Cztery godziny Haendla

…a nawet trochę więcej. A jeszcze trzeba doliczyć długie owacje na stojąco… Zeszło, ani się człowiek obejrzał.

Po pierwsze, Giulio Cesare to jedna z najbardziej przebojowych oper Haendla, można nawet kolokwialnie powiedzieć, że co aria, to hit: większość z nich wykonywana jest zresztą często koncertowo. Przy tej muzyce nie sposób się nudzić.

Ale po drugie – ta muzyka była jeszcze wykonana znakomicie, choć jeszcze tydzień temu zespół solistów był zdziesiątkowany przez przeziębienie, a i teraz Anna Radziejewska (bardzo męski Cezar) nie mogła pokazać pełni swoich możliwości, podobnie Jacek Laszczkowski (Sekstus). Jednak i to, co udało im się wydobyć, frapowało. Absolutnie jednak pierwszą gwiazdą była Olga Pasiecznik jako Kleopatra. Głos, wdzięk, ruch – wszystko składało się na niepowtarzalną postać. No i jeszcze w pierwszym szeregu można postawić Dorotę Lachowicz (Kornelia), ujmującą również i głosem, i prezencją, oraz Jarosława Bręka w roli Achillasa (jak zwykle był poczciwym misiem, zbyt poczciwym jak na postać okrutnika, ale śpiewał pięknie). Z dwóch młodych sopranów – Jana Monowida jako Ptolemeusza i Karola Bartosińskiego w roli służącego Nirena – bardziej przekonująco dla mnie brzmiał ten drugi; Monowid był histeryczny, co może pasowało do typu roli, lecz miało kiepski wpływ na głos.

Marek Weiss (jako reżyser zaczął odrzucać „Grzesiński”) wyreżyserował spektakl dyskretnie, w czerniach i bielach zaprojektowanych przez Marlenę Skoneczko i z ruchem scenicznym pełnym pląsów zakomponowanym przez Izadorę Weiss. Ten ruch stał się jednym z dominujących elementów spektaklu, ale nie wybijał się sztucznie na plan pierwszy, po prostu był dobrym dopełnieniem muzyki. A już obserwować, jak tańczą Pasiecznik i Radziejewska, to była prawdziwa przyjemność.

Teraz kilka przedstawień, parę w listopadzie – i wtedy spektakl zostanie nagrany na płytę. A potem – dopiero za rok, na planowanym Festiwalu Haendlowskim. W repertuarze WOK jest już Imeneo i Rinaldo

A teraz świeży nius od Filipa Berkowicza. 23 stycznia rusza w Krakowie cykl oper barokowych. Na początek Vivaldiego Ercole sul Termodonte, w wykonaniu koncertowym, pod batutą Fabio Biondiego. Wśród solistów Vivica Genaux, Philippe Jaroussky, Romina Basso, Maria Grazia Schiavo, Emanuela Galli – czyli sama stara gwardia z Misteriów Paschaliów. W przyszłym roku mają być jeszcze trzy inne spektakle, w wersji scenicznej. Może kiedy jaki zlocik? 🙂

To jeszcze trochę muzyki. Znalazłam ładne Piangero, które tu cudownie śpiewała Olga; tę dziewczynę okropnie zrobili na łyso, ale śpiewa naprawdę dobrze. Specjalnie dla PA2155: All lampo dell’armi (choć średnio przepadam za tym wykonaniem tej arii) i V’adoro pupille (solistka jeszcze nie łysa). Można jeszcze poszperać na YouTube – nagrań jest trochę.