Jeszcze o Beethovenowskim
No i zakończyłam swoją bytność na Festiwalu Beethovenowskim. Szkoda mi kilku koncertów, zwłaszcza występów świetnego Tokyo String Quartet (ale już nieraz ich słyszałam na żywo), jednej z największych na tym festiwalu ciekawostek, czyli opery Louisa Spohra Berggeist, czyli Duch Gór – chodzi tu o karkonoskiego Liczyrzepę (ale ma to zostać wydane na płycie, podobnie jak rok wcześniej Lodoiska; Spohr to kolejny kompozytor, który ma w tym roku jubileusz – 150-lecie śmierci, no i to kolejne dzieło mające jakieś tam, choć może trochę odległe, powiązania z Polską), no i finału – Pasji Brockesa Haendla (ma być transmisja w TVP2). To najciekawsze z rzeczy, które mnie ominą. Trudno, nie można się rozdwoić, a nie pierwszy to raz, kiedy miałabym na to ochotę.
Mogę już jednak pokusić się o drobne podsumowanie. Myślę, że fakt, że coraz więcej utworów mało znanych pojawia się na tym festiwalu, wychodzi mu tylko na dobre. Przestaje to być festiwal mieszczańsko-snobistyczny, gdzie w kółko słucha się kilku tych samych kawałków; można się już dzięki niemu czegoś dowiedzieć, zapoznać się z muzyką nietypową i ciekawą, czasem może tylko poprzez swoje konteksty, ale wtedy to ma też walor poznawczy. Bywa, że są to dziełka urocze, jak wspominane przeze mnie tria barytonowe Haydna, albo też na wczorajszym przesympatycznym koncercie utwory Franza Antona Hoffmeistera i Giovanniego Bottesiniego z solowym kontrabasem świetnego Jurka Dybała, którego pamiętam jako członka – od początku – młodzieżowej orkiestry im. Mahlera założonej przez Claudia Abbado, a który dziś jest kontrabasistą Filharmoników Wiedeńskich (tam też są nasi!). Próbuje on też sił jako dyrygent, co zademonstruje jeszcze we wtorek z Wiedeńską Orkiestrą Kameralną (solistą będzie harfista Xavier de Maistre; to też może być ciekawy koncert), ale jako kontrabasista jest rewelacyjny. Po prostu wirtuoz. A już jak zagrali z Michelem Lethiec, fantastycznym klarnecistą o niesamowitym poczuciu humoru, Duo concertante Bottesiniego, można było pęknąć ze śmiechu.
Co nie znaczy, że festiwal rezygnuje z dzieł bardziej znanych (i dobrze), np. kwartety Beethovena, których nigdy dość (przynajmniej mnie) albo opery w wykonaniu koncertowym, co też już weszło do tradycji. Tym razem (wczoraj) była to Manon Lescaut, czyli uczczenie grudniowej rocznicy Pucciniego. Śpiewacy główni (Łotyszka Inessa Galante w zastępstwie za Danielę Dessi i Fabio Armiliato) musieli z początku trochę sie rozkręcić, ale pod koniec było już naprawdę ładnie. Świetnie wypadli nasi – Artur Ruciński jako alfonsowaty brat Manon i Piotr Nowacki jako stary Geronte. W sumie słuchało się miło.
Komentarze
Nie bywam w Warszawie na tym festiwalu, ale gdy czytam, to mam podobne wrażenie — dobrze, że są nowości. Bo zwykła praktyka jest niestety taka, że niektórych utworów można się nauczyć na pamięć, a inne poznaje się z płyt.
Co do czcionki — można spróbować przejść do edycji i kliknąć na zakładkę HTML (zakładam, że to jak w Wordpresie) — w tym momencie czcionka powinna być nadana w pierwszym formatowaniu — zapewne należy usunąć wszystko przed „No i zakończyłam” i wszystko po „tego zmienić”.
Idea festiwalu Beethovenowskiego z malejącą ilością Beethovenowskich utworów bardzo mnie przekonuje 😀
Co do czcionki, lepiej nie przekopiowywać wprost z Worda, tylko via Notatnik – w ten sposób gubi się wszystkie zaskakujące formatowania. A jak już się mleko rozlało, najlepiej będzie wejść w edycję wpisu (wersja wizualna), zaznaczyć całość i wybrać „usuń formatowanie” (ikonka z gumką).
No! Co fachowiec, to fachowiec! Dzięki!
To teraz mogę wywalić ostatni akapit. A może nawet coś jeszcze dopiszę… 🙂
Łajza, Komisarzu 😉 Ale dzięki za chęć pomocy 🙂
A w maju w Saskonii zaczyna sie fala nowych koncertow Mozarta. Ciesze sie na nie, nie ma jak odprezenie muzyczne.
Witam! Rozumiem, że ten komunikat idzie do nas z krainy Bacha 🙂 Pozdrawiam.
Tak, z obwodu miedzy Chemnitz, Lipskiem i Dreznem.
A propos, kraina Bacha a ściślej Bayerische Rundfunk na satelicie bardzo dziś uszczęśliwiło swoich widzów dając koncert Andrasa Schiffa z Wariacjami Goldbergowskimi. Jakoś musiałem przerwać skakanie po kanałach i doczekać do końca. Chciałbym bardzo tego na żywo posłuchać. Czy ktoś nie słyszał w najbliższej przyszłości o jakimś wykonaniu w Warszawie lub okolicach?
Ledwie wczorajsze przeczytałem, a już musze leciec na długie nasiadówki. Na marginesie wczorajszego – ładnych nazw było więcej. Oprócz uroczego zamtuza jest jeszcze całkiem
dobrze brzmiący lupanar.
A mnie się film podobał. Co z tego, że bohater wyszedł na lekko pretensjonalnego. Który artysta nie chce się popisac głębią. Ilez pamietam wywiadów az artystami przedstawiającymi icj żenująco ze względu na te głębokie popisy pseudofilozoficzne. Wydaje mi się, że w sumie dowiedziałem się z filmu bardzo dużo o Anderszewskim. Oczywiście, gdy go oglądają profesjonaliści, odbierają inaczej, bo wiedza wszystko. Troche muzyczny niedosyt, ale chodziło chyba o zainteresowanie artystą, więc niedosyt powinien pozostać.
Drogi Stanisławie,
Po filmie miałem wrażenie, że Piotr Anderszewski wszystko co wiedział – powiedział. Ale paradoksalnie nie przybliżyło mi to postaci jego samego. Gdyż przyjąłem po fimie takie założenie, że na prawdziwe oblicze Anderszewskiego-człowieka – nie Anderszewskieg-pianisty – przyjdzie nam jednak poczekać. Chociaż tak po prawdzie, to my mamy nie tyle czekać na to pierwsze, co brać to drugie.
A artysta w podróży, cóż – ilości czasu spędzonego w podróży przez ukochanego Mozarta do „wyjechanych” przez P.A. kilometro-osobo-godzin nie da się żadną miarą porównać. Nie mówiąc już o komforcie:
„Podróż (…) chociaż krótka była bardzo męcząca. Przez całą noc nikt z nas nie zmrużył oka – ducha w tej dryndzie można było wyzionąć! Siedzenia jak z kamienia! Od Wasserburga myślałem, że nie dowiozę mojego tyłka do Monachium w całości! Cały był obolały i gorący jak rozżarzone węgle. Przez dwie stacje jechałem wsparty rękami na poduszkach unosząc tyłek w powietrzu. (…) Niemniej w przyszłości raczej wybiorę się na piechotę, niż pojadę pocztową budą.”
To jest opis niedalekiej w sumie podróży – z Salzburga do Monachium w listopadzie 1780 roku.
Prawda jest taka, że z nielicznymi może wyjątkami – wszyscy muzycy tłuką się dzisiaj po całym świecie od momnetu rozpoczęcia studiów. O czym my – przychodzący na ich koncerty – zdajemy się czasami zapominać. Dlatego często – zanim mruknę jakieś słówko o muzyku – spoglądam w jego kalendarz koncertowy (jeżeli jest taka możliwość), z którego można dowiedzieć się wiele…
Pozdrawiam serdecznie.
Trochę zbaczając z tematu, proponuję uważnie przestudiować Program PR II na najbliższe dni.
Oprócz ciekawych transmisji Z Misteria Paschalia (dziś Concerto Italiano, pt. 10 04 Vivaldi, sob. 11 04 La Poeme Harmonique, 12 04 Fabio Biondi) to jeszcze w piątek o 23:00 zapodadzą dyskutowaną tu onegdaj Pasję Mykietyna (wykonanie z 16 listopada 2008 z Krakowa).
Z innej beczki (zapewne ktoś już zauważył) z Polityki (artykuł Mirosława Pęczaka):
Podczas ceremonii zaprzysiężenia Baracka Obamy cała muzyka miała być na żywo, ale z powodu zbyt niskiej temperatury trzeba było skorzystać z techniki w przypadku utworu wykonywanego przez wiolonczelistów Yo Yo Ma i Itzhaka Perlmana.
Kiedy pani si€ wybiera na Misteria?
Bo Perlman tyz gra na wioloczeli, ino takiej mniejszej.
Może to stąd, że Yo Yo Ma jest poniekąd muzykiem popowym i wszyscy go znają i wiedzą, na czym gra. A że wiolonczeliści najczęściej występują w duetach… 😉
Albo w kwartetach i z cięższym repertuarem…
Cięższy jak cięższy, ale Griega też ten kwartet grał, coś kojarzę.
W końcu gry na wiolonczeli nie uczą na podwórku starsi koledzy…
I w Wikipedii tez o tym jeszcze nie bylo….
No to jestem już w Krakówku na kwaterze, odpowiadając zarazem na pytanie JoSe 😉 Po drodze zaliczyłam konferencję z Alessandrinim i Savallem. Krótko, ale ciekawie. Potem, jak już wychodziłam z Pawilonu Wyspiańskiego, musiałam poczekać w przejściu, ponieważ telewizja nagabywała Alessandriniego. Padło pytanie, czy on się zgadza z wyrażonym gdzieś tam zdaniem, że to jeden z najlepszych festiwali w Europie, i co mu się w nim podoba (jest tu drugi raz). Poza zdaniem, że juz wcześniej słyszał o tym, że Kraków jest jednym z najpiękniejszych europejskich miast, dodał, że ten festiwal wygląda na bardzo stabilny i to jest jego plus. Robimy za tę ostoję w kryzysie 😉
Dobry wieczór 😀
Chciałem tylko zameldować, że nadal czytam zarówno wpisy jak i komentarze tylko nie zawsze mam czas samemu coś naskrobać tytułem komentarza. Ale z pewnością nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa 😉 🙂
Szczęśliwe to miejsce, gdzie bywają czytaci i rzadko pisaci. Ale zwykle oni chętnie meldują…
Ja się melduję i cieszę się, kiedy Wy się meldujecie 😀
Po pierwszym koncercie. Fajny. Właśnie się zastanawiam, czy juz robić nowy wpis, czy po paru koncertach…
A ile koncertów bez zachwiania pisatości Pani Kierowniczka znosi?
„Ale zwykle oni chętnie meldują…”
zeen – spisane będą czyny i rozmowy. Grabicie sobie Towarzyszu, oj grabicie… 😉
oby nie meldowac wykonania zadania 😉
U mnie tak leje (dysc, leje dysc, leje sikawica!), że z grabkami nie mozna wyjść 🙁
Raczej sami se spisujecie 😆
Ja znoszę dużo. Pytanie, czy Wy chcecie, czy nie jest to w tej chwili konieczne i wystarczy, jak sobie pogadamy 😉
Ja bym pogadał, ale taki jeden słucha…
Pani Kierowniczko: nowy wpis każdego dnia to byłoby zdecydowanie więcej niż 100% normy… 😉
Zawzięła się i pisze…
OK, ja się odmeldowuję spać 🙂 Można więc teraz gadać bez krępacji 😉
No dobra, to nie piszę 🙂 Vox populi to vox populi…
No…., bo już bałem się, że trza będzie czytać….
Uch… przecież nawet jak jest do czytania, to można nie czytać…
No przecież takiej niegrzeczności Jej nie zrobię…
A za vox populi to chyba robię po raz pierwszy 🙂
Kiedyś musi być ten pierwszy raz…
Reszta populi zapewne już smacznie chrapie 😉
Nie, wcale nie chrapie i jeszcze nie śpi – a dla p[oprawienia nastroju przed udaniem się na spoczynek czyta z wielkim ukontentowaniem to co jest tu do poczytania.
Chrapie sobie vox populi
Nie wie nawet za co buli
Śpi czy czuwa, leży, stoi
Nie wie co się jemu kroi…
Jutro wstanie skoro świt,
A tu z radia wnet: bigbit!
Żaden Mozart ni Beethoven,
Że w poduchę głowę schowen,
Dobrze, że też żaden Szopen
Bo nie każdy bywa chłopem,
Jak już łeb podniesie w górę,
To choć jeden – śpiewa chórem…
Vox populi nie jest jeden,
to dziś tylko nasz zeen przede m-
ną tu mówi sobie gładko
takie rzeczy – słuchać hadko…
Kierownictwo o bigbicie
ma napisać? Co za życie…
Kierownictwo kocha skrycie
Pisać często o bigbicie
Jeno wstydzi trochę się,
Ok, niech będzie już na mnię…
Może czasem bigbit zniesie,
Ale tak naprawdę w lesie
Jest jej wiedza o tym cała,
Do pisania więc za mała…
Dobranoc 😉
Ta mala piła dziś i już przerżnęła!
I chociaż boi się, to Kazia wzięła!
Choć Kazio bronił się co sił i był,
Już gotów nawet opaść z sił-
Ta mala wzięła go – bo łatwy był….
Dobra….
Vox populi TROMBY wola
w TROMBY dmie
a Dywanik slodko spiacy
wzdycha NIE!!!!
Ktos nie śpi, żeby spać mógł ktoś!
Tromby trombami, przegrzmiały, towarzystwo się pospało, patrzę na zegarek … czas na mnie czy co? 😯
A wy tam powoli wstawać…! Szkoda dnia!
Popili populi,
populi popili,
po pupie populi
trza bić z całej siły
Ktoś popili, żeby populi popili i wnet po puli.
Po pupie populi
To sadysta bije…
Ja Was widam czule.
Niechaj słońce żyje!
(Tromby, ale jeszcze piano 😉 )
A co to bab2?
Od dzisiejszego switu bab na blogu widze trzy. Znowu Lotr klamie.
Teraz już TROMBY pełną parą.
Nie bardzo miałem wczoraj ochote na cokolwiek. Z pracy dopiero pod wieczór i dopiero wtedy wiadomość o trzęsieniu w l’Aquila, która bardzo lubię, jak również okolice z Campo Imperatore i nie tylko.
Nie pomnę, co Kierownictwo piło – zwykłego Moet et Chandon czy Dom Perignon. Jeżeli Dom Perignon, to albo sponsor z klasą albo naoglądał się Bonda.
Pomysleć, że mogłem mieszkać w Krakowie i mógłby oglądać te festiwale. Ale wówczas nie miałbym tej rodziny, którą mam. Pamiętajcie, nigdy nie żałować niczego poza wyraźną głupotą. A głupota to gorzej niż błąd, który jest przecież gorszy niż zbrodnia, jak mówił klasyk.
Wracając do Mozarta i Anderszewskiego. Niewątpliwie PKP górują komfortem nad furgonem pocztowym z XVIII wieku, ale na tle pociągów krajów wyżej cywilizowanych wypadają bardzo blado.
Że z artysty lepiej brać słuchając jego muzyki niż uczyć się od niego mądrości, nie wątpię. Zawsze mówiłem, że za artystów najlepiej przemawia ich sztuka. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że twórcy filmu dobrze osiągnęli stawiany sobie cel. Mimo wszystkich elementów pewnej pretensjonalności Anderszewski nie wypadł śmiesznie i budził sympatię. A było to manewrowanie pomiędzy Scyllą ośmieszenia a Charybdą ukrycia tego, co nie jest wielkie.
Czy to „przeciesz” może jakoś zniknąć?
😆 😉
Bab2 nie będę komentował, bo zbyt łatwo nasuwają się skojarzenia z czterema babami, a dalej lepiej nie mówić.
Dziękuje
A z tym trzęsieniem ziemi okropna sprawa. Nie byłam zresztą nigdy w l’Aquila, ale słyszałam, że piękne.
Wlasnie. Biegne za chwilke do instytucji roznych, zeby moze jaki koncert albo co…
A tak nawiasem mowiac, misja wloska w Paryzu znajduje sie w miejscu Bazaru de la Charité, ktory splonal w 1897 roku wraz z 130 osobami. Zginela tam wowczas siostra Sissi. To tuz obok Instytutu Polskiego.
http://fr.wikipedia.org/wiki/Bazar_de_la_Charit%C3%A9
Pani Doroto, prosze o email, mysle ze jutro bede wolna po poludniu , a najpozniej w czwartek. Sprawi mi Pani ogromna przyjemnosc spotykajac sie na skrawku dywanika;-)
Nie zawsze artysta mędzi i smędzi. Nie chcąc się przechwalać (i tak to robię) ten jeden czy dwa razy, kiedy miałem okazję spotkać P.A. (za pośrednictwem Maćka G.), to jest to absolutnie normalny człowiek – nie jakiś nawiedzony marzyciel czy filozof.
Bynajmniej nie twierdzę, że wypadł śmiesznie. Jak stwierdziła PK, P.A. ma duszę (nomen omen) Piotrusia Pana, wiecznie poszukującego jakiegoś ideału.
Nie wątpię, że w Lizbonie pracuje mu się lepiej niż w Warszawie – choćby dlatego że jest ciepło!
Jak napisałem, większą „winą” obarczyłbym samego Bruno M., który według mnie widzi w Piotrze drugiego Goulda.
Czekam na wrażenia z Misteriów. Wczorajszy koncert bardzo mi się podobał, choć Pergolesiego słabo trawię 👿 😛
W sąsiednim piśmie na „P” ładny wywiad z Jordi Savallem:
http://www.przekroj.pl/kultura_muzyka_artykul,4436.html
Oczywiście sa miasta włoskie ładniejsze niż l’Aquilea, ale to miasto tez jest piękne. Szczególnie lubię podcienie zawieszone kilka metrów nad jezdnią i chodnikami już poza podcieniami. Z góry dobry widok. Właśnie wyczytałem i obejrzałem na filmie BBC, jak wielkie są zniszczenia. Zawsze straszny żal, gdy to, co cennego zostało z dawnych wieków, nagle ginie. Ale liczba ofiar też już wzrosła czterokrotnie w stosunku do pierwszych informacji. A silne trzęsienia ziemi nawiedzały to miasto wielokrotnie.
Jeszcze jedna baba
A więc są już 4 baby, czego się obawiałem.
Chciałem jeszcze wrócić do l’Aquili. W okolicach jest kilka malowniczych miasteczek położonych na wulkanicznych stożkach. Kilka z nich też bardzo ucierpiało. Ale nie piszą nic o szczególnej miejscowości – Castel del Monte. Ostatni spis wykazał 508 mieszkańców całej gminy. Stare centrum wokół kościoła nie ma w ogóle ulic, tylko dziwnie posplatane pasaże i podwórka na różnych poziomach.
W mieście tym obowiązywała tradycja zmurowywania zmarłych w ich pokojach. Zakazano tego zwyczaju w latach 20-tych czy 30-tych XX wieku, ale okazało się w latach 70-tych, że zwyczaj ten nadal jest podtrzymywany, a pochówki na cmentarzu często ograniczały się do pustych trumien.
No, wykrakałem z tym trzęsieniem ziemi… lepiej nic już nie będę mówił 🙄
PS
odnośnie Savalla – czy oprócz mnie jeszcze kogoś wkurza takie „odcinkowanie” tekstów: pięć akapitów na stronę i trzeba klikać na następną, jakby nie można było wszystkiego dać na jednej stronie.
Hoko,
mnie też wkurza…
Stanislawie, czy to to: http://www.schaetze-der-welt.de/denkmal.php?id=183 ?
Tak, ale reklamodawcy płacą od kliknięcia, więc….
Można kliknąć na ikonkę „drukuj”. Wtedy artykuł pojawia się w bardziej jednolitej postaci.
* * *
Zmiana tematu:
Złamałem daną sobie przysięgę i wlazłem wczoraj, po raz pierwszy od zeszłego roku, do Empiku „na degolu” w Warszawie. Zletka się zafrasowałem, bo muzykę zostawili tylko na jednej sali, a klasyka mieści się zasadniczo na jednej krótkawej półce… Co się dzieje ❓ Ja nie umiem kupować płyt w necie. Gdzie pomacam okładkę, porównam z czymś innym, wezmę, odłożę, przestawię….???
p.s. komentarz pod artykułem: Savall – Rubik muzyki dawnej, odstawiający od 30 lat tę samą chałę…..
Babo, to nie ten Castel del Monte, choć też interesujący i położony wśród gajówh oliwkowych. Mnie chodzi o miasteczko tuz pod Campo Imperatore w Abruzzach, 42 km od l’Aquili. W połowie drogi leży Castelnuovo, miasteczko, które ponoć bardzo ucierpiało.
Wokół Castelnouovo mnóstwo pięknych żółtych kwiatów na długich łodygach. Nazwy nie pamiętam, może Nemo pomoże. Rosną też w Polsce, ale są u nas dużo mniejsze od włoskich.
Tak sobie wlasnie myslalam. Ale nic innego nie znalazlam na szybko, a chcialam sobie poczytac cos o tym przedziwnym zwyczaju pogrzebowym, o ktorym wspomniales. Czy mozesz napisac, gdzie cos znajde na ten temat?
Starałem się coś znaleźć w internecie, ale na razie bez skutku. Widać, nie bardzo się tym chwalą. Co do szczegółów – zmarłych sadzano na krześle i w tej pozycji pozostawiano. Zamurowywano drzwi i ona od tego pomieszczenia.
O samej miejscowości: http://en.wikipedia.org/wiki/Castel_del_Monte_(Abruzzo)
Może jutro coś znajdę.
Intrygujaca jakas historia! 🙂 Chetnie dowiem sie czegos wiecej na ten temat, ale nie rob sobie zbyt duzo zachodu, Stanislawie.
Nie tylko intrygująca, ale i upiorna 😯
Zeby nie było, że ja całkiem tak niemuzycznie… kiedys w pieczarach Kango grywano Beethovena piatą, właśnie w tej grocie, jednej z trzech największych. Ktos przytomnie wpadł na pomysł, ze muzyka, aczkolwiek robi wrażenie w takich naturalnych okolicznościach przyrody, to jednak te przyrodę mocno narusza…
Reszta Wybrzeża-II dla zainteresowanym pod podanym sznureczkiem, obciąwszy opis tego zdjęcia.
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/Wybrzeze-II/022.Kiedys%20grywano%20tu%20Beethovena.jpg
i byłam jak obiecałam w Operze Krakowskiej na Don Giovannim. Sala widowiskowa wydała mi się zbyt mała jak na taki duży Kraków. Ogólnie pisząc przedstawienie o ciekawej koncepcji.. Myślę, że to dobry kierunek , Najbardziej podobała mi się karuzela i ręcznik na głowie Pana Kwietnia. Bardzo zmartwił mnie natomiast przeuroczy balet, który o zgrozo na początku pokładał się po posadzce. To niedopuszczalne.. Resztę, jak spotkam Panią Dorotę to opowiem .
Dobry wieczór 😀
p.s. zeen: uwaga, uwaga, przechodzę w tryb słuchania i spisywania. Ostrożność wysoce wskazana 😆
Historia troche upiorna i trudna to prześwietlenia, bo zupełnie sprzeczne informacje teraz znajduję. To, co napisałem, pochodziło z materiałów czytanych we Włoszech. Teraz w przewodniku Pascala z serii RoughGuide pt. „Południowe Włochy” z 1993 roku znalazłem, że tak chowano zmarłych do 1860 r – na trzcinowych krzesełkach. Potem przestano z powodu epidemii cholery, do której taki zwyczaj pogrzebowy miał sie przyczynić (?).
Do tego nie zamurowywano w pokojach, tylko sadzano w grocie pod ruinami (?). Na początku XX wieku grotę odkryto przy pracach budowlanych i szkielety na krzesełkach spalono, a potem spalono całą grotę.
To, co czytałem we Włoszech, brzmiało zupełnie inaczej. Owszem, miano tak grzebać w grocie czy raczej piwnicy, ale ludzi ubogich, a zamożniejszych we własnych pokojach. I trwało to dłużej. Do 1860 roku Castel del Monte należało do Hiszpanii. Po zjednoczeniu Włoch mógł byc wprowadzony zakaz takiego pochówku, ale zwyczaj trudno pokonać administracyjnie jak nożem uciął. Raczej wierzę w to, co czytałem we Włoszech w miejscowych broszurach.
Zresztą wszystko, co pisza w tym przewodniku o Castel del Monte to bzdury. Mieszkańcy mieli być bardzo nieprzychylni turystom, z których żyją, a miejscowość mało atrakcyjna. Kto popatrzy na zdjęcia na podanej wyżej lince, wyrobi sobie sam zdanie. Do tego Noc Czarownic urządzana w sierpniu jest bardziej dla miejscowych niż dla turystów, a ruch turystyczny jest tam poza Nocą znikomy.
My odczuliśmy wyjątkowo przyjazny stosunek miejscowych, zarówno ludzi jak i psów. Wszyscy nam się kłaniali, w tym panowie uchylając kapelusza, bo nikt bez kapelusza tam nie chodził. Pan zapytany o piekarnię zaprowadził pod nią. Psy przyłączały się do nas przy zwiedzaniu centro storico. Najpierw jeden, potem dwa, trzy i tak do dwudziestu paru. Szły za nami spokojnie, a po wyjściu ze starówki rozeszły się. Widok musiał byc komiczny.
Fascynujace, co piszesz, Stanislawie. Zwlaszcza o tej Hiszpanii. Czytajac o zwyczaju pochowku w pokojach zaczelam goraczkowo szukac czegos podobnego w Hiszpanii, bo w mojej pieszej peregrynacji natrafilam niejednokrotnie na okienka (zwlaszcza w okolicach Astorgi i w samej Astordze), do celek, w ktorych zamurowywaly sie zywcem dziewice albo wdowy. Przez okienko wrzucalo sie jedzenie. Szukalam pilnie, ale nie znalazlam. Ani o murowaniu zywcem, ani o grzebaniu w komnatach.
Wlasnie wrocilam z Katynia. Francuzi wstrzasnieci tym bardziej, ze Francja ma gleboko milosna histornie ze Stalinem i mumia Lenina, z ktorej do dzis sie jeszcze nie wygrzebala.
Snow radosnych zycze, bo cos zrobilo sie przerazajaco.
Oj tak, tak, a ja tu jeszcze z tromb jerychońskich wracam… brrr…
No dobra. Zaczęłam wpis, ale jakaś żem zmęczona. Dokończę rano. 🙂
O, dopiero teraz dotarlam i poczytalam sobie o posmiertnych zwyczajach abruzzian. Nie ma to jak odpowiednia lektura na dobranoc 😉
Przynajmniej jedno w ogóle nie brzmiało przerażająco, a mianowicie przyjazny stosunek do psów. 🙂
Popieram i polecam się na przyszłość. 😀
tromby śpią jeszcze i nie budzą. Tereso, nie pisałem o Hiszpani. Miasteczko Castel del Monte do zjednoczenia Włoch należało do Hiszpanii, ale ludność była jak najbardziej włoska i zwycaje tez nie były importowane. Skąd się tam wzięły, trudno powiedzieć. Przypuszczam, że panowały na większym obszarze, a w tym miasteczku dłużej się zachowały.
Budziłem się dzisiaj w nocy. Ciekawe, czy to po tym własnym opisie obyczajów.
Bobiku, nie tylko przyjazny stosunek do psów, ale do tego jeszcze przyjazny stosunek psów do obcych.
Dałem jeszcze pospać, ale teraz TROMBY. Wstawać, śpiochy. Ponad 7,5 godziny minęło od ostatniego wpisu. A czas już notowany prawidłowo
TROMBY! Potwierdzam! TROMBY!
http://www.rp.pl/artykul/2,288027_Akustyczny_labirynt_.html
Jakos tak pokretnie do celu.
Wiem, Stanislawie, ze nie pisales o Hiszpanii, tak mi sie skojarzylo, bo slowo padlo.
Wiosennego dnia zycze. Tutaj jakos tak chlodnawo i szarawo.
Onet zafundował sondę na temat „Który wykonawca powinienwystąpić na koncercie z okazji 20-lecia czerwcowych wyborów?”.
Zwyciężyła opcja „Nie powinno byc żadnago koncertu”(12%). Wielki koncert muzyki klasycznej poparło 5%, tyle samo, co Tinę Turner, Piotra Rubika i Marylę Rodowicz. Więdzej uzyskali Perfect i Pink Floyd. Pomysł uczczenia koncertem wydaje mi się chybiony w tej chwili, ale koncert muzyki klasycznej mogę znieść. Natomiast Michael Jackson (3%) czy Tina Turner z takiej okazji zadziwia.
Okazuje się, że pomysł z importowanymi artystami pop na 20-lecie „pierwszych częściowo wolnych wyborów” jest już finalizowany, wystąpią Kylie Minogue i Scorpions. Może zadecydowało skojarzenie z Cafe pod Minogą. Starsi skojarzą, młodsi nie musza.
Dzień dobry. O tej wystawie w Zachęcie obiecałam już sobie Wam napisać, jak tylko ją zobaczę. Zresztą obiecałam to też Agnieszce Morawińskiej w rekompensacie za niemożność obecności na wernisażu 😉 A na poważnie bardzo mnie ona ciekawi.
Prawdę mówiąc koncert na 20-lecie ja też chrzanię. Jestem za dobrymi koncertami kiedykolwiek, bez okazji ku czci.
Poniewaz wszyscy jeszcze chrapia, moge powierzyc Stanislawowi pewien sekret. 😉
Otoz kilka lat temu szukalam dla siebie porzadnego forumowego nicka. Paletalo mi sie wspomnienie Café pod Minoga. I znalazlam. Rodzina minogow nazywa sie Petromyzontidae, a po francusku Petromyzontiformes. Wyrzucilam t i wyszedl mi cudowny nick, nie do podrobienia i zawsze wolny 😉
Kto chrapie? ja juz od połtorej godziny pracuje;-)
A chrapanie to nie praca? Wszak czynnosc wykonywana. 😉
Nick dobry. Ja mam na trochę podobnej zasadzie pewne hasło z połączenia fińskiego nazwiska i ulicy po fińsku. Jak ma być nie do podrobienia, piszę to wspak. Problem byłby, gdyby to stosować w Finlandii. Wówczas nie byłoby to tak niezłamywalne. Ale i te Petromyzontidae czy Platyhelmintes w środowisku zoologów są nie takie trudne.
Ja już Cię dawno chciałam spytać, Tereniu, skąd wzięłaś ten nick i co oznacza 😀
No to sie wydalo! Sle wielkie paneuropejskie podziekowania polskiej kinematografii!!! Klaniam sie nisko Wiechowi, Stefanii Gorskiej, Dymszy i Bronislawowi Brokowi!
Stefcia Górska to dla mnie wspomnienie z wczesnego dzieciństwa. Popatrzyłem do biografii i się zdumiałem. Nie ma śladu pracy w latach 40-tych w Państwowym teatrze w Świdnicy. Popatrzyłem do innych biografii – Lidia Wycocka. 1947-49 Szczecin, od 1951 warszawa. W środku nic. Józef Pieracki jest, bo w Świdnicy debiutował w 1947. Saturnin Żurawski – jest w e-teatr jako reżyser wielu spektakli w Świdnicy.
Zastanawiam się, czy to pamięć płata mi figla, czy też teatr świdnicki jako obiazdowy, lepiej pomijać, choć rozszerzony potem o scenę w Jeleniej Górze, która ostatecznie stała się siedzibą Teatru Dolnośląskiego, odnotował pare sukcesów.
Tylko jak pamięć może płatać figle, jeżeli Lidię Wysocką pamiętam nie tylko z nazwiska jako aktorkę ale też z innych okoliczności. Może ktoś oblatany w dawnych nazwiskach teatru i filmu coś wie na ten temat.
Ja mam w domu jakieś tam kroniki świdnickie, może sprawdzę (tylko gdzie ja to wsadziłam? 😉 ). Dali mi kiedyś, jak szperałam za czasami zarazpowojennymi, kiedy była tam moja rodzina przez parę lat po powrocie z Uzbekistanu, a jeszcze przed moim urodzeniem 🙂
Wiedziałem, że musimy mieć ze sobą coś wspólnego. A moja babcia, która tam z nami mieszkała, wróciła w 1946 z Kazachstanu. Raczej wtedy nie wracali, ale głosiła się tesciową znanej polskiej komunistki. Nic się tam nie zgadzało, bo komunistka miała swoje nazwisko po ojcu a nie po mężu i już była wówczas żoną ukraińskiego poety, ale na NKWD-zistów z Kazachstanu wystarczyło.
Jeszcze o nicku. Myślę, że usunięcie literki t pozwala czuć się bezpiecznie nawet w towarzystwie francuskich zoologów. Nie można też mówić, że nick myli co do płci. Minóg, owszem, ale cafe jest pod minogą, jakby nie było.
Setka komentarzy przekroczona. Zapraszam do nowego wpisu 🙂