Kaprys księcia Esterhazego

Co to jest baryton? Głos męski? Skrótowa nazwa saksofonu barytonowego albo jednego z sakshornów z orkiestry dętej? To też. Ale ja mam na myśli coś zupełnie innego, mianowicie bardzo oryginalny instrument smyczkowy.

Takie cudo było jednym z bohaterów bardzo sympatycznego czwartkowego koncertu popołudniowego na Zamku Królewskim. Brzmi toto trochę gambowato, ma taki przenikliwy, lekko szklisty dźwięk, a poza tym pod jednym względem jest jedyny w swoim rodzaju: ma pod spodem szerokiego gryfu kilkanaście dodatkowych strun, które spod tego gryfu przez dziurkę wychodzą na pudło rezonansowe, ale przebiegają niżej niż te, po których się jeździ smykiem. Mają więc funkcję rezonansową, podobnie jak w niektórych rodzajach lutni z teorbą na czele, ale też można te struny zarywać palcem uzyskując brzmienia typu nawet nie tyle lutniowego, co zbliżone bardziej do dźwięków cytry czy harfy, bo z pewnym pogłosem. Kiedy nagle odzywają się takie dźwięki, to zaskakuje, bo brzmi to jednak inaczej niż pizzicato.

„W XVIII wieku to był ulubiony instrument królów i książąt, ale chyba im go ktoś inny stroił” – narzekał David Geringas, strojąc owych 18 strun na koncercie. Dalej opowiadał o tym, że był to instrument szczególnie ukochany przez księcia Nikolausa (Miklósa) Esterhazego. A ten książę, który zresztą sam świetnie grał na barytonie, miał na dworze pewnego pracownika – niejakiego Haydna. Nic więc dziwnego, że w spuściźnie „papy” znajdują się liczne tria barytonowe, zdumiewa tylko ich ilość – aż 126! Plus jeszcze ok. 50 utworów o innych składach, ale także z użyciem barytonu.

Potem o tym dziwnym instrumencie zapomniano, więc wiele utworów z jego udziałem nie było wykonywanych przez stulecia. Ostatnio ta twórczość przeżywa renesans. A na Festiwalu Beethovenowskim Geringas, który jest też przecież znakomitym wiolonczelistą, uczniem Rostropowicza, wystąpił właśnie także jako barytonista, w swoim triu, które założył ze swoim dawnym uczniem Jensem Peterem Maintzem oraz altowiolistą Hartmutem Rohde – wszyscy byli świetni. Zagrali dwa tria – C-dur i D-dur; to drugie, najdłuższe ze wszystkich (siedem części), jest jedynym utworem Haydna, który zawiera poloneza. Na bis zagrali dwie części z innego tria, nazwanego Euridice – bo zawiera cytat ze znanej arii Che faro senza Euridice Glucka (tę melodię przywiózł książę z Wiednia do zamku w Esterhazie i dał Haydnowi do opracowania).

Tutaj lekcja poglądowa gry na barytonie. Tutaj, tutaj i tutaj trochę Haydna z barytonem. I jeszcze jedna ciekawostka: w Warszawie też mamy barytonistę. Dziesięć lat temu mój kolega, wiolonczelista z Filharmonii Narodowej Kazik Gruszczyński zachorował na ten instrument i udało mu się go sprowadzić dzięki znajomej z Szwecji. Założył Polskie Trio Barytonowe z żoną Marytką, też wiolonczelistką, i z koleżanką altowiolistką. Mało są znani na rynku, bo rynek nasz na takie rzeczy jest dość płytki. Ale nawet wydali płytę w Duksie. I chyba jeszcze od czasu do czasu koncertują, o ile im się nie znudziło.