Ella forever

Książki czytam ostatnio prawie wyłącznie w metrze, ale to całkiem niezłe miejsce do czytania, zwłaszcza, że podróżuję nim codziennie co najmniej 40 minut (do pracy i z pracy); dochodzą jeszcze tramwaje. Teraz czytam przysłaną mi przez wydawnictwo Prószyński i S-ka monografię Elli Fitzgerald pióra brytyjskiego krytyka jazzowego Stuarta Nicholsona.

To bardzo porządnie zrobiona rzecz. Autor solidnie poszperał, dotarł do świadków młodości The First Lady of Jazz i różnych etapów jej kariery, do dokumentów, no i oczywiście nagrań. Opisał wszystko bardzo dokładnie, łącznie z analizą jakości muzycznej jej repertuaru, rejestrując jej wzloty i upadki, bratanie się przez lata z komercją i wielki skok w erę bopu. Jest i o dzieciństwie w nizinach społecznych w mieście Newport News w stanie Wirginia, i o tym, że najpierw chciała tańczyć, a śpiew był czymś ubocznym, i o tym, jak ciężko jej było się przebić na należne jej wielkiemu talentowi miejsce, będąc niezbyt urodziwą dwudziestolatką w Nowym Jorku, która nie miała gdzie spać i, co gorsza, umyć się. I w co się ubrać. Ale gdzie usłyszano jej śpiew, zwyciężała. Żyła wyłącznie śpiewem – życie osobiste jej się nie ułożyło, ale głos zawsze był jasny, słoneczny, trochę naiwny. To nie było śpiewanie femme fatale, to był głos radosnej dziewczynki. I ludzie to zawsze kochali, nawet wtedy, gdy obniżała loty. Ale była wirtuozką po prostu.

I w pewien sposób dziewczynką pozostała – niewinna i naiwna. Muzyka wystarczała jej absolutnie. Ella, w przeciwieństwie do wielu innych śpiewaczek jazzowych, nigdy nie miała nawet epizodu z alkoholem czy narkotykami. Jedyna jej słabość to było jedzenie – tyła nadmiernie, potem próbowała się odchudzać. Ale głos był zawsze dziewczęcy.

Jeden z jej wczesnych przebojów to stworzona przez nią samą dziecinna pioseneczka A-Tisket, A-Tasket, która odczarowała jazz w oczach pruderyjnych rodziców obawiających się erotyzmu: małe dziewczynki szalały za tą piosenką. Z ery be-bopu słynne były jej przeboje z udziałem techniki scatu, czyli improwizacji na przypadkowych, onomatopeicznych sylabach: Flying Home, How High The Moon, Lady Be Good. Bawiła się tą techniką jak dziecko – pasowało to do jej temperamentu idealnie.

Jest w książce i o trudach o wędrownego życia, i o różnych obyczajach typu mecze zespołów, i o tle obyczajowym – wszystko to sprawia, że to nie tylko opowieść o pewnej realizacji American Dream, ale i obraz epoki. Nie przeczytałam jeszcze książki w całości, ale bardzo mnie wciągnęła właśnie ta panorama w tle życia artystki. No i wspaniale, że trafiając na kolejny tytuł wrzucam go na YouTube – i zwykle znajduję! Bo Ella jest wieczna. Więc nie będę tu więcej wrzucać przykładów z jej przebojami – sami możecie tam pospacerować i to może być długi, piękny spacer.