Muzyka-ratunek?
Nawet się tego nie spodziewałam, ale najwięcej czasu na tegorocznym MIDEM poświęciłam filmom z muzyką poważną. Przez cały dzień trwały pokazy – przed południem w cyklu Avant-Première poszczególne firmy pokazywały zajawki swoich produkcji, po południu były pojedyncze pokazy całych filmów. Widziałam m.in. sympatyczne dokumenty o Magdalenie Koženej i Jonasie Kaufmannie, ale przede wszystkim film El Sistema – o słynnym wenezuelskim systemie edukacji muzycznej. Szał na punkcie Wenezuelczyków trwa, zwłaszcza po ich triumfach na Promsach i letnim festiwalu w Salzburgu – kilka firm nakręciło z tego (i w ogóle z orkiestrą Dudamela) filmy. Ale ten jest szczególny. Nie mówi o Orkiestrze Simona Bolivara, która jest już produktem eksportowym, lecz o korzeniach zjawiska, o tym, jak się urodziło i co ono oznacza.
Wenezuela to strasznie biedny kraj. Krajobrazy miejskie, zarówno wieżowców, jak i osiedli-faveli na stokach gór, robią wrażenie wstrząsające. To miejsca, w których po prostu musi kwitnąć przestępczość – króluje poczucie beznadziejności i prawo dżungli. Jedna ze szkół, które pokazywano na filmie, nosi imię chłopca, który został zabity przez młodocianych przestępców po prostu z powodu pary butów. Matki boją się puszczać dzieci same do szkoły, ale są zajęte przy innych członkach rodziny; rodzeństwo się nawzajem pilnuje. Teraz po szkole chodzą na muzykę. I to obie strony – i dzieci, i rodzice – widzą jako wyzwolenie. Dzieciak, który ma muzykę – po prostu do łobuzerki już nie pójdzie.
Jeden z organizatorów El Sistema tłumaczy: my Wenezuelczycy przeżywamy wszystko razem. Jak jedna osoba się śmieje, wszyscy się śmieją, jak ktoś płacze – wszyscy płaczą, kiedy ktoś śpiewa – wszyscy śpiewają. To tłumaczy, jak to się dzieje, że z ledwie grających dzieciaków nagle tworzy się orkiestra, która gra jak jeden mąż, z wielkim ogniem. Pokazano taki koncert, na którym orkiestra dzieciaków (wiek podstawówkowych) gra muzykę taneczną, a cała publiczność śpiewa i tańczy z nią. Podobna scena – to już z innego filmu – miała miejsce w tym roku w szacownym Salzburgu: Orkiestra Bolivara po prostu tańczyła, wymachując instrumentami w momentach pauz, a sala oszalała. Podobnie było na Promsach. I to nie była, jak by ktoś zgryźliwy mógł pomyśleć, fascynacja cyrkiem, lecz pasją. Ci młodzi ludzie po prostu są muzyką.
To trochę tłumaczy, dlaczego u nas może z tym być trudniej – co Polak to indywidualista, każdy ma własną rację, także wydając dźwięki muzyczne, choćby fałszywe. Ale wenezuelskie dzieciaki też zaczynają (ten kawałek z innego filmu) od fałszów i kiksów! Tyle że grają razem, dużo grają, wciągają się w to, sprawia im to radość. No i całość staje się coraz lepsza, a w końcu może powstać coś takiego jak Orkiestra Bolivara. (Trwają starania o jej przyjazd do Polski, ale kiedy się to uda – nie wiadomo.)
Dwa słowa jeszcze wokół MIDEM: trudno było się rozdwoić, więc nie zaglądałam na różne konferencje, z których niektóre były – jak relacjonują mi koledzy – ciekawe. Jedna z nich była poświęcona operze: dyrektorzy oper z szefem Opery Zuryskiej Alexandrem Pereirą na czele bronili śpiewaków przed menedżerami (którzy zmuszają solistów do poświęcaniu części swego cennego czasu chałturom koncertowym i innym nieudanym przedsięwzięciom), menedżerowie przeciwnie – przed dyrektorami oper, którzy eksploatują artystów nadmiernie. Popowe konferencje zdominował czysty biznes. Chciałam się wybrać na konferencję o YouTube, okazuje się, że nie mam czego żałować, bo głównie mówiło się o możliwości wykorzystywania reklam. Ogólnie, patrząc po targach, widać jednak kryzys. I to nie tylko ekonomiczny, ale po prostu branży fonograficznej bardziej tradycyjnej. Jednocześnie także w dziedzinie transakcji wszystko przenosi się do Internetu – już dziesięć lat istnieje MidemNet, która coraz bardziej pożera MIDEM. Tak przynajmniej obserwuje Adam Ciesielski z „Życia Warszawy”, który jest na MIDEM co roku. Z kolei znajoma zajmująca się dystrybucją twierdzi, że w muzyce poważnej aż takiego kryzysu raczej nie będzie, bo to nie jest biznes na empetróje, tu trzeba jakości, więc ludzie długo będą kupować płyty, chyba że powstanie nowy genialny nośnik przenoszący w sposób satysfakcjonujący jakość dźwięku. No, zobaczymy.
A teraz zapraszam na zdjęcia.
Komentarze
Ciezkie czasy czesto inspirowaly wspanialy rozkwit tworczosci artystycznej – czy to w czasie rozbiorow (ku pokrzepieniu serc) czy w gettach. Zapewne jest to ucieczka od obrzydliwej rzeczywistosci w strone piekna.
Zdjęcia ciekawe. Jedno pytanie: Czy podczas lądowania nie należy wyłączyć wszystkich urządzeń elektrycznych? 😉
Dla Dory
która sie zgubila pomiedzy fugą a tocatą
schowałam 3 croisaanty świeżutkie
może zapach ich doleci do niej i
zajrzy do koszyczka
A zajęcia by się przydały. I nawet nie musi być muzyka, ale żeby ktoś dał po prostu młodzieży okazję do ciekawego spędzania czasu — nie każdy sobie z tym poradzi.
Co do formatu — aż takim ‚optymistą’ bym nie był (choć zgaduję, że słuchacze klasyki to ludzie nieco bardziej konserwatywni, którzy chcą czasem poczuć płytę w rękach) — można (czasem) kupić pliki bez kompresji stratnej, z jakością taką jak na CD.
To jeszcze raz ja Moja przeczytała , pyszczek jej się zrobił smutny , powiedziała :tak, tak Polak i racja , ale przy Promsach podrygiwała , a ja ogladałam zdjecia wiadomo , które mnie zainteresowały : obżerać się na stoisku….mniam 😆 😆
niunia:
Też tak sobie myślałem, widząc skąd niektóre zdjęcia przysmaków były robione, że Pani Kierowniczka to wie, gdzie się ustawić 😆
Pak
wiadomo kierowniczka ma nosa 😉 ,żarełko ,żarełkiem ale te Twoje krajobrazy ze sniegiem , oj pobrykałabym gdyby tak jeszcze Rysiuberlin chciał ze mną ,olala , ale on terz sombrero zajęty 😀
PAK
można też takich plików „nie kupić” 🙄
Tak, satysfakcjonujący nośnik jest już od jakiegoś czasu – pliki FLAC, tylko na razie nie ma stacjonarnych odtwarzaczy do grania z tego. Ale będą. Poza tym bez przesady – jak kto słucha z wieży za kilkaset złotych, to mu wsio rawno, czy to CD, czy mp3, Carmen od Falstaffa da się odróżnić i z jednego, i z drugiego 🙂
Hoko:
Właśnie dokonałem kontrolnego zakupu. Ale jeszcze nie sprawdziłem jakości — powinna być jednak na poziomie płyt. (Co ja piszę: zaproponowano mi Wave’a, WMA (bezstratnego) lub format Mac’a — musi więc to być na poziomie płyt — akurat na tym, to się jeszcze znam 😉 )
Co do warunków słuchania — rozumiem, że i stąd nacisk na format SACD?
PS.
Empetrójka empetrójce nierówna.
Dzień dobry. No tak, stąd nacisk na SACD, znajomy producent, który już tylko w tym formacie robi, twierdzi, że właśnie to jeszcze budzi zainteresowanie handlowe 🙂
Pewnie, że są i tacy, nawet wśród melomanów od poważki, którzy niekoniecznie idą w jakość dźwięku. Ale w tym półświatku to mniejszość – tak mi się przynajmniej wydaje.
A empetrójki też bywają różnej jakości, fakt. Plików FLAC jeszcze nie miałam okazji oceniać.
Pani Kierowniczka pisze: „…trudno było się rozdwoić, więc nie zaglądałam na różne konferencje, z których niektóre były – jak relacjonują mi koledzy – ciekawe.”
No to przed następnym wyjazdem chętnie Panią Kierowniczkę podzielimy na dwie, trzy lub nawet cztery części. Nie może być tak, że dzieją się ważne i ciekawe sprawy a my nie mamy relacji…
U komisarza na komisariacie trochę narzędzi dzielących jest, to się pożyczy a po powrocie u Bobika się Panią Kierowniczkę zjednoczy, tam nie brak specjalistów od wyszywania…
A możliwości wykorzystania reklam w serwisach to nie „nie ma czego żałować”, tylko podstawowa sprawa dla internautów. Od lat trzech czynione są próby stworzenia serwisów, w których muzyka dla internautów będzie nieodpłatnie dzięki umieszczanym tam reklamom. Jednym z prekursorów takiego projektu jest Peter Gabriel – bardzo zainteresowany nowymi technologiami. Jego platforma We7 już działa
http://www.we7.com/ i można znaleźć na niej trochę klasyki.
Drugą działającą jest qtrax ale tam nic z klasyki.
Chcemy czy nie chcemy, przyszłość należy do dystrybucji sieciowej i zapewnienia najtańszego dostępu do dzieł. Póki co najprostszym pomysłem jest finansowanie takich przedsięwzięć przez reklamodawców i intensywnie szuka się sposobów…
Tu kryje się też możliwość popularyzacji dzieł, na których rozpowszechnianiu zależy instytucjom państwa. Czy nie czas przewidzieć w budżecie ministerstwa kultury pozycji „promocja kultury polskiej” przez opłacenie dostępu do dzieł w serwisach ? Minister kultury może iść na piwko z ministrem finansów i ustalić: chcą przedsiębiorcy ulg? Dobra, damy im ciut, ale niech wpłacą na fundusz, z którego my będziemy mieli na piwko i zapłacimy serwisom….
Do trzasków z analogu jakoś się ludzie mogli przyzwyczaić. Do szumów z taśmy też. Nawet do zlewającej się faktury dźwiękowej za filarem mało akustycznego kościoła. A teraz, jak tylko jaki Denon albo inne Cambridge Audio stanęło na półce, to się w d… poprzewracało.
PAK
SACD to przede wszystkim marketingowe zagranie liczone na zgarnięcie kasy z patentów. Róznice w porównaniu z CD niby są, ale jakoś nie wszyscy je słyszą. Dla przeciętnego słuchacza nie ma to większego znaczenia, bo do tego trzeba mieć dobry system. Notabene na początku obok SACD był jeszcze format DVD-AUDIO, który dźwiękowo był porównywalny (a niektórzy twierdzą że lepszy), do tego format ten był znacznie lepszy do rozmaitego cyfrowego „przetwarzania”. No i pewnie byłby też tańszy w produkcie końcowym, bo nie wchodziły tu w gre prawa patentowe do nowych standardów – i byc może był to powód, że się nie przyjął, boby „wielcy” mieli mniej okazji do zarobienia…
Ale spoko, SACD to też chwilowy trend, nie sądzę, by w starciu z plikami jakikolwiek format fizyczny utrzymał sie na masowym rynku.
PS
wav i wma to co innego, wma jest raczej cienkie 😉
Pisałem, pisałem i łotr wciął sam z siebie. Podziwiam zdjęcia. Szczególnie nr 21 z doskonale uchyconymi minami 2 panów. Świetnie oddana atmosfera targowa. Skąd tyle energii, żeby zaliczyc ileś imprez, schodzić ileś ulic i wspiąć się na szczyt z widokiem na morze i zatokę (naprawdę warto tam się przespacerować), a już nastepnego dnia opublikować zdjęcia nie tylko uporządkowane, ale i opisane. Wiem, ile to zabiera czasu. Tablica na kościele dotyczy drogi, stanowiącej szlak turystyczny, której w 1932 nadano imię Napoleona. Panowie grają w boule na kolejnym placu z platanami, bo na pierwszym jest to zbronione (poza imprezami oficjalnymi!).
E, Stanisławie, wcale dużo czasu nie zabiera. Dzięki Picasie wszystko przebiega błyskawicznie, łącznie z ewentualną zamianą kolejności zdjęć. Spacer po mieście to były dwie godzinki, które zrobiłam sobie po prostu dla higieny – w pałacu i w ogóle w pomieszczeniach było okropnie duszno. W poniedziałek lało, ale we wtorek zrobiło się tak piękne słoneczko, że grzechem byłoby nie skorzystać. A było cieplusio, chodziłam po mieście bez płaszcza 🙂
zeenie – oczywiście, że to bardzo ważna, podstawowa wręcz sprawa, ale przecież o tym wiemy i chyba nic specjalnie nowego tam nie powiedziano. A swoją drogą żeby nasi promujący od kultury (i nie tylko) zaczęli doceniać Internet… ech, aż gadać się nie chce…
Zajmowanie się kulturą w urzędzie marszałkowskim jest mało atrakcyjne w porównaniu z redagowaniem czasopisma. Dyrektor departamentu kultury ma jakiś wpływ na filharmonie i teatry muzyczne w województwie, ale głównie poprzez finansowanie inwestycji, w tym zakupu instrumentów i tp. Może też, jeżeli przekona do tego marszałka województwa, zmienić dyrektora filharmonii. Nie może natomiast ingerować w to, co filharmonia robi na codzień. Może ewentualnie przekonać zarząd województwa a potem sejmik do wyasygnowania pieniędzy na jakąś imprezę muzyczną. Więcej pola do popisu ma urząd marszałkowski w zakresie działalności muzealnej i wystawienniczej. Tak wygląda teoria. W rzeczywistości pewnie dobry urzędnik samorządowy może mieć jakiś wpływ na ozywienie życia kulturalnego pomimo dość ostrych barier prawnych. Te bariery mają służyć autonomii instytucji kultury, ale jest to typowy kij o dwóch końcach.
Dzień dobry,
Zapraszam na chwilę do poprzedniego tematu.
Zrobiłem tam mały wpisik.
A ja już odpowiedziałam 🙂
Na stronie podanej przez Zeena można znaleźć troche ciekawych rzeczy płacąc za ściągnięcie po 0,48 funta. Specjalnie się w to nie wgłębiałem, ale słyszałem, że póki co ściąganie plików za opłate symboliczną nie jest „do końca” legalne. Jeżeli jednak właściciel strony z wpływów od reklamodawców opłaca prawa autorskie, trudno się chyba przyczepić.
Wracając do urzedu marszałkowskiego. W Gdańsku Marszałek mianował Dyrektorem Filharmonii Baumana i przez ostatnich parę miesięcy mieliśmy kilka naprawdę ciekawych wieczorów. Jutro będzie grał na wiolonczeli Maximilian Hornung, a dyrygował Roman Kofman. Obaj mają coś wspólnego z Panią Teresą Czekaj, bo Hornung okazjonalnie ale systematycznie gra w triach, a Kofman jest muzykiem i poetą. Nie mamy jeszcze transmisji z Met jak łodzianie, ale ożywienie jest widoczne.
Stanisławie:
Trudno powiedzieć na ile to opłata symboliczna. Ja zerkałem (patrz: ‚zakup kontrolny’) do Chandosu kupując niemal dwa razy drożej (plik: 0,9 funta). Cała płyta wyniosłaby w ten sposób ok. 8 funtów — co biorąc pod uwagę, że producent nie ponosi kosztów wytłoczenia, wydrukowania okładki, nie mamy kosztów pośredników itp., oznacza, że to wcale nie jest tak tanio. A dłuższe pliki są droższe.
Pani Dorota najwyrazniej nie darzy mnie sympatią.
Przeczytałem końcówkę wczorajszą przed chwilą dopisaną i nie mogę się z wrażliwością Szymona pogodzić. Nie wszystko rozumiem. Jeżeli ceni Bartoka, dlaczego nie znajduje niczego w Szymanowskim. Ale to tylko na marginesie. Główne moje zastrzeżenie to odcięcie od korzeni. Przecież wszyscy wielcy doceniani przez Szymona mają korzenie w klasyce. Akurat mam piękny przykład z plastyki w postaci katalogu z wystawy „Picasso i Jego Mistrzowie” przywiezionego wczoraj wieczorem przez Małżonkę. Komentując poszczególne zestawienia jeszce była przepałniona emocjami, chociaż od wizyty na wystawie minął tydzień. Na tej wystawie dopiero widać ile inspiracji czerpał Picasso z poprzedników od Tycjana do Renoira i Van Gogha. Znane były powszechnie inspiracje przywołane bezpośrednio w tytułach dzieł, ale na wystawie można było poznac po kilka wersji prztworzeń tych samych obrazów. Na mnie duże wrażenie robi obraz inspirowany przez dzieło El Greca w tonacji brązowej wcale u tego mistrza nie czestej. Picasso nie tylko przetworzył twórczo to, co obraz przedstawia zachowując z grubsza kompozycję, ale nadał obrazowi niebieską tonację tak dla El Greca typową. I jak możemy podziwiać Picassa twierdząc jednoznacznie, że dla nas poprzednicy, którzy go inspirowali, nie istnieją. Za mało się znam na muzyce, żeby przeprowadzić analogiczny wywód muzyczny, ale na pewno odpowiednie analogię istnieją.
Szanowny Stanisławie,
Wymieniłem tam jedynie kompozytorów mi najbliższych.
Z twórczości Szymanowskiego kilka utworów bardzo
cenię, ale ogólnie jego estetyka nie jest mi najbliższa
(od bartókowskiej dość odległa).
Pozdrawiam.
Szymonie, gdyby Kierownictwo nie darzyło Cię sympatią, ignorowałoby Twoje wpisy, a komentuje je prawie zawsze. Dla ludzi wiecznie młodych, a nie tych bezwzględnie młodych, kategoryczność głoszonych opinii musi z natury rzeczy budzić sprzeciw. Znamy więcej różnych opinii na różne tematy, wiemy, jak te opinie się zmieniały i jak sami zmieniamy poglądy na pewne sprawy. Moge coś o tym powiedzieć, bo jestem znacznie starszy od Pani Kierowniczki. Już napisałem, że byłem od dziecka uprzedzony do Mozarta. Wpojono mi, że jego muzyka jest płytka i efekciarska. A teraz mam poczucie pełnego szczęścia, gdy słucham jego muzyki z zamkniętymi oczami. Czajkowskiego lekceważyłem i nadal nie przepadam za jego muzyką baletową, choć przyznaję, że jest ładna. Są jednak utwory Czajkowskiego, które bardzo lubię. Kilkanaście lat temu, a przecież nie byłem juz młody, moje preferencje muzyczne były zupełnie inne. Mozart, co prawda, już był na pierwszym miejscu. Kategoryczne poglądy głoszą ludzie młodzi (są wyjątki) i Pani Kierowniczka po tej bezkompromisowości młody wiek rozpoznała. Nie jest to dowód braku sympatii
Napisałem głupstwo powyżej o 11:33. Dyrektorem filharmonii jest Perucki i to on uczynił Baumana dyrektorem artystycznym. Zarząd Województwa przyjął tę decyzję z dużą satysfakcją.
Szymonie, pytałem, czy nic z Szymanowskiego, bo nie cały Szymanowski, ale właśnie parę utworów wydawało mi się bliskich Bartokowi. Jako laik nie potrafię zdefiniować pokrewieństwa, które wyczuwam intuicyjnie, być może mylnie.
Jeszcze jedno, Szymonie. Mimo, że jestem starym człowiekiem, nie trzeba mnie tytułować szanownym. A dla Ciebie akurat mam dużo sympatii, bo lubię, gdy ktoś ma zdecydowane poglądy i śmiało je głosi. Razi mnie poprawność polityczna i trzymanie się głównego nurtu przyjętych opinii. Ale też szczerość wydaje mi się główną cechą tego blogu.
Panie Stanisławie,
Co do tych „korzeni”, nie mogę się zgodzić.
Wyrazowo jest to całkowicie NOWA MUZYKA!
Związki – jeśli jakieś są – mogą dotyczyć jedynie pewnych
czysto formalnych rozwiązań (np. u Bartóka, Strawińskiego,
Schoenberga, Lutosławskiego; ale już nie u Bouleza, Stockhausena
czy Lachenmanna).
Stanisławie,
Ja również Pana szanuję i darzę sympatią.
Panie Szymonie,
Waham się czy odpisywać, bo nikt już się w tę dyskusję nie włącza i może staje się dla pozostałych nużąca. Ostatecznie odpisuję. Te korzenie są tak czy inaczej. Picasso wyrazowo jest też całkowicie nowym malarstwem.
Ha! Ale i Picasso nie zaczynał od ‚malowania kropek i kresek’ — jak to ktoś zauwazył. To jest konsekwentna droga malarza, który ma swoje korzenie.
Nie będzie chyba błędem przypomnienie tekstu starej piosenki. W końcu to blog muzyczny a piosenka, jak wiadomo, składa się ze słów i melodii. Oczywiście tradycyjna piosenka…
Archeolodzy pamiętają: spiewała Iga Cembrzyńska
http://www.wrzuta.pl/audio/14OABoGNeT/iga_cembrzynska_-_intymny_swiat
Ludzie mają dziwne marzenia
Dziwne troski, życzenia dziwne
Ponoć mają serca z kamienia
Zimne nosy i ręce zimne
Bardzo często głowy nie mają
W zamian długie i cięte języki
Uszy w ścianach, w oczach ogniki
Swoje nerwy na wodzy trzymają.
A ja mam swój intymny mały świat
Hen za morzem smutków, za górami marzeń tam.
Wiedzie doń zagubionych ścieżek ślad
Senne półksiężyce mogą wskazać drogę wam,
Idę więc z mojego świata do was tu
Niosę wam z mojego świata barwę kwiatów
Bo ja mam swój intymny mały świat
Senne półksiężyce mogą wskazać drogę wam.
Dziwni ludzie mają wspomnienia
Noszą płaszcze strachem podszyte
Marne grosze gubią w kieszeniach
Zakrywają karty odkryte.
Lubią grywać w kości niezgody
Palić mosty, stawać na głowie
Winem wznosić toast na zdrowie
Chwytać się brzytwy i mieć powody.
Zeenie, aluzju nie poniał. Dziwni ludzie to ja, Szymon, czy może my obaj? Czy też jesteśmy tymi, którzy mają swoje intymne światy? Wolałbym to drugie, ale ostatecznie zgadzam się i na zimny nos. A piosenkę bardzo lubię.
Szymonie, sympatia nie ma tu nic do rzeczy. Powtórzę tu jeszcze to, co napisałam pod poprzednim wpisem:
Rzecz w tym, żeby raczej mówić: nie lubię, nie rozumiem, nie mam kontaktu z daną muzyką, a nie: wyrobnik, producent kiczu, nie cenię tego kompozytora, nie uważam go za geniusza (Mozart był geniuszem niezależnie od tego, czy jakaś osoba go lubi, czy nie). O to i tylko o to mi chodzi. Bo przecież ma Pan oczywiście prawo nie znosić Mozarta i uwielbiać Bartóka czy Stockhausena. Ja tam uwielbiam ich wszystkich i już!
Chodzi m.in. o język. Kiedy Pan wyraża się lekceważąco o twórcach, których Pan sympatią nie darzy, mogą poczuć się urażeni ci, którzy wprost przeciwnie 🙂
Każdy ma własną wrażliwość. Do każdego trochę co innego przemawia. Dlaczego nie traktować tego z szacunkiem?
Sformułowanie takie, jak: „Z twórczości Szymanowskiego kilka utworów bardzo cenię, ale ogólnie jego estetyka nie jest mi najbliższa (od bartókowskiej dość odległa)” (@12:05), już jest lepsze. Bo nie obrażając nikogo i niczego mówi o indywidualnym odczuciu wypowiadającego się. W taki sposób już można rozmawiać.
Zimny nosek – zdrowy piesek 😆
Zdrowy, zdrowy, tylko strasznie zajęty. 🙂 Wpada na krótkie pomachanie ogonem, bo Panią Kierowniczkę wraz z jej blogiem darzy sympatią, a potem leci dalej. 😀
To podobnie jak ja, tylko nie mam nawet kiedy zajrzeć do koszyczka 😉
to ja chowałam te 3 croisaanty świeżutkie
by nikt nie wszamał
a tu żadnej reakcji :
ani mniam , mniam
ani niebawem wpadnę do koszyczka 🙁
Pani Doroto,
Po prostu odczułem, że moje poglądy budzą w Pani
irytację;
a urazić nikogo z forumowiczów nie chciałem.
Jeśli tak się jednak stało, to naprawdę PRZEPRASZAM.
Stanisławie,
chodziło mi o wymowę refrenu:
A ja mam swój intymny mały świat
Hen za morzem smutków, za górami marzeń tam.
Wiedzie doń zagubionych ścieżek ślad
Senne półksiężyce mogą wskazać drogę wam,
Idę więc z mojego świata do was tu
Niosę wam z mojego świata barwę kwiatów
Bo ja mam swój intymny mały świat
Senne półksiężyce mogą wskazać drogę wam.
Ale piosenka jest ładna i szkoda było mi ją rozrywać na strzępy.
Nie należy dopuszczaś do zasinienia nosa…. 🙂
A na zdjęciu nr 78 to nawet Kierownictwo nieźle widać 🙂
O rany, dopiero zauważyłam. Co za paskuda 🙁
Dla tych, co lubią artystów bezkompromisowych (a więc i dla Szymona): dziś w TVP Kultura o 23:15 pokażą film „Gieniu, ratuj!” o twórczości Eugeniusza Rudnika. Naprawdę warto poznać tę nietuzinkową postać, można powiedzieć: klasyka polskiej muzyki elektroakustycznej 🙂
Film zrealizował Bolek Błaszczyk, zarazem wiolonczelista, z jednej strony wykonawca muzyki współczesnej, z drugiej… członek Grupy MoCarta 😉
Zapraszam – na chwilkę – do poprzedniego tematu.
Zrobiłem mały wpis.
A co do Rudnika, muszę przyznać, że nie znam bliżej
tego twórcy. Coś tam kiedyś słyszałem w audycji
Zwyrzykowskiego, ale dokładnie nie pamiętam.
Rudnik jest przykładem, że można być znakomitym kompozytorem nie będąc w ogóle muzykiem kształconym, lecz „prostym inżynierem”. Sam się przezywał artystą ludowym 😉
Z zainteresowaniem przeczytałem relację z Cannes, z lubością obejrzałem zdjęcia (żałując jednak, że nie przycupnęła Pani na chwilkę przy stole i nie zrobiła sobie zdjęcia) – ale chciałbym o czymś innym. Przeczytałem właśnie książkę Jerzego Stuhra. Pisze on, że jego żona. jest założycielką kwartetu smyczkowego, propagującego m.in. twórczość artystów, którzy zginęli w Terezinie. Czy Pani nie napomykala o tym kiedyś?
Kwartet Basi Stuhrowej nazywa się Amar Corde. Wykonuje dużo muzyki współczesnej, a drugą ciekawą sprawą z nim związaną jest fakt, że jest to kwartet żeński. Teraz już jest u nas więcej takich, ze znakomitym Dafo na czele, ale to chyba był pierwszy w Polsce.
http://www.polmic.pl/index.php?option=com_mwinstytucje&Itemid=14&id=206&view=zespol
To chyba ten zespół nagrał komplet kwartetów Grażyny Bacewicz.
Tak, zgadza się.
Dzięki serdeczne za tę wiadomość, wiem już czego szukać.
Ja to wiem, kiedy wdepnąć! 😀
Obejrzałek kawałek świata. Trawa, kwiaty, ludzie do figury…
W sprawie jakości dźwięku obok nośnika potrzebny jest też odpowiedni przekaźnik, ale nic chyba nie zastępuje bezpośredniego odbioru w odpowiedniej atmosferze.
Idę w sobotę na transmisję „Orfeusza i Eurydyki”, aż się boję, co będzie z tym dźwiękiem. Ostatnio na filmie „Ciche światło” był ogłuszający, nie dawało się wytrzymać.
Pozdrówka! 🙂
Moze ktos chce jeszcze posluchac; wlasnie ogladalam http://de.youtube.com/watch?v=a9kRUY4WLFI
Wspanialy film.
Fantastyczne zdjecia, Pani Dorotko!
No, obejrzałam film o Rudniku. Wzruszyłam się. Gieneczek… On ma zupełnie jedyny w swoim rodzaju sposób wysławiania się, jego polszczyzna żyje, obrasta w neologizmy i konfabulacje, ale u spodu ma racjonalne jądro. Taka to bestyja.
To ja byłam jedną z wymienionych przez niego studentek. Bo rzeczywiście przez rok prowadził zajęcia z muzyki elektroakustycznej dla kompozytorów i to był akurat mój rok. Podzielili się studentami z Bohdanem Mazurkiem, a ja trafiłam właśnie do Gienka i idealnie, bo on mnie zaraził swoją pasją do muzyki konkretnej ze szczególnym naciskiem na użycie głosu ludzkiego, a ja się mocno w to wciągnęłam, bo mi bardzo to pasowało.
Faktycznie tak się złożyło, że nikt z nas nie został ostatecznie w zawodzie. Nie zrozumiałam niestety, co on o mnie powiedział. Ta jedna studentka, co „wyszła za mąż za hydraulika i zamieszkała w Paryżu”, to taka Basia, której mąż Grzesiek tak naprawdę był inżynierem elektronikiem, ale słuch mi o nich zaginął, więc albo on w Paryżu faktycznie tym hydraulikiem został, albo to kolejna Gieniowa konfabulacja. Podobnie ze studentami, z których jeden nie zdał rosyjskiego, więc go wywalono ze studiów, a drugi grał chałtury pod Wyszkowem – jednym z nich, nie wiem, który życiorys mu przypisać, bo żaden nie pasuje 😉 – był jazzman Zbyszek Jaremko, który faktycznie studiów kompozycji nie ukończył, lecz wdał się w swoją karierę jazzową. Natomiast o mnie było na koniec, że „jedna kobieta, niewątpliwie utalentowana, została…” – i tu nie zrozumiałam, kim 😯
Ja rzeczywiście wtedy zachowałam się bardzo ambitnie, bo poza utworem „na taśmę”, który kleciłam z nim przez ten rok, w tajemnicy wykonałam jego miniportret dźwiękowy pt. Portret Mistrza czyli My Artyści. Zdaje się, że mam ten krążek jeszcze gdzieś w domu… Został wykonany m.in. z kawałków nagrań jego głosu, które podrzuciła mi praktykująca wówczas w Studiu Eksperymentalnym moja koleżanka z reżyserii dźwięku (pracowała tam potem przez wiele lat).
Razem z tą koleżanką i jeszcze jedną wykonałyśmy też Gieniowi w prezencie coś, co trzyma w ręce, kiedy mówi o studentach: Podręczny Słownik Rudniko-Polski 😀 Fajnie, że jeszcze to ma!
Ech, stare dzieje…
Dzięki za fotorelację – to naprawdę przybliża miejsce i wydarzenia!
Stanisławie, Kierowniczka odbija się w jednej z wystaw (czy były to jakieś dzrwi? Na razie szybko przeleciałam, teraz powoli posmakuję…)
…drzwi.
U mnie za oknem zima 😯
Nic to… jutro ma być +12C, a pojutrze…nawet nie chcę wspominać! Wielkie minusy, właśnie posłuchałam prognozy. Zdało by się te Afrykę przyspieszyć, ale rezerwacja jest na 1-go marca. Do tego czasu jeszcze podmarznę niejeden raz 🙁
Pobudka! 😀
Niewykluczone, że dzisiejszy minizlot zacznę już w pociągu, jeśli nań zdążę – Beata już nim ruszyła z Poznania 😀
Dzień dobry,
Ja tylko na chwilkę, bo potem muszę wyjść.
Wracając do tematu młodych polskich zespołów kameralnych,
chciałem się zapytać, czy zna może Ktoś z Forumowiczów
nowe nagranie Kwartetu smyczkowego Lutosławskiego
dokonane (dla CD Accord) przez zespół Jego imienia?
Bardzo jestem ciekaw, czy jest to interpretacja godna
postawienia obok wybitnych wykonań Kwartetu Sląskiego
i Kwartetu Albana Berga;
a w ogóle nagranie to zapoczątkowało serię „Dzieł wszystkich”
naszego NAJWYBITNIEJSZEGO KOMPOZYTORA.
Pytam, bo zastanawiam się, czy sobie tej płyty nie kupić.
Ja jeszcze nie znam tej płyty. Kwartet im. Lutosławskiego – czy to chodzi o młody kwartet złożony z członków wrocławskiej Filharmonii im. Lutosławskiego?
A naszemu najwybitniejszemu kompozytorowi XX wieku będzie poświęcony koncert w niedzielę w warszawskim Studiu jego imienia. Transmisja w radiowej Dwójce:
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul83403.html
Już piętnastolecie jego śmierci…
A dziś też transmisja w Dwójce 😀
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul82761.html
Tak, właśnie o ten zespół chodzi.
Czy to Pani zdaniem dobrzy muzycy? – bo wiadomo jaki
jest poziom naszych orkiestr (oczywiście z wyjątkiem NOSPR
i Sinfonii Varsovii, które są wspaniałe).
Naszym NAJWYBITNIEJSZYM KOMPOZYTOREM jest BEZ WĄTPIENIA pan Rubik.
Łzy wzruszenia ściaskają mnie za gardło jak słucham jego dzieł zebranych w kolorowy sześcian…
A co do tego koncertu z muzyką Mistrza, prawdę mówiąc
nie znam tej orkiestry – co to za zespół i czy aby podoła???
Filharmonia Wrocławska przeszła skuteczny lifting w ciągu ostatnich paru lat, pod kierownictwem Jacka Kaspszyka, i teraz to zupełnie nowa jakość. Kwartetu nie słyszałam jeszcze.
A Sinfonia Iuventus – to nowy, młody zespół, o którym tu niedawno pisałam. Czy podołają? Mają wiele zapału, jak to młodzież. Zobaczymy.
Na razie, zbieram się na pociąg.
zeenecku, a najnowszym osiągnięciem pana Rubika jest niewątpliwie przefarbowanie włosów NA CZARNO!
Wstrząsające 😆
A „Wyborcza” ma dołączać jako inserty płyty Rubika. Też wstrząsające… To juz naprawdę kryzys musi być głęboki 😯
Zeenie,
i – jak ktoś napisał – NAJPIEKNIEJSZYM.
Jak na czarno, to zamiast chórów anielskich walnie pewnie coś tak szatańskiego, że przyjdzie wtórnie osiwieć.
Będzie Rubik z Gazetą? Kruca fux, to po wsiach będzie się działo, znajomości w kiosku zaczną się wreszcie liczyć 😆
Hoko,
zestaw higieniczny 🙄
😆
Rubik jest wszechstronny. Nawet misia i Margolcię potrafi spier…
Lato z Misiem i Margolcią
Kolejna płyta dla dzieci z ich ulubionymi bohaterami. Tym razem Miś i Margolcia zaprosili do współpracy Rafała Bryndala z Radia Zet. Album zawiera 17 utworów, w większości moich [tj. Piotra Rubika] kompozycji do tekstów Agnieszki Galicy. Słuchając ich możecie spędzić cały dzień z Misiem i Margolcią bowiem piosenki są ułożone tematycznie od porannej pobudki do kołysanki na dobranoc.
Od kołyski aż po grób:
W łeb Rubikiem: łuuuup!
Właśnie przyszły do mnie książki, które kupiłem za „psie
pieniądze” w pewnym bytomskim antykwariacie – monografie
Bartóka (autorstwa Tadeusza A. Zielińskiego) i Schoenberga
(pióra Hansa Heinza Stuckenschmidta) – pozycje, na które
od dawna polowałem.
Zabieram się więc do lektury (ale czasem tu zajrzę).
Włosy na czarno? Hej, zacząłem być trendy! 😆
Bobiczku, wcale nie, bo masz dredy. A pan R. wprost przeciwnie:
http://www.efakt.pl/plotki/artykul.asp?artykul=40624
Decyzję (epokową) podjęli wspólnie z żoną… 😆
Ja już w Krakówku. Minizlot wedle przewidywań rozpoczął się w pociągu 😉 A zaraz udaję się na – jak to określono – briefing z artystami dziś występującymi 🙂
Ale – miłośnicy Krakowa, nie martwcie się i nie zazdroście przesadnie – jest ohydna mgła i nic nie widać. To tak na pociechę 😉
Ciemne włosy wyostrzają rysy, podkreslają zmarszczki i tak dalej. Słuszna decyzja, pane Rubik… i jak jeszcze młoda żona zaprowadziła do fryzjera…
Kraków i tak stoi nad grobem… 😉
Nie uważacie, że tego całego Rubika „stworzyli” Penderecki
z Kilarem?
Szymonie,
mnie się zdaje, że Rubiki biorą wzór z już istniejących, typu niejaki Yanni i John Tesh w USA, juz kiedyś rozmawiałysmy na ten temat z Kierowniczką. Pop-na-klasyczną-niby? Nie wiem, jak to nazwać, ale znalazłoby się sporo takich na świecie, gdyby się rozejrzeć. Mnie się Rubik od razu skojarzył z dwoma wyżej wymienionymi.
Szczerze?
Bombastyczne tęsknoty podkręcane sprytnie przez media cywilne i mniej cywilne. Piórko w dupie i twarde obcasy, no, i szeeeeerooooki gest…
Szymonie:
W kraju ‚lex Gowin’ Kilar z Pendereckim mieliby problemy stworzyć Rubika 😀
A tak trochę poważniej — nie sądzę, że stworzyli, choć dopuszczam myśl, że trochę mu pomogli.
Jeszcze troszkę pomógł im Preisner 😀
A słuchał ktoś z Was radia? Było pięknie! I oczywiście można mówić, że ten Vivaldi to tylko gamki i pasażyki w kółko. Ale tak zaśpiewane i zagrane, z taką pasją… no pycha po prostu!
I dobranoc. Rano do Wrocławia 🙂
Niespodziewanie slyszalam na zywo, mignęła mi nawet Pani Kierowniczka w barze w filharmoni ale bez uprzedzenia nie chciałam podchodzić. Zatem dobranoc zamiast na zywo to przez internet .
Ja mam tylko jedno ale w sprawie Herkulesa. Na billboardach Herkules był młody, kształtny, moje koleżanki bardzo chwaliły walory przestrzenne postaci. Natomiast w Filharmonii… – zobaczyłem Herkulesa w wieku w sam raz do pomostówek. Muskulatury nie okazano. I co ja mam teraz powiedzieć koleżankom?
Ale głos miał jak najbardziej „w temacie” – chwilami nawet był to śpiew zbyt siłowy. Ale arię z II aktu „No non dirai cosi…” wykonał przepięknie. Poza tym atmosfera na sali była urocza. Widać i słychać, że orkiestra kocha to co robi (zwłaszcza dwaj kontrabasiści – uśmiech im nie schodził z twarzy nieomal na chwilę). I jak najsłuszniejsze są słowa Piotra Kamińskiego, że Vivaldi to kompozytor, który komponował głównie opery, a w przerwach koncerty skrzypcowe. Warto tłuc się na takie koncerty (nawet gdyby wrócić ze zmiażdżoną noga, którą słuchaczka swoją pluszową gilotyną siedzenia omal mi nie zgniotła do plasterka pod koniec). W każdym razie miałem o wiele więcej radości niż z koncertu Eliny Garancy w Łodzi trzy dni temu (w recenzji w łódzkiej GW przeczytałem, że śpiewaczka „miała doniosły głos”. Całą resztę dalej napisaną można było popełnić nie będąc w ogóle na koncercie. To się dopiero nazywa doniosła recenzja. O czy donoszę uprzejmie… Ale głos Garancy (prócz tego, że doniosły – zwłaszcza w średnicy i górze, natomiast zdecydowanie „niedonośny” w dole skali) piękny jest, jako i ona sama.
„Doniosły głos” – silne określenie 😉 😆
Ojej, to można było naprawdę zrobić zjaździk! Szkoda, że się nie spotkaliśmy, i co to znaczy „bez uprzedzenia” – tym milej! Swoją drogą tylu tam było znajomych (samych znanych mi melomanów z mojej Warszawki widziałam ze dwudziestkę), że trudno było ze wszystkimi pogadać.
Natomiast jednej krakowskiej melomanki już nie było…
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/62956.html
Nazywaliśmy ją „straszną babcią”, bo zawsze żądała miejsca w pierwszym rzędzie i strofowała wszystkich w pobliżu, co choćby głośno odetchnęli, a już zwłaszcza cięta była na fotoreporterów i kamerzystów – za co zresztą bywało, że byliśmy jej głęboko wdzięczni.
Krakowskie wydarzenia kulturalne już nigdy nie będą takie same. Ani Festiwal Beethovenowski – odkąd przeniósł się do Warszawy, p. Penderecka zapraszała Panią Irenę. Ładny gest.
Podobnie jak Kazimierz już nie będzie tym samym Kazimierzem bez Henia Halkowskiego:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Halkowski
Jerzy powiedz Paniom ze byłeś widziałeś i Photoshop czyni cuda!
Też miewam doniosły głos 🙄 Ale pan mąż nie lubi, gdy używam 😯
Gamki i pasażyki… eee… i mówią jeszcze, że Herkules był nie tego… 🙄
Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał gamie, za młodu zdusi pasaże…
Z drżącymi ręcy, odcinek renty nam na estradzie pokaże…
Strasznie modny coś ostatnio ten Vivaldi
i w ogóle Barok;
a przecież, to wszystko takie konwencjonalne, szablonowe.
A po maturze złapie Dwójkę w radiu i nie puści…
A propos Baroku, polecam nagranie Die Kunst der Fuge
dokonane przez Aimarda – prawdziwa lekcja gry!
To naprawdę fenomenalny pianista (dziwię się, że nie nagrał
jeszcze kompletu sonat Bouleza).
Ajuści!
Doczłapałam się. A raczej pospieszny się doczłapał (po drodze machałam naszym Ślązakom – zauważyli? 😉 ). W Krakowie lało, we Wrocku słoneczko 🙂
Akurat ja się tu swego czasu na Kunst der Fuge w interpretacji Aimarda wybrzydzałam – za mało bachowskie, za bardzo beethovenowskie na mój gust 😉 Aimard jest naprawdę i bezsprzecznie wielki, kiedy gra XX wiek. Jak gra np. etiudy Ligetiego!
A nie mówiłam – „gamki i pasaże” („konwencjonalne i szablonowe”) 😆 Ale jak pysznie można się bawić konwencją i w ramach konwencji! 😉
Jeszcze co do urody Herkulesa. Szkoda, że nie mogę tu teraz wrzucić zdjęcia, które wczoraj zrobiłam komórką (muszę iść do firmowych komputerowców, żeby sprawili, że komóra z laptopem będą kompatybilne). Na środku foyer, na okrągłym stole (na którym zresztą ustawiono lampki wina czerwonego), stanął wdzięczny Herkules zrobiony z… białych kwiatów! Jakichś stokrotek ogrodowych czy czegoś w podobie. Ja mu zrobiłam zdjęcie z bliska jeszcze przed władowaniem na stół, podczas briefingu. A w ogóle światło w hallu było przyciemnione i zawieszono kilka kul dyskotekowych. Trochę chyba przesada, było ciemno i ciasno, a tam i tak nie ma za dużo miejsca…
Ale kwiaty artystom dawali ładne.
O tak, Romina Basso, czyli Pan Tezeusz, nawet się odchyliła do tyłu z wrażenia 😆
Zeen, kto ajuści i w jakiej sprawie?
Pani to wszystko wypatrzy;-)Po ostatnim niedzielnym koncercie „Wiener Solisten” , niestety z towarzyszeniem spiewaków krakowskich potrzebowałam takiego oddechu. Muzyka barokowa ma coś w sobie , co tworzy niezwykła atmosfere radości i świeta.Widać było wczoraj , że publiczności udzieliła się ta przyjemność którą mieli spiewacy i muzycy.
I jeszcze coś z atmosfery sportowej – który solista lepszy, który da z siebie więcej…
Bobiku,
„Ajuści” miało się zrymować z „nie puści”.
A ja myślałam, że to ten spektakl pokazano: 😀
http://www.amadeusonline.net/news.php?ID=1152537256
Tu można dogłębniej temat zgłębić:
http://www.youtube.com/watch?v=IB9z2R34a5g&feature=related
Pani Doroto,
Wiem, że Pani „wybrzydzała” i nie mogę się z tym pogodzić.
Moim zdaniem wykonanie jest doskonałe – na miarę XXI wieku
(mam jeszcze nagrania Goulda i Kwartetu Emersona, ale to
cenię najwyżej).
Pani Doroto,
Jakby było „beethovenowskie”, to sam bym wybrzydzał.
Ależ jest 😀 Ciężka artyleria…
No i proszę, jak różnie można odbierać to samo 😉
Kunst der Fuge to jeden z tych utworów, którego żadne z dotychczasowych wykonań mi nie przypasowało (z Gouldem włącznie) i nie przypasuje. Bo jak dla mnie to w ogóle jest muzyka-abstrakt, konstrukcja intelektualna (co nie znaczy – zimna), rzecz do myślenia, do słuchania wewnętrznego, nie obciążonego brzmieniem określonych instrumentów…
Co mi nie przeszkadzało samej sobie podgrywać z tego to i owo na fortepianie. Ale to co innego i nie obciążałam tym niczyich uszu 😉
EmTeSiódemecko! Fi donc, takie golasy w Stołecznym Królewskim Mieście? 😆
A śpiewali tu ładniej!
Droga Pani Doroto,
Ja jestem zwolennikiem „absolutnego” (tzn. czystego, wolnego
od wszelkich pozamuzycznych skojarzeń) odbioru muzyki.
Muzyka to abstrakcja, dzwiękowa struktura i tak chyba najlepiej
ją odbierać.
No.
Ale KdF to przypadek szczególny. Bo zwykle muzyka pisana jest na określone instrumenty. KdF – nie. To jakby ćwiczenia z kontrapunktu, tylko jakież ćwiczenia!
Szymonie, przepraszam, że się włączę, nie musi Tobie i Pani Kierowniczce to samo podobać. To byłby straszny świat.
Podoba Ci się – to się delektuj i ciesz. 🙂
Pani Dorotecko, no tak w w Stołecznym Królewskim Mieście nie wypada.
Lecę na „Orfeusza…” w Muranowie, cały czas martwię się o dźwięk. 🙁
Pozdrówka!
Zwłaszcza dla Zenobiusza ulubionego! 😀
A różne poematy symfoniczne czy „pukania losu” pozostawmy
przedszkolakom.
Moje siostrzeństwo też się na Orfeusza i Eurydykę wybiera 🙂
Szanowny mt7,
Oczywiście, że nie musi!
My tylko wymieniamy poglądy, prowadzimy dyskusję.
Ja naprawdę Nikogo do niczego nie przymuszam.
Szymonie, mt7 jest rodzaju żeńskiego.
Drodzy Państwo,
Tym którzy tęsknią za „walorami przestrzennymi” Herkulesa u Vivaldiego, polecam kawałeczki inscenizacji tej opery z 2006 roku, w Spoleto. Są na jutiubie: trzeba tylko wystukać tytuł włoski (Ercole su’l Termodonte), albo nazwisko wykonawcy roli tytułowej (Zachary Stains). Walory są widoczne bardzo dokładnie.
Pozdrawiam serdecznie
PK
Panie Piotrze, dobry wieczór 🙂
Już podesłała tutaj te linki mt7 o 16:04 i 16:09.
A swoją drogą wyrażenie „walory przestrzenne” też mi się podoba 😆
Przepraszam, przegapiłem.
W każdym razie kryteria angażowania śpiewaków zmieniają się w oczach i w pasie, a także poniżej.
A przestrzenne te walory są istotnie, jak w tym starym kawale teatralnym „pamachiwaj, pamachiwaj”.
Całusy
PK
Ech, nic już nie jest jak do tej pory,
nawet w operze nowe walory,
więc by tym tryndom zrobić zadość,
ja także w zębach mam nagą kość. 😀
Nie wiedziałem, że z Bobika taki tryndowaty pies 😉
Wchodząc do budy, wychodząc z windy,
jedząc kość, a nie jedząc sałaty,
Bobik wciąż duma: jakie są tryndy?
Czy dosyć jestem już tryndowaty?
Czy się nie zbłaźnię jakimś niuansem
przed ordynusem czy ordynansem?
Bez przerwy psiną trza być myślącą,
jak się chce zawsze być na bieżąco. 🙁
Zdaje się, że odkryliśmy nową rasę psa: trynd-seter 😉
Szanowna mt7,
Przepraszam za zmianę płci.
Bobik 😯
Trza być tryndy ( i dready!),tak mówią, ja tam się nie znam i lubię ABBĘ 😯
Oraz Betowena i Czajkowskiego. O Szopenie nie wspominam…
C’est la… 😉
Quake… sweter?! 😯
Alicja: nie wiem czy ten seter nosi sweter 🙄
Nosi, chyba że na chwile zdejmie…
Pani Kierowniczko, no coś mną wsobnie zadudniło, teraz wiem od czego!
Nosi, ale w zębach 😆
Jak dla mnie Herkules był miodzio! Właśnie tak na zasadzie kontrastu z nachalnym wizerunkiem wykreowanym przez kampanię promocyjną 😉 No i miał w zanadrzu nie tylko śpiewanie bohaterskie, ale i subtelne, pełne zabawy słowem, artykulacją i brzmieniem. Zresztą za tę subtelną arię dostał największe brawa, a mnie ogromną radość sprawiało, jak z tych jego interpretacyjnych zabaw cieszyła się Romina Basso. A jak on wspaniale kroczył na swoje miejsce po odśpiewaniu arii, a jak widowiskowo zamykał nuty! Ależ się wczoraj działo!
Coś mi się zdaje, że siedzieliśmy z 60jerzym obok siebie w szóstym rzędzie 😉 Naprowadził mnie na ten trop motyw miażdżenia nogi. To chyba było przed rozpoczęciem 3 aktu, kiedy w 5. rzędzie zasiadła pewna pani o włosach w kolorze blond i niechcący stała się sprawczynią miażdżenia? 😉
Skoro o operze mowa, ciekaw jestem, kiedy wystawią
u nas „Mojżesza i Arona” Schoenberga.
To by było Coś!!!
Zyczę Wszystkim dobrej nocy.
🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Przyjaciele_Piotrusia_Pana/
To podesłał mi mój przyjaciel z Białegostoku kilka lat temu. Dzieciaki z przedszkola i z podstawówki zrobiły. Polecam cuciubabkę! 😯
Jakoś mi się z Bobikiem kojarzy… 😉
Alicjo, z Piotrusiem Panem się zgadza, ale czemu ja Ci się z ciuciubabką kojarzę, a nie z Odlotowym Pieskiem? 😀
No i zostałem zdemaskowany w całej swej przestrzenności. Nóżka ocalała. Witam po powrocie z Krakowa z Orfeusza kończąc krakowskie weekendowe opera(cje) sycąc swe jestestwo na wszelkie możliwe sposoby. Co do transmisji – dźwięk w kinie Kijów o mało nie zabijał – panowie9panie) od akustyki dali hebel na maksimum, zapominając nadrzędnym dobrem akustycznym jest próba odtworzenia planu dzwiękowego oryginału (czyli MET). A co do samej inscenizacji – w moim odczucia miała zadatki na znakomitą sprawę, ale na tych zadatkach rzecz się skończyła. Podtsawowa dla mnie sprawa to obsadzenie Stephanie Blythe w roli Orfeusza. Nie chodzi mi ani o posturę ani o płeć – bo to rzecz bez znaczenia (zwłaszcza wobec umowności i tradycji tej roli). Podstawowa rzecz, to jeśli rolę Orfeusza śpiewa alt, to ja muszę (i chcę) otrzymać jako „rekompensatę” za tę umowność z jednej strony znakomity śpiew, a z drugiej wiarygodne aktorstwo. Oczywiście są to warunki tak samo obowiązujące dla każdego innego układu genderowo-głosowego. Dzisiaj nie otrzymałem ani jednego ani drugiego. Blythe nie wyrażała ani śpiewem ani grą żadnych emocji. Nic. Jest to bardziej niż przeciętny alt. A tak się złożyło, że wczoraj kupiłem w Krakowie nagranie live tej opery, w którym rolę Orfeusza śpiewa nie kto inny tylko… Ewa Podleś. Nie miałem pojęcia o istnieniu tego albumu, będącego rejestracją spektaklu z 1998 r. w La Corunia. Zestawienie tych dwóch wykonań starczy za cały komentarz. A od strony muzycznej – cóż, Minkowskiego trudno pobić. A pani de Niese urodziwa i owszem.
Bobiku,
nie z ciuciubabką, Boże broń! No wiesz, co… 🙄
Odgrzebałam to przed chwilą i przesłuchuję. Co do komentarza, z Bobikiem kojarzy mi się cały album!
Mam tę płytę z Orfeuszem, świetna.
To był podzjazd w Krakowie! No, no… 😆
I jeszcze a propos Kunst der Fuge – tak mi się przypomniało, że Pollini zaraz po Minowskim we Wiedniu w czerwcu gra Das wohltemperierte Klavier I. I podobnie jak w przypadku KdF – nie rozumiem sensu recitalowego wykonywania tego traktatu. Jedno i drugie – to swego rodzaju Biblie. I tak jak czytamy (lub czytało się ongiś w domach) poszczególne małe fragmenty, tak należy (ja to tak widzę i czuję) traktować te utwory Bacha.
Szymonie: muzyka może być i abstrakcją i uczuciem. Czasami łącznie czasami oddzielnie. Ja może mam mentalność przedszkolaka – ale szukam jednak w muzyce uczucia. Czasami przy pierwszym poznaniu nie znajduję go, ale zdarza mi sie jednak czasami przebić przez chłodną skorupę intelektu i znaleźć uczucie tam, gdzie pierwej go nie widziałem. Delikatnie tylko (by nie wywoływać burzy) wspomnę o Witoldzie Lutosławskim.
I teraz mam wrażenie, że wspomniane kiedyś przez p. Redaktor aptekarstwo swoich wypowiedzi przysypałem masą tabulette. Pewnie pora zabrać się do pracy.
Pozdrawiam sąsiadkę z VI rzędu. No i rzecz jasna panią Redaktor (gdyż jako jednoosobowy podmiot gospodarczy nie uznaję słowa kierownik).
A ja pozdrawiam Jednoosobowy Podmiot Gospodarczy (wczoraj w VI rzędzie) i Panią Kierowniczkę (ja z budżetówki, więc kierowniczka jak najbardziej) 😀
Moje kierownictwo jest typem kierownictwa wirtualno-nickowego, więc nikomu nie zagraża. No, chyba że jakimś trollom… 😉
Pozdrawiam wszystkich i dobranoc!
Dobranoc 🙂
Szanowny Panie Jerzy,
Witold Lutosławski napisał kiedyś w swoim muzycznym
notatniku:
„…muzyka nie wyraża żadnych określonych uczuć, stanowi tylko
ramy formalne, w których przy jej odtwarzaniu każdy wlewa swoje
własne emocje: takie, na jakie go stać…”.
podpinam tutaj, bo a propos jarousskiego – taka mialam radoche z ogladania i sluchania,ze nie wytrzymam,zeby sie nie podzielic:
http://www.youtube.com/watch?v=EZ-VsKB_tNw
http://www.youtube.com/watch?v=AJA2x_m0uy8
zachwycajace w tych dwoch klipach jest nie tylko mistrzowski poziom wykonania (i solista, i zespol fe-no-me-nal-ny!), ale samo podejscie do wykonywania muzyki tzw. powaznej (nie cierpie tego okreslenia). widac, ze dla tych cudownych ludzi muzyka, ktora graja, jest zywa i aktualna, ze
ciesza sie nia i bawia – i to jest niesamowicie zarazliwe. ach, obejrzyjcie, i ja obejrze jesze raz z radoscia.