Adresy Chopina
Najpierw niezbędne słowo wstępu: cały ten wpis zawdzięczam Teresce. Nie tylko dlatego, że mnie po paryskich miejscach chopinowskich oprowadziła, ale i dlatego, że choć naczytałam się wielu chopinowskich biografii, to nie byłabym w stanie sama znaleźć wszystkich miejsc, nie wiedząc o nich aż tyle. A ona ma tę wiedzę w małym palcu, skompilowała nawet przewodnik po miejscach chopinowskich (z którego zresztą korzystam jako ze ściągawki przy tym wpisie). W ogóle muszę powiedzieć, że nie mogło mi się trafić lepiej w dziedzinie przewodnictwa po Paryżu! I muszę w tym miejscu bardzo, bardzo Teresce podziękować.
Teraz po kolei.
Chopin przyjechał do Paryża we wrześniu 1831 roku. Był 21-latkiem pełnym sił twórczych i gotowym do podboju muzycznego świata, jednocześnie rozdartym tęsknotą za Polską, której miał już nigdy nie zobaczyć. Ale to miasto w końcu go doceniło, tu wrósł w elitę kulturalną, a dzięki związkowi z George Sand – także intelektualną. Również z tzw. wyższymi sferami był za pan brat, grając na ich salonach i ucząc ich dzieci młodsze i starsze, a także panie z dobrych domów (tzn. nie tylko arystokratycznych, ale i bankierskich).
Chopin przeprowadzał się w Paryżu wiele razy, trochę z powodu zmieniających się potrzeb, trochę dlatego, że go nosiło (co prawda mniej od Beethovena, który w Wiedniu przeprowadzał się, o ile pamiętam, dobre parędziesiąt razy). Jednak większość jego adresów znajduje się w obrębie paru dzielnic: przede wszystkim „dziewiątki”, także trochę „dwójki”. To okolica, która była wówczas bardzo wytworna, nowoczesna (zanim Haussmann nie zrobił czegoś jeszcze nowocześniejszego) i artystyczna. Okolica, w której są eleganckie sklepy i nastrojowe pasaże. Dziś są tu skrajności obok siebie, ale wówczas były to miejsca prestiżowe.
Pierwszym jego paryskim adresem (od września 1831 do czerwca 1832) był Boulevard Poissonnière, gdzie mieszkał w pokoju wychodzącym na ulicę, mając widok od Montmartre do Panteonu. Jak napisał w jednym z listów, każdy zazdrościł mu tego widoku, ale nikt – schodków, po których musiał się na swoje piętro wdrapywać. Na ten właśnie okres przypadł jego pierwszy paryski koncert: w salonach Pleyela na Rue Cadet (słynna Salle Pleyel znajduje się w innym miejscu; za czasów Chopina jeszcze nie istniała). Występował też w dawnym gmachu konserwatorium oraz w salonach innego fabrykanta fortepianów, Erarda.
Następnie przez rok mieszkał na pierwszym piętrze małego pensjonatu Cité Bergère. Potem kolejno, do 1838, rezydował pod dwoma adresami na Rue de la Chaussée d’Antin, które już nie istnieją – okolica została zaorana. Choć wówczas była tą bardziej elegancką, do której przeprowadził się także w celu zmiany wizerunku. A w tym czasie, w 1836, poznał George Sand, co, jak wiemy, miało wiele zmienić w jego życiu. Po wspólnym, pechowym wyjeździe na Majorkę, który miał służyć wzmocnieniu jego zdrowia, a niestety je pogorszył (była pora deszczowa), powróciwszy do Paryża zamieszkał na Rue Tronchet. George, by uczynić zadość konwenansom, zamieszkała odpowiednio daleko, na Rue Pigalle; potem, w październiku 1841, wprowadził się pod jej adres (do jednego z pawilonów, którymi dysponowała). Do tego adresu nie dotarłyśmy.
Jesienią 1842 oboje urządzili sobie życie jeszcze lepiej. Zamieszkali w budynku, który stał się istną kolonią artystów, a który nosił adres Square d’Orléans (znajduje się na Rue Taitbout). Tam też nie mieszkali oczywiście w tym samym mieszkaniu, lecz naprzeciwko siebie. Ale był to już związek ustabilizowany i to był jedyny czas, kiedy Chopin, jak na siebie, nie przeprowadzał się długo, bo siedem lat. Ponadto mieli swoje miejsca: na pewno chadzali do kawiarni „Au Rocher de Cancale”, także do kawiarni „Le Grand Vefour”, gdzie George miała swój ulubiony stolik. A najelegantszą i najmodniejszą kawiarnią przy Wielkich Bulwarach byl Maison Dorée, w którym później znajdowala się redakcja czasopisma Aleksandra Dumas „Les Mousquetaires”. Nieopodal w eleganckich sklepach w galerii Palais Royal Chopin kupował ubrania i inne przedmioty luksusu. Być może kupował czekoladki tutaj: ten sklep istniał już w tych czasach, a kompozytor kochał słodycze. Chodził na spektakle do Teatru Włoskiego; który palił się wielokrotnie; dziś w tym miejscu znajduje się Opéra Comique.
Po dramatycznym rozstaniu z panią Sand zamieszkał pod adresem na Rue de Chaillot (który już nie istnieje) zaledwie na dziesięć tygodni, by przenieść się na Place Vendôme, gdzie zmarł już po pięciu tygodniach. Uroczystości pogrzebowe, zgodnie z jego wolą, miały miejsce w kościele Madeleine, gdzie – także na jego życzenie – wykonano Requiem Mozarta. Potem kondukt szedł tędy – kierował się na cmentarz Père Lachaise. Cała Rue Royale była pokryta kirem.
Teraz możecie obejrzeć całość urobku z ostatnich trzech dni, gdzie jest więcej zdjęć z tych miejsc, jak i wielu innych. Tudzież inne niespodziewajki.
Komentarze
Melduje posłusznie i na mocy prawa, ze w tej chwili Pani Kierowniczka jest w drodze na lotnisko. Ustaliłyśmy, ze literka F, jaka jest oznaczony terminal, przypomina widelec z odłamanym zębem, wiec mam pewną pewność, ze się nie zgubi.
Teraz dmuchamy, żeby szybko leciała i wylądowała tam, gdzie zamierza, czyli na… lotnisku im. Chopina
Klawisze Szopena
Szopen był mistrzem i wszystko słyszał
Swoim talentem świat przyozdabiał
Z łatwością trafiał w sedno klawisza
Wszak z niejednego zakładu nawiał…
W takim Barczewie razu jednego
Szopen sonatą nową się cieszył
Klawisz mu mówił: panie kolego
Adagio molto, bo gdzie się spieszyć ?
A innym razem było we Wronkach
Że pod naciskiem palców Szopena
Klawisz niezwłocznie walił kielonka
Bo czuł się kozą z krechą u rena…
Kiedy do Sztumu nasz mistrz zawitał
I swym talentem świecił po nocach
Klawisz rzekł: mistrzu, żadna kobita
Nie zdzierży chłopa co tak się miota…
Kiedy w Rawiczu Szopen przebywał
Tamtejszy klawisz nie był zbyt miły
Kiedy mu kaszląc Szopen przygrywał
Pytał: gruźlicy czasem nie masz mój miły?
Z tego co Pani Kierownik pisze
Jasne jak słońce wszystkim się staje
Że vademecum mistrza klawiszy
Nawet w Paryżu też się przydaje….
Ooo… zeen w pełnej formie 😀 😀 😀
Melduję posłusznie, że leciałam Airbusem Air France i jeszcze żyję 😆
A w ogóle to ja naprawdę byłam w jakimś Paryżu? 😯 Nie wierzę…
Są zdjęcia i świadkowie 😆 Witamy Kierowniczkę na łojczyzny łonie, choć w sensie wirtualnym wcale nie wyjeżdżała 😉
No tak, takie czasy… Człowiek nawet jak wyjeżdża, to jakby nie wyjeżdżał…
A w ogóle to napatrzyć się na ten Paryż nie mogę! Piękne zdjęcia, wciągające opowieści. Wielkie Dzięki dla Sprawczyń 😀
Moja radość z powrotu Pani Kierowniczki właściwie ogranicza się do zadowolenia z jej szczęśliwego dolotu. Bardzo mi się podobała w Paryżu. Składam też wielkie podziękowania Teresce za orgię wspaniałych zdjęć i opiekę nad PK.
Czy 21 lat w owym czasie to więcej niż teraz czy mniej? Myślę o dojrzałości
Ja Wam fomicz powiem, że onegdaj 21 lat to jakby 40 dzisiaj…
Oni mieli strasznie szybkie zegarki…
Wcześniej byli dorośli, ale czy dojrzalsi? Może. Jak to zmierzyć?
haneczko,
jeśli „znasz li ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa”, to znasz odpowiedź: cytryna dojrzała dojrzałego Chopina w wieku 21 lat…
Miał czterdziechę na karku i rżnął młodzika 😉
No sama zobacz, gdzie się włóczył po tym Paryżu…
Ja jeszcze w kwestii adresów Chopina: Żytnia 4 m 5…
Żytnia z cytryną to nie jest zły pomysł. Jutro nie, bo te tam, ale może w piątek przetestuję. Ciekawe co wyrżnę 😉
Ja tu sobie rozmawiam z rodziną, wracam do kompa i co zastaję? Jakieś cocktaile alkoholowe 😯
A co do tej dojrzałości to trudno powiedzieć, czy dziś 21 lat to więcej, czy mniej. Od egzemplarza ludzkiego zależy 😉
No, chciałbym poznać egzemplarz zachowujący ludzką postać po 21 Chopinach….
😆
Niejeden jest pianista, który zapoznał się z ponad 21 Chopinami… 😉
Sama prawda, sama prawda…
No jak on ma być jeden… nie wiem, czy wystarczy luster do tylu odbić…
No i zgrabnieśmy przeszli od kultury w Paryżu bycia do kiltury picia 😉
Wódki się tam raczej nie pijało. Głównie wineczko czerwone. Czasem cyderek. Było pojedynczo piwko. A raz kir 🙂
U mnie to się mówi: jabol i wino masujące…
Bo kir – pierwsze słyszę 🙁
Wino nie było musujące, tylko zwykłe białe. Kir zwykły to właśnie wino białe zmieszane z creme de cassis (czyli z czarnej porzeczki). W kir royal zamiast wina białego jest musujące, a w kir breton – cydr.
Ja sobie w domu mieszam białe wino z syropem z czarnej porzeczki i też jest dobrze 😀
No to i ja tez witam zebranych i widze, ze dmuchanie skuteczne bylo!
Pani Kierowniczko, witam na lonie. Cosik jakos Lutecja opustoszala. Ale wieczor prawdziwie letni, taki nadsekwanski z serkami i bordeaux, co wprawdzie nie zostalo dzis udowodnione, ale niechybnie wkrotce zostanie.
Pytanie do zeena:
A jak TO bedzie na nasze?
Bo czuł się kozą z krechą u rena…
Jakos moge sie domyslic, ale ani rusz nie moge potwierdzic, ze to akurat autor ma na mysli.
Ja taka zerojedynkowa, QI 50
Powituję tylko Kierownictwo i idę paść. Nie się paść, bo żadna koza z krechami nie jestem, tylko paść na posłanie. Tak mi się dziś chce spać, że nawet światła nie zgaszę. 🙂
Hej, piesku, właśnie napisałam mail 😀
Dobranocka! Też idę spać.
Młynarskim poleciałem przecie:
koza ma krechę u rena, u rena koza….
A to może i ja pójdę wcześniej spać…
Fais dodo…
http://www.youtube.com/watch?v=mY2j9PmGjXs
zeenie, a bo ja taka emigracja niekumata 😉
http://robmy-swoje.blog.onet.pl/Koza-u-rena,2,ID84637369,n
😀
Ale, ze PK dojrzala, ze w Paryzu trzeba kawior z polska wodka na miodzie to ho ho ho! Jak to zobaczylem, to wrocilem do trufli, zeby sprawdzic, czy ich sie przypadkiem Zywcem nie popija.
Pół roku mija, a nieuzupełniona poezyja 😯
Będę uzupełniać do tyłu, miesiące wpisałam, ale są puste. Ludzie, jak to jest, że ja nic nie robie (podobno…) i na nic nie mam czasu?! 🙄
Początek zrobiony, ocieram pot z czoła… było sie nie obijać, tylko rutynowo, jak należy.
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/Rok_2009/06.Czerwiec/Klawisze_Szopena.html
NTAPNo1,
a moze się i popija trufle Lechem albo Okocimem. Ostatecznie de gustibus… 🙂
Ja tam sie na truflach nie znam, ale na piwie i owszem 😉
Jedni wielbią Beethovena, inni Metallicę, jedni trufle, inni pieczarkę z ochotą wszamają i kielonkiem wódki popiją.
Zepsował mi sie grajek muzyczny znowu (150 kabli za komputrem i nie wiadomo, co od czego), teraz pot z czoła ocieram, zasiadam przy vino tinto, i spokojnie sobie znowu słucham. Niekoniecznie poważnej, ale spokojnej.
http://www.youtube.com/watch?v=uLJ_QVfT_wM
Uffffff….a, i nadal upał, +26C (21:12)
Miało być spokojne to, ale wrzucił mi sie Syd Barrett i Pink, tez w sumie spokojne… (tu zaległy „time”)
http://www.youtube.com/watch?v=nvwrSdMY7dQ
Na powitanie w Ojczyźnie przydałyby się jakieś TROMBY, ale Fryderych Chopin, ganiając z panią Sand po Paryżu, kompletnie zapomniał o przygotowaniu odpowiedniego repertuaru na trąbkę solo, albo choć w towarzystwie puzonu 🙁 Pozostaję więc niepocieszony…
http://www.youtube.com/watch?v=_o3dHZFJffE
PAK-u, a teraz trochę lepiej?
Dziękuję, trochę lepiej. Ale muszę sobie jeszcze pomóc kawą.
(I tak dobrze, że nie trafiło na te tromby…)
A to jest mysl, zrobic takie eliminacje do konkursu chopinowskiego 2010.
Etap przedwstepny – kazdy wybiera sobie TROMBE
Etap wstepny – kazdy wybiera sobie utfur
Etap powstepny – kazdy wykonuje z kazdym i wszyscy z wszystkimi (minimum 100 TROMB naraz).
Wygrywa ten, kto najmniej spocony (albo najbardziej), najmniej zadyszany (albo najbardziej), etc…
Dzień dobry! Cudne te chopinowskie TROMBY. A eufonista gra naprawdę eufonicznie. So Deep is the Night… No proszę, Chopin coś takiego napisał 😆
NTAPNo1 – to nie PK dojrzała ten kawior z wódką miodową, tylko sokole oko Tereski. Tym Francuzom to wszystko jedno, polskie, ruskie, z miodem, z dziegciem… 😆 Mnie i tak za jedno, bo nie jadam kawioru 🙂
A w ogóle to te linki paryskie wrzuciłam na pasku z boku, pod Moimi obrazkami, żeby można było na nie zaglądać niezależnie od wpisu. Można też po opisie aparatu rozpoznać, która robiła które zdjęcie: moje są z Panasonika DMC-FS4, pozostałe Tereski. Podpisy robiłyśmy na cztery ręce, zresztą jeszcze nieuzupełnione całkiem, ale czasu nie było.
Kolejne recenzje z Krola Rogera:
Les Echos:
http://www.lesechos.fr/info/rew_loisirs/4879082.htm
L’Humanité, gdzie Karol stal sie Karelem (Gottem?)
http://www.humanite.fr/2009-06-23_Cultures_Le-Roi-Roger-mis-a-mal
Ja chyba przerzuce sie na wrozbiarstwo. Znowu opulencja. A przeciez bylam PIERWSZA (Pani Kierowniczka swiadkiem)! 😉
Potwierdzam, słowo opulencja padło, gdy wracałyśmy do domu. Mało co nie przebyłam ostatnich stu metrów na czworakach ze śmiechu 😆
Parouty z „Les Echos” dość dyplomatyczny w kwestii reżyserii Warlikowskiego, też pisze „wybuczana przez jednych, obdarzona aplauzem przez innych” – oczywista nieprawda. Z sobotniego spektaklu mamy relację, że tam na niego już tylko głośno i chóralnie buczano, żadnej aprobaty w jego kierunku nie było słychać.
Ale w muzyce, widzę, wszyscy się zakochali. Całe szczęście!
Czemu nie? Każdy sposób dobry, byle przeszedł, kto ma przejść.
Zdjęcia obrzydliwe do nie przyzwoitości :-(:
Oglądam te miejsca związane z Szopenem i Le Grand-Vefour nieopatrznie otworzyłem. A to dlatego, że na zdjęciu wygląda to bardzo zachęcająco :-):
Popatrzyłem w kartę – duże śniadanko 88EUR. Co w karcie? No, nie powiem, zżarłoby się to i owo. Ale co tam, jest jeszcze menu trochę poważniejsze, pewnie na wieczór. Menu plaisir, 268 EUR bodajże. Realise par table. Hm, moja francuszczyzna nie podpowiada mi, jak to rozumieć. Nie bywałem w takich lokalach :(: i nie mam pojęcia. Niby rozumiem, a nie rozumiem.
Przychodza mi różne głupoty na myśl. Na przykład: stoliczki są tylko 2-osobowe i zamawia się z tej karty na stolik i płaci 268 EUR – obojętne, w dwójkę się jest czy pojedyńczo. Albo – wszyscy przy stoliku muszą brać to samo. Tereso, wytłumacz ignorantowi niuanse światowego życia.
Z tego menu jako entree można wybrać bliny z kawiorem. A kltóś się dziwił, że Pani Kierowniczka do Paryża pojechała jeść kawior. A to obowiązek prawie, jak widac.
Przez najbliższe noce spać nie będę, bo rozmyślania na temat, czy choćby lunch w rocznicę ślubu zjeść w Grand-Vefour będzie można. Z góry wiem, że nie, ale ta wyobraźnia… Na wszelki wypadek dalszych zdjęć nie oglądam. Mogą okazać się równie niebezpieczne.
Zeen ma chyba lekkie skrzywienie zawodowe. Przypomina mi to trochę Kaczmarskiego:
Po Archipelagu krąży dziwna fama,
Że mają wydawać Ośkę Mandelsztama.
Dziwi się niezmiernie urzędnik nalany:
Jakże go wydawać? On dawno wydany!
Może Zeen i zna nowy ciężar słowa „klawisz”. Koza też by Zeenowi pasowała, ale chyba jest już mało trendy. Pudło lepeij brzmi pewnie. A może nie znam aktualnej terminologii?
Oczywiście zdjęcia przepiękne, ale skutek dla mnie, lepiej nie mówić. Nie lubię bardzo eleganckich lokali, ale ten wygląda tak ponętnie i jeszcze skojarzenia z Chopinem.
Ja w dziedzinie zdjęć jestem w tej chwili w niejakiej rozterce. Zwykle wrzucałam na Picasę, jak leci. Ale Teresa, jako grafik zawodowy (to jeden z jej licznych talentów), wszystko obrabia na fotoszopce tak pięknie (i tak szybko!), że efekt sprawia wrażenie, jakby był robiony na najlepszym sprzęcie, artystycznie.
No i co ja biedny żuczek mam robić? Na Picasie też jest wiele możliwości obróbki, ale z nich nie korzystałam. Jak się za takie rzeczy zabiorę, to już w ogóle nie będę miała czasu na nic, zwłaszcza że jako niewprawna będę to robić wolniej… Ale efekt wart jest grzechu!
Hm…
A niech Pani Kierowniczka se zgrzeszy. Rozgrzeszamy globalnie za przeszle, terazniejsze i przyszle zarazem.
A tu z Bonn:
http://www.resmusica.com/article_7004_scene_lyrique_le_roi_roger_bonn_allusion_metaphores_et_symboles.html
No, ten Hollmann w Bonn to przynajmniej kawę na ławę wyłożył: o gejostwo tu chodzi, o nic innego! Ale przynajmniej konsekwentnie.
U nas relacja na ten temat była w dwutygodniku.com. Była tam koleżanka z radia. Nie podobała jej się Roksana. Ale w ogóle to dobrze swoją drogą, że Stefan Blunier jest od tego sezonu dyrektorem opery w Bonn – jest nadzieja, że Roger będzie wracał.
Napisałem się jak głupi i wszystko zeżarło. A mnie cieszy recenzja z l’Echo, bo padło tam słowo fascynacja w odniesieniu do muzyki Szymanowskiego. Tu akurat wyjątkowo nie padło słowo opulencja. Widać Michel Parouty, w przeciwieństwie do paru innych francuskich recenzentów, nie podgląda cichaczem niniejszego bloga aby podkraść najcelniejsze spostrzeżenia Teresy.
Stanislawie, nie mam pojecia jak oni tam rozumieja un menu par table.
Rzeczywiscie sa restauracje, ktore serwuja jedno menu na stol, czyli kazdy wybiera taka sama formule i je to samo.
W Grand Véfour Menu Plaisir to 10 przystawko-desero-dan. Nie jestem pewna, czy da sie to przejesc za zycia, a nie sadze, by bylo na dwie osoby, byloby napisane. Teraz zaluje, ze nie wzielam karty.
Ale jezeli juz, radze jednak déjeuner.
Stanislawie, a moze Tour d’Argent? Tez polskoscia pachnie. Chopin musial tam byc choc raz, bo Biblioteka Polska naprzeciwko, a w 1855 roku tam wlasnie zegnano Mickiewicza Wieszcza, gdy wyjezdzal do Turcji.
http://www.tourdargent.com/main.php?index=0&code=fr
Troche taniej, a tez legendarnie.
Można poprawiać zdjęcia szybko. Moja tego nie lubi, bo wiedząc, że poprawiane zawsze wydają Jej się „nienaturalne”. A proste podwyższenie kontrastu i korekta jasności już dają świetne efekty. Ograniczając się do tych dwóch zabiegów można poprawić do paru zdjęć na minutę, przy czym najwięcej czasu zabiera zapisywanie. Z dobrym komputerem można szybciej. Najbardziej niebezpieczne jest poprawianie ostrości, bo tu rzeczywiście łatwo przedobrzyć. Ale i bezgrzeszne zdjęcia pani Kierowniczki były bardzo dobre. A te z Paryza po prostu doskonałe. Jeszce raz do nich wrócę, żeby zobaczyć, które którym aparatem.
Ale wszystkie obrobione przez Tereskę 😀
Ależ ta „Tour d’Argent” ma śliczną stronę! Aż szkoda, że nie mam kiedy obejrzeć. Muszę do arbeitu.
Nie tylko obrobione, ale i obrębione. Nawet z mereżką… 😉
Tak naprawdę najtrudniejsza jest wstępna selekcja – co do kosza, co do odratowania i te kilka naprawdę dobrych ujęć…. 🙂
To też cena cyfryzacji fotografii. Teraz strzela się na lewo i prawo bez umiaru. Kiedyś człowiek miał 5 rolek filmu i był szczęśliwy. Teraz ma 5 kart pamięci, a na nich 3000 zdjęć.
Niestey, tam jest jeszcze drożej, choć rzeczywiście można lunch zjeść taniej, bo nieco skromniejszy. Wytłumaczyli tez to menu par table. Przy jednym z menu obowiązuje zasada „jeden wybór dla wszystkich”.
Reasumując, dobre miejsce. Luch x 2 = 150 + buteleczka wina 0,375(całkiem niezłe i niezły rocznik 1995) 56, razem 206 + service (?). Nie przejdzie w żadnym przypadku. Wolę w sumie na Minkowskiego 3 dni wczesniej. Tylko jeszcze nigdzie nie ma informacji o biletach. Podejrzewam, że Le Musiciens de Grenoble i obiad w godziwej spelunce łącznie wypadną bardziej ekonomicznie.
Wracając do zdjęć, można spotkać różne tendencje. Perfekcjonistyczną z wyborem kilku – kilkunastu zdjęć na 100 i „coś w tym jednak jest” pozostawiającą prawie wszystko. Mało kto mieści się po środku. Nie mówię o profesjonalistach, którzy kierują się jasnymi kryteriami.
Szukając Minkowskiego, który przed Wersalem i Bremą daje kilka koncertów w Aix-en-Provence, natknąłem się na wystawę „Picasso i Manet” w tej właśnie miejscowości. Wygląda, że rewelacyjna wystawa paryska przeniesiona w nieco okrojonej wersji do National Gallery dogorywa w postaci szczątkowej. Od października 2008 gościła w obecnej postaci w Muzeum d’Orsay, a wspaniały poczatek miała w Grand Palais chyba. Piszę chyba, bo nieraz Petit i Grand mi się mieszają, bo stoją vis-a-vis i mimo kontrastu w nazwie wydają się podobne.
No tak, ten Petit wcale nie taki petit…
Gostku,
przed selekcją jest jeszcze możliwość niezrobienia zdjęcia. A w dobie fotografii cyfrowej trudniej jest zdjęcia nie zrobić niż zrobić.
Foma:
Uwierz mi, że korzystam z tej opcji, kiedy tylko mogę.
Raczej mi chodziło o powtórki tego samego zdjęcia z różną ekspozycją, drobne różnice w kadrowaniu tego samego tematu itp…
Ja wiem, że foma należy do tych, co raczej wolą nie zrobić… 😉
Ale doceńcie, Komisarzu, że nie wstawiam zdjęć do wpisów, tylko daję linki, na które nie musi się klikać 😆
Pani Kierowniczko, kto bardziej doceni niż ja… 😉
Gostku, no tak, to inna sprawa. Ale zawsze można powiedzieć, że nie zrobiło się 3000 zdjęć, a jedynie 500, każde w sześciu wariantach…
Gdyby Moja ukochana nie korzystała z opcjii „nie zrobić”, nie wydobylibyśmy się ze zwałów fotografii. Na szczęście często pyta, czy coś ma szansę wyjść. Z czasem nabierze doświadczenia i odpusci bez pytania, gdy góry w tle zamglone, a powinny grać główną rolę.
Ale dlaczego Pani Kierowniczka się tłumaczy ze swoich zdjęć, na które wszyscy czekamy?
Stanisławie, to już takie nasze z Komisarzem rytuały… podobnie jak w kwestii jego ukochanego kompozytora, tzw. Becia 😉
Ja mam dzisiaj głowę już tak urwaną, że nawet obejrzeć zdjęć PK nie dam rady. 🙁 Jutro i przez następne kilka dni pewnie też nie.
Chyba z tego wszystkiego będę musiał zrobić własne. 😉 O ile to jest wykonalne bez głowy. 🙄
Bo Becio pisał dobrze, tylko za długo i za dużo…
Bobiczku, ale jest nadzieja, że na wakacjach główka odrośnie 😀
Na fujarce:
http://www.physorg.com/news165069257.html
Albo tu:
http://wyborcza.pl/1,75248,6753686,Jaskiniowcy_przygrywali_Wenus_na_flecie_.html
😯 Chciałam posłuchać muzyki jaskiniowców, ale dopiero w domu będe mogła 😆
Pani Kierowniczka mieszka w jaskini? 😯
A czy muzyki jaskiniowców tylko w jaskini można słuchać? 😯
A naturalna akustyka? 😉
Chciałoby się taką mieć…
Naprawde? Prawdziwie jaskiniowa? I zeby tak mroznie bylo?
http://www.youtube.com/watch?v=2lDx3hAKVBk
Posłuchałam. Ciekawe, skąd wykonawca znał melodię 😆
Szumi jak jakie małe shakuhachi. Ale ładnie brzmi. Jaskiniowiec był estetą 😀
Małe sprostowanie. Ludzie paleolitu (abstrahuję teraz od ich przynależności gatunkowej) potocznie zwani są jaskiniowcami, co jednak jest określeniem mało mądrym. A dlatego, że nasi potomkowie z zasadzie nie zamieszkiwali jaskiń. Ich aktywność życiowa koncentrowała się głównie przy wylocie jaskiń. W samych jaskiniach było po prostu zbyt zimno by można było tam cokolwiek robić. Jaskinie często służyły za miejsca kojarzone ze strefą sacrum , gdzie odbywały się bliżej nam nieznane czynności rytualne ( np słynne Lascaux), bądź gdzie chowano zmarłych, lecz w samych jaskiniach nie mieszkano.
Dziękujemy za sprecyzowanie 😉
No, Pani Kierowniczko. Leje jak z cebra. Paryz placze, opuszczony przez najwybitniejszego jego goscia.
Nawet grzmi. I swieci slonce jednoczesnie. I w ogole nie wiadomo, o co cho. A mejle znowu zawracaja, pisalam o Rzepie.
Nawet pierun strzelil. Pewnikiem w rabarbar.
A tu też!
To poproszę na drugi adresik 😉
I w Poznaniu też: ulewa i pioruny w rabarbar 😉
Sluchajcie, to jak tak dalej pojdzie, jeno kompot z tej Ujni zostanie!
U mnie cesarska… dawajcie dyla do Kanady 😉
Sie robi. Kolejka na granicy.
Przestało u mnie padać, w końcu mogłam zrobić zakupy 🙂
We Wrocławiu znowu leje… Wszystko to za bardzo mi przypomina 1997 rok.
Tfu, tfu, zgiń, przepadnij, siło nieczysta!
http://www.youtube.com/watch?v=u7Ac3eRarGI
http://www.youtube.com/watch?v=B_E8OpX2At4&feature=related
🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Q6bARIaMhCM
TROMBY!
Trochę , a nawet na pewno, się te TROMBY należą.
SMYKI!
http://www.tvn24.pl/2239931,12691,0,0,1,wideo.html
Ale palnik to się chyba jako instrument dęty powinien liczyć 😉
Ja to w ogole wolalabym TROMBY w tym balonie. Lepiej byloby slychac.
Też wolałbym TROMBY. Te smyki naturalnie grały, czy ze sztucznym nagłośnieniem? Przy próbie otwarcia PC się zawiesza. Właśnie parę dni temu zamówiłem u Małgosi ikonę ze Św. Krzysztofem. Gdybym wówczas wiedział, że może być w balonie…
To znaczy link działa prawidłowo, ale zawiesza się przy próbie odtworzenia.
A tak to będzie Św. Krzysztof wg Belliniego z krajobrazem wzbogaconym o elementy architektoniczne. Układ ciała lekko skorygowany, bo Małgosia, zdaje się, woli nie kopiować dokładnie, a trafia to w nasze preferencje.
Ale ten balon mógłby chociaż w tle się pojawić
Albo grupa kameralna na brzegu. Jak to wiadomości mogą wzbogacić wyobraźnię artystyczną.
Dialog TROMB. Niebo-Ziemia.
Wiadomosci nader wzbogacaja, zaiste. I wyobraznie artystyczna, i opary absurdu.
Tak naprawdę Michael Jackson nie umarł. Przecież miał za dwa tygodnie ruszyć w trasę koncertową. Zaszył się w gdzieś klasztorze.
On będzie jak Elvis.
No, pewnie tak. Na gorze Athos.
Jakoś za wcześnie dla mnie na komentarze na temat Jacksona. Trzeba nabrać troche dystansu. W sumie tragiczna postać.
Dzień dobry! Ja tak się właśnie od północy zastanawiam, czy to wiadomość muzyczna. Chyba jednak raczej nie bardzo. Smutna historia, nieszczęsny człowiek. Czy go próbowali galwanizować a la Breżniew? Nie wiem. Nikt się już nie dowie.
Muzyczna?
Niewątpliwie miał olbrzymi wpływ na rozwój muzyki pop. Tego mu nikt nie odbierze. O życiu osobistym nie wspominam.
Chciałam nawet coś wrzucić, ale znów mam Dzień Zacinania się Tuby 👿
Prawdę mówiąc pisząc owo „nie całkiem” miałam na względzie podobną myśl, jaka jest zawarta w końcówce leadu tego artykułu:
http://wyborcza.pl/1,75475,1783299.html
„Niewątpliwie miał olbrzymi wpływ na rozwój muzyki pop”
– to nie on miał ten wpływ, to MTV i jej twórcy, to Quincy Jones miał wpływ, to choreografowie i reżyserzy mieli wpływ. MJ był raczej bardzo dobrym wykonawcą cudzych pomysłów. Nie odmawiam mu talentu – kilka przez niego napisanych piosenek jest wysokiej próby, jego śpiew w wielu też był znakomity, potrafił świetnie znaleźć się w show, ale nie przeceniałbym jego wpływu na rozwój muzyki. Był personifikacją licznych pomysłów na rozrywkę i biznes – w takim znaczeniu tylko mogę przyjąć jego wpływ…
Macham ogonem bardzo wydajnie, żeby na 2 tygodnie starczyło i lecę, bo samolot zajechał. 😀
No tak, ale to on wpadł na pomysł wykorzystania MTV do promocji.
Tu chodzi o zbieg w czasie początku jego kariery i nowych technologii, które się pojawiły na początku lat 80.
Hej, Bobiczku, pozdrów toskańskie pieski od Dywanika! 😀 I miłego łasowania krajobrazów i jedzonka…
Nadal uważam, że za wczesnie na dyskusję, ale ciśnienie w kierunku jej prowadzenia jest ogromne. Nie byłem fanem, jak zresztą chyba i większość tu obecnych, ale zdolności nie można odmówić. Pracy przynajmniej kiedyś chyba też nie. „Thriller” pozostanie w historii videoclipów bardzo ważnym punktem. Ileż ekip potem się na tym wzorowało, czasami wręcz nieprzyzwoicie. Ile tez było karykatur. To chyba oznacza istnienie wpływu. Dzielić zasługi pomiędzy wykonawcę i twórców jest zadaniem trochę trudnym, jak mi się wydaje.
Właściwie powinno być „wykonawców”, bo jest jeszcze Price i cały zespół upiorów.
Obawiam się, że w tzw. dzisiejszych czasach nie ma czasu na refleksje. Kiedy nie będzie za wcześnie, to będzie już za późno, bo świat zapomni i popędzi dalej.
Bobiku, to Ty do naszej umiłowanej Toskanii. Pośpiewaj tam trochę bez towarzyszenia syreny, bo tam duszą się śpiewa.
Bobiczek leci tam!
Dziwny kościółek nad Arno – Santa Maria della Spina w Pizie. Zdania są podzielone. Dla jednych dziwny, dla innych perełka architektury gotyckiej bardzo swoistej. Dla mnie taka bombonierka gotycka, czyli rzadkość. Na pewno atrybutu dziwności nie obalę.
Gdy oglądaliśmy kiedyś, koniecznie chciałem patrzeć z mostu, na co carabinieri nie chcieli pozwolić. Okazało się, że akurat bombę z Arno wyciągają. Nie potrafię podać, kiedy to było, bo byliśmy w Pizie kilka razy i już się te wizyty mieszają, Najprawdopodobnie 1978.
Niedawno gdzieś pisałem, że mało kto go ogląda, bo niezbyt blisko Campo del Miracoli. Ale 7o-80% tych, co widzieli, poleca.
W ogóle Pani Kierowniczka z aparatem w ręku, to jakby się co najmniej pół wycieczki odbyło. Wie, co fotografować i jak.
Udanych wakacji Bobiku!
Świetnie rozumiałem zjawisko Beatlemanii natomiast juz zupełnie nie pojmowałem Michaelomanii. Pewnie dlatego, że rozpatrywałem to na płaszczyźnie muzycznej, gdzie Beatlesi byli zjawiskiem świeżym i muzycznie ciekawym, za to MJ muzycznie nie rewolucjonizował, robiły to za niego nowe technologie i techniki marketingowe – ergo: był zjawiskiem bardziej socjologicznym niż muzycznym, o czym wspominała Pani Kierowniczka.
Dzięki, Stanisławie, za komplementy. Ja miałam w Pizie to szczęście, że wygrzebałam wcześniej w domu świetny przewodniczek po Toskanii – swietny z mojego punktu widzenia: w paru słowach kierował, gdzie warto. Resztę można było znaleźć w sieci, jeżeli rzecz zainteresowała. Tak trafiłam do kilku miejsc prawie nieodwiedzanych, jak właśnie Santa Maria della Spina (która mi się strasznie podoba) czy San Paolo a Ripa d’Arno, gdzie już w ogóle pies z kulawą nogą nie dochodzi (może Bobiczek dojdzie, bo przecież nie kulawy). Wszyscy kłębią się na Campo dei Miracoli, jakby to miało sens, tak stać w kolejkach… 😉
Ja myslę, że MJ daleko do Beatlesów, raczej postrzegam w Nim kolejną wizytówką wytw. Tamlamotown i Quincy Jonesa osobiście. Poprzednim takim gigantem lat 70. był Steve Wonder, który jakos lepiej się dostosował do sławy i potem lekkiego regresu kariery.
Co tu mówic o MJ, szkoda chłopa, już dawno temu zagubił się w tym wszystkim. Chociaż więcej w tym wszystkim było „cyrku” niż „muzyki”. Ale Quincy był zawsze „w porzo…”!
Wracamy na górę-kulturę:
http://wyborcza.pl/1,94899,6753388,Wielkie_zmiany_w_Operze_Narodowej.html
Na górę-kulturę wdrapujta się sami
Ja rady nie daję: Mroczki przed oczami…
zeen…
Michael Jackson był długo przed MTV.
Nie zgadzam się, że to tylko zjawisko socjotechniczno-muzyczne. Bardzo mi się podobał Thriller, to był świetny album i nikt Michaelowi tego nie odbierze.
Potrafił śpiewać. Można pogardzać muzyka pop, ale Michael ma w niej osobną pozycję, podobnie jak mają The Beatles, Rolling Stones czy parę innych postaci typu Tom Jones, Jimi Hendrix, Janis Joplin… lista jest długa, tych, którzy robili naprawdę dobrą muzykę pop.
Teraz jest Mariah Carrey i Britney Sperms…
Racja, że dobry przewodnik to podstawa. U nas królują przewodniki dla wegeterian i innych osób szczególnych. Takie przynajmniej można z nich odnieść wrażenie. A informacji o kulturze na lekarstwo.
No tak, Alicjo generalnie wszystko we Wszechświecie ma jakąś swoją osobną pozycję. Psie kupy na trawniku pod moim blokiem też zajmują jakieś swoje pozycje. Tylko co z tego?
Tyle z tego – o psiej kupie pod Twoim blokiem, Tomku K. nikt nie słyszał i nie będzie słyszał. O Michaelu Jacksonie wszyscy, ci co żyja, i ci, co umarli, słyszeli.
I na pewno pozostanie w encyklopediach. Co z tego? Nico. Ja uważam, że duzo wniósł do muzyk (pop, jasne) i i tyle. I video, mówta, co chceta.
Mozna czegos nie lubić, ale warto docenić.
W Paryzu przed kazda co modniejsza knajpka tlum mlodocianych i nie tylko. Z ekranow – MJ. Panienki z inicjalami wypisanymi flamastrem na policzkach. Swieto MJ.
http://www.youtube.com/watch?v=1KQlqmyKCLE&feature=PlayList&p=2120380C5F0BFCD5&index=39&playnext=2&playnext_from=PL
TROMBY…
Ponieważ zapomniałem o tym napisać wczoraj, pośpiesznie piszę dzisiaj: w dniu wczorajszym pan Hugues Cuénod, znakomity tenor szwajcarski, uczeń Nadii Boulanger, który uczestniczył w prapremierze Żywota rozpustnika (1951), a w roku 1987, mając lat 85, zadebiutował w Metropolitan Opera w roli Cesarza Altouma, otóż Huguie, jak go nazywają, skończył lat 107.
Sto siedem. Nie ma literówki. Miewa się podobno doskonale.
Panie Piotrze, to czego zyczy sie stusiedmiolatkom?
Przypomnial mi Pan spotkanie, jakie odbylam lat temu kilka z jednym z kilkunastu jeszcze zyjacych wtedy weteranow I wojny swiatowej. Mial 109 lat i mowil mi:
Dziecko, do 105 wszystko w porzadku, a potem kolana troche szwankuja.
No to w takim razie 150 lat!
Śpiew to jednak zdrowe zajęcie 🙂 Sama nie wiem, co mi bardziej imponuje, obecny wiek, czy debiut w Metropolitan w wieku lat 85.
Myślę, że bardziej imponujący jest ten debiut, zwłaszcza że dotyczy tenora 😆
Z Wikipedii: Hugues Cuénod is a singer who has sung everything from Guillaume de Machaut to Igor Stravinsky 😉
Zapytany, jak udało mu się tak długo zachować głos, miał odpowiedzieć: „I never had a voice, so how could I lose one?” Dystans do samego siebie to chyba też jedna z cech ludzi długowiecznych 🙂
Coraz bardziej mi się ten gość podoba 😆
A ostatnie zdania z noty Wiki – no po prostu super 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/Hugues_Cu%C3%A9nod
Tak 🙂 Fajnie, że się doczekali!
Rzeczywiście. Na niektóre rzeczy nigdy nie jest za późno 😉
Alicjo!
Uwazam osobiscie,ze MJ to Mozart naszych czasow.
Tekst o kupach pod blokiem TomkaJ w kontekscie MJ jest po prostu obrzydliwy.
Britney SPERMS?To zart?
Ale na Festiwal Pieśni Chrześcijańskiej to go już nie zaproszą….
Witold 😯 Mozart naszych czasów? 😯
To na odwyrtkę, kto był Britney S. (jakkolwiek byśmy jej nazwisko nie wymawiali…) czasów Mozarta?
Blok tomka k. pewnie wtedy nie istniał, ale kupy są odwieczne i nie potrzebują metamorfozy…
A czy ktoś tu, za przeproszeniem, mówił o metamorfozach?
MJ Mozartem naszych czasow? 😯
Przepraszam, nie odsniezylam strony.
Odnosze wrazenie jednakoz, ze problem kup jest stary jak ziemia, jeno w czasach zamierzchlych latwiej bylo o praktyczne podejscie do sprawy. Stary tak jak stare jest bekanie krow metanem. 😉
A dzisiaj idac Bulwarem de la Madeleine zauwazylam taka cudowna rodzinke:
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/3665449484/in/set-72157610438429869/
detalicznie wyglada to tak:
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/3665447446/in/set-72157610438429869/
Tereso, zarówno hurt jak i detal miodzio! 🙂
Gdy spojrzalam w oczy szczesliwej matce, wymeczonej wieloraczkami, az jej powiedzialam, ze jednak nie ma lekko zyc.
Popatrzyla polprzytomnie, ale z wdziecznoscia 🙂
Słodziaki 🙂
Dorotko, to vis à vis Olympii.
Coś mi się dziś ciągle robi z kablem i przerywa 🙁 Ale piszę nowy wpis i może mi się kiedyś uda wrzucić 😉
No, przeciez mowili, ze jak MJ zmarl, Internet padl. Przenosimy sie na Poczte Polska?
He, he. Internet faktycznie kiepsko momentami chodzi, ale widzę, że to też mój kabel działa raz tak, raz siak. A blog na Poczcie Polskiej… 😆
Witoldzie, to nie mój tekst, lecz MJ był obrzydliwy.I myślę, że na tym dyskusję o tym panu powinniśmy skończyć.
tomku K, o MJ można mówić różne rzeczy, ale nie to, że był obrzydliwy. Ja bym przychyliła się raczej do zdania zeena z wczoraj z 10:36. I może faktycznie już dalej nie dyskutujmy, jak tu mają takie teksty padać. Nie jestem jego wielbicielką, ale na pewno było to jakieś zjawisko i na pewno nie był pozbawiony zdolności.
Kabel kabluje, Dorotko. Raz lepiej, raz gorzej, jak to kabel.
Tak to z kablem bywało
Jakby już było mało
Tego, że w ogóle kabluje
I w szczególe kabluje
I ogólnie nas szczuje
Kablem komputerowego
Łącza kabel kabluje
I rozłącza też psuje
Z blogiem coś wtedy nie tego
Poczta Polska już czyha
A blogowicz precz czmycha
Zbyty kablową intrygą
Ale my się nie damy
Kablem kabel zatkany
Wodą słów wszelkich zalejmy
Kabel pływać nie umie
I niewiele ma w umie…
Krecik się też dopomina…
Krecik krecią robotę
Zrobi, a zaraz potem
Kabel już śmiga jak fryga
Możemy nie lubić, ale docenic trzeba. Kierowniczka jest po powaznej muzyki stronie, a ja po tej niepoważnej trochę. Mozart pop -music.
A poza tym uwielbiam Pink Floyd, King Crimson i Procol Harum. Co wielokrotnie podkreślałam, na łamach.
p.s.Teresa… 😉
Michael Jackson, jaki był, każdy wie.
A tomek K., jaki jest, każdy może przeczytać. Nie pierwszy już zresztą raz.
W każdym razie w każdą stronę ogarnia smutek. Tylko powody różne.
Komet. ka. Dbaj o siebie i uważaj na depresję.
Pani Doroto, ponownie wracam 🙂
Mam dla Pani „Almanach Chopinowski” z 1949 roku, wyszperałam na wyprzedaży w Czytelniku. Już prawie pól roku zbieram się, by go Pani przekazać. Może maleńki, króciutki zlocik np. w kawiarence, która mieści się obok szanownej Redakcji albo gdzieś na trasie metra:-)?
O… wszelki duch… Jak miło! 😀 😀 😀
Na jakiś zlocik chętnie sie piszę. Poza jutrem, kiedy to mam nagły a krótki wypad do Katowic.
Odpowiedziałam mejlem 🙂
Alla 😯 Oczom własnym nie wierzę…
Za jakąś godzinkę się zobaczymy 😀