Święto Muzyki
To już tradycja od 1982 r. Raz w roku, u początku lata, cały Paryż muzykuje. Na różnych poziomach, w różnych miejscach. Od imprez organizowanych przez merostwo po żywiołowe granie na ulicach. Na pewno wiele się od tamtej pory zmieniło, ale jednak święto wciąż żyje, całe miasto cieszy się muzyką.
Miałyśmy z Tereską ambitny plan, żeby towarzyszyć imprezom przez cały dzień. Udało się to oczywiście tylko w pewnym stopniu, ale przecież obejrzenie i wysłuchanie wszystkiego byłoby niemożliwie, zbyt wiele dzieje się równocześnie. Tylko przed południem była praktycznie tylko jedna impreza na skwerze za Teatrem Marigny (koło Pól Elizejskich): występy szkolnych zespołów i fanfar myśliwskich. Poziom zespołów był niestety żenujący (z wyjątkiem dwóch – dzieciaczków grających na trąbkach i młodych dęciaków, które wykonały marsza z Aidy) i obrazuje upadek, jaki dokonał się w ostatnich latach we francuskim publicznym szkolnictwie muzycznym; na ten temat Tereska ma nader wiele do powiedzenia…
Potem już było lepiej. Udałyśmy się do Hotelu Matignon (blisko polskiej ambasady), jednego z budynków Ministerstwa Obrony. Tam trafiało się bardzo różnie: od profesjonalnego chóru radiowego i sympatycznego kwartetu saksofonów poprzez marnych piosenkarzy po… Arpeggiatę, która wykonała znany program Tarantella wraz z tańcami. Włosi zdecydowanie poprawili nam humor. W tym momencie zboczyłyśmy na Montparnasse, żeby pojeść sobie galetek, a potem do Dzielnicy Łacińskiej. Tam szaleństwo, na każdym rogu Boulevard Saint-Germain inny zespół (głównie rockowe), ale my w końcu skierowałyśmy kroki w stronę bardzo sympatycznej imprezy na spokojniejszej rue de Seine. Otóż niejaki Joël Dalle, niegdyś dyrektor przedsiębiorstwa, po przejściu na emeryturę zabrał się za animowanie zbiorowego śpiewania klasycznych piosenek francuskich. Rozdawano śpiewniki z tekstami i poleciały różne Aznavoury, Gilberty Bécaud czy Brassensy, aż po Serge’a Gainsbourga. Ludzie świetnie się bawili, śpiewali dość czysto, niektórzy nawet śpiewników nie potrzebowali. Potem nad Sekwaną, przed Instytutem Francuskim, grał młody band z wielkim temperamentem, a publika podtańcowywała.
Czas nam zleciał, ani się obejrzeć, a chciałyśmy na 22. pójść do Luwru, gdzie pod piramidą Boulez miał dyrygować Ognistym Ptakiem, ale niestety nie dostałyśmy się, bo był full! (Za to posłuchałyśmy w bramie kontratenora.) Ostatnim więc etapem była wyprawa do Beaubourg, Marais (gdzie nie tylko zespoły rockowe, ale przede wszystkim była jedna wielka dyskoteka, potworny hałas i ścisk) aż po Place des Vosges, gdzie spotkałyśmy kilka atrakcji, od bębnów poprzez chór gejów po zespół pod cudną nazwą Les Tigresses Diatoniques, pod którą kryły się akordeony i znów animacja do wspólnego śpiewu. Pyszna zabawa, ale długo nie wytrzymałyśmy, bo mnie już po prostu nogi odpadały.
Wracając miałyśmy smutną refleksję. Piękne te imprezy ze wspólnym śpiewaniem i pozazdrościć Francuzom, że mają taką fajną integrującą muzykę. (W Polsce takie imprezy ze śpiewem pieśni najczęściej patriotycznych odbywają się tylko w Krakowie.) Ale jak tak dalej pójdzie, to już i tego nie będzie. Z jednej strony dlatego, że w szkołach uczą tak, jak uczą (pokłosie wychowania bez stresów i wymagań), więc te dzieciaki pewnie nie będą umiały w przyszłości także czysto zaśpiewać; z drugiej – dzisiejsza muzyka młodzieżowa jest raczej bez melodii, służy tylko do kiwania się, a kiwanie jest na pewno łatwiejsze od grania czy śpiewania…
A u nas? Kilka lat temu była taka próba w Warszawie; wyszło jakoś nienadzwyczajnie i sprawa upadła. Może jednak warto i u nas takie rzeczy robić?
Komentarze
U mnie jeszcze widno, Kierowniczko 🙂
Jerz polał żywca.
http://www.youtube.com/watch?v=d-5JvACzGp8
Gdyby w Krakowie dawali Aznavoury czy Brele zamiast patriotycznych, to ja bym się podłączył. Ale tak, to tylko się nad Żywcem mogę pokiwać. 😉
Współczesna muzyka młodzieżowa służy do lansowania teledysków 😀
TROMBY niestety nie na poziomie święta, choć skoro święto podupada?
Się przywituję szybko, żeby nie było. Tym bardziej, że święto…
Dzień dobry! Żeby nie było 😉 , szybko i szczególnie witam powracającego Komisarza 😀
Żałuję też, że nie udało nam się dotrzeć na różne bardziej egzotyczne rzeczy, których było bez liku. Jakieś grania afrykańskie, jakieś śpiewanie piosenek w jidysz (pod kierunkiem znanej mi z Krakowa i bardzo lubianej Shury Lipovsky), jakieś rogi alpejskie u Szwajcarów… Właśnie, różne ośrodki różnych krajów włączyły się w tę imprezę, pokazywały coś od siebie wśród tych 200 tys. wydarzeń, ale polski oczywiście nic 🙁
W sobotnich targach poezji przed św. Sulpicjuszem, które również odbywają się raz na rok, przynajmniej księgarnia polska wzięła udział. Muzykę mamy gdzieś…
Podobno – tak mówi Tereska – Polacy są uważani tu tradycyjnie za naród rozśpiewany. Bo kiedyś nasze emigracje, łącznie z tą robotniczą, rzeczywiście śpiewały. No i co? Ech…
Ale ogólnie doszłyśmy wczoraj do konkluzji, że święto świętem, bardzo miło i fajnie, tylko Święto Muzyki, tak jak Święto Kobiet, tak naprawdę powinno być cały rok. Może niekoniecznie w takiej formie jak w Dzielnicy Łacińskiej czy Marais, bo służby porządkowe nie nadążyłyby ze sprzątaniem 😯
Pani Kierowniczka zgasiła i przepadło, ale jako osoba lekko zbulwersowana powtarzam, co położyłem pod poprzednim wpisem:
Kochani, za dużo jeszcze do przeczytania, a przywołana recenzja bardzo bulwersuje. Nie będę się spierał w sprawie wyzszości Strawińskiego, ale takie en bloc wymienienie iluś tam utworów dłuższych od Króla Rogera, a jemu współczesnych, z podsumowaniem, że stojących wyżej od Rogera, to mnie trochę ubodło. Skoro sam autor recenzji przyznał, że spektakl muzycznie był bez zarzutu, a publiczność wiwatowało, podważanie wartości samego dzieła mi się nie podoba. Żaden dyrygent i żadni soliści z miernego utworu nie zrobią wspaniałej muzycznie opery.
A opulencja wystepuje chyba dwukrotnie. Przy czym domniemuję, że opulencja Króla Rogera jest niekontrolowana w przeciwieństwie do kontrolowanej opulencji Salome. Teresa użyła tego pojęcia może w trochę innym znaczeniu, ale z całą pewnością wyprzedziła francuskiego recenzenta.
Przeczytałem teraz Corley’a i bardzo wiele widzę wspólnego z tym, co zamieściła Wyborcza. Miedzy innymi całkowita pogarda rezysera dla libretta. Ale sam Szymanowski jest tu lepiej potraktowany niż w innych przytoczonych źródłach francuskich.
Panie pisząc z Paryża narobiły tyle apetytu, że już zabieramy się za rezerwację apartamentu i samolotów na końcówkę września
No to zdjęcia!
I TROMBY!
TROMBY imponujące, zdjęcia toże. A ja tak się przejąłem recenzjami, że sam 2 popełniłem. Obie z tego samego filmu Vicky Cristina Barcelona, który dopiero wczoraj miałem okazje obejrzeć. Zamieszczam je poniżej. Zajmują na pewno za dużo miejsca, ale kto chce, może przejechać niżej bez trudu, albo Pani Kierowniczka może zdjąć ze strony.
Woody Allen śladami Henry Jamesa
Film Woody Allena nawiązuje do powieści Henry Jamesa. Ukazuje zderzenie mentalności amerykańskiej z europejską i destrukcyjny wpływ starego kontynentu na prostodusznych Amerykanów. Portret Damy czy Skrzydła Gołąbki to dramaty. Tutaj mamy komedię. Można się zastanawiać, czy mistrz lubi tak lekko traktować dramatyczne sprawy. Chyba nie. Po prostu zmalała skala problemu.
Isabel Archer obdarowano nauczką, która zaciąży na całym dalszym życiu. Vicky i Cristina w istocie zyskały doświadczenia bardzo pożyteczne.
Cristina nadal będzie poszukiwać nowych zdarzeń, które wzbogacą ją o kolejne doznania. Z pewnością dowie się, że będzie to coś, czego nie chce. Vicky żyjąc w związku z mało ciekawym partnerem nie będzie wzdychać do utraconego kochanka. Gdy już bardzo zacznie się nudzić, uda się do jednego z wielu pięknych miejsc w Europie, gdzie przeżyje następny krótki romans doskonale cementujący małżeństwo.
Woody Allen ostrzega przed szatanem
Ostatni film Woody Allena zajmuje się grzechem cudzołóstwa i podstępnym działaniem szatana. Dwie amerykańskie turystki wyjeżdżając do Europy bez opieki stanowią łup łatwy do zgarnięcia. Jak łatwiej skusić młode kobiety niż przybierając postać przystojnego Katalończyka nie będącego Katalończykiem? Vicky, wychowana purytańsko, ale żyjąca w zmaterializowanej Ameryce, stara się szatanowi opierać. Cristina, już wcześniej z przekonaniem przeciwstawiająca się purytanizmowi, od razu się poddaje szatańskim namowom. Czuwa jednak Anioł Stróż uaktywniający w sytuacji najwyższego zagrożenia wrzody żołądka.
Niestety, nie był to Anioł Stróż Vicky. To, co uratowało jedną z przyjaciółek, zgubiło drugą. Szatan widząc bezowocność jawnej pokusy ucieka się do pokus rzekomo niewinnych – wina, dobrej restauracji i w końcu porywającej i romantycznej muzyki gitarowej w perfekcyjnym wykonaniu. Rezultat, łatwy zresztą od początku do przewidzenia, to upadek moralny Vicky. Co najgorsze, Vicky zamiast gorąco żałować grzechu, marzy o kochanku ustalając z narzeczonym szczegóły ślubu. Tymczasem Cristina nie korzysta z szansy stworzonej przez Anioła Stróża i pogrąża się w grzechu nie tylko współżyjąc cieleśnie z hiszpańskim malarzem, ale do tego oddając się sodomii z jego byłą żoną by na koniec oddawać się praktykom grzechu grupowego.
Ostatecznie szatan został pokonany. Cristina doznaje przejawu łaski uświadamiającej, że życie w grzechu jest tym, czego nie chce. Vicky dopiero teraz objawia się Anioł Stróż, który w przebraniu Marii Eleny, byłej żony malarza, rani ją w rękę z rewolweru wyzwalając spod wpływu szatana.
Czy film „Vicky Cristina Barcelona” należy polecać wiernym? Tak, z wielkim zastrzeżeniem. Tak, bo ukazuje zwycięstwo nad szatanem. Z zastrzeżeniem, albowiem ukazując pociągające strony grzechu, a nawet sodomii, nadaje się do oglądania tylko przez wiernych w pełni dojrzałych i o niezłomnej postawie.
Przepraszam, ale nie napisałem, po co te bzdury. Po to, żeby pokazać, że można napisać, co się tylko chce i nadać temu pozory jakiejś logiki.
Fe, 71 😯
a co to za kod, u licha!
Poniewaz doszly mnie sluchy o watpliwosciach dotyczacych slowa opulencja, przesylam namacalny (a raczej nasiadywalny) dowod.
Skoro jest krzeslo, musi byc i opulencja! Alibo i inny sedes draconis
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/3649929537/in/set-72157610438429869/
Oto jeszcze jedna recenzja francuska, podpisana przez – dotychczas – wielbiciela KW:
http://www.concertclassic.com/journal/articles/actualite_20090618_2652.asp
Do Pana Stanisława: nie sądzę, żeby autor z Le Monde uważał Rogera za utwór „mierny”. Miał natomiast z pewnością ochotę ściągnąć go z najwyższej półki, gdzie go promocyjnie umieszczono (co nie ma nic wspólnego z jego „obiektywną” wartością), a to interpretuję z kolei jako objaw irytacji, nerwową reakcję na nędzę przedstawienia.
Gdyby na scenie obejrzał był dzieło sztuki równe utworowi, z niego wyrosłe i jemu w służbę oddane, być może nawet nie przyszłoby mu do głowy sięgać po takiego muzycznego Geigera.
A tak odegrał się na Szymanowskim za grzechy Warlikowskiego, który zamiast słabo tu znany utwór po mistrzowsku „sprzedać” – zajmował się wyłącznie sobą.
Dziś słyszałam zdanie, że ten pan z „Le Monde” w ogóle miał coś przeciwko dyrektorowi Mortierowi, więc zjeżdżał równo wszystko, co się za jego dyrekcji działo. Może więc pisząc w ten sposób o Szymanowskim chciał skontestować wybór repertuarowy Mortiera?
O śpiewaniu w Warszawie:
http://www.zw.com.pl/artykul/1,374495_Wolimy_sluchac___sami_spiewac_nie_potrafimy_.html
Bardzo ciekawe uwagi Piotra Kamińskiego uzupełnione przez Panią Kierowniczkę. I w Paryżu, jak widać, wszystko ma swoje konteksty.
Gostku, no właśnie! Nic dodać, nic ująć.
A my właśnie wróciłyśmy – po raz pierwszy jeszcze za niemal białego dnia, czyli koło 22. Byłyśmy na minizlocie – odbyłyśmy bardzo sympatyczne spotkanie z Piotrem Kamińskim. Potem zostałam poprowadzona szlakiem Chopina, zdjęcia zamieścimy.
Paryski minizlot w pierwszą rocznicę zlotu warszawskiego 🙂
Zloty zlotami, a TROMBY każą się weselić!
Narazajac sie na (kolejne) zarzuty braku uczuc patriotycznych, powiem, ze nie przypominam sobie takiej polskiej emiogracji, ktora bylaby „rozspiewana”, jak donosi Pani K. Czy nie pomylilo sie Jej z emogracja ukrainska ( bo taka slyszalam w Kanadzie) albo rosyjska (w Nowym Jorku)? Kiedys bylam w pokoju gdzie znajdowalo sie akurat czterech przypadkowo spotkanych Ukraincow (to byl zjazd Komitetu Obrony Wiezniow Politycznych w ZSRR). Zaczelo sie od tego, ze wspolnie na TRZY glosy odspiewali „Rewe taj stohne Dnipr szyrokyj…” , a poozniej dali taki koncert piesni, ze pamietam go do dzis choc minelo 30 lat. Starzy i mlodzi, urodzeni w Kanadzie i tacy, ktorzy sie tam znalezli po wiojnie. I nigdy sie przed tym nie spotkali.
Zdarzalo mi sie tez sluchac „rozspiewanej polskiej enigracji” jak wykonywala malo znana piesn „Boze, cos Polske…”, albo jeszcze mniej znany Mazurek Dabrowskiego.
No, nie powiem…. 😆 😆 😆
To tylko tak gwoli historycznej scislosci, a nie zeby dac upust antypolskim sentymentom 😆
PS. Sliczne miasto, Paryz, nie da sie ukryc. Obejrzalam te pierwsze zdjecia chyba trzy razy.
Nie spotkałem polskiej rozśpiewanej emigracji, ale coś może być na rzeczy — por. notka: http://france-mon-amour.blogspot.com/2009/05/stella-polski-zakalec.html
Tak, wlasnie to BYWA na rzeczy. Podobnie jest w Owernii.
Narażając się na zarzut o brak patriotyzmu itp. itd. śmiem twierdzić, że Polacy jako naród w ogóle nie są (zbyt) muzykalni.
Są oczywiście chlubne wyjątki, ale do Włochów czy Rosjan mamy dość daleko.
Naszą specjalnością jest rozpamiętywanie zrywów narodowych w pobożnej zadumie.
Zainspirowany przez kogoś tu na blogu, zaglądam ostatnio dość często wytwórni Hyperion, do działu „Please Someone Buy Me”, czyli ich śmieciowiska, w którym sprzedają płyty za bezcen – koszt jednej płyty z wysyłką na cały świat (!) wynosi 6 funciaków.
Oczywiście jak to na śmieciowisku, większość płyt jest taka sobie, ale dziś znalazłem coś takiego:
http://www.hyperion-records.co.uk/al.asp?al=BKS44201/40
Książka z tekstami wszystkich pieśni Schuberta z tłumaczeniem na angielski, za 10 GBP.
Byłem kiedys na weselu ukraińskim. Śpiewali pięknie. Jak śpiewają na naszych, wszyscy wiedzą. Nikt śpiewu w szkołach nie uczy, rodzice nie przekażą, chórów kościelnych coraz mniej. Nie ma w ogóle zwyczaju domowego muzykowania. To skąd mamy umieć śpiewać?
Miałem sąsiadów pochodzących z Równego (tam się urodziła Olga Pasiecznik). Zanim stamtąd wyjechali po wojnie (ostatnia osoba pod koniec lat 50-tych), nauczyli się śpiewać. Po przyjeździe ostatniego członka rodziny był 2-tygodniowy zjazd rodzinny. Co wieczór ucztowali i przeciągało sie to do rana. O spaniu nie było mowy. Śpiewali na okrągło. Muszę przyznać, że ładnie.
To ja też! Ja też się chcę narazić! Psu to niby nie wolno? 😆
Ale właściwie to mogę się tylko podpisać pod opinią, że zbyt muzykalną nacją to my nie jesteśmy. I ewentualnie rozszerzyć odwrotne przykłady o np. Japonię, Kaukaz czy Bliski Wschód. A już jak się zejdą Afrykanie i zaczną narodowo bębnić… 😀
Muszę wytłumaczyć. Otóż opinia o domniemanym rozśpiewaniu Polaków po pierwsze wzięła się ponoć od dawniejszych, przedwojennych emigracji, po drugie, została przekazana mi przez Tereskę, więc z drugiej ręki 😉
My sobie nie zdajemy sprawy, ale naprawdę w dawnych przedwojennych czasach się NAWET w Polsce muzykowało. Nie mówiąc o tym, że nauka muzyki była obowiązkowa. Jeszcze dziadek Rafała Blechacza jako nauczyciel wiejski musiał umieć grać na co najmniej dwóch instrumentach…
Pieseczku, coś mi się wydaje, że to nie kwestia nacji, ale wychowania… Po tym, co zobaczyłam na paryskim Święcie Muzyków, jestem pesymistką: o ile na śpiewaniu piosenek francuskich ludzie w wieku 40-50-60 lat śpiewali czysto, to myślę, że te dzieciaki, którym pozwala się rzępolić z fałszami, bo wszystko, co zrobią, jest świetne z definicji, nie będą kontynuwać tej tradycji i naród francuski z muzykalnego stanie się niemuzykalny… 🙁
Ale obowiązkowa nauka muzyki muzykalnego narodu nie uczyni….
Tyz prawda.
Zaprzeczacie sami sobie. Przed wojną prawdopodobnie Polacy śpiewali nieźle, a nauka śpiewu i muzyki była obowiązkowa. Mój ojciec całkiem nieźle grał na pianinie, a nauczył się tego w szkole. Bodajże na zajęciach dodatkowych. Może obowiązkowa nauka muzykalnego nie uczyni, ale brak obowiązku z pewnościa takie uczynienie uniemożliwia.
No nie, ja nie twierdzę, że jakieś nacje są genetycznie bardziej muzykalne od innych. To sprawa kultury jest. Rozmawiałem kiedyś z Japończykiem, którego śpiewem (spontanicznym, tak z duszy) się zachwyciłem i pytałem, czy on może jakiś profesjonalista, a on się zdziwił, że skądże, on się śpiewu w szkole nauczył, tak samo jak inne japońskie dzieci. Po prostu szkoła wymagała opanowania pewnego zasobu japońskich pieśni i porządnego ich wykonania.
Fakt, że to było ładnych parę lat temu i od tego czasu może i w Japonii się zmieniło. Fakt, że uczyć musi niekoniecznie szkoła, domowe śpiewanie może być równie (może i bardziej?) skuteczne. Ale jak w ogóle nikt razem z Jasiem nie śpiewa, bo każdy się wstydzi, to skąd potem Jan ma umieć?
Tu jest oczywiście również szerszy problem – dawniej dostęp do kultury był bardziej ograniczony, więc trzeba ją sobie było załatwiać we własnym zakresie, stąd domowe śpiewania, domowe przedstawienia teatralne, itd. Teraz mało komu się chce samemu, bo wystarczy włączyć jakieś pudło czy odtwarzacz i leci. A jak się samemu nie robi, to mniej się ma pojęcia np. o warsztacie i łatwiej wtedy jakikolwiek chłam uznać za arcydzieło. Nie mówiąc o tym, że robienie samemu najczęściej prowokuje do sięgnięcia i po wytwory innych, choćby po to, żeby porównać. 😉
Według mnie ważniejsza od śpiewania i gry na instrumencie jest music appreciation – ogłada, obycie, szacunek do muzyki. To prowadzi do wyrobienia słuchacza i dopiero to powinno doprowadzić do ewentualnego zainteresowania grą na instrumencie.
Oczywiście można różnych rzeczy uczyć się równolegle, ale nauka gry na instrumencie, żeby dała jakąkolwiek satysfakcję, jest bardzo czasochłonna i wymagająca. W dzisiejszych zalatanych czasach jest to o wiele trudniejsze niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy nie było tylu dystrakcji.
No tak. Już nieraz wspominaliśmy o tym, że łatwa dostępność muzyki z konserwy zabija muzykowanie żywe.
Właśnie Tereska powiedziała mądrą rzecz (i właściwie nasuwającą się): że śpiew w takich krajach jak Ukraina czy Rosja utrzymywał się dłużej dlatego, że w religii prawosławnej jest tradycja śpiewu chóralnego, a nie ma organów. Tam, gdzie były organy, śpiewało się już coraz rzadziej, no bo po co, jak organy mogły wygrać wszystko…
Łajza z Gostkiem. Mówiliśmy tu raczej o czynnym uprawianiu muzyki, które wynika z naturalnej chęci, może niekoniecznie aż z pasji, ale z własnej nieprzymuszonej woli. Śpiewasz, bo dusza śpiewa 😆 Ogłada muzyczna – to już inny problem: akulturacja. Bardzo ważna jednak dla jakości tego, co się robi 🙂
Ale wyjątkiem od „teorii organowej” są Włochy, czyż nie?
No, chyba tak, ale też związane jest to z popularnością opery, tam powstałej i wciąż kochanej.
Nauka gry na instrumencie obejmuje wszystko. Łącznie z analizą Spinozy i Freuda. Wiem, co mówię, bo wczoraj oglądałem na Mezzo Daniela Berenboima. Wspaniała postac. Człowiek nadzwyczajnej odwagi. Grał sonaty Beethowena, między innymi nr 5, 11, 20 i 23. Apassionata zrobiła niesamowite wrażenie, ale pozostałe też. Nastepny program: Szkoła mistrzowka, temat Berenbloim i Beethoven.
Nie mogłem obejrzeć do końca, bo zadzwoniła córeczka i trzeba było dźwięk wyłączyć. Dopóki był dźwięk Berenbloim opowiadał o tempie ilustrując to, co tłumaczył, grą – zgodną z tym, co proponował, i odbiegającą od tego. To było coś fantastycznego. Zapytany, dlaczego kazał doskonalącemu się pianiście grać wokalizę, odpowiedział, że na fortepianie też trzeba śpiewać. Nie można traktować fortepianu jak instrumentu do wydobywania kolejnych określonych dźwięków doskonaląc technikę przekazywania impulsu. Trzeba przekazać instrumentowi swoją energię, zespolić się z nim i śpiewać. I dalej cały wykład o istocie dźwięku i panowania nad nim z odwołaniami do wielu filozofów.
Był to jeden z najciekawszych wieczorów, jakie spędziłem przy Mezzo. Zrozumiałe, że nie tłumaczyli na polski, bo po cholerę. Może i dobrze, bo tak skupiłbym sie na polskim tłumaczeniu, w którym pewnie byłoby pełno przeinaczeń, jak zazwyczaj.
Dwa razy dodałem l do nazwiska. Nie wiem, jak, pewnie 2 klawisze nasnąłem.
Wybaczcie mi moje przekręcanie nazwisk. Przecież on nazywa się Daniel Barenboim. Ale nie tylko ja na Berenboim przekręcam.
Chopin też tak mówił – że na fortepianie trzeba śpiewać. Był zresztą miłośnikiem opery belcantowej.
Proszę bardzo, mogę śpiewać na fortepianie, tylko musi mnie ktoś tam postawić, bo sam nie wlezę. 🙄
To jak tylko się kiedy spotkamy, Bobiczku, poszukam jakiegoś fortepianu i Cię postawię 😀
Barenboim pomimo Beethovena jako tematu warsztatów bardzo dużo mówił o Wagnerze. Tak ciekawie, że nagle nabrałem ochoty Wagnera posłuchać, choc programowo go nie lubie i to nie tylko dlatego, że lubił go Hitler. Wydawała mi sie jego muzyka bardzo pompatyczna, ale może po prostu jej nie umiałem zrozumieć. Jeszcze raz spróbuję za kilka dni. W Izraelu Barenboima spotkały duże przykre konsekwencje za zagranie Wagnera (dyrygował). Nie dziwię się czynnikom oficjalnym Izraela, ale rozumiem racje Barenboima i podziwiam go za odwagę. Współzałożył orkiestrę dwunarodową w Izraelu. Za to podziwiam go jeszcze bardziej. Może za pare dziesięcioleci da to jakiś rezultat.
No wlasnie, kot to sam na fortepian wlizie, tylko naszej na fortepianie nie byłoby widac 😀 (chyba żeby ziewnęła).
Ale nie polecam i tak, bo na politurze pazurki się ślizgają i spaść łatwo…
Bobiku, czy należysz do tych psów, które autentycznie potrafią śpiewać? Wiem, że są takie, bo sam słyszałem, ale to rzadkość.
Nawet nie aż taka wielka rzadkość. Na youtube można znaleźć wiele instruktywnych przykładów…
No, dość tego, pora ruszyć w Paryż. Gadam tu wciąż, bo wstałam późno, znowu plotkowałyśmy do drugiej w nocy…
Tak dla ścisłości the East-West Divan Orchestra działa teraz z Berlina, ale rekrutuje młodych ludzi z kajów arabskich, Izraela i Hiszpanii czyli jest w uproszczeniu trójnarodowa.
Pewnie, że na youtube takich ciekawostek nie brakuje, ale na co dzień Bobik należy do wyjatków.
Verdi dobry na serce 🙂
http://kopalniawiedzy.pl/opera-tempo-crescendo-dimnuendo-serce-uklad-sercowo-naczyniowy-Luciano-Bernardi-7819.html
No przecież wszyscy już chyba powinni wiedzieć, że jestem wybitną artystą wokalną. 😆
Ale przyznaję, że w realu najchętniej śpiewam w duecie z karetką. 😀
Polacy zawodzą pod kielicha zazwyczaj (piszę o tych na emigracji). Ukraińcy – zawodowo czy pod kielicha – zawsze im przepięknie i „na głosy” wychodzi. Tak mają.
p.s. Bobik, dobrze, ze nie z kretką, albo co gorsza, z krecikiem 😉
Kościelne śpiewanie padło przez chórki. Śpiewałam w takim. Przed nastaniem chórku organy grały, a lud śpiewał z dużym zaangażowaniem i masowo. Potem nie wypadało chórkowi przeszkadzać i ludzie byli coraz ciszej, aż umilkli 🙁 Bardzo to było smutne zjawisko. Bardzo żałuję, że przyłożyłam do tego gardło.
Takie rzeczy zawsze warto robic!
Różnie to pewnie z tym bywa, zależnie od społeczności. Wrzucałam tu kiedyś linkę z tuby na jakieś śpiewania kościelne, gdzie i owszem, lud śpiewa z dużym zaangażowaniem i masowo, ale nie jest to łatwe do wysłuchania 😆
Jesteśmy po pożegnalnej kolacji przy świecach 🙂 Zaraz zabieramy się do obróbki materiału zdjęciowego z ostatnich dwóch dni, który posłuży do następnego wpisu.
Zleciało jak diabli. Aż mi się nie chce wierzyć, że jutro o tej porze będę już w Warszawie 🙁
TROMBY, albo raczej KORNETY!
PAK-u, reaguję z opóźnieniem, za to ochoczo.
Zastanawiam się jeszcze nad tym śpiewaniem w cerkwiach i kościołach. Coś w tym jest, ale nie do końca. Chór kościelny, jeśli niezły, powinien raczej dawać wzór niż zniechęcać. Może gdyby był w stanie przyciągnąć więcej osób, wpływaoby to na lepsze śpiewanie wszystkich.
W cerkwi nie śpiewano przez parę dziesięcioleci. To znaczy śpiewali tylko nieliczni. Ale może stulecia zrobiły swoje i naród nadal był rozśpiewany pomimo odebrania cerkwi. Czytałem wspomnienia pilota amerykańskiego, który walczył w 1920 r. w ochotniczej amerykańskiej eskadrze myśliwców pomiędzy Lwowem a Kijowem. Pisał, że wiejska młodzież ukraińska spędzała całe letnie noce przy ogniskach pięknie śpiewając.
Kochani, sorry, że nie podejmuję ciekawego, a nawet pasjonującego tematu, ale pali nam się pod nogami. Ja już się spakowałam, Tereska kończy obrabiać zdjęcia, wpis napisałam, ale wymaga on dużej ilości linków zdjęciowych, więc czekam, bo muszę je mieć gotowe i opisane. Jeszcze potem wyskakujemy na jedno spotkanko i po południu ruszam w drogę powrotną. Wieczorem już będę w Warszawie.
Spoko, wieczorem też będzie padać 🙄
Miłej podróży
Samolot do Paryża już wykupiony. To rezultat ostatnich wpisów Pani Kierowniczki. 18-29 września. Będą tam wtedy jakieś ciekawe imprezy? Za bardzo nie mam czasu szukać, a jeśli ktoś coś wie, to chętnie skorzystam z podpowiedzi.
Oby samolot mógł wylądować na Okęciu, a nie np. w Balicach czy innych Pyrzowicach…
Zrobię, co mogę 😆
Stanisławie, Tereska na pewno będzie wiedziała wszystko (jak sprawdzi), a na razie, jako że jest jeszcze zajęta przy zdjęciach, upoważniła mnie do wyjawienia, że w tym okresie są jej urodziny 🙂
No to będą święta. Piszę w liczbie mnogiej, bo i rocznica ślubu nasza tam wypadnie. Co zresztą wpłynęło na wybór terminu.
Stanisławie, jesli chodzi o wrzesien w Paryżu: 21 wrzesnia w Wersalu bedzie koncert Le Musiciens du Louvre z M. Minkowskim. Będzie grany Haydn, tak tu wychwalany przez 60jerzego: tym raze symfonie tzw. paryskie. Serdecznie polecam, bo i Wersal milo nawiedzić, pozdrowienia.
Włącznie ze sterroryzowaniem pilotów trytonem? 😉
Bardzo dziekuje za podpowiedź. Nie bardzo moge się przestawic po posiedzeniu komisji, gdzie przez 2,5 godziny trwała dyskusja – głównie pomiędzy praktykami – na temat leczenia narkomanii, a nastepnie (inni praktycy) na temat przemocy w rodzinie. Nie żartujcie na temat, kim byli praktycy, bo mi nie wesoło. Można tak spędzony czas naprawdę odchorować.
Święto Muzyki od 3 lat odbywa się również w Toruniu.
na mniejszą skalę, no ale rośnie w silę:D
zaczynaliśmy od 20 punktów, w tym roku było ich około 50u:D
http://www.swietomuzyki.eu