Miasto Beethovena i Schumanna

Jak mądrzy ludzie się skrzykną i mają dość determinacji, mogą niejedno uratować. Tak było w Bonn nie tylko z Beethovenfest przywróconym melomanom po dziesięciu latach, ale i z Schumannhaus, niegdyś zakładem dla obłąkanych na ówczesnym przedmieściu Endenich (dziś dzielnica miasta), w którym Schumann spędził ostatnie dwa lata życia i zmarł. Otóż budynek został w 1945 r. mocno zbombardowany i podniosły się głosy, by go zburzyć. Na szczęście przeciwstawiono się temu i go odbudowano. Dziś jest tu centralna miejska biblioteka muzyczna, odbywają się koncerty kameralne, a w dwóch salkach, które niegdyś przysługiwały Schumannowi, urządzono niewielkie, symboliczne właściwie muzeum pamiątek po kompozytorze, jego wspaniałej żonie Klarze i wybitnych przyjaciołach: Brahmsie i skrzypku Josephie Joachimie. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to zdjęcia są tutaj. Swoją drogą to smutne, że Klara jest tu tak obecna, a gdy Robert tu przebywał, miała od jego lekarza prowadzącego, a zarazem szefa kliniki dr Richarza zakaz odwiedzania męża. Mieszkała z dziećmi nadal w Düsseldorfie, poprzednim miejscu pracy Roberta (odwiedziła go ostatecznie raz). Odwiedzali go natomiast Brahms i Joachim właśnie, czasem wychodzili z nim na miasto i spacerowali w pobliżu pomnika Beethovena, który właśnie Robert wywalczył.

Dom został zbudowany ok. 1790 r. i początkowo był po prostu rezydencją wiejską; w 1844 r. dr Richarz ją zakupił i stworzył w niej „prywatne sanatorium”, ponoć wówczas stosowano nowoczesne metody leczenia. Początkowo przebywało tam 15 pacjentów, za czasów pobytu Schumanna – już 30. Schumann trafił tam po próbie samobójczej (próbował utopić się w Renie) i pozostał na własne żądania. Czy komponował – w gruncie rzeczy nie wiadomo, bo dużo papierów spalił w piecyku w swoim pokoju. Zachował się tylko chorał, a także akompaniament do jednego z kaprysów Paganiniego. Schumann zmarł właściwie w wyniku manii prześladowczej: zaczął się panicznie bać, że go trują, w związku z czym nie jadł prawie nic i byle przeziębienie go skosiło. Ale skąd jego obłęd się wziął – nie wiadomo. Już wiele dysertacji na ten temat powstało, eksponujących różne teorie.

Małą kolekcję pamiątek w Schumannhaus podarował mu pewien kolekcjoner; część z nich pochodzi od syna Schumanna Ferdynanda, część od córki Eugenii. Schumannowie mieli ośmioro dzieci, jeden z synów zmarł w niemowlęctwie, inny jako 27-latek, ostatni Felix, urodzony już po hospitalizowaniu Roberta, przeżył tylko 25 lat; z synów najdłużej żył Ludwig (51 lat) właśnie Ferdynand (42 lata). Klara przeżyła prawie wszystkich. Córki miały więcej szczęścia: Maria i Eugenia dożyły 86 i 87 lat, działając jako nauczycielki muzyki (obie niezamężne), Eliza przeżyła 85 lat, tylko Julia żyła krócej: 27 lat (wyszła za Włocha i zdążyła urodzić dwoje dzieci; Eliza miała czworo, a Ferdynand aż siedmioro).

Pani szefowa, która nas oprowadziła, żaliła się, że ciągle musi opowiadać o chorobie Schumanna zamiast o tym, że wielkim kompozytorem był. Cóż – głównym miejscem Schumanna pozostaje Zwickau, gdzie się urodził. Ale pamięć o nim w Bonn też jest wzruszająca.

Inaczej jest w Beethovenhaus – to właśnie jest główne miejsce Beethovena dziś. Nic więc dziwnego, że jest to pewien przemysł, nie jest to miejsce tak domowe, tylko normalne muzeum z wieloma pamiątkami; można zwiedzać z przewodnikiem, można wypożyczyć audioguide’a, o czym wspominam, bo kiedy jako niezorientowana w obyczajach sama sięgnęłam po takiego, dostałam po łapie od starszego pana, który je wydawał. Specyficzne nawiązanie do szorstkiego charakteru Beethovena? 😉  Ale pamiątki są cenne, rozmieszczone w niewielkich pokoikach, o których rozmiarach wspominał tu 60jerzy. Wrażenie robi zwłaszcza kolekcja różnych rozmiarów trąbek, które przyjaciel Beethovena Johann Nepomuk Mälzl (ten od wynalazku metronomu; Beethoven „sportetował” go dobrotliwie w II części VIII Symfonii) zrobił mu w nadziei, że ułatwi mu to porozumiewanie się z otoczeniem. Na audioguide’zie można posłuchać próbek, jak Beethoven słyszał, kiedy dokonywano prawykonania V Symfonii, a jak, kiedy wykonano Dziewiątą. Wrażenie jest wstrząsające. Koleżanka z radia rumuńskiego skusiła się na płytę z takimi przykładami: do radiowej audycji to rzeczywiście może być świetne. W sklepiku sprzedaje się też płyty nagrane na znajdujących się w muzeum instrumentach Beethovena – altówce i fortepianie (ostatni był marki znanego nam Conrada Grafa; stoi tu też fortepian Broadwooda).

W muzeum są też koncerty i wystawy czasowe, ale chwalą się tu też „cyfrowym domem Beethovena” (określenie z polskiej wersji miejscowej ulotki; coraz częściej można spotkać w muzeach informacje po polsku, co, nie powiem, jest bardzo miłe) – stroną, która rzeczywiście jest bardzo przyzwoicie zrobiona. Można więc pochodzić po muzeum wirtualnie, a poza tym jest jeszcze jedna ciekawostka, którą zwiedziliśmy. Otóż w piwnicy można obejrzeć wizualizację fragmentów Fidelia pt. Fidelio XXI w. – dwudziestominutowy kolaż złożony ze wstępu, pierwszej arii Florestana, końcowym wejściu i ujawnieniu się Leonory oraz finałowym duecie bohaterów, gdzie bez przerwy rozbrzmiewa rym Brust/Lust. Każdą z głównych postaci symbolizuje abstrakcyjna forma poruszająca się po ekranie; ponoć można częściowo nimi samemu sterować (nie zauważyłam, by te operacje przynosiły skutki). Rozumiem pomysł, ale wykonanie mnie nie zachwyca, a dla dzieciaków, dla których zapewne w dużym stopniu jest to przeznaczone, 20 minut to już i tak za długo.