Święto Muzyki

To już tradycja od 1982 r. Raz w roku, u początku lata, cały Paryż muzykuje. Na różnych poziomach, w różnych miejscach. Od imprez organizowanych przez merostwo po żywiołowe granie na ulicach. Na pewno wiele się od tamtej pory zmieniło, ale jednak święto wciąż żyje, całe miasto cieszy się muzyką.

Miałyśmy z Tereską ambitny plan, żeby towarzyszyć imprezom przez cały dzień. Udało się to oczywiście tylko w pewnym stopniu, ale przecież obejrzenie i wysłuchanie wszystkiego byłoby niemożliwie, zbyt wiele dzieje się równocześnie. Tylko przed południem była praktycznie tylko jedna impreza na skwerze za Teatrem Marigny (koło Pól Elizejskich): występy szkolnych zespołów i fanfar myśliwskich. Poziom zespołów był niestety żenujący (z wyjątkiem dwóch – dzieciaczków grających na trąbkach i młodych dęciaków, które wykonały marsza z Aidy) i obrazuje upadek, jaki dokonał się w ostatnich latach we francuskim publicznym szkolnictwie muzycznym; na ten temat Tereska ma nader wiele do powiedzenia…

Potem już było lepiej. Udałyśmy się do Hotelu Matignon (blisko polskiej ambasady), jednego z budynków Ministerstwa Obrony. Tam trafiało się bardzo różnie: od profesjonalnego chóru radiowego i sympatycznego kwartetu saksofonów poprzez marnych piosenkarzy po… Arpeggiatę, która wykonała znany program Tarantella wraz z tańcami. Włosi zdecydowanie poprawili nam humor. W tym momencie zboczyłyśmy na Montparnasse, żeby pojeść sobie galetek, a potem do Dzielnicy Łacińskiej. Tam szaleństwo, na każdym rogu Boulevard Saint-Germain inny zespół (głównie rockowe), ale my w końcu skierowałyśmy kroki w stronę bardzo sympatycznej imprezy na spokojniejszej rue de Seine. Otóż niejaki Joël Dalle, niegdyś dyrektor przedsiębiorstwa, po przejściu na emeryturę zabrał się za animowanie zbiorowego śpiewania klasycznych piosenek francuskich. Rozdawano śpiewniki z tekstami i poleciały różne Aznavoury, Gilberty Bécaud czy Brassensy, aż po Serge’a Gainsbourga. Ludzie świetnie się bawili, śpiewali dość czysto, niektórzy nawet śpiewników nie potrzebowali. Potem nad Sekwaną, przed Instytutem Francuskim, grał młody band z wielkim temperamentem, a publika podtańcowywała.

Czas nam zleciał, ani się obejrzeć, a chciałyśmy na 22. pójść do Luwru, gdzie pod piramidą Boulez miał dyrygować Ognistym Ptakiem, ale niestety nie dostałyśmy się, bo był full! (Za to posłuchałyśmy w bramie kontratenora.) Ostatnim więc etapem była wyprawa do Beaubourg, Marais (gdzie nie tylko zespoły rockowe, ale przede wszystkim była jedna wielka dyskoteka, potworny hałas i ścisk) aż po Place des Vosges, gdzie spotkałyśmy kilka atrakcji, od bębnów poprzez chór gejów po zespół pod cudną nazwą Les Tigresses Diatoniques, pod którą kryły się akordeony i znów animacja do wspólnego śpiewu. Pyszna zabawa, ale długo nie wytrzymałyśmy, bo mnie już po prostu nogi odpadały.

Wracając miałyśmy smutną refleksję. Piękne te imprezy ze wspólnym śpiewaniem i pozazdrościć Francuzom, że mają taką fajną integrującą muzykę. (W Polsce takie imprezy ze śpiewem pieśni najczęściej patriotycznych odbywają się tylko w Krakowie.) Ale jak tak dalej pójdzie, to już i tego nie będzie. Z jednej strony dlatego, że w szkołach uczą tak, jak uczą (pokłosie wychowania bez stresów i wymagań), więc te dzieciaki pewnie nie będą umiały w przyszłości także czysto zaśpiewać; z drugiej – dzisiejsza muzyka młodzieżowa jest raczej bez melodii, służy tylko do kiwania się, a kiwanie jest na pewno łatwiejsze od grania czy śpiewania…

A u nas? Kilka lat temu była taka próba w Warszawie; wyszło jakoś nienadzwyczajnie i sprawa upadła. Może jednak warto i u nas takie rzeczy robić?

Zdjęcia tutaj. A tutaj kilka filmików.