Moi, le béton polonais

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Tak, przyznaję się, jestem „polskim betonem”. To nawiązanie do wypowiedzi Krzysztofa Warlikowskiego z przedpremierowego spotkania „Pleins feux sur Le Roi Roger„, gdzie był uprzejmy się wyrazić, że polski beton i tak nie zrozumie jego wzniosłych idei, które nabudował wokół dzieła Szymanowskiego. No i miał słuszność. Tym bardziej, że idei tam nijakich nie było. Wszystko, co dotąd widziałam w dziedzinie opery wykonane przez tego reżysera, nawet osławiony monachijski Oniegin, było arcydziełem spójności wobec tego, co pokazano właśnie w Opéra-Bastille. I tylko zastanawiałam się: co za krzywdę biedny Pan Karol wyrządził Warlikowskiemu, żeby trzeba mu było aż tak się odwzajemniać?

Tym bardziej, że muzycznie rzecz była zrobiona przepięknie. Kazushi Ono poprowadził całość tak płynnie i subtelnie, z takim wyczuciem, że muzyka rozkwitała jak kwiat. Świetna orkiestra i chór, a soliści… po prostu marzenie. Genialna jak zwykle Olga Pasiecznik, chyba najlepsza Roksana w historii, a dla Mariusza Kwietnia rola Rogera będzie jedną z koronnych. Także słowacki tenor Stefan Margita (Edrisi), amerykański tenor Eric Cutler (Pasterz), a nawet odtwórcy ról pobocznych, jednofrazowych, jak Archidiakon (Wojtek Smilek, czyli Wojciech Śmiłek) i Diakonissa (Jadwiga Rappé), byli znakomici. Muzycy otrzymali wielkie brawa, a reżyser został ostro wybuczany, choć były i pańcie (jedna siedziała koło mnie), które krzyknęły „brawo”… W każdym razie „beton” był nie tylko polski. A ja jestem po prostu wściekła, ponieważ znów została zaprzepaszczona szansa. I znów zdarzyło się to Szymanowskiemu. Muzyka Rogera jest tak cudowna, ale jakość teatralna spektaklu skutecznie odstraszy kolejnych widzów. Gdyby chodziło o jakąś popularną operę, to jeszcze nie byłoby może takiego nieszczęścia, bo można zobaczyć różne wersje. A kto w Paryżu będzie miał szybko szansę zobaczyć prawdziwego Rogera, a nie z Pasterzem przebranym za chytrego chamskiego obtatuowanego hippisa czy – jak w końcówce – za myszkę Miki, wykonującą z grupą dzieci w takich samych maskach asanę „powitanie słońca” nad basenem?

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Jeżeli komuś możemy być wdzięczni, to tym przyjaciołom Szymanowskiego i naszej muzyki, którzy napisali na temat kompozytora i jego dzieła sporo interesującej literatury. Jak Didier van Moere, który w wydawnictwie Fayard opublikował monografię Szymanowskiego, a teraz napisał esej do książki programowej oraz do pisma „L’Avant-Scène Opéra”. Jak nasz dobry znajomy Piotr Kamiński, który w tym samym piśmie zamieścił szkic o polskich operach po Halce, a przed Szymanowskim. Jak Teresa Chylińska, której autorstwa chronologia życia kompozytora również na tych łamach się ukazała. Dzięki nim być może ci, którzy byli na spektaklu, a którym reżyseria nie przeszkodziła w wysłuchaniu muzyki (bo np. zamknęli oczy), sięgną po nagrania, a może zechcą pojechać zobaczyć to dzieło na innych scenach?

O samym spektaklu więcej mi się w tej chwili po prostu nie chce. Co tu opowiadać… Parę zdjęć z III aktu w rozszerzonym albumie. Mówią bardzo niewiele, ale na pewno w różnych miejscach dostępne będą w większych ilościach.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj