Dwie twarze Pendereckiego
Od dziś do niedzieli w Warszawie niezła porcja muzyki Pendereckiego. W Krakowie też w ramach Festiwalu Muzyki Polskiej był jego koncert monograficzny (jakby kto pytał, to kompozytor był obecny i było miło; jest tam taka dziwna sytuacja, że miasto za nim nie przepada, a środowisko muzyczne nosi go na rękach, bo wie, ile mu zawdzięcza), a za tydzień w Katowicach NOSPR robi festiwal poświęcony obu naszym 75-letnim jubilatom – Pendereckiemu i Góreckiemu. Tam dzieje się to tamtejszymi, wręcz śląskimi siłami (z małymi wyjątkami w kwestii solistów). Tu są międzynarodowe sławy-przyjaciele kompozytora, m.in. klarnecista Michel Lethiec, altowioliści Tabea Zimmermann i Grigorij Żyslin, skrzypek Julian Rachlin, waltornista Radovan Vlatković… Będzie jedno prawykonanie (Shanghai Quartet wykona III Kwartet smyczkowy) i parę pierwszych wykonań w Polsce.
No i oczywiście zaczęły się przez prasę przewalać złośliwości. Kuriozalny, jak zwykle, jest tekst w „Dzienniku”. Insynuuje się tu Pendereckiemu mistrzostwo autokreacji. Prawda jest taka, że akurat Penderecki jest od takich chwytów najdalszy. Jest zupełnie normalnym, bezpośrednim człowiekiem bez cienia zadęcia, nie przepada za wrzawą wokół siebie, jest w gruncie rzeczy kameralny, a nawet bywa samotnikiem – jak każdy kompozytor pochłonięty swoją robotą. Miał po prostu w swoim czasie wielkiego nosa. I wielkie szczęście: początki jego prawdziwie indywidualnej twórczości przypadły na czas odwilży, czas, kiedy wreszcie można było rozwinąć artystyczne skrzydła i kiedy wiele jeszcze było do odkrycia. Jego utwory z czasów awangardy mają tak intensywną młodzieńczą energię, są tak logicznie skonstruowane i ujmujące zwięzłością, że wciąż wywierają ogromne wrażenie. Na koncercie inauguracyjnym warszawskiego festiwalu najbardziej może atrakcyjnym punktem programu był pierwszy: Polimorfia z 1961 roku, skomponowana w chwilę po pamiętnym Trenie i właściwie równie pamiętna (Tren zaś zagrano właśnie w Krakowie, zestawiając go z IV Symfonią z 1989 r.). Także Capriccio na skrzypce i orkiestrę (1967) przypominało ten okres; I Symfonia (1973) pochodzi z czasu przejściowego, gdy kompozytor jeszcze operował awangardowymi środkami, ale już w bardziej klasycznej formie, natomiast długi I Koncert skrzypcowy (1977) w znakomitym wykonaniu młodej niemieckiej skrzypaczki Viviane Hagner był już świadectwem całkowitego zwrotu w stronę tradycji.
W sumie w programie tego festiwalu przeważają utwory z lat późniejszych. Ja jednak uważam, że Penderecki zostanie zapamiętany właśnie dzięki tym młodzieńczym dziełom, tak śmiało tworzącym coś, czego wcześniej nie było. Przez lata był pierwszy, przecierał szlaki, otwierał drzwi. Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że w historii się trwale zapisze, ale właśnie przede wszystkim tymi dziełami, no i pierwszymi z serii wielkich form: Pasją, Jutrznią, Magnificatem. Pewnie też późniejszymi, choć ja ich osobiście nie poważam, począwszy od Te Deum (1979-80). Osobno rozpatrywałabym opery, z których najbardziej cenię Diabły z Loudun i Króla Ubu (tego ostatniego jako pastisz); z utworami instrumentalnymi jest różnie, ale ogólnie w stosunku do twórczości Pendereckiego od 1980 r. odnoszę wrażenie, że w jakimś sensie zatrzymała się, choć się rozwija, a Siedem bram Jerozolimy czy Pieśni przemijania wręcz chwilami lubię. Natomiast w Credo czy Koncercie fortepianowym uważam, że jednak przekroczył granice dobrego smaku. To już zresztą rzecz gustu, ale jedno jest pewne: tak, Penderecki przed 1980 rokiem wniósł do muzyki bardzo wiele nowego.
Dziś ma do tych czasów stosunek z lekka nostalgiczny, trochę z zazdrością wspomina dawnego siebie, tak pewnego i zdecydowanego, rzucającego na papier śmiało i szybko kolejne obrazoburcze utwory. Teraz pisze powoli, z licznymi wariantami, długo wybiera te właściwe. I, w pełni świadomie, zamyka się w swoim własnym świecie. Z naszego wywiadu w papierowej „Polityce” wypadło zdanie: „Tyle muzyki w życiu słyszałem, że już więcej słuchać nie muszę”. Pisze tak, jak umie i chce teraz. Wypracował sobie tę pozycję właśnie w tych szalonych latach sześćdziesiątych, kiedy to dla świata stał się synonimem nowoczesności i zaczął otrzymywać masę zamówień. Zamawiający zaczęli umawiać się z jednym Pendereckim, dziś współpracują z drugim…
Ale bez wątpienia dla tzw. szerokiej publiczności ten drugi jest łatwiejszy do słuchania.
Oto z wczesnego okresu Anaklasis, Tren, kawałek II Kwartetu smyczkowego i De natura sonoris 2. Z okresu „przejściowego” Przebudzenie Jakuba, kawałeczek Jutrzni, a tu z późniejszych czasów – kawałek Polskiego Requiem (jak kto ma ochotę, jest dużo więcej przykładów na YouTubie), Siedem bram Jerozolimy tutaj, tutaj i tutaj.
Komentarze
‚Autokreacja’ — to słowo zrozumiałe dla czytelnika. A przecież autor w wydaniu gazetowym nie może dołączyć przykładów w youtubie 😉
Też wolę Pendereckiego wcześniejszego, ale z tego co pamiętam z programu, za tydzień głównie usłyszę ‚nowego’.
http://www.saatchi-gallery.co.uk/artists/artpages/sasnal_Airplanes.htm . Podczas słuchania Trenu, miałam ten obraz przed oczami. Zabrzmiał świeżo,energetycznie i …bojowo?
Ciekawe, co by Penderecki na to powiedział… Nie jest tajemnicą, że początkowo utwór nazywał się 8’37” 🙂
Kilka osób, z którymi rozmawiałem (również, o Bosze!, z krytykami muzycznymi) mają głównie za złe Pendereckiemu, że zdradził ideały itp. dyrdymały. Najlepiej chcieliby, żeby bez końca pisał Treny, Wymiary i Anaklasisy. Jakoś o Góreckim tego się nie słyszy (w każdym razie nie tak często).
Mało kto, z kim rozmawiam, dopuszcza potrzebę wewnątrzną kompozytora do zmiany stylu. Może człowiekowi po prostu się znudziło.
OK – Credo zalatuje momentami Schubertem, ale niech ktoś wstanie i powie głośno, że to kiepski kawałek muzyki. (Koncert fortepianowy to inna sprawa 😀 )
Co do autokreacji, to w końcu ten pan co komponuje, ten, no, mąż pani Pendereckiej – w końcu utrzymanie tych wszystkich drzew kosztuje. Nikt nie lubi głodować.
PAK-u, patrzę do programu katowickiego. Z najwcześniejszego okresu będą tylko Psalmy Dawida, ze środkowego Canticum Canticorum Salomonis – i właściwie te tylko dwa utwory z tego zestawu by mnie interesowały 🙂 Z Góreckiego zaś przede wszystkim Małe requiem dla pewnej polki. No i Quasi una fantasia na wielką orkiestrę smyczkową, ale wolę to w wersji II Kwartetu smyczkowego 😉
K.Pendercki to geniusz. Jego muzyka łączy rzeczywistość z magią , piekło z niebem. Jaką trzeba mieć wrażliwość aby tworzyć takie dzieła…A zwycięzców się nie osądza , prawda? pozdrawiam
Gostku! No właśnie to nie on się kreuje. On tylko wiedział, jak się ustawiać. No i za młodu umiał nie tylko się wstrzelić, ale i zarobić (muzyką użytkową; pieniążki ładował w kolekcję starych mebli i potem było co ustawiać w Woli i Lusławicach 😉 ), ale autokreacja – to stanowczo nie on.
Tak, ja mam odwagę powiedzieć, że Credo nie jest dobrą muzyką. Że nie tylko Schubertem zalatuje, że jest też sapomowielaniem się (głównie z Bram, ale w sposób o wiele mniej spójny formalnie), a także ukłonem w stronę preisneropodobnych chał (jak to pierwszy raz usłyszałam, byłam tym po prostu przerażona). No i jak dla mnie się po prostu rozłazi. Takie jest moje zdanie i myślę, że kompozytor nie miałby do mnie o to pretensji 🙂
O Góreckim napiszę za dwa tygodnie, jak to on będzie miał urodziny 😉 Ale też zdradził… 😆
Pani Kierowniczko i JoSe:
Ale na obrazie jest nie 8’37”, a 8 samolotów. Chyba, żeby tę plamkę policzyć za 37 sekund całości.
Pani Kierowniczko:
Co do Katowic, to chyba zdam się na posiadane abonamenty po prostu… Choć szkoda mi poranka z Mosiem. Mhm… jeszcze muszę to przemyśleć.
Gostku:
Myślę, że potrzeby kompozytora nie muszą się nakładać na potrzeby krytyków i części słuchaczy (w tym moje w gruncie rzeczy). Skłaniam się ku rozumieniu, ale obu tych zjawisk, a nie tylko jednego 😉
Mi się Credo podoba. Ja w ogóle lubię formy religijno-chóralno-patetyczne, więc może nie jestem obiektywny. Nie uważam, żeby Mistrz popadał w prajsnerowatości.
Przerażony za to byłem ww. koncertem fortepianowym. Po pierwszych dwóch taktach (Barry Douglas w FN) powiedziałem sobie „o, będzie fajnie”. Rozczarowanie było straszne.
Muzyka użytkowa też żadna ujma – DSCH, Prokofiew et al……
O zapożyczenia też bym się nie czepiał zbytnio. Pan Janek Strumyk też zapożyczał.
Pewnie że gdyby wciąż pisał Anaklasisy, to byłoby ale samopowielanie się, że tak powiem po poznańsku. No i fakt, że jak już zaczął się temacik ze Stabat Mater, prawie żywcem z gregorianki, nie mówiąc o prawosławnych chórach z Jutrzni (które odbijają się jeszcze nawet w Bramach i Credo), wiadomo było, że to pójdzie w bardziej melodyjną stronę. A że w stronę ciężkiej artylerii – też można było się domyślić widząc coraz większe upodobanie jego do wielkich form. Ale że aż tak ciężkiej… tak gdzieś od Raju utraconego to zaczęła być taka gęsta papka złożona z neoromantycznego wsadu. Dlatego z ulgą przyjęłam swego czasu Króla Ubu i po nim parę lżejszych utworów…
A o muzyce użytkowej nikt się tu jak dotąd źle nie wyrażał 🙂
jako odbiorca użytkowej muzyki muszę przyznać że zna się Pani doskonale i podziwiam za wiedzę .
O muzyce użytkowej jako niższej formie życia, „pracy zarobkowej” nie to że źle w ogóle.
On sam ją tak traktował, ale także jako świetne ćwiczenie w kompozycji – dziś napisane, jutro wykonane 🙂
gruszko-. – dzięki za miłe słowa, pozdrawiam 🙂
Pani Kierwoniczko,
a czy gdy pisała Pani, że Credo nie jest dobrą muzyką stała Pani? Bo inaczej się nie liczy… 😉
Nie bardzo rozumiem 😯
PAK, osiem samolotów i Kompozytor (plamka);-))
Gdyby Krzysztof Penderecki swoje 75-lecie obchodził dwa lata temu – otrzymałby w prezencie znacznie lepszy artykuł niż ten w Dzienniku. IPN przeczesałby jego akta i publicyści Rzeczpospolitej napisaliby artykuł „Penderecki w oczach bezpieki”. Brak zobowiązań do współpracy byłby dowodem na jego spryt i przebiegłość.
Muzyka Pendereckiego zawsze robiła na mnie duże wrażenie, prawda, że raczej ta wcześniejsza. Bardzo podoba mi sie II kwartet smyczkowy, jest to muzyka pełna energii, po prostu dodająca życia. Jej przeciwieństwem jest III kwartet smyczkowy Góreckiego (I i II uważam za świetne) – mający cechy wampiryczne i odbierający siły witalne. Z nowszych zaś j dzieł Pendereckiego ogromne wrażenie na mnie zrobiło monumentalne Siedem bram Jerozolimy. Podobała mi się intencja, pomysł i sama muzyka.
Penderecki za PRL grał wszystkim na nosie. Utrzymywał kontakty i z Zachodem, i ze Wschodem (ale ze Wschodem także po linii dysydenckiej!). Najlepszy numer wykonał na swoje pięćdziesięciolecie w 1983 r.: Wrona już się szykowała na obchody i wręcze, zorganizowano uroczysty koncert, a Pender w Nowym Jorku ze Zbigiem Brzezińskim 😆
Mawiano też o nim, że zna właściwy telefon do Moskwy 😉 Nie wiem, czyj by to miał być telefon (może raczej telefon do kogoś w tutejszych władzach), ale kilka jego interwencji było skutecznych – stawał w obronie represjonowanych kolegów i ich wybronił (konkretnie internowaną Małgorzatę Jedynak z TV i wywalanego z PWM prof. Mieczysława Tomaszewskiego).
I chciej tu człowieku oszczędzać na literkach…
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=245#comment-30933
[Drugi paragraf]. Spawa dotyczyła nie tylko treści, ale i formy.
Miło to przeczytać. Nie tylko w muzyce Penderecki otwierał nowe drzwi. Jak widać – zyciorys polskiego kompozytora w jego wykonaniu też jest czymś nowym. Polski kompozytor, zdrowy, przebojowy, umiejący dbać o swoje interesy, niezależny od władz, mający szczęśliwe zycie rodzinne, do tego sympatyczny i miły człowiek. Nie twierdzę, że nie było polskich kompozytorów o takch przymiotach ,ale nie przebiło sie to do publicznej wiadomości.
Komisarzu, to już bądźmy dokładni, nie drugi, lecz trzeci paragraf/akapit 🙂
Mogę wstać, ale i tak musicie mi uwierzyć na słowo 😆
Piotrze M, nie przebija się to, bo z przodu rzeczywiście jest mocny PR w postaci Pani Elżbiety 😉 – a composer trzyma się raczej z tyłu, no, chyba że dyryguje albo przyjmuje wyróżnienia…
Albo też wywiadu udziela 😉
Zwłaszcza wywiadu tak dobrego jak ten w ostatniej Polityce.
Ja się powoli zaczynam do Pendereckiego przekonywać – ale bardzo powoli. Te wczesne kompozycje są super! :cytt:
U mnie te kufy nie działają 🙁
Dzien dobry.
Krzysztofa Pendereckiego uczczono juz w lipcu tego roku w Niemczech w ramach Rheingau Musik Festival w Klasztorze Eberbach (tutaj nagrywano tez sceny do filmu „Name der Rose” (Imie Rozy?) wg. powiesci Umberto Eco).
Nie bylismy…. bilety byly wyprzedane juz miesiace przedtem, a na „wejciowki z pracy” sie nie zalapalem. Rowniez kuzyn, ktory pracuje w Misikverlag Schott w Moguncji nie pomogl 😉 .
„11.07.08, Piątek 20.00 Uhr
Kloster Eberbach, Basilika
75. urodziny Krzysztofa Pendereckiego
Danjulo Ishizaka, Violoncello
Sinfonietta Cracovia Krzysztof Penderecki
Leitung: Krzysztof Penderecki
Program:
„De profundis” z „Seven Gates of Jerusalem” (Sinfonia Nr. 7)
Polnisches Requiem – Ciaccona in memoria Giovanni Paolo II per archi
Concerto per viola ed orchestra
Peter Tschaikowski Souvenir de Florence d-Moll op. 70
Rozmowa/wprowadzenie o 19:00 z Krzysztofem Pendereckim oraz Anną-Kristin Laue”
„Do czytania w POCZEKALNI” 😉
Nastepne terminy, dla zainteresowanych:
12.12.2008 Musikverein Brahms-Saal – Wien – Österreich – 19:30
Wiener Concert-Verein – Krzysztof Penderecki
– Ciaccona in memoria Giovanni Paolo II
– De profundis aus „Seven Gates of Jerusalem”
17.01.2009 Tonhalle, Grosser Saal – Zürich – Schweiz – 19:30
Zürcher Kammerorchester – Krzysztof Penderecki
– Ciaccona in memoria Giovanni Paolo II
– Sinfonietta per archi
– Serenade für Streichorchester
Od środy wszyscy komponuja opery dziecięce;-))
Nie działają – ale wtajemniczeni przecie wiedzą, co to znaczy 😆
Piotr M. 11:30,
przy takiej liście powodów do rozjechania na miazgę, zarzut autokreacji to drobiazg.
Tak, JoSe, mnie się też wydaje, że z tym Mykietynem to Maestro przesadził. W dzisiejszych czasach naprawdę nietrudno o pomysł z retrospekcją. Ale w autoryzacji nie skreślił, więc zostawiłam 🙂
Właśnie dostałam mail o treści, którą przeklejam:
„…z wielką przyjemnością pragniemy Państwa poinformować, iż dnia 17-10-2008 roku do Krakowa trafił pierwszy serwis kawowy „Krzysztof Penderecki” zaprojektowany z okazji Jego 75 urodzin przez żonę słynnego kompozytora Elżbietę Penderecką.
Serwis wykonany został w Fabryce Porcelany AS Ćmielów tradycyjną, ręczną metodą produkcji, składa się z 15 elementów. Przeznaczony jest dla 6 osób.
Czarka, stopka i ucho każdego elementu serwisu odlewane są z osobnych form następnie łączone na mokro, masą porcelanową, co wymaga niezwykłej precyzji i umiejętności.
Cały serwis zdobiony jest ręcznie 24 ct złotem.
Na prawej stronie każdego elementu serwisu widnieje monogram Krzysztofa Pendereckiego wykonany ręcznie przez artystę plastyka Jadwigę Stan. Po drugiej stronie filiżanki umieszczona jest grafika Dworu w Lusławicach zaprojektowana przez artystę plastyka Barbarę Szydłowską, a następnie przeniesiona na wyrób techniką serigraficzna w sepii.
Każdy serwis jest numerowany i posiada certyfikat.
Zgodnie z wieloletnią tradycją Fabryki Porcelany AS Ćmielów wyroby opatrzone numerami od 1 do 12 przeznaczone są wyłącznie dla osób zasłużonych i posiadają ZŁOTY CERTYFIKAT.
Serwis z numerem 1 wykonany został własnoręcznie przez Elżbietę Penderecką podczas wizyty w Ćmielowie dnia 30-09-2008 roku i zostanie oficjalnie wręczony Krzysztofowi Pendereckiemu 23 listopada 2008 roku podczas Festiwalu Krzysztofa Pendereckiego w Teatrze Wielkim w Warszawie”.
😆
A teraz idę na koncerty…
Krzysztof Penderecki GmbH im. Jana Pawła II
Hm, jak mniemam siorbanie kawy z wykorzystaniem serwisu kawowego „Krzysztof Penderecki” jest absolutnie niedopuszczalne 😉
No nie. Mistrza do ust nie wezmę!
Pani Kierowniczka mówi, że na koncerty, a pewnie tak naprawdę poleciała ten serwis kupić… 😀
Bobiku, takie serwisy to tylko po znajomościach… 🙂
Dla zainteresowanych tematem serwisu:
http://www.as.cmielow.com.pl/?action=informacje&idin=27&idm=2&ids=3
Pani Penderecka jest bardzo oddaną żoną. 😆
Ja osobiście wierzę na słowo Pani Dorocie, że Pan Penderecki jest wybitnym twórcą.
Bardzo mnie to, zresztą, cieczy. 🙂
Sorki! Cieszy, oczywiście! Wszystko przez ten serwis.
Wzruszyłam się, jak zobaczyłam Żonę Wybitnego Twórcy Narodowego przy rękodziele na cześć męża.
Intryguje mnie zdjęcie w albumie Tereski:
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/3043446786/sizes/l/in/set-72157609431506308/
Jak zrobiłaś, Tereniu, panoramę?
Wugląda, jakbyś przycięła duży format w jakimś programie graficznym, ale wtedy album raczej nie wyświetla informacji o aparacie, którym zrobiono zdjęcia.
Aparato jest lekkie, chyba bez wymiennej optyki, skąd więc ta panoramka?
Ale mam problem, co? 😀
Są ludzie, którzy wolą własny monogram od logo producenta…
Quake 18:46
„Hm, jak mniemam siorbanie kawy z wykorzystaniem serwisu kawowego „Krzysztof Penderecki” jest absolutnie niedopuszczalne”
Jesteś pewny ? 🙂
– w trakcie słuchania „Pasja wg św. Łukasza” siorbanie jest pożądane,
pomagamy kompozytorowi ukryć niedoskonałości aleatoryzmu niezamierzonego.
– w trakcie słuchania „De natura sonoris” siorbanie wskazane, współuczestniczymy w wykonaniu utworu, akcentujemy i uwypuklamy sonoryzm.
– w trakcie słuchania „VIII Symfoni” tonalne siorbanie dozwolone,
jeżeli nie koliduje z sekstą małą.
Aleatoryzm niezamierzony u Pendereckiego nie występuje 🙂 Sonoryzm – i owszem…
Dwa koncerty za mną. Pierwszy w wykonaniu Shanghai Quartet. Najpierw wzmiankowany II Kwartet smyczkowy, potem Trio smyczkowe napisane podczas komponowania Króla Ubu i wykorzystujące pewne motywy z niego (trochę a la Szostakowicz) i wreszcie prawykonanie – III Kwartet smyczkowy. Kompozytor skończył go trzy dni temu i wtedy dopiero zespół dostał ostatnią stronę, która de facto jest pierwszą 🙂 Podziwiam nie tylko kunszt, ale i nerwy, zwłaszcza że utwór niełatwy. Zaczyna się motywami podobnymi do tych z Tria, ale wpadającymi w jakieś dzikie perpetuum mobile z coraz bardziej zgrzytliwymi dźwiękami jak w dawnych dobrych czasach. To jest przeplecione z fragmentami bardziej romantycznymi, a chwilami pojawiał się temat zupełnie ludowy, co było dużym zaskoczeniem. Po wykonaniu tego piętnastominutowego utworu kompozytor wyszedł na scenę i powiedział, że ten kwartet ma tytuł Kartki z nienapisanego dziennika, a ten huculski motyw grał niegdyś na skrzypcach jego ojciec, urodzony w Rohatyniu niedaleko Kołomyi. Za każdym razem grał ten motyw trochę inaczej. Podobno chciał być muzykiem, ale w końcu został adwokatem, żeby zarobić na rodzinę. Ten kwartet to więc była taka podróż sentymentalna, a mnie skojarzyła się wręcz z wywoływaniem duchów…
Ciekawostka: w tym chińskim kwartecie był jeden Amerykanin – jak się okazuje, syn Roberty Guaspari, o której nakręcono film z Meryl Streep w roli głównej.
Drugi koncert, symfoniczny, też był bardzo ciekawy, także dlatego, że zaczął się i skończył tym samym utworem – Koncertem altówkowym w wersji klarnetowej (świetny Michel Lethiec) i w wersji oryginalnej (fantastyczna Tabea Zimmermann – tu jeszcze dalszy ciąg). W środku półgodzinne Largo na wiolonczelę i orkiestrę (Arto Noras), napisane dla Rostropowicza na koncert w Wiedniu, na którym słynny wiolonczelista żegnał się z czynną karierą, oraz Agnus Dei w transkrypcji na 8 wiolonczel, stworzonej z okazji mszy poświęconej Rostropowiczowi.
Rzeczywiście, utwór poznać trzy dni przed wykonaniem to trzeba mieć nerwy!
Ale, ale — we wczorajszym programie koncertu wyczytałem, że Mendelssohn był na Hebrydach w sierpniu 1829, pierwsze szkice ukończył w grudniu 1830, a prawykonanie miało miejsce w maju 1829! Tu muzycy musieli mieć nie tylko nerwy, ale i dar proroczy 😉
PS.
Szkoda, że nie ma zdjęcia pełnej filiżanki z tego serwisu 🙁
Może któraś jest pełna, ale tylko do połowy i nie widać 😉
Ja mam zdjęcia serwisu. Podrzucę może na swoją picasę 🙂
He he, to oszczędzanie na korekcie w programach koncertowych i nie tylko 😆
A Mozart czy Beethoven robili tak nagminnie – dawali utwory na ostatnią chwilę. Nie mówiąc o Bachu, który tłukł te kantaty z tygodnia na tydzień… Kiedyś to się musiało a vista na pamięć 😉
Hoko, Ty reprezentujesz podejście optymistyczne, ale wiadomo, że dla pesymistów ta filiżanka będzie do połowy pusta. 😉
O, Pani Kierowniczka jest obecna. Dzień dobry. 🙂 Udało się Pani wczoraj dostać chociaż kawałeczek talerzyczka? 😀
Tylko pełnego i nie z tego serwisu 😆
A oto serwis.
Skrzydła jakiesik husarskie czy co… 😆
Auuu, to boli 😕
Ach, to przykro mi, haneczko 🙄
Przeżyję, Pani Kierowniczko. Tylko, na litość, dlaczego!? Toż to paskudztwo, a pani Penderecka taka wytworna. Nie rozumiem.
Hospody, pomyłuj 😯
W tym Cmielowie takie ładne koty robią… Czy nie bolały ich zęby, jak musieli wykonać te potworki? 😯
http://www.thecatgallery.co.uk/acatalog/Ornaments_Cmielow_Porcelain.html
I jeszcze więcej kotków, a nawet pieski i pingwiny
http://www.countychinashop.co.uk/cshop/home.php?printable=Y&cat=407
Zwierzaczki są słodkie, ale to wzornictwo z lat 50-60! Z czasów stolików-nerek, kiedy to na ładną dziewczynę mówiło się szałowy kociak 😉 Dziś to są tzw. kultowe figurki! Przez jakiś czas nimi gardzono, potem pojawiły się w komisach, wreszcie stały się rarytasem, aż Ćmielów wykorzystał powrót koniunktury, wrócił do produkcji dawnych wzorów i sprzedaje je, jak widać, za ciężki piniądz…
Mijam taką wystawę na Senatorskiej idąc do Teatru Wielkiego 🙂
A co do Pani Elżbiety, to przejęła ona trochę dawną męską funkcję wojownika, który znosi trofea pod stopy małżonkowi 🙂 Wojownikiem jest w ogóle z natury, czego potwierdzeniem jest nie tylko walka o pieniądze na imprezy, co często się jej wypomina i co jest faktem, ale i jej walka o życie chorych przyjaciół – wczoraj opowiadano mi o aktualnym przypadku naszej wspólnej znajomej, pamiętam też heroiczne starania o jeszcze przynajmniej kilka miesięcy życia kompozytora Marka Stachowskiego. Wydobywała spod ziemi, a raczej z zagranicy, lekarstwa, perorowała z lekarzami… Taka jest i dlatego mam jednak do niej pewną słabość.
A teraz idę na kolejny koncert, w południe na Zamku Królewskim 🙂
Teraz to już bolą mnie mleczne i przyszła sztuczna szczęka 🙁
Haneczko,
pisząc potworki miałam na myśli pendereckie filiżanki 😉 Kotki (niektóre) mi się podobają. Mam w domu ćmielowski serwis do kawy z wczesnych lat 60. Zrobię mu zdjęcie i pokażę.
passpartout, mam awersję do durnostojek. Zęby moje, cudzych nie tykam 😉
Haneczko,
mam taki sam stosunek do durnostojek i bibelotów, chodziło mi o wzornictwo 😉
A tu mój serwis. Nigdy nie używam, ale mam sentyment, bo towarzyszył mojemu dzieciństwu. Obejrzałam dokładniej – to Chodzież 🙁 Ale styl typowy.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci#5271432648299730034
ten obrazek i następny.
Nie ma nic trudniejszego niż prostota. Forma, proporcje, to jest kosmos. Jestem świeżo po chińszczyźnie na żywe oczy 😉
Bliska mi starsza osoba przywiozła sobie z ‚pobytu na placówce’ serwis nabyty w Wenecji.
Wymyślne barokowe kształty, dużo złota i kolorowe widoczki (każdy inny).
Serwis stoi centralnie w specjalnej przeszklonej szafce w pokoju jadalnym i nigdy nie jest używany.
Długo myślałam, że jest to wyraz szczególnego gustu drogiej osoby, dopóki sama nie pojechałam do Wenecji. 😆
Refleksję mam taką:
łatwiej kultywować historię niż tworzyć wspólcześnie akceptowane formy.
Chociaż za Haneczką muszę powiedzieć, że też jestem wstrząśnięta tym okolicznościowym serwisem. 🙁
I mną też ten serwis ze skrzydelkami wstrząsnąl niezle. 😯
Powiedzcie, że to nie jest serwis do kawy, bo mi kawa na zawsze obrzydnie…! Pliiiiizzzz
foma, spokojnie. To nie jest serwis do TWOJEJ kawy. Lepiej ci?
Lepiej. Dzięki…
Czasem cięcie po skrzydłach jest jednak słusznym pomysłem…
Wybaczcie, ze nie dolacze sie do dyskusji na temat Mistrza, ale na widok serwisu odjelo mi mowe…
Maestro, nie nabede, nawet za doplata!
Mt7demeczko, wszystkie zdjecia przepuszczone sa bardziej lub mniej przez photoshop. Panorama rzeczywiscie okrojona, ale ze zdjecia panoramicznego. Chyba 16×9, tak mi sie wydaje. Mam taka opcje w mojej panasonicowej Leice
Biegne na mrozny Paryz. Zycze goracych wrazen z Pendera.
😉
To w Paryżewie też mróz 😯
Tego serwisu się tak łatwo nie nabędzie 😆 Ciekawam, kto zostanie zaszczycony numerami 1-12 😉
A serwis passpartout typowy dla tych czasów, ma swój wdzięk. Ja tam bym w nim piła czasem małą czarną, jak się wówczas mawiało 😉
Kiedy ja nie lubię kawy 🙁 😯
fomecku, dobra, dobra, u was w Katowicach jeszcze lepsze cuda produkują!
Oto Kilar!
A to Fryc.
Jest też więcej:
http://www.porcelanaslaska.pl/
😆
passpartout – no, to już insza inszość 🙂
Ale u Kilara te skrzydła to przynajmniej jakieś pendant do fryzury 😆
Aaaaa, to już wiadomo co to za skrzydła, to Muza łopoce! 😀
Łopoce Muza twórcom muzy,
nadęci przez to jak arbuzy…
Mnie ganz egal to bicie piany,
lecz żal, niestety, porcelany. 🙁
Kto mi dał skrzydła?
Żona mi dała…
Kawa mi zbrzydła
I spowszechniała…
A moniuszko jaki wrafinowany! 🙂
Ciekawe że Chopin, Wieniawski, Moniuszko, Szymanowski i Paderewski bez skrzydeł, a Kilarowi i Pendereckiemu łopocą. 😀
Mieliby azaliż twórcy porcelany coś szczególnego na myśli?
Biję się w klatę! Moniuszek z małej litery! Zgroza! 🙁
He he…
A ja właśnie nalałam sobie herbaciny do kubka z buzią młodego Frycka. Jestem też w posiadaniu filiżanki z Mazurkiem B-dur oraz kubka ze Starym Wiarusem Moniuszki 😆
Czasem lepiej nie wiedzieć 🙁 Biedny, fomecek.
Pani Kierowniczko, darowanemu koniowi …… 🙂
Bobiku, moim zdaniem – Móza.
Ja to nawet lubię na zasadzie śmiesznostki 😉
Zrobię kiedy zdjęcia i wrzucę. Ale teraz to już sobie znowu idę…
I poszła, jakby ją skrzydła niosły…
😆
otwieram W ysokie Obcasy a tu S tryjenska produkująca talerze z goralami dla Cmielowa. Tanczacymi góralami, ale bez skrzydeł.
Passpartout,
w filiżance bardzo chętnie piję herbatę i bardzo mi smakuje. 🙂
Hortensjo,
ja preferuję herbatę w szklance z uszkiem, bo lubię widzieć jej kolor, a i pojemność musi być duża, żeby za szybko nie wystygła 😎 I jeszcze cytrynę wkrawam albo rumu dodaję, albo jedno i drugie…
W tych zabytkowych filiżaneczkach podałam jednak niedawno kawę mojej przyjaciółce z kantonu Vaud. Do espresso pasowały jak znalazł, bo to takie większe naparstki. To była faktycznie mała czarna 😉
Passpartout,
Oczywiście, że w tych malych filiżaneczkach najbardziej smakuje kawa. Do herbaty używam nieco większych, a ponieważ dosyć szybko wypijam herbatę, więc nie ma obawy,że mi wystygnie. 😉
Pytanie na wieczór: co dziś po koncercie popija Kierownictwo?
To się okaże. 🙂
Mam nadzieję, że coś dobrego i nie w specjalnym serwisie.
Dawno kota nie głaskałam!
Lecę!
Za kogo mnie tu mają…
Nawet gdyby dziś było sto bankietów, nie poszłabym nigdzie. Nawet po wieczornym koncercie nie czekałam, aż rozkręcą się brawa, tylko natychmiast popędziłam do szatni. Do domu! Do domciu! Mam dziś dzień kryzysu! Ile można słuchać tych samych motywów, tego samego smętnego nastroju? Osobno jeden z tych utworów od czasu do czasu – może być, ale osiem dziennie???!!! Można dostać depresji!!! Dlaczego nie ułożono całego programu tak jak koncertu inauguracyjnego – trochę tego najwcześniejszego Pendera, trochę środkowego, ale SPRZED Raju utraconego, a trochę późnego?
Wykonania świetne. Muzycy znakomici. Dobre i to…
Jutro w radiowej Jedynce blok o Pendereckim:
http://www.polskieradio.pl/ramowka/audycja.asp?a=100386
Być może pójdzie moje kłapanie dziobem, pani mnie w piątek nagrała. Ciekawam, ale specjalnie śledzić nie będę 😉 A w Dwójce transmisja wieczornych Siedmiu bram Jerozolimy, ale przez radio niedostępne będą te cuda-wianki, które się tam szykuje: scenografia Kudlicki, projekcje Tomka Bagińskiego, tego od Katedry, jakieś wygibasy… Ja strajkuję. Będzie na DVD, to może kiedyś obejrzę. Idę całkiem gdzie indziej i pewnie o tym opowiem.
No to nie pozostaje nic innego jak poczekać na relację Kierownictwa z tego gdzie indziej 😎 🙂
Ech… właściwie to miałabym jeszcze do opowiedzenia o czymś, co widziałam (i słyszałam) po południu, ale to temat bardzo poważny…
Poważny to rzeczywiście lepiej nie o tej porze. 😉
No… ale ciągle mnie jeszcze ściska za gardło. Może i dlatego wieczornego koncertu mi się gorzej słuchało.
Dobra, to odłożę na kiedy indziej.
Pani Kierowniczko, ale z drugiej strony, jak Pani rzeczywiście ma teraz potrzebę opowiedzenia… Ja jeszcze nie śpię i jestem w stanie od zaraz spoważnieć.
Ja też chętnie posłucham. Czasem trudno odkładać.
E, może nie. To temat zupełnie niemuzyczny…
Ja też. Może dobrze jest podzielić się z życzliwymi ludźmi.
Bardzo proszę, Pani Doroto.
Jakby tu zawsze wyłącznie muzycznie było, to ja bym w ogóle nie mógł nic szczeknąć, bo na muzyce, jak Pani Kierowniczce wiadomo, ni cholery się nie znam.
Hmmm… no dobrze. Ale nie zrobię wpisu. Powiem tylko, że byłam w Fundacji Batorego na dyskusji pt. Sztuka jako rozmowa o przeszłości. Konkretnie mowa była o tym, czy w sytuacji, gdy na trudne tematy z naszej historii trudno się rozmawia, brak języka, odwagi czy chęci, albo też jest skłonność do manipulacji – czy więc sztuka może taki język znaleźć. Nie będę streszczać dyskusji (mówili m.in. Agnieszka Holland, Krzysztof Warlikowski, Aleksander Smolar), dam tylko parę linków a propos tego, co było później. A puszczono parę filmów; ja musiałam wyjść po pierwszym, bo pędziłam na koncert, zwłaszcza że jeden z planowanych filmów Artura Żmijewskiego (to ten od śpiewu głuchych, pisałam tu o nim kiedyś) już widziałam. Ale polecono mi, żebym zobaczyła krótki, dziesięciominutowy film, o którym już zresztą słyszałam i czytałam.
To jego fragment:
http://www.youtube.com/watch?v=3-53eGNNZSA
Tu jeszcze kawałek tego tekstu:
http://www.krytykapolityczna.pl/Zaproszenia/Mary-Koszmary-w-FGF-film-z-udzialem-Sierakowskiego/menu-id-50.html
A tu artykuł o filmie:
http://teksty.bunkier.art.pl/?id=52
Ciągle o tym myślę. Dlaczego tak, a nie inaczej. Dlaczego Sierakowski w czerwonym krawacie na pustym stadionie z grupką harcerzy, co ujmuje rzecz podwójnie w nawias. Dlaczego patos.
Niedawno byłam na filmie Po-Lin Jolanty Dylewskiej. Składa się on m.in. ze zmontowanych amatorskich filmów dokumentujących przedwojenne życie sztetli – kręcili je bogaci krewni z Ameryki odwiedzający swoje rodziny. Odtworzono pieczołowicie warstwę dźwiękową i podłożono komentarz pochodzący z tzw. ksiąg pamięci, które o swych rodzinnych miasteczkach pisali po wojnie ocaleńcy żydowscy. Czyta to Piotr Fronczewski w sposób, jak dla mnie, nieznośnie emfatyczny. Potem przeczytałam wywiad z Dylewską, w którym ona podkreśla, że chciała tego patosu.
Co to znaczy? Bo coś znaczy.
Wiele rzeczy jeszcze mnie zastanawia.
Tekst filmu Mary Koszmary, który napisali Sławek Sierakowski z Kingą Dunin, zabrzmiał dla mnie jak słowa, na które mogliby oczekiwać ci, co wyjechali, i to mnie tak chwyciło za gardło. Przez chwilę pomyślałam: szacun za taki tekst. Potem: ale przecież to nie jest serio, skoro jest wzięte w nawias. Jak to rozumieć? Do końca nie wiem. Poza tym coś z tego jest autorstwa artystki izraelskiej. Czyja to projekcja? Żydowskich marzeń, polskiego poczucia winy? Dużo pytań, mało odpowiedzi.
Temat jest niesłychanie bolesny i ciągle trudny.
Ja już widziałam wcześniej ten film ze Stadionu. Budzi on we mnie mieszane uczucia, głównie dlatego, że tekst wypowiada polityk.
Patos. Nie wiem.
Książki Pani Krall dlatego są wstrząsające, że pisane są takim zwykłym językiem, jakby dotyczyły banalnych spraw.
Patos może być czasami potrzebny, chociaż też go nie znoszę.
Myślę, że sztuka mogłaby przemówić do ludzi, ale musi użyć form możliwych do przyjęcia przez zwykłych ludzi.
To są wszystko trudne pytania, sama się z nimi borykam, nie wiem, co można i jak zrobić.
Czytałam recenzję z filmu Pani Dylewskiej bardzo pochlebną, a Pani mówi, że tu też patos.
Może faktycznie są ludzie, którzy na ten patos czekają.
Ja osobiście opłakuję, płaczę nawet teraz. Tak mam. Często jest mi głupio z tego powodu, bo skutek może być odwrotny, mogę kogoś urazić, kto nie chce ciągle opłakiwać i wracać do przeszłości.
Może kiedyś przestanę.
Życzę Pani dobrej nocy, Pani Doroto kochana, nie jest Pani sama i myślę nie tylko o sobie.
Ja może jestem nadwrażliwa w kwestii patosu. Książki Krall, pisane niby zwykłym językiem, ale o przewidywalnej do bólu frazie, o znanym na wylot arsenale odniesień, też odbieram jako patetyczne i odpychają mnie tym. Dla mnie nawet cień patosu bywa nieznośny.
Film Dylewskiej jest przede wszystkim za długi, rozłazi się, kończy kilka razy. Intencje nader szlachetne, ale potrzeba byłoby trochę montażu, trochę dbałości o formę. Dobra forma mocniej działa. Te filmy i teksty są ogromnie wzruszające niezależnie od wszystkiego. Gdyby to skrócić, skoncentrować się na kilku opowieściach i odczytać te księgi pamięci zwyczajnym lektorskim głosem – dla mnie to byłaby całkiem inna historia i myślę, że lepiej by się to odbierało, łatwiej docierało. Choć i tak robi wrażenie.
Serdecznie pozdrawiam, EmTeSiódemecko, i dobranoc 🙂
Dobranoc. 🙂
Ja to muszę najpierw trochę przetrawić. I trudno mi myśleć o całym filmie (i całym temacie) na podstawie tego jednego fragmentu. Ale co mi się kołatało podczas czytania artykułu – jeżeli cały pomysł był artystki izraelskiej, to czy jej skojarzenia, tropy były takie same, jak autora artykułu? Nie znam jej wieku, przeżyć, nie wiem, na ile różne rzeczy w filmie były świadome i zamierzone, a na ile „tak wyszły”. Biografia autora czasem jest kluczem do interpretacji – nie jedynym, ale istotnym.
Myśl też tak z pierwszej piłki, więc niekoniecznie dalej się będę przy niej upierał. Patos, groteska… Czy nie ma za tym takiej idei, że słowa pojednania, które czasem padają, są w gruncie rzeczy pustym rytuałem, oficjałką, póki nie idą za tym praktyczne następstwa, póki Polska pozostaje w gruncie rzeczy monoetniczna? Że to zabawa dla pięknoduchów i harcerzy, których reszta, zajęta swoją codzienną krzątaniną, albo po niej odpoczywająca, ma w gruncie rzeczy gdzieś? Tzn. myśl autorów tekstu byłaby mniej więcej taka: to są słowa ważne, wręcz konieczne, żeby na dobre rozprawić się z koszmarem, one powinny paść, ale tak naprawdę jeszcze nie padły, chociaż na stadionie są wygłaszane. One należą do inscenizacji, w filmie jak i w życiu, do sfery pragnień jakiejś tam garstki zapaleńców, ale ludzie (Luuuuudzie!) nie widzą potrzeby dołączenia swoich głosów. Sierakowskiemu odpowiada tylko echo.
Ale jeszcze raz mówię, że to jest ledwie zalążek interpretacji na podstawie pierwszego i niekompletnego wrażenia. A w ogóle na ten temat można by i trzeba wiele więcej, ale nie chcę go tak bez zastanowienia zbyć, więc resztę odłożę.
Czytałem dwie recenzje filmu Dylewskiej, obie bardzo pochlebne. Może dlatego tak pochlebne, że nikt nie odważyłby sie na krytykę wobec tak szlachetnego celu jaki miala rezyserka. Ja też nie cierpię patosu, w filmie Dylewskiej tekst czyta Fronczewski. Świetny aktor – ale zupełnie nie na miejscu. Przede wszystkim dlatego, że aktor, tu rzeczywiście powinien być lektor; jednak dlatego też, że codziennie słyszymy do parę razy w reklamie banku („Panie Piotrze, opłaca się!”) i to od bardzo dawna. Trudno, jak się tak długo zarabia na reklamie banku – nie można porywać się na patos. Ale sam film, niezależnie od usterek, bardzo mnie interesuje i na pewno go obejrzę.
No. To tak jak ja – pisałam też, że muszę się nad tym jeszcze zastanowić.
W każdym razie jest to rzeczywiście wielopoziomowe. I nie mogę się pozbyć uczucia, że ta gorzka ironia, którą się wyczuwa, jest właśnie stąd, że na taki tekst może odpowiedzieć tylko echo. Że rzecz pozostanie na poziomie inscenizacji artystki izraelskiej z pomocą pary polskich lewicowców…
Poprzednie moje było oczywiście do Bobika 🙂
No właśnie, Piotrze M, mnie też się wydaje, że Fronczewski odkąd gra w reklamach, to coś z nim się niedobrego stało jako z aktorem… 🙁
No dobrze, moje miłe sówki. Idę spać i pewnie mi się przyśnią mary-koszmary 😉
Czego Wam nie życzę!
Jeszcze tylko link na rozmowę z artystką sprzed dwóch lat, czyli sprzed tego filmu:
http://www.obieg.pl/roz05/mz_bartana.php
Pod spodem jest jej notka biograficzna. Rocznik 1970.
Pani Kierowniczko, gdybym zaczął zapewniać, że jest inaczej, że nie tylko echo odpowie, to sam bym w to nie wierzył. Owszem, odpowie kilka osób, których głos też jest jak to echo. Ale skądinąd wiemy przecież, jak smacznie wielu luuudzi śpi pod pierzynami i żadne koszmary ich nie dręczą. Więcej, oni jak wstaną, to patrzą pod tę pierzynę, czy przypadkiem nie schował się tam jakiś Żyd, którego trzeba szybko pokazać palcem.
Na razie do Europy idziemy rzeczywiście przez jarmark – z wizją wzbogacenia się, może też lepszej organizacji. Ale za europejskim bogaceniem się stoi jednak pewna tradycja myślowa, od której Prawdziwi Polacy zdecydowanie się odcinają, bo przecież to oni mają świecić tej głupiej Europie przykładem. No i zamiast myślenia żonglują dżinami wypuszczanymi z i wpuszczanymi na chwilę do butelek (jak akurat tak jest wygodniej).
Ja wiem, ja wiem, gorycz przeze mnie przemawia, są i inni Polacy. Tylko że tamci są okropnie głośni…
Może mi się nie przyśnią. Oby.
Dobranoc. 🙂
Filmu nie widzialem, ale chcialbym go zobaczyc. Mnie interesuja te wzajemne relacje polsko-zydowskie, chocby ze wzgledu na to, ze w Ameryce etos (nie wiem jakiego uzyc slowa, moze jest ono niewlasciwe) Holocaustu jest na porzadku dziennym. Poza tym przebywam na codzien w srodowisku ludzi, ktorzy sa Zydami z urodzenia i przekonania. Dodalbym, ze jestem Polakiem, ale pochodze z miasta, ktore bylo zydowskie przed wojna i slady tego sa wszedzie, nawet po 70 latach. Moi rodzice opowiadali mi wiele o tych stosunkach w miescie, moze obojetnie, bez wrogosci, ale rowniez bez fascynacji. Tam nie bylo jakichs konfliktow etnicznych lub religijnych; byly dwie spolecznosci, ktore z powodow religijno-etnicznych zyly osobno. Byly zadraznienia, ale bardziej personalne niz grupowe. Moi rodzice byli socjalistami, uczeszczali do jakichs klubow, ktore organizowalo PPS i tam tez spotykali swoich rowniesnikow zydowskich, tych ktorzy wybrali niereligijna droge zycia. I chyba tyle. Nie rozumiem tej erupcji wrogosci po obu stronach, tych rewelacji o pogromach, antysemityzmie. Chyba jest to wersja, ktora chce sie nam sprzedac o II RP targanej konfliktami etnicznymi, ktorych apogeum byl Holocaust i Marzec ’68. Pamietam rowniez, ze moi rodzice oceniali Marzec jako brudne zagrywki partyjne, cos w rodzaju kontynuacji stalinizmu w duchu i praktyce. A jak to widza w Ameryce? Pragne powtorzyc, ze przecietny Zyd amerykanski chce widziec przyslowiowego Polaka jako genetycznego antysemite, chociaz niewiele wie o zyciu codziennym w Polsce przedwojennej i powojennej. Nie wie nawet o tym, ze byli Polacy, ktorzy pomagali Zydom w czasie wojny, ze najwiecej drzewek w Yad Vashem jest poswiecona Polakom. Prawda dla niego jest pomalowana w konwencji czarno-bialej, z przewaga czerni, oczywiscie. I ta druga strona ferujaca wizerunek Polaka jest rownie glosna jak krajowi antysemici. Moze ja rowniez jestem dla nich tylko rodzajem patologicznego antysemity? Z drugiej strony nie wiem, co mogloby byc tym odkupieniem, zmieniajacym nasz wizerunek w tej spolecznosci? Bobik, moze Ty postarasz sie odpowiedziec na to pytanie?
Dobranoc, a moze juz dzien dobry.
Dzień dobry.
To ja już teraz rozumiem niektóre teksty PA2155, które mnie troszeczkę wcześniej dziwiły.
Zapewniam, że prawda o przedwojennych i wojennych stosunkach polsko-żydowskich bywała o wiele bardziej złożona niż ta, z którą Pan się zetknął poprzez przekaz Pana rodziców. Bywało spokojniej, bywało i strasznie, np. Jedwabne miało swoje przedwojenne podłoże – łomżyńskie było bardzo endeckie i już przed samą wojną organizowano tam akcje antyżydowskie, co pokazała też Agnieszka Arnold w swoim filmie (z doniesieniami prasowymi włącznie).
W Po-Lin są nie tylko przedwojenne filmy, ale i wypowiedzi dzisiejszych starszych ludzi, którzy opowiadają o wyrwie po Żydach. Film zaczyna się od znamiennych słów pewnej staruszki, która mówi, że zniknięcie Żydów stanowiło problem, bo kto będzie w ich miasteczku piekł bułeczki, gdzie będzie taki krawiec (coś w tym rodzaju, nie pamiętam dokładnie, czy o takie zawody chodziło). I ta dziura w wielu miejscach jest do dziś, choć stosunki polsko-żydowskie bywały naprawdę – zapewniam – dalekie od idylli.
W Żydach było całkiem niemało zawiedzionej miłości – czego wówczas w Polakach raczej nie było, może w pewnych grupach nostalgia pojawia się dziś, ale jest to raczej nostalgia za egzotyką, np. za śpiewami (Penderecki, który jest tematem głównego wpisu, mówi, że jeszcze dziś ma w uszach śpiewy synagogalne, bo w przedwojennej Dębicy był jeden kościół i pięć synagog!).
Na ten temat może napiszę potem więcej po południu, bo zaspałam i muszę zbierać się do wyjścia 🙂
To dzisiaj chyba jakiś śpiący dzień, bo ja też jakoś dziwnie późno wstałem 🙂
Ziiima… brrr… :trzęsąca się kufa:
A Bobik pewnie jeszcze śpi jak suseł, a powinien się znów do Pana Kudłacza udać 😉
Pani Doroto:
Wiem, ze ten przekaz o stosunkach polsko-zydowskich w oczach moich rodzicow jest niekompletny. Ale rowniez niekompletne i tendencyjne sa przekazy pisane, zwlaszcza historie II RP, niektore pisane w czasach PRLu, ale wciaz pokutujace w swiadomosci Polakow. Wystarczy sprawdzic oferte „Merlina”. Brakuje nam w miare obiektywnego opisu rzeczywistosci tamtych czasow, bez opisow idylli (od strony polskiej) lub tragedii (od strony zydowskiej).
A te wyrwe po spolecznosci zydowskiej, ktora nieistnieje widac rowniez w Czestochowie. Moja mama, gdy bylem dzieckiem pokazywala mi czasami miejsca w miescie, gdzie byla dawna synagoga, gdzie targ. Zreszta zydowskima nie byla tylko Czestochowa, ale jej okolice, chocby Zarki, Koniecpol. Dawne czasy.
No właśnie. Jak wypośrodkować między idyllą a tragedią? Zwłaszcza że idylla była prawdą nader rzadko, a tragedia prawdą nader często…
Ta zawiedziona miłość, o której wspomniałam wyżej, jest może pewnym tropem do zachowań Pana znajomych Żydów. Zraniona miłość nierzadko przeradza się w nienawiść, którą tym ludziom musieli wpoić rodzice przybyli z Polski…
Mnie pierwsze, co schwyciło natychmiast za gardło w Marach-Koszmarach, to okrzyk „Żydzi! Rodacy!” Który Polak użyłby takiej zbitki? Nawet ci najszlachetniejsi mówiliby o współmieszkańcach. Rodakami Żydzi nie byli dla Polaków nigdy.
Byłam ostatnio na odczycie prof. Szymona Rudnickiego (mojego wspaniałego znajomego zresztą) o udziale Żydów w polskich powstaniach narodowych. Wstrząsające dla mnie było, że im się to w wielu wypadkach uniemożliwiało (stawiając im np. bariery finansowe – sic!), choć chcieli walczyć za wolną Polskę! Od zawsze traktowało się ich jako obcych, zakładało się z góry nielojalność. Nie mówiąc o tym, że byli w dole hierarchii społecznej, nawet kiedy dochodzili do majątku, uważani byli za kastę niższą.
Ciekawa byłabym swoją drogą, PA2155, co by powiedzieli Pana żydowscy koledzy, gdyby Pan ich pozdrowił serdecznie ode mnie? 🙂
Fuj! Sypie, wieje… i ja mam na to wyjść? 😯 🙁
Wlasnie, obiektywnosc…
To chyba nie istnieje. To wyposrodkowanie jest chyba niemozliwe. Natknelam sie na francuskie raporty z wojny 1920 r., gdzie czarno na bialym opisywano, kto we Lwowie wskazywal domy polskich oficerow. I statystyki dezercji z Armii Andersa…
Wydaje mi sie, ze kazde generalizowanie mija sie z celem. To sprawa indywidualna kazdego czlowieka. Jest taka miniaturowa ksiazeczka Assouline’a pt. Klientka, ktora calkiem zgrabnie porusza ten problem.
Sypie, wieje, a ja jutro ruszam samochodem do Lojczyzny!!!
Trzymajcie kciuki!
W Gdańsku nie tylko sypie, dopiero co skończyła sie burza; to znaczy w trakcie sypania pioruny waliły raz po raz.
Wracając do tematu. Niedawno w Polityce był wstrząsający artykuł Stanisława Podemskiego o stosunku Polaków do Żydów w trakcie wydarzeń dziejowych. Ostatnio zaś czytam, że w małym miasteczku odbyła się z wielką pompą uroczystość odsłonięcia tablicy ku czci pomordowanych obywateli w czasie wojny. Owo miasteczko przed wojną było, co najmniej w połowie, zamiaszkałe przez ludność żydowską, która w czasie wojny wyginęła całkowicie. Na tablicy były jedynie polskie nazwiska. Burmistrz, przyparty do muru, wybąkał w końcu, że na tablicy nie ma tyle miejsca aby wypisać te nazwiska. Z kolei w Sandomierzu …ech, to bardzo przykre i będę już dziś ciągnąć tematu, choć do niego trzeba wracać kiedy tylko się da.
Tereniu, bo nie chodzi o to, żeby zważyć i zmierzyć winy, ale żeby pochylić się serdecznie nad straszną tragedią, zapłakać wspólnie nad wymordowanymi tu, na tej ziemi, gdzie żyjemy.
Przykłady na każdą tezę zawsze się znajdą, bo ludzie to nie anioły i w każdej społeczności znajdują się świnie, zdrajcy, bohaterowie i święci oraz całe rzesze pośrednich, mogących być tym lub tamtym.
A cała teraźniejszość wymaga przełamywania stereotypów, uprzedzeń i jałowych żalów dla normalnej – daj Boże -przyszłości.
dzien dobry!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
trudny bardzo trudny temat
niestety polacy widza siebie chetnie jako ofiary
nigdy jako sprawca
Dzień dobry. 🙂 U nas pogoda też przebrzydła. Do Pana Kudłacza już się udałem, ale on najwyraźniej sam przejął inicjatywę, jeszcze zanim formularz z zamówieniem do niego doszedł. 🙂 Idę się dobudzać.
Wróciłam i skoro Pan Kudłacz zadziałał, idę odwiedzić Bobiczka 🙂
Wlasnie obudzilem sie po raz drugi. 🙂
Pani Doroto, oczywiscie pozdrowie moich znajomych i kolegow. od Pani, ale ich korzenie sa, jak pamietam, albo litewsko-rosyjskie, albo zachodnioeuropejskie (Francja). Jest rowniez rumunski lekarz , ktory wyemigrowal do Izraela, a stamtad przez Danie do USA. Troche pokomplikowane. 🙂
U nas 5 stopni mrozu, w nocy bylo prawie 10. Ide napic sie kawy.
To smacznego 🙂
Tak, skomplikowane są te wszystkie ścieżki. Odkomplikować się nie da, ale można czasem się uśmiechnąć 🙂
To kończę z tymi tematami i wracam do weselszych. Filiżankę z mazurkiem Chopina mam właśnie taką:
http://www.chopin-nationaledition.com/pamiatki.php
Do tego chyba tylko mazurkiem zagryzać…
A oto mój kubek z Fryckiem!
http://sklep.nifc.pl/?produkt=3_4
A ten sobie wzięłam do firmy:
http://sklep.nifc.pl/?produkt=3_3
A to na usmiech – wlasnie wrocilam z przepieknego slubu w synagodze przy rue des Tournelles. Byly i organy, i orkiestra (swietna trabka!), i chor, i 2 kantorow, i wszystko inne, lacznie z hallali, bo to sefaradyjska rodzina. Panna mloda mi wypiekniala, a ze transmitowali na ekranie, to i widzialam jej szczere lzy wzruszenia cieknace, cieknace, cieknace…
A Dorotko, czy masz do kompletu Chopina z aparatem sluchowym???
Kiedys takie w Dusznikach sprzedawali. Jak znajde model, podesle. Cudo prawdziwe.
Nieeeee!!! 😆
A o co tu chodzi? Że Chopin ogłusza? 😯
No to nie wytrzymałam i zrobiłam zdjęcie fragmentu mojej muzycznej zastawy 😉
Od lewej: kubek Wratislavii, kubek Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach i komplet z Moniuszką. Ta filiżanka z fikuśną podstawką jest dostana od Orlenu 😉
Mam jeszcze kilka dość paskudnych filiżanek z Wratislavii (oddam chętnemu 😆 ) i jedną filiżankę z Festiwalu Beethovenowskiego. Miałam też beethovenowski kubek, ale już stłukłam 🙂
A ta fikuśna podstawka to po to, żeby zagrycha była pod ręką? 😀
No, na to wychodzi 😀
Hmm! Nie wiem co powiedzieć!
Ostatnio w aptece dali mi jakiś kubek i nie wiem, czemu go wzięłam.
Kubek z Chopinem i z aparatem sluchowym jest typowo dusznickim wymyslem do picia wody i myslenia o Libuszy.
Wyglada (ten moj, z roku 1993) dosc groteskowo, bo nie dosc, ze sie blyszczy niczym mika, to jeszcze ma dziobek dlugasny do pociagania kropla po kropli. Rzecz w tym, ze dziobek przypomina trabke, a przytwierdzony jest do ucha Miszcza (zeby sie nie potlukl od razu) taka jakas niezydentyfikowana poprzeczka. Wyglada na to, ze Miszczu trzyma na ramieniu trabke dla nie-do-slyszacych mocno.
Taka wizja artystyczna. Artysta chcial dobrze, a wyszlo jak zwykle…
Jak bede w Czwie, cykne. Istne cudo rzemiosla. Dlatego zreszta nabylam.
A może Miszczu trzyma na ramieniu trąbkę Eustachiusza? 😉
To chyba raczej Eustachiusz go podtrzymuje.
I w jednym, i w drugim przypadku rezultatem jest wieczna cisza.
To znaczy co? Jak człowiek napije się z tego kubka, będzie głuchy? 😆
A moze po prostu gluchota przejdzie. Oby narodowa.
Ano…
Znów się zbieram do wyjścia. Nie ma lekko 🙂
A ja do wyjazdu. Nie ma lekko, faktycznie.
Serdecznosci ogolne i szczegolne
Pani Kierowniczka te wyjścia ma ostatnio coraz dłuższe. Jak tak dalej pójdzie będą dłuższe nawet od Teresy podróży. 😯
Jezdem, jezdem… 😀
To trzeba głośniej krzyczeć, żebym usłyszał od razu, a nie dopiero za pół godziny! 😀
Witaj Doroto.Za wywiad a Panem Pendereckim w „Polityce” dziękowałam na blogu fomy, choć powinnam tutaj.
Garść wspomnieńa z końca lat 70- tych,( bo jak się domyślam, wtedy byłaś małą dziewczynką).Państwo Pendereccy wynajmowali dużą willę w Jastrzębiej Górze i tam na Krzysztofa zjawiał się zaprzyjaźniony świat muzyczny.Przypadek zrządził,że pan ożeniony z moją kuzynką,a Twoją imienniczką grywał czasem pod batutą Pendereckiego w Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach.
(Uważam,że to była wspaniała orkiestra)
Byłam wtedy w Jastrz .Górze na plenerze, jak co roku i to miłe spotkanie nastąpiło na plaży w okolicach Dębek.
Dzieci pp.Pendereckich były jeszcze małe,opiekowała się nimi młoda niania, pamiętam,że na imię Jej było Zosia, i wzbudzała niekłamaną sensacje na plaży obfitym… biustem. 😉
Mieszkałam obok i mogałam czasem podsłuchać, jak Maestro komponuje.Ciekawe doświadczenie.
Jakiś czas potem ZPAP zorganizowal nam wycieczke po zamkach Polski Poludniowej i tak jadąc od Krakowa, aż po Bieszczady zawadziliśmy z obiadem o Zakliczyn, a stamtąd podrzucono nas do Lusławic.Dworek iście imponujący i mam wrażenie,że to naprawdę duże szczęście Mistrza,że ma takie wspaniałe miejsce do tworzenia. 😆
Muzykę odbieram z mieszanymi uczuciami i z wielu opiniami tu zamieszczonymi się zgadzam, ale przecież twórca ma dobre i złe etapy tworzenia,a czasem musi, jak to ktoś powiedział:” zamienić radość tworzenia na przyjemność zarobkowania”.
ps.nie powinnam komentować przywalanek,które się zagnieździły u zacnego fomy.Przykro mi, bo to atrakcyjny blog, jak wiele na WP.
„Lampart rzadko zmienia cętki”.Pozdrawiam Doro. 🙄
We wczesnych utworach podrabiał Xenakisa,
pózniej pogrążył się w kiczu i banale.
Smutne.
To nikt inny, tylko kompozytorzy tacy jak Penderecki i Kilar
stworzyli ten przerażający kicz zwany Piotrem Rubikiem!
Wklejam, bo ciekawe
http://www.lastfm.pl/listen/artist/Iannis%2BXenakis/similarartists
nie znaczy to, że akceptuję opinie Szymona. Nie mam wiedzy na ten temat, lubię znać różne opinie.
MOże nie czytam waszych wszystkich wpisów ale lubie p.Pendereckiego jest świetny w tym co robi i wgl . Ale Każdy się zmienia z wiekiem i z wielu innych powodów ….