Balet warszawski: nowe otwarcie

Szybko kilka słów z konferencji w Operze Narodowej z Krzysztofem Pastorem. Przede wszystkim: ma on być dyrektorem o statusie równorzędnym z Mariuszem Trelińskim, czyli autonomicznym szefem baletu. Od teraz będzie on miał równorzędny udział w planowaniu sezonu. W tej chwili jest gdzieś ok. 40 spektakli baletowych w roku, Pastor chciałby dojść do 80. Jego zespół Het Nationale Ballet w Amsterdamie ma 100 spektakli i to już jest według niego za gęsto. Fundusze są obecnie na dwie duże i jedną mniejszą premierę na sezon.

Nowy dyrektor zapewnił, że będzie się dbało o indywidualności, zarówno taneczne, jak choreograficzne. Warszawski balet ma ogromny, niewykorzystany potencjał. Jeśli zaś chodzi o repertuar, Pastor jest zwolennikiem wszechstronności. Uważa, że balet narodowy musi być muzeum i laboratorium w jednym, przynosić również wyzwanie intelektualne. Na teraz wymienia najważniejsze dziedziny, w jakich zamierza pracować:

– klasyka baletu, przede wszystkim Czajkowski – Jezioro łabędzie, Dziadek do orzechów (ma być nowa inscenizacja), Śpiąca królewna. To musi być oczywiście. Ale mniej wartościowe realizacje będzie się powoli usuwać z repertuaru.

– klasyka XX wieku – jest cały fascynujący okres Baletów Rosyjskich, wiele dzieł jest jeszcze w kraju nieznanych, w tym zapomniane u nas realizacje rodzeństwa Niżyńskich.

– balet współczesny, w tym choreografie tworzone specjalnie dla Warszawy. Ale to za jakiś czas. Mają być warsztaty choreograficzne, może wśród zespołu tanecznego jakiś talent w tej dziedzinie się wyłoni.

Z konkretów, poza Tristanem, którego premiera jeszcze w tym miesiącu (29 marca), na listopad Pastor ma zrealizować u nas spektakl z muzyką Kurta Weilla (kolaż z różnych utworów); w 2010 r. – jedną z trzech choreografii składających się na spektakl z muzyką Bacha.

Ludzie w teatrze ogromnie się cieszą. Mam nadzieję, że się nie zawiodą – a raczej liczę na to, Pastor to naprawdę ktoś. A ja wreszcie przestanę dostawać z baletu anonimy, jak to w teatrze jest źle…

Tyle ekspresowo. Teraz idę na Bostridge’a. Jak było – opowiem.