Wycinanki na taśmie
Już od lat złościło mnie i innych maniaków muzyki współczesnej, że Polskie Radio w ogóle nie wydaje na płytach dorobku swojej podinstytucji, którą przez tyle lat mogło się poszczycić: Studia Eksperymentalnego. Byliśmy w Europie niemal pionierami w tej dziedzinie – dzięki temu, że Józef Patkowski wykorzystał sytuację odwilży, żeby coś takiego założyć – i warto o tym przypominać. A dopiero teraz ukazał się pierwszy czteropłytowy album z dokonaniami powstałymi w tym miejscu, i to tylko dlatego, że dotyczy jednego autora (który właśnie obchodzi półwiecze twórczości) i że dołożyli się do produkcji – wymienię, bo to śliczne: przede wszystkim gmina Łochów jako mecenas, a jako sponsorzy – Galeria Miejska Wyszków, Wodrol Pruszków SA, Starostwo Powiatowe w Węgrowie oraz samo miasto Węgrów.
Ci sponsorzy dobrze ilustrują, jakim zjawiskiem jest Eugeniusz Rudnik. Bo to jest człowiek stamtąd i nim wciąż pozostaje, i chlubi się tym. I sam o sobie mówi, że jest artystą ludowym. Bo tak jest – to jest całkowity samorodek. Prosty inżynier (jak jeszcze mawia o sobie), bez żadnych studiów muzycznych. Cudną anegdotę opowiada o swoim zatrudnieniu się w Polskim Radiu (w cyklu Niedziela z Mistrzem w radiowej Jedynce, tutaj można sobie posłuchać): że trafił tam z powodów urologicznych (bo będąc w tamtych okolicach – wówczas była to ulica Noakowskiego – poszukiwał ustronnego miejsca) i że został zatrudniony początkowo jako nadzorca hydraulików, stolarzy i malarzy, a potem, po kursie, został inżynierem (tak naprawdę skończył Politechnikę). Przyszedł do radia w 1955 r., a w parę lat później trafił do Studia Ekspetymentalnego i odezwał się w nim artysta.
Tu trzeba od razu dodać, że nie we wszystkie barokowe opowieści Gienia – bo tak mówią o nim wszyscy (no, chyba że „mistrzu”), ja zresztą też – należy do końca wierzyć. Ma on niesamowity dar językowy, jego mowa jest tak żywa i plastyczna, że brzmi, jakby wciąż wymyślał coś nowego. Dlatego polecam posłuchanie jego zwierzeń w Jedynce, bo ujawnia się tam ten styl, którego nikt by nie potrafił podrobić. Podobnie z tym, co robił (i wciąż czasem robi) w studiu. Do dziś wierny jest – tu znów zacytuję terminologię przez niego używaną (ale tym razem zapożyczoną od śp. Andrzeja Markowskiego) – sklejeczkom, nutkom-szyjkom (kawałek taśmy założony na szyję i czekający na wklejenie), nutkom-pętelkom itp. W tej robocie wycinankowej liczy się, pod jakim kątem cięta jest taśma, czy zaczepia się czasem paluszkiem pętlę, żeby nadać powtarzankom nieregularność (kudy tam do tych cudeniek jakieś martwe loopy z maszyny) itp.
Rudnik pracuje ze ścinkami – ja takie utwory nazywałam kompozycjami z taśmoteki efektów (sama się do robienia takich rzeczy zabierałam, Gienio mnie zaraził – ale to daleka przeszłość). W jego utworach rozpoznaję powtarzające się efekty, domyślam się, skąd się wzięły. Teraz przesłuchując album doznałam olśnienia, że wypowiadane-śpiewane kobiece „b” w słynnym utworze Mobile, który na festiwalu w Bourges dostał I nagrodę, a po latach tzw. Euphonie d’Or jako najlepszy z wszystkich dotychczasowych, pochodzi być może z… materiału nagranego przez moje koleżanki, który częściowo posłużył do mojej studenckiej etiudy… Ale to dygresyjka. Najważniejsze jest wielkie, jak na owe dawne czasy, nowatorstwo. W gruncie rzeczy Rudnik stworzył polską sztukę radiową, którą dziś mało kto docenia.
Najdziwniejszy jednak i najbardziej charakterystyczny dla niego jest stop tej właśnie nowatorskiej, twórczej postawy z chorobą na Polskę. W wielu jego utworach, z których część jest w pewnym sensie publicystyką, odzywają się strzały, pieśni patriotyczne, fragmenty przemówień i wszelkie odgłosy wichrów historii. Rudnik sam o sobie mówi, że nie poradzi się na to, on sam jest z tego chorego pokolenia wojennego i jak długo te pokolenia nie wymrą, tak długo ta choroba będzie trwała.
Ale przy tym wszystkim obcowanie z Gieniem (już tu kiedyś wspominałam, że na studiach miałam u niego propedeutykę kompozycji elektroakustycznej) przynosiło zawsze masę świetnej zabawy nawet po prostu językowej. Jego słowotwórstwo (np. bzdryngle i wysięki, czyli dźwięki krótkie i długie, albo falbanki medialne – słodziutki reportaż) doprowadzało zawsze otoczenie do spazmów ze śmiechu, ale jednocześnie do absolutnego zasłuchania, bo czegoś takiego często się nie spotykało. I to, co mówią uczestnicy audycji z Jedynki, że Rudnik uwodzi panie, to jest – myślę – coś takiego, że panie często doceniają siłę słowa i widzą w nim w tej dziedzinie wirtuoza. (O tym, że uwodzi, nigdy w jego towarzystwie nie myślałam, ale swoją drogą jest on jedyną osobą, która mnie nazywa Dosią i której na to pozwalam.)
W tej lince na płytę można sobie posłuchać po pół minutki z każdego utworu.
Komentarze
Tak się wczoraj szybko ewakuowałem, że nie wyłączyłem PC. Teraz wyczytałem komunikat o błędnym kodzie i mój komentarz z wczorajszego ranka. Teraz go wklejam.
Alicjo, jestes bardzo apetyczna, ale pewnie nie dla lwów, co i lepiej.
Z klangorem i gruchaniem można podyskutować. Klangor najbardziej typowy dla żurawi i inne ptaki potrafią emitować płynąc w powietrzu. Ale żurawie na łące w ogresie godowym gruchają zą miło, choć raczej w przenośni. Dźwięk nie przypomina gołębi. Ale zachowanie jest bardzo gruchające.
Byliśmy wczoraj w Bydgoszczy na Scottish Chamber Orchestra i Anderszewski.
18 marca koncertowali w Perth w Szkocji, jutro wystąpią w Krakowie, potem w Budapeszcie i w Stambule.
Program:
J. Ch. Bach – Uwertura Lucio Silla
W. A. Mozart – Koncert B-dur KV 456
W. A. Mozart – Divertimento Es-dur KV 113
W. A. Mozart – Koncert fortepianowy c-moll KV 491
Nie będę wrażeń przekazywał bo nie mam czasu. Powiem tylko, że czegoś takiego na żywo nie słyszałem od dobrych paru lat. Może jutro. Pojutrze może będa wrażenia Pani Kierowniczki? Może tylko nad jednym się zatrzymam. Niedawno sporo się pisało o mezzo forte. Nie znam się na muzyce i nie wiem, czy w obu koncertach Mozarta coś jest opisane literalnie jako mezzo forte, ale na pewno coś takiego się słyszy. I nie było wtedy nuty nie przekazującej emocji. Aż kipiało od uczucia, ale nie było śladu grania sentymentalnego. To jest to. Jak nie grać „zimno” i zarazem wystrzegać się „duszoszcypatielnoj” maniery słowiańskiej.
Dosia… – ładne 🙂
(kudy tam do tych cudeniek jakieś martwe loopy z maszyny) itp.
Nosz…
A tak poważnie: zapewne da się zrobić odpowiednie ‚loopy’, tyle że to będzie też maestria i wirtuozeria. I trzeba się wgłębić w sprzęt — a ewolucja wszystkiego polega w tym kierunku, by proste rzeczy były jeszcze prostsze, a trudne — trudniejsze 🙁
(Co piszę, jako urażony w… hmm… chyba etosie zawodowym 😉 😀 )
Oj, chyba tak 😉
Dziękuję Stanisławowi za parę słów o Anderszewskim. Zaczynam żałować, że się dziś do Krakowa nie wybieram. Ale się nie wybieram. Natomiast jedzie tam 60jerzy i mam nadzieję, że coś napisze 🙂
Całe szczęście, że w swoim majestacie Polskie Radio w ogóle wypuściło te materiały ze swoich lepkich łapek.
Przypomnę link z UBU, gdzie Rudnik również się znajduje:
http://www.ubu.com/sound/polish.html
Materiał o Rudniku w „Der Dziennik” tu:
dziennik.pl/kultura/article341078/Eugeniusz_Rudnik_Jestem_artysta_dzwieku.html
Do początku linku trzeba dodać cały ten początek „http itd., żeby obejść ograniczenia wklejania „wontków”.
Muzyka tworzona z taśmy – naprawdę z taśmy – jest jak robienie zdjęć aparatem, pardon le mot, analogowym.
Sampelek pozostaje sampelkiem, nawet jeśli nada mu się jakieś tam analogo-podobne przymioty. Ale zamierzona saturacja, przester taśmy są nie do podrobienia, nie mówiąc już o szumach, które też nadają specyficznego smaku nagraniom.
Kiedy słucham CD z muzyką nagraną w latach 50′ czy 60′ i nie słyszę szumu taśmy to wiem, że panowie lub anie od masteringu coś oszukują.
Panie od masteringu.
Eeee, tam, nie będę ściemniał.
Artykuł o Rudniku: Eugeniusz Rudnik
Gostku, link nie działa. Ale i tak można te parę wywiadów z Mistrzuniem przeczytać z linków ze stronki Polskiego Radia o płycie (drugi w moim wpisie). Tekstów o Rudniku nie polecam, piszą o nim osoby, które nic nie wiedzą.
Dodam od siebie. Muzyka oparta na nagraniach analogowych i robiona ludzkimi łapkami jest żywa po prostu. Szum to dla mnie rzecz drugorzędna, ważne, że zdajemy się na przypadek, na to, co dzieje się w danej chwili, na zdarzenie przyrody, na ludzkie odruchy. I to naprawdę słychać u Rudnika. Jeżeli coś z efektów się powtarza – a powtarza się dużo – to jako cytat, jako słowo we własnym języku.
No to na brudno:
http://www.dziennik.pl/kultura/article341078/Eugeniusz_Rudnik_Jestem_artysta_dzwieku.html
Swego czasu Gostek umieścił linkę do artykułu o masteringu płyt, kompresji dynamiki – nie mogę tego znaleźć, czy można prosić o adresik tego wpisu?
Teraz właśnie dostałem zwałkę na biurko, więc kwiczę. Trzeba guglać „loudness war”. Poszukam później.
P.
Kurcze, to jest w ogóle temat, który do jakiegoś większego eseju się nadaje. Ale nie wiem, czy byłabym w stanie sprostać.
No to najwyżej esej wyjdzie odrobinę krzywy. Pewnie i tak bez linijki nikt nie zauważy. 🙂
Fakt, teraz już każdy zabiera się do pisania o wszystkim i nikt już niczego nie zauważa 👿
No, przecież Pani Kierowniczka chyba zna zasady? Szybciej – więcej – taniej. Kto mówił, że ma być kompetentnie i z zauważeniem? 🙄
…i od linijki?
Dlaczego taniej? Ja tam się cenię 😆
Hej, nie ma większej radochy,
niż spora porcja taniochy!
A jak konsument się cieszy,
to oszczędnością nie grzeszy.
A jak nakupi tej kaszy,
zaraz się kryzys wystraszy.
Poprzeć taniochę nam trzeba –
dla chleby, Panie, dla chleba!
A kto jej powie „ty, spadaj!”,
sam sobie sznurek zakłada! 🙄
Kto tanich zakupów nabierze
radować nie będzie się szczerze.
A może i szczerze lecz krótko –
wyrzuci taniochę lichutką
W mojej ocenie jest to temat do większej grandy…
Swoich analogów z rąk nie wypuszczę i starych kompaktów.
Dopóki remastery polegały na czyszczeniu z szumów i klarowaniu planu dźwiekowego, to jeszcze miało sens. Teraz wielu nowych płyt nie da się wcale słuchać, tak podkręcają. Z czym do gości…
…upsss, Gostek, to nie do Ciebie 🙂
Słuchałam wczoraj na Kulturze http://www.youtube.com/watch?v=WVuMbxEON3o . Magia. Jego skrzypce same grały, on je tylko przytulał.
No bo to takie skrzypce, że trzeba je tylko umieć odpowiednio przytulać, a on umie. Ma Stradivariusa i Guarneriusa 🙂
Bardzo cieszy, że w końcu Radio wydaje swoje największe skarby. Mże nareszcie wracamy do rodzimej elektorniki? Ostatnio ukazała się przecież znakomita płyta (nakładem DUX’u) z kompozycjami Elżbiety Sikory na zamówinie IRCAM’u i Studia Eksperymentalnego PR własnie, nagrana w IRCAM’ie i we wspominanym Bourges! Niestety coś o niej niezbyt głośno w Naszych mediach…
Mnie cieszy i nie cieszy, bo z przebogatych archiwów większość się marnuje i gnije gdzieś po piwnicach. Dostajemy jakieś nędzne skrawki, bez ładu i składu, mydło i powidło.
A szkoda, bo płyty są ładnie wydane, miło je brać do ręki (w odróżnieniu od np. ww. DUXu).
@zeen:
Ja?! Jaaaaa??!! kompresja? Ja nawet do gitary kompresora nie używam.
Witam 🙂 Komentarz zawiera dwa linki więc proszę Panią Kierowniczkę o jego uwolnienie z poczekalni.
Jestem właśnie w trakcie oglądania takiego wydawnictwa:
http://tiny.pl/b8x8
IMO ten box DVD to prawdziwa perełka – nie tylko dla fanów bluesa. Jest tam mnóstwo doskonałej muzyki. Poza tym można tam znaleźć sporo informacji interesujących nawet dla zupełnych „lajkoników”. Przykładowo taki Blind Willie Johnson był kompletnym biedakiem i całe lata mieszkał w kompletnej ruderze. A teraz jego muzyka umieszczona na złotej płycie leci sobie poprzez kosmos w sondzie kosmicznej Voyager – razem z takimi gigantami jak Mozart, Bach czy Beethoven:
http://voyager.jpl.nasa.gov/spacecraft/music.html
Oczywiście przykłady można mnożyć 🙂 Tak więc jeśli ktoś ma trochę wolnej gotówki to polecam to wydawnictwo. Reżyserów poszczególnych części nie trzeba chyba specjalnie przedstawiać (m. in. Clint Eastwood, Martin Scorsese i Wim Wenders).
Bo do gitary to są piecyki, nie kompresory.
Pani Kierowniczko, mój komentarz wisi w poczekalni 🙂
A myślałem, że w pierwszej kolejności struny…
Jak wiedzą niektórzy, teoria strun nie znalazła jak dotąd potwierdzenia…
Zeenie, a jak analogów nie wypuszczasz z rąc, to może wiesz, gdzie można nabyć wkładkę do gramofonu SANYO TP 6050?
Rezoner się znalazł, he he.
No, jestem już. Byłam na pokazie fascynującego filmu. Dokumentu. Opowiada o facecie, który przeszedł po linie między wieżami WTC, oczywiście wtedy, kiedy były jeszcze w budowie, inaczej nie miałby szans tego zrobić.
Pomagała mu grupa oddanych przyjaciół, inaczej przecież nie dałby rady. To było całkowicie przecież nielegalne. Wcześniej też miał ciekawe osiągi, np. spacer między dwiema wieżami paryskiej Notre-Dame czy nad mostem w Sydney. Wszyscy opowiadają o tym wyczynie po latach, pokazane są zdjęcia i filmy z tamtych czasów, trochę też nakręcono paradokumentów.
Po pierwsze: fascynujące było to, jak facet zaprzągł do swojej prywatnej zachcianki tyle osób, jak to się stało, że tak całkowicie podporządkowali się jego egoizmowi. No tak, piękna wizja. Ale jednak zachcianka, a raczej po prostu fijoł pojedynczej osoby.
Po drugie: w momencie, gdy osiągnął cel, do którego przygotowywali się całe życie, natychmiast puścił ich w trąbę łącznie ze swoją dziewczyną. Oni z perspektywy też mówią, że czuli, że coś się w tym momencie skończyło, kiedy osiągnęli cel, bo to był przecież i ich cel. Ale jakoś nagle ze sprawy pozornie ładnej zrobiła się nieładna. I jakoś przez cały film czułam – mimo fascynacji i entuzjazmu, z jakimi snuli te wspomnienia – że było w niej coś nieładnego od początku.
Ale bardzo to było interesujące.
A wydawnictwo, o którym pisze Quake, też jest pewnie bardzo interesujące 🙂
Pani Kierowniczko, a ten wariatuńcio to chodził po linie z jakimś zabezpieczeniem czy może – w sensie dosłownym – szedł na żywioł? 😉
No na żywioł. On miał taką metodę linoskoczkową, że trzymał taki jakiś długi drąg-strunę w poprzek. Trochę można zobaczyć na obrazkach.
To ja się wyrwę do tablicy.
Ten gramofon wygląda mi na „p mount” – takie mocowanie wkładki, prostsze od tradycyjnych.
http://www.nokaut.pl/gramofony/wkladka-gramofonowa-ortofon-omp-10.html
To jest bardzo podstawowa wkładka. Gra bez jakichś fajerwerków, ale dość solidnie.
W wersji p mount nie ma tak dużego wyboru jak w tradycyjnych. Trzeba sobie też wyznaczyć jakiś budżet, bo ceny wkładek, jak cała reszta audiofilskiej zarazy, idą od zera do leniwej ósemki…
„Leniwa ósemka”, bardzo smaczne określenie 🙂
Kawałki tego filmu:
http://www.youtube.com/watch?v=NsRmgdVC8UA&feature=related
W ogóle dużo Philippe’a Petit na tubie.
A jo fciołek, Poni Dorotecko, piknie podziękować za pikny filmik o walijskik owieckak. Muse nase owce takik piknyk stućek naucyć. Moze zacne z nimi od najprostsyk? Na przykład coby sie ułozyły w ciągnący sie wzdłuz całej Holi Długiej napis: „KRUCAFUKS” 😀
I to jest wyczyn niegorszy od występów Monsieur Petit… 😆
Sorki za prywatę! 🙂
Ta potrzebna wkładka (czy co tam) wygląda tak, tylko ma ułamaną igłę:
http://picasaweb.google.pl/lh/photo/rjY_sf4xnKhsnhaOWI2hMw?feat=directlink
to i następne
Rzecz jest starożytna, odziedziczyłam po synu i trzymam ze względu na płyty.
Może bym je chocia przgrała, czy co. 🙁
Ja mam też jakieś starożytne coś i trochę płyt, właściwie powinnam wywalić, bo miejsce zabiera, a jakoś głupio…
„właściwie powinnam wywalić”
No tego się nie spodziewałem. Tylko proszę powiedzieć, na który smietnik PK to będzie wywalała.
Niestety zdjęcia igły nic mi nie mówią.
Jeśli płyty mają być grane jedynie okazjonalnie, to można kupić tańszą wkładkę. Igły też można, ale podejrzewam, że koszt może być porównywalny do całej wkładki.
Gosteczku, pewnie u siebie na Kabatach, bo gdzie to będę wiozła? Ale nie wiem, czy to jest w ogóle coś warte.
Aaaaa, bo Ty mówisz o główce 😆
a dla mnie wkładka to dla ciebie igła, ale igły są przecież sprzedawane jako igły dosłownie.
Wkładka/główka nazywa się MG-44J
Zaraz się rozejrzę.
Kiedyś znalazłam na niemieckiej stronie tą moją niebieską wkładkę/igłę nową, oryginalną, ale chcieli tyle kasy w euro, że się popukałam w czoło.
Mam różne zbierane latami płyty. Trochę przywiozłam z Sojuza.
Część mi małżonek wyprowadził, ale jeszcze trochę mam. 🙂
Nie wiem gdzie kupić. Ja przezornie zaopatrzyłem się w igły w momencie kupowania gramofonu.
Na Allegro był cały gramofon- tanio, może jeszcze kto będzie się pozbywał. Warto zidentyfikować rodzaj wkładki – jak Gostek pisze i wtedy będzie łatwiej znaleźć.
Łajza….
Widzę w e-bay nawet za 9,49$, ale chyba tylko na terenie Stanów.
Muszę poszperać, może coś znajdę.
Dzięki, zmusiłeś mnie do poszukania nazwy. 😀
Yhy, to jest „firmowa” wkładka (cartridge) Sanyo. Teraz już chyba nie robią, bo gdzieś widziałem igły (stylus) zamienniki.
Ja bym obstawał przy jakimś ortofonie mimo wszystko. Wymiana całej wkładki p mount jest banalnie prosta.
Żegnam na dziś…
A nikt nie mówi, że to musi być oryginalna Sanyo. Przecież w gramofonie można zainstalować dowolną wkładkę.
Ja się na tym nie znam, ale chyba nie bardzo, bo przy różnych wkładkach podają do jakich typów starszych pasują.
Dobranoc! 😉
Nasza Pani Sekretarz zaczęła dalsze wrzucanie kroniki afrykańskiej, ale pod poprzednim wpisem, więc przenoszę tu:
http://alicja.homelinux.com/news/Cheetah/
Widać, że Pani Sekretarz cały czas na jagulary polowała. 🙂
To chyba był jeden jagular 🙂 Już ją widzę oczyma duszy, jak się za nim skrada… 😉
No chyba że to ten słynny Cętkowany Jentyk!
A trawiasty już chyba odleciał do ciepłych krajów. Tu regularna zima 👿
Droga mt7, mam w zapasie parę wkładek, właśnie takich jak Ci trzeba – są to wkładki Ortofon, o jakich Gostek napomknął. Chętnie Ci pomogę i wyślę – za darmo, ale dokąd.
Trawiasty pewnie odleciał do nas i to on właśnie dręczy mojego tatę. 🙄
Melduję posłusznie, ze o poranku ukazał się tutaj jentyk.
Długi, cętkowany, kręty
jak waz boa oburącz.
I zadął!
I TROMBY!
Rozległy się straszliweee.
Zadrżały mury i zaczął padać deszcz. Zanosiło się nań.
Teresie to i tak dobrze. Nasz jentyk tylko w oczach krwią zabłyska, ale za to jak! 😯 😯
A deszcz tyż leje, z czego można wyciągnąć wniosek, że wart trawiasty cętkowanego. 🙁
Guzik prawda. Śnieg… 😥
Śnieg to przez to, że jentyki odleciały. A u nas są, to dysc. 🙄
Jak to pada?
Spadł.
I leży.
I może spadnie jeszcze raz ;D
(Wcale mnie to nie cieszy — wolałbym wiosnę. Ale komunikaty meteorologiczne ze Śląska się chyba przydadzą na weekend 😉 )
Prosiła Pani Redaktor o słów parę po Krakowie, to kreślę ich parę i pozdrawiam.
Do Krakowa jechałem chłodnym lecz słonecznym popołudniem. Wyjeżdżałem z Krakowa w lodowatym deszczu. I o ile z Warszawy (po Mszy h-moll z Brüggenem) pisałem, że spłynąłem drogą krajową, to tym razem przywiało mnie do Katowic, a resztę drogi pokonałem już jako pług śnieżny. Różne są zresztą moje powroty po koncertach – kiedyś wracałem prawie 300 km we mgle jadąc autostradą 25/h (zresztą tak samo po ostatnim Herkulesie – chwilami nie widziałem czubka swojego samochodu – ale co tam, po taaaakim koncercie sam się czułem jak Herkules). Bywało, że jechałem na koncert na rowerze (i to bynajmniej nie w moim mieście), nie mówiąc już o tych wyfruwanych. Dlatego ostatnie tempo po Blechaczu – jak p. Redaktor napisała: amerykańskie (ale to nieprawda, tam nie pozwalali mi jeździć, bo od razu miałbym helikopter policji nad głową – zwłaszcza w Nevadzie) było fajne. Ale co do tego ma Mozart, a co do tego ma Anderszewski? Jeden tyle, że jest dobry na wszystko, a drugi zrobi z nim (prawie) wszystko.
Znajoma pianistka w mailu po bydgoskim koncercie P.A. napisała mi, że znowu uświadomiła sobie, że Mozart był geniuszem. Może wydawać się dziwne: pianistka odkrywa taką prawdę – dla wielu tak oczywistą, jak to że koty są panami wszelkiego stworzenia domowego. Ale to prawda, nad geniuszem często przechodzi się do porządku dziennego, banalizując dniem powszednim jego wielkość, oswajając ją (w przeciwieństwie do naszych kotów) – i czasami trzeba takiego „wstrząsu”, by znowu doznać olśnienia, przeżyć zachwyt, odrodzić się w swym zdumieniu wielkością geniuszu… Z muzyką WAM już tak jest, że wiadomo – Wolfgang wielkim poe… o sorry, wielkim kompozytorem był. Tu sobie podsłuchamy jakąś arię, gdzieś tam jakaś sonata poleci, tu jakaś uwertura, tam nieśmiertelne Requiem we fragmencie, tu jakiś fragmencik wolny z koncertu fortepianowego…
I nagle siadamy w sali, spokojnie (na tyle na ile na spokój pozwala nam Mozart) słuchamy dwóch całych koncertów – i jak ta pianistka (dziękuję pani Mario za to mailowe przypomnienie) uświadamiamy sobie kolejny raz: Mozart był geniuszem.
Piotr Anderszewski doskonale o tym wie. Mało tego, poświęcił mu już sporo swego pracowitego życia (lada moment stanie się czterdziestolatkiem), nagrał (to tak dla przypomnienia) cztery jego koncerty fortepianowe. Ma do niego niewątpliwie stosunek osobisty. No, ale jak ja zastałem dzisiaj ich wzajemne relacje? Ot, prosto – panowie się lubią, lubią wspólnie muzykować, droczyć, figlować – a w zabawie ze wspólną ukochaną – Muzyką – niekoniecznie ujawniać sentymentalizm. Nawet w Larghettcie z koncertu c-moll Anderszewski nie popadał w czułostkowość – delikatny był i owszem, ale nic ponadto (a co z tymi, którzy lubią, gdy łza się w oku zakręci – a niech zażyją cebuli lub pójdą na koncert dyplomowy). Ale mam też wrażenie, że panowie znają się już jak łyse konie – a i Ukochana nie jest już taka tajemnicza. I czasami nie zadbają o czystość przyodziewku, nie spryskają się elegencką wodą, butów nie doczyszczą*… Zapominając, że z kobietami subtelności nigdy za wiele. I tej właśnie – zwłaszcza w orkiestrze mi brakowało (zwłaszcza we wspomnianym larghetto), podobnie jak czystości (intonacyjnej) blachy. Chociaż współpraca i porozumienie solisty i zespołu są świetne. Czują siebie znakomicie, mało tego: lubią się wzajemnie. Gdy to piszę, to od razu przypominają mi się zmęczone twarze muzyków z FN po ostatnim koncercie R. Blechacza. Zmęczone i – co tu dużo ukrywać – znudzone (jeżeli ktoś z czytających te słowa absolutnie im przeczy i czuje się urażony – to przepraszam z góry). Natomiast chyba już do końca życia zapewne nie oswoję się z widokiem pianistów prowadzącychi orkiestrę zza fortepianu – zwłaszcza, gdy czynią to tak ekspresyjnie jak PA. W takich momentach oczy me błądzą jednak w inne rejony – by myśl mą nie rozpraszał widok ów.
Czy wczorajszy koncert był fantastyczny? Chyba jednak nie – niczego nie odmawiając wykonawcom, a wręcz przeciwnie – chyląc czoła przed nimi (zwłaszcza P.A.). Fantastyczna była muzyka, a Piotr Anderszewski zrobił mnóstwo, by nam – zapominalskim – o tym przypomnieć. Czy to mało? Skądże, mnie na radosną drogę do domu (pomimo zawiei) starczyło z okładem.
A teraz to już tylko praca, praca – zresztą po przywianiu do domu wczoraj również – praca, praca. Na szczęście Mozart jest dobry na wszystko. Zresztą, któż jak nie on wiedział najlepiej czym jest praca. Wobec Jego pracowitości mnie wypada już tylko zamilczeć – i wziąć się do pracy…
* ze względu na dobre maniery używam liczby mnogiej miast pojedynczej
Dzięki za relację! Tak podejrzewałam – dobrze, ale nie fantastycznie. Co do znudzenia muzyków z FN, pisałam już wcześniej, że faktycznie marnie im się grało tę kantatę, sami mi o tym mówili.
Że Mozart był geniuszem, to ja akurat zawsze pamiętam i wydaje mi się, że zapomnieć o tym trudno… A co do dyrygowania PA od fortepianu… hm. Wielu było takich, którzy to robili lepiej.
PAK-u, w Warszawie jest dokładnie to samo – spadł i leży (u mnie na Kabatach niemal zaspy) i może jeszcze spadnie. Tak że dużego kontrastu nie będę miała przyjeżdżając na Śląsk – do piątku zresztą jeszcze troszeczkę czasu. 🙂
@mt7:
Chyba wciąż mylisz całą wkładkę z samą igłą 🙂 . Igła jest częścią wkładki i można ją wymieniać, aczkolwiek łatwiej, choć nieco drożej, jest kupić całą wkładkę. Na Twoich zdjęciach jest sama igła, bo nie ma wtyków, przy pomocy których mocuje się wkładkę do ramienia.
Sam rodzaj mocowania (p mount lub tradycyjny) jest standardowy i każdą wkładkę można zainstalować na każdym gramofonie, z tym, ze jeśli ramię jest na p mount, to oczywiście pasuje jedynie wkładka p mount.
Dogadaj się z Piotrem Modzelewskim. Tak chyba będzie najlepiej. Wśród znajomych na pewno znajdzie się ktoś, kto Ci pomoże to zainstalować.
Teraz, zamiast zagłębiać się w systemy łączności autostradowej, zagłębiam się w recenzji 60jerzego .
Jeszcze a propos jentyków i wiosny.
Jakiś czas temu (zanim jeszcze zamknęli most Ś-D) widziałem, jadąc tramwajem, że wyszedł nasz warszawski misiek z ZOO. Wyglądał na baaaardzo wczorajszego i jak widać miał rację. Nie było po co wyłazić.
Jeden niedźwiedź wisony nie czyni.
Znajomy paparazzo donosi, że w proteście przeciwko warunkom atmosferycznym, polityce unijnej rządu i cenom ropy, wszystkie jentyki poleciały na Madagaskar, w ślad za żabami moczarowymi. Został tylko jeden przedstawiciel, ale oczywiście ma wyłączoną komórkę.
Podobno wrócą pod koniec maja.
Wrócą
Ja się tak nie bawię… 😥
Gostek Przelotem
Błagam, ja nie piszę recenzji (już kiedyś wspominałem o tym). Ja zapisuję tylko swoje wrażenia, wspomnienia i totalnie subkiektywne odczucia (jakby w sztuce istniały obiektywne). I zachęcony – dzielę się nimi. Tracąc może niepowtarzalną okazję, by siedzieć cicho w kącie – zajmując się pracą. Np. ostatnia transmisja „Lunatyczki” – uciechę sprawiła mi ogromną – zarówno od strony inscenizacyjnej, jak i muzycznej. A tu – gdy wziąć stosik recenzji prasy amerykańskiej – to na osiem jest osiem walców rozjeżdżających Mary Zimmerman (jedna tylko troszeczkę więcej serca okazała, ale zdecydowanie troszeczkę), a w jednej to nawet nieźle dostało się Dessay. Ale to problem tych recenzentów – ja nie miałem żadnego, wieczór był uroczy, w związku z czym umrę radośniejszy o jeden wieczór więcej niż wspomniani autorzy recenzji.
Na Madagaskarze ostatnio mało przyjemnie, ciut za gorąco. Tylko patrzeć, jak będą z powrotem 😎 Ten wyłączony komórkowiec pałęta się gdzieś w mojej okolicy, na razie włączył słońce. Cwaniak, w nocy zbierał energię, w całej okolicy prądu nie było 😉 Pani Doroto, dobrze będzie 😀
Słońce to tu też jest, ale co z tego, jak śnieg leży… buuu…
60jerzy – „recenzje” piszą teraz wszyscy i ze wszystkiego. Ale powiem coś lepszego. Szukając w Internecie różnych opinii o pudełku, które zamierzałam kupić, trafiłam na dłuższy opis, jak ono się sprawuje; pod nim były komentarze, w których powtarzało się słowo „bardzo fajna recka”. Drapałam ja się w głowę, co to ta recka, i w końcu się kapnęłam, że to zdrobnienie od recenzji…
Więc my tu właśnie recki piszemy 😀
„Recenzja” to słowo wytrych, naprawdę. „Przemyślenia”, „impresje” brzmi zbyt skromnie lub zbyt banalnie.
Poza tym, jeśli w tekście jest choć jeden termin muzyczny („larghetto”, „czystość intonacyjna blachy”), to już jest recenzja 😆
A naszemu 60jerzemu to już nawet swego czasu zamieszczono „reckę” w „Ruchu Muzycznym”, aha! 😀
Wyjęte na ślepo z jakiegoś forum:
Spoko recka, fonik w sumie też niezły Pozdro
Pani Doroto, to dobrze, że leży. Wczoraj, gdy fruwał, było znacznie gorzej. Poleży i wymięknie, bo ile można leżeć 🙄
Nie straszcie, proszę, 60jerzego recenzjami 🙁 Przestraszony, przestanie pisać to na r 🙁 i będzie dziura 🙁
Śniegu nasypało, że tylko bim bomy wybijać 🙂
A paluszki marzną…
Im bardziej ludzie przyzywali Wiosnę, tym bardziej jej nie było…
Bim bom
A prawdziwy ruch muzyczny zaczął się z nastaniem pirtupirów
Bim bom
A przeciąganie smyczka po strunie lub wyciąganie rury puzonu to nie jest ruch muzyczny?
Bim bom
Bo jak siedzę i słucham to jest bezruch muzyczny
Bim bom
Bim
Bom
A czy trawiasty to odmiana jentyka, czy na odwrot?
Jeżeli nosimy szaliczki na noskach, to nic nie grozi naszym paluszkom 😉
Ale powinno być: uszki 🙄 Wystąp, kto bez czapki!
To będzie ruch bezmuzyczny…
Ja bez czapki, tylko z nausznikiem (opaską) 🙂
Bezruch muzyczny jest np. tu:
http://www.youtube.com/watch?v=hUJagb7hL0E
Wedle mego najgłębszego przekonania za „recenzenctwo” powinien brać się ten, kto o opisywanej materii wie co najmniej dwa razy więcej niż ten (lub to), kto (lub co) jest przedmiotem jego recenzenckiej wiwisekcji. I tyle.
Uwagę Gostka (Poza tym, jeśli w tekście jest choć jeden termin muzyczny (”larghetto”, “czystość intonacyjna blachy”), to już jest recenzja przyjmuję z wdzięcznością i pokorą 🙂
Zatem proszę o wymanę słowa „larghetto” na:
„ten wolny kawałek” po po tym, jak publika dostała ataku kaszlu na widok faceta machającego ręcami raz to nad keybordem a raz to w kierunku kapeli. Jak się uspokoili, to facet też troszke się uspokoił – ale nie na długo”.
A „czystość intonacyjna blachy” wymienić na „glanc równy tuby”. I wtedy to już na pewno będzie (mam nadzieję) recka 🙂
Piotrze M.,
serdecznie Ci dziękuję, wzruszyłam się. 🙂
Rzeknę tylko słowo do Przelatującego Gostka:
Widzę śrubkę mocującą wkładkę.
Nie wiem, czy jest wszystko jedno, jaka wkładka.
Teraz znowu do Piotra.
Czuję się zakłopotana, nie chcę nadużywać Twojej uprzejmości.
Mój adres e-mailowy: mt7@gazeta.pl
Jeszcze raz bardzo dziękuję! 🙂
Bo wiedzę trza posiąść głęboką,
By móc ocenić na oko…
😉
Śnieg trochę stopniał, odsłoniły się chodniki, a teraz znowu wirują w powietrzu małe płatki.
Też tęsknię za wiosną.
Tak! To jest właśnie prostota p mount.
Wtykamy na pych wkładkę, dokręcamy śrubkę i gotowe.
http://www.lpgear.com/Merchant2/merchant.mvc?Screen=CTGY&Category_Code=T4P
Zeenie, gdyby to była prawda, że każda wkładka pasuje, to straszny ze mnie – uczciwszy uszy – jełop.
Tyle czasu patrzę na płyty, zamiast kupić pierwszą z brzegu i korzystać. 🙁
Tzn. pierwsza z brzegu „p mount”. Nie pierwsza z brzegu jakakolwiek, bo srogim rozczarowanie będzie.
Do Jerzyka 60-tego:
Jeszcze w sprawie „Lunatyczki”. W wywiadzie z Panią Dessay, w którym przyznaje się, że to ona namówiła reżyserkę do uwspółcześnienia przedstawienia, mowa była o bardzo zachowawczyć gustach amerykańskiej publiczności.
Natalie Dessay mówiła, że czuje współodpowiedzialna, ale nie żałuje, bo przedstawienie nabrało nowego życia, a publiczność należy przyzwyczajać do różnorodnych inscenizacji.
Nie ma co się przejmować, każdy ma coś, o czym nic nie wie 😀 Amerykę odkrywam, ale dobrze sobie czasem to przypomnieć 😆
Szkoda Gostku, że Cię tu wcześniej nie było, bo raz już chyba gadali my o wkładkach, igłach i gramofonach. 😀
Mi również przykro, ale cóż. W czasie się nie przeniesiemy. Ale może nie jest za późno?
A taki cytacik:
„Zanim wrzucisz reckę na handhelda”
Nie nadążam. 🙁 😀
A może chodzi o Haendla?
No wlasnie, ja na przyklad nadal nic nie wiem o jentykach i trawiastych 😀
Cętkowany i Trawiasty Jentyk. Z Kubusia Puchatka. A raczej z tabliczki z napisem „Wy szedłemk za jentyk” 🙂
Klasyfikacja wykonana przez Sowę Pszemondżałą po przeczytaniu ww. tabliczki i interpretacji informacji zostawionej przez Krzysia.
A tutaj zaczęło się od Taty Bobika:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=310#comment-40757
Oj, to tez Kubus, chyba sie zawstydze…
Babo, od wstydzenia się, to tutaj jestem ja 😉
Teraz się będą wstydzić na wyścigi, bezwstydnice…
:lol”
😆
Dla wspólnej radości:
” Sowa znów spojrzała na karteczkę. Dla kogoś z jej wykształceniem odczytanie jej było rzeczą łatwą. „Wy szedłemk za jentyk” to właśnie to, co zwykle pisze się w takich wypadkach.
– Rzecz jest zupełnie jasna, drogi Króliku – rzekła. – Krzyś poszedł gdzieś za jakimś Jentykiem. Po prostu on i Jentyk gdzieś sobie poszli. Czyś nie widział przypadkiem w Lesie jakiego Jentyka?
– Nie – odparł Królik – właśnie przyszedłem ciebie o to samo zapytać. A jak wyglądają Jentyki?
– Otóż – rzekła Sowa Przemądrzała – Cętkowany albo Trawiasty Jentyk jest… To znaczy – rzekła – że jest on raczej… Oczywiście – ciągnęła – to zależy od… Słowem – mówiła Sowa – krótko mówiąc – powiedziała – nie mam pojęcia, jak on wygląda – przyznała otwarcie.”
Aha, zeen:
Przykro mi, ale linki do loudness war wyfrunęły przez okno. Albo poproś PK o pomoc, albo sam poszukam. Jeden artykuł był chyba w Rolling Stone.
Tymczasem Pan Piotr dzisiaj ostrzega przed Harnoncourtem: http://www.rfi.fr/actupl/articles/111/article_7285.asp
Łatwiej niż myślałem.
http://en.wikipedia.org/wiki/Loudness_war
Artykuł z Rolling Stone – poz. 28 w bibliografii.
To był gepard, ten kotek. Tutaj reszta zwierzyny, najwiecej słoniny…
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/Kruger_Park-17-19.03/
cdn.
No proszę, a Pani Kierowniczka twierdziła, że drzewo kiełbaskowe nie wyrośnie. 😯 Wyrośnie, i to jakie wielkie!
Zaraz zaczynam brać u kotów lekcje łażenia po drzewach. 😀
Ale piękne zdjęcia!
mt7 – już piszę list.
Haneczka sie za mnie powstydzila, to teraz moge sie znowu na blogu pokazac 😀
O! Ktoś się jednak pokazał! Miło 😉
Bobik,
drzewo kielbaskowe istnieje – w K.P. Nie wolno okien samochodu otwierać (złamałam ten przepis kilka…ście razy, ale ostrożnie) a tym bardziej wychodzić z auta, te kiełbaski wolałabym zrobic z bliska i z czymś do porownania… one są spore i całkiem zażywne pod względem tuszy. Nie mialam jeszcze czasu poguglać, co to za, ale zaprawdę, istnieje takie drzewo! I Jagoda nam na tak przetłumaczyła – drzewo kielbaskowe! Dodam , ze te kielbaski sa zielone… chyba nie znaczy, ze zepsute?! Zaraz poguglam!
Ale czy się je jada? 😯
Niestety – są totalnie niejadalne. Nawet nie są chyba trujące, ale żaden zwierzak ani człowiek ich nie rusza…
To bardzo zła wiadomość dla Bobika.
😯
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kigelia
Nasze miało małe, szarozielonkawe kielbaski w stosunku do tych z podanego przeze mnie sznureczka, pewnie dopiero były w trakcie rośnięcia. Ale jest takie drzewo! Jak nic przypomniał mi się chyła z jego wiadoma piosenką… 😉
Gostku,
ale jak kazda trucizna, sa wykorzystywane w medycynie, te kiełbaski 😉
Hm… Chyła, Tadeusz!
Kiełbaska przeciwnowotworowa – kto by pomyślał 😆
A dzisiaj w Dwójce podano – przy okazji gadanego resume muzycznego marca, że Blechacz koncerty Chopina będzie nagrywał z Concertgebouworkest – i o ile dobrze dosłyszałem – z Semkowem. Jeżeli źle (bo w tym momencie Tulcia spadła z półki robiąc raban) to proszę poprawić. Ogólnie rzecz biorąc red. Hawryluk podobnie zeznawał jak i Pani Redaktor (i jak mnie również się wydawało). Tylko w przypadku wczorajszego Anderszewskiego panie miały większe egzalty niż ja.
A propos amsterdamczyków i koncertów Chopina – pamiętam nagranie koncertu e-moll z Zimermanem i Kondraszynem – to było nagranie live tuż po konkursie warszawskim (ktoś pewnie podrzuci który to był rok) – orbitowałem, gdy pod koniec larghetto przed powrotem głównego tematu smyczki milkną i słychać tylko zjawiskowe brzmienie fortepianu – te trzy takty wówczas zabrzmiały jak nigdy przedtem i potem – przynajmniej w mojej pamięci. W tamtej rejestracji czuło się nieprawdopodobny magnetyzm ogarniający całą salę – zjawiskowy wręcz. Cóż, życzę p. Blechaczowi skąpania się w takiej atmosferze i utrwalenia jej na płycie.
Jestem właścicielem czterech już zestawów – oper z Gazety Wyborczej. Na moje nieszczęście „Madame Butterfly” nie da się odgrywać. Jak tu złożyć reklamację? Będę musiał wejść na stronę Agory. Ale ja nie o tym. Zachwycony jestem „Traviatą”, zakochałem się wręcz w tej operze.
Torlin, lepiej późno niż wcale, 😆
Zauważę odkrywczo.
Torlinie – to dlatego, że miałeś możność obejrzeć w niej Evę Mei, niezwykle subtelną śpiewaczkę i pierwszorzędną aktorkę. Jest ona zjawiskową Konstancją w Uprowadzeniu z Seraju, kapitalną Tais, rozkoszną Noriną w Don Pasquale – a przede wszystkim najlepszą jaka może być Hrabiną w Weselu Figara pod Harnoncourtem.
„Tylko w przypadku wczorajszego Anderszewskiego panie miały większe egzalty niż ja. 😆
A ile kosztują te CD operowe z gazetą?
Chiba sie nie doczekam na odpowiedź, bede musiała sama sprawdzić, jak mnie tak ciekawość zżera.
Do Piotra M. 🙂
Mnie sie wydaje, że obglądnoć na tych płytach nic nie można, tylko z nasłuchu się napawać, ale może się mylę.
Dobrej nocy wszystkim tradycyjnie życzę i mam nadzieję, ze chociaż częściowo się spełnia.
A Bobikowi życzę, żeby mu wyrosło wreszcie prawdziwe kiełbasiane drzewo i zadało kłam niechętnym plotkom. ;D
Emtesiódemeczko!
poszedłem spać, bo tak cały dzień przy komputerze. Już Ci odpowiadam. Każda taka książeczka kosztuje 24,99 i zawiera historię powstania opery, biografię autora, ciekawostki i treść libretta, a także 2 płyty, jedną audio, a jedną DVD, ale z innym nagraniem.
Dzięki, Torlinie!
Myślałam, że płyty kupione z gazetą są tańsze niż w sklepie GW.
Widziałam tam w komentarzach narzekania na jakość płyt. Jedna osoba napisała, że może odtworzyć jakąś płytkę tylko w komputerze.
Ciekawe, czy uda Ci się wymienić.
Pzdr 😀