Warszawski pustelnik ze Śląska

Wczoraj wieczorem w Klubie Księgarza na wypełnionej sali byli prawie sami Ślązacy. Warszawscy Ślązacy – bo była to promocja książki poświęconej im właśnie, pt. Ślązacy w Warszawie  autorstwa Jana Cofałki. Są tam sylwetki (czasem w formie wywiadu) takich postaci jak prof. Jan Szczepański, grafik Waldemar Świerzy czy ks. Arkadiusz Nowak, jest parę rozdziałów o losach rodziny autora, opis warszawskich śladów Śląska i Ślązaków (tablice, pomniki, nazwy ulic), a nawet spis znanych Ślązaków zamieszkałych w Warszawie – wymienię tylko niektórych muzycznych: Urszula Dudziak (od czasu do czasu), Lidia Grychtołówna, Kazimierz Kord, Urszula Koszut, Piotr Paleczny, Krystyna Szostek-Radkowa, Antoni Wicherek.

Odczytano parę fragmentów książki (w tym makabryczny opis śmierci na gilotynie podczas II wojny światowej ks. Jana Machy, krewniaka autora i zasłużonej postaci), mówiono o specyfice Śląska, o tym, że Ślązacy zawsze więcej dawali niż brali; przywołano parę razy tytuł znakomitej książki mojej dawnej redakcyjnej koleżanki Małgorzaty Szejnert Czarny ogród, za którą autorka otrzymała w tym roku nagrodę Cogito. Do głosu dorwał się nawet dawny pezetpeerowski poseł i wiceminister Manfred Gorywoda, plotąc jakieś trzy po trzy o tym, że Śląsk musi być polski, aż go odciągnięto od mikrofonu – to już był po prostu folklor.

Skąd ja do tej imprezy? Kiedy zaproszenie na tę promocję przyszło do mnie do redakcji, trochę się zdziwiłam, póki nie zobaczyłam odręcznego dopisku autora: że w tej książce znajduje się również rozdział poświęcony postaci, o której kiedyś napisałam artykuł do „Midrasza”, i że ten artykuł został nawet tu zacytowany. A postać ta była tak wyrazista, że wszyscy, co się zetknęli z Pustelnikiem, pamiętają go do dziś, choć zmarł już 13 lat temu.

Powyższy artykuł napisałam po wypominkach, jakie zrobiliśmy z przyjaciółmi w nieistniejącej już kawiarni Ejlat w Alejach Ujazdowskich, w której swego czasu siedzibę miało Towarzystwo Przyjaźni Polska-Izrael. Nie podjęłam w nim drobnego wątku osobistego, o którym sama opowiedziałam tego popołudnia: oczywiście pamiętałam Pustelnika od zawsze, a parę razy zdarzyło mi się, że chodził za mną przez dłuższy czas. Trochę się czułam z tym nieswojo, ale jednocześnie nie wyczuwałam w nim cienia agresji. Jakiś czas później zdarzało się, że nawiązywaliśmy krótkie rozmowy („Kiedyś było więcej takich fajnych łebków” – powiedział mi raz i dopiero po chwili zrozumiałam, że odnosi się do emigracji 1968), a później, kiedy zaczęłam częściej zaglądać do synagogi, spotykałam go tam; przed Rosz Haszana czy Purim rozdawał wszystkim wykonywane przez siebie kartki, barwne, z gwiazdami, sercami i płomieniami, ze srebrną lub złotą farbą. Mam w domu jeszcze parę takich kartek.

Że to chodzenie za kimś – głównie dziewczynami – było jednym z jego zwyczajów, dowiedziałam się na tych wypominkach. P. Cofałka w swojej opowieści cytuje opowieść Krystyny Flato, za którą Pustelnik także chodził, a gdy spytała go, czemu to robi, napisał jej na kartce (miewał okresy milczenia), żeby się nie bała, bo on jej pilnuje. Też rozmawiali potem, ale wciąż w taki właśnie oryginalny sposób, w końcu kiedy opuszczała Polskę w 1969 r., przyszedł się z nią pożegnać i podarował jej trzy obrazki.

No właśnie, obrazy. Hania Szmalenberg (w artykule nie wspomniałam, że jest architektem i współprojektantką z Władysławem Klamerusem pomnika na Umschlagplatz) uratowała dużą część jego przedziwnej, ezoterycznej twórczości i przeprowadziła na podstawie znalezionych papierów śledztwo, z którego wynikło, że naprawdę nazywał się Norbert Wojtyczka i pochodził z Rudy Śląskiej. Śledztwo trwało dłużej, ja już go nie zrelacjonowałam, zrobił to za to p. Cofałka, który skontaktował się z Hanią. Opowiedziała mu, jak znalazła w Rudzie Śląskiej 90-letnią ciotkę Pana Norberta, która opowiadała o nim jako o dobrym i wrażliwym człowieku. P. Cofałka sam także zasięgnął języka. Pisze o przyjaźni Pustelnika z wybitnym malarzem Arturem Nacht-Samborskim, z historykiem prof. Bernardem Markiem, a nawet z rabinem prof. Hillelem Levine’em z Bostonu. „Arie” chodził regularnie do synagogi, modlił się żarliwie. Dlaczego? Nikt nie wie.

Czemu Ślązak postanowił stać się Żydem? Co takiego mogło stać się podczas wojny, co go naznaczyło w tej kwestii? P. Cofałka próbował tę zagadkę rozwiązać, ale mu się nie udało. Mógł młodziutki Norbert widzieć publiczne egzekucje na Śląsku. Mógł zostać wcielony do Wehrmachtu i też widzieć straszne rzeczy. Ktoś twierdzi, że miał żydowską sympatię, Esterę, która zginęła na jego oczach. Jak było naprawdę, nie dowiemy się nigdy.