Mikołaj, który jest Henrykiem

Mikołaje, wiadomo, istoty niezależne, otwarte na świat i wytrwale realizujące swoją ideę. Tak też jest z tym Mikołajem, który jest Henrykiem, który jest dziś solenizantem podwójnym i jubilatem, bo 6 grudnia 1933 roku się urodził. Henrykiem Mikołajem Góreckim. – Ja jestem człowiek wolny i robię, co chcę – powtarza zawsze. W ostatnich latach na przykład chce siedzieć w Tatrach, w swojej chałupie w Zębie, a zdecydowanie nie chce zaszczytów, pomp i ślęczenia nad kolejnymi wielkoformatowymi utworami. Jakaś pieśń na chór a cappella – a, to czasem może być. Ale właściwie to też trochę takie sobie a muzom, bo nawet wydawać mu się ich nie chce. Tu bardzo ciekawy wywiad z nim, dużo oddający z jego osobowości człowieka upartego, zadzierzystego, którego życie nie pieściło (zwłaszcza w dziedzinie zdrowotnej), a który i tak zawsze postawił na swoim. Jednego nie przewidział – swojego gigantycznego sukcesu związanego z utworem, który napisał kilkanaście lat wcześniej, czyli III Symfonią. To było jak jakaś bajka nie z jego bajki. I go nie zmieniła.

Ciekawe jest jego negatywne nastawienie do awangardowej młodości. Penderecki jednak ma do tych czasów sentyment. Górecki się wnerwia ostro, mówi o psuciu muzyki. Ale mówi też – i to go łączy z Pendereckim – że właściwie zawsze był sobą, że się rozwijał, a pierwiastki z niego takiego, jakim jest dziś, istniały już w dawnej jego przeszłości kompozytorskiej. No, coś w tym jest. Np. Sonata fortepianowa pisana na I roku studiów – prawda, że to pobrzmiewa różnymi jego późniejszymi dzikimi tańcami? Ten – z Trzech utworów w dawnym stylu – jest zresztą dużo łagodniejszy. Ale ten z Koncertu klawesynowego, albo ta polka? Albo ten dziki marsz z II Kwartetu smyczkowego – tu trzeba nakliknąć nr 3. Dużo więcej jest takich. To jedna strona Góreckiego.

Druga to ta spokojna, prawie narkotyczna, ta, którą znamy z III Symfonii, z kwartetów (zwłaszcza ostatniego, Pieśni śpiewają) czy właśnie z pieśni chóralnych. Bo wygląda na to, że ta właśnie strona przeważyła. Że epokę dzikich tańców, harców i bojów z życiem kompozytor ma już za sobą. Teraz zanurza się w tym dziwnym, powolnym, trwaniu. Jak w tej, jednej z licznych pieśni chóralnych. Ta Wisła płynie, jakby nie ruszała się z miejsca… Czasem ten bezruch jest nabożny, jak w tym utworze – dawnym, ale przecież dzisiejsze bardzo mało się różnią.

Kiedyś te swoje dwie strony Górecki sobie przeciwstawiał w jednym utworze, jak we wspomnianych kwartetach, a wcześniej w Ad Matrem i II Symfonii „Kopernikowskiej” (prywatnie tych utworów nie znoszę, podobnie jak Beatus vir – zbyt plakatowe i prymitywnie krzyczące); później jeszcze np. w Lerchenmusik czy wspomnianym Małym requiem dla pewnej polki. W III Symfonii po raz pierwszy utrzymał całość w jednym nastroju, teraz ta koncepcja wygrała.

Czy możemy się doczekać jeszcze jakiegoś wielkiego dzieła Góreckiego? Jak mu się będzie chciało. Pewnie raczej nie…

PS. Nieustające zdrowie Mikołajów!