Byc zrownowazonym muzykiem
Nadal bez przezyc muzycznych, ktore moglabym tu opisac, podejme tym razem temat zwiazany z muzyka posrednio, ale nader zywotnie. Temat, ktory mnie zafascynowal w kontaktach z gospodarzem miejsca, w ktorym bede przebywac jeszcze niestety tylko niecale trzy dni…
Opisywalam juz w swoim dawnym, sprzed dwoch lat artykule o Dominiku i Martinie, poglady Martina na rozwoj czlowieka. Wychodza one z tworczego rozwiniecia teorii Moshe Feldenkraisa, izraelskiego fizyka i terapeuty, oraz psychologa Miltona H. Ericksona, a takze z wlasnej glebokiej znajomosci funkcjonowania mechanizmow ciala i psyche (studiowal wiedze o sporcie oraz psychologie). Do tego wszystkiego, co mowil Feldenkrais o rozwoju poprzez ruch, dodal jeszcze jeden element: zwiazek. Tytul jednej z ksiazek Feldenkraisa, ktora tu ogladalam, brzmi po niemiecku: Bewegung und Bewusstheit – ruch i swiadomosc. Martin nawiazuje swiadomie do tego hasla, dodajac trzecie B: Beziehung (zwiazek wlasnie). I chodzi tu o zwiazek elementu fizycznego z psychicznym, o to, ze czlowiek jest caloscia i nie mozna oddzielac tych aspektow. I o to, ze jego zdaniem dla psychofizycznego rozwoju czlowieka kluczowe jest otoczenie, zwiazek z innymi ludzmi. No i takze o to, ze jesli male dziecko eksplorujac otoczenie uczy sie skutecznosci wlasnych dzialan ruchowych, to jest to jednoczesnie rozwoj jego inteligencji.
Coraz wiecej muzykow korzysta z metody Feldenkraisa, a nasza Tereska cos o tym moze powiedziec. W Polsce jednak chyba niewielu. Wspominam o tym, bo postawa i sprawnosc ruchowa maja nader istotne znaczenie w wykonywaniu muzyki. Jezeli grajacy przybiera nieprawidlowa postawe (co nie znaczy, ze istnieje jedna jedyna prawidlowa, dla kazdego troche co innego jest dobre i wygodne), bedzie mu trudniej grac, jego sposob wydobywania dzwieku bedzie wysilony, mniejsza bedzie koncentracja na samej muzyce.
Martin wraz z duza grupa niemieckich przyjaciol swoich i Dominika przyjechal na pamietny koncert w Studiu im. Lutoslawskiego. Wzruszenie, ktore odczuwal, jak i wszyscy na tej sali, nie przeslonilo mu jednak ostrosci zawodowego spojrzenia: patrzac na orkiestre byl w stanie ocenic, kto ma jakies problemy ruchowe i z czym. Zadeklarowal nawet, ze chetnie im – lacznie z dyrygentem – o tym przy mozliwej okazji opowie i pomoze z wdziecznosci za ten koncert. A Dominik chetnie stosuje to, czego nauczyl sie od Martina, sam uczac gry na wiolonczeli. – Dominik z nich wszystkich na koncercie mial najlepsza postawe – chwalil go Martin.
No i rzeczywiscie, jak tak przyjrzec sie wielu muzykom… to nic dziwnego, ze graja, jak graja. A czasem wystarczyloby calkiem niewiele, zeby polepszyc komfort tego grania, no i jakosc.
I czy nie dotyczy to rowniez wielu innych czynnosci zyciowych?
Komentarze
Kontrast wielki z poprzednimi komentarzami. Tak teraz poważnie. Parę razy sam się zastanawiałem na koncertach, dlaczego niektórzy muzycy obu płci tak niewygodnie siedzą. Myslałem, że może instrument tego wymaga. Ale właśnie sobie przypomniałem, że jak grali Lipscy Sukiennicy, zaskoczyło mnie, że nie widzę takich niewygodnych pozycji. Coś w tym jest chyba.
A wszystkim z okazji Walentynek najlepsze życzenia, bo Was wszystkich serdecznie kocham
Związek psychiki z ciałem, postawą, ruchem, emocjami (inaczej mówiąc, holistyka stosowana 😉 ) to jest w ogóle temat bardzo ciekawy i wcale do Feldenkraisa się nie ograniczający. 😉 Tylko że my, psy, właściwie nie musimy w tej sprawie za dużo teoretyzować, bo jakoś automatycznie umiemy dopasować postawę i ruch do sytuacji i potrzeb. Ludzie długo pracują nad tym, żeby tę spontaniczną umiejętność zatracić, a potem jeszcze dłużej nad tym, żeby przy pomocy specjalnych metod jakoś ją odzyskać. I prawdopodobnie od sapania przy tych ćwiczeniach człowiek nazywa się homo sapiens. 🙄
Jeszcze tak na marginesie, leniwie przeciągając się, szepnę cicho, że w Bewusstheit we wpisie brakuje „t”, co wypatrzyłem swoim korektorskim oczkiem. 😉
Ucząc emisji głosu, poświęcam bardzo dużo czasu tematowi świadomości ciała, staram się u innych tę świadomość obudzić (za pomocą różnych ćwiczeń). Kiedy utrwali się nawyk obserwowania własnego ciała a człowiek nauczy się, jak rozpoznawać i eliminować napięcia na bieżąco, organizm krok po kroku powraca do optymalnego funkcjonowania.
Mnie samej b. dużo dała i daje Technika Alexandra, uczona zresztą w części szkół artystycznych na Zachodzie. Frederick Alexander to był australijski aktor, który miał poważne problemy z głosem (szybko dostawał chrypy a później tracił głos podczas przedstawienia). Lekarze nie potrafili mu pomóc. Uważnie się obserwując Alexander odkrył, że już sama myśl o występie wywołuje u niego zespół napięć, które uniemożliwiają zdrową pracę głosem. I tak przez lata się obserwując, wypracował technikę, która polega na eliminowaniu niepotrzebnych napięć i usztywnień oraz nadmiernego wysiłku wkładanego w większość podstawowych ruchów i czynności. Znamienny jest tytuł książki F. Alexandra „“O posługiwaniu się sobą”.
A psy rzeczywiście mają lepiej, nie potrzebują reedukacji psychofizycznej 😉
I tu pojawia sie problem jaja i kury. Bo co jest pierwsze, psychika czy postawa. I do jakiego stopnia postawa wplywa na psychike. I vice Wersal.
Chocby podstawowa znajomosc naszego ciala i jego reakcji pomaga poradzic sobie z emocjami destrukcyjnymi. To juz cenny punkt programu.
A w jaki sposob doprowadzic do „prawidlowego” odczucia siebie (co z definicji, jako odnoszace sie do „czucia” niezmierzalnego szkielkiem ni okiem, relatywne i trudne do zobiektywizowani) i jak je utwalic, to dluga droga i bardzo niewygodna para kaloszy.
Az sie rozchodza. Niekoniecznie na drodze do Compostelli.
Nie jestem do konca przekonana, Bobiku, ze wszystko nam jest nam podane na zlotej tacy w formie naturalnej. Ale fakt, ze wiele energii marnuje sie na zatracenie spontanicznosci. I – pod warunkiem, ze sie czlowiek w pore zorientuje – sapanie przy odzyskiwaniu napedza wiatraki w Hiszpanii.
A teraz duchy!!! I nocne marzenia.
Stanislawie, Walentynka paryska. I dla wspanialych Pan rowniez.
Tereso, przy „wszystkim” w ogóle się nie będę upierał, bo stwierdzenia kategoryczne jeżeli już wygłaszam, to najchętniej żartem, a na poważnie mówię najczęściej, że jest tak, ale może równie dobrze być odwrotnie. 🙂 Niemniej jednak mam głębokie podejrzenie, że Indianie Yanomami przy strzelaniu z łuku odruchowo przyjmują postawę, której Europejczyk musi się długo uczyć.
Co oczywiście niczego nie mówi o tym, jaką postawę przyjmuje Indianin przy strzelaniu ze Steinwaya. 😀
Tak, kochany Bobiku, tylko ze u Indian Yanomami chodzi o cel-pal, a Europejczyk zaraz zacznie przeczuwac, ze jest obserwowany, wiec musi byc lepszy (inny) niz w rzeczywistosci 😉
I jeszcze poprawi sobie czuprynke, a zwierzyna zniknie niczym Jozek.
No, jak każdy Europejczyk zaraz chce być prześliczną wiolonczelistką albo polskim hydraulikiem z plakatu, to sam sobie winien. Wziąłby sobie do serca maksymę „i ty zostaniesz Indianinem”, to by nawet nie celując wypalił! 😆
J amoże nie a propos, ale skoro obiecałem był słów parę po katowickim koncercie – to przesyłam tych słów parę, które skreślam sobie do kajecika, by do nich kiedyś wrócić, gdy niewiele będę już pamiętał. Zwłaszcza o kajeciku. Zatem po cholerę piszę – nie wiem.
Wyjazdowi do Katowic towarzyszyły takie emocje – ale pozakoncertowe. Mimo iż do AM w K-cach normalnie jadę z domu autostradą i dojazdem przez centrum Katowic 30-40 minut, to umówiłem się ze znajomymi (wiedząc o bałaganie przed tymi kocertami) 1,5 godziny wcześniej. Muszę dodać, że dzisiaj wróciła zima w całej swej ohydnej krasie. No i przy wyjeździe z Gliwic zaczęło się: kilometrowe korki do autostrady, na widok których zmieniłem trasę – ale wszędzie to samo – a czas nieubłaganie płynie. Zamiast autostradą pojechałem przez kolejne dwa miasta, by dostać się na drugą autostradę metropolii śląskiej (taki już mamy autostradowy Nowy Jork). A czas płynie, śnieg sypie, pługów niet, cholery fest. Ale w którym momencie jednak jakoś dojechałem do tej drugiej autostrady i w końcu szczęśliwie dotarłem na miejsce. Na szczęście w samej Akademii było b. spokojnie, żadnego szturmu na drzwi, na sali widziałem nawet tu i ówdzie wolne miejsca. A na widowni oczywiście prof. Jasiński, w pierwszym rzędzie dostrzegłem żonę KZ, Krzysztofa Kolbergera (bardzo już zniszczonego chorobą i w widoczny sposób osłabionego), nieco miejscowego środowiska muzycznego, dyr. A. Sułka i jak zwykle Tomasz Konior – achitekt projektujący tę salę (widzę go na wszystkich koncertach w AM; snadź lubi kosztować owoce pracy swej – wyjątkowo udane). Akustyka sali – jako już rzekłem – wyborna. Publiczność (jak rzadko u nas – nie tyle na Śląsku co w Polsce w ogóle) skupiona, w przerwach między częściami cisza kompletna. To pomaga. Wszystkim. Nad estradą wisi wielki portret Grażyny Bacewicz. Weszli – całkowicie już bialutki Zimerman – chociaż twarz i on cały dalej młody, Danczowska (mimo swoich 60 lat dalej urocza i pełna promiennego uśmiechu na twarzy), Szymczewska (uosobienie pracowitości, szacunku dla mistrzów i młodzieńczej werwy) oraz panowie Groblewski (altowiolista) i Kwiatkowski (wiolonczelista – ten akurat zdążył już wcześniej nagrać I kwintet Gr. Bac.) – obydwaj z bogatą „przeszłością” koncertowo-konkursową (mimo młodego wieku). Cisza. Skupienie i… rozbrzmiewa ta niełatwa muzyka. Na początek II kwintet z 1965 r. W porównaniu z pierwszym (granym w drugiej części koncertu) zdecydowanie trudniejszy – dla wykonawców, ale i dla odbiorców. Od jednych i drugich wymaga maksymalnej koncentracji, wyizolowania ze świata myśli pozamuzycznych, oddania się temu co grane. Jeżeli tak postąpić – to wysiłek wszystkich uczestników tego spotkania zostanie nagrodzony. Czym? Powiedzieć świetną muzyką to nie powiedzieć nic. Powiedzieć sztuką kompozytorską najwyższej próby to truizm – bo inaczej po co byłoby to całe przedsięwzięcie. Jakąż to nagrodę dostajemy za nasz trud. Na początek, ale i w trakcie i po drodze i na zakończenie – niebywałe emocje. Świat fantastycznych brzmień, spotykanych i niespotykanych harmonii i dysharmonii, szaleńczy rytm oberka (ten pojawi się w każdym z wykonywanych utworów). Żle powiedziane – nie rytm – po prostu szalony, fantastyczny oberek. Każde z wcieleń tego tańca jest inne, ale każde fascynujące. Kompozytorsko, no i wykonawczo. Nie wiem dlaczego taki przyjęto układ programu, może dlatego że grany w drugiej części I kwintet (z 1952 roku) jest od strony fakturalnej, harmonicznej i muzycznego sex appealu bardziej atrakcyjny. Pierwszą część koncertu zamykała II sonata – KZ zagrał ją tak jak grał ją do tej pory – z nerwem, chwilami drapieżnie, grając emocjami na najwyższym diapazonie. I przez chwilę zastanowiłem się, czy rzeczywiście nie za wysokim. Miałem przez chwilę wrażenie, ży myśl moja nie nadąża za tokiem narracji KZ – mimo iż słyszałem tę sonatę w jego wykonaniu bodaj trzeci raz. Natomiast reakcja sali po jej zakończeniu zaskoczyła mnie – była ożywiona, ale z pewnością nie entuzjastyczna. A już na pewno daleko od tej o jakiej słyszałem z pozostałych miast Polski. W drugiej części – w I kwintecie podczas cudownego grave był taki moment, gdy Kaja Danczowska miała dłuższą pauzę i wtedy taka zamyślona spojrzała na portret kompozytorki – czułem, widziałem (bom blisko siedział), że to była ta właśnie więź między wykonawcami a autorem. Była to dla mnie dosyć wzruszająca chwila. Zresztą po zejściu artystów z estrady całkowicie zgasły światła i pozostał tylko oświetlony portret Bacewicz. Później już tylko wielkie brawa, dzieci w strojach ludowych (skoro Śląsk to chłopczyk w stroju górnika i dwa dziewczątka jak z „Perły w koronie” Kutza – straszna tandeta. Ale KZ dostał do bukietu lampkę górniczą, którą przy drugim zejściu zaświecił prowadząc tak tę swoją trzódkę smyczków na zascenie, bawiąc się przy tym setnie. Oczywiście – tak jak w poprzednich koncertach trasy – na bis presto z I kwintetu). Później już tylko burnyje apładismienty, sliozy k`gubam i fajrant – trzymając się śląskiej terminologii (skoro górniczek i dziouszki z kwiatkami). I cały czas będzie mnie teraz dręczyć pytanie: czy ta wcześniejsza cisza to było nabożne i fantastyczne skupienie sali, czy też drętwy brak reakcji. Bo po ognistym oberkowym zakończeniu I kwintetu na sali nie było żadnego szaleństwa. I przez chwilę zastanawiałem się również, dlaczego do drugiej części nie dodano któregoś z kwartetów smyczkowych Bacewicz. Bo zestaw wykonawców fantastyczny, mógł spokojnie (chyba nie wiem co piszę?) przygotować się bez KZ i w ten sposób program poświęcony muzyce GB byłby jeszcze pełniejszy – a że lekcji z Bacewicz do odrobienie sporo, to wszyscy wiemy. Ale niezależnie od takich pytań – mądry uśmiech kompozytorki i jej muzyka przyniosły i dały nam wszystkim i każdemu z osobna – radość, zachwyt, smutek – to wszystko co składa się na nasze radosne, zachwycające i smutne bycie. Życie. Trwanie.
Dziękujemy ci, pani Grażyno.
To jak większość z was już śpi, ja po cichu (po wielkiemu cichu, czyli głośno – „Never rains in California”, bo mróz u mnie).
Ciągle ostatnio nie mam czasu. Czytam Kierowniczki wpisy, sekretarzowanie zostało w tyle, ale ja przysiadę w odpowiednim czasie i pozbieram do kupy.
Zima nadal, Józefina w tym roku jeszcze się nie pokazała, ale i była chwila odwilży, więc ma tam co skubać, bo wyszło spod śniegu.
A ja się szykuję na safari 😯
Na lwy by 😉
60jerzy, wielkie dzieki.
Tak piekny tekst o poranku i tak przepiekne koncerto-zdanie to prezent nad prezenty. Raz jeszcze dzieki!
Alicjo, zdradz, do ktorej Afryki jedziesz, prosze. Bo to troche duzy kontynent.
A jezeli na safari, nie zapomnij kapusty dla hipopotama.
Bo wiadomo, jak poluje sie na hipopopopotamy.
Hipopotama upolowac to hihoho. Skora gruba, zwierzatko pokazne.
No to sie zaczajasz z glowka kapusty.
Przychodzi hipopopo. Lypie hipopoczkiem. Chrum chrum i po kapuscie.
Nazajutrz to samo. Ponazajutrz takoz.
I tak przez dwa tygodnie.
Po dwoch tygodniach przychodzisz z brukselka.
Hipopopo patrzy z niedowierzaniem:
– TOOOO ma byc kapusta? Jedzie mi tu tramwaj.
I wytrzeszcza hipopoczko.
No i celujesz. I cel-pal.
Brawa.
Zostajesz przyjeta do rady starszych i mianowana Honorowym Lowca Hipopopotamow.
Wracasz z trofeum i opowiadasz okolicznej mlodziezy przez kolejnych 20 lat.
Muzyk musi być zrównoważony, bo wytrącony z równowagi wygląda tak:
http://www.youtube.com/watch?v=d5p4Tji6RLs
A czy to sa muzycy zrownowazeni?
http://www.youtube.com/watch?v=FjBj0-KoT2Q
Niestety nie moge tu odsluchac Waszych przykladow…
Bobiczkowi dzieki za korektorskie oczko (juz poprawilam).
60jerzemu za piekna recenzje (po cholere sie czlowiek zastanawia, po cholere pisze – dla nas pisze! 😀 ).
Wszystkim za madre slowa.
Tez Was kocham! Milego Walentego! 😀
Jeszcze à propos tego, o czym pisze Beata, czyli poslugiwania sie soba. Martin mowi tez, ze nie nalezy jakiejs czynnosci (cwiczenia) powtarzac do oporu, tylko robic sobie przerwy (to sie powtarza w wielu teoriach) – mozg dosc szybko sie nuzy. Dominik stosuje to tez do muzyki, radzac swoim studentom. A sam – to juz robil kiedys instynktownie – przed koncertem zwykle wyciszal sie na 48 godzin, nawet nie bral instrumentu do reki, zeby potem z tym swiezszym spojrzeniem zabrac sie za gre i koncentrowac sie na niej w pelni.
Utkwilo mi w pamieci zdanie Henryka Czyza, ze trema jest zemsta podswiadomosci za pomijanie jej w trakcie przygotowywania utworu. 😉
A to ciekawa koncepcja. 🙂
Jerzemu można tylko pozazdrościć, że miał okazję posłuchać tej muzyki na normalnej sali.
O postawie i psychice, jak widzę, wszyscy już się zdążyli wypowiedzieć, włącznie z techniką Alexandra (którą zresztą, na swój domorosły sposób, bo nikt mnie tego nie miał okazji uczyć, w swoim czasie stosowałem).
Dodam tylko, że wadliwa postawa, pomijając, że powoduje marnowanie cennej energii na jakieś niepotrzebne ruchy czy napięcia, może spowodować całkiem poważne problemy zdrowotne – zwyrodnienia i kontuzje.
Ćwiczenie do ostatniej chwili może spowodować tylko, że zatkamy się na trudniejszych pasażach, bo sobie „przypomnimy”, że one faktycznie są trudne i bezpieczniki się nam poprzepalają właśnie w tym momencie podczas wykonania.
Na marginesie: czy ktoś z Was, szanownych muzyków-wykonawców, zna metodę uczenia się utworu na pamięć od końca (tzn. od ostatniego taktu)?
Teoria jest taka, że ucząc się od końca, w trakcie gry przechodzimy do części utworu, którą znamy „najdłużej”, co podczas wykonania uspokaja nas, bo im bliżej końca, tym bardziej mamy z górki.
Ucząc się na pamięć tradycyjnie, im dalej w las, tym więcej drzew.
Przelotny Gostku, metoda wcale, wcale, choc nie ryzykowalabym jednak. Znam tylko jeden utwor napisany tak, ze mozna go grac od tylu i od przodu i wychodzi to samo 😉
Ale… Mialam kiedys takiego genialnego osmiolatka, ktory mial wspaniale pomysly. Najpierw uczyl sie od przodu do tylu, potem lewa nad (i pod) prawa, potem od tylu do poczatku najpierw na odwyrtke, a potem normalnie. Tak wiec jak gral menuecik, trwalo to z 7-8 minut. A uczyl sie piorunem.
Przepraszam, ale chyba się niejasno wyraziłem:
Utwór oczywiście gramy w kierunku „prawidłowym”, tylko naukę zaczynamy od ostatniego taktu, potem przedostatni->ostatni itd.
Tak swoją drogą, kiedy KZ zasiadł do II sonaty, nie bawił się w żadne gapienie w sufit i nabożne skupienie. Jak Maciek Grzybowski i Piotr Anderszewski, zaczął grać, zanim na dobre jeszcze siedział na stołku, a publiczność jeszcze nie skończyła klaskać. 🙂
Tereniu, ciekawam, czy myslimy o tym samym utworze – o jednym z kanonow w Kunst der Fuge? (Nie jestem w domu, wiec nie moge sprawdzic w nutkach numeru) 😀
Gostku, tak, tak, ja takich pianistow nazywam zwierzakami klawiaturowymi, widza klawiature i ich juz rece swierzbia 😆
Keyboard animal, czyli pies na klawiaturę.
A, Dorotko, faktycznie, zapomnialam o Kunst der Fuge. To znam dwa. Drugi to srodkowa czest Tryptyku Szymonowicza. Blues zreszta.
Oooo, Mój komentarz czeka na akceptację 😯
A to moja wyszukana dla Was Walentynka
http://www.flickr.com/photos/jorgfrahm/2493026649/
🙂
„I czy nie dotyczy to również wielu innych czynności życiowych?” pyta zaczepnie Gospodyni.
To ja odczepnie napiszę: a jakże nie, jak tak?!
Weźmy tak prozaiczną czynność jak zakończenie procesu trawiennego. Najpierw studiowaliśmy podręczniki kucharskie, następnie przez wieloletnie ćwiczenia praktyczne tudzież eksperymenty doszliśmy do wprawy w przygotowaniu posiłku, który w również ćwiczonej pozycji spożyliśmy, aby oddać się kontemplacji wchłoniętych smaków i zapachów.
I co z tej poezji przypraw i składników robi nasz organizm? On najlepsze zatrzymuje, zmuszając nas do pozbycia się nadmiaru i odrzutów. Przychodzi moment, który dopada mieszkańca Syberii (kibel syberyjski), Turka (kibel turecki), Polaka (sławojka) czy Szwajcara (Balena).
Różne kultury, wręcz cywilizacje, różny sprzęt a jednak każdy w ramach tej kultury przyjmuje fizjologicznie najkorzystniejszą pozycję. I nie słyszeli o żadnym Alexandrze czy innym Feldenkreisie…
Gostku, dzieki za nowy sposob na utwor 😉 chetnie wyprobuje. Do tej pory uczylam sie na pamiec z samych nut, bez grania, co tez jest swietna metoda (choc wiekszosc znajomych uwaza ze to bzdura – udalo mi sie przekonac jak na razie tylko jedna osobe…) mam wrazenie ze polscy muzycy sa wyjatkowo oporni na wszelkie zmiany, nowosci i ‚sztuczki’ 😉
Na koncepcji ciągłego przepływu energii i choroby jako zakłócenia w tym przepływie to Chińczycy całą swoją medycynę oparli 😉 Ale w przeciwieństwie do materialnych towarów Made in China ta genialnie prosta teoria jakoś mniej się rozpowszechniła w zasiedziałym przy komputerach świecie Zachodu…
A może to była trzecia fuga z Ludus Tonalis Hindemitha? A w Kunst der Fuge, to chyba takowego Kontarpunktu nie ma. Może pierwszy Kanon z Muzycznej Ofiary (choć tam chyba dwa głosy grają równocześnie a-b i b-a)? W podróży niestety jestem, więc nie mogę sięgnąć…
@Lin:
A jak rozwiązujesz problemy palcówek? Wypracowujesz potem? Czy to nie dublowanie pracy? Na instrumentach strunowych jeszcze dochodzi kwestia pozycji. Często gęsto opracowanie palcowania w nutach nie jest idealne, albo po prostu nie odpowiada wykonawcy.
Witam i dziękuję za miłe słowa. Sprawiły mi ogromną radość. Czyli to, czego nam wszystkim trzeba. Nie tylko w Walentego, ale i w Onufrego, Jacentego, Ambrożego oraz Hipolity, Arlety i Bibety.
Beato: jak tam Włochy w Łodzi?
A z moich obserwacji zachowań estradowych pianistów wyłania się raczej obraz przewagi owych „zwierzaków klawiaturówych”. Począwszy od Argerich na Sokołowie skończywszy. A co do samego „tematu zadanego” wrzucę tylko nazwisko Goulda. Bez komentarza. Bo muszę jakiś obiad w końcu ugotować. W kolejności od początku do końca.
foma przypomniał o medycynie chińskiej. A i tai-chi jest oparte na „energetycznym tańcu”, i stosowane jako środek leczący. Czerpiąc dalej ze skarbnicy wiedzy Wschodu – hathajoga także, bo tam ćwiczenia połączone są z wyrównywaniem energii i medytacją, czyli nawiązywaniem więzi z Kosmosem. Zachód odkrywa to po swojemu i to już od lat, coraz lepiej mu to idzie, musi to jednak robić naukowo i z uzasadnieniem. Najważniejsze, że odkrywa i że stosuje. W tym zagonieniu zwłaszcza. A muzykom (oczywiście i nie-muzykom także) można jeszcze polecić mudry małych palców.
Wszystkim zaś Walentynkowo – dużo uśmiechów, jako ćwiczenie i jako przepływ energii i w połączeniu z Kosmosem 😉
Nie życzę sobie żadnej łączności z Ziemianami.
Z poważaniem
Kosmos
Gostku, to Hindemith tez cos takiego popelnil? Nie mialam pojecia, ale ja nedzny praktyk jezdem i Ludusa znam tylko bardzo po lebkach.
A co to sa mudry małych palców? 😯
Tereso
do tej najpołudniowszej. Oczywiście fotosprawozdam i sprawozdam.
A to walentynkowo. Uwielbiam Zielińskich od zawsze.
http://www.youtube.com/watch?v=5HHzxWZZYsc&feature=related
Ekhem, o Ludusie Tonalusie pisał monty.
Ja się niezbyt dobrze znam na kompozytorach muzyki filmowej…
Przepraszam, za bardzo z doskoku jestem. Cos mi sie poprzestawialo. Milkne czasowo wiec.
Nie ma problemu, ale oddajmy monty’emu, co monterskie.
Gostek – jestem strunowcem wlasnie 😀 co do palcowania i zmian pozycji – po kilkunastu latach z instrumentem jestem w stanie zdecydowac ktore palce i w ktorej pozycji beda dla mnie najwygodniejsze bez instrumentu. Potem ewentualnie wprowadzam jakies poprawki, ale glowny problem mam juz z glowy. I nie bedzie zadnego dublowania pracy, bo gdy najpierw nauczysz sie na pamiec utworu, to pozniej w momencie cwiczenia, wiesz dokladniej gdzie jaki grasz dzwiek, omijasz etap goraczkowego wpatrywania sie w nuty i jezdzenia po gryfie w poszukiwaniu odpowiedniego dzwieku 😉 (a nie daj Boze zle policzysz kreski i wcwiczysz sobie nie ten dzwiek i po dwoch miesiacach ktos zwroci ci na to uwage i robota od poczatku… :D)
Jurku: z tą L’Arpeggiatą nie było jakoś ekstatycznie, przynajmniej jak dla mnie 😉 Koncert zagrany w moim odczuciu trochę za bardzo „po wierzchu”. Sporo chwytów pod publiczkę, efektownych zagrań. W małych dawkach to nawet może cieszyć, w większych (mnie przynajmniej) nieco nużyło. Czekałam na moment kiedy się choć na chwilę zatracą, zapomną o sposobach na czarowanie publiczności. Najbliżej byli tego, kiedy na scenę wbiegała tancerka. Pełne zaangażowanie, z dużą dawką pierwotnej, dzikiej siły. Śpiewaczka „stylowa”, ale jak dla mnie momentami jednak zbyt pachniało San Remo, jakby powielała stare sprawdzone chwyty. I męczyło mnie, że czasem jej głosu nie stawało, kiedy utwór był bardziej ognisty, z mocnym akompaniamentem. Ten program „La Tarantella. Antidotum Tarantulae” wyglądał jak koszula o nieco już wyblakłych kolorach (może to od południowego słońca, nie wiem). Jeśli byłaby okazja posłuchać ich jeszcze raz w innym repertuarze, to pewnie i tak bym się wybrała. Bo warsztat, możliwości techniczne i zgranie zespołu na b. wysokim poziomie, tylko grali, jakby mieli za dużo koncertów i byli sobą już nieco zmęczeni. Co nie zmienia faktu, że owacja na stojąco była i dwa bisy też. Znaczy że niektórym zrobiło się cieplej a może nawet gorąco. Mnie było letnio, przyjemnie, ale letnio.
Wpadł pies walentynkowo
na Dywan (zamieciony),
polizał Kierowniczkę
i wszystkich zgromadzonych,
(wraz z zeenem, który właśnie
uczenie grzmiał o szajsie
w kulturach, co nie wiedzą
o żadnym Feldenkraisie),
a potem pobiegł dalej,
merdając wciąż z nawyku,
by wielkiej swej dać wyraz
miłości do królików… 😀
A mudry to są dłonie z kindersztubą, czyli dobrze ułożone. 😉
http://krainazdrowia.ovh.org/mudry.htm
Beato: zobaczysz za rok, w kwietniu, w Krakowie. Z Jarousskym :-). W repertuarze z ostatniej płyty „Teatro d’Amore” z Monteverdim.
http://www.teatrodamore.com/ (a tam video Ohime ch’io cado. Z Jarousskym rzecz jasna).
monty 😀 Napisalam wyraznie: kanon, nie contrapunctus z Kunst der Fuge. Jak najbardziej jest. To kanon w inwersji i augmentacji jednoczesnie. W domu sprawdze numer. A faktycznie jest tez utwor-palindrom w Ludus Tonalis Hindemitha i jest to bodaj pierwsze preludium, in C. Sprawdzic bede mogla dopiero w Warszawie.
Teresko, nie mam pojecia, czemu Twoj komentarz poczekal na akceptacje. Lotr poszedl chyba na wagary 😉
A kosmos @14:54 jakos sobie widac zyczy kontaktu z Ziemianami, albowiem jednakowoz sie tu odezwal 😉
Mam! Od czego Internet. Canon XV. Tu go mozna odsluchac:
http://www.diekunstderfuge.de/html/horen.html
Scisle rzecz biorac, jest to nawet nie tyle palindrom, co rzecz podwojnie na odwyrtke.
Dzieki, Bobiku, za raczki z kindersztuba. To moze tak zaczac wykonywac na instrumentach wszelakich? Bardzo estetycznie to wyglada. Poza tym, jezeli ma odbierac sygnaly z Kosmosu…
Kosmosie, moze sobie i nie zyczysz zwiazkow z Ziemianami, ale i tak juz od pewnego czasu nie masz wiele do powiedzenia. Kolonizuja cie na potege. 😉
A ciebie to intryguje, cbdo
A komentarz, coz, pewnikiem go zasypalo po drodze… 😉
😯
Zemsta Piotra Płaksina
Julianowi Tuwimowi
1.
Na stacji Chandra Unyńska
Gdzieś w mordobijskim powiecie
Wnuk Piotra Płaksina, Paweł
Nie musiał grać na klarnecie.
Wspomnieć tu trzeba, że dziadek
Nim w durną głowę wypalił
Tak babci Pawła, Nataszy
W pierś bujną prosto się żalił:
Włas Fomycz, technik, tak ślicznie
Gra na klarnecie, mój Boże!
A ja co? – telegrafista
Że kocham? – nic nie pomoże…
Jadwiga, Własa Fomycza
Poważa, mówi: “poeta”,
I mówi o nim: “artysta ,
Pan nawet nie ma klarneta,
Pan nawet na bałałajce
Nie zagra, nie złoży wiersza
Pan tylko: ta,ta,ta, ti,ti
A moja dusza jest szersza
A moja dusza jak orzeł
Ku niebu jasnemu wzlata
We mnie tęsknota ogromna
A pan co? – ti,ti,ti, ta,ta”
Tak w bujną pierś jak w poduchę
Płaksin nieszczęsny się żalił
I chociaż go pocieszała
Jednak w łeb sobie wypalił.
Zagrał i łzy dwie uronił
Włas na Płaksina pogrzebie.
Jadwiga poszła za Własa
Natasza poszła przed siebie.
2.
Nad stacją Chandra Unynska
Dwie przewaliły się wojny.
Internet będą zakładać!
Młodzian przyjechał przystojny!
Wybiegły doń wszystkie panny
A każda tęskni i marzy,
Że ją to przybysz wybierze,
Że jej się wyjazd przydarzy.
A jedna w dłoniach ma klarnet,
A warkocz długi, do pasa.
To córka Piotra Własowa
To wnuczka technika Własa.
Z babką jej, krasnoarmiejcy
Pofiglowali niemało
Nie miał kto ostrzec dziewczątek
Telegrafisty nie stało
Małego Piotra sąsiedzi
Wzięli do siebie, gdy Własa
Gnali na białe niedźwiedzie,
Bo nie zgadzała się kasa.
Nie miał kto ostrzec, że jadą
Telegrafisty nie stało,
Więc wzięli cały personel
Dwóch rubli wszak brakowało.
Poszedł Włas Fomycz Zapojkin,
Technik, choć kiedyś miesięcznie
Sto rubli miewał i umiał
Naczalstwu kłaniać się wdzięcznie.
I poszedł, choć był już stary
Sam pan naczelnik Rubleńko,
Prokofij Aleksandrowicz,
Co wypić lubił “maleńko”.
Nie poszedł tylko ten Iwan
Kasjer na stacji, chłop z duszą
Co miał już siedmioro dzieci
I wszystkie z żoną Katiuszą.
Jest smutne okno na stacji,
Na polach ziemia zorana,
I widać szyny, pociągi
I grób kasjera Iwana.
Uniosła klarnet dziewczyna
Melodię rzewną zagrała,
Już płaczą wszyscy wokoło
I tylko przybysz jak skała.
A gdy zmontował komputer,
Przekazał cały inwentarz,
Do internetu podłączył,
Do dziada poszedł na cmentarz.
Nie spojrzał na żadną z panien,
Chociaż niejedna wspomina
Że mógł ją mieć, a odmówił.
Ot – zemsta Piotra Płaksina.
3.
Na stacji Chandra Unyńska,
Przy samym płocie cmentarnym,
Jest grób z marmurową tablicą,
Z krzyżykiem małym i czarnym…
A na tablicy jest napis:
Z mordobijskiego powietu
Pochodził telegrafista
Pionierem był internetu.
Juz wiem, z tym Hindemithem bylo inaczej. Ostatnie preludium jest odwroconym calkowicie pierwszym. A jak jest z trzecia fuga, to juz sprawdze kiedy indziej 😀
Alicjo – czyja to tworczosc? 😯
😆
😯
Wychodzi, że Piotr Płaksin pionierem był internetu… 😯
Kierowniczko,
to pierwsze, to wiadomo, to drugie to nie ma autora, ale niezłe 😉
Dopiero co znalazłam… moze gdzieś tam jest ten drugi autor, bo Tuwima o znajomość internetu raczej nie można podejrzewać.
Beato, dzięki za impressions. Przypomniały mi się od razu dwie relacje z jednego, dopiero co odbytego koncertu. Oto relacja A:
Bo fałszował momentami niemiłosiernie. Ale nie o to mi chodzi. Ja ten koncert widzę jako rzecz pogodną, wiosenną i lekką, a ten sadził się jak na jakiego Czajkowskiego co najmniej, nadymał się i wszystko takim dźwiękiem od ucha. No, wkurzył mnie. Ale może ja za dobrze pamiętam, jak to grała Wiłkomirska czy Danczowska. Ja miałam wrażenie, że ten facet nic z tego utworu nie zrozumiał. Na samym początku pomyślałam: no, chce facet udawać, że jest to koncert wirtuozowski w stylu Paganiniego właśnie. Ale po chwili zaczęło się… ten łącznik, gdzie skrzypce grają dwudźwiękami, który powinien sprawiać wrażenie czegoś leciutkiego jak lot motyla, było jedną słoniowacizną. Stara rosyjska szkoła, tyle że Ojstracha już nigdy nie będzie. A jak jeszcze doszły kłopoty z intonacją… miałam ochotę natychmiast wyjść.
I relacja B:
Antoni Wit potrafił ukazać słuchaczom jej urodę. Z Orkiestrą Filharmonii Narodowej dał interpretację dynamiczną, efektowną, ale bez efekciarskich popisów, a przy tym pełną młodzieńczego wigoru.
Z tego samego okresu pochodzi też koncert skrzypcowy Karłowicza, który jako nastolatek chciał być skrzypkiem wirtuozem. W Filharmonii Narodowej utwór zagrał Rosjanin z Chicago, Ilya Kaler. Uczynił to swobodnie i pewnie, z odpowiednią dawką wirtuozerii.
Była w tej interpretacji perfekcja, zabrakło odrobiny indywidualności. Obcowaliśmy z techniczną doskonałością. Jakbyśmy słuchali płyty – warto przypomnieć, że podczas pobytu w Warszawie Ilya Kaler nagrał ten koncert z Orkiestrą Filharmonii Narodowej i Antonim Witem dla firmy NAXOS.
Czy one ludzie były na tym samym koncercie? Ano były. Ale wierzę jednak jednej relacji.
60jerzy 😆
„Obcowaliśmy z techniczną doskonałością” (B), ale „fałszował momentami niemiłosiernie” (A) 😆
…naorawde nie mam czasu czytac wiekszosci wpisow na tym swietym blogu. a od srodka bez sensu, gdyz sens moze znajde, ale tutaj o szczegol przeciez chodzi. wtrace jednak swe 2 grosze pytająco.
Czy zrownowazonymi muzykami sa azjaci? Zaczynaja sie im swietnie kariery na konkursach a pozniej sluch o nich zanika. Czy to nie jest przez przypadek wlasnie brak higiemy gry? a moze ja niedoinformowany jestem i „oni” graja po swiecie w najwiekszych salach….. pomijam Lang Langa.
😀 😉
To ja się wymiksowuję na METa.
Adieu
…a swoja drogą… kto to taki, zrównoważony muzyk?
Ja tam za niezrównoważonymi.
Chyba każdy artysta chce być perfekyjny w tym, co robi, ale malutki błąd w sztuce – to jest to, przybliża do śmiertelników 😉
A propos Piotra Plaksina
Poszperalam i znalazlam TO:
http://www.teano.portalliteracki.pl/o_mnie.html
autorka: Anna Zgierun (ale nie jestem pewna, czy to nie pseudonim).
Swietna przerobka!
Male rozwiniecie poprzedniego:
http://www.replika.eu/autorzy.php?id=30 😯
Tereso,
to je to!
Czy Gould był zrównoważony? 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=qB76jxBq_gQ
Postludium z Ludus Tonalis jest rakiem Preludium, natomiast druga połowa trzeciej fugi jest rakiem pierwszej połowy.
Natomaist z tym Canonem 14 per Augmentationem in Contrario Motu to jednak bym się „kłócił” :-). Bo jest a contrario motu, ale dodatkowo zaugmentowany, czyli nie jest już lustrzanym odbiciem, a o to chyba p. Teresie chodziło. Ale oczywiście mogę się mylić 🙂
Serdeczności.
Gould odnalazl swoja wlasna rownowage 😀
Ja oczywiscie w tytule wpisu z celowa zartobliwa intencja napisalam tak, zeby byla dwuznacznosc. A jesli chodzi o zrownowazenie umyslowe muzykow… coz… to juz calkiem inne zagadnienie 😆
Powiedzmy, ze bywa ono wybiorcze 😀
Slokos – z Azjatami to jest jeszcze inna bajka. To jest problem odmiennosci kulturowej. Tak jak my ich (i ich sztuki) nigdy nie zrozumiemy do konca, nawet jesli bedziemy zafascynowani estetyka, tak i oni nas…
monty – toc mowie, ze „jest to nawet nie tyle palindrom, co rzecz podwojnie na odwyrtke” 😀 Bo na dodatek po zamknieciu jednego cyklu glosy sie zamieniaja i augmentacja jest w gornym glosie, ale zawartosc muzyczna jest ta sama.
Serdecznosci wzajemne 🙂
Z Azjatami… nie chciałabym być politycznie i tak dalej, ale to nawet moja synowa mówi (Chinka) , ze są perfekcyjni aż do bólu. Cos w tym jest.
A Gould to cała inna historia. Tragiczna.
O Jezusicku, jak na mecie dzisiaj głośno suflują! Ale Leński, cóż
Bez sufleta śpiewa Pietia
Dobry suflet nie jest zły, szczególnie na mecie, kiedy każdy już głodny 😉 Ja b. lubię malinowy.
Tereso,
nie kolonizują, zagracają…
Dopiero co śpiewał Gieniek na mecie:
Skażi mnie. kniaż,
nie znajesz ty,
kto tam w malinowom beriete?
Ja znaju:
To suflet się pyszni
w malinowym kornecie.
No i poszło. Nasz lirico molto dramatico P.B. tak pięknie pagib był – pewnie w malinowym chruśniaku. Przy okazji puszczam informację, że na afisz TW-ON weszła już długo zapowiadana premiera „Orfeusza i Eurydyki” w reż. Trelińskiego – spektakle 23 i 24 maja, z Olgą Pasiecznik i Wojciechem Gierlachem. Przyjmują już rezerwacje. I zobaczyłem jeszcze jedną informację w repertuarze TW – i nie wiem co za tym kuriozum się kryje: 26 maja – Teatr Ewy Demarczyk przedstawia (ale bez szczegółów).
A sufletów nigdy nie robię –
bo budzą we mnie trwogę
że robiąc je wprost się zsuflecę
robiąc z się narodową hecę.
Ale jako kucharz mam inne walory
i radość budzące u bliźnich polory.
Jakoż to … ach mógłbym długo wyliczać,
Zamiast wyliczać… muszę spierniczać.
jerzy… chyba byś pasował do blogu łasuchów 😉
Właśnie wróciłam z kolacji, po której nastąpił improwizowany koncert a wiśta wio. W ramach honorarium dostałam butelkę przepysznie zdradliwego ponczu. Zapraszam!
Troszkę daleko do Paryża, Tereso 😉
Zdrowie na budowie (z rana jak smietana) 😀
… co tam Kierowniczka popija? 😉
…bo to piwo z rana… i tak dalej
A nie poncz, Alicjo?
Bo dopiero poncz z rana to prawdziwa smietana. Ciagle zapraszam, sama nie obale, nie ma mowy. Zwlaszcza z rana.
Trutututu!
U-ha! Rewolucja się jakaś kroi? Obalić trzeba jakiegoś poncza, a potem zatańczyć na gruzach?
Na to się zawsze piszę, choćby z samego rana! Gilotynkę przywlec? 😀
Bobik… z gilotynką nie pospieszaj, dobra?!
Usiadłam na sekundkę przy maszynie, i zaczytałam się w Kapuście, wiedziałam, że tak się skończy.
Idę dospać, na 165 stronie.
Moze byc i gilotynka, choc wolalabym cieplutkie rogaliczki prosto z pobliskiej piekarni. Ale bo to Bobik powstrzyma sie przed zjedzeniem po drodze?
Mogę się spróbować powstrzymać, zajmując sobie paszczę śpiewaniem:
dansons la Carmagnole,
vive le gout du croissants!
Ale nie mam gwarancji, że ten śpiew nie zachęci mnie do dalszych zniszczeń, egzekucji i ekscesów! 😯
No, jezeli bedzie mial moc oczyszczajaca i rownowazaca, na pewno nie.
Nie ma pelni, tylko pol ksiezyca, nie warto sie wysilac na szalenstwo.
Bobiku:
Gilotynkę do cygar? W końcu my Słowianie lubimy sielanki 🙂
—
(Ale ja w innej sprawie — Pani Kierowniczka zapewne wszystko wie wcześniej, może nawet pisała, a ja przeoczyłem — otóż dostałem właśnie informacje o pokazaniu się w sklepach internetowych albumu monograficznego Eugeniusza Rudnika.)
Widziałem kiedyś coś w rodzaju sielskiej gilotynki do sera, to by mi chyba najbardziej odpowiadało. 😀
E, nie, Bobiczku, dla Ciebie mam taka specjalna. Do gęsich wątróbek.
Uwaga! Napisałam DLA Ciebie, nie NA Ciebie, wiec proszę mi tu ni amputować, ni sug-żerować
Tereso, ale sub-żerować mogę? Te gęsie wątróbki…. :taka oblizująca się mordka z mlaśnięciem, jak jest u Hoko:
Sub-żerować jak najbardziej poproszę.
A tak w nawiasie bez nawiasu, dziekuje za cieplutkie rogaliczki. Pycha, niedzielny hedonizm domowego lakomczucha
A ze w materii Bobik bardzo samozaparty byl, wiec gesie watrobki mu sie naleza. Z przynalezna gilotynka.
Wylękniony subżerca,
dotulałem do serca
– jaka szkoda, że tylko
te dwie –
te wątróbki gorące,
usmażone, a w mące
obtoczone uprzednio, mon Dieu! 🙄
Z konfitura figowa
w cholesterol uboga
We snie…
dwie watrobki gorace
na patelni lezace
dla Bobika
specjalnie
oh yeeee
(tu wlaczyl sie krecik z czeskiej kreskowki)
Wątróbki? Ja czuje raczej jakiegoś kotleta 🙂
Kotleta? 😯 😯
Najwyzej parowki, jezeli jeszcze nie wyszly z lodowki
Hoko, wiem co dobre , kotlet mnie mdli. Smutna ta rzeczywistość pa
Wy zarloki…
Ja wlasnie zezarlam specjalnosc Omy, czyli mamy Martina, ktora przyjechala na weekend – slodkie buleczki z ciasta drozdzowego, zwiniete w spiralke, z lepiacym sie spodem (paluszki lizac), ktore macza sie w kompocie wisienkowym. Pyszne, ale duzo sie ich zjesc nie da – dalam rade tylko dwom 😉
Oj, a ja juz nie jestem glodna. Nawet slinka nie cieknie, ech, co za psie zycie…
Bardzo równoważnie, Pani Kierowniczko 😉
A czemu ten spód się lepi? 😯
Bo to szneki z glancem bez glanca były 🙂
Znaczy za nielepienie glanc odpowiada? 😯 To czemu kajzerki się nie lepią, chociaż glanca nie mają?
Glanc odpowiada. On domyślny, ale lepiący. Kajzerki w życiu glanca na oczy nie widziały, to jak mają się lepić 😯
Dziekuje za Walentynki paryskie, moje Panie również. Wczoraj było naprawdę miło. Zaczęliśmy dzień odsłuchaniem sonat w wykonaniu Blechacza i to był najlepszy poczatek dnia, jaki można sobie wyobrazić.
Ostatnie tematy zahaczają o sąsiadów, więc zobacze, co u nich słychać
Po wiela stoją tera pudła na zombi?
Zadzwoniła przed chwilą do mnie miła ankieterka zapowiadając, że zajmie mi tylko parę minut przeprowadzając ankietę na temat muzyki w radio. Bardzo się ucieszyłem, bo o czym jak o czym, ale o muzyce w radio mogę (i lubię) rozmawiać. I w ogóle bardzo się poczułem wyróżniony, doceniony, wręcz diopieszczony tym telefonem. Szybciutko wyłączyłem piekarnik, by moje zrazy w borowikach podczas z pewnością przedłużającej się rozmowy (bo jestem – jak już zacznę – gadułą nie znającą umiaru) – nie straciły nic ze swoich zgrzybiałych walorów. Usiadłem, poprawiłem się w fotelu (bo miła pani okazała i cierpliwość i wyrozumiałość, chociaż gdy rzuciłem „moje zrazy” spytała „jakie zarazy?”). Nic to, poprosiłem o rozpoczęcie badania.
Pierwsze pytanie (zadane tym miłym, młodzieńczym głosem):
– Czy mieści się pan w grupie wiekowej 25-39 lat?
– Nie… – odparłem (nie bez melancholii, a nawet ze smutkiem). Cóż, pomyślałem, zapyta mnie zatem o kolejną grupę wiekową (w końcu jako żyjący przedstawiciel ginącego gatunku w jakiejś grupie wiekowej się mieszczę). I w tym momencie usłyszałem (cóż za głos) drugie pytanie:
– A czy w Pana gospodarstwie domowym (Boże, to ja mam gospodarstwo domowe!) mieszka ktoś z tego przedziału wiekowego?
Poprosiłem o powtórzenie pytania i zapytałem ile mam czasu. Myśląc nerwowo – no tak, mój panicz wyniósł się z domu miesiąc temu (a zresztą ociupinkę 22-letniemu szczeniakowi brakuje), Niunia (uwzględniając kocie przeliczniki wiekowe) też nie mieści się w tym przedziale wiekowym. Zatem mówię grzecznie i szczerze:
– Nie!
Głos – niezmiennie miły i młody – rzecze:
– W takim razie dziękuję Panu. Życzę miłego dnia. Do widzenia.
Miłego dnia… Muzyka, radio, kot, zrazy. O, moje zrazy. Tym lepiej się Jerzy zajmuj. Zrazy, głupcze! (nie zarazy) a nie spekulacje muzykologoczno-geriatryczne. A jak zarazy to się strzeż ankieterek – nawet tych o miłym głosie. Zwłaszcza o miłym głosie. Idę do piekarnika. Miłego dnia kochani.
PS. I nic w tej historyjce nie zmyślone
60jerzy 😆 Nie jest tak źle. Wprawdzie w przedziale się nie mieścisz, ale masz gospodarstwo (że o zrazach nie wspomnę). 😆
No i słyszysz głosy, czego o sobie, niestety, nie mogę powiedzieć 🙁
A ja i owszem, tez slysze od czasu do czasu. Dzwonia w roznych sprawach i tez w zadnym targecie sie nie mieszcze 😆
Jak cel był wzniosły, to trzeba się było podszyć pod target. A dla większego efektu dodać: „Niech mój głos pani nie zmyli. Jestem atrakcyjną 29-latką z dużego miasta. Interesuję się fotografiką, muzyką i tańcem…” 😆
Jak ja mam się pod kogoś podszyć, jeśli do telefonu nie sięgam, bo wysoko stoi? 👿
A przecież w jakimś targecie bym się mieścił. Chappi, Pedigree Pal, nawet Whiskas od biedy wtranżolę, zwłaszcza z cudzej miski. 🙄
Foma
No właśnie nie wiem nic na temat doniosłości i wzniosłości celu, ale z rady skorzystam – i nigdy nie wspomnę o zrazach – wtedy jest pełna dekonspira, bo widział kto atrakcyjną 29-latkę z dużego miasta. która interesuje się zrazami? Wiadomo, wszystkie studiują filozofię, apokryfy, czytają Sartre`a, kochają malutkie dzieci i malutkie zwierzątka. A propos:
Bobik
Z kociej miski? 😯 Pies! 😯 Można być zdezorientowanym kulinarnie, ale do tego stopnia? Rozumiem zeżreć kota (jako koci servant), ale z jego miski jego lunch?
60jerzy, swiete slowa.
Nic nie rozumiecie! Wyżarcie z cudzej miski jest symbolicznym objęciem jej we władanie. Dlatego jak idziemy z wizytacją do domu, w którym jest kot, zawsze najpierw szukam jego miski i usiłuję chociaż symbolicznie z niej coś wyżreć.
60jerzy! Dont łory! Bi hapi!!
Ja Ci opowiem, co Cię czekało w dalszych pytaniach, bo ja jako target też mieszczę się tylko w przedziale producentów trumien i nagrobków, ale oszukałem ankieterkę i skaziłem czystość próby statystycznej.
Potem Pani Cię zapyta, jakich stacji słuchasz, Ty powiesz PR 2 i BBC rejdjo tri, a ona powie „W takim razie dziękuję Panu. Życzę miłego dnia. Do widzenia.”
Żeby przejść ten tor przeszkód, musisz powiedzieć, że masz 29 lat i słuchasz po trochu RMF, ZET, ES i ew. od biedy Złotych Przebojów.
Potem Cię zapyta po ile dziennie tego słuchasz, a Ty musisz powiedzieć „ok. 3 godziny dziennie (nie przeginaj, bo nie uwierzą), bo BARDZO KOCHAM DOBRĄ MUZĘ” (broń Boże „muzykę”).
A dopiero potem zaczną Ci puszczać kawałki utworów i pytać, które Ci się najbardziej podobają. I to jest najtrudniejsza część tej ankiety, bo po drugim utworze szkliwo Twoich zębów zaczyna niebezpiecznie odstawać od podłoża.
Tak na marginesie, jednym ze sloganów Chilli Zet jest „z natury niekomercyjne”.
Tuż obok lista utworów: George Michael, Norah Jones, Amy Winehouse i tak dalej.
Dzisiaj się zgubiliśmy w podwarszawskich lasach i sarny nas napadły normalnie, ale żab moczarowych http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBaba_moczarowa jeszcze nie było.
Bobik ma całkowitą rację.
Przychodzi w odwiedziny do nas przyjaciółka z Husky, który na imię ma Komet.
Gdy zbliżają się do naszego bloku, zaczyna ciągnąć przyjaciółkę, że nadążyć nie może. Zapowiedziawszy domofonem swoją wizytę czeka chwilkę aż nasz kiciuś zostanie wyeksediowany do drugiego pokoju.
Od czego zaczyna?
Jak huragan wpada do kuchni i jednym machnięciem jęzora opróżnia miskę z Whiskasem, drugim miskę z suchym, trzecia z wodą tysz się nie ostanie…
Dokonawszy tego, dopiero rozpoczyna wizytę właściwą: ogląda co by tu jeszcze…
Kiedy Komet opuści gościnne progi, kiciuś rwie do swoich misek…
Kiedyś się zdarzyło, że nie uzupełniliśmy naczyń, oj, co to było! Pretensje, żale, obrażania….
Teraz nam się to nie zdarza, zanim kiciuś zostanie uwolniony, skrupulatnie najpierw uzupełniamy braki w miseczkach…
Gostek 😆
To co ja mam powiedzieć…?
Target paleozoliczny…?
zeenie,
nie przesadzaj. Czwartorzęd wystarczy, też się po paleozoikach szlajasz… 😉
Gostek… 🙂
Złote Przeboooojeeeee….
Ten Komet to jakby trochę bezstresowo wychowany…
A gdyby mu pustą miskę postawić na wejściu?
A co do targetu no to nie wiem… 😉
@Alicja:
Aiiiggghhh, prooszę, no.
Gostek,
ja na antypodach, to daj przelicznik na nostalgię.. 😉
E tam… wszystkie przeboje mam na stosownych dyskach! Ale kiedyś próbowałam radio polskie via internet. Szybko mi przeszło, oj szybko!
Hej, bando przerafinowana 😉 Ja nie bede dzis sluchac zlotych przebojow, bo zaraz robimy Cinema Lackendorf i ogladamy rejestracje koncertu Dominika. Tu troche dzis bylo harmidru, wiec nie bardzo mialam kiedy z Wami pogwarzyc, a jutro czeka mnie odyseja. Okazuje sie, ze Gospodyni bedzie mogla mnie podrzucic tylko do stacji kolejowej w pobliskim Rottweil, a potem bede musiala sobie przejechac do Stuttgartu. Stamtad fru o 14:25. Tak ze juz pozniejszym popoludniem powinnam juz byc na lonie. Trzymajcie kciuki 😀
Buzka!
Rottweil, Rottweil….
Proszę uważać na psy.
No i na kosmos, bo odyseja zaiste kosmiczna 😆
Kciuk Giganta!!!
To tam wlasnie je wyhodowano. Jest nawet pomnik zwirza 😉
http://de.wikipedia.org/wiki/Rottweil
Szkoda, ze nie bede miala czasu tego zobaczyc. Moze innym razem…
Pani Redaktor: psy jak psy. Na płaszcz i kapelusz proszę uważać 🙄
Nie mam plaszcza ani kapelusza! Jestem w kurtce z kapturem i opaska na uszy – na sportowo 🙂
Dobranoc!
Na luft też…
A w Stuttgarcie to na Hansę…
Pobutka!!
😀
Łobecna! 😀
Witam 🙂
Czy jakis komitet powitalny się szykuje, czy może wszyscy gdzieś po zakamarkach jak Kingston czy Gdynia?
A propos powitań i spotkań. Czy ktoś się wybiera do Bydgoszczy na 22 marca?
Szaro, ponuro, ale nie pada. Tromby przebrzmialy.
Biało, ponuro i pada.
PAK, gdzie Ty widzisz to „ponuro”? Reszta się zgadza… 😀
Na stronie sprawiającej wrażenie porzuconej znalazłem ciekawe informacje o Hotel Diesbach pt „Hotel Diesbach alias Polacy w Paryżu”. Tearesa Czekaj obiecywała ciąg dalszy, którego nie znalazłem. A warto byłoby poznac szczegóły, w tym położenie tego „hotelu”.
Tak się zastanawiam, czy ten pałac, skoro nie łatwo go znaleźć, nie należy do tych, które wraz z całym historycznym Paryżem „wandal Hausmann zmiótł z powierzchni ziemi żeby zrobić miejsce dla Paryża pasibrzuchów”. Na ogół się czyta, że Hausmann był wielkim urbanistą. Ale co zmiótł, to zmiótł. Najwazniejsze pamiątki jednak zostawił.
Jestem, ale nie wybieram się do Bydgoszczy, niestety.
Ciekawe, bo w programie tego 22 III grają uwerturę Lucio Silla Bacha…
http://www.filharmonia.bydgoszcz.pl/repertuarIII.html
Czy przeoczyłem jakieś ważne odkrycie muzykologów?
Gostku, odkrycia muzykologów nie, ale fanów Anderszewskiego i Scottish Chamber tak.
Stanislawie, Hotel Diesbach odnalazlam na rue de Saussaie, zreszta z rodzina Diesbach-Belleroche utrzymuje ulotny kontakt, ale oni raczej zajmuja sie wlasna genealogia nie losami Hotelu Diesbach po opuszczeniu go przez dowodce gwardii szwajcarskiej.
Zaluje za to, ze informacja o Hotelu Diesbach i o powstalej w nim idei do napisania piesni patriotycznej, co zaowocowalo pozniej Mazurkiem Dabrowskiego nie ukazala sie w komentarzu do ostatnio wydanej plyty Polskich Nagran. Ale, takaja zizn.
Gostku:
Johann Christian Bach napisał taką operę.
foma:
Teraz już nie patrzę tak ponuro na świat, ale przedtem opady były naprawdę zniechęcające.
Stanislawie, prawde powiedziawszy Hausmann nie bardzo zastanawial sie nad pamiatkami. Zmiatal, co popadlo. Jezeli Hotel Diesbach ocalal, to tylko dlatego, ze akurat znajduje sie w czesci, ktora wygladala calkiem przyzwoicie, jeszcze w obrebie starych murow i Hausmannowi nie bylo tu po drodze. Gdyby mu bylo – zadna historia by go nie uratowala.
Ale musze przyznac, ze Hausmann uratowal Paryz. Gdyby nie on, miasto juz dawno byloby i nieprzejezdne, i obskurne. Dzieki niemu Paryz nabral tej oslawionej architektonicznej jednosci.
Wlasciwie chetnie przetlumaczylabym ksiazke Erica Hazana „L’invention de Paris”. jak znacie zaiteresowanego wydawce, bardzo prosze. Na razie nie mam czasu szukac, poza tym siedze przeciez w Composteli.
Swoja droga, Stanislawie, zmobilizowales mnie do powrotu na blog. Dzieki.
Ciesze się, że „hotel” ocalał. Daję cudzysłów, bo te hotele w polskim inaczej się kojarzą. W międzyczasie zalazłem parę haseł „hotel Diesbach”, jedno w Szwajcarii i jedno w Niemczech. Sporo natomiast haseł związanych z genealogią, rzeczywiście.
Rodzina Diesbach-Belleroche rzeczywiscie w Szwajcarii siedzi. Maja zreszta piekny zamek.
Ups, heh heh…
Z drugiej strony tak skrótowo pisać i na uczciwych ludzi pułapki zastawiać!
Stanislawie, strona trudno powiedziec, czy porzucona. Mnie braklo troche zewnetrznej mobilizacji.
W ostatnich dniach nie śledziłem dokładnie i Jestem w kropce. Tereso, czy rzeczywiście jesteś w Santiago, czy tylko medytujesz nad czymś i umownie jesteś jak w drodze do Compostelli? Pytam, bo w lipcu Santiago de Compostella odwiedzimy, ale, niestety, nie po pieszej wędrówce. Piszę „niestety”, bo od dawna jestem ciekaw, kogo na tej wędrówce można spotkać.
Gostku, przepraszam, pułapka nie była zamierzona.
Może chodzi nie tylko o mobilizację, ale i o to, że w tym towarzystwie wyjątkowo miło się rozmawia. Miło to może niewłaściwe słowo. Na pewno ciekawie
Ale to Filharmonia Pomorska zastawia, nie Ty, Stanisławie!
A macie tu tego… co tylko w mordę mu dać… (mniej więcej moja 2-ga w nocy)
http://alicja.homelinux.com/news/img_7110.jpg
A, to nie wiesz, Stanislawie, z dwumiesiecznej wedrowki do Santiago wrocilam w koncu pazdziernika. 1300 km pieszo.
Jakis miesiac temu skonczylam opracowywac zdjecia:
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/
A kogo mozna spotkac?
http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/1,84750,6231429,Santiago_de_Compostela__Droga_do_zrodla.html
Alicjo, a czemu jakis taki wygryziony? Czyzby Towarzysz Bobik tam gdzies w poblizu sie krecil?
Tereso,
bo to już nie pełnia. Bobik nie wygryzł, ten Księżyc tako ma 😯
A ja idę dospać 😉
To wy tam w Kanadzie macie nawet pokurczony od mrozu ksiezyc? 😯
To ja juz do Pabianic wole…
Tak pięknie wyglądało w Kingston, ale skoro spać nie można, bo to księżyc, to ptak jakiś. W rezultacie stałe dosypianie zamiast regularnego spania. Ciężko. Ale przez lata miałem camping vis a vis naszej sypialni. Wtedy bywało wesoło w nocy. Na szczęście camping przestał się opłacać.
Jestem pod wielkim wrażeniem, Tereso. Zdjęcia albumowe, przepiękne. Też marzę o takiej wędrówce, ale przez wiele lat mogło to być tylko marzeniem, bo 2-tygodniowy wyjazd to juz był ogromny problem. Za dwa lata myślę na dobre przejść na emeryturę, tylko nie wiem, czy siły wtedy pozwolą. Ale dwa lata temu w Tatrach słowackich radziliśmy sobie bardzo dobrze oboje, choć córeczka miała zwyczaj docierać do celu 45-60 minut przed nami.
Fakt, że kościółkowym byc jest dość trudno. Mnie jest łatwo, bo przez wiele lat miałem bardzo światłego proboszcza. Np. nie robił problemów z rodzcicami chrzestnymi „na kontraktach cywilnych”, jeżeli ich znał i mógł zawierzyć. Zmarł z 10 lat temu i nawet dostał ulicę w Gdyni. Obecny też jest zupełnie w porządku. Ale na wsi, gdzie mamy domek, do kościoła nie chodzimy, bo nie jesteśmy w stanie strawić tego, co nam proboszcz aplikuje.
Czy odnalezienie siebie jest w ogóle możliwe. W młodości wydawało się bardzo łatwe. Im człowiek starszy, tym mniej wie, co jest sobą, a co czymś obcym, tak różną istotą jest przecież. Właśnie różną, nie zróżnicowaną. Szukać siebie warto, bo to ma wieką wartość samo w sobie, ale na jednoznaczny rezultat na końcu trudno liczyć. Proust odnalazł czas, ale nie był w swoim dziele szczery w 100%.
Czy pisanie przewodnika jest ciągle aktualne? To, że rodacy pukaja się w czoło na pomysł takiej pielgrzymki nie oznacza, że inni rodacy takiego przewodnika nie poszukują. A dobrze zacząć go studiować ze dwa lata przed rozpoczeciem wędrówki.
Sam kiedyś myślałem o napisaniu przewodnika po Włoszech dla ludzi szukających nie tylko tanich wrażeń turystycznych. Jakoś zawsze czasu brakowało, żeby się zabrać. Jest kilka ksiażek ułatwiających zwiedzanie Włoch, ale niektóre z nich obecnie dość trudno dostępne. Wiele z tego, co pisali Gregorowiusz i Goethe, jest ciągle aktualne. Muratow wniósł bardzo dużo. Współczesne przewodniki typu Pascal itp są dla kompletnych bezmózgowców. Proporcje informacji praktycznych i strawy duchowej są porażające. Droższe wydawnictwa oferują bogatą szatę graficzną przy tej samej zawartości intelektualnej.
Rozumiem, że w przewodniku po Camione znalazłbym informacje, gdzie warto zboczyc 40 km i do czego.
Popatrzyłem, co napisałem i nie jest to jednoznaczne. Jestem pod wielkim wrażeniem wędrówki a nie tylko zdjęć, choć i tych także, oczywiście.
Czy nie należy zaprzestać marnowania funduszy unijnych na autostrady coraz bardziej wirtualne i zadbać o skierowanie ich tam, gdzie można, jak widać, osiągnąć sukces?
„Jeszcze kilkanaście lat temu ruch pielgrzymkowy był znacznie słabszy. Santiago postarało się jednak o fundusze z Unii Europejskiej, odremontowało polne szlaki i znów stało się jednym z najważniejszych miejsc na religijnej mapie świata.”
Hiszpania potrafi a my gorsi?
Szlag trafia patrząc na te szlaki…
Stanislawie, pisanie w toku, tylko cierpie na chroniczny brak czasu, a wlasciwie inaczej. Tego typu pisanie szalenie pochlania. Wciaga, wsysa, ogarnia. A co zrobic z codziennymi obowiazkami?
Czasem nawet nie zaczynam, bo wiem, ze bede musiala skonczyc za godzine, a akurat wtedy bede rozpedzona.
Dlatego powrot do blogu wydaje mi sie nieglupia alternatywa.
A propos – tez „nie mialam czasu”. Postawilam swiat przed faktem dokonanym i jakos obyl sie beze mnie.
Stanislawie, odpowiem schematycznie i prowokujaco:
Eee tam, nic wielkiego, wystarczy stawiac lewa noge przed prawa i vice Wersal…
😆
kosmosie, szlaki wioda i z Polski, moze w miare uplywu czasu i ta droga zostanie wpisana w dziedzictwo, wtedy i kasa bedzie. Bo to w takiej kolejnosci bylo.
A swoja droga przydaloby sie, chociaz po niektorych swiezo remontowanych tatrzanskich to az strach chodzic. Wlasciwie nie da sie, kolana wysiadaja rowno, takie twarde. Nie dziwie sie, ze pobocza wydeptane, bo jeszcze schody porobili. I to wysokie. Koszmar i w jedna, i w druga strone.
No i jeszcze jedno – nie wyobrazam sobie wyjacej i grzechoczacej pielgrzymki na szlaku compostelanskiej cichej medytacji, a u nas byloby to pewno norma.
Różne ważne rzeczy mogą się bez człowieka obyć, ale osoba niezdolna do samodzielnej egzystencji się nie obejdzie. Zorganizowanie zastępstwa nie było takie proste, a oddanie do szpitala na czas urlopu? Może jesteśmy głupi, ale nawet nam to nie przychodziło do głowy.
Zdecydowanie proszę o dalsze zaniedbywanie blogu na rzecz przewodnika.
Remonty szlaków czasem zdumiewają. Czasami nasuwa się myśl, czy tu nie chodziło o to, żeby ktos zarobił. Schody od Carnego Stawu Gąsienicowego na Karb były odkąd pamietam i może sa tam uzasadnione. Wolę po nich wchodzić niż schodzić, szczególnie z ciężkim plecakiem, bo to dla kolan przeżycie.
Ale po co zrobili takie dziwne schody – nieschody na zejściu z Gęsiej Szyi na Polanę Rusinową. Przedtem szło się tamtędy świetnie, a z górki na pazurki niczym nie groziło. Teraz idzie się bardzo niewygodnie, a nakład pracy w to dzieło był ogromny.
Pani Kierowniczka do fru ma jeszcze dwie godziny, czego się życzy na fru?
Pomyślnych wiatrów to żeglarzom po grochówce, tylu lądowań co startów – po fomowym „raczej odwrotnie, inaczej lotnisko się zagraci” nie śmiem nawet.
To może zwyczajnie:
Miast przebywać na obczyźnie
Wracaj, choćby i w bieliźnie 😯
Dopiero zaskoczyłem z tymi grzechotkami. Rzeczywiście wpuszczenie polskiej pielgrzymki na Camione… Święty Jakubie, nie dopuść.
Przy okazji szlaków tatrzańskich refleksja, że góry tez pomagają w szukaniu siebie, a takie świątynie, jak Wiktorówki pod Rusinową Polaną też są w tym pomocne.
Pani Kierowniczko, czekamy. Czy to Lufthansa?
Stanislawie, wlasnie o tej drodze na Rusinowa Polane myslalam. Jakos tak sie zlozylo, ze szlam tamtedy 2 razy w ostatnich latach i klelam jak szewc, to znaczy zbiegalam poboczem wymijajac zgrabnie, bo po kilkuset metrach prawie kazdy idzie jak moze, byle tylko nie schodami.
Tak, niektore szlaki tak maja i musza miec, chocby droga przez Swistowke, ale po co bylo robic schody z Gesiej Szyi na Rusinowa, nie pojmuje.
Do luftu takie czekanie…
Ale jakoz hanzeatyckie 😉
Jak luft pozwoli, czekanie będzie trochę krótsze, a jak się zaweźmie, może być długie
Zadałem zagadkę pytając o autora cytatu: „wandalizmu Hausmanna, który zmiótł Paryż historyczny, aby oczyścić miejsce dla Paryża pasibrzuchów”
Nikt nie odpowiedział jakoś na zagadke, pewnie dlatego, że nagrody nie było. Ale poszukałem u góry i widac, że łotr mi zjadł to pytanie albo jestem ślepy.
Podam odpowiedź. Kojarzy się ze starym dowcipem: Miłość to przyjemność czy obowiązek. Karol Marks odpowiedział, że jednak przyjemność, bo gdyby była obowiązkiem, to burżuazje zepchnęłaby go na barki proletariatu.
Hausmann ma w Paryżu swój bulwar i bez jego wizji urbanistycznej Paryż od dawna byłby nieprzejezdny, jak pisze Terasa Czekaj. I tak bywa, ale tylko o pewnych godzinach i miejscami. Przywołana mądrość pochodzi z dzieła „Wojna domowa we Francji” pióra Karola Marksa.
Jeszcze śnieg może swoje powiedzieć… Co jak Kierowniczkę przymrozi do lotniczego krzesełka? 😯
Stanislawie:
http://img87.imageshack.us/img87/1865/krainapasibrzuchw1567altepinak.jpg
Tylko wieze Ajfla dorysowac 😆
Stanisławie,
o ile sobie przypominam, to Pani Kierowniczka przyleci za pomocą Niemieckich Skrzydeł 😎
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=288#comment-37793
Breugel Starszy jest wspaniały. Sporo jego obrazów w Niderlandach, Francji i Hiszpanii. Oczywiście Niemcy też, m.in. te Pasibrzuchy. Bardzo polecam 2 w Neapolu – Mizantropa i Ślepców. Są rozpowszechnione w tysiącach reprodukcji, ale na miejscu warto przy nich postac dłużej.
A wieżę Ajfla (? – to tak dla Polaków?) można dodać, mamy obraz biznesmenów oczami działaczy związkowych
Stanisławie, toz ja Wielka Przesmiewczynia jezdem 😆
Toż czułem, że to nas, rodaków, ma o wstyd przyprawić. Ależ jak przyprawić, kiedy w Polsce nikt nie zrozumie, o co chodzi. Moje Panie zrozumieją, bo choć po francusku ani me, to jednak nazwisko twórcy wieży znają. W ogóle do nas wszystko przez Niemcy idzie.
To nie o wstyd, skadze. Jakos tak mnemo-cos-tam
No bo wieza bardziej do A niz de E podobna
Poza tym Ei – to jajo, a gdzie jej tam do jaja
a Aj to juz tak swojsko
A wszystko pachnie Alfem:
http://www.amazon.com/gp/product/images/B0002DB5N6/ref=dp_image_0?ie=UTF8&n=130&s=dvd
😆
Ze nie wspomne o roznych flakach i flekach, bo wieza to obcas przecie na odwyrtke. I sikajaca zyrafa.
Żegnam sie na dzisiaj. Z wieżą wszystko naukowo, ale jajo wpisać w wieżę trudne zadanie, może jednak wykonalne. Opisane na wieży może byc interesujące.
Ja nie mam nic przeciwko, żeby tę wieżę przemianować na Wieżę Alfa. Mogę zacząć gromadzić podpisy. 😀
A czy Kierowniczka w samej bieliźnie, unoszona ponad śnieżnym krajobrazem przez Niemieckie Skrzydła, nie będzie przypadkiem siać zgorszenia wśród maluczkich? 😯
No, chyba że ją wszyscy za anioła wezmą… 😉
Alez, Bobiku, nie sadze, aby Pani Kierowniczka udawala sie prosto w rajska kraine uludy.
Poza tym, jak sama napisala, ma kurtke z kapturem i opaske na uszy. Tudziez plecaczek z uskrzydlajacym laptopem. Czy ktos kiedys widzial aniola-samobojce ze skrzydlami w plecaku?
Moze gdyby byl to kapelusz i plaszcz (zwlaszcza dlugi), to jeszcze bym sie niepokoila, ale tak…
A aniolowie na pewno nie uzywaja German Skrzydel. Moze i solidne, ale jakos tak malo anielskie 😉
Koniec domysłów! Jestem na łojczyzny memłonie 😀 Cóż za rozkosz szybciutko wskoczyć w ecik-pecik-internecik i pisać z polskimi literkami 😆
Och, powitac, powitac na memlonie. A tum zaskoczona wielce, bo to takie rodowe powiedzonko ten memlon, nie sadzilam, ze az tak popularne
😆
A teraz muszę iść kupić coś do pustej lodówki 😀
Jasne, lodowce tez sie cos od zycia nalezy 🙂
Witam, Pani Doroto!
I nie taka straszna ta Lutfhansa, jak ją tabloidy malują…
babo, lodowce? 😯
Ach, te polskie ogonki na cudzoziemskichklawiaturach 😆
Komisarzu, bylo powiedziane, ze Pani Kierowniczka przemieszcza sie za pomoca Germanskich Skrzydel, a nie Powietrznego Hansa 😉
Bo ten Hans to jak Karlsson z Dachu 😉
Troche prywaty, jezeli moge naduzyc uprzejmosci.
foma, mam nadzieje, ze wszystkie file dotarly do Ciebie. Moj serwer nieco szwankuje i chcialbym sie upewnic. 🙂
PA, Bach w komplecie. U mnie szwankuje nieco organizacja czasu przy komputerze…
foma, kamien spadl mi z serca. 🙂
Tak, to prawda, leciałam Germańskimi Skrzydłami jak Walkiria jakaś…
http://www.youtube.com/watch?v=V92OBNsQgxU&feature=related
Walkirium tremens? 😯
No nie, turbulencji nie było 😆
Ale Pegazus mogl galopowac…
To jak tak, to ja wam wszystkim Gute Nacht
A to dla Pani Kierowniczki, zeby nie czula sie zbyt wyalienowana z ambiencji dni minionych
http://www.youtube.com/watch?v=auW-rBlXPII
😉
E, jak już, to trzeba Pani Kierowniczce wrzucić niemiecką klasykę kołysankową. Założę się, że w Czarnym Lesie co noc do poduszki to wszystkim śpiewają. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=bzydYFh425A&NR=1
Mnie w dzieciństwie usypiano również klasyką:
http://www.youtube.com/watch?v=JXOLF3Glsbc&feature=related
Na szczęście tylko grano na pianinie (ojciec), a nie śpiewano, bo w tekście jest Knabe, a ja chłopakiem nigdy nie byłam, choć może szkoda…
W tekście jest nawet słodki chłopczyk – brrrr! Takim to się naprawdę nie opłacało być. Łobuzem to już prędzej… 😀
To Ty, tylko Ty
Wiesz, co dziś widzę, kiedy, kiedy zamknę oczy
Masz, masz jeszcze siłę by, by mnie zauroczyć
Tylko Ty możesz ruszyć drogą, którą ja wybrałem
To Ty, tylko Ty
Masz usta, których tyle lat, tyle lat szukałem
Dlaczego więc nie chcesz uwierzyć mi, a może to jeszcze za mało?
Że klęcząc przed tobą wyznaję te słowa, wyznaję
To Ty, tylko Ty
Wiesz, czemu kiedyś w długą noc płakałem
Znasz nawet myśli, których nigdy, nigdy nie wyznałem
To Ty, dla ciebie znajdę ciszę w środku burzy
To Ty, tylko Ty
Do ciebie wracam z mojej samotności, z mojej samotności wracam
Dlaczego więc nie chcesz uwierzyć mi, a może to jeszcze za mało?
Że klęcząc przed tobą wyznaję te słowa, wyznaję
To Ty, tylko Ty
Na ciebie czeka miejsce gdzie nas nikt nie znajdzie
Gdzie ze mną musisz pójść, musisz pójść i tam pozostać
To Ty, potrafisz pomóc mi, gdy jesteś blisko
To Ty, tylko Ty
Znasz moje myśli, znasz moje myśli, moje myśli wszystkie
Proszę cię, uwierz, uwierz mi, że bardzo cię kocham
I klęcząc przed tobą te słowa wyznaję, wyznaję
Czesiek miałby dzisiaj 70 lat….