Perpetuum mobile
Szczególna to postać – Walentin Silwestrow. Rozmawiać z nim niełatwo, choć na pozór wydaje się nawet rozgadany i miły. Ale to jego rozgadanie jest wyłącznie rozmową z samym sobą, wewnątrz własnego świata, poza którym niczego innego nie dostrzega, a jeśli nawet, to jest to dlań nieistotne. Zdaje się, że jest mu nawet obojętne, jak ktoś inny odbiera jego muzykę i że może to być zupełnie inny odbiór niż ten, jaki mógłby sobie wyobrazić. Mógłby, bo zapewne nie zaprząta sobie tym głowy. Bez żadnej żenady jest za to w stanie zaprzątnąć parę godzin pod rząd śpiewanymi cicho pieśniami na granicy kiczu. Kiczem się zresztą nie przejmuje: jeden z utworów nazwał nawet Kitsch Musik. Kiedy indziej konstruuje pseudocytaty z Mozarta czy Schuberta, ale te cytaty dziwnie się rwą i spomiędzy nich, w pauzach, wyłania się coś dziwnego: szumy, świsty, zgrzyty.
Spytałam go o to, myśląc głównie o utworze Der Bote (Posłaniec) na fortepian, syntezator i orkiestrę smyczkową, w którym ów „pseudo-Mozart” zestawiony jest z szumem wichru (efekt powtarzający się w różnych jego utworach). Dodałam, że można to odbierać jako obraz rozpadu. Natychmiast zaprotestował: nie rozpad, tylko narodziny melodii! Te melodie rozkwitają jak kwiaty! W poświęconym mu filmie Dialogi dopowiedział jednak więcej: to kwiaty na Polach Elizejskich. I dodał, że ostatnią muzyką, jakiej chciała słuchać w szpitalu jego umierająca żona, muzykolożka Larissa Bondarenko, był Mozart. Więc jednak ze śmiercią w tle. A o owym szumie wichru i mnie powiedział, że to metafora wiążąca się z cytatem z Biblii: „poczuł cichy wiatr i w nim był głos Boga”. Nie w gromach, nie w trzęsieniu ziemi, a właśnie w cichym wietrze.
Jednak te wszystkie szmery „pomiędzy” tłumaczy jeszcze inaczej: jako dźwięczące pauzy. Zresztą „dźwięczącym milczeniem” jest każda muzyka, rodzi się przecież z ciszy. A kompozytor, mówi, operuje nie tylko nutami, ale czymś niewypowiedzianym pomiędzy nimi. Dlatego muzyka klasyczna zawsze będzie klasyczna, to jest perpetuum mobile – zawsze będziemy wśród znanych nut szukać niedopowiedzianego. Tajemnicy. Schubertowskie „niebiańskie dłużyzny” to też jest właśnie „dźwięczące milczenie”, „brzmiąca pustka”, i ona to stanowi o istocie Schubertowskiego stylu. (To ostatnie mnie nawet dosyć przekonuje.)
Ale wrócmy do historii samego Silwestrowa, która jest dość zdumiewająca. Jako młody chłopak odnosił wielkie sukcesy na Zachodzie swoimi postserialnymi utworami, choc nigdy nie mógł w tym sukcesie uczestniczyć osobiście – władze sowieckie go nie wypuszczały. Zestawienie kilku dat jest wymowne: 1962 – nagranie 5 Utworów fortepianowych przez radio w Baden-Baden (miał wtedy 25 lat!), 1964 – Quartetto piccolo na Berliner Festwochen, 1965 – Mysterium na Biennale w Wenecji, Spectra w Filharmonii Leningradzkiej, wyrzucenie kompozytora ze Związku Kompozytorów Ukrainy, 1967 – nagroda im. Kusewickiego i zamówienie na utwór, 1968 – Eschatofonia w Darmstadt (dyr. Bruno Maderna), II Symfonia w Leningradzie i w konsekwencji zakaz wykonywania zawodu dla dyrygenta Igora Błażkowa, 1970 – nagroda Fundacji Gaudeamus. (Spytany, jak to się działo, że jego partytury docierały na Zachód, odparł, że po prostu pocztą.) A potem w samej muzyce Silwestrowa zaczyna się coś przełamywać, naraz, stopniowo, pojawia się coraz więcej z początku nieśmiałych pseudocytatów najpierw ze średniowiecza, potem z klasycyzmu… To było niemal jak infekcja – mogliśmy to prześledzić podczas słuchania utworów, jakie komozytor odtworzył nam na spotkaniu, począwszy od Symfonii na wiolonczelę i orkiestrę z 1972 r. Po owym nadprogramowym koncercie (miał trwać pół godziny, trwał godzinę!) rozpoczęłam spotkanie m.in. stwierdzeniem, że teraz już wiemy, jak dokonywał się w jego twórczości ów powrót do tradycji: stopniowo. A on na to: – Do tradycji nie trzeba wracać, ona sama powraca. A awangarda jest jak sól: kiedy byliśmy młodzi i zajmowaliśmy się tylko nią, to było tak, jakbyśmy lizali bryłę soli. A powinna być tylko przyprawą. Istotą muzyki jest melodia i harmonia („melodia to profil muzyki”, powiedział kiedy indziej). A w XX wieku muzykę „atematyczną” uważano za osiągnięcie. Ale nie było w tym treści.
Choć przecież sam, gdy był studentem, zafascynował się Webernem (w latach 1960-61 w tamtejszym radiu nadawano jeszcze koncerty z Warszawskich Jesieni) i powiedział nawet do swojego profesora, Borysa Latoszyńskiego, że zwykle muzyka działa w poziomie, a Webern zupełnie inaczej – w pionie, punktowo, trafiając prosto do słuchacza. Cała grupa studentów w konserwatorium w Kijowie, z Leonidem Hrabowskim na czele, który przetłumaczył ściągnięty z Niemiec podręcznik Hannsa Jelinka Wprowadzenie do techniki dwunastotonowej (i wraz z kolegami pisali ćwiczenia opierając się na tym podręczniku), została nazwana awangardą kijowską. Ale to się skończyło. Stało się coś paradoksalnego: wielu twórców na swój sposób przyznało rację swoim prześladowcom, wybierając tradycję i odrzucając (w różnym stopniu) awangardę, ale dalej byli prześladowani… Wielu wybrało emigrację. Silwestrow został. Do dziś mieszka i działa w Kijowie (dziś doceniany i szanowany), stale w tym samym szarym sweterku, a gdy sam siada do fortepianu, to widowisko jest nie z tej ziemi: dyryguje sam sobą (a jeśli gra z kimś, to tym kimś), wykonuje niemal teatralne gesty podkreślające i potwierdzające, ale to nie teatr, to jest odruch.
We wspomnianym filmie kompozytor Aleksander Knajfel, jeden z przyjaciół kompozytora, mówi: Wydaje mi się, że Wala został nam dany dla naprawienia tej korozji, jaka toczyła muzykę w drugiej połowie XX w. Zdumiewające, jak ostro ci ludzie odrzucają to, czym pasjonowali się za młodu. (Górecki zachowuje się podobnie! Penderecki patrzy na swój czas awangardowy z pobłażaniem i nostalgią, ale muzycznie do niego nie wraca.) Silwestrow może nie odrzuca awangardy aż tak ostro, ale za to pisuje nieraz tak, jakby XX wieku w ogóle nie było. Czy coś tych ludzi złamało? Oni sami na to nie wyglądają. Był zresztą czas, kiedy ich muzyka zaczęła podbijac świat. Przyczynił się do tego Manfred Eicher, załozyciel firmy ECM (dziś spotkanie z nim, zdam relację). Dziwne to zresztą, bo Niemcy takiej muzyki nie znoszą – ale jest jeszcze reszta świata. Tymczasem znów czasy się zmieniły i gdyby Silwestrow z Cichymi pieśniami wystąpił na Warszawskiej Jesieni, młodzi gniewni natychmiast by go wygwizdali. Silwestrow mówi, że rozpad to jest właśnie w muzyce Lachenmanna, Nono, Feldmana – niemożność tworzenia muzyki. (Trochę mogę się zgodzić, zwłaszcza w wypadku Lachenmanna.) Ale młodzi sądzą dziś inaczej i wybierają Lachenmanna. Tak to się pokoleniami toczy.
Tutaj króciutkie próbki Silwestrowa, w tym wspomnianego Der Bote. A tu i tu trochę bezczelnego kiczu…
Komentarze
Nie na temat i reklama, na dokładkę wysiadł mi dźwięk w YouTubie… Ale cóż, może komuś sie przyda:
http://www.youtube.com/watch?v=2lXh2n0aPyw
Tez nie na temat, ale pilne. Znowu polityka.com.pl nie chce moich maili. Wyslalam na adres ratunkowy. Sorry za prywate.
😉
Aż mnie korci, żeby w tej sytuacji, z czystej przekory, napisać coś na temat. Ale nie wiem, czy dla szczeniackiego kawału warto psuć sobie imydż? 😆
To PAK zaskoczył i zaszalał pozamerytorycznie 😉 A jak taki chciałem być topikowy tym razem, że tylko pod starym pisałem choć była okazja offtopikowo zacząć…
Dobra, tym razem wyjątkowo do tekstu się odniosę.
Jako świeżo upieczony grabarz wypracowanej przez się konwencji mogę powiedzieć, że w pewnym momencie ma się dość udziwnień i chce się po prostu dobrze opowiadać ciekawe historie. Jasne, że nie wszystko w awangardzie takie nieopowiadające, że nie da czy nie chce się sięgnąć po to, co kiedyś tak samemu, tak super, tak wiadomo jak. Ale wreszcie się wie, że jak księżniczka, to piękna, a jak rycerz, to odważny i nie ma się co silić na ilustrowanie książęcej urody doskonale metalicznymi i doskonale zsynchronizowanymi uderzeniami złotego młoteczka w srebrną miseczką, a mołojeckiej fantazji wbijającym się w wycie policyjnych syren trytonem na kontrabasie. Ale nim się wróci do księżniczek i rycerzy, to trzeba przejść przez transformesty czy inne cuda.
Dobra, koniec mądrzenia się, kawę idę sobie zrobić…
Bobiku, psuj. Skoro ja się szarpnąłem, to Ty też możesz 😉
Pędzę z ratunkiem merytorycznym, bo widzę, że pilnie potrzebny.
Włos mi się zjeżył, jak przeczytałem: „Czy coś tych ludzi złamało?”
Skąd takie pytanie? Czy fakt, że twórca zmierza w innym niż dotychczasowy kierunku znaczy, że został złamany? Czy wejście do koryta rzeki zwanej awangardą, wyklucza wyjście z niego?
Te i inne pytania nasunęły mi się po przeczytaniu ciekawego wpisu. Przyznam, że moja wędrówka po różnych zakątkach, czasem bezdrożach muzyki, doprowadziła mnie już parę lat temu do stwierdzenia, że istotą muzyki jest melodia i harmonia.
Czy ukąszony sonoryzmem na zawsze ma pozostać wyklęty z klasyki?
Groźnie brzmią słowa PK o złamaniu, chyba, że mylę się, błędnie odczytując je.
O, widzę, że foma już zaczął, to dobrze, bo ja bym to mocniej powiedział:
Każdy kiedyś jest młody i głupi… 😉
Od razu głupi… Patrzy na świat innymi kategoriami z cudownym poczuciem, że grawitacja i inne dynamiki go nie dotyczą. A potem zaczyna strzykać w łokciu i trzeba czymś zarobić na lekarza…
Słabą jestem istotą. Tak łatwo mnie sprowokować… 🙁
Ale muszę przyznać, że żachnąłem się dokadnie przy tych samych słowach, co zeen. I nawet nie myślałem tylko o awangardzie muzycznej, ale tak w ogóle. Wydaje mi się to naturalnym rzeczy biegiem, że w młodości trzeba wszystkiego spróbować, czasem nawet z nadmiernym rozmachem, trzeba przejść przez okres zakwestionowania czy wręcz odrzucenia autorytetów, wzorców i tradycji, a potem, po przejściu okresu burzy i naporu, już na spokojnie zastanowić się, co z tej tradycji można uznać za swoje i żyć z tym na co dzień, a co odrzucić nie dlatego, że to tradycja, dla zasady, tylko dlatego, że mnie jakoś akurat nie pasuje. To chyba całkiem zdrowy przebieg rozwoju, a nie złamanie.
A jeszcze inna rzecz, że prawie zawsze jakaś tam część dorobku kolejnych awangard wchodzi do kanonu i sama staje się tradycją. I to na innym poziomie też jest proces dojrzewania i dochodzenia do tego, co istotne. 😉
Bardzo mi się spodobało to, co napisał Bobik. Jest jakaś naturalna kolej rzeczy. Prawem i przywilejem młodości jest kwestinowanie konwencji, prawem i przywilejem dojrzałości jest pewien konserwatyzm, świadomy powrót do tego, co się wcześniej w czambuł potępiło. Do tego powrotu potrzeba też trochę odwagi, bo to tak jakby przyznać się do błędów. Nie każdemu przychodzi to z łatwością. Pozostawanie przez całe życie w pierwszym szeregu kontestatorów budzi podjerzenie, że jest to kontestowanie dla kontestowania, z przyzwyczajenia, rutyny. Jest coś dziwnie nienaturalnego w starszawym awangardziście. Równie zabawni są młodzi konserwatyści, tak w muzyce, w polityce, jak i życiu codziennym.
Powiedz mi, gdzie podczas manifestacji jesteś, a powiem ci ile masz lat…
Nie widzę nic niestosownego w starszym awangardziście, doprawdy.
Powrót do tradycji jest czymś naturalnym dlatego, że większość tej tradycji jest sprawdzona i zdała egzamin przez wieki, bunt jest poszukiwaniem i niezgodą na stare, ale bunt nie oznacza znalezienia lepszych rozwiązań.
Kawał merytoryzmu odwaliliśmy…
No to wychodzi na to, że urodziłem się siwy i z brodą, już wtedy mnie strzykało, a okres burzy i naporu skończył się z chwilą narodzin, albowiem melodia i harmonia od zawsze stanowiły dla mnie muzyki istotę, sens, fundament. I od kresu burzy i naporu nie miałem i nie mam innych fundamentów przed sobą. A przecież inne bunty, kontestacje, kwietne e- i rewolucje kosztowałem, używałem, modernę i jej post- podgryzałem. Wszystko się przewartościowało, zredukowało. Sito czasu niewiele z tego wyłapało. A ten akurat fundament tkwi w miejscu, ja przy nim. W bezruchu? Nie. Przecież wokół przewalają się nawałnice sonorystyczne, wichury elektroniczne, jesienne mrozy bądź upały – nie sposób tego nie dostrzec. Ale nic to. Gdy upał taki, że fundament aż trzeszczy – włączam sebastianową Air, by Condition ocalało i przetrwało. Air – aria – harmonia – melodia. I już nic nie strzyka, nie boli. Koi.
I kto by się tego merytoryzmu po nas spodziewał…
No to żeby nie było na długo na temat – foma, Tyś się znów zaczernił. Ja się już nie łapię, czyś Ty czerwony, czy czarny.
Sami siebie zaskoczyli,
ze tak merytorycznili
Pora kończyć merytoryzm,
Pora zacząć nam sonoryzm:
foma – skrobie lakier z fletów
bobik – szuka wciąż kotletów
ja zaś trójkąt wyprostuję
vesper – w tubę zwymiotuje
jerzy z racji swego wieku
wbija w każdy alt po ćwieku
PAK z Teresą rżną fortepian
reszta zaś wytrzeszcza ślepia…
Protestuję! Nie da się elegancko wymiotować, a ja jestem damą.
Treści żołądkowe damy
Na plan pierwszy wypychamy…
Choroby jej przyczyna
Nieświeży pasztet z zeena
zeeeenieeee a coz to za machina?
czy to mialo byc toooo??? 😆
http://www.youtube.com/watch?v=oFCBJ8Cq5X0
to ja dziekuje, nie znosze dudnien
Ci, co zeena posmakują
Na Powązkach rezydują…
Cóż to leży, obrzygane i mocno stłamszone?
To nieszczęsny merytoryzm stoczył się na stronę.
Tak był czasem hołubiony, że się poczuł w siodle,
ale dziś złoczyńców banda go dorwała podle.
Przywabili dobrym słowem, rzucili przynętę,
po czym rzekli biedakowi: ty nas całuj w piętę!
Leży w kącie merytoryzm, wniebogłosy drze się,
czy po takim zbezczeszczeniu jeszcze się podniesie? 😯
Jeśliś wrąbał zeenie udka,
nie pomoże nawet wódka!
Jeśliś wątróbki z zeena spróbował,
bezradny będzie każdy konował!
Pasztet nie z ud był ale z antrykotu
Czy jest na to jakieś antidotum?
Udka u damy, u damy udka..
Żyć nie umierać!
Do tego wódka! 😆
Pochłąnąłeś z zeena gulasz –
już w trumience słodko lulasz.
Antrykot z damy?
Chyba nie znamy…
Ktoś na zeeninę chce antidotum?
Jest, z ostrzeżeniem: „nie dla idiotów”. 😆
Z zeena ozorek, z zeena comberek
Nakładam łyżką wprost z salaterek
Zwyczajem Borgiów i książąt d’Este
Biorę truciznę po troszeneczce
Na jady wszelkie szczepić się trzeba
W przeciwnym razie
Trup, grób i gleba
vesper, czarny bo z komórki teraz, ale dziękuję za troskę. A jeśli już o tym nowa, to ja mogę przejąć Twój odcinek sonoryzmu, bo nie jestem damą i mi się przyda, a Tobie odstąpię flety.
W misce trupi jad na stole?
Tu zeen w swoim jest żywiole,
na dźwięk słów „mogiła”, „w glebie”,
jest natychmiast w siódmym niebie,
a już po kawałku trucie
mu najwięcej sprawia uciech.
Chcesz zeenowi się podlizać?
Zacznij szybko go obgryzać.
czarny foma w komórce?? 🙄
Ba de bi duuu du da ti da duuu
Wadi tudu di daaa ni na be de duu
Szitti dan wi waszamidamu du du
Ra la mi ma ma mi uu oo ee
Ta long wan di nimamu watta
Ti da du bi da Wa wa
Czyżby merytoryzm znowu podnosił głowę, używając Teresy jako medium? 😯 😆
Bobiczku drogi, taż to cytat z klasyka literatury światowej. Laureata literackiego Nobla zresztą. Ale bardzo a bardzo a propos…
medialnie mediujace medium
w miednicy na mieliznie mialo
merdajac namierzyc miernoty…
I mu sie to miernie UDALO!!!
http://farm3.static.flickr.com/2429/3912361957_852028cc19_o.jpg
tu bylem mimo ze siwy i stary 🙄
http://farm3.static.flickr.com/2546/3913144004_c15849596b_o.jpg
i tutaj gdzies jestem
rysberlinie, siwy tylko jeden, ale i lysy…
Poza tym jedna blondynka
🙄
tereso,oczywiscie blondynka! 🙂
tak tez mi sie zdawalo… 😆
Tereso, toż dziś merytoryzm właśnie klasyków dotyczył. I im coś bardziej a propos, tym bardziej merytoryczne. 😆
No to przywrócę merytoryzm. Wracam z kolejnej, ostatniej już na tym festiwalu porcji Silwestrowa. Program składał się z utworów na dwie wiolonczele lub wiolonczelę solo. I znów cichutko, cichutko, i klasycznie, z nawiązaniami do Schumanna, Bacha, a nawet Czajkowskiego – ale bardzo odległymi. Najbardziej podobała mi się Elegia na wiolonczelę solo i dwa tam-tamy (znamienne – był to jedyny utwór „nieklasycyzujący”). Na zakończenie powrót do „bezczelnego kiczu”, czyli Postludium na wiolonczelę i fortepian; na fortepianie zagrał sam kompozytor i to znów był teatr. Ale potem wydarzyło się coś nieprzewidzianego w programie: Silwestrow został przy fortepianie i wykonał (częściowo chyba wyimprowizował) cały ciąg krótkich utworków- przeróbek Chopina, głównie mazurków. I grał, i grał, i skończyć nie mógł, z początku było to nawet zabawne i sympatyczne, ale ciągnęło się, ciągnęło… chyba większość na koniec pomyślała: uff. Znajomy dyrygent, który jeszcze kilka dni temu wyznawał, że uwielbia Silwestrowa, powiedział po tym koncercie: „Chyba coś mu się zwarło…”. Ale cóż, artysta nie ma poczucia czasu 😉
Wcześniej było spotkanie z Eicherem, na którym w sumie dowiedzieliśmy się z róznych względów niezbyt wiele, ale on sam to fajna postać, oryginał z charyzmą i bardzo konkretnym podejściem do świata. Mówił, że odwiedzał Polskę wiele razy w młodości i był zafascynowany polską kulturą, a zwłaszcza jazzem. Sam zresztą kiedyś grał jazz jako basista, grał też w orkiestrze. Andrzej Chłopecki, który prowadził spotkanie, spytał go, czy fakt, że ECM powstało w 1969 r., miał coś wspólnego z kontestacją – on odpowiedział, że nigdy nie robił nic przeciwko komuś czy czemuś, zawsze dla czegoś i dla kogoś, czyli publiczności. Spytany, czy zainteresował się kompozytorami z bloku wschodniego z powodów ideologicznych, odparł, że nie, po prostu kocha tę muzykę. Tak mniej więcej ta rozmowa wyglądała; o kuchni nie chciał mówić (powiedział, że lubi inspirować artystów, więc wyrwałam się z pytaniem, czy może coś więcej o tym opowiedzieć, ale wykręcił się tylko powszechnie znanym wspomnieniem o tym, skąd się wziął jego pomysł na Officium). Spytany o okładki płyt, opowiedział, że za młodu w Berlinie był kinomanem i oglądał nouvelle vague, Antonioniego itp. Okładki wybiera z grafikami i sam ma nad wyborem kontrolę.
Daniel Cichy zrobił z nim wywiad dla „Tygodnika Powszechnego”; liczę na to, że jemu powiedział więcej.
A poza tym byłyśmy z Beatą na przemiłym spacerze. Po odwiedzeniu „Ekowiarni” pojechałyśmy do Parku Sołackiego i przeszłyśmy się nad jeziorem Rusałka, nad którym widziałyśmy knajpę pt. „Harnasiowa Rusałka”. Powinno to zaciekawić Owczarka 😉 Pogoda była cudna, ale niestety chyba to ostatni dzień. Wieczór zimny jak diabli.
I dodam jeszcze, że wszystko jest kwestią osłuchania.
Ja mam takie utwory, w których melodii czy harmonii nie sposób szukać, a które też działają na mnie kojąco…
Dobranoc! Już samo wspomnienie mnie ukoiło 😉
Ja wracam z inauguracji NOSPRu
Po koncercia trzeba klaskac
Dzisiaj kogoś chcę uchlastać.
Yu Kosuge za Felixa –
Zamiast ronda ersatz wciska.
Kaspszykowi zaś Jackowi
chyba w planach się kołowi.
Miast pracować nad Brucknerem
on poleciał – cóż – pozerem.
O orkiestrze ani słówka
Od słuchania boli …
Też dobrej nocy. Jak się upoję to się ukoję.
I do tego kod – cztery jedynki. Dokładnie to.
Na mnie muzyka Silwestrowa robi wrażenie, jakby z różnych naszyjników rozsypały się koraliki, a on je pozbierał i nawlókł wymieszane na bardzo długą nitkę, z dużymi przerwami pomiędzy. Czułam dziś na koncercie, że ta muzyka przepływa sobie spokojnie obok mnie, nie przeszkadzając mi, ale i nie poruszając we mnie żadnej struny.
Na tych końcowych improwizacjach chopinowskich na początku wszyscy byli zasłuchani. Po jakimś czasie zaczęły się wzajemne spojrzenia pod tytułem „czy to tylko ja wypatruję końca czy inni też”. I kilka razy wydawało się, że to już już koniec. Ale nie. Wzniesione na chwilę i rozluźnione w nadgarstkach ręce Silwestrowa opadały z powrotem na klawiaturę i wznawiały spacer w sobie tylko znanym kierunku. W pewnym momencie naszła mnie wizja, że jest północ, a my nadal siedzimy i słuchamy a Silwestrow gra i gra, i wszystkich nas spowija pajęczyna 😉
Tak czy inaczej emanuje z tej postaci coś autentycznego, a przez to nawet w pewnym sensie wzruszającego – konsekwentne trwanie we własnym świecie, szczere zatopienie się w nim i zapomnienie.
Pani Kierowniczko, z niekłamaną przyjemnością poczytałam o Silwestrowie. Na swój sposób go lubię, choć słucham właściwie tylko przypadkowo. Niektórzy ludzie są rozbrajający w swoim odklejeniu od świata realnego.
Beato, jaka piękna metafora z grającym Silwestrowem i pajęczyną. Serio. Bardzo mi się spodobała.
Ja byłam dzisiaj na Szebanowej w f-mollu Chopina. Nie porwało mnie, bo nie mogło, ale ucieszyło. Bardzo solidna robota. Mimo ekspresji pozamuzycznej, która powodowała, że miałam ochotę pospieszyć artystce na pomoc, bo zdawała się tego potrzebować. Po przerwie IV symfonia Piotra Iljicza. To już bardziej mnie porwało, zwłaszcza, że orkiestra była dzisiaj chyba w formie (choć jak zawsze strasznie smutni; czy oni przed wyjściem na scenę czytają nekrologi?). Tak więc w pierwszej części mężczyzna zakochany, w drugiej rozczarowany. Obydwaj w tonacji f-moll. Rozczarowany bardziej mnie przekonał, ale to pewnie moja specyfika. Dobranoc blogowisku.
Szanowna Pani Doroto, długo się nie odzywałem z – jak to dawniej mówiono – przyczyn obiektywnych. Do powrotu skłoniła mnie Pani recenzja (bieżący numer Polityki) płyty Ellingtona Money Jungle – jak wszystkie inne recenzje tej serii b. kompetentna i profesjonalna (swoją drogą kojarzyłem zwykle Panią z obszarem muzyki klasycznej, chociaż od czasu do czasu pojawiał się w Pani blogu także jazz, ale jak gdyby na marginesie głównych zaintetresowań). Chcę zwrócić uwagę na drobny błąd, który niechcący wkradł się do powyższej recenzji: słynny temat big bandu Ellingtona – Take the A Train – skomponował nie Duke, lecz Billy Strayhorn. Strayhorn był nie tylko kompozytorem, ale znany był przede wszystkim jako aranżer orkiestry Ellingtona, niekiedy też zastępował E. przy fortepianie. Warto dodać, że powszechnie przypisuje się tę kompozycję Ellingtonowi, była bowiem bardzo ellingtonowska z tego chociażby względu, że stanowiła od drugiej połowy lat 30. temat sygnalny orkiestry. Serdecznie pozdrawiam – Kroton.
POBUTKA (DOŚĆ) DAWNA, CO NIE OZNACZA, ŻE WSZYSCY ZASPALI…
—
Skoro się chwalimi koncertami, to też byłem wczoraj, a co! Panufnik (Nokturn) był udatny, choć jakoś słuchacze mało klaskali czekając na resztę. Mendelssohn w I Koncercie fortepianowym… bo ja wiem… Za to solistka chętna do bisów 😉 Na koniec VII Brucknera w pierwszych dwóch częściach dziwiłem się, co to tak dłuuugo trwa. I chyba nie tylko ja, bo jakby część publiczności próbowała oklaskami zakończyć Symfonię po części II. W III i IV tego nie miałem, wręcz z pewnym zdziwieniem dostrzegając, jak to nagle nagle czas ucieka kwadransowymi skokami…
Piątek – dzień koncertów 😉 To byliście, PAK-u i 60jerzy, na tym samym koncercie 🙂
Dzięki krotonowi za poprawkę, niestety nie mam już jak poprawić, chyba że w Internecie… Ja byłam przekonana, że to Duke – pewnie także z tych względów, o których Pan pisze.
Od rana się zastanawiam nad przykładami muzyki kojącej bez melodii i harmonii. Na razie przychodzi mi do głowy Lontano Ligetiego i różne utwory elektroniczne.
Dorotko, znowu mi maile wracaja. Wyslalam Ci na adres ratunkowy.
A w ogole to wszystkim DzienDobry
Tereniu, odebrałam. Podrapię się w głowę, co by można z tym zrobić.
a mruczenie kota ma harmonię czy nie? bo ten Ligeti jakoś mnie nie koi, i pewnie mógłby w jakim horrorze zaistnieć, zwłaszcza gdyby od czasu do czasu coś nieharmonicznie huknęło 🙂
Dorotko, wielkie sobotnie MERCI
Dzień dobry, że odpowiem na 11:06 🙂
A 60jerzego to ja powinienem chyba znać z widzenia, bo to chyba nie pierwszy raz jesteśmy na tym samym koncercie.
Bywalcy Dywanika mogliby się umówić na noszenie podczas koncertów jakichś znaków rozpoznawczych. 🙂 Róża w zębach, ostatnia „Polityka” w ręce, plakietka z nickiem… Zaraz by się pewnie okazało, że minizlotów jest w naturze wiele więcej, niż się o tym śniło filozofom. 😉
No to chyba lepiej, Bobicku, coby chycić te róze w zęby. Bo jak Ty i jo weźmiemy do łapy Polityke? 😀
Jak sluchalem z Dwojki, to publicznosc i mnie zaskoczyla niemrawymi oklaskami po Panufniku. Smieszne to bylo.
A pies z Polityka w zebach bije na glowe mocno ograny wizerunek pieska
z kapciami…
Gęba moja charakterna,
Dla niektórych zbyt mizerna.
Gdy w nią wetknąć róży kwiat
Pozna każdy – również PAK:
że nie fiołków to sabocik,
jeno zwykły minizlocik.
To ja jeszcze tylko ociupinkę o wczorajszym koncercie. Z Brucknerem to zawsze jest ciężka sprawa. Można mu swoim odczytaniem partytury wyświadczyć albo wielką albo niedźwiedzią przysługę (co swoją drogą zbyt odkrywcze nie jest). W pierwszym przypadku można dla niej zdobyć paru nowych entzujastów, w drugim dostarczyć wszystkich argumentów do wykpienia. Jeżeli próbuje się ją potraktować li tylko jako okazję do pokazania kondycji orkiestry i pozycji szefa muzycznego – to wkracza się na pole minowe. Symfonie Brucknera stawiają takie same wymagania i wyzwania jak u Mahlera. I oczywiście takie same zagrożenia.
Wczoraj, po koncercie, blachy – przed zejściem z estrady – gratulowały sobie z wielkim entuzjazmem. Smyczki zwijały się naprędce i raczej dyskretnie, jakieś takie oszołomione.
Ja siedziałem na samym końcu sali i też sobie gratulowałem – mojego 23 rzędu.
VII symfonia to ocean muzyki, ciągłe jej falowanie, przypływy, odpływy, potęga zniewalająca (chociaż nie wszystkich). Wczoraj było: od kataklizmu do kataklizmu, od kulminacji do kulminacji – dętej co pary w płucach. Między nimi cisza na morzu. I tyle. A zagrać tę brucknerowską ciszę, spokój (pozorny) – to właśnie cała sztuka. Dlatego dzisiaj posłuchałem sobie tej muzyki pod dyrekcją Jochuma. I przypomniałem, jak w grudniu zeszłego roku słuchałem w Dreźnie VI Brucknera w wykonaniu Staatskapelle Dresden pod Eschenbachem. Cóż, drezdeńczycy przysłużyli się Antoniemu B. Widać nie musieli sprawdzać swojej kondycji.
Gdy przed koncertem przespacerowałem przez centrum Katowic, dostrzegłem (na godzinę przed koncertem) maestro Kaspszyka spokojnie popijającego kawę w hotelowej kawiarni. Pomyśleć: w niecałą godzinę później będzie panem żywiołu muzycznego… Czy aby na pewno?
A w sobotę:
Dziecię mi zjechało,
z głodu zastękało,
kwoczo się spełniłem,
dzióbek wykarmiłem.
Lebiega schudzona,
teraz najedzona,
Kwoczych kazań słucha
myśląc: szkoda ucha.
Duma kwok: aleś ćwok!
Zamiast gadki walnij cmok.
No to, Owcarku, dla nas dwóch znak rozpoznawczy już ustalony. „Polityka ” w zębach. Od razu będzie można nas odróżnić od innych psów w filharmonii. 😀
Ja niestety jestem bardzo zaniepokojony stanem pani Szwarcmann. Osoba, która kreuje się na czołowego krytyka muzycznego pisze ostatnio straszne brednie. Eliot Carter to taki kompozytor, którego wypada tylko szanować, Harrison Birtwistle to nudziarz, Brian Ferneyhough tworzy muzykę zimną i nie nadającą się do słuchania, Lachenmann to beztalencie, Aleksandra Gryka tworzy jakieś dziwadła . I do tego wszystkiego ten bełkotliwy tekst o Silvestrowie, od muzyki którego ja osobiście uciekam jak najdalej. Pani Szwarcmann, a może tak zmienić zawód i zacząć sprzedawać na bazarze marchewkę?
Biedny tomek K. 🙁 Nie miał w najmłodszych latach własnego dziecinnego pokoju, zwanego też z niemiecka kindersztubą i teraz do końca życia tego nie nadrobi. 😥
Szanowny Panie Tomaszu.
Istnieje pojęcie enfant terrible – był krótki czas, gdy wydawało się mi, że na siłę można pańskie wypowiedzi, emocje w nich zawarte oraz ich (wypowiedzi) sedno tym właśnie pojęciem jakoś uzasadnić. Po dzisiejszej wypowiedzi nie mam wątpliwości: żadne enfant, natomiast bez wątpienia horrible. I rzecz nie dotyczy meritum pańskiego wpisu – bo tu każdy ma swoje poglądy i gusta (różne, różniące się od innych – w tym od Gospodyni blogu – co łatwo sprawdzić). Rzecz dotyczy tylko i wyłącznie kwestii dobrego wychowania – w Pana przypadku raczej deficytu tegoż. No i skoro pisze Pan o żywności – to braku smaku. Polecam świeże marchewki. Tudzież kapustę. Ta zawiera – prócz różnych wartościowych składników – jeden szczególnie cenny: głąb. I proszę mój wpis pozostawić bez swojego autorskiego komentarza.
Biedny bobik, biedny. Kiedy rozdawali rozum to dziecina został wyrzucony z kolejki. Zaś faktycznie z 60jerzym nie będę dyskutował bo to strata czasu. Zawsze mnie ostrzegano, żebym nie dyskutował z idiotami, bo ci najpierw mnie ściagną do swojego poziomu a potem wykończą doświadczeniem w nim zebranym.
A nie mówiłem? Nie nadrobi! 🙄
Pani Kierowniczko, nie można by tak na ogólne życzenie publiczności… ? Bo gadać szkoda.
Oj, szkoda gadać, szkoda. Zwłaszcza z próżną megalomanią co siebie za ogół uważa.
Zniesmaczona jestem bardzo. Dlaczego ściągacie tomka K. do swojego poziomu?!
No, tego wiecie… poziomu idiotów!
Zdaje się, że doczekaliśmy się trolla. Za burtę z nim 👿
Wszystkim Kanadyjczykom życzę happy Thanksgiving 🙂
I dobranoc, śpiochy, zanim PAK znowu ryknie swoją POBUTKĘ 😉
p.s.Łaskawie proszę przypomnieć mi, żeby w czasie listopadowej słoty uzupełnić Poezje od grudnia 2008 roku 🙄
Póki co, wspaniały pazdziernik u mnie i nie za bardzo mnie rwie do sekretarzowania, a zauważam ciągłą aktywność, zauważam! Lekki kop nie zawadzi jednakowoż, zawsze to jak słowo się rzeknie, to kobyłka powinna u płota…
POBUTKA NIEDZIELNA (Z MODLITWĄ, ZNACZY SIĘ…).
Wydajemi się, że Alicja ma rację. Na dyskusję z niewychowanym osobnikiem szkoda czasu, oni tak niczego nie zrozumie!!! 👿
O dyskusji tu mowy być nie może – ponieważ Tomek K. nie ma zamiaru dyskutować. Nie zna on ani recenzji ani artykułów Doroty Szwarcman, nawet jej nazwiska nie potrafi napisać poprawnie. Należy on do tych ludzi, którzy mając kompleksy dowartościowują się w ten sposób, że robią przykrości innym. Jeśli robią to otwarcie – wówczas obiektem ataku jest osoba stojąca niżej w hierarchii służbowej lub społecznej, jeśli zaś wyżej – wtedy taki osobnik czy osobniczka pisze anonimowo jadowity wpis pod ksywą np. Tomek K. lub wysyła gdzieś donos. I od razu kawka i ciasteczko lepiej mu smakuje.
Jeżeli coś tu zasługuje na uwagę, to nie osoba autora tego durnego i niesmacznego komentarza, tylko pewien mechanizm, niestety dość często w sieci spotykany. Ktoś pisze posty będące mieszanką niby-merytorycznych zarzutów i pospolitego chamstwa, mającego na celu wyłącznie jak najboleśniejsze dokopanie i to nie powyżej pasa. Zwrócenie takiemu osobnikowi uwagi, że przekroczył tzw. zasady współżycia społecznego, powoduje kolejną serię niewyszukanych obelg. A kiedy gospodarz blogu decyduje się autora takich komentarzy zbanować, to cham zwykle zaczyna głośno krzyczeć, że cenzura, że się tu nie dopuszcza odmiennych poglądów, że sami swoi, że TWA i diabli wiedzą co jeszcze.
Ja nie mam wątpliwości – chamów banować bezlitośnie, nie przejmując się ich pokrzykiwaniami. Niech mają pretensje nie pod adresem gospodarzy blogów, czy administratorów, tylko tych wszystkich instytucji wychowawczych, które nie potrafiły im wpoić podstawowych zasad savoir vivre’u.
Dzień dobry. Jużem w domowych pieleszach. Nie wiem, czy szajba p. tomka K. ma coś wspólnego z istnym napadem spamów (28), jakie właśnie usunęłam. Taki dzień widać. I oświadczam, że ten pan już wstępu na ten blog mieć nie będzie. Tu się dyskutuje, nie obrzuca obelgami każdego, kto ma inne zdanie czy inny gust. Już niejedno z wcześniejszych odezwań tego pana nie dostawało poziomu uczciwej dyskusji, tym razem jednak przekroczył wszelkie granice. Żegnam.
Pozwolicie też, że z czasem usunę i powyższe komentarze, bo po prostu psują powietrze.
Mam dużo ciekawych rzeczy do napisania o ostatnim dniu Nostalgii, ale zrobię to dopiero wieczorem, albowiem mam do wypełnienia obowiązki rodzinne 🙂
Taka jeszcze tylko drobna złośliwostka, której sobie w tym momencie nie odmówię (też potem skasuję): wielbiciel Elliotta Cartera nie umie poprawnie napisać nie tylko mojego nazwiska (widniejącego zresztą na nagłówku tego blogu), ale również jego imienia 😉
No i ciekawam, gdzie to napisałam, że Cartera „wypada tylko szanować” (napisałam, że ja go tylko szanuję, co nie jest jednoznaczne), że Gryka tworzy „jakieś dziwadła”, a zwłaszcza, że Lachenmann jest „beztalenciem” 😆
Ale nie oczekuję na odpowiedź 😉
Witam najserdeczniej Piotra Modzelewskiego, juz sie siebie zapytowywalam bylam. Oczywiscie jak to zwykle w takich przypadkach – bez odpowiedzi. 😉
Dorotko, moze jednak nie usuwaj, niech sobie wisza. Takie corpus delicti. Nie zepsuja sie bardziej, za to recze. Niemozebne.
Ja też bym tych komentarzy nie usuwał. Nie dlatego, żebym był do nich nadmiernie przywiązany 😉 ale jako widomy dowód, że zbanowanie kogoś nie umiejącego się zachować nie jest tylko abitralną decyzją Gospodyni, ale że i uczestnicy blogu nie życzą sobie takiego tonu rozmów. Taka drobna wskazówka dla ewentualnych naśladowców.
Ja jednak jestem za usunięciem – przykro mi, że w sprawę wciągnąłem bogu ducha winną marchewkę i – tu już w ogóle ze wstydu płonę – kapustę.
Bobiku: moim skromnym zdaniem to nie jest kwestia savoir-vivre`u czy instytucji wychowawczych, a tylko i wyłącznie wyczucia (i w ogóle czucia). Czy tego można nauczyć – nie tracę nadziei, że można.
No to OK 🙂
I tak to już przeszłość 😉
Opuszczam więc Was do wieczora.
60jerzy – pewnie, że można, tylko trzeba wcześnie zaczynać. Później może to być niełatwe. Ale gdybyśmy kapitulowali, to resocjalizacja by nie istniała 😉
To teraz już naprawdę pa!
60jerzy – ja to jak zwykle panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Z jednej strony jako pies wierzę w siłę wychowania. 😉 Jak mnie nauczono, że kiełbasy ze stołu nie należy ściągać, to nie ściągam, chociaż nieraz serce boli. Ale z drugiej strony wyczucia też nie lekceważę. Ono mi mówi, żeby marchewki nie tykać, no i nie tykam. 😆
A ostrzeglim, że za dużo merytoryzmu szkodzi…
60 Jerzy i Bobiku, wydaje mi się, że dobre wychowanie jest tutaj sprawą drugoplanową, choć ważną. To chyba nie jest tylko złe wychowanie ale coś więcej – zły charakter, podłość, małość, tchórzostwo (anonimowy wpis, za „Tomkiem K. ” może kryć się przecież Józefa Malinowska-Kreft lub Cezary Grąź).Są ludzie, którym strzyknięcie jadem sprawia prawdziwą rozkosz. A w ogóle – to sobie teraz uprzytamniam, że ten osławiony agent CBA, który za pomocą uwodzenia skłaniał do wejścia na drogę przestępstwa – też miał ksywę Tomasz.
Tereso -dzięki za powitanie, nie piszę bo mam ciężkie dni ale czytam stale i to mi dodaje sił.
Z dedykacja dla Piotra Modzelewskiego
http://www.youtube.com/watch?v=6iypNndR9lo
🙂
Tereso, dziękuję, piękne wykonanie pięknego koncertu. Mam płytę Hilary Hahn z czterema koncertami Bacha, ta skrzypaczka wyjątkowo do mnie przemawia. Koncertu podwójnego (przyznaję ze wstydem) nie znam ale zaraz rozejrzę się za płytą, dzięki.
A bo to ten koncert najpierw międlą wszystkie dzieciaki w szkole, a potem Meryl Streep ze Sternem. 😆
http://www.youtube.com/watch?v=Apnugo-dCCw
To oczywiscie mialo byc na BARDZO dobry humor…
A to jo na odwyrtke niz Bobicek. Znacy sie mnie tyz ucono, coby kiełbasy ze stoła nie ściągać… ale ściągom 😀
A tak w ogóle to zacąłek sukać muzycnego bloga tomka K. No bo po lekturze jego komentorzy dosłek do wniosku, ze musi on być autorem jakiegosi bloga, ka wykazuje sie sakramencko niewiarygodnom wiedzom muzycnom! No taki muzykologicny Ajnsztajn po prostu! Ale sukom, sukom, sukom… i jakosi noleźć nie moge 😀
Owcarecku, ty raczej zainteresuj się „Harnasiową Rusałką” w Poznaniu 😆 Skąd się taka mogła tam wziąć – zagadka…
Historia Roberty Guaspari jest ładna, choć niekoniecznie aż tak cukierkowa jak w filmie z Meryl Streep 😉
A Piotrowi M ciepłe wyrazy przesyłam. Zastanawiałam się nad dobrymi wibracjami, jakie przesłać, i podeszło mi to:
http://www.youtube.com/watch?v=Ba9LOU03yiw&feature=related
Zaczyna się od 1’24” 🙂
Zdarzyła się tego wieczoru
Historia rodem z horroru
Pani w wieku nieważnym, wzrostu nieistotnego
Popijając herbatę, słucha sonat Scarlattiego
Po chwili myśli – zmęczonam, na dywanie odpocznę
Porozmawiam o niczym, jakiś wątek rozpocznę
Mości się jejmość na pięknym dywanie
Rozmowę chce zagaić – panowie i panie …
Nagle coś się zmienia, jejmość oniemieli
Kruchy biszkopt z wrażenia jej utknął w gardzieli
Odkrztusiła na szczęście, żyć będzie nieboga
Ale wokół nieszczęście, ale wokół trwoga
A miało być tak pięknie, a miało być tak miło
Czemuż to, ach czemuż tak się tu zmieniło
Już nie tak kolorowo, jakieś szare wszystko
I zniknął piękny dywan, miast niego – klepisko 😯
Na szczęście turbulencje się skończyły i wszystko wróciło do wcześniej ustalonego porządku. Uff!
Dzięki za 3 koncert Mozarta. Koncerty skrzypcowe Mozarta mają szczególnie dobre wibracje, dlatego zbieram ich wszystkie możliwe nagrania. Wspaniale są wykonania Sterna i Perlmana, Kremera zaś nigdy nie udało mi się kupić, choć się starałem i słyszę go pierwszy raz. Ze wszystkich wykonań najbardziej podoba mi się zupełnie mi nieznany Andrew Manze, ktory gra z The English Concert i dyryguje. Jest to coś zupełnie wyjątkowego, zwłaszcza koncert No.5. Nie ma chyba lepszego nagrania tego koncertu (nie znam Kremera).
Vesper – wiersz kapitalny.
Andrew Manze zaiste wspaniały. Niedawno Magda Łoś w Dwójce wypełniła jego wykonaniami przedpołudnia przez cały tydzień 🙂
Wrzuciłam nowy wpis. Temat nie jest kojący, przeciwnie… Ale choć złowrogie, jest to jednak piękno 🙂
Owcarecku, ty raczej zainteresuj się “Harnasiową Rusałką” w Poznaniu Skąd się taka mogła tam wziąć – zagadka…
Kiesik pewno mojo znajomo z Poznania wyznała mi, ze zamierzo w swoik stronak wyryktować barzo wysokie Góry Wielkopolskie, coby nie musiała telo godzin w Tatry jeździć. Wychodzi na to, ze zrealizowała swój plan 😀
Na to wygląda 😆
Ale jakoś tych gór tam nie widziałam 🙁
Ja mam inną teorię: że tu działał pewien Harnaś/piwo po zbóju… 😉
Ha! Skoro Harnaś jest tutok piwem, to Rusałka jest cym? 😀
Widze nowy pikny wpis, ale niek juz pod tym storym pozyce syćkim dobrej nocki 😀
Dobrej nocki, Owcarecku 😀
vesper, porządek się utrzymał czy turbulencje wróciły?
Na pocieszenie pomyśl, że dywan był taki cichy raczej…
Turbulencje zawsze mogą się zdarzyć. W końcu to latający dywan…