Pokongresowo
Kongres Edukacji Kulturalnej we wtorek i środę (organizator: Fundacja Kultury). Jak to na takich imprezach bywa? Zwykle się mówi: bicie piany. Teraz pianę biliśmy o to, co będzie dalej, i po to, żeby coś zmienić. Bo jedno jest pewne: w edukacji kulturalnej trzeba zmienić dużo.
Nie tylko dlatego, że jest źle i trudno będzie nadrobić spustoszenia. Ale i dlatego, że żyjemy w innym świecie. Jeszcze dziesięć lat temu nie mieliśmy Internetu, Google’a, YouTube – niczego z tego, co ma teraz wpływ na życie prawie każdego z nas, a na pewno każdego z czytających te słowa. (O nowych mediach bardzo ciekawie opowiadał mój redakcyjny kolega Edwin Bendyk – przyniósł nawet e-książkę i pokazał; co prawda, że mieści się tam zawartość dziesięciu tysięcy tomów, to musieliśmy mu uwierzyć na słowo, jak również, że za dziesięć lat w takiej książce zmieści się cała wiedza tego świata.) I nikt, kto zabiera się w ogóle za edukację kulturalną, nie może działać tak, jakby to wszystko nie istniało. Niestety „pokolenia głuchych” wśród decydentów to jednocześnie pokolenia, dla których nowe media są jakąś osobną dziedziną, a nie środkiem (jednym ze środków) do poznawania wielu dziedzin.
No i jeszcze jedno: pedagodzy są albo potwornie konserwatywni i odsądzają całość popkultury od czci i wiary, albo są niedoukami, którzy zabierają się za zajęcia z dziedziny kultury przy znajomości wyłącznie popkultury. Nie można jej ani przeceniać, ani ignorować, nie można nie dostrzegać w niej zjawisk świetnych, ale nie można też tolerować nadmiaru chłamu wlewającego się, jak mawiano w pewnej reklamie, z siłą wodospadu w nasze oczy i uszy. Dlatego uważam, że pedagog ma dziś do spełnienia bardzo ważną rolę: przewodnika, kogoś, kto pomoże odróżniać ziarno od plew. Inna jeszcze sprawa to budzenie kreatywności, co jest zadaniem i pedagogów, i animatorów kultury. Tak więc edukacja kulturalna (która zresztą nie musi tyczyć wyłącznie dzieci, a nawet powinna i dorosłych!) w moim pojęciu opiera się na tych trzech nogach. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby zamiast tego trójnoga był czworonóg – a czwartą nogą byliby rodzice! To już jest szczyt marzeń.
Ja w swojej wypowiedzi zajęłam się swoim konikiem: przyczynami powstania czarnej dziury, pokolen głuchych. I na początek odczytałam parę wypowiedzi spod tego artykuliku w lubelskim dodatku GW. Po czym nie zostawiłam suchej nitki na tym, co w dziedzinie wszelkich nauk kulturalnych szykują nam w ramach kolejnej „reformy” – jak się poczyta załączniki do tego, to można nieźle się uśmiać.
Oczywiście na kongresie mówiono o wielu wspaniałych niezależnych działaniach, były różne prezentacje, a niektóre z nich nawet nadadzą mi się być może jako temat na reportaż…
Komentarze
Fajny taki kongres. Pewnie były dobre kanapki i ciastka…
E tam, żadnych kanapek, ciasteczka symboliczne, paskudna kawa i herbata z termosu. Dobrze, że chociaż był obiad w przerwie obiadowej… (A te ciastka to a propos ostatniego wpisu na Komisariacie? 😉 )
Jak przypominam sobie swoją edukację muzyczną, to szkoła raczej by mnie do muzyki zniechęciła. Ale była „Pro Sinfonika” (Młodzieżowy Ruch Miłośników Muzyki) w liceum – świetne koncerty (głównie w Filharmonii), spotkania, kontakty z artystami, działalność organizacyjna (m.in. „na zapleczu” Konkursów Skrzypcowych im. Wieniawskiego). Muzyka żywa, dziejąca się na naszych oczach, w większości w świetnych wykonaniach. I wielu tak się nią właśnie zaraziło, w sposób nieodwracalny 😉
Tam w tych głosach pod artykułem z lubelskiej „Wyborczej” pojawiło się zdanie, że na lekcjach muzyki powinno się dużo słuchać muzyki zamiast wykuwać formułki. Też jestem za, ale rzeczywiście nic nie zastąpi żywego koncertu, który ma w sobie coś ze spektaklu i sprawia, że się bardziej skupiamy.
Dobre ciasteczka przy każdej okazji 😉
A co w końcu było z tymi grzechotkami?
Pamiętam, że dla nas bardzo ważne było wtedy również to, że muzyka kojarzyła nam się ze spędzaniem czasu wolnego w grupie ludzi o podobnych zainteresowaniach. W liceum w każdej dużej przerwie biegliśmy do sali muzycznej, żeby się spotkać (trzon koła „Pro Sinfoniki” był z różnych klas i roczników), porozmawiać, wypić razem herbatę, zjeść ciasteczko 😉
A żywej muzyki nie zastąpi nawet najdoskonalsze nagranie (nie wspominając już o nagraniach słuchanych w twardej szkolnej ławce, gdzieś między sprawdzianem z matematyki a odpytywaniem ze znajomości lektur). Dlatego jestem gotowa czasem jechać na drugi koniec Polski, żeby usłyszeć koncert, na którym mi zależy 🙂
O, to właśnie. Dlatego takie ważne są takie ruchy jak Pro Sinfonica. Mało tego…
Innym budującym przykładem, w jaki sposób zarażać młodych ludzi muzyką, jest dla mnie Stowarzyszenie Muzyka Dawna w Jarosławiu 🙂
Wokół zapoczątkowanego w ubiegłym roku cyklu „Gdy muzyka była młodsza” u Dominikanów w Łodzi też kręci się i pomaga też sporo młodych ludzi 🙂 W ogóle mam wrażenie, że muzyka dawna jako mniej sformalizowana i obłożona rytuałami zachowań okołokoncertowych ma siłę przyciągania 🙂
No i podobnie jest z muzyką współczesną. Często zresztą interesują się nią te same osoby…
(eeea) kod minimal
Wiadomości spod mostu:
ZETka kupiła Radio Jazz. Teraz Radio Jazz przepoczwarzy się w Planetę FM, a Planeta FM (ex Radiostacja, ex Rozgłośnia Harcerska) przepoczwarzy się w, pardon le mot, Chilli ZET.
Read ’em and weep:
http://www.wirtualnemedia.pl/article/2495827_Radio_Jazz_zmienia_sie_w_Planeta_FM.htm
Będziemy mieli nową edukację kulturalną na 106,8 FM.
O jasna cholera…
Jako chłopak z Ząbkowskiej inaczej bym to ujął…
To już o grzechotkach? OK.
Niedawno słyszałem w radiu głos zdziwienia, że naturalną sprawą jest dawanie dzieciom farbek, kredek, plasteliny itd., żeby rysowały, malowały, rzeźbiły, konstruowały i co tam jeszcze można robić plastycznego czy urbanistyczno-architektonicznego, a instrumentów się nie daje. Co prawda są bębenki czy zabawki pseudo-instrumenty, ale to wszystko. Ciekawa obserwacja, z której wnioski wydają się oczywiste: w ten sposób traci się szansę na własnoręczne/własnoustne „robienie” muzyki w pierwszych latach życia. Oczywiście z gryzmolenia kredkami po papierze nie wyrośnie automatycznie drugi Sasnal, by trzymać się lokalnej skali, a z gry na cymbałkach drugi Możdżer, ale już na tym etapie naturalna edukacja muzyczna jest zaniedbywana.
To teraz wracając do grzechotek. Tak się składa, że trochę różnych instrumentów w domu mam, choć rzadko po który sięgam, o poważniejszym muzykowaniu nie wspominając. O gitarze już wspominałem, kiedy kilka miesięcy temu junior przejął ode mnie instrument, złapał jak prawdziwy jazzowy kontrabasista i swingował-harfował z naturalną wprawą, a duma ojcowska wylewała mi się uszami. Od tego czasu przeszliśmy już przez kręcenie kołków, jeżdżenie autem po gryfie (jedna struna ze starości zdążyła się urwać, ale nie uzupełniam i nie zmieniam kompletu, bo po co), szarpanie całą ręką i doszliśmy do trącania palcem pojedynczych strun. Syn mówi, że chce gitarę, więc wyjmuję futerał, a młody instrumentalista sam odpina wszystkie klamerki i potem już w duecie. Perski bębenek obręczowy (a la tamburyno) też bywa wykorzystywany. Dmuchanie do flet trochę ostatnio zaniedbane, ale eksperymentowaliśmy z okaryną. A do tego doszły schowane w skrzyneczce skarby-grzechotki: z łupin orzecha włoskiego, laskowego, z muszli ślimaka, pestek brzoskwini, cielęcych racic… Skrzyneczka z grzechotkami weszła tym samym do zestawu innych skrzyneczek ze skarbami, w tym walizki z narzędziami (Bob Budowniczy się kłania). A takie drobiazgi, że przy płynącej muzyce Miko zauważa głośno, że „same instrumenty grają” to standard. Radiowa Dwójka też spokojnie może dość długo lecieć, co jest poważnym wyrazem uznania, bo hasło „inna muzyka”/”zmienić muzykę” wraz z podaniem płyty jest często w użyciu. W tym tygodniu, przy transmisji koncertu z Danii (Collegium Kopenhagen) nawet klaskaliśmy razem z publicznością.
Czyli jako czwarta noga chyba się sprawdzam (bezczelnie korzystam z tutejszych pomysłów). Zobaczymy jak pozostałe trzy zafunkcjonuja, kiedy moja pociecha zetknie się ze szkołą.
Rany boskie, jak to ten czas leci, to ile już Miko ma? foma – naprawdę czwarta noga wspaniała, duże uznanie 😀 Teraz tylko nie dać tego zepsuć…
Gostku – też bym inaczej to ujęła jako dziewczyna z Jagiellońskiej (choć to bardziej na „skraju” Pragi), ale to jest podobno blog kulturalny 😉
No to jak się tu chwalimy, to ja na razie akompaniuję dziecku przy wprawkach na tej zmorze wczesnej edukacji muzycznej, flecie prostym. Zaczęliśmy na dwóch fletach, ale to się nudne zrobiło, więc przerzuciłem się na gitarę. No i znacznie lepiej jej idzie, równiej gra, zaczęła aranżacje jakieś wymyślać (że ja przygrywkę, potem ona dołącza i kończymy razem etc.).
Akurat w jej szkole (społecznej) jest dość ambitna pani od muzyki, więc nie jest tak źle…
foma:
Primo, to cookies mamy w komputerach — po co na stole?* 😉
Secundo, toż chcesz, by ojciec rodziny nie mógł spać po obiedzie, a matka spokojnie zmywać naczyń, gdy dziecko im hałasuje uderzając w bębenek i grając na trąbce?** Farbki… no z farbkami różnie, ale rodzice preferują tu zwykle kredki, które tak nie brudzą. Zwłaszcza, gdy dać dziecku dużo niepotrzebnego papieru. I mamy największą polską świętość — święty spokój!
—
*) Emotikonkę zjadania ciastek uprasza się tu w myślach wstawić.
**) Osoby poruszone niepoprawnością polityczną tej wizji rodzinnej sielanki pragnę uspokoić, że miała ona jedynie cel satyryczny…
Foma, skąd Ty masz cielęce racice, co? 😆
Hoko, kręciłem się pomiędzy archeologami-praktykami, to i owo mam drogą wymiany. Racice od rogownika, okarynę i gliniane grzechotki od garncarki.
PAK, zwykłe kredki, szczególnie świecowe, mają tendencję do wychodzenia poza kartkę, nawet jak jest duża i niejedna…
Pani Kierowniczko, w przyszłym tygodniu stukną dwa latka.
No to trzeba będzie wznieść zdrowie Juniora 😀
Ale ja myślę, że PAK, choć żartem, dotknął istotnego problemu. Dzieci instrumentami robią hałas, a zmęczeni po pracy rodzice marzą o świętym spokoju, i to rzeczywiście bywa sprzeczność interesów 😉
„Dzieci instrumentami robią hałas”
A dorośli to nie robią hałasu instrumentami???
Zwłaszcza na snobistycznych Warszawskich Jesieniach i innych takich dziwolągach?
– Józuś, ucisz się, bo mamusia chce w spokoju obejrzeć „Jak Oni Śpiewają na Lodzie”
No robią dorośli hałas, robią, ale na te Warszawskie Jesienie, panie dziejku, to tylko jakieś frajery chodzą i masochiści…
…i ciągną na czterech nogach swoje pociechy, zamiast im kupić empetróję i wgrać jakąś Dodę czy inne hiphopy…
To trzeba by gdzieś zgłosić, za takie znęcanie się nad dzieckiem – kazać mu na Jesień chodzić, frajerom przeszkadzać w udawaniu, że z wielkom kulturom obcujom.
Chyba 2 lata temu a Akademii (pardon, na uniwersytecie muzycznym) zostałem zmiażdżony wzrokiem przez jakąś panią (żeby nie powiedzieć paniusię), kiedy to muzycy wyszli na scenę i coś tam gmerali przy instrumentach, a moje dziecko zapytało prawie na głos „a czy oni już zaczęli?”
(daf6) d moll a moll f moll z sekstą
empetrója -> empetrucha -> empietrucha -> empietruszka, czyli Strawiński na ajpodzie, czyli może nie jest tak źle?
Grzechotka z cielęcych racic brzmi bardzo smacznie, mniam, mniam. Foma, Ty jej nie zostawiaj na blogu tak bez dozoru, bo nie wiem, czy się oprę… 😉
Dwa lata temu to jeszcze była Akademia…
Bobiku, oprzyj się, oprzyj…
A o co ma się biedna psina oprzeć? O własny ogon?
No właśnie, Gostek ma rację. Przydałoby mi się więcej wsparcia. Wygodny fotel. Do tego grzechotka. Kultura… 😀
Ale z ostrzeżeniem nie żartowałem. Psy są bardzo łase na instrumenty. Tu mój australijski kumpel, który przymierza się do zakoszenia didgeridoo
http://www.aussie-fans.com/Fly_m._Hundespielzeug_neu_9.jpg
Śliczny!
Pani Kierowniczko, ja tym aussies to właściwie mam za złe, bo mama miała oko na takiego jednego i już by go prawie wzięła zamiast mnie, no ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. A ten konkurent wyglądał mniej więcej tak:
http://tammistar.com/graphics/Australian_shepherd3.jpg
Prawda, że ja jestem ładniejszy i milszy? 😆
No pewnie, a jaki charakterny! 😀
Ten owczarek australijski jest moze i ladny, ale CZY ON PISZE WIERSZE?
No, wlasnie.
A skąd wiemy, że nie pisze? Może jego specjalnością są sonety…
Sonety? Bobik zieje sonetami – jesli chce. Co to dla Bobika soneta machnac!
A ponadto od kiedy to nasza tu lojalnosc jest po stronie jakiegos obcego podejrzanego owczarka australijskiego, a nie wlasnego szczeniaczka prawie puli?
Lojalnosc, lojalnosc, lojalnosc – jak to juz ktos zauwazyl…
Heleno – ja mam dosyć. Dajmy spokój chociaż tu. Dobrze? Szczeniaczka uwielbiam, a on się nie obrazi za dobre słowo dla owczarka australijskiego…
dzien dobry !!!!!
Bobik 2008-10-23 19:24 o! dziekuje
dawno temu w szkole podstawowej chodzilismy cala(tak mysle)szkola do
pobliskiej filharmoni szczecinskiej w sredniej „oni” do nas i grali w auli
bylo ciekawie
Sorry, nie zrozumialam.
Ale ja zrozumiałam:
pierwszy akapit do Bobika,
drugi akapit – zagajenie muzyczne do mnie 😀
Chyba Państwo odeszli od tematu…
A tym razem jestem ortodoksyjnie merotyryczny.
O!
Dobrze. To teraz coś półmerytorycznego – o nadmiernym zaufaniu młodzieży do nowych mediów. (Siedzę, obrabiam wywiady i szukam pretekstu, żeby się oderwać…)
Zaglądam ja dziś do programu festiwalu Ad Libitum, żeby sprawdzić, jaki koncert mnie ominie. W programie był m.in. utwór Romana Haubenstocka-Ramatiego (1919-94). Nie wiem, co za młoda mądrala opracowała jego notkę biograficzną. Cytuję: „Studia w dziedzinie kompozycji, teorii muzyki, gry na skrzypcach oraz filozofii odbył w Krakowie oraz we francuskim Lemberg”.
Patrzę ci ja i oczom własnym nie wierzę. Dlaczego Lemberg? Dlaczego francuski? Otóż mądrala przetłumaczyła angielską notę z Wiki:
http://en.wikipedia.org/wiki/Roman_Haubenstock-Ramati wrzucił(a) nieznaną sobie nazwę miejscowości do Googla i jako pierwsze mu (jej) wyskoczyło:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lemberg
A wystarczyło coś tam wiedzieć merytorycznie, np. że jeżeli Ramati studiował u Józefa Kofflera, to mógł tylko we Lwowie… Wystarczyło też znaleźć biografię Ramatiego na fachowych stronach (choć tam też błędy się zdarzają):
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_haubenstock_ramati_roman
Ech… potęga Wiki… 👿
Jestem trochę do tyłu, ponieważ zamierzam napisac coś o Kwartecie Śląskim grającym kwartety Góreckiego. Zachęcony entuzjastyczną opinią naszej Kierowniczki (na ktorej guście polegam bezwarunkowo) kupiłem tę podwójną płytę. Są tam trzy kwartety. Nie znam nagrania Kronosu – więc nie mogę tego porównywać, w ogóle nie znałem tych utworów. Słucham ich trzech dni. Pierwsze dwa kwartety przyjmuję bez zastrzeżeń, w dodatku kwartet ma piękne brzmienie. Natomiast trzeci kwartet początkowo mnie nudził okropnie, jest bardzo długi, prawie cały w wolnych tempach, jakoś nie można znaleźć punktu zaczepienia
i mimo woli słuchając wpada się – nie tyle w trans ile w stupor. Nie umiem znaleźć życia w tej muzyce, czy raczej w tych dźwiękach. W każdym razie po wysłuchaniu III kwartetu niezbędna jest odtrutka, choćby któryś z kwartetów Szostakowicza granych przez Brodsky Quartet. Ale dziekuję za polecenie płyty, pierwszych dwóch kwartetow słucha sie doskonale.
Ja może ten trzeci odbieram inaczej, bo najpierw słyszałam go dwa razy na żywo (a potem jeszcze z DVD) w wykonaniu Kronosów. Trochę się już więc przyzwyczaiłam, a wykonanie Śląskiego jest dla mnie żywsze i bardziej sensowne, tj. łapie więcej sensów… Krótko mówiąc, najpierw nudził mnie śmiertelnie, teraz już mogę się wciągnąć.
Mam w zwyczaju dzieci w wieku 6 – 8 lat zabierać na dorosły koncert i mogę stwierdzić, że się tam czują we właściwym miejscu. Kiedyś np gdy kilka dni po koncercie „Walce Straussa” sześciolatek dostał ode mnie płytę z tymi walcami, to dłuższy czas całej rodzinie i innym w tamte progi trafiającym tę płytę włączał i do słuchania zachęcał.
W około dziesięciu przypadkach inicjowałam dzieciakom naukę gry na pianinie i raz na akordeonie. Znałam nauczycielkę, która dawała się lubić dzieciom, więc zabierałam do niej malucha i jeśli po godzinie dziecko z panią grało coś na cztery ręce, ja dzwoniłam po rodziców. Przyjeżdżali pod wskazany adres i „przepadali” wraz z dzieckiem z zachwytu. Kontynuacja następowała naturalnie i dla wszystkich z przyjemnością, łącznie z ćwiczeniami zadawanymi do domu. Instrument też aż chciało się kupić.
Fakt bezsprzeczny, że nauczycielka miała talent obcowania z dziećmi, nie tylko zresztą.
Lemberg to Lwów? A to ci… Jakoś zbyt przywiązany jestem do formy Львів…
Tak, to jest nazwa niemiecka Lwowa. Kiedyś, panie dzieju, była to część Cesarstwa, stolica Galicji i Lodomerii…
Teresa S: tak, zawsze mówię, że w tej dziedzinie wszystko zależy od tzw. materiału ludzkiego – jedni mają ten talent, drudzy nie i tych drugich trzeba byłoby pędzić od dzieciaków jak najdalej…
Przy tzw średniej (obliczonej z sumowania dzielonego przez liczbę przyjętych do sumowania, coś ca 30 mln) dla nas wiedzy o naszych (ludzi tu i teraz) motywacjach od dzieciaków goni się jak najdalej jeszcze rzadziej niż w innych przypadkach. U nas się goni tych w „słusznej sprawie” bo jacyś dziwni są. Ale może krople wydrążą skałę i wreszcie dojrzejemy by zauważyć, że cenna jest umiejętność współpracy nie zaś walki, a współpracować można z kimś serio, a nie pozującym na wesołkowatego, czy zimnego drania.
Kandydatom na policjantów robi się już testy psychologiczne, jednak nie lekarzom, ani pielęgniarkom, ani nauczycielom… Nauczyciel, wszystko jedno: matematyki czy wychowania muzycznego, czy muzyki, mógłby chociaż wiedzieć w czym się ma przejawiać inteligencja emocjonalna w organizacji i zarządzaniu, skoro organizuje komuś edukację np tę muzyczną.
Mnie razi gdy słyszę od zawodowego nauczyciela gdy o kimś mówi „mój uczeń” gdy nie nauczył, bo to było ponad jego możliwości, bo raczej zmarnował dany mu na nauczanie w konkretnej dziedzinie czas.
Ja dziś jestem trochę pesymistyczny, bo jak zwykle w piątki usiłowałem upowszechniać kulturę w szkole (nie muzyczną, ale zawsze) i stwierdziłem nie po raz pierwszy, że w pewnym wieku przynajmniej część dzieciaków skądś się dowiaduje, że kultura jest uncool. Jak jest w klasie taka grupka, to nie ma znaczenia, z czym się wchodzi, bo oni z założenia wiedzą, że to będą nudy na pudy, choćby cała reszta piszczała z radości. I nie mogą się dać przekabacić, bo to by było już total uncool. 🙁
Chociaż z drugiej strony, jak sobie oglądam, co zrobili ci, którym się chciało, to mi się humor poprawia. Może trzeba się po prostu pogodzić z tym, że niektórzy są impregnowani i nie tracić na nich energii, tylko zająć się tymi chłonnymi? Sam już nie wiem.
Też nie wiem, Bobiczku. A ciekawam, w jakim to mniej więcej wieku u Was się odbywa taka indoktrynacja? Chyba rozwiązaniem byłoby kulturalnie „chytać” dzieciaki wcześniej…
Pani Doroto,
Czy Kongres zakończył się jakimś konkretem? Określono cele? Horyzont czasowy? Ustalono kto, co, kiedy i kto będzie finansował? Będzie follow up? A może na kongresach z założenia dyskutuje się w oparciu o rzeczywistość lecz nie bierze się pod uwagę środków i możliwości?
Ha! Mam kod 1111
He he…
Jakieś wnioski się zbiera… jakieś gremia radzą dalej… powstają Narodowe Standardy Edukacji Kulturalnej w różnych dziedzinach z nadzieją, że posłużą do sensowniejszej podstawy programowej…
Sie zobaczy! 😀
To brzmi bardzo imponujaco „Narodowe Standardy Edukacji Kulturalnej”!
A czy istnieją „Europejskie Standardy Edukacji Kulturalnej”? „Światowe….”? 🙂
Każdy kraj to robi po swojemu. Pomysł pochodzi z Ameryki i podobno zdaje egzamin. Ja się na tym nie znam, ale ci od muzyki już prawie swoje zrobili, jak zobaczę, będę myśleć, czego tam brak…
Dzieciaki chytać jak najnajnajwcześniej! Te moje dzisiejsze to były jedenastolatki, po części już nieco zblazowane. Ale jeszcze tak z 7-9latkami świetnie mi się pracowało. Potem się chyba robi jakiś „klik” i kulturalni nudziarze mają u dzieciaków przechlapane. 🙁
Ja bym z tej grupy nie rezygnowala. Bo iest to poprpstu NIEMOZLIWE zeby uch zadna kultura nie interesowala. Przeciez cos spiewaja, czegos sluchaja, cos ogladaja w telewizji czy na wideo. Pzreciez ich dusze z czegos sie raduja? Czy nie mozna wyjsc od tego?
Zona mojego kuzyna, jest nauczycielka w Swansea, w Walii. W jakiejs okropnej miejskiej szkole w inner city. Kiedys zapytalam ja (ze wspolczuciem) jak sobie radzi z dziecmi z lumpenproletariackich domow, a tam jest takich wiekszosc. .A ona na to, ze calkiem niezle, bo bardzo krotko po przyjsciu do szkoly (wtedy jeszcze jako t.zw. teacher’s help), odkryla czym te dzieci naprawde zyja i o czym potrafia opowiadac z przejeciem, czuloscia i lzami w oczach. Pilka nozna! Wiec Tania zaczela sama sie bardzo pilka interesowac, sledzic mecze, tabele i transfery.
I teraz kiedy pragnie o czyms powaznym z dziecmi porozmawiac, to zaczyna od pilki i w jakims momencie kieruje rozmowe na inne tory.
Uczy matematyki, ale sama jest z (pierwszego) zawodu rezyserem telewizyjnych programow muzycznych. I ona w zeszlym roku zabrala dzieci do lokalnej stacji telewizyjnej, kiedy ta transmitowala jakis koncert. Najpierw patrzyly jak sie to robi ze studia. Ale teraz, przed swietami maja jechac do Cardiff na przedsatwienie muzyczne. A w autobusie pewnie beda rozmawiac o pilce noznej. Te dzieci nigdy nie byly w teatrze! Ale pewnie uwazaja, ze nikt kto sie tak zna na pilce jak „Miss” nie zaciagnie je na jakas obciachowa impreze, wiec podobno bardzo sie ciesza..
Heleno, to nie w tym rzecz, że te dzieci się w ogóle niczym na świecie nie interesują, tylko w tym, że demonstracyjne pokazywanie desinteressementu i pewnego rodzaju „wygranie z dorosłymi” jest dla nich „stylish”. Plus presja grupy – jeden chłopiec z tej grupy olewaczy najwyraźniej próbował cichcem, boczkiem włączyć się w zajęcia, ale bardzo szybko został przez pozostałych przywołany do porządku.
A na to, żeby te piątkowe dzieciaki dogłębnie poznać i wejść w ich życie nie mam po prostu technicznych możliwości. Mogę tylko przyjść i zaproponować coś, co zostanie przyjęte albo nie. Gwoli ścisłości – ta „trudna grupa” to są 4 osoby, więc nie jest tak, że wszyscy mają gdzieś. Tylko że przy bardzo ograniczonym czasie muszę się zdecydować, czy za wszelką cenę próbować wciągać tych, którzy są impregnowani, czy raczej więcej wysiłku poświęcić tym, którym zależy.
No to się podręcznikowo wręcz zgadza ze wszelkimi badaniami. Do 9 roku życia jest największa chłonność (dlatego tak ważne są klasy I-III i tak się bijemy o to, żeby np. muzyki uczyli w tym czasie muzycy, a nie pańcie od nauczania początkowego), od 10-11 zaczyna się zafascynowanie grupą rówieśniczą i jak się na coś wcześniej nie załapało, to na jakiś czas jest faktycznie ciężko. Ale właśnie od tej drugiej strony w tej grupie najlepiej jest wyjść. Jak kiedyś mieszkając na parterze na Stalowej (Trójkąt Bermudzki!) chciałam przekonać takich parunastolatów, żeby mi nie kopały piły pod oknem, tylko przeniosły się w dalszą część podwórka, to wystarczyło, że powiedziałam, że sama bym z nimi kiedy pokopała, ale jestem zapracowana, i od razu było inne gadanie 🙂
Fajnie się gada, ale ja po serii zarwanych nocek wstaję rano z normalnym kacem. Idę więc spać. Dobranoc!
Dobranoc 🙂
foma:
Tak sobie powspominałem własne dzieciństwo. I przypomniałem sobie, że nie tylko dopadałem pianino w pracy u ojca, ale także miałem coś co powinno się Tobie podobać — dmuchało się w to, a dźwięki o odpowiedniej wysokości uzyskiwało naciskając kolorowe klapki — kolory kodowały dźwięki (chyba oprócz tego były one zakodowane na pięciolini) w załączonej ksiażeczce. Średni mi się to podobało, bo piosenki były enerdowskie i nic mi nie mówiły… Ale sądzę, że coś takiego dla dzieci wciąż istnieje — chyba tak dobry wynalazek nie zanikł przecież.
Heleno:
Nie tak dawno widziałem grupę młodzieży gimnazjalnej, która w kościele miała obserwować teatr tańca. I muszę stwierdzić, że jesteś wielką optymistką. To oczywiście nie dotyczy wszystkich młodych ludzi w tej grupie, ale można było dostrzec modę na kpienie z tego, co inni starają się robić.
PS.
Wczoraj widziałem gimnazjalistów (czy licealistów? nie pytałem) w filharmonii i zachowywali się dobrze, choć w znacznej ubrani byli trochę mało ‚filharmonijnie’.
PAK-u, a można wiedzieć, gdzie ojciec pracował, że było pianino?
A takie zabawki typu enerdowskiego to już chyba ustąpiły całkiem pola miniparapetom (robią to masami różne tam Casio czy Yamahy), na którym można zrobić daleko więcej…
PAK, pare lat temu bylam w starej jescze Tate na wystawie Sydneya Pollocka. Srodek tygodnia, ludzi bradzo malo. I w jednej z sal natrafilam na szkolna wycieczke – dzieci same czarne (ok. 20) i mlody nauczyciel. Dzieci byly przed jednym z tych ogromnych zachlapanych rytmicznie plocien i… taczyly. Tanczyly w rytmie tych esow-floresow na obrazie. Nauczyciel wybijal rytm dlonia. W pustej niemal muzealnej sali taczyly. Przyglada;am om sie przez chwile, chcialam uslyszec co mowi nauczyciel, ale wycofalam sie szybko do innej sali , zeby nie sploszyc.
Nie Jacksona Pollocka przypadkiem? 🙂
A to bardzo fajna scenka.
Z tą „uncool” kulturą to różnie bywa, bo jednak na WJ i różnych innych tego typu imprezach pojawia się sporo dzieci (takie moje określenie na osoby młodsze ode mnie 😀 ), więc skądś jednak muszą się o tym dowiadywać i stwierdzać, że chcą na to wydawać pieniądze.
Mało prawdopodobne, że rodzice wszystkich tych młodych osób w domu słuchają tylko Ligetiego i wczesnego Pendera.
I jescze jedno. Co się dzieje, kiedy „wysoka” kultura staje się popularna? Czy nie zamienia się w kulturę masową?
Oczywiscie, ze Jacksona, dzizaz, skleroza im kop.
Bo to polegało chyba na stworzeniu mody. Sprawieniu, żeby było cool. Przy „ucoolowieniu” (że użyję wstrętnego makaronizmu) Warszawskiej Jesieni pomagali i wciąż pomagają jej szefowi Tadeuszowi Wieleckiemu jego synowie w liczbie pięciu; on sam ma umiejętność porozumiewania się z młodzieżą. Pisze takie śmiszne książeczki-zapowiedzi koncertów pisane zgrabnymi aforyzmami w stylu zbliżonym do młodzieżowego.
A popularna kultura wysoka… tzn. czy Dla Elizy lub Eine kleine Nachtmusik jest muzyką pop? Za swoich czasów była, teraz też prawie chyba 🙂
Nie, nie. Nie tyle muzyka pop, co zbyt duże zainteresowanie jakimś „poważnym” tematem jakoś go spowszednia i w pewnym sensie schamia. To się daje odczuć na niektórych koncertach. Wybitnym tego przykładem był koncert Reicha w FN kilka lat temu.
O synach nie wiedziałem (przez pewien czas nawet podejrzewałem Panią Kierowniczkę o te książeczki…)
Mi osobiście ten koloryt WJ już się trochę przejada. Czasami tęsknię do tej naftalinowej atmosfery z dawnych lat 😀 . Taki zdrowy snobizm to był.
Bo ja wiem, czy akurat do Reicha się to stosuje… Prędzej już do Glassa czy Nymana, ale to dla mnie jest naprawdę pop, bez „powagi”…
Ja bym miała pisać takie książeczki? 😆 A gdzieżbym tak umiała 😉
To teraz możemy sobie stworzyć typologię: co jest zdrowym snobizmem, a co chorym. Ciekawe, co nam wyjdzie…
I weź tu człowieku dbaj, upowszechniaj, kształć…
Narobisz konsumentów, którzy masowo rzucą się na dzieła Ligetiego i Pendera i co stanie się z naszą elitarnością, wyjątkowością, pozytywnym snobizmem, dumną postawą w czasie niesienia kaganka…?
Ja Pani radzę, Pani Kierowniczko: nie warto. Każda rewolta wybuchała nie wtedy, kiedy było źle, tylko kiedy zaczęło się poprawiać a trup pierwszych szeregów robił za dywan kroczącym masom…
Co prawda, to prawda. Jak jest źle, to jest źle. Jak jest lepiej, to też jest źle 😆
Moze nie wszystko, ale wiele bylo kiedys popem: Arystofanes i commedia dell’arte, kabuki i jazz w Nowym Orleanie, obrazkowe drzwi katedry w Pisie i Sen nocy letniej. Trzeba tylko troche odczekac…. 🙂
Teraz to idzie dużo łatwiej…
Fakt, z kulturą pop jest słabo…. zniknęły podstawowe organizacje partyjne, zresztą tam nigdy z kulturą dobrze nie było. A kultura wysoka?
Im wyższa kultura tym niżej upada…
Klops…
Z kulturą to najlepiej było za glinianych garnków i paciorków.
Nikomu siorbanie i mlaskanie nie przeszkadzało i wszyscy w eleganckich futrach chodzili…
Juz jest taka ksiazeczka. Brytyjskiego filozofa Alaina de Bottona, ktorego czytam namietnie. Tytul „Staus Anxiety”.
Wyjasnia tez tam zabawne pochodzenie slowa „snob”. POjawia sie kilka wiekow temu. Nie pamietam czy uniwersytet Cambridge czy Oxford rozoorzadzeniem monarchy musial przyjmowac w swe szeregi pewna kwote dzieci nie szkalcheckiego pochdzenia. Kiedy byly przyjmowane na uczelnie, w spisach studentow pojawiala sie wiec przy ich nazwiskach (w celacj statystycznych) adnotacja: s. nob. – sine nobilitate. Oczywiscie jak tym dzieciom udawalo sie uzyskac juz dyplom jednej z tych prestizowych uczelni, czasami im odbijalo i stawaly sie prawdziwymi snobami w dzisiejszym pojeciu .
I na mchu jadali 😉
Tak więc punkty za pochodzenie to bynajmniej nie komuszy wynalazek!
Status Anxiety.
Dzień dobry.
A dlaczego z kulturą pop jest tak słabo? Czyżby zmowa sił międzynarodowych maczała w tym swoje palce (gang?… 😉 )
Nie wiem, ale o prawdziwych początkach popkultury dowiedziałem się czegoś nowego i chcę wam to też udostępnić (może znacie, niestety tylko po niemiecku)
http://www.einslive.de/medien/html/1live/2008/03/22/der-popolski-show-folge1.xml;jsessionid=E58739553F34DB37EF17FE402FE1F544
Już się wstydzę … ;-(
Najwięcej punktów za pochodzenie powinni dostawać chodziarze i więźniowie… 🙄
Heleno, ja tez Alaina de Bottona czytam namietnie. „Status Anxiety” swietne. I dobrze tlumaczy, jak kultura moze byc odtrutka na ten stan niepokoju co do statusu, na ktory tyle osob cierpi. Czyli dalszy ciag, tego co robi zona kuzyna ze Swansea. Ciekawe, czy de Botton byl tlumaczony na polski. Musze sprawdzic.
Czy czytalas M rozkoszna „The Architecture of Happiness?” Alaina de B?
zeen, nie jest tak źle z partyjniactwem, w operze działa – moja partia po twojej partii, jak szepnął na próbie bas do tenora…
Ja bym powiedziała, że jest system wielopartyjny…
Oj, nie wiem, dlaczego nawet po remoncie Moguncjusza muszę ręcznie wpuszczać 🙁 Dzień dobry! Ja nie jestem niemieckojęzyczna, ale są tu takie osoby, to może trochę się ubawią…
Uhm, niedobrze z popem, w obrazkowym google w ogóle nie ma popów…
Próbuję i nie potrafię wyartykułować, co z tym popem jest złego. Skoro i kabuki i nowoorleański jazz (i Eine kleine Nachtmusik) nim były… I że wiele osób sięgało po instrumenty zainspirowane zespołami pop… Może to, że jego odbiorcy się w nim zamykają?
Pani Kierowniczko:
Co do pianina — tajemnicza sprawa w sumie. Grałem na nim będąc tak małym, że mnie nie intrygowało co robi pianino w dziale księgowości spółdzielni zajmującej się różnymi drobiazgami… Mogę się domyślać, że zostało po poprzednich użytkownikach lokalu, ale czy oni opuścili lokal w 1968, 1945, czy 1939 bez pianina, tego nie mogę nawet zgadywać… (Ja nawet dzisiaj nie pamiętam, gdzie ta kamienica była…)
Oj, tak, trzeba się zastanowić, co to z tym popem złego jest… że nawet w guglu go nie ma 😉
To czysty surrealizm – pianino w dziale księgowści spółdzielni! Ja to tylko mogę się banalnie snobować (jak najbardziej jestem s.nob. – nie mam szlachty w rodzinie), że ćwiczyłam na fortepianie w porach przestojowych studiów Polskiego Radia, gdzie pracowała moja mama… (tj. w radiu, nie w studiu – prowadziła bibliotekę)
Dlaczego w ustawie, stworzonej w I kadencji Sejmu, nie zobowiązano prywatnych stacji radiowych do nadawania np. jednej godziny muzyki poważnej w ciągu doby ? Bo czegoś takiego nie było na Zachodzie ? Gdyby Radio Zet, RMF itp. były zmuszone do nadawania także muzyki poważnej, to pewnie nadawałyby ją w nocy. Ale w nocy ludzie też słuchają radia.
Łatwe
chory snobizm – kupuję wszystkie książki noblistów, chwalę się znajomym, po czym wędrują na półkę, gdzie je tylko gosposia odkurza,
zdrowy snobizm – kupuję wszystkie książki noblistów, czytam je, ale mi się nie podobają, albo ich nie rozumiem
wysoka kultura – kupuję wszystkie książki noblistów, czytam je, po czym dyskutuję o nich w barze piwnym nad Wisłą z kolegami, narażając się na czynną agresję ze strony bywalców 😀 😀 😀
(to ostatnie z życia wzięte)
Jak to nie ma popu w guglu? 😯 W niemieckiej Wikipedii znalazłem pod hasłem „pop” bądź ile artykułów, np. o Pacific Ocean Park, Persistent Organic Pollutant, Point of Presence, Post Office Protocol, jak również o grze komputerowej Prince of Persia i o lotnisku w Puerto Plata, które ma kod POP w IATA. 😀
Gostek 😆 Ja to bym najtrudniej uwierzyła w ten ostatni punkt, a on właśnie z życia wzięty…
f. v. – a komu by wtedy takie fanaberie przyszły do głowy…
Gwoli ścisłości – ja nie kupuję wszystkich książek noblistów…
A w barze dyskutował mój kolega o sztuce, ale do analogii pozwoliłem sobie nagiąć fakty…
A o popa to nie chodzi o http://pl.wikipedia.org/wiki/Pop_(kap%C5%82an) ???
Ale obrazka nie ma…
A podobno słowo „pop” w znaczeniu prawosławnego kapłana jest teraz obraźliwe – obrzydziła je propaganda komunistyczna…
Wy tam macie zły dzień? No to zapraszam do mnie 👿
Ja tak tylko z doskoku, nie poczytawszy wszystkiego, ale dzień tu jak cholera, od nocy prawie nie rozróznisz.
Muzyke proszę lekką, łatwą i przyjemną! Eeee.. nie zwracajcie na mnie uwagi, ale gdybyscie widzieli moje za oknem, byście tego tam.
I tak skutecznie omijamy podstawowe znaczenie słowa POP sprzed ponad 19 lat 😉
Gostku:
Ja często sięgam po książki noblistów z ciekawości. (Nie, nie wszystkie, ale względnie często.) I wiesz jak się czuję, gdy ktoś mnie za to chwali? Jakby mi sugerowano bycie snobem… Dochodzi do tego, że książki noblistów ukrywam przed obcymi 😉
PS.
No, ale bez tego, gdzie mielibyśmy dowcip o tym jak się nazywa kapłan prawosławny odpowiedzialny za oprawę muzyczną…
Rozmawialiśmy kiedyś przy stoliku o fotografiach Witkacego. Była połowa lat siedemdziesiątych, jeden z moich przyjaciół pisał magisterkę z tego. Był to temat całkiem nowy, odkryty przez niego, nie znany szerszej publiczności.
Mój brat czynnie uczestniczył w pisaniu pracy przyjaciela i właśnie pokazywał zdjęcie wykonane przez siebie, na którym siedzi wokół stołu w sześciu chyba osobach, zdjęcie – powtórka Witkacego. W tym momencie zalany gość przeciskając się do WC potrącił brata, fotografia na podłogę – a gość przybywał z dala, nie mógł słyszeć naszej rozmowy, podnosi ją, spogląda i mówi drukowanymi:
No, ale pan ni chu…a nie podobny do Witkacego….
Przyznam, że w pierwszym momencie zaśmialiśmy się, ale po chwili zapadło milczenie…
Bóg jeden wie na kogo trafisz w knajpie…
Ano! 😯
Poni Dorotecko, w swoim komentorzu numer 99 (no chyba ze ftosi przede mnom jesce tutok hipnie – wte mój komentorz bedzie setny) fciołek piknie podziękować za instrukcje edycji komentorzy. Inkso rzec, ze jo odkryłek cosi inksego – wesłek w zakładke „Komentarze” i tamok jakosi przy datak nic sie nie fciało otwierać. Za to edycja otworzyła mi sie, kie najezdzołek mysom na nicki komentatorów. Tak cy siak – to Poni dała mi impuls do działań, dzięki ftórym odkryłek edycje komentorzy 🙂
Nifto przede mnie nie hipnął. A zatem mój poprzedni komentorz przybocuje cene w supermarkecie – bo mo numer 99 🙂
Jeszcze dziesięć lat temu nie mieliśmy Internetu, Google’a, YouTube
Protestuje, Poni Dorotecko! Dziesięć roków temu w nasyk górak google były! W kozdom zime cepry przywoziły je ze sobom. Co prowda były to google przez jedno „o”, cyli właściwie gogle, ale zawse… 🙂
Paulina Lenda….
To ponoć blog muzykalny. Wyżej wspomniana ma tę cechę…
Jej!
Nie hipnęłam w odpowiednim czasie, a bylabym miała laury i filony!
A u mnie ciagle pada…
http://www.youtube.com/watch?v=sGKhSAmFV8E
Dobry wieczór. Tu nie pada, ale szaro i zimno… Ale przeszłam się trochę pieszo wracając i gadając o muzyce awangardowej i jazzie – ani słowa o jakichś popach! – i od razu cieplej 🙂
No to trochę baroku rumuńskiego na rozgrzanie:
http://www.youtube.com/watch?v=O7mouT0dGUg&feature=related
Nie ma to jak rumuński barok 😉
Za to tutaj przykład słuchania aktywnego 🙂
http://pl.youtube.com/watch?v=A9SoVp81vLg&feature=related
Ja nie mogę… 😆
Z taką buzią zresztą to w ogóle tylko do kabaretu… I te niebieskie oczyska… To ani chybi jaki skrzypek, bo tak dokładnie zna partię solisty 😉
Ja to może takich min nie robię, ale gibam się do rytmu i czasem coś łapą podgrywam 😉
No nie. Nie skrzypek, tylko fotografik i aktor:
http://pl.youtube.com/user/Ashenzil
Pani Kierowniczko! Łapą? No, chleb mnie Pani odbiera! To niby czym ja teraz powinienem? Smykiem, wpisem, czy co? 😯
Ale mimo wszystko wielkodusznie podsyłam pchły na dobranoc. 😆
Szanowna Pani. Widać, że milkną odgłosy jubileuszu Pendereckiego, a ja jeszcze mam kilka zdań wyciskająch łzy. Kilka tygodni temu nadawano na MEZZO długi film dokumentalny z okazji rocznicy śmierci Roztropowicza. Piękny i wzruszjący dokument pełen muzyki. W filmie pokazano dość długie fragmenty na temat współpracy z Pendereckim. Wypowiedzi Pendereckiego na temat historii jego kariery ilustrowane były prawie cały czas znanymi powszechnie w kraju scenami ze stanu wojennego, czyli sikawki polewające tłumy bohaterów, tyraliery ZOMO i MO atakujących walczących o naszą wolność i masowe użycie petard z gazem łzawiącym. Z tego gazu. aż sam miałemł łzy w oczach. Byłem wściekły i było mi wstyd. Wszyscy wiemy, że Pendeerecki był pupilem krwawego reżymu i całą kariere zawdzięcza w gruncie rzeczy ówczesnej Polsce. Był synonimen polskiej kwitnącej kultury, osobistego dostatku i swobody. Nawet żonę odmienił sobie na młodą. A tu masz! Nie wiedziałem, że był także kombatantem walczącym, jak się okazało bardziej o dochody bankierów amerykańskich niż polskich robotników. Pani Penderecka bojkotuje Kraków a muzyka męża jest praktycznie zakazana w Krakowskiei Filharmonii. Film pokazywano w stacji o zasięgu światowym. A do łez zmusił mnie gaz łzawiący i jak słyszałem dzisiejsza msza w intencji jubilata odprawiona gdzieś w Warszawie przez samego biskupa. Ciekaw jestem czy Pani zdążyła?