Melodia z pojedynczych nut
W najnowszym numerze „Polityki”, a ściślej rzecz biorąc w dodatku „Sztuka życia” otwierającym materiałem jest wywiad z Leszkiem Możdżerem. Nie ja go przeprowadziłam, nawet mi go nie pokazano, co od razu podkreślam, dodając, że nie jestem odpowiedzialna za napisanie nazwiska Jarretta przez jedno t ani Milesa Davisa z e w nazwisku. Ale nie chodziło o sprawy muzyczne, tylko o życiowe, dlatego do takich zadań nie są wysyłani dziennikarze-specjaliści. Mniejsza z tym. Sam wywiad jest nawet dość ciekawy. A dla nas w kontekście niedawnych rozmówek o Preisnerze interesujący będzie następujący fragment:
„- (…) Przyjaźniłeś się przez kilka lat ze Zbigniewem Preisnerem, od niego też się czegoś nauczyłeś?
– Nauczyłem się od niego mnóstwo rzeczy. Umiejętności budowania melodii, która składa się z pojedynczych nut. Jazz ma niestety tendencję do inflacji melodii i wyrzucania całych kaskad dźwięków. U Preisnera natomiast pojedynczy dźwięk ma bardzo duże znaczenie. Nauczyłem się znaczenia ciszy w muzyce, nauczyłem się robić wyśmienite spaghetti i tego, że w mieszkaniu ważne jest dobre oświetlenie, nauczyłem się przyciągać do siebie duże sumy pieniędzy oraz najważniejsze: czego nie należy robić w życiu”.
Pomińmy sprawy kulinarne i merkantylne. Wydaje mi się, że Leszek nie do końca ma rację co do jazzu. „Tendencja do inflacji melodii i wyrzucania całych kaskad dźwięków” to moim zdaniem raczej problem samego Leszka, chociaż tematów mu nie brak. Weźmy taki przykład, albo taki, albo taki, który nie jest zresztą właściwie jazzem (śmieszna ta animka do tego), albo też taki, czyli robota dla Oscara Kaczmarka. Leszek często rzeczywiście ma tendencję do „rzucania kaskadami”, co zresztą jest jedną z cech stanowiącym o uroku jego grania. Kiedyś, mimo pogodnego w sumie nastroju, jak choćby w tych impresjach chopinowskich, widziałam w tych „kaskadach” jakby pewną nerwowość, takie trochę muzyczne ADHD. Potem rzeczywiście nauczył się zwalniać.
To teraz zobaczmy, czego mógł się nauczyć od Preisnera. Przykład taki, taki, albo tematy tzw. van den Budenmayera: ten lub ten. Takie namaszczone nic, ale najważniejsze, że namaszczone, grane lub śpiewane powoli, ze spokojem i z pauzami – Leszek powiedział: „nauczyłem się znaczenia ciszy w muzyce”. Ja te melodie Preisnera od początku widzę jako ilustracje tez z jednej z moich ulubionych książek, Kicz czyli sztuka szczęścia Abrahama A. Molesa: melodia ma być „gładka, krągła, bez dysonansów, tkwiąca często korzeniami w muzyce ludowej”. Jedną z cech muzycznego kiczu może być „dysproporcja między użytymi środkami a obranym tematem czy celem, która praktycznie unicestwia ten cel, na korzyść materialności przekazu (wielka orkiestra dla banalnej melodii, organy dla wykonania jakiejś składanki itd.)” – to przypadek „koncertu dla Europy” i „koncertu van den Budenmayera”.
No tak. Ale co zrobić, jeśli to jest skuteczne. Leszek się tego nauczył. Jednak uważam, że dla jazzu jest niesprawiedliwy. Bo przecież owe „kaskady” to tylko część prawdziwego jazzu, który przecież w dużym stopniu opiera się na standardach. A gdzie są bardziej wyraziste i zwięzłe melodie niż jazzowe standardy?
Teraz miałabym ochotę coś wrzucić, ale po pierwsze wybór jest nadmierny, a po drugie – coś mi zaczął Internet wariować. Może pomożecie?
PS. Zanosi się w najbliższym czasie na parę zlocików. Od piątku do niedzieli rano jestem w Katowicach (PAK-a najprawdopodobniej spotkam na którymś koncercie, inne spotkanka też mile widziane), a potem Wielki Tydzień w Krakowie, gdzie parę osób z pewnością spotkam 😀
Komentarze
Jazz naprawdę potrafi być różny, ma również momenty, że „cisza krzyczy”. Cieszę się, że to Pani napisała, Pani Doroto, o kiczu. Pozdrawiam
Dzisiejszy wpis jest niezwykle celny – a poza tym świadczy o wyższości blogu (w sprawach muzycznych) nad artykułem prasowym, nawet najlepszym. Mamy możność od razu, na podanych trafnych przykładach, przekonać się do racji autorki. Muzyka w filmie ma szczególne zadanie i czasem, tak sądzę, kicz jest przydatny (ma trafić nie tyle do melomanów ale do szerokiej publiki)- jako przykład może służyć Warsaw Concerto Addinsella. Nikt nie ma wątpliwości, że to kicz, w filmie jednak spełnia swoją rolę: w kilka minut musi przekonać widzów, że jest to wybitny utwór. A jak to zrobić lepiej niż napisać coś pod Rachmaninowa (były to lata czterdzieste). Muzyka Preisenra też jest kiczowata, przy pierwszym obejrzeniu filmu specjalnie nie razi, nawet brzmi nieźle,natomiast wykonywana samodzielnie jest trudna do wytrzymania przez ten nadmierny patos i nadęcie.
Moje mysli krążą wokół „Żartu Muzycznego” Mozarta KV 522 z 1787 r. gdy jeszcze ani jazzu, ani kina nie było…. A problem był chyba ten sam, a Wolgang Amadeusz ładnie i celnie go ujął.
Nie znam osobiście Leszka Możdżera, ale tak zastanawiam się, czy wypadało mu w jakiś sposób nie skomplementować Zbigniewa Preisnera, nawet jeśli trochę na siłę.
Co do ‚gładka, krągła’ — Alfred Schnittke przywołując w Koncercie skrzypcowym (IV chyba, dobrze nie pamiętam) ‚fatum banale’ mówi o tym temacie, że jest ‚pluszowy’. (Ale i kicz i banał mogą mieć swoje miejsce w muzyce.)
—
Organizacyjno-zlotowo melduję, że powinienem być na obu wieczornych koncertach NOSPR. Są one dla mnie najwygodniejsze, choć trochę żałuję jutrzejszego popołudnia w AM.
Organizacyjno-zlotowo melduję, że nie mam zamiaru zaśmiecać Dywanu i wszelkie mile widziane przez Kierownictwo ustalenia prowadzę za pomocą gołębi…
„Temat pluszowy” – prześliczne 😀
Oczywiście, że i kicz, i banał mogą mieć swoje miejsce w muzyce. Niektórzy przez to nie znoszą np. Mahlera, inni – opery… Ale tam spełniają one inne role. W filmie też przecież spełniają rolę służebną, jak napisał Piotr M.
Rolę to najlepiej spełnia rolnik…
Rolnik, rolnik, rolnik, pod rolnikiem ciągnik,
na ciągniku rolnik worek ma .
W tym worku są buraki, i choć chce rolnik w krzaki,
nie może bo w mieście buraków skup już trwaaaa . ..
Z buraków cukier, z cukru… nie wiecie…
Rolnik najwięcej robi na świecie…
Piotr modzelewski zwraca uwage na okoliczności odbioru utworu. Słuchałem Preisnera głównie w kinie. W innych okolicznościach to był jakiś urywek w przelocie. Niedawno posłuchałem go sobie w domu z płyty i rzeczywiście wrażenia zupełnie inne niż w kinie. Film stwarza atmosferę sprzyjającą.
Do tego jeszcze informacja sprzed tygodnia mniej więcej, że Preisner nawet nie rozpisywał swoich utworów na instrumenty, a partie głosowe są prawie niewykonywalne. Wszystko to świetnie się kompomuje z wyznaniem Możdżera, że nauczył się od Preisnera przyciagania pieniędzy. Słabo to Pani Kierowniczka wyeksponowała, ale pewnie słusznie, bo kto by taką uwage przeoczył.
Czytałem wczoraj z uwagą i trochę potem przemyśliwałem „reckę” Andrzeja60. Cóż, wybitni znawcy muzyki mają przewage nad profanami taką, że słuchając muzyki więcej słyszą i lepiej rozumieją, co się dzieje w sali koncertowej. Ale płaca za to mniejszą przyjemnością, bo zawsze znajdą coś nie tak. A może było i tak, że w Krakowie Szkoci dali trochę mniej z siebie. Może też publika była bardziej wybredna niż w Bydgoszczy i nie powstało takie napiecie emocjonalne.
Zgadzam się z uwagami na temat dyrygowania znad klawiatury. I efekt i nadekspresja mnie osobiście nie przeszkadzały aż tak bardzo, bo w końcu to jakiś spektakl i artysta ma prawo trochę się powygłupiać, jeżeli gra przy tym, jak gra. To, że i wirtuoz i orkiestra znają się jak łyse konie w sumie wychodzi na dobre. Nie jestem w stanie ocenić orkiestry na tle dziesiątek innych orkiestr uznanych na świecie, bo zbyt mało ich widziałem na żywo. Ale w porównaniu ze znanymi mi polskimi było to coś fantastycznego.
Doceniła ją w każdym razie publiczność, bo nie słyszałem ani jednego kaszlnięcia, a napiecie emocjonalne czuło się niesamowite. Aplauz też był niezwykły. Do tego nikt nie próbował klaskać w przerwach między częściami utworu, do czego w Gdańsku jesteśmy już przyzwyczajeni.
Co do koncertu c-moll, też odebrałem go trochę inaczej. To, że artysta był wolny od sentymentalizmu, zauważyłem, bo to miałem na myśli pisząc, że nie próbował słowiańskiej maniery duszoszczypatielnoj. Ale nie zgodzę się, że artysta w Larghetcie nie przekazał uczuć i emocji. Może troche inaczej to zagrał w Krakowie, a może napięcie pomiędzy artystą i publicznością wytworzyło się trochę inne. Zresztą Anderszewski juz ten utwór grywał i nagrał wcześniej i na pewno są znane jakies opinie na ten temat. Sam jestem ich ciekaw.
Podsumowując dla specjalisty był to koncert wart poświęconego czasu i przejechania 300 km, ale nie był to koncert fantastyczny. Dla nas było to święto muzyczne, w jakim uczestniczymy mniej więcej raz na dwa lata.
Przeczytałem wywiad z Lesławem M. Przede wszystkim denerwuje mnie takie Drzyzgowo-ekspresoreporterowe gadanie o psychoterapii, kontaktach z kobietami itp. A co to mnie obchodzi, a przynajmniej w takim miejscu jak „Polityka”? W Gali czy w Vivie niech o takich rzeczach piszą.
Druga rzecz, to na mój gust mała niekonsekwencja w wykonania pana M.: Najpierw mówi „Pojęcie domu jest dla mnie trochę niejasne. Nie wiem, co to jest dom.”
A potem: „Zawsze powtarzam, że dopóki nie docenisz swojego odrapanego taboretu w kuchni, nie będziesz szczęśliwy„, co dla mnie ewidentnie oznacza potrzebę jakiegoś wasnego kąta.
Literówki w prawie wszystkich gazetach przestaję, niestety, zauważać. Jeszcze dorzucę ChAta Bakera.
Niemniej, Możdżera bardzo lubię, a zwłaszcza płyty „Time” i „Between Us and the Light”. Pomimo, że wyraźnie uśmiechają się do wytwórni Manfreda Eichera, są bardzo dobrze nagrane, a muzyka jest spokojna i przekonująca (nawet kawałek Nirvany).
Gostku,
dzięki za linki.
Podzielam Twoje wrażenia z wywiadu, dodam, że LM jawi się jako rozchwiany emocjonalnie człowiek, który na siłę przykleja się do pseudofilozofii sprzedawanej mu – jak podejrzewam – przez terapeutę (ów). Widać silną potrzebę uporządkowania świata, znalezienia klucza do niego. Ano niech szuka…
Jak poszuka, kto wie, może znajdzie…
Stanisławie, może w Gdańsku trzeba przeprowadzić akcję uświadamiającą, że między częściami się nie klaszcze? Np. mała zapowiedź przed koncertem w Filharmonii Bałtyckiej, wspólna z przypomnieniem o wyłączeniu komórek 😉
Rozchwianie emocjonalne jest bardzo często utrapieniem artystów ale jednoczesnie źródłem wspaniałych przeżyć odbiorców ich twórczości. Myślę, że jazzmanów dotyczy to szczególnie. Są oczywiście wyjątki. Ale nie tylko jazzmani. Słuchając Mozarta wydaje się, że kompozytor musiał mieć życie spokojne i uporządkowane, skoro jego utwory podporządkowane są żelaznej logice i w większości radosne. Muzyka Mozarta porządkuje świat, jak pisała niedawno Pani Kierowniczka. Może trochę przekręciłem, ale taki chyba był sens. Skądinąd wiemy, że nie było tak radośnie i nie było spokojnie.
Czy warto artystom płacić cenę rozchwiania emocjonalnego dla naszej przyjemności, tego nie wiem. Ale słuchając genialnej muzyki i oglądając genialne obrazy może stajemy się trochę lepsi, choćby na chwilę. I tym artystom, którzy z powodu problemów emocjonalnych są okrutni dla swoich najbliższych, będzie przyznana jakaś taryfa ulgowa na Sądzie Ostatecznym, mam nadzieję. Ale sam bym nie chciał dzielić życia z wybitnym artystą.
Oby tylko to szukanie nie przesłoniło mu grania. Nie bronię nikomu poszukiwania duchowego sensu życia. Zdanie „Ćwiczę oddech.” jest bardzo ważne. Ważniejsze niż się wielu może wydawać, ale w połączeniu z „synonimem szczęścia” znowu spada na łeb i na szyję w banał.
W książeczce do czwartej na mojej półce 7 symfonii Brucknera piszą, że w Wiedniu kompozytora wielokrotnie wywoływano na scenę po zakończeniu każdej części symfonii.
Jeszcze na którymś przedwojennym nagraniu koncertu Chopina na płycie Selene słychać oklaski po zakończeniu pierwszej części.
Pomijając fochy Goulda, kiedy i kto tak naprawdę stwierdził, że klaskanie w trakcie utworu jest be?
Przecież w operze klaskanie po efektownej arii nie jest źle widziane?
Kiedyś takie akcje sporadycznie przeprowadzano. Na krótko skutkowały. Najgorzej jest, gdy koncert jakiś ważniejszy i prominentom nie wypada nie przyjść. Głównie oni nie wiedzą, że się nie klaszcze, a w ich obecności nie wypada pouczać, bo się mogą obrazić.
Prawda zresztą jest taka, że drzewiej nie tylko klaskano, ale wręcz wstawiano inne kawałki między części utworu. Jak przeczytałam program tzw. pożegnalnego koncertu Chopina w Warszawie, to z początku trochę wymiękłam… Ale taka była powszechna koncertowa praktyka.
Pamietam sam kilka przypadków, gdy brawa w przerwie pomiedzy częściami nie raziły, podobnie jak oklaski po arii, ale wtedy wszyscy wiedzą, że to są oklaski wyjątkowe podyktowane wyjątkowym graniem wymagającym natychmiastowego wyrazu uznania. Wtedy się czuje, że tak trzeba i nikt się nie dziwi. Pewnie tak było w Wiedniu przy 7 symfonii Brucknera. Ale zazwyczaj klaskanie w trakcie utworu jest be i wiesz o tym, Gostku, bardzo dobrze.
Nie czytałem tego wywiadu. Pewnie jeszcze przeczytam. To, co Gostek przytacza, jest żałosne. Dlatego w takich wywiadach nie powinno się pytać o podobne rzeczy, chyba, że chce się artyste ośmieszyć.
Rację ma Pani Kierowniczka, że nie powinno się takich wywiadów robić, jeżeli się jest Polityką a nie Vivą czy czyś podobnym. Jest paru artystów, w tym i aktorów, których można pytać o „życie jako takie, a jeśli nie, to jakie” i uzyskać w miarę sensowne odpowiedzi, a czasem nawet bardzo sensowne. Ale na ogół powinno się ich pytać tylko o sprawy zawodowe. Pozwólmy przemawiać ich sztuce. I przez tę sztukę najlepiej wyrażają jakąś prawdę o życiu, gdy słowami robią tylko mętlik w głowach.
Przypomina mi się Charles Rosen, który chyba cały rozdział poświęcił klaskaniu. Już cytowałem jego historię, jak to na wykonaniu Aidy we Włoszech 3996 słuchaczy z zapałem oklaskiwało arię Celeste Aida, gdy pozostałych czterech (sami Niemcy) przykładało palce do ust: „Ci…”, bo przecież klaszcze się na końcu 🙂
Rosen podszedł do sprawy pragmatycznie — klaszcze się, kiedy inni klaszczą 🙂 A wykonawcy powinni się dostosować 😉
I ja się z tym zgadzam, co nie znaczy, że oklaskiwanie części mi nie przeszkadza, ale zwykle publiczność już to wie, a nowicjusze szybko się uczą. (Ale i w drugą stronę — kiedy klaskać na Czterech Porach Roku Vivaldiego? W końcu to nie symfonia, a cztery różne koncerty — znana mi publiczność 😉 siedziała jednak cichutku, aż do końca.)
Publiczność na „poważce” to skomplikowana sprawa. Bywalcy i znawcy przestrzegają etykiety, sporadyczni bywalcy niekoniecznie.
I nie ma co się oburzać. Wymagamy od artystów zaangażowania, oczekujemy, że dadzą z siebie wszystko – no to zachowajmy prawo publiczności do reakcji spontanicznych. Na koncertach jazzowych nikomu nie przeszkadzają brawa w trakcie, najczęściej pod koniec solówki bądź początku rozpoznawanego utworu, nawet w trakcie szczególnie udanego fragmentu. Pomijam „grzecznościowe” brawa niezorientowanych – one wszędzie się zdarzają.
Publiczność ma prawo do braw!
A już całkiem inna sprawa jakie wrażenia pozostają po mocno klaskanym koncercie tak wśród ludu biletowanego jak i wśród artystów…
Stanisławie, to nie ja napisałam, że nie powinno się robić takich wywiadów, jeśli nie jest się „Vivą”, tylko „Polityką” – to Gostka słowa. Ja od strony redakcyjnej dodam, że „Sztuka życia”, dodatek, którego to jest drugi numer, jest w założeniu pisemkiem, jak to się mówi, lajfstajlowym. Tzn. że jeśli pismo takie jak „Polityka” wydaje taki dodatek, to chodzi po pierwsze o poszerzenie kręgu odbiorców, po drugie – o poszerzenie w miarę możliwości kręgu reklamodawców. Czy to się uda, nie wiem. W każdym razie takie wywiady jak z LM są niekoniecznie dla nas, tylko raczej dla tych, którzy chcieliby się czegoś dowiedzieć o wnętrzu artysty. Czy się rzeczywiście dowiedzą, inna sprawa.
A co do klaskania jeszcze, to w jazzie i w operze są inne zasady – tam się klaszcze, jak się podoba.
Bo w poważce to i klaskanie wymaga przygotowania i nie jest takie sobie ot.
Klaszcze się prawą dłonią w lewą (ruch prawą jest dwukrotnie dłuższy i szybszy niż lewą), krzywizna dłoni do 10 stopni, tempo allegretto…
Tak, to moje słowa były. Faktycznie, wywiad jest w dodatku, a nie w samej Polityce.
Teraz powiem najgorsze: Zastanawiam się, jak by ten wywiad się potoczył, gdyby przeprowadził go mężczyzna.
Klaskanie w trakcie osobiście mi nie przeszkadza. Są gorsze rzeczy -komórki 👿
Troszkę na marginesie, wprost uwielbiam sytuacje niejako odwrotne, kiedy utwór (zwłaszcza muzyki współczesnej) jest wykonywany po raz pierwszy lub jest mało znany i towarzystwo nie bardzo wie, czy to już koniec i czy można klaskać, czy jeszcze coś się będzie działo.
To się dzieje zwłaszcza w utworach, które smorzandowato wymierają, a nie kończą się z błyskiem i hukiem.
Jazzu do tematu klaskania bym nie mieszał, bo to przecież muzyka kiepskich spelun i burdeli.
Pani Kierowniczko!!!!
Nieszczęśnicy ci miłośnicy symfonii i kantat… muszą klaskać tylko w odpowiednich momentach i tym bardziej, im bardziej się nie podoba…
Gostku:
No jak to? Toż przecież dyrygent wtedy wykonuje taki charakterystyczny gest, jakby lekki ukłon w stronę wykonawców połączony z rozluźnieniem napiętych dotąd mięśni, a potem się obraca ku publiczności 😉
Pani Doroto!
A nie można by zrobić wywiadu do „Polityki” z Włodkiem Pawlikiem? To wspaniały pianista, równie dobry kompozytor i człowiek o ciekawych, ugruntowanych poglądach. Warto takich przedstawić Czytelnikom!
Tak, wiem, ale czasami dyrygent przeciąga ten moment, a publisia już chce pochwalić i te pierwsze nieśmiałe klaszczące jaskółki, spojrzenia po sąsiadach… 🙂
Panie Maćku, już przecież o tym rozmawialiśmy. Wywiad z Leszkiem był od dawna przewidziany, odbyło się to poza mną. Nawet przesunął się przez to mój tekst o Dominiku Połońskim, bo pierwsza koncepcja była, żebym go napisała właśnie do tego numeru, ale jak się okazało, że jest ten wywiad, to odpadło. A drugiego wywiadu z jazzmanem pisemko tak szybko nie łyknie. Co nie znaczy, żebym nie uważała, że rozmowa z Włodkiem byłaby ogromnie ciekawa, znamy się wiele lat i wiem, że to naprawdę nietuzinkowa osobowość.
zeenie!!!!!
Nieszczęśliwi byliby ci wykonawcy symfonii i kantat – bez przerwy by im ktoś klaskał w środku i rozpraszał, jak tu się skupić na nowo, kiedy wciąż ktoś hałasuje? 😉
@ Gostek 11:16 ostatni akapit 😆
Nie pozostaje w takim razie nic innego, jak połączyć się w bólu z wykonawcami symfonii i kantat…
Kurcze, czy ta publisia musi wciąż przeszkadzać ? O ileż byłoby łatwiej bez niej…
😆
Tak źle nie jest, a artyści niech czują oddech na plecach.
No cóż, że czasem czosnku i cebuli…
😆
Musiałem się wyłączyc na trochę i po powrocie usmiałem się setnie.
Rozumiem Politykę marketingową. Jednak nie jestem tym zachwycony. Panią Kierowniczkę obowiązuje lojalność i to też rozumiem, a nawet pochwalam.
zeen:
No oczywiście, że nieszczęśliwi 😉 A co Handel mówił, gdy publiczność nie przyszła na jego „Teodorę”?:
Nevre mind; de moosic vil sound de petter.
Tak trochę z holenderska…
PAK:
rozumiem, że w sali bez czosnku i cebuli były takie zakłócenia akustyczne
😆
W gęstym ośrodku lepiej się rozchodzą fale dźwiękowe.
Dlatego publicznie wykorzystywany na scenie kisiel nie jest byle męską fanaberią…
„Nieszczęśnicy ci … muszą klaskać … tym bardziej, im bardziej się nie podoba…’
Im bardziej Prosiaczek tam zaglądał tym bardziej Kubusia tam nie było.
Hi, hi, hi! 😀
Najgorzej to jest wtedy, gdy trzeba klaskać na stojąco. To nogi mogą rozboleć od klaskania 🙄
No i mogą obrzęknąć prawice…
(tylko co poeta uważał na temat lewic, to już nie wiadomo)
Stanisławie drogi
W kwestii komentarza z 09:41
Bo to chyba o mnie chodzi w tym „Andrzeja60”.
Cóż, wybitni znawcy muzyki mają przewage nad profanami taką, że słuchając muzyki więcej słyszą i lepiej rozumieją, co się dzieje w sali koncertowej. Ale płaca za to mniejszą przyjemnością, bo zawsze znajdą coś nie tak.
Święte (prawie wszystkie) powyższe słowa. Ale one nie odnoszą się do mnie – jak wynikałoby z kontekstu. Z tym zastrzeżeniem, że najwięcej „profanów” można zastać właśnie na estradzie – i o tym z kolei najwięcej wiedzą „specjaliści” – za co płacą cenę owej „mniejszej przyjemności”. Drogi Stanisławie (przy okazji – to jest moje drugie imię, chociaż /podobno/ tak naprawdę to pierwsze, ale początki żywota mojego okrywają takie mroki niewiedzy, że lepiej tego nie ruszać): otóż jedziemy na tym samym wózku. Kochamy muzykę miłością wielką, często ślepą, bezrozumną – bywa – też, ale wierną i dozgonną – tak jak powinno się kochać kobiety. Niekoniecznie się na niej (nich) znając. Ale czy to umniejsza wielkość uczucia. Nie. Czy też prawa do chwilowych braków uniesień. Też nie. I przy każdym spotkaniu przyglądamy się jej uważnie. A im dłużej ją znamy, tym (takie życie) rzadsze są uniesienia. Ale na „wzniosy” gotowi jesteśmy zawsze – czasami malutki gest, spojrzenie, uniesienie brwi wywoła w nas stan ekstatyczny – tak samo podczas tete a tete ze Sztuką, bywa, że jest przyjemnie, ale czasem jak coś w nas zostanie wyzwolone…
W Krakowie po pierwszej części uwertury „Lucio Silla” balkon podjął próbę klaskania, ale później coś z obyczaju pojął. Chociaż i tak nic nie pobije „wrednej” pułapki w Patetycznej Czajkowskiego – pokażcie mi przykład, gdy przed Lamentoso była cisza na sali.
I kończąc temat PA – czy ja w którymkolwiek miejscu okazałem niezadowolenie z jego gry – wręcz przeciwnie, pisałem o radości bycia na tym koncercie. I w tym tonie kończę większość swoich wspomnień koncertowych (jak chodzi o mnie, to ta „recka” nie przejdzie). Co oznaczać może jedno: że jestem szczęśliwie zakochanym (z wzajemnością) człowiekiem.
60jerzy – jeszcze gorzej jest w Piątej Czajkowskiego, gdzie w finale jest duża pauza generalna przed ostatnim, marszowym wejściem tematu. Tylko w bardzo obytych publicznościach się zdarza, żeby nikt nie zaklaskał 🙂
Miło jest być zakochanym z wzajemnością człowiekiem. Niestety na niektórych koncertach tej wzajemności się nie czuje… 🙁
Najmocniej przepraszam, 60jerzy. Często czytam wpisy z nickiem andrzej.jerzy i lekko mi sie po…. Nie doczytałem się uwag krytycznych o grze PA, natomiast o orkiestrze coś tam na temat blach. W sumie odebrałem wrażenia bardzo pozytywne ale nie bez uwag. Pozdrawiam serdecznie.
Stanisławie
Na temat blach (w Krakowie) to nawet wczoraj miłe panie w Dwójce miały też podobne uwagi. Pozdrawiam serdecznie.
Pani Redaktor
No w Piątej wspomniane brawa są oczywistością 🙂
A co do wzajemności, staram się jechać tam, gdzie spodziewam się tę wzajemność znaleźć – dlatego (wbrew pozorom) aż tak często się mnie na koncertach nie uświadcza. Skąd płynąć może wniosek – że uczuciach jestem wyrachowany. Może? Ale poczucie zawodu w miłości jest jednym z najsmutniejszych, więc po co się narażać 🙂
A u mnie wlasnie byl pan stroiciel. Nastroil staruszka (105 lat!) i wystraszyl, ze to byc moze juz ostatni raz. 🙁 Fortepiany jednak szybko sie starzeja. Szkoda, szkoda.
foma:
Tak jakiś złośliwiec zapisał brzmienie angielszczyzny Handla, a ja wiernie cytuję.
I w Szóstej Czajkowskiego. Na większości wykonań na żywo, które słyszałem, rozlegały się brawa po trzeciej części 🙁
(Dodam, że za pierwszym razem też mi się to przytrafiło 😳 )
PAK-u
Toć Szósta to Pateticzna – wielce apeticzna.
Ale co do Piątej – to część dyrygentów skraca tę pauzę do takiego minimum, że niektórzy nie zdążają z tymi brawami. 🙂
No i wywiązała się bardzo ciekawa rozmowa. Ale była by jeszcze bardziej interesująca, a może nawet emocjonująca, gdyby Pani Kierowniczka z wrodzoną apodyktycznością nie napisała tych słów: „pomińmy sprawy kulinarne”. Przypomnę to w odpwiednim momencie przy stole!
PAK,
mam słabość do złośliwców z poczuciem humoru 🙂
Dyrygenci w tym Czajkowskim uciekają się jeszcze do trzymania rąk w górze w wielkim teatralnym napięciu. Nie zawsze pomaga 😉
Piotrze z sąsiedztwa! Sprawy kulinarne w wywiadzie z Możdżerem dotyczyły wyśmienitego spaghetti. Niestety nie podał przepisu. To o czym mamy dyskutować? 😆
No, niech conduktor opuśći te łapy, koniec pauzy…
Może jakiś trwały skurcz tych napiętych mięśni? 🙄
Można klaskać
Ufff…
Mój pierwszy post napisany na maleństwie. Hura! 😀
Hep! wyrwało się Maleństwu…
Czytam komentarze dotyczące wywiadu z Leszkiem Możdżerem i odnoszę wrażenie, że jakaś nutka zazdrości przewija się przez nie. To niewątpliwie zdolny muzyk z dużym potencjałem, sama jestem pod wrażeniem…Ktoś tutaj napisał, że pewnie inaczej wyglądał by wywiad gdyby przeprowadzał go mężczyzna. Bardzo w to wątpię. Leszek M. jest kompatybilny ze Wszechświatem, cokolwiek to oznacza. Ciesze się, że pisze muzykę do IDIOTY Dostojewskiego , to moja ulubiona powieść. Serdecznie pozdrawiam..
Ci to ja? 😉
jarzębino, żadnej zazdrości – no niby gdzie? Wszyscy go lubimy. Mamy tylko pewne problemy z tym wywiadem, ale tylko częściowo.
A ja nie jestem mężczyzną i też pewnie całkiem inny wywiad bym przeprowadziła… 😀
jarzębino, nie zrozum mnie źle. Bardzo lubię i cenię Lesława jako muzyka. Mam kilka jego płyt. Po prostu niektóre jego wypowiedzi, te które zacytowałem, dla mojego ucha brzmią nienaturalnie (nie: fałszywie). Mężczyzna być może lub zapewnie nie zadałby niektórych pytań.
PK natomiast słusznie zwróciła uwagę, że jest to dodatek „lajfstajlowy”, więc pewnie wywiad należało ukierunkować tak, a nie inaczej. O technikach kompozytorskich Missy pewnie kot z kulawą łapą by nie chciał czytać.
ja nie wiem czy Go lubię bo nie znam , jednak trzeba docenić fakt gdy ktoś schodzi z piedestału do Tych dla których przeznaczona jest Jego twórczość. :))
Gostku Przelotny nie mogę się zgodzić z Tobą, bo znam poważnych facetów którzy łatwo i z przyjemnością poruszają takie tematy. Ego trzeba trenować :))
Mnie sie ten wywiad wydal nijaki i niepotrzebny – niczego sie nie dowiedzialam ani o LM – muzyku, poza tym, ze nauczyl sie paru zlych rzeczy od zlego kompozytora P., ani o LM – czlowieku, poza tym, ze lubi jesc kapusniak siedzac na starym taborecie.
Czy skoro na maleństwie, to znaczy, że Kierownictwo wybyło i pisze gdzieś na mieście?
hahaha babo to wypaliłaś ??/
Ojej, czy to trzeba mówić rzeczy oczywiste, że mówimy o tym, że lubimy jego granie. A schodzi z piedestału, bo chce. Jeśli jest na piedestale 🙂
Na maleństwie, bo wreszcie miałam czas je po raz pierwszy uruchomić. Teraz tylko mam kłopot, że nie mam programu antywirusowego…
Maleństwo pozdrawia Maleństwo. Ja (maleństwo) mam taki antywirus http://www.free-av.com (tę darmową wersję)
Ale to nie są tematy, które powinny być najważniejsze w rozmowie z takim człowiekiem.
(Za PK) przyjmuję, że charakter dodatku do pewnego stopnia określa zawartość wywiadu. O Preisnerze można wspomnieć, bo przeciętny czytelnik jakoś go zna. Ale Jarrett, Bowie, Chet Baker…. no i te głodne kawałki o domu i oddychaniu. No ja nie wiem. To brzmi, jakby to na przekór było mówione. Sztuczna szczerość.
avast.pl – legalny, darmowy i nawet skuteczny
No tak, avasta mam nawet na moim firmowym pudełku.
Ja używam AVG. Nie narzekam.
http://free.avg.com/
No to brać, wybierać, osiołkowi w żłoby dano… 😆
Ja tam stare sposoby wolę: trzymam czosnek i C2H5OH przy kompie i nic się go nie ima…
… i jeszcze gozdziki przeciw molom 😀
…i pieska warującego 😉
Czosnek to najlepszy AV – antivampirus…
nie jestem odpowiedzialna za napisanie nazwiska Jarretta przez jedno t
Nawet nie śmieliby my Poniom o to podejrzewać, Poni Dorottecko!* 😀
* Jak wiadomo, w przyrodzie nic nie ginie. Skoro jedno „t” zaginęło w nazwisku pona Jarretta, to musiało sie ono odnoleźć kasi indziej 😀
Owcarecku 😆
Pomyślałam, że skorzystam z tego avasta. Wlazłam na stronkę dobreprogramy.pl i jak mi się pokazał plik do ściągnięcia, było napisane uruchom, zapisz, anuluj. Kliknęłam na uruchom (ładuje się teraz) – dobrze zrobiłam? Sorry, ale jestem w tej dziedzinie ciemna masa.
Ciemna materia chyba.
Może być. Ja lubię najpierw ściągnąć instalkę na dysk (czyli „Zapisz”), bo jak coś się rypnie, to jest pod ręką, a tak trzeba od początku ściągać. Avast tyż dobry program.
Nawet nie wiedziałam, że to czeski program 🙂
AVG też…
OK, powoli dobrej nocy życzę. Muszę jeszcze nagrać składankę renesans dance hits dla znajomej 🙂
No to miłego tańczenia renesansowego 😉
Avaścik zainstalowany, maleństwo może jechać w świat 😀
Dobranoc!
Jeszcze ogniościanka koniecznie! Choć może ta łindołsowa wystarczy….
A co to jest? 😯
Firewall. Z Windows XP powinna być domyślnie włączona. Menu Start -> Panel Sterowania -> Zapora Systemu Windows
Firewall
Łindowsowa przynajmniej się nie gryzie… ZoneAlarm była fajna, ale ma fochy 🙁
No to to jest, owszem, z windowsów.
Niesamowicie mnie zaskoczyło, że on jest taki cichutki. Tamten mój HP szumi jak dokoła las 😉 Ten tylko czasem robi małe chrup, ale podobno to normalne.
Chrup to pewnie robaki jakieś. Azotoksem spryskać!
(twardy dysk chrupie sobie cichutko, jak nasza Kicia spożywająca późny (wczesny?) posiłek o 4:00
Coś w podobie 😆
No to Kangurzyca się cieszy, że Maleństo już chrupie 🙂
A mój już chrapie…. dobranoc….chrrrrr…
Dobranoc, też zaraz pójdę chrapać 😀
PK/MK (Mama Kangurzyca) 😉
O, śpiochy! Chrapiecie, że aż tutaj słychać 😯
Dorzuciłam Kapsztad, może jeszcze zdążę Przyladek Dobrej Nadziei, o ile nie zarazicie mnie swoim chrrrrr…
Tymczasem czuwam…
…ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś 😉
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/
Pierwszy. 😛
Druga 😛
Tromba, kawa i zamroz bezdeszczowy!
Wieczorem Blechacz
Ojejku, ja muszę na pociąg, a tu zdjęcia! Obejrzę pewnie w hotelu na maluszku, choć to nie to samo 😉
Tereniu, mam nadzieję, że opiszesz wrażenia! Ciekawam bardzo.
A póki pamiętam: w niedzielę projekcja filmu o Anderszewskim w TVP2 o wczesnej godzinie 22:50! Ja pewnie będę w tym czasie gdzie indziej, ale już to widziałam. W każdym razie polecam.
O! Sie nagra.
A o 17:50 w TVP2 wywiad strumyk z tymże.
Ten jazz o którym pisze Leszek Możdżer istnieje i nie wierzę, żeby On go nie słuchał. Esbjorn Svensson Trio spełnia dokładanie te warunki. Melodie są tak rozciągnięte w czasie, że nieraz czeka się na pojedyńczy dźwięk.
Oczywiście, że istnieją. Na każdą płytę Coltrane’a czy Dona Pullena są dwie płyty MJQ, samego Davisa, czy Jima Halla, które spełniają wszystkie warunki ciszy pomiędzy dźwiękami, nie wspominając już o całej estetyce ECM, która niejako dąży do kreowania takiej muzyki, o jakiej mówi Lesław.
Wrazenia juz sa. Otoz instytucje dyplomatyczne rozeslaly bardzo imienne i bardzo zaufane zaproszenia juz dwa tygodnie temu. Z obowiazkiem rezerwacji miejsc niemal pod kara smierci lub ciezkiego kalectwa. Wiec zarezerwowalam, zalujac, ze moge wziac tylko jedna osobe towarzyszaca, a nie tuzin. Zas wczoraj – panika i instytucje dyplomatyczne wydzwaniaja do tych, do ktorych zaproszen nie wyslano (niegodni widac), czy by nie zechcieli laskawie zaszczycic, bo zostaly zaproszenia etc… Ubawilam sie setnie.
Gostku, proszę o wybaczenie za bezczelne pytanie: dlaczego nazywasz go Lesławem?
Wszędzie piszą i mówią o nim Leszek, jedna Wiki podaje: (właściwie: Lesław), na jego stronie www śladu Lesława, w prasie Leszek, w TV Leszek, w radio Leszek a tu nagle Lesław…
masz racje zeenie a na dodatek gra zupełnie obłędnie.Zaraz sobie posłucham.
Gostek Przelotem pisze:
„Pomijając fochy Goulda, kiedy i kto tak naprawdę stwierdził, że klaskanie w trakcie utworu jest be?”
Poczawszy od Toscaniniego (ktorego fochy znam tylko z przekazow z tzw drugiej reki) porzez J. Waldorffa ktory prowadzil (w poznych latach piecdziesiatych) koncerty dla mlodziezy w czwartki po poludniu (to byly proby generalne przed piatkowymi koncertami) na ktorych zawsze przestrzegal i upominal – klaszczemy tylko po ostatniej czesci, do Fischer-Dieskaua ktory w Warszawie wyraznie poprosil o nie wyrazanie aplauzu po kazdej piesni, do T. Nikolajewej ktora grala (chyba) preludia i fugi Bacha i tez prosila o cisze itd.
Oklaski po pierwszj czesci koncertu Chopina mogly wynikac z dosyc powszechnego procederu grania koncertow w kawalkami – naprzod czesc pierwsza, pozniej przerywnik (piesni, uwertura itp) i dopiero pozniej czesc druga i trzecia.
Z nie-klaskaniem w przerwach mozna sie zgadzac, mozna nie – ale taki zwyczaj. Istnieje nastroj CALOSCI utworu ktorego wykonawca/sluchacze moga nie chciec/nie lubic by go stracic.
Nie znosze oklaskow po kazdym utworze i wypracowalam sobie taki system, zeby nikt mi nie przeszkadzal. Takie jakies wewnetrzne skupienie, ktore sie udziela. Dziala bez zarzutu. Po pierwszej czesci recitalu wystarczy. Zreszta i tak potem robie padnij-powstan przy bisach, to na gimnastyke dzienna chwatit.
Za to mam kolege, pianiste liszciarza, ktory nie moze. Po kazdym, doslownie kazdym najdrobniejszym kawalku musi miec owacje. A jak jej nie ma – wstaje od forteklapionu i daje dobry przyklad, oklaskujac siebie samego.
Kiedys zapytalam, po co i dla jakiej przyszyny. Dlugo perorowal o wyglodzonym ego…
😆
Bo to Gostek umieścił dane w Wiki. 😆
Dzień dobry!
Bardzo cichutko chciałem jednak Państwa Znawców spytać, czy nie mają jednak wątpliwości kiedy klaskać przy np. mało znanej suicie barokowej bez programu? Pomijając już ogólne rozluźnienie wykonawcy i specyficzną pozycję batuty na końcu. Nie wiadomo ile to ma części etc. Z formami klasycznymi prosto, liczymy do 3 czy 4.
Chciałem także przypomnieć symfonię nr 90 Haydna, gdzie kompozytor bawi się z publicznością, „zmuszając” ją do klaskania przed końcem dwa razy. Co niedawno — z oklaskami w siedzibie Berliner Philharmoniker — nagrał z widoczną uciechą Simon Rattle.
No właśnie! Tereniu.
Ja też znam sytyacje, gdzie cisza była wręcz wymuszaniem braw, dlatego zdrowo byłoby poprosić – najlepiej przez kogoś spoza orkierstry – o ewentualny aplauz na końcu.
Ilustracja do TadeuszaP:
http://www.youtube.com/watch?v=hp4UaeKSUA0
Temat oklasków wraca. Myslę, że można przeboleć próby oklasków po części, którą część publiczności bierze za ostatnią. To się może zdarzyć. Gorzej, jeżeli z oklasków wynika, że mamy do czynienia z osobami zupełnie nie znającymi muzyki poważnej, ale czującymi się w obowiązku zaliczyc „ważne wydarzenie”.
Niektóre VIPy nawet poinstruowane nie przestaną klaskać pomiędzy częściami, żeby było wiadomo, iż klaskali wcześniej świadomie, bo tak chceli, a nie z ignorancji.
Oklaskiwanie samego siebie mnie nie razi. Artysta w ten sposób daje do zrozumienia, że tym razem wyszło mu lepiej niż zwykle. Jeżeli nawet nadal to tylko tak sobie, to jednak zasługuje na pochwałę za postępy 😀
Pani Tereso
oklaski oklaskami pomiędzy częściami, ale jak radzi sobie Pani z tą delirką febryczną, której z lubością oddają się audytoria we wszystkich (prawie) salach na świecie. Toż to dla mnie gorsza zaraza niż te oklaski. Gorsza niż bąk puszczony w towarzystwie – przepraszam za tę fizjo-ornitologię, ale czasami po prostu szlag mnie trafia, gdy po ciszy i niewysławialnym skupieniu to stado ofiar nieomalże pandemii w ostatnim zrywie manifestuje: oto moje płuca, moje oskrzela – piękne są i działają, świszczą, piszczą, drżą, rżą, się prężą. Coraz częściej tuż przed tą eksplozją zatykam uszy – coraz częściej bezwiednie.
Pozdrawiam(y) i czekam(y) na słóweczka po recitalu.
PS. Gdybyś, o Pani, wcześniej rzekła o tych invitation – przyfrunąłbym bym ci ja i popełnił petite réflexion.
Mój komentarz czeka na akceptację. 🙁
Obejrzałam źródło i nie widzę, gdzie jest błąd.
No trudno, nic takiego.
E, tam… jak w Bialym Domu moga klaskac po kazdej czesci tria Mendelssohna (jest takie nagranie z Rubinsteinem, Piatigorskim i Heifetzem) pozwolmy sie wyklaskac w rodzimych filharmoniach. A moze ich rece swierzbia?
😆
O 60jerzy, kajam sie z kretesem czapka po ziemi kurze zamiatajac… Dowiedzialam sie wczoraj, fakt, moglam od razu napisac.
A co do sanatorium – coz, wszak nie od dzis wiadomo, ze najwazliwsi gruzlikami notorycznie bywali…
Jak sobie radze – gram dalej. Jak artysta halasuje, wstyd przerywac.
ad oklaski:
Jeszcze przed wojną się klaskało. Nie sądzę, że wtedy publiczność była mniej wyrobiona niż dziś. Chodzi mi o wychwycenie momentu, w którym przestawano klaskać w trakcie. Jakie mogły być odczucia takiego Hoffmana czy Rosenthala? „Dlaczego nie klaszczą? Czy dziś gram beznadziejnie?”
Chyba w XX wieku już raczej nie grano utworów kawałkami?
ad Pietrek:
Czasami o nieklaskanie proszą artyści. Raz pamiętam, kiedy przy okazji jakiegoś uroczystego koncertu w FN publisia zaczęła klaskać w trakcie, a maestro Krenz bardzo gwałtownym ruchem ręki w kierunku publisi wprowadził tacet.
ad zeen:
To moja złośliwość oczywista i cyniczna.
Ktoś kiedyś się sypnął, a może chciał, żeby bajerancko wyglądało, w każdym razie na płycie widnieje „Lesław Możdżer Sextet”. Zresztą „Lesław” w sumie fajnie brzmi. Ale Gostek akurat tu w Wiki nic nie zmieniał.
ad TadeuszP:
Można zaopatrzyć się w program i liczyć te części. Zresztą, przy okazji prawykonań muzyki współczesnej i tak nikt nie ma pojęcia o co chodzi (może poza kompozytorem i ew. dyrygentem).
A tak poza tym, to ja nie mam jakiejś namiętnej potrzeby klaskania, więc czasami po prostu siedzę cicho.
W 2001 roku w Operze Lesnej w Sopocie koncertowali Monachijscy Filharmonicy. Kupiliśmy bilety w kasie tuż przed koncertem, bo przedsprzedaży nie było. W kasie zostało to, na co nie połakomili się zaproszeni. Koncert był zafundowany przez ubezpieczyciela ERGO Hestię z okazjii 10 lat istnienia.
Oklaski po każdej części były tylko jedną z atrakcji. Dzwoniące co chwila telefony komórkowe i spacery z dołu do góry i z góry na dół – np. do bufetu po piwo, które potem się piło na widowni. Niestety, nie zapamiętałem żadnych wrażeń muzycznych, tylko te dodatkowe atrakcje.
Link do imprezy:
http://www.teatry.art.pl/filharmonie2/symfoniaw.htm
a wlasciwie dlaczego sie klaszcze, a nie na przyklad zbiorowo kicha po tabace, albo nie tanczy radosnej gremialnej lezginki?
Czy jest jakis antropolog na pokladzie?
A jak to bylo w greckim teatrze?
http://en.wikipedia.org/wiki/Applause
Ale o tym, co nas (a może tylko mnie?) tu nurtuje raczej nic nie ma.
Wersja polska artykułu bardzo okrojona.
W Atenach teatr działał chyba tylko przez kilka dni w roku, w tym 1 dzień był na komedie. Aktorzy ciężko pracowali, bo chyba przez tych kilka dni musieli grać od rana do wieczora, na okrągło. Publika przychodziła i wychodziła, kiedy chciała. Biedniejsi mieli wstep za darmo. Siadało się w towarzystwach rozkładających jedzenie i biesiadujących komentując bez skrepowania, co się dzieje na scenie.
Zwyczaj komentowania i biesiadowania był jeszcze żywy w pierwszych wiekach naszej ery. Kiedy wygasł, nie pamietam. W rzymskim teatrze na ścianie za sceną obowiązywała figura aktualnego cesarza. Przy zmianie dla oszczędności wymieniano tylko głowę.
Toteż przy każdej zmianie starożytna obsługa techniczna kończyła robotę słowami „no, wreszcie i tego cesarza mamy z głowy!”. 🙄
O przepraszam, ja po tabace nie kicham!
Jak widać zwyczaj komentowania i biesiadowania jest wciąż żywy, sądząc po koncercie Hestii w Sopocie… 😆
Jeśli wierzyć Formanowi, to w czasach Mozarta opery też były raczej traktowane jak rozrywka rodzinna. Tylko w nadętym dworze się grzecznie zachowywali.
W czasach Mozarta artyści byli traktowni raczej jak rzemieślicy i publiczność, zazwyczj VIP-owska, przyjmowała opery czy koncerty bez nadmiernego szacunku, stąd zachowanie dość swobodne.
W sprawie teatru greckiego nie odpowiedziałem na najważniejsze pytanie. Otóż oklaski były w teatrze greckim, ale nie jestem pewien, czy od samego początku; rozwijał się ten teatr przez wieki. W każdym razie aktorzy sami dawali sygnał do oklasków na koniec tragedii czy komedii. Z tego wniosek pośredni, czyli nie 100%-wy, że w trakcie raczej nie klaskano. Może jacyś specjaliści wiedzą więcej na ten temat.
Oooooooooo… A co robi Komisarz Foma po zazyciu tabaki? 😯
Sprawdza działanie starego zegara?
Aleście się rozgadali! Na razie (zanim doczytam) spieszę zapewnić, że Możdżer naprawdę ma na imię Lesław. To nie żadna pomyłka.
Link mt7 wpuściłam, ale on jakiś enigmatyczny jest.
Stanisław:
Zwyczaj komentowania i biesiadowania był jeszcze żywy w pierwszych wiekach naszej ery. Kiedy wygasł, nie pamietam.
I tak masz świętną pamięć. 🙂
A mi się wydawało, że on sam mówił w jakimś wywiadzie, że „Lesław” to pomyłka.
Nie wiem, co mówił, wiem, że wszędzie, gdzie występuje oficjalnie, pisze się go jako Lesława. Ja tak w każdym razie to wielokrotnie widywałam napisane.
A że foma nie kicha po tabace, to mogę zaświadczyć – i PAK też 😆
W tym linku, który podałam, w środku są nagrane oklaski i śmiech publiczności z tych oklasków podczas wykonywania Haydna przez FB.
Nieźle się ubawili. 🙂
Ludzie to mają problemy! Mnie tam zupełnie wszystko jedno, czy mnie wołają Bobik, czy Bobisław, jeżeli tylko trzymają przy tym w ręce coś dobrze pachnącego. 🙄
Może jak był młody, Lesławem chciał dodać sobie powagi. A jak lat przybyło, postanowił odmłodzić się Leszkiem?
Już wiem, dlaczego mi się ten link nie otwierał – maleństwo nie miało jeszcze Adobe Flash Player. Zainstalowałam i juz się otwiera 🙂
Na oficjalnej stronie też jest Leszek:
http://www.mozdzer.com/
No tak, jako artysta wszędzie jest Leszek, ale metrykalnie prawdopodobnie jednak jest Lesław.
Oby tylko ten Leslaw nie kojarzyl sie z red. M. z GW. 🙂
Pani Doroto z przyjemnoscia czytam Pani ocene muzyki Mistrza P. (tak go potem przedstawiano w TV). Mnie sie skromnie wydaje, ze ta muzyka byla w zgodzie formalnej i merytorycznej ze sztuka rezyserska Mistrza K., zarowno w „Dekalogu” jak i w „Trzech Kolorach” (moze niepotrzebnie napisalem „kolory” z duzej litery).
Pozdrawiam z wiosennego (wreszcie) Michigan w okolicach jez. Erie.
PA2155, absolutnie racja. Jeszcze trzeba dodać Weronikę. W kazdym razie muzyka jest dokładnie skrojona na reżyserię.
To już chyba nie muszę mówić, co myślę o tych filmach 😉
Też pozdrawiam, tu jakby znów odrobinę cieplej, ale chyba jakiś halny znowu, czuję po łepetynie…
Lubiłem czytać i słuchać Zygmunta Kałużyńskiego, który nie bał się – jako chyba jedyny – krytykować Kieślowskiego. Przywołuję dla oddania zasług.
A miał on i na polu muzycznym coś do powiedzenia. Nie pamiętam, czy się wypowiadał o Mistrzu P. (sic!) ale równo jechał po moralnym niepokoju i okolicach…
Jechał, jechał. To chyba on jest autorem pseudo „Zanudzi” 😉
No to zaraz ruszam w piękne miasto Kattowitz 😀
Stalinogrodu…
Miłego PAK-owania i fomowania 🙂
Termin „Mistrz” zapozyczylem od Jerzego Stuhra. Nakrecono w TVP film o ZP w scenerii klikowo-klakierskiej (byly sceny z wychodzeniem Mistrza z basenu po kapieli i podawaniu mu recznika kapielowego, kojarzylo mi sie to z inscenizacja „Bazylissy Teofanu” T. Micinskiego). Ja dodalem tylko literke P.
To czem prędzej oddawaj, przyda się jeszcze…
zeen:
My jeszcze żyjemy 😀 To jak? Miłego Panio-Kierowniczkowania? 😉
No, jeszcze żyjecie…
Ale ja na Twoim miejscu takim optymistą bym nie był…
😆
Ten halny to pewnikiem znad Sekwany. Pizdzi jak nie przymierzajac. Ale ze az do Stalinogrodu zanioslo, no, no. Jednak przyjazn francusko-radziecka wiecznie zywa.
Zyjmy wiec!
Ech te rzycie…
Zanudzi ??? 😀 😀 😀
Dobry wieczór 😀 Właśnie przeczytałem całość komentarzy, trochę się tego nazbierało 🙂
Mam pytanie odnośnie Możdżera: czy ktoś już słyszał tę jego ostatnią płytę nagraną z Danielssonem („Tarantella”)? Jakieś wrażenia może?
„Melodia z pojedyńczych nut ” ?
A może to ?
http://www.youtube.com/watch?v=ReE8mhZdToA&feature=related
Słyszałem bardzo przelotnie, ale w klimacie raczej podobna do „Time” i „Between Us…”.
Cena światowa, niestety, bo nagrana dla ACT. Ale mimo tego poważnie rozważam.
Dzięki Gostku, chyba już czuję się przekonany do zakupu 🙂
No właśnie, wszyscy mówią, że dobra, a do mnie nie dotarła, tylko jakaś tam rubikowata nawet momentami Missa Gratiatoria… A tamtej mi nie przysłali, tylko koledze 🙁
Ja po koncercie i życiu towarzyskim środowiskowym. Widzieliśmy się z PAK-iem. Zlocik PAK-owo-fomowy jutro wieczorem 😀
Pani Kierowniczko, a kiedy będzie taki zlot dla szerszego grona zainteresowanych? 🙂
Kiedy chcecie…?
Ja się dostosuję 🙂
Następny najbliższy zlocik w Wielki Tydzień w Krakowie, bo – chyba już moge to ujawnić – Bobik (z rodzicami) przyjeżdża! 😀 😀 😀
No i będzie Beata, a kto jeszcze – niech da znać 😀
No to zapowiada się niezłe spotkanko 😎
Wrocilam z Blechacza. Bylo ladnie. Chcialoby sie, zeby bylo pieknie i fascynujaco, bo potencjal jest. Ale bylo ladnie.
To chyba najkrotsza recenzja, ale dluzej napisze jak bedzie pieknie.
Bardzo ladna recenzja, Tereso:)
Ale dobrze, że było chociaż ładnie 🙂 Wiochy nie zrobił 😆
No tak, teraz już się nie da ukryć, że zlecę… 😉
Kierowniczko,
Lepiej brzmi – „obory nie narobił” 🙂
Hm… nastepne:
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/Winnice_etc/
Bobik, leć i ląduj miękko!
I jeszcze pytanie do Kierowniczki, bom wytrącona z torów ciągle i pierwsze słyszę, że Kierowniczka nabyła – a jakiż to maluszek? Ostatnio w Jo’burgu widziałam coś mniejszego od mojego malucha 😯
Przy okazji stwierdziłam nie po raz pierwszy, że elektronika w Kanadzie tańsza niż w USA, Polsce (zdecydowanie) i gdziekolwiek indziej.
Alicjo, mój netbook to MSI Wind U 100-257 PL. O! Już widzę, że w sklepie, gdzie go dopiero kupowałam za 1300 zł, kosztuje teraz 1447…