gorsze grzechy ma na sumieniu. W Krakowie, jak się spotkałem z Panią Kierowniczką, mama nie pozwoliła mi usiąść normalnie na krześle w kawiarni, tylko podłożyła mi gazetę! Taki wstyd przed ludźmi! 😯
Ciężkie mam szczenięctwo! 🙁
Ale na zdjęciu nie widać 😉
A co do Notre-Dame, jestem pewna, Bobiczku, że zapamiętałbyś, co tam grali. Może byś nawet zaśpiewał? 😉
Pani Kierowniczko, tak mi się spodobał ten początek, że nawet nie wiem, co w czasie słuchania jadłem. 😀
Bobik, to zupelnie jak Nela Rubinsteinowa, z ktora moja przyjaciolka spisywala wspomnienia jako ghost writer. I to bylo mniej wiecej tak:
Przyjechalismy do Chersonia. Na dworcu witaly nas wladze miasta. Wzdluz wagonow biegli jacys oberwancy, bo akurat panowal Wielki Glod albo cos takiego, nie wazne.. . Zabrano nas z dworca prosto na bankiet do najlepszej restauracji w miescie – „Radianska Ukraina”. Np i tam podawano:….
Po kilku sesjach tych wspomnien, moja przyjaciolka namowila wydawce i Pania Nele, aby raczej napisala moze ksiazke kucharska.
Co tez Pani NR uczynila.
Obrechta dawno nie sluchalam, przepiekne nagranie!
Bobiku, poczekaj, az wygrasz te wybory 🙂
I słusznie 😀
(to a propos Neli Rubinstein)
To jeszcze naskarżę na mamę – ja bym wszystko zaśpiewał, tylko ona ćwiczyć mi nie pozwala, zwłaszcza po nocach 👿
Przecież sama po nocach nie śpi 😆
Wybory, wybory… Założę się, że mama Obamy po wyborach też będzie do niego dzwonić, żeby włożył szalik 🙁
Sama nie śpi i pewnie dlatego nie pozwala. Jakby spała, to może by jej było wszystko jedno. 😀
No, to jak nie mogę usłyszeć Bobiczego koncertu, to chyba pójdę spać 😉
Jak Pani Kierowniczce śnią się mopsy, to może i bobiczy koncert się przyśnić 😀
Dobranoc!
Prawie jak „słowiczy”…
(choć prawie podobno „robi” jakąś różnicę 😉 )
Dobranoc 🙂
Och, już wiem, co mnie się przyśni:
Płacze Pani Bobikowa w gniazdku na akacji… 😆
A mówiłam, nie lekceważyć ABBY, Bee Gees i tym podobnych?!
http://www.cnn.com/2008/HEALTH/10/16/disco.song.health.ap/index.html
Wstawać śpiochy, czarny piątek już się skończył! 😀
I zaczęła się szara sobota… 😉
Czyżby w planach była jakaś wojna domowa? 😯
http://www.youtube.com/watch?v=rXU66CzEpZA
Ech, co za nostalgia… Nie, wojen tu nie będzie 😀
Wygłupili się z tym pokojowym Noblem. 🙁 Było dać Kierownictwu! 😀
O!
Ale może za rok…
Bry.
To może jakiś element humoru zagramy dzisiaj? Bo mimo, ze pogoda dzisiaj cesarska, przynajmniej u mnie, nostalgicznie jakoś…
Z tym elementem humoru, ktory zdaniem Romka, jest za rzadki , a zdaniem Pani Dorotecki, wcale nie rzadki u Mozarta, to mysle, ze konfuzja stad sie bierze, ze Mozart nie wstawial mordek przy nutkach.
Jakby wstawial 🙂 to wiadomo byloby, ze to jest wesole, 😉 – traktowac z przymruzeniem oka, zas 🙁 – bardzo smutne lub solenne.
Inaczej skad taki dyrygent wiedzialby jak ma interpretowac np Czarodziejslo Flet? Albo Requiem? A tak to widzi 🙁 i wie: Aha! to smutas. Gramy w minorze!
Heleno:
No tak, tym dowcipniejszy kompozytor im więcej emotikon… A co jak ktoś nie lubi sygnalizować dowcipów, woli taki humor z cicha pęk, bez ostrzeżenia?
Ale fakt faktem, że dowcip w muzyce istnieje na kilku poziomach, z których niektóre są szeroko rozumiane, a inne wymagają rozumienia podtekstów, schematów panujących wśród kompozytorów, itp.
Wdzieczny temat.
Kiedys slyszalam nagranie, nie pamietam juz szczegolow, jakiejs znanej orkiestry, ktorej czlonkowie pozamieniali sie instrumentami – nie wiem, jak dlugo cwiczyli,ale zabawa byla przednia. Dlugo jeszcze czulam miesnie brzucha 🙂
PAK, ja bardzo lubie humor bez emotikonow, taki zcichapek. Ale jestem brutalnie zmuszania do wciskania mordek, bo nie kazden jeden krytyk blogowy jest obdarzony wyczuciem, a nawet elementarna znajomoscia konwencji zartobliwych, polegajacych np na szczegolnym, przewrotnym uzyciu slow w jezyku polskim.
Wiec jesli z Mozartem dzieje sie to samo, to mysle, ze duzym ulatwieniem byliby stawianie mordek przy nutkach. Przeciez w telewizji prawie zawsze nam mowia, ze i kiedy nalezy sie smiac – kiedy np Pani Hiacenta Bucket zapowiada kolejne intymne przyjecie przy swiecach dla wybranego grona osob. Albo kiedy wpada pupa na zywoplot. Wtedy zza kadru dobiega glosny smiech widowni. Z puszki. I wtedy wiadomo, ze smieszne.
O, dobry wieczór, widzę, że dyskusja o mordkach przeniosła się z Gotowalni 😉
Z pisaniem na blogu jest inna sprawa niż z telewizją. Telewizyjny śmiech z puszki w sitcomach jest idiotyzmem absolutnym dla idiotów absolutnych. Tu, gdy piszemy, naprawdę nie wszyscy wyczuwają intencje wszystkich, nie widzimy swoich twarzy, nie dajemy sobie sygnałów niewerbalnych. To samo zdanie wypowiedziane może mieć różne znaczenie zależnie od tego, jakim tonem jest wypowiedziane, jaką minę przy tym robimy, co myślimy „pod spodem” – rozmowa na wyższym poziomie niż w sitcomie czy prymitywnym programie rozrywkowym jest wielopłaszczyznowa. I nie każdy wszystkie płaszczyzny łapie, jeśli część sygnałów jest ucięta.
Z muzyką jest jeszcze inaczej. Muzyka jest wieloznaczna z natury, a naprawdę nie znaczy nic. Ale kompozytor czasem miewał określone intencje i czasem dawał to do zrozumienia. Natomiast mogą zdarzać się sytuacje, gdy ten sam utwór odbierany jest w skrajnie różny sposób przez różnych odbiorców. Pamiętam, jak się zdumiałam kiedy Tadeusz A. Zieliński w swojej książce o Chopinie pisał o Scherzu cis-moll jako o utworze pogodnym, żartobliwym. Ja odbieram przeciwnie: jako utwór burzliwy i nawet tragiczny.
http://www.youtube.com/watch?v=Tl9MvizSf78
OK. Sprobujemy w innych formach pisanych:
Litwo, ojczyzno moja 🙂
Ty jestes jak zdrowie 🙂 🙂 🙂
Ile cie trzeba kochac 🙂
Ten tylko sie dowie
Kto cie utracI ;( 🙁 🙁
******************************************
– A to zabili nam Ferdynada 🙁 🙁 🙁 ( 🙂 🙂 ) – powiedziala pani Muellerowa , polsygaczka.
🙂 🙂 🙂 🙂 – AZ DO KONCA POWIESCI, WSTAWIAC W DOWOLNYM MIEJSCU.
W muzyce, literaturze, sztuce, wieloznaczność i niejasność mogą być zaletami, ale w komunikacji międzyludzkiej dążymy raczej do jasności, bo inaczej nam się robią nieporozumienia, czego dowodów na blogach było już dosyć. A ponieważ współczesne teorie komunikacji głoszą, że sygnałami werbalnymi przekazujemy nawet więcej niż słowem, to logiczną konsekwencją tego jest próba znalezienia odpowiedników sygnałów niewerbalnych również w piśmie. Nie ma się co na mordki złościć – ich umieszczanie lub nie jest pewnym wyborem, tak samo jak to, czy uśmiechamy się do rozmówcy, czy też prowadzimy konwersację z kamienną miną pokerzysty 😉
Bobiczku, chyba miało być: „sygnałami niewerbalnymi przekazujemy nawet więcej niż słowem”… A kamienna mina pokerzysty wygląda raczej tak: 😐
😉
A w ogóle to sto procent racji 🙂
I, co tu dużo gadać, lubię się do Was uśmiechać 😀
Oczywiście, że niewerbalnymi, sorry. 😳
A jak się tę kamienną minę robi? Nie mogłem jej zrobić, bo nie umiem.
O, chyba już wyszukałem. Uwaga, test, test!
„Litauen, mein Land, du bist wie Gesundheit” – powiedział Mickiewicz z kamienną miną pokerzysty… :l
Nie wyszło. 🙁
A teraz?
…z kamienną miną pokerzysty 😐
Bezpiecznie jest między dwoma dwukropkami napisać „neutral”.
O! Łajza! 😀
Działa! Lecę coś wygrać w pokera! 😀
Ale wirtualnego…
Eee tam… I może jeszcze wirtualną forsę? Nie ze mną, Brunner… 😀
Większość forsy, jaką się posługujemy, jest wirtualna 😐
A ja, coby zaoszczędzić sobie strzępienia gęb wielu teraz i w przyszłości deklaruję, że jestem w intencjach żartobliwo-ironiczny i moje złośliwości należy odnosić ad rem, a nie ad personam. No chyba, że wyjątkowo jest inaczej. :bezbuźki:
Już my dobrze znamy fomecka od tej strony…
Komisarz: człowiek bez buźki? 😯 Ale to może po to, żeby przestępcy nigdy nie byli pewni, czy przypadkowy przechodzień albo neutralny urzędnik bankowy nie okaże się znienacka Komisarzem… 😀
A co zrobi foma, jeśli tak się stanie, że będzie musiał przemówić NAPRAWDĘ serio?
Neutralny urzędnik bankowy brzmi frapująco. Bobiku, mógłbyś rozwinąc temat?
A potrzebę kamuflażu wpajają już posterunkowym, dlatego nieuświadomionym wydaje się, że policji nie ma na ulicach…
Przeciwieństwem neutralnego urzędnika bankowego jest zaangażowany urzędnik bankowy… 😉
Wyjrzałem przez okno: policji naprawdę nie ma na ulicach! Nawet najlepiej zakamuflowanej. 😯
Za to urzędników bankowych na pęczki…
Ale przez tyle stuleci pisalismy do siebie listy bez mordek?
O przepraszam, taki Chopin to, zdarzało się, nawet karykatury rysował! I to udatnie…
Na ulicy ni żywego ducha. Martwego też nie. To może dlatego nie ma policji? Brak znamion przestępstwa. 😉
Ba, karykatury!
A widział kto żywego ducha?
Listy pisaliśmy bez mordek, bo one nie były blogami. 🙂 Nikt nie próbował nawet udawać, że jest to rozmowa „twarzą w twarz”, wiadomo było, że adresat dostanie list z odstępem czasowym i pisząc brało się to pod uwagę, cyzelując sformułowania, skreślając, drąc, wrzucając do kosza i pisząc od nowa. 😉 List pisało się do jednej osoby, którą z reguły dobrze się znało i wiedziało z grubsza, jak ona co odbierze. Na blogu ma się bądź ilu przeróżnych odbiorców (-czyń), z różniącymi się nawykami czytelniczymi, poczuciem humoru, progiem tolerancji na to i owo, itp, itd. No i listy (zwłaszcza do mniej znajomych osób) były jednak formą wypowiedzi wiele bardziej skonwencjonalizowaną, niż wpisy na blogu.
A poza tym najnowsze teorie komunikacji nie mają jeszcze kilku stuleci. 😆
Żywego ducha oczami duszy
Widzę codziennie – on nie ma tuszy…
Ma to do siebie, że wciąż się puszy
I wierzy, że go nic nie poruszy!
A w ogóle, Heleno, to sobie wypraszam, ja przez żadne kilka stuleci listów nie pisałam 😆
Foma, wrzuciłem żywego ducha do Googla. Pojawia się 145 000 razy. To chyba jednak ktoś go musiał widzieć? 😉
Gdzie tam. Zbiorowa psychoza…
Ale jak widuje go Pani Kierowniczka to, mam nadzieję, nie psychoza 😯
O. I mam przykład dla swojej teorii: że mordki są rozwinięciem znaków przestankowych, zwłaszcza wykrzyknika czy pytajnika. Bobik o 22:32 zadał pytanie, ale zamiast ? użył 😯 – funkcja podobna, ale zabarwienie nieco inne.
OK OK. My z PAKiem zostajemy bez mordek, a Wy sobie wstawiajcie mordki.
A to wylowione z internetu :
We all know those cute little computer symbols called „emoticons,” where 🙂 means a smile and 🙁 is a frown. Sometimes these are represented by 🙂 and 🙁 respectively. Well, how about some „ass-cons”? Here goes:
(_!_) a regular ass
(__!__) a fat ass
(!) a tight ass
(_._) a flat ass
(_^_) a bubble ass
(_*_) a sore ass
(_!__) a lop-sided ass
{_!_} a swishy ass
(_o_) an ass that’s been around
(_O_) an ass that’s been around even more
(_x_) kiss my ass
Może nie tylko rozwinięciem znaków przestankowych, ale czasem na pewno tak. Mogłem użyć równocześnie wykrzyknika i pytajnika, ale mordka w tym przypadku lepiej wyrażała zdumienie połączone z niedowierzaniem. 🙂
Ależ PAK wstawia mordki jak najbardziej, wcale nierzadko.
Ładne te pupcie. Różyczka mi kiedyś przysyłała esemesami całe takie historyjki-dowcipy. Zaraz spróbuję znaleźć i przepisać…
Mordo ty moja…
Y
c’|_
(__)-*
! !
Y *
c’|__/
(__)
! !
Y *
c’|__/
(__)-> PRÖÖT!
! !
Y Y
(‚o’)_
(__)-* SORRY!
! !
Komisarz mnie wzywał? 😀
No, trochę się poprzesuwało, ale jest w miarę czytelnie 😆
Pani Kierowniczko, ja już się pogubiłem. Na czym stanęło, że mordek we wpisach nie ma być, a d..pcie mogą, czy wręcz przeciwnie? 😉
Do du… z taką dyscypliną…
Mordek we wpisach staram się unikać, chyba że jakieś przymrużenie oka stosuję na końcu, ale rzadko. Natomiast w komentarzach – co komu przypasuje 😀
Ale ja na wezwanie Komisarza zaraz zdyscyplinowanie przybiegłem, jak prawdziwy praktykant. 😉
Helenko
a jak zdrowko Mamusi?
czy pamiec sie polepszyla?
klepnij bo usnac nie moge
a moze kto inny mi na to odpowie 😆
arkadius, po co te złośliwości?
A ja Cię niezłośliwie pytam – jak zdrowie Twoje i przyjaciela?
wierz mi prosze ze
to nie bylo zlosliwe w zadnym calu
wielokrotnie klepie o chorowitych i o tzw. innych
i nie widze powodu by nie postawic tego pytania tutaj
w koncu …….
nam razem jest dobrze,
malo,
bardzo dobrze
i to od trzydziestu prawie lat
To wspaniale – ale ja nie o to pytałam, tylko z napomknień na „Gotuj się” zrozumiałam, że mieliście jakąś kraksę i odrobinę się poharataliście, więc pytałam, czy już w porządku.
Antek widzial obrazki
miedzy innymi zoltodzioba, ktory chcial mi sie dobrac do …tylu
i jego mine PO 😆
Aha 🙂
Na „Gotuj sie” była kraksa? Jo myślołek, Poni Dorotecko, ze Pon Pieter ryktuje blog kulinarny. A tutok okazuje sie, ze motoryzacyjny! 🙂
Owcarecek się znalazł! To Pon Scheller innego owczarka prowadził 😉
Jeśli idzie o scegóły, to Bobicek piknie do syćkiego doseł metodom dedukcyjnom 🙂
Dobrej nocki 🙂
Dobrej nocki 🙂
Ja właśnie tradycyjnie piszę nowy wpis 🙂
no to skoro jestesmy juz przy motoryzacji
to przypomnialo mi sie jak Miles Davis,
na ktorego koncercie bylismy z przyjacielem w wawie przed laty
pisal w swoich wspomnieniach o kraksie …..
samochodow w tamtych czasach
slychac bylo zgrzyt blachy
obecnie, to tylko gluchy dzwiek plastikow
mimo wszystko sciskam
A ja właśnie o jazzie – trochę innym 🙂
Dobranoc 🙂
A może zostawmy to co stare, choć piękne a otwórzmy się na nowe.Inni cudnie malują a Rafał rzeżbi,inni róznią się odcieniami i intensywnością barw a on opowiada,zachęca do słuchania,wciąga a każda nuta ma swoją rolę.Chyba można juz mówić „blechaczowski styl grania”.Zgadzam się z krytykiem niemieckim”Oto mistrz,który stawia pod dyskusję obowiązujące interpretacje”. A Niemcy chyba mają we krwi Beethovena,Haydna,Mozarta i to oni powinni być przywiązani do tradycyjnych wykonań a jednak …coś usłyszeli.Gdy słucham Mozarta mam wrażenie,że widze go przy instrumencie ,jak na filmie Formana „Amadeus” bawiącego towarzystwo,ileż tam żartu,dowcipu,przekomarzania się,wprost nie moge się od tej sonaty uwolnić. Racja,wspaniała do słuchania rankiem po przebudzeniu.
Ten styl może sie podobać lub nie ,ale na pewno jest to totalna nowość w tej dziedzinie.Nareszcie coś innego,NOWEGO.
Pozdrawiam
A może by tak sonaty Bouleza?
W wykonaniu Blechacza? 😯 😆
Niech chłopak udowodni, że jest wybitnym muzykiem.
Ileż można grać te same oklepane kawałki?
a mnie blechacz nie przekonuje. yundi li bije go interpretacjami chopinowskimi na glowe
Witam Tomasza. A ja muszę powiedzieć, że Yundi mnie niedawno bardzo rozczarował, jak przyjechał do Warszawy – po prostu odwalił chałturę. Nie wiem, czy to był taki dzień, czy on już tak teraz ma – szkoda by było 🙁