Dwie opery
Jedna z drugą nie ma nic wspólnego, tylko tyle, że najpierw wysłuchałam jednej, potem drugiej. Nie będę się więc bawić w porównania, bo i po co. Po prostu garstka refleksji na świeżo.
1. Ercole su’l Termodonte w Krakowie. Co tu dużo gadać, wielkie wydarzenie. Mieliśmy już możność podziwiać na tej scenie kunszt zarówno Fabia Biondiego z Europa Galante (tym razem w dużym składzie), jak większość z występujących wczorajszego wieczora solistów. Ale zawsze to niesamowita przyjemność. I to, że każdy był inny (do znudzenia eksploatowano w zapowiedziach wydarzenia zwrot „pojedynek głosów i osobowości”, ale przecież właśnie tak było) i miał możność pokazać się w co najmniej paru, jeśli nie kilku aspektach, to była jeszcze dodatkowa atrakcja.
Kto ten „pojedynek” wygrał? Trudno powiedzieć. Jaroussky (Alceste) był jakby „poza konkursem” – śpiewał leciutko i łagodnie, z nieprawdopodobną swobodą. Vivica Genaux (Antiope) jak zwykle bezkonkurencyjna jako typ wścieklicy żądnej zemsty, ze swoją bardzo szczególną, nieporównywalną emisją. Maria Grazia Schiavo (Ippolita) – no, po prostu wirtuozka, oddająca sopranem wszelkie niuanse nastrojów. Romina Basso (Teseo) – to o jej barwie głosu powiedziałabym: miodzio, jest właśnie taka miodowa, lejąca się. Artystka śpiewała o wiele piękniej niż na Misteriach Paschaliach; przy niektórych dźwiękach po prostu ciarki chodziły po krzyżu. No i Herkules, Carlo Vincenzo Allemano – trochę profesorek, ale, jak słusznie napisała Beata, jak przyszło co do czego, potrafił użyć też dużego aktorskiego wdzięku. To absolutnie pierwszy rząd; nieco w tyle, ale też na mocnych pozycjach, znaleźli się Emanuela Galli jako waleczna Orizia, Stefanie Iranyi jako młoda naiwna Martesia, wreszcie Filippo Adami (Telamone). A nad wszystkim czuwał – i sam wykonał parę świetnych skrzypcowych solówek – maestro Fabio Biondi (po jednej takiej Maria Grazia Schiavo, której towarzyszył, posłała mu całusa). W sumie nawet lepiej, że było to wykonanie koncertowe i nic nie rozpraszało kontaktu z czystą muzyką.
2. Teraz parę słów o dzisiejszym Napoju miłosnym w Operze Wrocławskiej. Michał Znaniecki wyreżyserował ten spektakl oczywiście zupełnie inaczej i wedle innej koncepcji, niż dwa lata temu na Pergoli, choć część strojów z tamtego przedstawienia – damskie zielone sukienki (i niebieska – głównej bohaterki) oraz mundury żołnierzy, wykorzystał w obecnej realizacji. Ale coś tam pochachmęcił w treści, zaczyna sie to w jakimś Teatro Provincial (taki napis nad wejściem w murze), kończy w koszarach, pojawia się jakiś rewolwer, który ma się rozumieć wypala w ostatnim akcie (ale do kogo i po co, nie da się ustalić). Co artysta chciał przez to powiedzieć, trudno wyczuć, a nie opowiadał się nam, zwłaszcza że go nie było. Pani Dyrektor coś tam nam po spektaklu tłumaczyła, że niby wojna domowa w Kraju Basków w 1940 r., że doktor-szarlatan Dulcamara wraz ze swymi pseudolekami przemyca broń dla partyzantów itp. Groch z kapustą. Chyba Pan Michał za często realizuje, lepiej może byłoby rzadziej, a logiczniej… Ale spektakl miał też jasne punkty, z których głównym była Aleksandra Kubas w roli Adiny – dość nowy nabytek w operze, właśnie zrobiła dyplom na wrocławskiej uczelni. To naprawdę obiecujący głos i osobowość sceniczna! I właściwie na niej stało przedstawienie. Rafał Bartmiński (Nemorino) ustawiony, poniekąd słusznie – bo to taka postać – jako idiota na rykowisku, wzdychulec w ohydnym sweterku w romby, który wierzy święcie w takie głupoty jak napój miłosny, głosowo troszkę zawiódł – warunki ma znakomite, ale chyba trochę się prześpiewał w nieoperowych rzeczach, ogólnie był za głośny, a i z intonacją nie zawsze było idealnie, choćby w słynnej arii Una furtiva lagrima. Reżyser też go nie rozpieszczał, kazał mu śpiewać np. robiąc pompki… No i jeszcze przezabawny Bogusław Szynalski jako Dulcamara, i Jacek Jaskuła świetny aktorsko jako sierżant Belcore. Ale Adina przebijała wszystkich – to będzie kolejna chluba Wrocławia.
Komentarze
Obie recenzje rozkoszne; jak przyjemnie kłaść się spać po przeczytaniu tak błyskotliwie napisanej rzeczy. Co do ERCOLE – znam Biondiego i kilku śpiewaków ( z płyt oczywiście) więc nie wątpię, że była to ogromna przyjemność. Co się tyczy „nowego odczytania” Napoju miłosnego i w ogóle takich bezsensownych zmian – powodują one u mnie napady śmiechu. Parę miesięcy temu doświadczyłem czegoś takiego, co prawda na innej operze. Absurdalność „nowego spojrzenia” , a także kostiumy, zaprojektowane przez kogoś, kto nie widział śpiewaków (mial wyidealizowaną tylko ich wizję) – spowodowały napad histerycznego śmiechu. Nie mogłem go opanować w żaden sposób, udzieliło się to mojej towarzyszce. Kiedy zobaczyłem jak prawie wpycha sobie pięść do gardła, żeby nie zawyć – dostałem wprost konwulsji. Ponadto bylem świeżo po operacji i wydawało mi się, że za chwilę się rozpadnę. Na próżno przywoływałem w pamięci klęski życiowe i tragiczne zdarzenia. Wreszcie jakiś ksiądz, siedzący nieopodal, wyprowadził nas do holu. Ale długo nie mogliśmy sie uspokoić. Niestety, zdarzyło mi się to parę razy.
Pobudka!
Ile tych pompek było? 😀
I pomyśleć, że gdy dowiedziałem się o „Herkulesie” chciałem się wybrać do Krakowa… Teraz pozostaje mi żałować, że się nie wybrałem. Swoją drogą, akcja reklamująca zatoczyła szerokie kręgi — widywałem billboardy na różnych przedmieściach.
—
A propos koncertowych wykonań FdF — ja chętnie bym posłuchał, choć raczej w wersji kwartetu smyczkowego, niż fortepianu. Marzeniem znajomego sprzedawcy płyt, było sprowadzenie Jordi Savalla z Hesperionem, by wykonali KdF.
Droga Pani Doroto,
Wybaczy Pani, ale chyba nie wezmę udziału w dyskusji
na powyższy temat – bel canto i w ogóle opera włoska
to zjawiska NAJZUPELNIEJ MI OBCE.
Zyczę miłego dnia.
witam
po przerwie .
juz w sobote podesle fragmenty ktore nagralem na Herkulesie wiec bedzie mozna troche zobaczyc i posluchac,’
dla przypomnienie wysylam
http://pl.youtube.com/watch?v=oV9EhupDF5g&feature=channel
fragment koncertu i wywiad ute lemper na SACRUM PROFANUM 2008
W moim odczuciu najbardziej zjawiskowo w niedzielę śpiewała Romina Basso, właśnie w sensie emocjonalnym (ciarki i wzruszenia były od pierwszej arii). Niezwykle konsekwentnie zbudowana, intensywna, nasycona rola! Poza tym zyskała w moich oczach empatią wobec innych wykonawców (śledziła z ogromnym zaangażowaniem każdą arię, cieszyła się z zabaw interpretacyjnych, cierpiała razem z cierpiącymi, cieszyła się ich radością itd.). Philippe Jaroussky jakby zlądował z innego świata – patrząc na niego, słuchając go, nie sposób się domyśleć, że śpiew to także fizjologia. Maria Grazia Schiavo, najbardziej podkreślająca zmysłowość śpiewu, kręciła biodrami, jakby stamtąd wyrzucała dźwięki 🙂 Objawiła niejedno oblicze. Szalone koloratury, ale i piękny śpiew liryczny (w tej arii, w której dialogował z nią na skrzypcach Fabio Biondi, zresztą aż by się chciało go uściskać za to dialogowanie i w ogóle za solówki). Vivica Genaux – tnąca powietrze głosem i mrożąca wzrokiem, również aktorsko wspaniała.
A dla Pana Jerzego, cytat z notatnika Lutosławskiego (pod
wczorajszym tematem).
witam
po przerwie .
juz w sobote podesle fragmenty ktore nagralem na Herkulesie wiec bedzie mozna troche zobaczyc i posluchac,’
dla przypomnienie wysylam
http://pl.youtube.com/watch?v=oV9EhupDF5g&feature=channel
fragment koncertu i wywiad ute lemper na SACRUM PROFANUM 2008
Nie cierpię sweterków w romby 👿
Beato, w innych dziedzinach jest podobnie. Mistrzostwo zaczyna się tam, gdzie znika fizjologia.
No, z wyjątkiem konkursu na jedzenie np. hamburgerów czy pierogów. Tam mistrzostwa nie da się oddzielić od fizjologii. 😀
Hoko, z opisu Pani Kierowniczki wynika, że tych pompek było o kilka za wiele. 😉
Jak myślicie, czy Kierownictwo wybaczy Szymonowi, że nie weźmie udziału w dzisiejszej dyskusji? 😯
„Ambiwalencja” – chyba tego słowa szukasz Bobiczku 😉
Jaroussky (pomijając techniczne mistrzostwo) należy do śpiewaków, których głos brzmi bezcieleśnie, eterycznie. Inni, też wspaniali, brzmią bardziej „z trzewi”, jak Romina Basso, i niczego im to nie ujmuje, wręcz przeciwnie, dodaje możliwości wyrazowych. To po prostu kwestia typu głosu i osobowości. Bardziej po nich widać, że śpiewają, oddychają, przeżywają emocje itd. U śpiewaków fizjologia nigdy nie usuwa się w cień, u tych dobrych po prostu nie widać z zewnątrz zmagań z materią 😉 Głos jak barometr reaguje na stan fizyczny i psychiczny człowieka. Oczywiście dobra technika, doświadczenie pozwala się trochę od tych wahnięć uniezależnić, ale nigdy do końca. Pod tym względem to b. trudny zawód.
Szymonie: cytujesz myśl W. Lutosławskiego:
“…muzyka nie wyraża żadnych określonych uczuć, stanowi tylko
ramy formalne, w których przy jej odtwarzaniu każdy wlewa swoje
własne emocje: takie, na jakie go stać…”.
Słowa tyleż efektowne i prawdziwe co zwodnicze. Co pod pojęciem „muzyka” rozumie w tej wypowiedzi WL? Czyli co: Chopin, LvB, Mozart, Brahms, Szostakowicz, wszyscy oni tworzyli ramy formalne – nie muzykę? Część druga tej myśli jest już oczywistością. Chciałoby się wręcz dodać: na jakie go stać – lub nie. I wtedy co? Mamy puste ramy. Muzyki niet? Pustynia lodowa?
Właśnie o te zmagania z materią mi chodzi, Beato.
Pamiętam w jakie osłupienie wprawił mnie Teatr TV w stanie wojennym. Bardzo to było pouczające doświadczenie.
W książce Tadeusza Kaczyńskiego o Lutosławskim jest chyba
mały błąd, zamieszczony tam cytat (z notatnika kompozytora)
powinien brzmieć:
„…muzyka nie wyraża żadnych określonych uczuć, stanowi tylko
ramy formalne, w które przy jej odtwarzaniu każdy wlewa swoje
własne emocje, takie, na jakie go stać…”.
Panie Jerzy,
Lutosławski jedynie bronił „nieokreśloności” tych emocji
(w przeciwieństwie np. do Pendereckiego, nigdy nie narzucał
On słuchaczowi żadnych pozamuzycznych treści)!
(c. d.)
Tworzył „muzykę absolutną”.
Szymonie, mógłbyś się trochę uspokoić
Ja jeszcze się odniosę do wrażeń Jerzego z 2009-01-24 o godz. 23:22
„Co do transmisji – dźwięk w kinie Kijów o mało nie zabijał
W moim kinie był bardzo dobry, tylko wcześniej podjęłam akcję prewencyjną. Odpowiedziałam na apel o opinie na temat kina i napisałam o nieznośnym nagłośnieniu, które niweczy ambitny repertuar.
Miły pan odpisał mi, że sprawdzi i postara się zmienić.
W sobotę dźwięk był bardzo przyzwoity, wentylator nad głową w cichszych partiach trochę hałasował. 🙂
„A co do samej inscenizacji – w moim odczucia miała zadatki na znakomitą sprawę, ale na tych zadatkach rzecz się skończyła. Podstawowa dla mnie sprawa to obsadzenie Stephanie Blythe w roli Orfeusza. Nie chodzi mi ani o posturę ani o płeć”
A mnie chodzi, bo sam widok montrualnie grubej, wielkiej ‚baby’ jest tak groteskowy, że pomimo całej umowności przedtawienia operowego bardzo mi przeszkadzał.
Poza tym chwała Bogu, że powstrzymała się od takich paroksyzmów i mąk, jak Danielle de Niese, bo to dopiero dałoby efekt komiczny do kwadratu.
Zresztą sposób wystawienia opery kojarzył mi się nieodparcie z burleską, z żartem.
Amor był bardzo zabawny i komiczny: starsza pani w różowym sweterku z cekinami, wymiętych rybaczkach, kolorowych pończochach, ze skrzydłami żywcem wziętymi z przedstawienia dla dzieci.
Wszystko to było raczej zabawą, w której mogła zabrzmieć muzyka.
Tu wrzucę zdjęcia (3) z kluczowej sceny:
http://picasaweb.google.com/lh/photo/T6u42Lw-3ygySMM8VoTk1w?feat=directlink
Mezzosopran, to jest chyba trudny głos i repertuar też niełatwy.
Tak mi się wydaje, zupełnie się na tym nie znam, oceniam według wrażeń.
Jeszcze wrzucę w następnym wpisie linkę – info do scenografii.
http://pl.youtube.com/watch?v=PhgYTDMGOqM&feature=channel_page
A tu dokładne omówienie, kim były osoby z chóru, ustawione przez całe przedstawienie na balkonach dwóch platform:
http://www.metoperafamily.org/metopera/news/features/detail.aspx?id=1819
Szczerze powiedziawszy nie rozumiem tego. Postacie tonęły w półmroku i gdyby nie kamera telewizyjna, trudno byłoby je zauważyć.
Witajcie! Uf, wreszcie w domu 🙂
(to tak zawsze jest: wreszcie w domu, a jak w domu, to: no to gdzie by teraz pojechać? 😉 )
manu26 – witam po przerwie! Nie wiem, czemu Pana posty nie wskoczyły, może wcześniej wpisywał się Pan ze spacją. Przy okazji przepraszam, że nie odpowiedziałam parę miesięcy temu na mail, bo po pierwsze strasznie byłam zajęta, a po drugie napisał Pan, że podsyła link, a nijakiego linku tam nie było, szukałam na stronie festiwalowej i filmu nie znalazłam…
Za to mamy to tu teraz – i dzięki! Czekamy więc na Herkulesa, mniam, mniam 🙂
Witam też zwykle milczącego czytelnika i zapraszam do odzywania się również 😀 Mnie też się wydaje, że Szanowny Szymon 😉 nie musi przepraszać za to, że na jakiś obcy mu temat nie bierze udziału w dyskusji, wystarczy, żeby po prostu się nie odzywał, jak nie ma nic do powiedzenia 😉 A co do tego, jak ktoś odbiera muzykę, czy potrzebuje podpórki z zewnątrz, czy nie – trzeba przyznać, że niektórym odbiorcom takie podpórki pomagają. Kto ich nie potrzebuje, ten ich nie potrzebuje, a kto potrzebuje, nie jest przez to ułomny, tylko inaczej odbiera świat. A w istocie Lutosławski ma sto procent racji. Jeżeli w Chinach można słuchać Marsza żałobnego Chopina jako tapety w supermarkecie (taki przypadek był tu kiedyś wspominany) bez konotacji treściowych, które najwidoczniej Chińczykom były całkiem nieznane, to wszystko jest możliwe 😀
bardzo, baaardzo zazdroszcze okazji uslyszenia jaroussky’ego na zywo – odkrylam go calkiem neidawno i bylam pod niesamowitym wrazeniem tego wlasnie, o czym wspomniala beata, owej bezcielesnosci tego glosu, pozornego kompletnego braku wysilku, no i niesamowitej, zarazliwej radosci muzykowania. na jutubce jest pare fragmentow wystepu philippe’a genialnym giardino armonico – polecam, prawdziwa uczta. nie wiem co prawda, czy wysiedzialabym rpzez cale przedstawienie (w moim odczuciu wloska opera seria to odpowiednik dzisiejszych seriali w guscie ‚battleship galactica’, tyle, ze kostiumy raczej mitologiczne niz kosmiczne), ale te arie, te arie… kiedy pierwszy raz uslyszalam arie z tego okresu, szczegolnie te, ktore pisano dla kastratow i ktore wyszly spod reki vivaldiego i metastasio, pomyslalam, ze nawet arie mozartowskie w porownaniu z nimi nie sa takie trudne w porownaniu do tej nie majacej odpowiednika w muzyce zadnego innego okresu wokalnej ekwilibtystyki. to jest moikm zdaniem maximum tego, co mozna wycisnac z ludzkiego glosu, absolutny limit – i mam nieprawdopodobny podziw dla tych, ktorzy potrafia oddac sprawiedliwosc tej niesamowitej muzyce.
Zwykle milczący Czytelniku,
Na czym polega problem?
Przecież nikogo nie obrażam.
Łajza Minęli (wyjaśnienie dla Szymona: tak nazywamy sytuację, w której posty na ten sam temat się mijają). Chyba streściłam powyżej sprawę i wydaje mi się, że dalsza dyskusja na temat, czy i co muzyka wyraża, jest dosyć jałowa.
http://pl.youtube.com/watch?v=6toeGnd-x3A
http://pl.youtube.com/watch?v=vNTqGRykmCo
bigapple1 – no właśnie, tak na odległość opera barokowa wydawałaby się nie do wysiedzenia, ale w takim wykonaniu pasjonuje jak jaki kryminał 😀
A charaktery jakie soczyste 🙂 Ja tam bym wciągnęła w sobotę lekko jeszcze ze dwa akty więcej 😀
O! Stockhausen, Lachenmann – to wreszcie tu mamy coś dla Szymona! 😀
Miało być: w piątek 😉
pozdrawiam pania kierownik i dla ostudzenia dyskusji pare fragmentow sacrum
http://pl.youtube.com/watch?v=vNmqQAc6R_0
Pani Doroto,
Ja również zakończyłem ten temat.
No to macham ręką 😀
Dzięki, manu26.
„Sacrum-Profanum” to świetny festiwal.
Też się przyłączę do zazdroszczących. 🙂
Ja mogę długo siedzieć. 😀
(c.d.)
Choć może trochę zbyt eklektyczny.
Ja tylko ad rem do mt7.
Piszesz: „A mnie chodzi, bo sam widok montrualnie grubej, wielkiej ‘baby’ jest tak groteskowy, że pomimo całej umowności przedtawienia operowego bardzo mi przeszkadzał.”
Tu nie chodzi o to, czy opera, czy dramat, czy film. Orfeuszem może stać się każdy lub inaczej – każdemu pisany jest los Orfeusza. A wiek, płeć, waga – nie mają żadnego znaczenia. Utrata ukochanego/ukochanej dotyka w każdym wieku – bez względu na walory zewnętrzne. Natomiast elementarnym zadaniem aktorskim jest uwiarygodnienie postaci granej. I tylko tyle. I o to mam pretensje do śpiewaczki – ale i do reżysera tego spektaklu. Poza innymi sprawami. Oraz do realizatora obrazu w transmisji – trochę to było chaotyczne w realizacji.
Jerzyczku 60-ty, ale zauważ, ze to nie był dramat, Eurydyka wróciła żywa. 🙂
Wyjaśniam dodatkowo, że sama jestem monstrualnie grubą, wielką babą, więc nie postponuję postury.
Piszę o własnych wrażeniach, doznania estetyczne mają swoją dużą rolę.
Nie zapomnę nigdy szoku, jaki przeżyłam na „Carmen” z otyłą Szostek-Radkową w roli głównej.
Ja Cię sorry, cenię Panią Krystynę, rozumiem umowność, ale pomimo dziesiątków lat to wspomnienie we mnie tkwi. I już! 🙂
No tak, wróciła żywa – to zakończenie jest ewidentnie doklejone w ramach obowiązkowego happy endu. Jak widać każdy ma swoje doświadczenia z przerostem formy. Ja swoje pierwsze wspomnienie operowe wiążę z Halką w Bytomiu. Gdzieś w okolicach 73-74 roku ubiegłego wieku. Jak zobaczyliśmy Halkę to dostaliśmy nieomal paroksyzmu śmiechu. Byłem wtedy jeszcze w tym okrutnym (i cudownym) wieku, w którym prawo do miłości miały tylko smukłe, wiotkie dziewoje. I widok Halki – takiej od cyrkla – spowodował, że (jak to u szczeniąt) z dramatu zrobiliśmy komedię – mimo, że sami byliśmy uczniami szkoły artystycznej.
A w obliczu rozjazdu wizji i fonii oraz treści w operze (aczkolwiek w naszych czasach coraz rzadszej) liczę w ostateczności na ekwiwalent wokalny. W rzeczonym przypadku nie miałem żadnej satysfakcji. A o istnieniu wspomnianej płyty „Orfeusza…” z Ewą Podleś nie miałem pojęcia. Mało tego – mimo szperania w różnych krajach, sklepach i portalach – nie natknąłem się na nią (fakt – wydano ją w 2007 r.). Jak kto chce kupić – to znalazłem ją w empiku w Galerii przy Dworcu głównym – i do tego niedroga (mam nadzieję, że p. Redaktor nie potraktuje tego jako reklamy – zwłaszcza, że na stronie internetowej pani Podleś nie ma o niej żadnej wzmianki).
Jerzy, 6 pozycja:
http://www.podles.pl/dyskografia_pl.htm
Posłuchałam fragmentów w Amazonie. 🙂
Jeszcze niedawno wchodziłem na stronę p. Podleś i było tam tylko parę płyt – a już na pewno nie tak wyczerpujący spis, jak widzę to w tej chwili. Dzięki -jest co przeglądać.
Bardzo się cieszę, że napomknięto tu o wspaniałej płycie Ewy Podleś (Orfeusz i Eurydyka), jest to bowiem prawdziwy klejnot.
Nawiązując do tego co pisze 60 Jerzy – o paroksyzmach śmiechu podczas opery – muszę wyznać, że to zachowanie raczej zdrowe i niekoniecznie odnosi się domwieku cielęcego. Dość dawno mam ten wiek za sobą i mam tyle lat co wszyscy normalni ludzie, ale takie ataki śmiechu zdarzają mi się ( raz nawet na pogrzebie – ale Wy też byście sie nie powstrzymali gdy wdowa z okrzykiem „puśćcie mnie do niego!” chciała, a raczej udawała, że chce skoczyć do grobu).
Albo jak dół się okazuje za mały na trumnę 😯
Natknęłam się na fotorelację z piątku:
http://www.mmkrakow.pl/3636/2009/1/25/vivaldiego-herkules-nad-termodontem-fotorelacja?category=news
Zdjęcia są na dole strony. Herkules z kwiatków pod numerem 27
Pani Doroto, a co miłe siostrzeństwo mówiło po seansie?
Odmeldowuję się na dłuższą chwilę. 🙂
To skoro niebranieudziałuwdyskusji jest tak posjonujące, to może i ja nie wezmę? 🙄 Choć dla porządku wspomnę, że koncertu z Krakowa wysłuchałem ze sporą przyjemnością, a pozycji nr 2 nie miałem okazji skosztować…
No to nie dyskutujmy, tylko pogadujmy 😉
Człowiek z marmuru,
Człowiek z żelaza…
Ci polityczni
Ludzie – zaraza!
Mieć takich nie chcę
Przez chwilę ja tu,
Niech oko łechce
Nam człowiek z kwiatów! 😀
Ale on ze STOKROTEK ❗ To jak ma nie politycznie łechtać, kiedy łechce?
Uch – nawet stokrotkę nam splugawili
🙁
A! dopiero się zorientowałam, że 60jerzemu chodziło o późniejszą wersję Orfeusza z Ewą Podleś! Ja mam tę wcześniejszą, pod Patrickiem Peire. Późniejszej nie znam.
Panie Redaktor: z którego roku jest to nagranie pod P.Peire? Bo na stronie internetowej EP nie ma tak drobiazgowych danych. Jakość techniczna nagrania „hiszpańskiego” pozostawia trochę do życzenia. Ale walor nagrania live jest ponad wszystko. No i przed chwilą tknięty przecuciem wszedłem na sprzedaż biletów i rzutem na taśmę kupiłem bilet na „naszego Rafała” 21 marca w FN. I to był chyba koniec tego co było w internecie – chyba, że kasa coś jeszcze ma – to tak dla informacji reszty forumowiczów.
O, to nagranie jest jeszcze ho ho, z 1993 r.
A z najbliższych koncertowych atrakcji warszawskich: we wtorek jednocześnie Kwartet Śląski w filharmonii i Nelson Goerner w Salach Redutowych Teatru Wielkiego jako inauguracja chopinowskiej serii koncertowej (no i jak tu się rozdwoić?). W piątek zaś w filharmonii Marjana Mijanović z Arte dei Suonatori. A w Filharmonii Łódzkiej we środę – Katsaris.
A 13 lutego – to tak dla przykładu w kwestii rozdwojenia się – w Bydgoszczy Volodos gra III Rachmaninowa, a w Katowicach Zimerman (o ile zagra; miał przyjechać na próby 20 stycznia i jakoś cicho). Mijanović przynajmniej transmituje Dwójka. Ja niestety i tak jestem w gorszej sytuacji, bo wszędzie muszę tłuc się – na ten cholerny Śląsk mało kto przyjeżdża. A nawet wykonując wolny zawód wolność ma swoje granice – terminowe, recesyjne. Ale cieszmy się z takich dylematów. Jak czasami porównuję repertuary wiedeńskiego Konzerthausu i Musikverein – to nie licząc Wrocławia i Krakowa najbliżej mnie położone miasto koncertowe – tam dopiero mają dylematy co wybrać tego samego dnia. Zatem radujmy się z tej normalności – i pracujmy na środki na jej sfinansowanie.
No cicho, cicho, bo on nie lubi hałasować 😉
A biletu jeszcze nie dostałam 🙁 Podobno rozsyła je jeden facet ręcznie 👿
No widzicie… nie zamówili sweterka w romby u Alicji i Kierowniczka zrąbała przedstawienie. Słusznie!
Alicja pobiegała dzisiaj po jeziorku. W nosku zakrzepło 😯
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/25012009#
Brrr…
Ale ładnie 🙂
No cóż. Właśnie kończą się urodziny Lutosławskiego, więc w ostatnich ich minutach słów parę. Nie będę teraz pisać o dzisiejszym koncercie, wspomnę tylko, że jednym z punktów programu… był jeden z dowodów, że nieprawdziwe jest stwierdzenie Szymona, iż „nigdy nie narzucał On słuchaczowi żadnych pozamuzycznych treści”. Pięć pieśni do słów Iłłakowiczówny. Jak on tam ilustruje wiatr, morze, a zwłaszcza dzwony cerkiewne… istne malarstwo muzyczne 😆
http://www.emusic.com/album/Ann-Martin-davis-Lutoslawski-Piano-Music-Songs-Dance-Preludes-MP3-Download/10903927.html
A jeśli się czepiać, że to wczesny utwór, to inny przykład z późnego okresu twórczości: Chantefleurs et Chantefables, rozkoszne dziecinne bajeczki o kwiatkach i zwierzątkach. Żółw, aligator, tłum motyli… wszystko ślicznie muzyczką oddane 😉
http://www.amazon.com/o/ASIN/B00000I7RQ/183-0897250-6043958?SubscriptionId=1ZJXCA3ADBXFZJPBRMG2
I dobranoc! 🙂
No to Pani Kierowniczka Lutosławskiego załatwiła! 🙄 Teraz ma chyba u Szymona przechlapane. 🙁
Jak Pani się o bilet nie upomni, to ten biedny Czepułkowski – to właśnie ten rodzynek od biletów – może o Pani zapomnieć. Ja wykazałem się namolnością, dzięki czemu swoje bilety wyegzekwowałem. Ponieważ on na maile za bardzo nie odpowiada, to radzę zdobyć jego numer telefonu w Impresariacie p. Halucha i w ten sposób nawiązać łączność. W samej rozmowie nasz rodzynek jest bardzo sympatyczny i ma takie właśnie wrażenie, że chwilami boi się już włączać swój komputer. Chociaż nie licząc sprzedanego Poznania i Katowic, to w Warszawie i Łodź od tygodnia prawie nikt nie kupił biletu, tylko koncert w Krakowie powoli acz systematycznie wyprzedaje się. Ale to tylko taka socjologiczno-handlowa dygresja na marginesie miłości rodaków do KZ.
Tu jest ta płyta Ewy Podleś i wygląda, że można ją chyba ściągnąć:
http://www.emusic.com/album/Peter-Maag-Gluck-Orfeo-ed-Euridice-MP3-Download/10984289.html
Eeee! 🙁
Każą zapłacić więcej niż za płytę w Amazonie.
Niech się wypchają!
Idę spać.
Dobranoc! 🙂
Nie było mnie od piątkowego południa. W piatek wieczór w filharmonii, w sobote całodzienna nasiadówka, w niedzielę uroczystość oficjalna. A dyskusje, jak zwykle, ciekawe. Z takim opóźnieniem nie będę się wcinał z drobnymi wyjątkami. Też uważam, że Penderecki z Kilarem Rubika nie tworzyli i to nie z winy Gowina tylko celowania w inną publikę. Penderecki mierzy w publiczność z górnej półki, może nie zawsze trafia. Rubik w taką, która o tę górną półkę nigdy się nie otrze. Robi to bez wątpienia z pełną świadomością. Druga sprawa to zaskakiwanie słuchaczy jako warunek satysfakcji ze słuchania muzyki. Po pierwsze schematyzmu w Mozarcie można się dopatrzeć, jak się tych samych utworów słucha ileś tam razy. Wcześniej różnorodność tej muzyki wyklucza zarzut schematyzmu wyłączając pewnien schematyzm formalny wyznaczający ramy utworu. Ten sam problem z muzyką barokową. Słuchamy niektórych utworów – nie bez przerwy oczywiście – wielokrotnie w różnych wykonaniach i jak bardzo nas cieszy, gdy dostrzegamy różnice w interpretacji. Zresztą sam Szymon cytując Lutosławskiego na temat wypełniania tych samych nut różnymi emocjami wykazuje, jak trudno o monotonię w muzyce. Rossini sam siebie powtarza wielokrotnie, a oglądanie Kopciuszka w świetnym wykonaniu sprawia mi radość, chociaż rozpoznaję zapożyczenia. To samo odnosi się do teatru. Czyz nie pójdziemy na Hamleta dlatego, że widzieliśmy go wielokrotnie i w samej fabule nic nas nie zaskoczy? Pomijam wyjątki z przestawianiem aktów czy dopisywaniem wątków. Albo filmy. Moge z radością n-ty raz obejrzeć Gorączkę złota, chociaż w akcji filmu nic mnie już nie zaskoczy. Wcześniej w komedii del arte rozgrywano w kółko te same wątki, a publika wcale nie była znudzona.
Tak sobie blogowicze z centralnych dzielnic piszą, gdzi to pojechać, żeby czegoś posłuchać, a my na głuchej gdańskiej prowincji mamy wszędzie daleko i musimy się zadowolić tym, co dają na miejscu. Na koniec więc sprawozdanie z filharmonii. II koncert wiolonczelowy Rachmaninowa grał Maxmilian Hornung z naszą orkiestrą pod Romanem Kofmanem. Potem VII Symfonia Beethovena. Rachmaninow według mojej opinii wypadł znakomicie. Solista pokazał chyba niezłą klasę, a muzycy z orkiestry dialogowali z nim z wielkim wyczuciem. Zresztą dyrygent dał odczuć swoje zadowolenie z orkiestry. Z Beethovenem było nieco gorzej, szczególnie II część została lekko położona. Najlepiej sobie z nią poradziły wiolonczele tak ważne na poczatku II części. Najgorzej było ze skrzypcami, które miały kłopot z wzajemnym zgraniem się. II część VII symfonii wszyscy znają na pamięć, jeżeli nie do odtworzenia, to przynajmniej do wychwycenia każdego błędu i stąd niepełna satysfakcja z tego utworu. III i IV część wypadły znakomicie. Może były błędy, ale ogólne wrażenie wspaniałe. Ogromne tempo orkiestra udźwignęła bez zarzutu wzbudzając niekłamany entuzjazm słuchaczy.
Dzień dobry, Stanisławie. To mamy teraz też sprawozdania z Wybrzeża – dzięki 🙂
Powtarzanie u Rossiniego to szczególny, bardzo świadomy chwyt. Zwłaszcza budowanie wzrastającego napięcia bardzo prostym sposobem: wielokrotnym powtarzaniem paru taktów, za każdym powtórzeniem coraz głośniej. Środek banalny, ale jakże skuteczny!
A na dobry poranek kawałek, który mnie przed chwilą usłyszany w Dwójce wprawił – jak zwykle wprawia – w dobry nastrój. Wykonanie nie to samo, ale… starutkie z Maxem Pommerem, i nie pamiętałam już, jak oni potrafili pędzić, całkiem jak Maksymiuk 😉
http://pl.youtube.com/watch?v=gnu9Ednr89E
Pani Doroto,
Przede wszystkim, dzień dobry.
Co do tych pieśni Mistrza – zgoda, można się tam dopatrzeć
(czy raczej dosłyszeć) pewnej ilustracyjności, ale ile w tym
SMAKU i SUBTELNOSCI. Pisząc o „muzyce absolutnej” miałem
na myśli kompozycje instrumentalne, autonomiczne (bez podłoża
literackiego) – te przecież stanowią najważniejszą część dorobku
kompozytora.
Stanisławie, ależ opowiadasz!
Na dalekiej i głuchej prowincji (Ontario się nazywa) to jestem ja, a z Wybrzeża do stolicy to Ty masz rzut beretem w porównaniu ze mną (circa 8 000km).
No… czasem się człowiek natknie na starych dobrych znajomych… 😉
Ale to tylko czasem!
http://alicja.homelinux.com/news/Spotkania.jpg
Szanowna pani Kierowniczko, mnie nie o takie powtórki chodziło. W Kopciuszku słyszę kawałki znane np. z wcześniejszego chyba o rok Cyrulika. Może to tylko ja rozpoznaję coś już wykorzystanego, bo mój słuch zawodzi albo pamięć muzyczna, a w rzeczywistości jest to coś zupełnie innego. A propos Cyrulika, W lutym Opera Bałtycka szykuje Wesele Figara. Nie znam jeszcze obsady, natomiast plakat jest bardzo interesujący i ma szanse przyciągnąć publikę. Przygotowane w koprodukcji z Operą Wrocławską! Poprzednia premiera w kopropdukcji z operą w Szegedzie. Jest obsada: Barbara Kubiak, Anna Wierzbicka, Julia Iwaszkiewicz, Jerzy Mechliński, Leszek Skra, Adam Palka, Dariusz Machej.
mt7 dzięki za linka do Glucka 🙂 Ja akurat mam tam niewielki abonament (korzystam głównie do ściągania pojedynczych arii i pieśni, np. w kilku wykonaniach) i już mam pierwszą płytę i nawet kawałek przesłuchałam. Przede wszystkim ze względu na Ewę Podleś (i już słyszę, jak bardzo warto!). Bo tak to jednak zdecydowanie numerem jeden jest dla mnie nagranie Minkowskiego (francuska wersja opery). Choćby już sama uwertura: U Maaga wydaje mi się trochę niemrawa, a muzyki w muzyce tam znacznie mniej niż u Minkowskiego ;-), zresztą podobnie w akompaniamencie arii (nie słyszę tego metafizycznego dreszczu, emocjonalnej soczystości, który jest u MM), a i chór nie śpiewa tu jak o życie.
Stanisławie,
Prawdziwy Twórca, Artysta nie ma prawa „celować” w żadną
publikę! Podzielam tu zdanie Schoenberga, który twierdził,
że prawdziwy kompozytor pisze muzykę tylko dlatego,
że sprawia mu to radość. Ci, którzy komponują po to, aby
się innym podobać, i którzy komponują, myśląc o słuchaczach
– powiada Schoenberg – nie są prawdziwymi artystami. Są tylko
mniej lub bardziej zręcznymi „zabawiaczami”, którzy przestaliby
komponować, gdyby nie mieli słuchaczy. I dodaje: nie biorę
pod uwagę odbiorcy, tak samo jak on mnie. Wiem tylko, że
jest mi on potrzebny ze względów akustycznych (w pustej
sali muzyka nie brzmi najlepiej).
Alicjo, jakiś czas temu popatrzyłem na kalendarz imprez roku Messiaenowskiego w Kanadzie. Co za bogactwo. Przyznam, że nie wiem, jak daleko do tych imprez od Ciebie, ale Ontario nie wydaje się leżeć całkiem na uboczu. A od nas wybrac się do warszawy wcale nie tak łatwo. Do Krakowa to już w ogóle. Kiedyś jeździły nocne pociagi z sypialnymi, ale to dawne czasy. Maksymiuka raz udało się zaliczyć w zeszłym roku na miejscu.
Artysta tworzy z radości lub obsesji w momentach natchnienia. Ale byli całkiem nieźli twórcy, którzy zasiadali do pracy w określonych godzinach i pracowali twórczo np. do obiadu. Dotyczy to także literatów i malarzy. Oceniamy ich dzieła, a nie zastanawiamy się często nad samym procesem tworzenia. Czy artysta pracujący od 8 rano do 14 tworzył tylko z radości, jaką przynosi akt twórczy, czy też myślał, ile srodków na utrzymania rodziny dzięki temu uzyska. Tego naprawdę nigdy się nie dowiemy bo nawet pamiętnikom artystów w takich kwestiach do końca nie możemy zaufać. Podejrzewam, że niezaleznie od organizacji pracy zawsze myśleli o wszystkim po trochu, także o tym, jak dzieło przyjmą odbiorcy. Nawet, jeżeli w manifestach twórczych od takich myśli odrzegnywali się stanowczo. ARTYSTA MÓGŁ NAWET W OGÓLE NIE BYĆ ZAINTERESOWANY WYNAGRODZENIEM. aLE JAK MIAŁ ŻONĘ, KTÓRA CO CHWILA PYTAŁA: „KIEDY WRESZCIE COŚ ZAROBUSZ”, to myśl o pieniążkach nachodziła z konieczności. A ta żona wcale nie była wredna, tylko martwiła się o głodne dzieci. Idee są czyms bardzo pieknym. Sam jestem idealistą, jak chyba większość tutejszych blogowiczów. Ale jestem starym człowiekiem i wiem, jak się układają relacje pomiędzy ideami i praktyką stosowaną przez osoby te idee głoszącymi. Kompromisowo zazwyczaj, choc bywają ludzie bezkompromisowi.
Piekne zdanie. Nie jestem pewien, czy oryginalne, może mnie w tej kwestii oświecicie. Mniej lub więcej muzyki w muzyce! Jasne, sensu nie trzeba tłumaczyć, ale o ile ciekawiej to brzmi niż „ile cukru w cukrze?”. W gruncie rzeczy sens bardzo podobny. Niedawno czytałem bardzo niepochlebny wpis dotyczący Minkowskiego, Chyba pani Teresy Czekaj po koncercie w Paryżu, ale mogłem jak zwykle coś pokręcić.
A ja jeszcze dodam, że przecież sztuka kiedyś była nierozerwalnie związana z życiem możnych, ich dworów (później z życiem burżuazji) i życiem Kościoła, utwory powstawały na zamówienie, a ich obsada nie była wymysłem twórcy, ale wynikiem takich a nie innych warunków finansowych oferowanych przez chlebodawców (m.in. tym, jakim dysponowano zespołem na miejscu, ilu było śpiewaków itd.).
Ja dodam do zdania Beaty, że chodziło nie tylko o to, że nie można było sobie dobrać więcej i lepszych wykonawców, ale czasem i odwrotnie 😉
A co sądzi Pani Dorota?
I w tym sztuka, by mając wiadome ograniczenia, stworzyć coś ponad nie.
Ale byli całkiem nieźli twórcy, którzy zasiadali do pracy w określonych godzinach i pracowali twórczo np. do obiadu. Dotyczy to także literatów i malarzy.
Ja już jestem po obiedzie 🙄
Hoko: A ja przed, ale niestety wiele z tego nie wynika 😆
Hoko, a Ty jesteś z tych przedobiadowych? Bo może z poobiadowych? 💡
Bywają też twórcy pokolacyjni, czasem z konieczności (jak E.T.A. Hoffmann, który w dzień zarabiał na chleb i masełko jako urzędnik, a pisał po nocach).
PAK podniósł istotny problem, o którym czesto zapominamy, a przecież jest on nadal całkiem aktualny. Czasamy sie dziwimy, skąd w takim zespole nagle beztalencie i to wyeksponowane.
Oczywiście godziny podałem przykładowo. Sam jestem zdecydowana sową, tyle, że nie artystą, niestety. I zupełnie abstrahowałem od wpływu uczucia głodu lub przesytu na wenę twórcza.
Co ja sądzę? Że nie możemy dekretować, do czego artysta ma prawo. Bo się go nie wyegzekwuje 🙄 A poza tym czasem coś pisane wyłącznie ku zabawie odbiorców może sprawiać obu stronom dużą przyjemność. Jak różne tam divertimenta i inne takie.
Trochę luzu i poczucia humoru, błagam!
Grafoman pisze dla przyjemności.
Prawdziwy Tfurca dla sporej kości! 💡
Prawdziwy Tfurca przez duże Tfu –
Przeciwko grafomaństwa jest złu! 😎
Pani Doroto,
W sprawach SZTUKI? Nigdy!!!
Niczego nie traktuję tak poważnie jak JEJ!!!
A teraz wracam do lektury arcyciekawej książki.
Lecz gdyby forsę dało to draństwo,
to niech już będzie i grafomaństwo! 💡
Mnóstwo wiele oper
(Byłem daleko od internetu w zeszłym tygodniu, więc proszę mnie wymoderować, jeśli temat już był poruszany)
Jedna z gazet (z czerwonym prostokątem) skończyła wydawać dyskografię Queen, a zaczyna jakieś opery wydawać. Jedna płyta DVD i JEDNA płyta CD. Na pierwszy ogień (jakżeby inaczej) Carmen. Albo szybko grają albo co?
…co nam pozwala wrócić do zagadnienia kulistości Rubika.
A Pani Kierowniczka powinna się cieszyć, że Jej opinia potrafi oderwać od arcyciekawej książki.
Bry!
Ja kiedyś byłam zdecydowanie z nocnych, a teraz jestem z rannych i raczej przedobiadowych. W dodatku ten obiad muszę ugotować, a to też dziedzina sztuki! Nie ma lekko…
Stanisławie,
ja jestem między Toronto a Montrealem, prawie równy dystans tu i tu, 300km do Montrealu, 260km do Toronto. No i 180km do mojej stolycy, Ottawy. U mnie na wsi bywało, że wpadł Zimerman, ale wtedy był u szczytu sławy i nosiło go po świecie, teraz nie słyszę, żeby się wybierał. Mamy przyzwoitą orkiestrę symfoniczną, a ostatnio dorobiliśmy się całkiem porządnej sali koncertowej – Zimerman dawał koncert w auli uniwersytetu, bo mogła pomieścić najwięcej osób i akustyka całkiem-całkiem. Od jakiegoś czasu sławy nas omijają, może zaczną przybywać dzięki tej sali.
Kiedyś Grand Theatre, w którym odbywały sie prawie wszystkie imprezy muzyczne, rozsyłał stałym bywalcom kalendarz imprez. Od jakiegoś czasu zaprzestali, w dodatku dostarczycielka biletów, Lucynka, przeniosła się do Brockville i już nie gra w naszej orkiestrze, a dzięki niej zawsze byłam na bieżąco. Mieszkam trochę na uboczu i tak jakoś zapomniałam, że przecież coś tam się musi dziać. Latam tylko na koncerty rockowe, bo te mają odpowiednie „nagłośnienie” i trudno nie usłyszeć, że jakieś wydarzenie ma miejsce.
Leniwa się zrobiłam czy co? 🙄
Kto mi zazdrości zimy niech wie, że dzisiaj rano słupek rtęci wskazał 22C. Poniżej 0 oczywiście.
No cóż. Styczeń!
Pozostaje mi mieć cichą a nieśmiałą nadzieję, że istnieją takie dziedziny życia, w których Szymon ma jednakowóż poczucie humoru 😉
Cieszę się zaś nieustająco, kiedy tylko mam czym…
A gazetka z czerwonym prostokątem (tu liryczny przerywnik: nie zapomnę, jak część z nas w redakcji burzyła się przeciwko jego wprowadzeniu z podejrzeniem, że zaczną komuchami nas nazywać) zabiera się nie tylko za opery, ale za wspomnianego Rubika. Ot co! 😀
A Rubik to chyba sześcian był… 😉
A co do lenistwa koncertowego, to pewnie by mi się tyle nie chciało, gdybym nie miała akredytacji… 😉
A to Pani Kierowniczka nie potrafi się cieszyć byle czym? Na przykład kulistością sześcianu, albo kwadraturą jaj? 😉
Kwadratura jaja jest bardzo niehumanitarna.
Gostku, czy ja twierdziłem, że kwadratura dotyczyła ludzkich? 😉
E tam ludzkich. Ja o ptaszkach (aves, znaczy się) myślę akurat.
http://www.youtube.com/watch?v=666RjLbr-lY
Aha, trochę światła:
http://radiojazz.fm
W samochodzie tego nie posłuchamy, ale zawsze to coś wobec nastawianiasięnacośtam…
Dobre i to…
Jacek Hawryluk (w gazecie z czerwonym prostokątem) o piątkowym „Herkulesie”: http://wyborcza.pl/1,75475,6200238,Nieznana_opera_Vivaldiego__czyli_Herkules_nad_Wisla.html
Ptaszki może nie miałyby naprzeciw, kwadratowych więcej upakuje się w gnieździe, więc ptaszkowe mogą być dłużej chętne.
Myślę, że nie dotyczy to gołębi, one zawsze są chętne i całą zimę muszę gonić z balkonu, bo ciągle chcą gnizda w koszykach i donicach zakładać.
Paskudy-leniwce! 😀
Pani Doroto,
Proszę się nie przerażać, aż takim ponurakiem nie jestem.
Jak tym gołębiom się ciągle chce, to chyba nie aż takie leniwce… 😀
Ach, Szymonie, niezmiernie mnie to cieszy 😀
Wybaczcie mi teraz, ale muszę zabrać się do pilnej roboty – na wczoraj! – i chwilowo wyłączyć się z konwersowania 🙁
Gostku Przelotem:
Zgaduję, że na DVD jest całość, a na CD wybór. Bo przecież chyba nie MP3…
taki materialik z proby a filharmoni.wczesniej nigdzie nie emitowany
http://pl.youtube.com/watch?v=2Lg7rKMQVEA
moze sie spodoba
pozdrawiam pania kierownik
Nim manu26 podrzuci nam fragmenty krakowskiego „Herkulesa”, proponuję chwilę z Vivicą Genaux, która bynajmniej nie ukrywa, na co ją stać: http://pl.youtube.com/watch?v=hTpIRFiKTqo&feature=related
Upakować w gnieździe można więcej, ale znosić kwadratowych byś chyba, Bobiku, nie chciał.
Dzień dobry. Dzięki za filmiki! Zaniedbam Was jeszcze trochę, ale muszę dziś skończyć tekst. A potem może coś napiszę.
Na łagodne wejście w dzień:
http://pl.youtube.com/watch?v=-3WWZQyPs30
A tymi kwadratowymi jajami żeście mnie wczoraj rozwalili (zwłaszcza Gostek 15:49) 😆
@PAK
Szczerze mówiąc, to też nie wiem, czy cała opera mieści się na 1 DVD. Jakiś krótszy Puccini zapewne tak, ale Carmen przecież trwa ok. 3 godzin?
Na CD pewnie faktycznie wybór. I znowu taka pozycja, z którą nie wiadomo co zrobić (przynajmniej z mojego punktu widzenia) – wartość poznawcza taka sobie, muzyki na DVD w ogóle nie lubię oglądać, a kwersznytów czegokolwiek nie trawię.
A gazeta z czerwonym prostokątem ciekawe co następnego wymyśli jako dodatek.
Dodatki do gazet czasami pozwolą coś zaoszczędzić. 10 EUR za 4 CD z Chopinem Rubinsteina sfotografowane przez Pania Kierowniczkę w Nicei chyba warto dać nawet bez gazety.
To było w Cannes 🙂
@Stanisław:
Oczywiście – bynajmniej nie gardzę dodatkami do gazet (czy raczej produktami z gazetą jako dodatek), ale większość z nich jest, przynajmniej, dla mnie, mało użyteczna. Szkoda miejsca na półkach, a miejsca u takich jak bywalcy tego forum raczej nigdy nie za wiele (o czym zresztą onegdaj była już tu mowa).
przepraszam za sklerozę, prawie sąsiedztwo, ale błąd ewidentny
Gostku, i tu pojawia się dylemat: czy zwiększać miejsce na półkach (albo nawet zwięszać mieszkanie, by weszło więcej półek…), czy tylko zwiększać miejsce na dysku twardym.
Zwiększanie miejsca na dysku twardym jest na pewno bardziej wydajne, ale jednak pachnie ciemną stroną mocy…
Zwiększanie mieszkania raczej nie wchodzi w grę. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest pewna doza samodyscypliny, a nie nabywanie wszystkiego jak leci.
No i trzeba sobie uświadomić, że wszystkiego się nie wysłucha.
Dzień dobry,
Przecież nie ważna jest ilość, tylko jakość!
Nie można mieć i znać wszystkiego, konieczna jest selekcja.
Poza tym, zbyt duża ilość muzyki nie sprzyja dogłębnemu
poznaniu (prawo to dotyczy zresztą wszystkich dziedzin).
Ja płyt i tak mam bardzo dużo, więcej niż miejsca na nie
– ale jak tu sobie odmówić kupna kolejnej? To już takie
natręctwo.
@Szymon:
To nie natręctwo tylko nałóg, powiedzmy sobie uczciwie.
Ja sobie często łażę z płytą po sklepie przez kilka(naście) minut. Jeśli płyta do mnie przemawia, to ją biorę. Czasami nawet już od kasy wracam i odkładam na półkę.
Warto też zadać sobie pytanie kontrolne:
„Jakie jest prawdopodobieństwo, że płyty wysłucham więcej niż jeden raz?”
W większości przypadków odpowiedź brzmi: „bliskie zeru”. Wtedy płyta spokojnie ląduje z powrotem na półce.
Jest natomiast kilka pozycji, na które poluję od kilkanastu lat, bez powodzenia.
p.s.
To pytanie kontrolne raczej dotyczy tych, którzy z niejednego odtwarzacza płyt słuchali.
p.p.s. z babskiej ciekawości „bardzo dużo płyt to znaczy ile? 😉
Poza tym, muzyki naprawdę dobrej jest o wiele mniej,
niż się wielu osobom wydaje.
A zatem – SELEKCJA, SELEKCJA i jeszcze raz SELEKCJA!
Ja się dziwię, że gatunek ludzki czasem najprostszych wyjść nie zauważa. Mnie nie wolno wchodzić do większości sklepów, więc żadne pokusy mnie nie dręczą i niczego selekcjonować nie muszę. A do posłuchania, powąchania, obejrzenia i tak się zawsze coś znajdzie. Tylko z jedzeniem jest problem. Ono się stale zużywa i trzeba kupować nowe. Ale do spożywczych ze szczególną zawziętością mnie nie wpuszczają. 👿
Gostku, około 700 (w tym jakieś 97% to muzyka XX wieku)
i trochę kaset; a pokoik malutki.
Gostku,
A na jakie to płyty tak długo polujesz (może mógłbym pomóc)?
Podziwiam wszystkich, którzy są w stanie choćby wyliczyć, ile mają płyt – ja już dawno straciłam kontrolę nad czymkolwiek… Selekcja? A kiedy??? Chyba trzeba wziąć na to urlop… 🙁
Wczoraj pisałem o piątkowym koncercie w naszej filharmonii, a pominąłem nieczeste chyba zdarzenie. Otóż w połowie mniej więcej koncery wiolonczelowego solista zerwał się nagle, podbiegł wraz z instrumentem do Pani Wiolonczelistki i zamienił z nią wiolonczelę. Wydaje się, że nie chodziło o pęknięcie struny, chociaż było słychać dwa dziwne stuknięcia. Solista szybko przyzwyczaił się do nowego instrumentu. a Pani Wiolonczelistka też jakoś radziła sobie z otrzymanym przedmiotem.
Miało być „koncertu wiolonczowego”. Przy okazji o płytach. Słysze właśnie w radiu „Summer Time” w wykonaniu Elli. Miałem kiedys płytę analogową z Porgy & Bess w wykonaniu Luisa i Elli. Z tego nagrania teraz leci w radio. Bardzo lubiłem tego słuchać. W zawirowaniach życiowych płyte tę straciłem i długo jej szukałem, zarówno analogowej jak i CD. W żadnym internecie tego wówczas nie było. Kiedyś w średnim niemieckim miasteczku (nie pamiętam już nazwy, zatrzymaliśmy się dla zjedzenia obiadu) znalazłem CD z poszukiwanym nagraniem w koszu z przecenionymi płytami – za 2 DM. Było to kilkanaście lat temu, tyle kosztowało duże (wg naszych norm) piwo w barze. Szukałem potem płyt z angielskimi chórami z muzyką dawną, szczególnie renesansową, o której niedawno wspominała Pani Kierowniczka. Na głównych witrynach handlowych było z tym kiepsko, jednak ograniczanie wyszukiwania do serwerów brytyjskich załatwiło sprawę, a wybór był do bólu głowy.
Znajomy ma dużo płyt. Ileś tysięcy, w tym około 2/3 to muzyka barokowa. Nigdy nie chodzi na koncerty, bo nie brzmi tam dostatecznie dobrze. Płyt słucha dopiero po ich przegraniu na magnetofon telefunken studyjny, który mu wynalazłem wraz ze stydyjnymi taśmami. Podchodziłem do tego sceptycznie, ale teraz przyznaję, że brzmi to jakby cieplej, mniej sterylnie. Magnetofon studyjny przeznaczony do odtwarzania i nagrywania z innych nośników, nie z natury, bo na taśmę 1/2″ dwuściezkowy. Przy okazji niespodzianka – z otrzymanych taśm studyjnych najlepsze okazały się taśmy pogardzanej firmy ORWO. Prawdopodobnie były przez ORWO tylko firmowane, a produkowane przez jakąś firmę zachodnią.
Dla ewentualnych amatorów prób z magnetofonem. Uprzedzam, że coś takiego waży kilkadzieścia kilogramów i zajmuje dużo miejsca.
Zdecydowałem się przeprowadzić selekcję. Miejsca mało, ale przecież nie o nie chodzi, chodzi o kontakt z absolutem, na pierdoły czasu szkoda.
Zadałem sobie pytanie: które płyty są warte wydanych pieniędzy no i zawierają absolut. Wybrałem 200. No nie, tak być nie może, to ma być rzeczywiście cream of the cream… Ciach… i zostało 30.
Ale to wciąż były pozycje lepsze i gorsze. Kolejne ciach i zostało 4. Czułem narastające podniecenie, zbliżałem się do absolutu…
Wybrałem wreszcie jedną. Ufff….
Ale czy to już koniec? Czy nie powinienem wybrać jednego utworu? Najlepszego?
Szczęśliwie był na początku płyty, wziąłem zatem niezbędnik poszukiwacza absolutu i odciąłem resztę tak, by został ten jeden utwór.
No! Nareszcie….
Rozpędzony poszukiwaniami absolutu, wciąż czułem niepokój. Na wybrany utwór składało się przecież masa dźwięków i nie wszystkie były warte mszy… Czy nie powinienem dokonać selekcji i wybrać ten jeden, najdoskonalszy, najpiękniejszą nutę świata…?
Oczywiście, że tak!
Nie zatrzymam się w pół drogi, jak selekcja, to selekcja.
Przesłuchałem kawałek płyty kilkakrotnie i wybrałem: mam!
Ten jeden, najdoskonalszy dźwięk, najpiękniejszą nutę świata, mam!
Wyciąłem dźwięk metodą elektroniczną, po czym nagrałem go sobie na dwóch płytach – zwielokrotniony. Na jednej w rytmie parzystym, na drugiej nieparzystym. Teraz sobie siedzę i układam w głowie kolejne selekcje: książek, obrazów, ubrań a i w stronę lodówki spoglądam…
Będę chodził w najdoskonalszym z ubrań i jadał najdoskonalszą potrawę, słucham wszak już najdoskonalszego dźwięku…
Ileż to ja czasu marnowałem do tej pory…
Pozdrawiam i kończę, siostra oddziałowa właśnie tabletki roznosi. A jutro na spacer do parku pójdę z siekierą. Zostawię jedno, najpiękniejsze drzewo…
Znam ja studyjne telefunkeny. Nawet pracowałam na nich. Lubiłam te szafy bardzo 😀
Ech, jakie to już aparatury widywałam po domach… Rekord pobiły chyba ogromne głośniki specjalnie zbudowane dla znajomego krakowskiego adwokata. Brzmią rzeczywiście rewelacyjnie.
zeenie! Przypomina mi to znany w redakcji „Gazety Wyborczej” tzw. paradoks Stasińskiego (Piotra): Każdy tekst można skrócić do jednego zdania.
Ja się zajmuję właśnie skracaniem tekstu. Uch, nienawidzę 👿
No tak, ale Pani Dorota pewnie jest bardzo pluralistyczna
jeśli chodzi o muzyczne style i gatunki. Ja natomiast
– z wyboru – ograniczyłem, zawężyłem pole swoich
muzycznych zainteresowań.
Zeen, jak już wyselekcjonujesz lodowkę, to daj cynk, co zostało. Ta dziedzina należy do ścisłego, wyselekcjonowanego kręgu moich zainteresowań, a zawsze dobrze skorzystać z cudzych doświadczeń.
A te tabletki, co je bierzesz, to jak się nazywają? Może wziąłbym to samo… 😉
Zeenie, masz naprawdę świetne poczucie humoru!
Przypominasz mi pod tym względem mojego dawnego
przyjaciela, który rozbudził we mnie pasję muzyczną
– on też uwielbiał taki „absurdalny” humor i różne ciekawe
gry słowne.
Pozdrawiam.
Szymonie, a to, co do odrzucenia, to dobierałeś po głębszym zapoznaniu się czy wg jakiegoś innego kryterium? Pytam, bo może warsztatowo skorzystam ze sprawdzonych rozwiązań.
Czytam państwa refleksje o wykonaniu „Ercole”,bardzo interesujące.
Moim zdaniem najwspanialszą bohaterką wieczoru była… przewspaniale grająca orkiestra. To było rzeczywiście coś zjawiskowego!
Jeśli chodzi o solistów to najciekawiej, moim zdaniem, wypadła Romina Basso.
Zachwytów nad śpiewem pani Genaux nie podzielam. Jest to śpiewaczka posiadająca wspaniałą technikę, ciekawe są jej interpretacje ale -jak dla mnie- jest to głos po prostu brzydki, całkowicie pozbawiony pięknej barwy.
No jak to tak – słuchać Muffata, ale Mozarta już nie?
Ligetiego, ale Mahlera już nie?
Ja to w ogóle mam problem z pluralistycznością, bo na półce obok Pendereckiego Pergolesi, obok Marillionu Marley i Megadeth, obok Methenego Mingus. Kompletny schiz, ale nie umiem inaczej…
Ten Pan co przegrywa na Telefunkena, to może niech jakiś odtwarzacz lepsiejszy kupi…. albo chociaż interconnecty doń.
A poluję np. na komplet nagrań Alexandre Lagoyi i Idy Presti (6 CD, Philips). Było, nie ma.
Albo nagrania Oscara Ghiglii z lat 60′ i 70′ – tego nawet fanatycy nie przerzucili z winylu na mp3 na Blogspotach.
Jestem zdania, że w wyborze należy kierować się jedynie
własnym muzycznym smakiem. Smak to – że powtórzę
za Herbertem – Potęga!
Witam Olafa. A mnie barwa Viviki fascynuje. Choć może tym razem rzeczywiście wypadła nieco mniej efektownie, zdarzało się, że jej głos był przykrywany przez orkiestrę. A Romina fantastyczna. I orkiestra także.
http://pl.youtube.com/watch?v=bl-25Bi51DY&feature=channel_page
http://pl.youtube.com/watch?v=WLHaQe1GpCg&feature=channel_page
http://pl.youtube.com/watch?v=Ji11p_UMUbU&feature=channel_page
http://pl.youtube.com/watch?v=PhgYTDMGOqM&feature=channel_page
WSPOMNIENIE SACRUM 2008
NA POCZATEK MINKOWSKI
Dodaj komentarz
Ten pan od magnetofonu niech sobie lepiej lampowy wzmacniacz sprawi – będzie miał ciepło dosłownie i w przenośni 😀
Gostku,
W sprawie płyt, chyba nie pomogę, a co do Twojego pluralizmu
– nie zamierzam tego oceniać, to Twoja osobista sprawa.
Pozdrawiam.
W moim odczuciu Vivica właśnie wygrywa tą swoją niepowtarzalną barwą (piękna z pewnością nie jest, ale wyrazista i przez to nadaje się do kreowania postaci miotanych negatywnymi emocjami), ogromną sprawnością koloraturową, nietuzinkową urodą i zdolnościami aktorskimi (jak ona mrozi spojrzeniem…). Mnie zaskoczyło, że to głos o wiele mniejszy, niż się spodziewałam (do ubiegłego piątku znałam ją tylko z nagrań). Nie wiem, czy to kwestia charakteru roli, napisanej przez Vivaldiego na większy głos, czy też zagubienia proporcji, ale rzeczywiście w piątek momentami jej głos ginął pod orkiestrą. Ciekawa jestem, jak wypadła pod tym względem w „Bajazecie” Vivaldiego na „Misteriach Paschaliach”.
W Bajazecie jakoś mocniej. Może to przypadek.
@Szymon:
Niczego nie musisz oceniać – wychowałem się na wielu rodzajach muzyki i bez żadnego nie umiem żyć. To raczej problem logistyczno-finansowy 🙂
Co do płyt – część tych rzeczy mam na kasetach. Chcę po prostu uzupełnić i uporządkować kolekcję.
Skoro o głosach i ich barwie mowa – uwielbiam sopran Cathy
Berberian i Haliny Lukomskiej, a z młodszych, piękny, ciemny
w barwie sopran ma np. Christiane Oelze (zjawiskowa w dwóch
ostatnich częściach II Kwartetu Schoenberga). Wspaniałe są
też Luisa Castellani, Christine Schaefer czy nasza Olga
Pasiecznik.
manu26 Q13:05 – błagam, na przyszłość po jednym linku do postu! Bo jak jest więcej, to idzie do poczekalni. Ale wielkie dzięki!
O Cathy czy Halinie Łukomskiej to mogłabym długo – legendy… Olga Pasiecznik już też właściwie zaczyna być legendą. Christine Schaefer w swoich początkach mnie nie przekonywałam teraz już bardziej – to jedna z tych osób, które śpiewają nie tyle głosem, co głową.
W sprawie Viviki: Skoro w „Bajazecie” było mocniej, to pewnie rzeczywiście przypadek, w końcu jest zawsze jeszcze forma danego dnia. W sumie i tak wypadła świetnie jako wspomniana wścieklica, a moje oczekiwania co do wielkości głosu udało mi się pożegnać wraz z pierwszą arią, później już tego nie rozstrząsałam 😉
Bobiku,
Tabletki są od dr Hoko. U niego w klinice ordynują, lubię się tam leczyć 😉
Pani Doroto,
A zna Pani utwory Schoenberga i Bouleza w wykonaniu
Christine Schaefer?
Nie było mnie jakiś czas, a szkoda, bo tekst zeena doskonały. Rzeczywiscie kazdy wybór jest bardzo trudny. Począwszy od papierów w biurku, gdy okresowo część się wyrzuca, a nastepnego dnia decydujemy się wyrzucić jeszcze trochę. Na ogół słusznie, ale zdarza mi się żałowac, ze pewnych rzeczy nie zachowałem. Z Ksiązkami jest łatwiej niż z muzyką, bo muzyka jednego dnia się bardzo podoba, a innego nie można jej słuchać, bo nie ten nastrój. Znów przemawia Lutosławski cytowany przez Szymona. Muzyka nadal jest piękna, ale wypełniam ją swoim nieodpowiednim nastrojem i piękno gdzieś ucieka.
Ułożenie płyt czy książek alfabetyczne jest jedynym rozsadnym. Główna półeczka z książkami w domu ma wymiary 4,5×2,7. W dużej mierze dwurzędowo. Przed paru laty zdecydowaliśmy się poprzekładac z alfabetycznego na tematyczne. Po paru latach prawie tragedia. Nie sposób odnaleźć wielu pozycji, do których rzadko się zagląda, a kryteria tematyczne nie były dostatecznie ostre. Płyty też rodzajami muzyki i zrobił się niezły mętlik. Analogowe zostały alfabetycznie i tam nie ma problemu, najwyzej sprawdzić po wykonawcy, jeżeli nie można znaleźć po kompozytorze. Oczywiście tak się sprawdza u nas, jeżeli komuś się sprawdza inaczej, nie będę wybrzydzał. Bobik może jeszcze po zapachach. Ciekawe jak to wygląda w praktyce.
Po zapachach nie, ale niewidomy, ś.p. gitarzysta Jeff Healey miał bardzo dużą kolekcję płyt bluesowych, które rozpoznawał po rzeźbie rowków.
Moje płyty są ustawione alfabetycznie wg kompozytora, a w ramach jednego kompozytora: muzyka solowa, kameralna, koncerty, dzieła wokalne, symfonie (albo inne „czyste” formy instrumentalne). W ramach jednej „kategorii” zgrubsza wg opusów lub chronologicznie, potem ten sam utwór alfabetycznie wg wykonawcy, dyrygenta albo zespołu.
Tematycznie, ale tak naprawdę tylko ja wiem, gdzie co stoi 😉
„tylko ja wiem, gdzie co stoi”
Kiedy ktoś mi grzebie i odstawia nie na miejsce, zabijam.
Ja mam jeszcze podział: oryginalne i przegrywane…
„i przegrywane”
No nie, to już chyba zbytek… Trudno, u mnie na półce ciemna strona mocy miesza się z jasną.
Ja po zapachach najłatwiej rozpoznaję, jak wszystko stoi alfabetycznie. 😉 I teoretycznie niby tak jest, ale w praktyce te cholerne literki zawsze się potrafią wcisnąć na niewłaściwe miejsca. Przydałaby się haneczka- chociaż jedna osoba wiedziałaby, gdzie co naprawdę stoi. 😀
Gostku, strasznie truję, ale zachowuję przy życiu 😆
Dzisiaj na Kulturze „Don Giovanni”. Trzeba obowiązkowo, czy niekoniecznie?
„obowiązkowo, czy niekoniecznie”
Nie mam problemu, bo nie mam kultury. Ale myślę, że Pana Janka zawsze można obejrzeć, bo to niezła muza jest.
Tzn. proszę ludzi, żeby wygrzebane zostawiali na wierzchu, jak w bibliotece… 😀
haneczko – obowiązkowo! To klasyka – film Loseya. Przepiękny i wizualnie, i głosowo!
Parę próbek. Trailer:
http://www.youtube.com/watch?v=GoLv5Tn7eFw&feature=related
Kiri Te Kanawa jako Elwira:
http://www.youtube.com/watch?v=l-2TX4Q82fk&feature=related
Ruggiero Raimondi – Don Giovanni:
http://www.youtube.com/watch?v=WrOwBipY6Zs&feature=related
Jak miło, że Gostek się przyznał do braku kultury. Łyso by mi było tak samemu. 😀
Bobiczku, ale łapkami ubłoconymi na Dywan nie wchodzisz, i to już jest kultura 😀
Jeśli o Loseyu mowa, czy oglądali Szanowni Forumowicze jego
film pt. „Służący” (z fenomenalnym Dirkiem Bogardem)?
Absolutne Arcydzieło kina psychologicznego!
Ach, wiedziałem, że nie jestem sam cham!
Tu czasami działa ‚Kultura’:
http://www.megawypas.pl/readarticle.php?article_id=76
Piszę czasami, bo kilka dni temu działała, a teraz nie. 🙁
Może wieczorem.
Miło, że jest taki link, ale mam oglądać operę (albo cokolwiek innego) na ekraniku wielkości znaczka pocztowego i głośnikach Creative???
(c.d.)
Film z 1963 r. ze scenariuszem Harolda Pintera.
Pozycja absolutnie obowiązkowa!
Ja też odmawiam recepcji opery poprzez laptop! 👿
Gostku, może założymy związek zawodowy? 😆
Czasami lepszy rydz. 🙂
Ale u mnie akurat przestał działać, jak pisałam, więc może nie będzie dylematu.
Mam ‚Kulturę’ w multipakiecie, ale chyba część łącza dotycząca głosu padła, bo normalnie telewizor (stareńki, oj, stareńki) nadaje poprawnie, a w wersji pakietowej głos raz cichnie, raz wzrasta, nic nie można zrozumieć.
Tyle mam już tych kabli i złączek, że – oprócz kłębiących się na podłodze w obu pokojach – wypełniają wielką szufladę, a i tak ciągle jakieś nowe trzeba kupować.
Martwię się, bo jak mam posłuchać? 🙁
A recepować przez uszy się nie da? Ewentualnie spinając uszy z laptopem słuchawkami…
Włożyć psu słuchawki do uszu, to prawie jak dać kotu tabletkę. 😀
Laptopy to cieniutkie komputery są.
Właśnie używam ostatnio, bo mi mój nowy super komputer padł po czterech miesiącach wytężonej pracy, a ja posiałam gdzieś kartę gwarancyjną.
Laptop to jest koszmarne urządzenie, uruchomienie dwóch aplikacji to prawie morderstwo, przy następnej zawiesza się.
Uch, nie mam cierpliwości. ;(
Jam nawykła do laptopka. Teraz to mi się marzy netbook na podróże… Po co dźwigać ponad dwa kilo, jak można dwa razy mniej?
Ale opery na takim pudełku sobie nie wyobrażam. Choć ostatnio oglądaliśmy sobie w Bolonii filmy na małym laptopku, bo gospodyni gdzieś posiała pilota do DVD. Obejrzeliśmy, ale dużego komfortu nie było…
No to nie ma o czym mówić. Ręczni muszą sobie poradzić beze mnie 😉
„Martwię się, bo jak mam posłuchać?”
Można zorganizować kółko gospodyń, które mają dostęp do tych kanałów i jednocześnie nagrywarkę DVD (taką pod telewizorem, nie w komputerze).
Program się nagrywa, płytę się wysyła, odbiorca odtwarza/ przegrywa i wysyła dalej.
Albo przerabia na jakiegoś sensownego DIVxa i wrzuca gdzieś np. na Megaupload.
Średnio toto wydajne jest, ale w końcu nie ma tu aż tak wielu zainteresowanych…
Ja jeszcze uspokoję oczekujących na Zimermana, że wszystko jest OK. Pozwolono mi już oficjalnie tu powiedzieć, że przyjechał, próby się odbywają, a jutro w Katowicach konferencja prasowa. Ale nie pojadę, bo tekst już napisałam 😉
Dzien dobry
Nie wiem, czy to juz dzisiaj wspomniano, ale wlasnie dzis jest dzien urodzin WA Mozarta. Pani Dorota wrzucila juz link do 2 arii z Don Giovanniego Loseya. Moze zamiast toastu na czesc solenizanta, aria otwierajaca „Wesela Figara” 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Ao3jG-cOEPg&feature=related
Ja niby jestem spokojny, ale dostałem mailem PDF czegoś, co zostało nazwane biletem, a jest tabelką z kolorowym paskiem na górze, skopiowanym ze strony internetowej impresariatu. Do tego muszę sobie wydrukować potwierdzenie zapłaty przez internet.
„Bilet” podrobi gimnazjalista z tróją z informatyki.
Spokojny będę, kiedy będę siedział na swoim miejscu bez kilkunastu innych chętnych na to samo miejsce.
Przykro mi, ale to jest dla mnie poważny wydatek, a jednocześnie ważny koncert i spodziewałem się jakiejś bardziej sensownej procedury 🙁
To i tak dobrze, bo ja wciąż jeszcze nic nie dostałam poza potwierdzeniem zapłaty 🙁 Ja mam o tyle dobrze, że p. Andrzej Haluch obiecał, że mnie zawsze wpuści. Ale co mają zrobić osoby nieznane p. Andrzejowi? Ech, głupio jakoś to wszystko było pomyślane.
Podobno dublowanie miejsc jest w tym systemie niemożliwe. No, zobaczymy.
Niemożliwe?
Ejże…. 😉
Jeśli JEDYNYM dowodem zakupu jest WYDRUK maila (potwierdzenie zapłaty) i WYDRUK nijak niezabezpieczonego PDFa wysłanego z adresu na Wirtualnej Polsce to ja bardzo przepraszam. Do wieczora wyrychtuję za browar takie „bilety” wszystkim chętnym. A potem niech się wykłócają na wejściu, kto ma prawdziwy wydruk, a kto nie.
A jeśli nie mam drukarki?
A jeśli mam starą drukarkę, która bardzo niewyraźnie drukuje?
A jeśli się zepsuła?
A jeśli jestem ekologiczny i oszczędzam papier?
Oj, Gostku, bo ktoś jeszcze przeczyta i wykona… 😆
PA2155, dzięki za Mozarta! To już mu 203 lata stukło… Z tej okazji poranną herbatkę zagryzłam dziś Mozartkugelkiem 😉
Pani Doroto, a czekoladki z wizerunkiem Mozarta Pani jadła?
Czy są równie słodkie jak jego muzyka?
Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
Bardzo szkoda, Szymonie. Następnym razem radzę się powstrzymać. Czy naprawdę mam uznać Pana za trolla, który chce drażnić celowo?
Oj, chyba palnąłem! Przecież to są te słynne czekoladki.
Żegnam na razie. Musze opuścic towarzystwo.
(c.d.)
Myślałem, że chodziło Pani o rodzaj bułeczki.
Przepraszam.
A do trolla raczej nie jestem podobny.
U mnie na blogu już wczoraj na urodziny Mozarta czekoladowy tort się piekł. Podobno na urodziny Szekspira ma być orzechowy. 🙂
Czy bilety na Zimmermana tylko przez internet mozna kupic?
Pytam, bo byc moze bede 8 lutego w Poznaniu i pomyslalam sobie, ze moze bylaby jeszcze szansa dostac sie na koncert.
Czy tez juz nie ma szans?
Szymonie, może po prostu wykonasz eksperyment. Napierw pudełeczko czekoladek z Mozartem, potem sam Mozart z głośników, a na końcu wnioski.
W przypadku Mozarta Pani Kierowniczka jest nieobiektywna…
foma, może całe pudełeczko czekoladek na jedno posiedzenie to jednak nieco za dużo? 😉
To może hokoladki z Mozartem? Jak stwierdzono doświadczalnie nie tuczą, nie brudzą palców i zemdlić raczej też nie mogą. 😉
Trzeba by zasugerować Hoko wprowadzenie nowej kufy.
Quake, pudełeczko może być małe, tyciutkie, tyciuteńkie… 😉
@baba:
Stąd
http://www.ispsa.pl/e-bilet/
wynika, że zapraszamy do Warszawy, Krakowa i Łodzi…
Niedawno znajoma do pracy przyniosła zielone wolfie-kugelki i były lepsze od tych tradycyjnych, czerwonych.
Nie prowokujcie, jestem wielkim łasuchem.
Jedna z drugą nie ma nic wspólnego
To znacy do tej pory nie miała, ale teroz juz mo: obie pojawiły sie w jednym Poni wpisie, Poni Dorotecko 😀
P.S. Wreście obejrzołek Poni midemowe fotki i jedno z nik podsunęło mi myśl: a moze by tak wpis o ulicnyk grajkak? Tyk od brzdąk-brzdęk na gitarze, abo trututuuu na trąbce, abo ino bambam na wielkiej pusce po piwie? No chyba ze taki wpis juz był, ino jo zabocyłek 😀
Na wojnie wszelkie skuteczne sposoby (w tym pokuszenie) są usprawiedliwione…
Niestety, tylko Poznan!
A tam ZERO 🙁 Poznan taki kulturalny?
😳 😳 😳
Piękny ten film.
Wenecja niezwykle malownicza.
Gdyby jeszcze ten głos.
Ladnie Ci w tych rumiencach, Haneczko 😀
Moi mili, ja podejrzewam, że to nie tyle Poznań taki kulturalny, co akustyka jest w miarę przyzwoita tylko w poznańskiej Auli UAM i w katowickiej sali Akademii Muzycznej, wykupili więc tam bilety także przybysze z innych miast 😉
Słuchajcie, słuchajcie – byłam na niespodziewanym minizlocie! Poszłam na koncert chopinowski (Nelson Goerner grał na Pleyelu) w Salach Redutowych Opery Narodowej (to ma być cykl) – a tu Tereska 😀 Natychmiast po koncercie udałyśmy się po sąsiedzku do knajpy El Popo, gdzie zjadłyśmy i popiłyśmy winka m.in. za zdrowie Mozarta 😉
A co do Mozartkugeln, to w samym Salzburgu, w dwóch zaledwie sklepach są jeszcze w srebrnych papierkach z niebieskim, i te są najlepsze! Mniam.
A ja bylam na koncercie Nelsona Goernera, sporo spozniona, bo prosto z pociagu, a on nie zsynchronizowany z Teatrem Wielkim, a tu – Pani Kierowniczka 😆 😀
Dalszy ciag juz wiadomo, a i zgodnie z przewidywaniami dostalam sie do domu, wiec nie bede Wam przeszkadzac przez noc cala z Dworca Centralnego.
A teraz w kimono!
Dobranocka, bo znów tylko same ze sobą rozmawiamy 😆
Wpisisko jakieś wyryktuję rano, teraz już nie mam siły… Pa!
To się tylko tak wydaje, że same ze sobą. Blogi mają uszy… 🙄
Dzień dobry. Mnie też Poznań pasował, a tam 0. Ktos pytał, co jest w tych czekoladkach mozartowskich. Ja znam tylko marcepanowe.
Wczoraj byłem zajety. Gdy wieczorem zajrzałem do programu TV, przeczytałem, że był Don Giovanni Loseya. Nie pytałbym, czy trzeba. Niestety, nie mam zwyczaju przeglądania programu na tydzień i wybierania. Raczej zakładam, że nie ma nic wartego oglądania. Potem się budze z reką, wiadomo gdzie. Poprawiłem sobie nastrój rozlewając piwo do butelek, co razem ze sterylizacją trwało do 4 rano. Pania Teresę serdecznie pozdrawiam.
Stanislawie, czuje sie pozdrowiona serdecznie i odwzajemniam takoz serdecznie (dla zenskiej czesci rodziny tez, poprosze)
A teraz, choc nieco poznawo: pobudka! TROMBY!!!!
Wczorajszgo wystepu Goernera sluchalam z mieszanymi uczuciami. Nie dlatego, zebym go nie cenila, o, nie, ale jednak wykonywanie dziel wielkich romantykow na instrumentach z epoki to problematyczne przedsiewziecie.
Przede wszystkim wychodzi, ze tych prawie 200 lat temu technika pianistyczna byla zupelnie inna i trudno sobie to dzis uzmyslowic, a jeszcze trudniej wykoncypowac. No bo jak zrobic, by instrument nie stekal, nie stukal i nie jeczal przy najmniejszym forte. I jak grac, by dzwiek nadazal za pianista zyjacym i grajacym jednak chyba troche szybciej niz wtedy (och, te samoloty!).
Za to piana wspaniale, a kantylena saczy sie sama.
Niemniej jednak wole zeliwne mastodonty, ktore daja rozleglejszy wachlarz brzmien i nie stawiaja tak ograniczajacych wymagan. Coz, ciekawostka przyrodnicza, ktora swiadczy dobitnie o wizjonerstwie pokolenia 1810.
Bo czy wyobrazacie sobie Panstwo wykonanie etiud transcendentalnych Liszta na Pleyelu z 1848 roku? Bo ja jakos nie bardzo. A jednak musialy byc wykonywane.
A propos niespodziewanego zlotu: Wczoraj coś mi kazało posłuchać CD z Chopinem (Orkiestra XVIII wieku i – uwaga! – Nelson Goerner), właśnie TEJ, Pani Kierowniczko 😉 Jako akcent mozartowski Wariacje B-Dur na temat arii „La ci darem la mano” 🙂 więc i Mozarta się trochę uczciło. A zaraz pozdrawiam, chyba sobie dziś kupię Mozartkugeln 😉
Ha ha, ja też dopiero wstałam 😆
No właśnie coś tego Liszta nie mogę też sobie wyobrazić. Ale przecież tak było.
A co do Nelsonka, on przecież codziennie nie gra na tym starociu. Jak nagrywał, to pewnie miał trochę więcej czasu na oswojenie się z tym zwierzem. Na Pleyelu nagrał płytę solową, a grając z orkiestrą użył Erarda.
A Mozartkugeln właśnie na tym marcepanie polegają. Różnić sie mogą jakością zarówno marcepanu, jak czekolady 🙂
Jakość marcepanu rzeczywiście bywa różna. Mnie dość odpowiada duński firmy Berg. Ale jako młody człowiek wystarczał firmy Wawel stoniący od migdałów, bazujący na mące kartoflanej i chyba marchewce. A Tromb juz dawno nie było.
Dzień dobry,
Właśnie sobie popijam kawkę i chętnie zjadłbym taką
marcepanową czekoladkę.
A za wczoraj – PRZEPRASZAM. Tzw. „trollingu” nie uprawiam
i nie popieram.
Jako słuchaczka b. lubię fortepiany historyczne, choćby w pieśniach Schuberta, np. w zestawie Pregardien i Staier, nawet teraz dziwnie dla mnie brzmią na instrumentach współczesnych. A nie robi się kopii (jak w przypadku np. klawesynów), żeby nie trzeszczały?
To nie jest kwestia, czy oryginał, czy kopia. To jest kwestia techniki. Można na nich grać w określony sposób, jak się rąbnie, to fortepian narzeka, bo to wbrew jego, że tak powiem, naturze.
To pewnie żeby dobrze na nich grać, to najlepiej się w tych historycznych wyspecjalizować i nabrać nawyków zgodnych z ich naturą.
Przepraszam, że się wtrącę, ale myślę, że Bach
chciałby mieć do dyspozycji STEINWAYA.
No właśnie. Co oczywiście nie wymaga całkowitego zerwania ze współczesnym fortepianem – jedni z najwybitniejszych fortepianowych „dawniaków”, jak Alexander Melnikov czy Alexei Lubimov, grają na jednych i na drugich. Co ciekawe, na współczesnych nie stronią od muzyki XX wieku. Te zainteresowania całkiem nierzadko się łączą.
A czy Bach chciałby mieć do dyspozycji steinwaya, tego już nigdy się nie dowiemy. Podobnie z Beethovenem czy Lisztem właśnie. Pewnie by nie pogardzili, choć nie wykluczam, że czegoś by im było brak. Poza tym ważny jest kontekst. Steinway z orkiestrą instrumentów dawnych – masakra 🙂
(c.d.)
Co nie znaczy, że nie lubię klawesynu (piękne jest np.
nagranie Wariacji Goldbergowskich Celine Frisch).
Pani Doroto,
Oczywiście, że nie z dawną orkiestrą!!!
Na pewno by nie pogardzili i na pewno wykorzystaliby wszystkie możliwości instrumentu.
Co więcej, niektóre utwory zostały napisane niejako z wyprzedzeniem, wykraczając poza możliwości istniejących wtedy instrumentów (sonata h moll, Hammerklavier, czy nawet Ballady i Scherza).
Jakoś nie kojarzę nagrania sonaty Liszta na Pleyelu – brzmiałaby pusto i śmiesznie.
Bach chcialby steinwaya? Jakos bardziej go widze przy Bösendorferze 😉
A wlasnie rozwazalam sobie nad wspolczesna, jedyna prawdziwa i coraz bardziej powszechnie uniwersalna technika pianistyczna. Coz, w tamtych czasach metodyka nauczania gry na fortepianie byla w powijakach, stad tylu naturszczykow (vide Chopin). A naturszczyk znaczy przeciez rowniez muzyk wyrafinowany, ktory wykorzysta wszystkie mozliwosci instrumentu dazac do absolutu i podporzadkuje mu srodki.
Ciekawe, bo tu chyba chodzi o odbiór muzyki. Może osiemnastowieczny słuchacz muzyki uznałby „rąbnięcie” za wyskok zupełnie nie na miejscu. Słuchając muzyki wykonywanej na oryginalnych instrumentach możemy miec wrażenie, że słyszymy utwór wykonywany mniej więcej tak, jak go wykonywano w czasach kompozytora, a przecież i tak gra sie inaczej. Czy to znaczy, że nie warto się bawic ze starymi instrumentami? Myslę, że mimo wszystko warto. W jakiś sposób to jednak wzbogaca nasze wrażenia.
No wiec wlasnie, Gostku Przelotem, oni po prostu wymogli ewolucje instrumentu. Co okazalo sie jak najbardziej mozliwe. 😆
Pani Doroto,
Jak zadowalają się Messiaen i Boulez, to Ludwig z Franciszkiem
by się nie zadowolili?! Dziwne rzeczy Pani mówi.
Oj, warto, warto.
A co do odbioru – z przyjemnoscia cytuje anegdote zamieszczona w przedmowie do Pamietnikow Paderewskiego. Otoz na jednym z koncertow naszego narodowego rozczochranego lwa klawiatury obecna byla niejaka Clara Wieck z meza Schumann. Pianistka jak by nie mowic wyborna.
Wyszla zniesmaczona. No bo jak mozna w ogole grac na fortepianie z ZELIWNA rama! Toz to obraza instrumentu, muzyki, swiata i kosmosu!
Szymonie. Dawne instrumenty posiadaja jakosc brzmieniowa, ktorej zaden steinway nie zapewni. Tyle ze w kantylenie i w miekkosci frazy, cbdo we wczorajszym koncercie.
Otóż to. Każdy z tych instrumentów ma inne walory!
A Szymon mówi dokładnie to, co kiedyś mój bł.p. ojciec. Też wierzył w postęp w sztuce, a instrumentów dawnych w ogóle nie uznawał – mówił, że fałszują, za nic nie mógł się przyzwyczaić do innego stroju 😆
A czy mamy dowody, że Messrs. Messiaen et al. są (byli) zadowoleni? Czy ktoś ich o to pytał?
Na pewno Cage majstrował.
@Stanisław:
Oczywiście, że wzbogacają się nasze wrażenia. W muzyce dawnej to właśnie nagrania Marrinera i innych teraz brzmią śmiesznie, a nagrania histerycznie poinformowane naturalnie (aczkolwiek pamiętam jak we wczesnych latach 80′ to wszystko było takie jakieś cienkie i piskliwe…).
Natomiast Chopin na Pleyelu brzmi jak by był grany na starej Calisii u cioci na imieninach.
A jak ktoś chce mieć wszystkie walory w jednym, to wybiera Casio 😉
Ja tam wybieram koncertowego Rolanda 😉
He, he, zaczyna się reklama firm… 😆
Dawne fortepiany są cudowne!
Ta delikatność i „migotliwość” dzwięku!
Poza tym, takie właśnie instrumenty kompozytorzy mieli do dyspozycji.
Kto usłyszał jak Badura-Skoda gra Rondo a la turca na pianoforte z rejestrem orkiestry janczarskiej musi się do tych instrumentów przekonać!!! Na współczesnym fortepianie to tylko jakieś dziwaczne, dodatkowe akordy, a na instrumencie adekwatnym, wychodzi cały sens utworu.
Nie nazwałbym Paderewskiego rozczochranym lwem. Brzmi to dla mnie trochę niefrasobliwie, a przeziez był Paderewski tytanem pracy. Przynajmniej z pamietników tak wynika. Grał kiedys w Ameryce przez całe turnee ze zranionym palcem straszliwie cierpiąc, żeby nie zerwać kontraktu. I do tego jakoś rozczochrany lew mi nie pasuje. Ale może to tylko w pamietnikach taki image.
Oj, Stanislawie, a przeciez rozentuzjazmowany tlum niosl go do fryzjera. Przynajmniej w anegdocie. A lwem byl. Jeszcze jakim! I klawiatury, i salonow!
😆
Um,
lew z rozwianą grzywą?
A keyboardy? Tych najdroższych nie słyszałem, ale na tych tańszych to, cytując znajomego, można się nauczyć przebierać palcami, ale czy grać?
Oczywiście walory możliwości grania w słuchawkach, cena, gabaryty, koszt utrzymania są niewątpliwe, ale to mimo wszystko są dźwięki samplowane, nie żywe.
Tereniu, nie w anegdocie, a w Zielonej Gęsi 😆
A nagrania Paderewskiego bywają nie do słuchania. Chrzanił jak potłuczony, ale charyzmę wielką niewątpliwie miał, bo inaczej jak kto by to wytrzymał 😯
Nie chciałbym być, zle zrozumiany; nie jestem przeciwnikiem
„historycznego wykonawstwa”, tylko stwierdzam prosty fakt,
że współczesny fortepian ma nieporównanie większe możliwości
barwowe i dynamiczne od tych starych. Jest po prostu lepszym
instrumentem; dla mnie – Prawdziwym Królem Instrumentów.
A fortepiany historyczne rzeczywiście mają swoją własną barwę
dzwięku – być może pasującą do muzyki Mozarta, Schuberta
czy Chopina.
Paderewski w Zielonej Gęsi:
http://galczynski.kulturalna.com/a-6669.html
I w II Rapsodii węgierskiej:
http://pl.youtube.com/watch?v=W5rKlo-nGxw
Rzecz w tym, Szymonie, że właśnie na omawianych przykładach widzimy, że nie wszystko, co zostało napisane na dawne instrumenty, da się skutecznie wykonać na współczesnych. Pewne wartości brzmieniowe zanikają.
Ale już tu kiedyś na podobne tematy dyskutowaliśmy…
Zapraszam pod nowy wpis 😀
W Zielonej Gesi, w Zielonej Gesi, ale wiadomo, Galczynski dokumentalista byl 😆
Charyzme to faktycznie mial. Jak wysiadl z pociagu, wzniecil przecie powstanie. Czy wyobrazacie sobie jakiegokolwiek pianiste polskiego wzniecajacego powstanie narodu?
Tylko prosze, bez uzasadnien politycznych, ja mowie o PIANISCIE.
Skąd tam, do diabła, ten cholerny przecinek po „być”?!
Konsort viol przerobiony na kwartet smyczkowy jakoś nie mieści mi się w głowie.
Co więcej: IJP przyjeżdża nadal do Poznania co roku i wznieca (wprawdzie tylko inscenizację, ale zawsze) 😉 Tak było ostatnio:
http://www.mmpoznan.pl/2778/2008/12/26/paderewski-znow-przyjechal-do-poznania–wideo?category=depesze
„wiole na kwartet”
Ale to chyba wykracza trochę poza konwencję…
Choć z drugiej strony klawesyn na fortepian…. Ciekawe spostrzeżenie.
Absolutnie nie kwestionuje faktu, że był Paderewski lwem fortepianu i salonów. Ale jako określenie podsumowujace jakoś mi nie pasuje. Może dlatego, że jestem niewyspany i marudny. Nie znam nagrań Paderewskiego pozwalających na jakąś ocenę. Te które mam, właściwie pozwalają się tylko domyslać, jaka to była muzyka. Pamietam tekst Waldorffa, który twierdził, że Paderewskiemu czesto zdarzało sie trafic nie w ten klawisz, ale i tak grał porywająco. Pani Kierowniczka pewnie dysponuje miarodajnym materiałem, więc wierzę. Zreszta nie musi tu być sprzeczności, bo mógł grać porywająco dzięki charyźmie, choć chrzanił jak potłuczony. To zreszta normalne, że to samo u jednego artysty dowodzi oczywistego beztalencia, a u innego jest tolerowane, a czasem może i chwalone.
Może nie zawsze chrzanił, ale „po sąsiadach dawał” nader często. Co do nagrań – dostałam taką płytę, której faktycznie nie mogę słuchać bez bólu 🙁 Trochę jest na tubie, tam jest różnie.
Już tu chyba nieraz wspominałam o Barenboimie, który kiedyś w Warszawie chrzanił, a dał kilkanaście bisów. A publika była przeszczęśliwa (z wyjątkiem takich jak ja)…
Barenboim, Barenboim, chwilka… to taki dyrygent był co dorabiał grą na fortepianie chyba?
Gostku, raczej pianista, co zabrał się za dyrygenturę.
Prawdę mówiąc, w obydwu rolach średnio go cenię
(ale jednego mu zazdroszczę – przyjazni się z Boulezem).
Nie znałem tego powiedzenia sasiedzkiego, chociaż Moja grała amatorsko dopóki pianina nie sprzedała, żeby kupić meble Kowalskiego czy jakoś tam. Dziwne rzeczy kiedys sie robiło. A „dawać po sąsiadach” bardzo mi sie podoba. Pozdrawiam wszystkich do jutra, bo teraz trzeba sie skoncentrowac na robocie, z której nie da się wyskakiwać, choć też na komputerze.
@Szymon:
No ja to wiem, ale zaczynasz dopiero poznawać nieprzebrane głębie mojej złośliwości…
A znajomości z Boulezem mu nie zazdroszczę. Ale Boulezowi znajomości z Zappą tak!
Zappą? To jakiś muzyk był, czy kto?
Wybacz, ale nie pamiętam.
wykonawca porywający = przy wykonaniu, obok dźwięków właściwych, porywa inne dźwięki
Coś dla Komisarza? 😉
Zappa był działaczem politycznym walczącym z establishmentem Reagana przeciwko cenzurze w muzyce. Z Boulezem spotkał się w jakiejś knajpie w Paryżu.
😆
Szanowny Gostku,
Dopiero zaczynasz poznawać nieprzebrane głębie mojej
złośliwości.
na jutiubce można już sobie posłuchać herkulesa z wiednia!
tu np. alcest:
http://pl.youtube.com/watch?v=2Py-2gI6ZJo&feature=channel_page
tu więcej:
http://pl.youtube.com/user/wienerfr
przemass – witam i serdeczne dzięki za wspaniałe linki! (tak na przyszłość, proszę nie dawać więcej niż jedna na jeden post, bo zostaną w poczekalni)
grrrrr. wpisalam komentarz, ktory mial byc pod tym watkiem, ale oczywiscie nei tam, gdzie trzeba! pozwole wiec sobie wkleic jeszcze raz – bo to a propos jaroussky’ego bylo:
taka mialam radoche z ogladania i sluchania,ze nie wytrzymam,zeby sie nie podzielic:
http://www.youtube.com/watch?v=EZ-VsKB_tNw
http://www.youtube.com/watch?v=AJA2x_m0uy8
zachwycajace w tych dwoch klipach jest nie tylko mistrzowski poziom wykonania (i solista, i zespol fe-no-me-nal-ny!), ale samo podejscie do wykonywania muzyki tzw. powaznej (nie cierpie tego okreslenia). widac, ze dla tych cudownych ludzi muzyka, ktora graja, jest zywa i aktualna, ze
ciesza sie nia i bawia – i to jest niesamowicie zarazliwe. ach, obejrzyjcie, i ja obejrze jesze raz z radoscia.